ROZDZIAŁ 147
-Zaskoczony? - zapytał z udawaną niewinnością Arthur, rozciągając swoje ręce, a potem nogi z powtarzającym się trzaskiem stawów. -Pewnie przed chwilą zastanawiałeś się: "co on zrobił?", prawda? Głupi jesteś, jeśli myślisz, że ci powiem. Nie jesteśmy bohaterami Bleacha - chłopak z tatuażem w kształcie czarnej wdowy na głowie figlarnie wystawił język, choć nie był on raczej typem "dowcipnisia". -Teraz zachodzisz w głowę, dlaczego właściwie stoję tu i z tobą gadam, zamiast zająć się moją ofiarą. Zgadza się? - szorstkie spojrzenie Kurokawy i jego brak chęci współpracy był dla Watsona wystarczającą odpowiedzią. -Widzisz, koleżko... wychodzisz z błędnego założenia. To zrozumiałe, bo właśnie w ten sposób wszystko zorganizowano. Prostemu ludkowi wydaje się: "każą mi kogoś dorwać i samemu nie dać się dorwać, no to dorwę i się obronię". To oczywiście błędne myślenie. Domyślasz się może, czemu? - tym razem chłopak poczekał chwilę dłużej, biorąc pod uwagę możliwość otrzymania prawdziwej odpowiedzi.
-Próbuje mnie ogłupić, ale jeśli go zwyczajnie zignoruję, to nic nie wskóra. Muszę jakimś sposobem rozpracować jego zdolność. Myśl, Naito, myśl! Uderzam go przy użyciu energii duchowej. Jemu nic się nie dzieje. Moja energia znika. Uderzenie czuję tylko ja. "Reverse"... Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to odbicie ataku... ale w jaki sposób? Na pewno musi mieć to jakiś związek z emisją... - analizował Naito. Dodatkowy czas podano mu praktycznie na srebrnej tacy, a on nie miał zamiaru takim podarkiem wzgardzić. Podobnie też jednak Arthur nie miał zamiaru przerwać rozmowy z samym sobą.
-Odpowiem ci, choć ze względu na to, jak dużo myślisz, powinieneś już to zauważyć. Twoja ofiara nie może cię samoistnie zaatakować. Może tylko się przed tobą bronić. Jeśli nie zrobisz jej krzywdy, ona również cię nie zrani. W takim razie wystarczy mieć na oku łowcę, ponieważ tylko on może z tobą walczyć. Niech brudną robotę, czyli eliminację odpadków wykonują za nas inne odpadki. Człowiek rozważny będzie miał oko tylko na tego, który stanowi dla niego zagrożenie. A dla mnie taką osobą jesteś ty - Watson chyba rozkręcał się na dobre, podczas gdy w innych częściach areny walka trwała w najlepsze. Niektóre ofiary jednoczyły się ze sobą, wzajemnie strzegąc swoich tyłów i pomagając sobie w eliminacji własnych celów. Inni już zdążyli zakończyć swoje walki, albo dzięki udanemu polowaniu, albo dzięki "morderczej" obronie. Zdarzyło się nawet kilka osób, które zajęły się obydwoma aspektami, teraz tylko siedząc na brzegu pola walki i wyczekując jej końca.
-Chcesz mi coś przez to powiedzieć? - odezwał się nareszcie Kurokawa, a podnoszące się kąciki ust jego ofiary stanowiły wystarczającą odpowiedź. Szatyn nie musiał mówić nic więcej. Był już pewien, że chłopak z pająkiem na głowie sam podejmie temat.
-W istocie. Co ty na to, żebyśmy zawarli sojusz? Nie musisz mnie pokonywać, by dostać się do następnej fazy. Założę się o 1000 kredytów, że runda się skończy, gdy znowu zostanie połowa ludzi. Jeden ocalały niczego nie zmieni, nie uważasz? - zaproponował Watson. Tego Naito się nie spodziewał, jednak wyjątkowo nie mógł zaakceptować oferty zawieszenia broni.
-Przykro mi, ale jeśli ty przejdziesz, to możliwe, że odpadnie któryś z moich przyjaciół. Nie chciałbym tego... więc będę musiał z tobą wygrać - postanowił w jednej chwili. Zdecydował raz jeszcze przetestować zdolność oponenta, by tym razem odkryć jej sekret i być może również ograniczenia. Te z kolei mógłby wtedy wykorzystać później.
-Rozumiem... - westchnął ze znużeniem Arthur. -Pozwól jednak, że powiem coś innego. Otóż wyjaśniłem ci jeden powód rozmowy z tobą, a teraz usłyszałeś drugi. Ten drugi oczywiście nie gra już żadnej roli w... czymkolwiek. Jest jednak jeszcze jedna rzecz. Chciałem zrobić coś, co na szczęście mi się udało. Swoją gadką oderwałem cię od całego turnieju. Najpierw chciałeś wykorzystać mówiącego mnie do opracowania strategii, a potem dałeś się wciągnąć w rozmowę. Krótko mówiąc, zdekoncentrowałeś się i rozproszyłeś. Myślisz pewnie, że strasznie pieprzę, więc przejdę do meritum. A więc... czy pamiętasz, że ty również jesteś czyjąś ofiarą? - głośny świst powietrza dało się usłyszeć dopiero wtedy, gdy Watson zamilkł i przestał go zagłuszać. Dźwięk ten był już jednak zbyt blisko zaskoczonego Kurokawy, by ten mógł na niego jakkolwiek zareagować. Cztery rzeczy wydarzyły się jedna po drugiej.
Najpierw coś ostrego i długiego wbiło się niespodziewanie w lewą kostkę Naito. Natychmiast po tym, przez całe ciało nastolatka zalała fala przeszywającego bólu. Następnie pęd uderzającego przedmiotu w połączeniu ze wspomnianym bólem sprawił, że szatyn zaczął upadać na ziemię. Dopiero na koniec, gdy młody Madness chylił się ku upadkowi, dostrzegł on świecącą, błękitną i przezroczystą... strzałę z energii duchowej. Jej szpiczasty grot przebił się przez tkanki, przedostając się na drugą stronę kończyny nastolatka, jednak najprawdopodobniej nie uszkadzając kości. Chłopak syknął, powstrzymując jęk bólu i dusząc w sobie samo to uczucie.
-Idiota... Jestem takim idiotą! Tak się skupiłem na tym, żeby nie wpaść w jego pułapkę, że nie zauważyłem drugiej pułapki. Szlag, jak boli! - nastolatek nieco zdziczałym spojrzeniem rzucił w stronę, z której nadleciała strzała, ale nie dostrzegł w tłumie nikogo, kto używałby łuku. -Pewnie teraz się ukrywa. Znowu czeka na okazję, co? Wypadałoby pozbyć się strzały... ale najprawdopodobniej wtedy wystrzeli następną - pomyślał niemal od razu szatyn, szukając drogi wyjścia. Silnie skoncentrowany i opierający się bólowi, w zasadzie wcale nie słyszał odgłosów licznych batalii.
-Współpracujecie? - zapytał nagle Kurokawa, klękając na kolanie nienaruszonej nogi. Nieznacznie przejechał palcami po utworzonej z energii duchowej strzale. Gładka, obła i krystaliczna, nie zdawała się być zbyt wytrzymała. Niewykluczone, że Naito dałby radę ją złamać nawet bez wykorzystywania mocy, jednak teraz nie miał zamiaru ryzykować.
-Pozbędę się jej na dwa razy. Jeśli ją przepołowię, oddzielę lotkę od grotu. Wtedy łatwiej będzie mi ją wyciągnąć. Muszę też uniknąć kolejnych strzał. Na miejscu strzelca nie przegapiłbym nadarzającej się okazji. Mam nadzieję, że nie okaże się on dużo sprytniejszy ode mnie. Reverse Arthura... Mógłbym go zbadać za jednym zamachem. Myślę, że jeśli użyję "tego", może to przynieść jakiś efekt - szybki plan zrodził się w głowie Akashimczyka, podczas gdy szyderczy uśmiech zrodził się na twarzy Watsona.
-A czy musimy? Każdy tu wykorzystuje okazje, prawda? Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, a przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem. Tak to w przybliżeniu działa. Na twoim miejscu przygotowałbym się na przedziurawienie kolejnej nogi. Siedź spokojnie i pozwól, by sytuacja rozwiązała się sama. Naprawdę nie rozumiem, czemu koniecznie musisz osłaniać kupry swoim koleżkom. Przecież i tak musiałbyś później walczyć przeciwko nim. Co, podłożyłbyś się? Głupi... - wypowiedział się chłopak z czarną wdową na czaszce. W tym czasie zaś Kurokawa powoli skupił energię duchową w obydwu stopach i w lewej dłoni. Nie chciał, by zawczasu zauważono jego zamiary, w związku z czym nie próbował się spieszyć.
-Cały czas trzyma ręce w gotowości. To z ostrożności, czy może jego zdolność wymaga użycia dłoni? Gdyby ta druga opcja okazała się prawdą, ułatwiłoby mi to zadanie. To też muszę sprawdzić... - postanowił Naito, hardym wzrokiem patrząc przeciwnikowi prosto w twarz.
-Nie mam teraz czasu, żeby się zastanawiać nad tym, co jest głupie, a co nie... - mruknął pod nosem Kurokawa... po czym natychmiastowo uderzył lewą pięścią w przebijający jego kostkę pocisk. Lotka strzały wraz ze sporym fragmentem jej samej raptownie wystrzeliła w bok. Bez chwili zastanowienia szatyn odbił się prawą stopą, odskakując na trzy metry do tyłu. Gdy ponownie lądował na kolanie, widział przed sobą drugą strzałę, przelatującą przez miejsce, z którego chwilę wcześniej zniknął. Prawa dłoń młodzieńca zacisnęła się na połowie pierwszego pocisku przed samym grotem, po czym gwałtownie wyciągnęła go z rany, odrzucając na bok. Zaciśnięte ze wszystkich sił zęby nie przepuściły krzyku bólu, choć przebita kostka nie omieszkała "przepuścić" strumienia krwi.
-Szykuj się... - rzucił w duchu uczeń Kawasakiego. Z pomocą zebranej w lewej stopie energii duchowej, w bólu wystartował przed siebie. Słyszał świst powietrza za swoimi plecami, oznaczający pewnie kolejną strzałę, ale mógł ją śmiało zignorować. Zamiast tego na szybko przygotował nieco osłabione Rengoku Taihou, które zamierzał uwolnić prawą pięścią. Zmarszczone w zaskoczeniu oraz irytacji brwi ogolonego na łyso Madnessa niechybnie oznaczały sukces Naito. Niewielki, lecz wciąż sukces.
-Ten uparty skurwiel... - uśmiech Watsona ustąpił miejsca wyszczerzonym w gniewie zębom. -Tym razem cię zdejmę, skoro tak bardzo tego chcesz - tak, jak przewidział to Kurokawa, również i tym razem prawa dłoń Arthura wyruszyła na spotkanie jego pięści. Knykcie szatyna i powierzchnia tejże dłoni właśnie miały się zetknąć, a usta chłopaka z czarną wdową na czaszce wypowiedzieć magiczne: "Reverse"... ale w ostatniej chwili otoczona wirującym kożuchem mocy duchowej pięść otworzyła się. W ten sposób dłoń wybiegła naprzeciw dłoni... co miało ściśle określony cel.
-Rengoku Taihou: Kai! - rozbrzmiał głos szatyna.
Rozszerzona fala energii uderzyła w Arthura, omijając tylko jego dłoń i tworząc tym samym swego rodzaju pierścień z mocy duchowej. Jednocześnie nastąpił również silny odrzut atakującego Kurokawy, który tym razem jednak nawet się nie przewrócił, a tylko wylądował na ugiętych nogach. Jego "ofiara" klęczała tymczasem na jednym kolanie, drżącą rękę opierając o podłoże. Podarta kurtka z czarnej skóry odsłaniała obtarte i pokaleczone miejsca na jego ciele. Ogolony na łyso Madness wyglądał tak, jakby chwilę wcześniej przeczołgał się po żwirze.
-Dobrze, że nie uderzyłem z pełną mocą. Pierwszy raz mam okazję poczuć się, jak ofiara mojego Rengoku Taihou... - zauważył w duchu Kurokawa, łapiąc płytkie, urywane oddechy. W chwili odbicia poczuł się tak, jakby kilkadziesiąt kilogramów bliżej nie określonego materiału spadło prosto na jego klatkę piersiową. Być może w normalnych warunkach jego technika złamałaby mu nawet kilka żeber, ale nastolatek nie był tak głupi, by do tego stopnia zaryzykować.
-Skurwysyn! Rozpracował to tak po prostu? W myślach czyta, czy co? Kurwa, wszystko mnie boli! - wściekły Watson wciąż nie mógł się podnieść. Nie należał do najwytrzymalszych. Nie mógł też pochwalić się szczególnie dobrą kondycją, a jego tkanka mięśniowa nie dorównywała tej Naito. Podświadomie chłopak z czarną wdową na czaszce wiedział już, że przegrał, ale frustracja i chęć wyładowania się wzięły górę nad jego zdrowym rozsądkiem. Z największym trudem odepchnął się ręką od podłoża, by z zaciśniętymi zębami ustać na rozsuniętych nogach.
-Idiota... Jestem takim idiotą! Tak się skupiłem na tym, żeby nie wpaść w jego pułapkę, że nie zauważyłem drugiej pułapki. Szlag, jak boli! - nastolatek nieco zdziczałym spojrzeniem rzucił w stronę, z której nadleciała strzała, ale nie dostrzegł w tłumie nikogo, kto używałby łuku. -Pewnie teraz się ukrywa. Znowu czeka na okazję, co? Wypadałoby pozbyć się strzały... ale najprawdopodobniej wtedy wystrzeli następną - pomyślał niemal od razu szatyn, szukając drogi wyjścia. Silnie skoncentrowany i opierający się bólowi, w zasadzie wcale nie słyszał odgłosów licznych batalii.
-Współpracujecie? - zapytał nagle Kurokawa, klękając na kolanie nienaruszonej nogi. Nieznacznie przejechał palcami po utworzonej z energii duchowej strzale. Gładka, obła i krystaliczna, nie zdawała się być zbyt wytrzymała. Niewykluczone, że Naito dałby radę ją złamać nawet bez wykorzystywania mocy, jednak teraz nie miał zamiaru ryzykować.
-Pozbędę się jej na dwa razy. Jeśli ją przepołowię, oddzielę lotkę od grotu. Wtedy łatwiej będzie mi ją wyciągnąć. Muszę też uniknąć kolejnych strzał. Na miejscu strzelca nie przegapiłbym nadarzającej się okazji. Mam nadzieję, że nie okaże się on dużo sprytniejszy ode mnie. Reverse Arthura... Mógłbym go zbadać za jednym zamachem. Myślę, że jeśli użyję "tego", może to przynieść jakiś efekt - szybki plan zrodził się w głowie Akashimczyka, podczas gdy szyderczy uśmiech zrodził się na twarzy Watsona.
-A czy musimy? Każdy tu wykorzystuje okazje, prawda? Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, a przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem. Tak to w przybliżeniu działa. Na twoim miejscu przygotowałbym się na przedziurawienie kolejnej nogi. Siedź spokojnie i pozwól, by sytuacja rozwiązała się sama. Naprawdę nie rozumiem, czemu koniecznie musisz osłaniać kupry swoim koleżkom. Przecież i tak musiałbyś później walczyć przeciwko nim. Co, podłożyłbyś się? Głupi... - wypowiedział się chłopak z czarną wdową na czaszce. W tym czasie zaś Kurokawa powoli skupił energię duchową w obydwu stopach i w lewej dłoni. Nie chciał, by zawczasu zauważono jego zamiary, w związku z czym nie próbował się spieszyć.
-Cały czas trzyma ręce w gotowości. To z ostrożności, czy może jego zdolność wymaga użycia dłoni? Gdyby ta druga opcja okazała się prawdą, ułatwiłoby mi to zadanie. To też muszę sprawdzić... - postanowił Naito, hardym wzrokiem patrząc przeciwnikowi prosto w twarz.
-Nie mam teraz czasu, żeby się zastanawiać nad tym, co jest głupie, a co nie... - mruknął pod nosem Kurokawa... po czym natychmiastowo uderzył lewą pięścią w przebijający jego kostkę pocisk. Lotka strzały wraz ze sporym fragmentem jej samej raptownie wystrzeliła w bok. Bez chwili zastanowienia szatyn odbił się prawą stopą, odskakując na trzy metry do tyłu. Gdy ponownie lądował na kolanie, widział przed sobą drugą strzałę, przelatującą przez miejsce, z którego chwilę wcześniej zniknął. Prawa dłoń młodzieńca zacisnęła się na połowie pierwszego pocisku przed samym grotem, po czym gwałtownie wyciągnęła go z rany, odrzucając na bok. Zaciśnięte ze wszystkich sił zęby nie przepuściły krzyku bólu, choć przebita kostka nie omieszkała "przepuścić" strumienia krwi.
-Szykuj się... - rzucił w duchu uczeń Kawasakiego. Z pomocą zebranej w lewej stopie energii duchowej, w bólu wystartował przed siebie. Słyszał świst powietrza za swoimi plecami, oznaczający pewnie kolejną strzałę, ale mógł ją śmiało zignorować. Zamiast tego na szybko przygotował nieco osłabione Rengoku Taihou, które zamierzał uwolnić prawą pięścią. Zmarszczone w zaskoczeniu oraz irytacji brwi ogolonego na łyso Madnessa niechybnie oznaczały sukces Naito. Niewielki, lecz wciąż sukces.
-Ten uparty skurwiel... - uśmiech Watsona ustąpił miejsca wyszczerzonym w gniewie zębom. -Tym razem cię zdejmę, skoro tak bardzo tego chcesz - tak, jak przewidział to Kurokawa, również i tym razem prawa dłoń Arthura wyruszyła na spotkanie jego pięści. Knykcie szatyna i powierzchnia tejże dłoni właśnie miały się zetknąć, a usta chłopaka z czarną wdową na czaszce wypowiedzieć magiczne: "Reverse"... ale w ostatniej chwili otoczona wirującym kożuchem mocy duchowej pięść otworzyła się. W ten sposób dłoń wybiegła naprzeciw dłoni... co miało ściśle określony cel.
-Rengoku Taihou: Kai! - rozbrzmiał głos szatyna.
Rozszerzona fala energii uderzyła w Arthura, omijając tylko jego dłoń i tworząc tym samym swego rodzaju pierścień z mocy duchowej. Jednocześnie nastąpił również silny odrzut atakującego Kurokawy, który tym razem jednak nawet się nie przewrócił, a tylko wylądował na ugiętych nogach. Jego "ofiara" klęczała tymczasem na jednym kolanie, drżącą rękę opierając o podłoże. Podarta kurtka z czarnej skóry odsłaniała obtarte i pokaleczone miejsca na jego ciele. Ogolony na łyso Madness wyglądał tak, jakby chwilę wcześniej przeczołgał się po żwirze.
-Dobrze, że nie uderzyłem z pełną mocą. Pierwszy raz mam okazję poczuć się, jak ofiara mojego Rengoku Taihou... - zauważył w duchu Kurokawa, łapiąc płytkie, urywane oddechy. W chwili odbicia poczuł się tak, jakby kilkadziesiąt kilogramów bliżej nie określonego materiału spadło prosto na jego klatkę piersiową. Być może w normalnych warunkach jego technika złamałaby mu nawet kilka żeber, ale nastolatek nie był tak głupi, by do tego stopnia zaryzykować.
-Skurwysyn! Rozpracował to tak po prostu? W myślach czyta, czy co? Kurwa, wszystko mnie boli! - wściekły Watson wciąż nie mógł się podnieść. Nie należał do najwytrzymalszych. Nie mógł też pochwalić się szczególnie dobrą kondycją, a jego tkanka mięśniowa nie dorównywała tej Naito. Podświadomie chłopak z czarną wdową na czaszce wiedział już, że przegrał, ale frustracja i chęć wyładowania się wzięły górę nad jego zdrowym rozsądkiem. Z największym trudem odepchnął się ręką od podłoża, by z zaciśniętymi zębami ustać na rozsuniętych nogach.
***
-Interesujące, nie uważasz? - zwrócił się Bachir do siedzącego obok Naizo. Senshoku uznał pytanie za retoryczne, zatem zachował ciszę. Zrobiłby to tak, czy inaczej, ponieważ nic, co wiązało się z Kurokawą i resztą kompanii nie figurowało na liście jego ulubionych tematów do rozmów. -Chłopak wykształcił ciekawą umiejętność, żeby zrekompensować sobie przeciętne warunki fizyczne - podjął niewzruszenie były przywódca Połykaczy Grzechów. -Wykorzystuje ją jednocześnie do obrony przed atakiem i do wykonywania ataków. Można powiedzieć, że połączył ze sobą tarczę i miecz. Ta technika ma jeszcze sporo wad i dopracowanie jej pewnie zajmie mu od kilku do kilkunastu lat... - podsumował zaobserwowaną na ekranie tabletu sytuację. Właśnie od tej strony lubił przyglądać się wszelakim potyczkom. One same nie interesowały go tak bardzo, jak związane z nimi szczegóły. Lata doświadczenia i tysiące stoczonych batalii dały mu przywilej patrzenia na wszystko z szerszej perspektywy. Jako wojownik nie mógł się jednak oprzeć porównywaniu samego siebie do poziomu walczących. Fakt, że umiałby odpowiedzieć na każdą zagrywkę uczestników turnieju dawał mu tę dziecinną satysfakcję, która była w równym stopniu zawstydzająca i przyjemna.
-Skoro umie jej używać tylko dłoniami, to na pierwszym lepszym polu walki zostanie zmiażdżony. Jeden atak obszarowy z czystym trafieniem i kolesia nie ma... - odrzekł z mniejszym entuzjazmem zastępca Generała Kawasakiego. On dla odmiany nie odczuwał żadnej satysfakcji z obserwowania walki na niskim poziomie. Nie wspominając już o takiej, w którą nawet nie mógł się włączyć.
-Wszyscy od czegoś zaczynaliśmy, Naizo - przypomniał młodszemu mężczyźnie Bachir, nieznacznie się uśmiechając. -Nie robiłem szczególnego wrażenia, gdy zaopatrzyłem się w moją syntezę. Choć może "wrażenie" to niewłaściwe słowo, bo przecież dotykający światła chłopiec raczej wzbudza pewne zainteresowanie - Senshoku zaniechał odpowiedzi na to stwierdzenie. Nie podobała mu się perspektywa wykłócania się akurat z tym człowiekiem, a zaglądający mu przez ramię Legato już wystarczająco działał mu na nerwy. Stanu mentalnego czerwonookiego wcale nie poprawił pobłażliwy uśmieszek na ustach Lisy, ewidentnie odnoszący się właśnie do niego.
***
-Przykro mi, ale musiałem wybrać. W tym turnieju biorą udział osoby, na których zależy mi bardziej, niż na kimś, kogo wcale nie znam... - rzekł Naito ze szczerą gorzkością w głosie. Bycie całkowicie sprawiedliwym i bezstronnym leżało póki co daleko poza zasięgiem szatyna. Dlatego właśnie Kurokawa z nieprzyjemnym uciskiem w żołądku ruszył w stronę przeciwnika, kumulując w lewej pięści swoją energię duchową. Już zawczasu bolało go to, co zamierzał uczynić.
-Pierdol się... - warknął tylko sponiewierany Arthur, wyrzucając przed siebie prawą dłoń, choć jego obrażenia wpłynęły nieco na szybkość ruchów. Mimo wszystko Watson zdążyłby odbić atak szarżującego szatyna. Mimo wszystko dałby radę jeszcze trochę pograć na czas. Być może nawet udałoby mu się dotrwać do momentu zakończenia rundy i zakwalifikować się do kolejnego etapu. Wszystko to były tylko czcze rozważania, ponieważ pięść Naito w ogóle nie dotarła do celu... tylko go minęła. Zamiast uderzyć, czarnowłosy chwycił lewą dłonią nadgarstek przeciwnika, z całej siły przyciągając go do siebie. Ledwo stojący na nogach Arthur bezwolnie zatrzymał się u boku chłopaka... wciągnięty dokładnie na linię strzału kryjącego się w oddali łucznika.
Strzała ze skrystalizowanej mocy duchowej niespodziewanie wbiła się między żebra ogolonego na łyso Madnessa, a impet wystrzału powaliłby go na ziemię, gdyby na jego drodze nie stał Kurokawa. Wraz z przebiciem płuca, Watsonowi zabrakło tchu. Charczący odgłos wyrwał się z jego ust, gdy obrzucił szatyna nienawistnym spojrzeniem. Upadając, "ofiara" Naito oparła się ramieniem o jego bark, na te kilka chwil utrzymując swoją twarz na wysokości jego twarzy.
-Ty... gnido... - wydusił z siebie, nim padł na ziemię i skonał. Mieszkaniec Akashimy nie nic mu na to nie odpowiedział. Nawet nie potrafił spojrzeć w jego oczy. Poczucie winy uderzyło jako pierwsze, mieszając się z poczuciem obowiązku.
-Obiecałem, prawda? Przyrzekłem. Muszę dotrzymać danego słowa. Tutaj niczego nikomu nie gwarantowałem. Nie można tego nazwać oszustwem, prawda? Takie rzeczy są tu na porządku dziennym... prawda? - usprawiedliwiał w duchu sam siebie. Melancholijnym wzrokiem wypatrzył rzucającą łukiem o ziemię dziewczynę. Była od niego starsza o kilka lat. Niewiasta z gniewem nastąpiła na swą broń, łamiąc ją podeszwą buta. Dała się nabrać. JEMU dała się nabrać. -Pewnie też miałaś jakiś cel, zapisując się na ten turniej. Przykro mi. Samolubnie uznałem mój cel za ważniejszy od twojego - nikomu nie były potrzebne jego przeprosiny, a już na pewno takie, których nawet nie wypowiedział na głos. Osoba, której ofiarą był Kurokawa została bowiem zdyskwalifikowana za "zaatakowanie" nieodpowiedniego zawodnika. Zawodnika podstawionego przez Naito.
Nastolatek nie przejmował się już całą resztą. Wykonał swoje zadanie i był bezpieczny, więc mógł zignorować odbywające się na arenie walki. Nie interesowały go. Więcej do myślenia dawała mu zagrywka, której podjął się chwilę wcześniej albo fakt, że coraz bardziej przybliżał się do "chwili prawdy". Czarnowłosy ukucnął przy martwym Arthurze, po czym przerzucił sobie jego ramię przez barki. Pod ścianę udał się wraz z martwym oponentem, za którego śmierć czuł się odpowiedzialny... i był odpowiedzialny. Zimne ciało osoby, która potępiła go w chwili utraty życia ciążyło mu tak, jakby przenosił co najmniej dziesięciu ludzi na raz. Truchło chłopaka z czarną wdową na głowie położył wzdłuż muru, a sam usiadł obok, opierając się o niego plecami.
-Już wkrótce będę musiał im o wszystkim powiedzieć. Mam nadzieję, że zgodzą się pójść mi na ustępstwo. W końcu nie pierwszy raz przychodzę do nich z szalonym planem, który absolutnie nic im nie daje, a może nawet im zaszkodzić. Cała ta sprawa już wcześniej wydawała się trudna, a teraz okazuje się jeszcze cięższa... - z takimi właśnie myślami wyczekiwał końca rundy, który zbliżał się nieubłaganie. Wciąż rozpamiętywał to, co zrobił. Nigdy nie podejrzewałby się o skłonności do tego typu zagrywek, a "nieśmiertelność" zawodników wcale go nie broniła.
***
Rozgniewany ryk rozszedł się po arenie, odbijając się od jej ścian. Atakowi złości towarzyszył nieprzyjemny dźwięk, łączący ze sobą trzask i odgłos miażdżenia, a także prawdziwy wybuch w postaci fali uderzeniowej, która to rozbiła powierzchnię pola bitwy. Coś o zbliżonym do kuli kształcie przebyło całą długość okrągłej sceny walki, uderzając prosto w ścianę. Uderzeniu akompaniował huk głośniejszy od wystrzału z armaty. Lecący przedmiot zagłębił się w grubym, twardym murze koloseum na kilkadziesiąt centymetrów, penetrując go z taką mocą, że pęknięcia rozeszły się na kilka metrów w każdym kierunku. W wyłupanym otworze znajdowała się całkowicie zmasakrowana... głowa. Łatwiej oczywiście było ją nazwać krwawą miazgą, która kiedyś pełniła funkcję "pojemnika dla mózgu". Teraz opływała ona czerwienią i sprasowaną tkanką mózgową. Teraz nie dało się odróżnić wyłamanych fragmentów roztrzaskanej czaszki od zębów ofiary. Tylko kawałek szyi oraz karku dało się jednoznacznie nazwać właśnie szyją i karkiem.
Nikt nie zbliżał się do dyszącego ciężko giganta. Ponad dwumetrowy bokser stał w rozkroku z wysuniętym naprzód prawym ramieniem, a popękane podłoże pod jego stopami chrzęściło i dygotało z każdym ruchem wojownika. Po twarzy Latynosa płynęła strużka krwi, ciągnąc się od zamkniętej powieki lewego oka, przez podbródek, aż do ziemi. Nieliczni widzieli, jak ofiara Salvadora Mendeza w obronie własnej pozbawia go lewego narządu wzroku przy pomocy tanto. Nikomu jednak nie umknęła furia mocarza ani tym bardziej jej efekt. Pozbawione głowy ciało leżało paręnaście metrów od boksera, nienaturalnie powyginane, lecz znajdujące się w niezaprzeczalnie lepszym stanie, niż czerep. Również to trupa niewielu miało odwagę podejść, jakby ciążyła nad nim jakaś tajemnicza klątwa. Jedno było pewne - w te kilka sekund Hiszpan stał się faworytem co najmniej kilkuset tysięcy widzów... i postrachem większości zawodników turnieju.
***
-Hahahahahahahaha! Widzieliście? Urwał mu łeb jednym strzałem! - wydarł się pełen entuzjazmu i dzikiej satysfakcji Generał Carver, gorsząc tym samym siedzących z tyłu członków nobilitowanych rodów Miracle City, jak i całego Morriden. -Ten dzieciak musi wygrać. Po prostu MUSI! Patrzcie, jak reszta trzęsie porami. Pewnie już mają mokro w gaciach. Mówiłem, że arena to nie miejsce dla wymoczków? - przepełniony dumą, a także chorą euforią Bruce został uciszony dopiero przez Lilith, która to wymownie zatopiła paznokcie w jego ramieniu. Nie chciała, by jej przełożony raz jeszcze nadwerężył reputację Gwardii... i znowu poddał pod wątpliwość słuszność swojego "zwolnienia".
-Nic dziwnego, że mówiono na niego "El Tanque" - skomentował Naczelnik Zhang, krzyżując ręce na klatce piersiowej. -Dzięki temu człowiekowi w turnieju pozostaną tylko ci najsilniejsi i najbardziej zmotywowani. Reszta najpewniej zaraz się podda. Nie dadzą rady kontynuować po tym, co widzieli - tyle był w stanie stwierdzić bez żadnych problemów. Na tyle rozumiał mechanizmy funkcjonowania ludzkich umysłów, ponieważ niejednokrotnie był już świadkiem podobnych sytuacji.
-Wiedza, że nie ostatecznie nie umrą niewiele znaczy, kiedy mają przed sobą perspektywę takiego losu... - dodał od siebie Kawasaki, nie wiedząc do końca, co myśleć o wybuchu boksera. Obydwaj - Chińczyk i Arab - zaczęli się naprawdę martwić o los swoich podopiecznych. W końcu nikt nie był zawczasu świadom, że nastolatkowie będą musieli stawić czoła... prawdziwym bestiom.
Koniec Rozdziału 147
Następnym razem: Plan działania
No, i to mi się podoba. Może i samo odbijanie technik było już nie raz w popkulturze, to tak ciekawy sposób na jego zneutralizowanie już nie. Co mogę powiedzieć... oby el tanque nie trafił na Naita i jedziemy do przodu. Póki co, mało Eliaha (czy jak to się tam pisze) jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Po prostu większość autorów lubi pokazywać, jak ich postacie pokonują przeciwności losu i "czysto" wygrywają ze swoimi przeciwnikami. U mnie zaś - po pierwsze - main hero nie zawsze wygrywa, a po drugie - nie zawsze dlatego, że jest lepszy od oponenta.
UsuńPoczekasz chwilę, a Elijaha dostaniesz ;) A co do El Tanque... nie chciałbym z nim walczyć na niczyim miejscu :P
Również pozdrawiam ;)