sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 148: Plan działania

ROZDZIAŁ 148

     -Moi drodzy, cóż się tu dzieje! Zdawałoby się, że El Tanque pozbył się tylko jednego przeciwnika, ale kolejni poddają się jeden po drugim! - wykrzyknął podekscytowany Joseph do przypominającej gałkę oczną kamery. Tylko system nagłośnienia areny pomagał mu przebić się przez akustyczną ścianę rozgniewanych widzów. Gwizdy i buczenie zawiedzionej widowni nie chciały ucichnąć, jak wcześniej ich okrzyki i aplauzy. -Wygląda na to, że drugi etap potrwa o wiele krócej, niż należałoby się spodziewać! Zostało już tylko 80 osób! 77! 76! 75! - sygnał, przypominający nieco syreny alarmowe wypełnił koloseum, gdy tylko z ust Fletchera wydobyła się ta liczba. -Koniec! Zaskakujący wynik ostatniego grupowego starcia Turnieju Niebiańskich Rycerzy! Muszę przyznać, że sam spodziewałem się większej liczby ofiar, ale występ naszego ogromnego boksera wszystko mi wynagrodził! - powoli uspokajał zbulwersowanych widzów. Nieprędko udzielił im się jego entuzjazm, ale gdy już kierownik domu aukcyjnego zaszczepił w ich głowach inne spojrzenie na sytuację, negatywne emocje stosunkowo szybko zostały wyeliminowane.
-75-ciu zawodników, połowa niedawnej stawki przedostała się przez dwie rundy walk grupowych, ale prawdziwa esencja zawodów rozpocznie się dopiero teraz! Celem przygotowania wszystkiego i naprawienia zniszczonej areny, musimy się pokusić o godzinną przerwę! Częstujcie się naszym jedzeniem, korzystajcie z łaźni, toalet, łazienek, a nawet pokoi prywatnych, jeśli macie ochotę! Już za godzinę powrócimy do was... w walkach indywidualnych! - mężczyzna z cylindrem na głowie szybko wykorzystał okazję, by raz jeszcze zmanipulować tłum, a nawet w pewnym sensie go "przekupić", co doskonale mu się udało. Jak przewidział, niedawno jeszcze buczący widzowie raz jeszcze podnieśli radosne ryki, niektórym przypominające pewnie chrząkanie świń. 
-Naszych tymczasowych zwycięzców prosimy o opuszczenie "sceny" i rozkoszowanie się pełnią atrakcji zapewnianych przez koloseum! Mamy nadzieję zapewnić wam choć w połowie tak dobrą rozgrywkę, jaką wy do tej pory zafundowaliście nam - odezwał się miłym głosem Joseph, w teatralnym geście kłaniając się ze zdjętym kapeluszem. Bramy otworzyły się z idealną synchronizacją, stanowiąc tanie potwierdzenie jego słodkich słówek. Mężczyzna z pewnością uważał się za osobę szalenie sprytną i charyzmatyczną, bo przecież non stop miliony prostych ludzi jadły mu z ręki. Pewnie robiłyby to nawet, gdyby zaoferował im marne, gnijące ochłapy. Tak łatwo udawało mu się manipulować tłumem... ale nie miał on zamiaru tego w żaden sposób wykorzystywać.
-Strasznie nudni ci nasi widzowie... - stwierdził ostatecznie, gdy tylko mikrofon został wyłączony. Jego pomocnica oczywiście skinęła głową ze "zrozumieniem", lecz Fletcher i tak wiedział, że subiektywne opinie nie leżały w gestii dziewczyny. -Gdybym gościł dzisiaj na trybunach milion Bachirów albo milion Zhangów, z pewnością nie byłoby tak łatwo ich urabiać. Może nawet poniósłbym retoryczną klęskę? Kto wie... - podjął swój monolog Joseph, obejmując ramieniem nastolatkę o zielonych oczach i czarnych, związanych w długie warkocze włosach. Kontynuował swoje rozważania na temat turnieju i obecnych na nim osób, krocząc razem ze swą pupilką w stronę wynajętego na czas zawodów pokoju.

***

     -Nigdy nie przestanie mnie to zaskakiwać - westchnęła Lisa, odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu, znudzona bezcelową brutalnością odbywających się na arenie walk. -Im więcej prostych ludzi zbierze się w jednym miejscu, tym łatwiej można przewidzieć i kontrolować ich zachowania. Czy to nie paradoks? - skomentowała niebezpośrednio, by przypadkiem jakiś domyślniejszy członek "szlachty" nie poczytał sobie jej słów jako zniewagi... którą bezsprzecznie były.
-Świat jest pełen paradoksów. Nasz tym bardziej - odparł Bachir. Przypomniał sobie wtedy, że w realnym życiu jego... "towarzyszka" studiowała socjologię na Harvardzie. Właśnie z tego względu interesowały ją podobne zjawiska i rzadko kiedy takie sytuacje obchodziły się bez jej oceny. Mulat uświadomił sobie jednocześnie, że prawie zapomniał o tak ważnym szczególe dotyczącym białowłosej. Sam nie wiedział, jak się do tego faktu odnieść, ale nie chciał się nad tym zastanawiać w takim miejscu.
-"Inteligencja zbiorowa nie ma racji bytu w podręcznikowym przykładzie współczesnego społeczeństwa". To chyba ostatnie, co usłyszałam od mojego wykładowcy - kobiecie nieczęsto zdarzało się rozpamiętywać swoje "prawdziwe" życie, toteż Rzecznik Praw Mniejszości nawet nie próbował jej przerywać. Słuchanie jej było nawet pewną odskocznią od codziennych spraw i obowiązków związanych z pełnionym przez mężczyznę urzędem.
     -Wujku, wygrali! - dotychczas zaabsorbowany tabletem Naizo Legato krzyknął do niego entuzjastycznie, choć szatyn siedział zaraz obok chłopca. -Twoi przyjaciele przeszli dalej! - uśmiechnął się mały mulat, wpychając mężczyźnie ekran przed same oczy. Malec bardzo szybko rozpracował działanie systemu kamer, w związku z czym urządzenie wyświetlało jednocześnie całą czwórkę nastolatków. Syn Bachira był niesłychanie bystry, jak na swój wiek, w związku z czym już cztery grupy promujące zakładanie rodzin przez Madnessów próbowało go wykorzystać jako żywy dowód na doskonałość tej koncepcji. Wszystkie te ugrupowania twierdziły bowiem, że dziecko, którego oboje rodziców są Madnessami, a zatem takie, które urodziło się Madnessem, ma większe predyspozycje do zostania "kimś". Predyspozycje te w rzeczywistości oznaczały ponadprzeciętną pamięć, zdolności manualne i ogromny potencjał do rozwoju - choćby fizycznego. Były przywódca Połykaczy Grzechów odmówił za każdym razem, nie zastanawiając się ani chwili, nie chcąc wciągać swojego dziecka w gierki małych korporacji, a tym bardziej wpychać go na ogólnoświatowy afisz. Matka Legato oczywiście zawtórowała Bachirowi, w związku z czym wspomniane ugrupowania musiały obejść się smakiem.
-Nie mam przyjaciół, do diabła! - warknął Senshoku, zabierając dziecku tablet i przytrzymując go poza zasięgiem jego rąk. -I miałeś mnie tak nie nazywać! - pominął "gówniarza", "gnoja", czy "szczyla", czego z pewnością by nie uczynił podczas rozmowy z jakimkolwiek rówieśnikiem chłopca.
-Czekali razem ze mną w szpitalu, kiedy spałeś... - burknął pod nosem malec, wykrzywiając małe usta w grymasie naburmuszenia. -Ja ich lubię. Naito-kun wcale nie traktuje mnie, jak dziecko, a Rinji-kun i Rikimaru-kun zawsze się ze sobą biją - pomimo tego, że "obraził się" na swojego "wujka", nie omieszkał opowiedzieć wszystkim dookoła o swoim stosunku do nastolatków. Nawet Legato zachowywał się czasami tak, jak przystało na jego wiek.
-Co za głupi bachor... - Naizo zdusił w sobie ten komentarz, nie mając ochoty na wdawanie się w kłótnię z dzieckiem. Było to poniżej jego poziomu, jak zwykł sobie tłumaczyć, ale każda obiektywna osoba trzecia zobaczyłaby w tym coś więcej. -Nic nie wie o życiu, a w najlepszym wypadku bardzo mało. I co ja mogę? Przecież nie będę go pouczać - spojrzał na swojego niedawnego wodza, całkiem zaniechując jakichkolwiek uwag odnośnie wychowywania potomka.

***

     -To naprawdę nie zajmie zbyt dużo czasu, ale musimy znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce do rozmowy - odezwał się Naito do idących za nim towarzyszy, których zebrał prawie natychmiast po opuszczeniu pola walki. Swoje wcześniejsze wyrzuty sumienia odsunął na bok, by skupić się na czymś, co zdawało się ważniejsze. Kurokawa wciąż mógł się tylko domyślać, jak zareaguje reszta ferajny i te domysły nie tworzyły w jego głowie zbyt wielu pozytywnych scenariuszy. Niewiele mógł jednak zrobić, by wywołać u kompanów lepszą reakcję. Postanowił zwyczajnie zdać się na swoją szczerość i dar przekonywania. Liczył też po cichu na to, że stosunek reszty nastolatków do niego zwiększy jego posłuch. Tak samo, jak dawno temu w zamku Niebiańskich Rycerzy.
-Teraz zabrzmię bardziej egoistycznie, prawda? - pomyślał, gdy cała czwórka weszła do obszernego barku z okrągłą ladą usytuowaną na samym środku. Bar ten bardzo przypominał aranżacją wnętrza lokal, w którym Naito po raz pierwszy spotkał Generała Noaillesa. Tym razem wewnątrz znajdowało się co najmniej kilkanaście osób, ale rozmiar przybytku pozwolił chłopakom na zajęcie ustronnego miejsca w oświetlonej żyrandolem z kryształami duchowymi wnęce.
-Muszę wam o czymś powiedzieć... - zaczął ściszonym, choć stanowczym głosem, gdy już reszta jego towarzyszy usiadła na zagiętej pufie z ciemnoczerwonej skóry.
     Opowiedział im o wszystkim. O jego prywatnej rozmowie z jednym z Mędrców, o powodzie, dla którego Michael bierze udział w turnieju, o krzywdzie, która go spotkała i o której sam szatyn niewiele wiedział... a także o obietnicy złożonej Takamurze. Razem z tą historią przedstawił również swój plan, który posiadał mnóstwo luk, mnóstwo rzeczy względnych i mnóstwo niewiadomych, a podjęcie się jego realizacji stwarzało realne zagrożenie dla życia i dumy.
-Dlatego właśnie chciałem was prosić o pomoc - zakończył pokornie. Obijające się o żebra serce powoli się uspokajało, ale najtrudniejsza część dopiero czekała na Kurokawę. W końcu najbardziej obawiał się reakcji towarzyszy i tego, jak na nie odpowiedzieć.
-Pojebało cię... - wykrztusił w końcu Tatsuya, nie wierząc własnym uszom. -Mam się podłożyć? Kurwa, mam dać mu się wyruchać, jeśli tylko trafię na niego w turnieju? Tylko po to, żeby mógł sobie pójść na rzeź i zginąć w ciągu dwóch sekund? Czy ty jesteś, kurwa, normalny?! - wydarł się czempion juniorów. Posiadacz Przeklętych Oczu spojrzał mu prosto w twarz. Takiej reakcji się spodziewał. Zawody były niezwykle ważną sprawą dla heterochromika i powodem, dla którego po raz pierwszy od dawna zaczął się zachowywać po ludzku. Naito nie czuł się dobrze z tym, że próbował odebrać mu tę satysfakcję - tę radość z wygranej i z samego uczestnictwa w walkach.
-Nie mam lepszego pomysłu. Jeśli Michael wygra turniej, to dostanie się do siedziby Niebiańskich Rycerzy, a wtedy... wszystko się wyjaśni. On wierzy w to, w co chce wierzyć, ale sam wszystkiego do końca nie rozumie ani nie pamięta. A ja chcę wiedzieć! Chcę wiedzieć, co się tak naprawdę stało z nim i jego bratem. Chcę mu pomóc, ponieważ obiecałem to Takamurze i ponieważ uważam to za słuszne - odrzekł bez zawahania Kurokawa, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z oblicza Tatsuyi. Gdy na tym obliczu ukazywał się gniew, pozioma blizna na nosie zdawała się wyginać na kształt uśmiechu, ironicznie i na swój sposób prześmiewczo.
-A od kiedy to pan "wsadź-mi-w-dupę-tylko-nikogo-nie-krzywdź" Naito stwarza innym okazje do mordowania się? - warknął rozgniewany chłopak, uderzając pięścią o blat. -Ten pedałek nie wbije z pompą do zamku po to, żeby poprosić kogoś o opowiastkę przy kominku. Idzie się mścić i zabijać. Ani się nie zemści, ani nie zabije, bo ktoś go zmiażdży pod samymi drzwiami, gdy tylko się okaże, że jest "tym niedobrym". A poza tym, dlaczego niby miałbym nastawiać karku za gościa, którego w ogóle nie znam? To nie mój problem! - ironizujący heterochromik był bliski przewrócenia stołu, ale na jego nieszczęście przymocowano go do podłogi.
-Nie chcę mu pozwolić na zabijanie. Chcę tylko dać mu szansę na rozmowę. Na zrozumienie tego wszystkiego. Eronis na pewno nie będzie chciał go krzywdzić. Jestem pewny, że zacznie właśnie od wyjaśnień. Nie ukrywam, że sam również chciałbym dowiedzieć się o tym czegoś więcej... - to, co mówił Kurokawa brzmiało irracjonalnie, a on sam nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć. Po prostu rozmowa z Paladynem pozwoliła mu wyrobić sobie o nim pewne zdanie i na tym zdaniu, na tym wrażeniu się opierał w swoich rozważaniach.
-No super, kurwa! - podniósł głos i ciało Tatsuya, opierając ręce o stolik. -A jak masz zamiar sprawić, żeby kandydat na mordercę przeszedł sobie przez cały zameczek aż do komnaty Paladyna, nie nadziewając się na niczyje włócznie, miecze i topory? Osobiście proponuję czapkę, kurwa, niewidkę! - mistrz juniorów był o wiele głośniejszy, niż wypadało, ale na całe szczęście nikogo nie interesowała młodzieńcza kłótnia, a Pearsona ewidentnie nie było w pobliżu.
-Chcę... Chciałbym... żebyśmy poszli razem z nim i mu pomogli. Na pewno moglibyśmy na kilka chwil zatrzymać Niebiańskich Rycerzy. Przynajmniej do momentu spotkania się Michaela i Eronisa - to brzmiało jeszcze głupiej. Nastolatkowie mogliby liczyć co najwyżej na taryfę ulgową i na to, że rycerze postanowią wziąć ich żywcem. W prawdziwej walce nie mieli bowiem szans z żadnym z nich.
-I zginąć razem z nim! - rzucił pogardliwie heterochromik, po czym z ironią zaczął klaskać Naito nad głową. -Co to w ogóle za poroniony pomysł? Nie masz nawet pojęcia, czy którykolwiek z nas będzie z nim walczyć! Co zrobisz? Będziesz latał po nieznajomych, prosząc ich o podłożenie się? Daj, kurwa, spokój! - wydzierał się chłopak, wytykając Kurokawie kolejne luki w jego planie. Wyglądało na to, że Tatsuyi nie dało się przekonać.
-Jeśli będę musiał, to tak - poproszę ich. Zrobię wszystko, co mogę, bo tak obiecałem, a lepszego pomysłu w tej chwili nie mam. Gdybym po prostu usiadł na tyłku i machnął na to ręką, nigdy bym sobie tego nie wybaczył - posiadacz Przeklętych Oczu nie stracił nad sobą panowania, choć nie widział większych szans na dojście do ładu z agresywnym towarzyszem.
-Nie po to tu jestem, żeby pomagać jakiemuś pieprzonemu odludkowi. Mam zamiaru mu napierdolić. Po prostu. Chcę go zniszczyć prawie tak mocno, jak ciebie i zrobię obydwie te rzeczy! Ten gość gówno mnie obchodzi. Nie mój problem! - skwitował heterochromik, opuszczając stolik i stając obok niego. Jego twarz nie zdradzała żadnych wątpliwości i właśnie to było w tym wszystkim najgorsze.
-To znaczy, że mi nie pomożesz, prawda... Tatsuya-kun? - Naito spojrzał mu prosto w oczy. Zadał pytanie, na które już znał odpowiedź, podświadomie mając nadzieję, że mistrz juniorów zmięknie pod wpływem jego słów. Nadzieja pozostawała jednak matką głupich.
-Co za dużo, to nie zdrowo - burknął były Połykacz Grzechów, chowając ręce do kieszeni. -Sam se pomóż, flecie... - dodał przyciszonym głosem, ruszając w stronę wyjścia. Szybko zniknął w otaczającym arenę korytarzu.
-Rinji-kun? - głos Kurokawy mimowolnie zadrżał. Młody Okuda przez całą rozmowę siedział bowiem cicho, całkowitą powagą wymazując obraz roześmianego i wesołego albinosa z głów rówieśników. Kosiarz zacisnął pięści, milcząc jeszcze przez chwilę. Opuszczona głowa unikała wzroku przyjaciela.
-Nie... - powiedział nagle. Najtrudniej było mu zacząć. To jedno słowo tkwiło mu w gardle już od kilku minut, ale w końcu podjął decyzję. -Jesteś moim przyjacielem, Naito. Ja cię za niego uważam. Praktycznie nie ma rzeczy, których bym dla ciebie nie zrobił, ale to... to jest co innego - nie podniósł wzroku ani na moment. Czuł na sobie spojrzenie pierwszego prawdziwego towarzysza. Takiego, jakich nie spotykało się na co dzień. Takiego, jacy pojawiali się tylko w filmach, w książkach, w mangach, ale prawie nigdy w rzeczywistości. "Przyjaciela". Teraz jednak miał coś ważniejszego od przyjaźni, a ta świadomość zdawała się go przytłaczać. -Jest coś, co muszę zrobić. Coś, co jest dla mnie najważniejsze. Nie mogę się tak po prostu poddać, a na pewno jeszcze nie teraz. Przepraszam... - z tymi słowami zsunął się z sofy, po czym ruszył żwawym krokiem w tym samym kierunku, co Tatsuya. Nie oglądał się za siebie. Bał się, że jego determinacja osłabnie, jeśli to zrobi.
-Riki... - Kurokawa nie musiał nawet kończyć. Dłoń szermierza opadła na jego lewe ramię, nieznacznie drżąc z nieznanego nikomu powodu.
-Pomogę. Muszę... i chcę - tylko tyle powiedział. Więcej nie mogło wydostać się z jego ust, choć kotłowało się w sercu i umyśle. Smutny wyraz twarzy długowłosego sprawiał wrażenie, jakby lico chłopaka było lustrem. I jakby to lustro odbiło w swojej powierzchni usta, nos i oczy Naito.
-Nie mogę tak tego zostawić. To wszystko... to wszystko przez nas. Przez "niego". Jeśli ja nie wezmę za to odpowiedzialności, to kto to zrobi? - to przekonanie dodało szermierzowi otuchy... i siły do stanięcia w szranki z niedawnymi kompanami.

***

     -Witamy po przerwie! - rozległ się radosny głos Josepha. Stojąca obok niego dziewczyna bez śladów żadnych emocji dopinała guziki bluzki. Mężczyzna nie mógł wytrzymać, a jego zniecierpliwienie zniknęło w ciągu ostatniej godziny. -Wiem, że już nie możecie się doczekać - wy, widzowie i wy, zawodnicy! Mam nadzieję, że jesteście już wypoczęci, najedzeni i odświeżeni, ponieważ nastąpił ten moment! Turniej Niebiańskich Rycerzy od tego momentu przestaje być turniejem grupowym. Przechodzimy za to do walk jeden na jednego! - nie wiadomo, czy wywołane to było właśnie zapowiedzią Fletchera, czy może godziną odpoczynku i ładowania akumulatorów, ale tak głośne owacje zabrzmiały pierwszy raz od rozpoczęcia zawodów. Kierownik domu aukcyjnego z nieskrywaną euforią pozwolił im wybrzmieć, zanim kontynuował. -75-ciu wojowników, którzy stoją teraz przed nami, podzielimy na trzy grupy po 25-ciu każda. Kolejne walki w każdej grupie pozwolą nam wytypować trzech Madnessów, którzy zmierzą się ze sobą w finale - zaczął objaśniać mężczyzna. Zasady oczywiście nie zmieniły się zbytnio w stosunku do ostatniego turnieju, ale było to częścią jego pracy jako mistrz ceremonii. -Zapytacie pewnie: "Ale jak to? Przecież liczba zawodników w każdej grupie będzie nieparzysta!". Otóż nie! W każdej z grup znajdzie się jeden szczęśliwiec, który automatycznie przejdzie do finału danej grupy. Nie musicie się obawiać! Uczestników porozdzielano w pary w sposób całkowicie losowy i to samo tyczy się naszych trzech wybrańców! Ale jesteście pewno ciekawi, kto na kogo trafi, co? Czyje umiejętności będziemy mogli porównać? W takim razie spójrzcie! - na wszystkich ekranach, a przede wszystkim na tym, przed którym zebrani byli uczestnicy, w tym samym momencie pojawiły się trzy "drzewka", graficznie przedstawiające początkowe pary. Przy imieniu każdego zawodnika znajdowało się jego zdjęcie, a każdy wykres posiadał dodatkową, boczną odnogę, na końcu której znajdowała się jedna osoba... przechodząca bezpośrednio do finału grupy.
-Co o tym myślicie? Jak wam się podobają początkowe zestawienia? A może jest wam przykro, ponieważ waszego faworyta zobaczycie w akcji dopiero w finale? - zawołał Joseph, zagłuszając rozentuzjazmowane okrzyki milionowego tłumu.
     -Co do kurwy?! - wrzasnął gniewnie Tatsuya. Jego imię i zdjęcie figurowało na samej górze pierwszego drzewka, tuż obok pustego miejsca drugiego finalisty, którego jeszcze nie wyłoniono. -Mam siedzieć na dupie i patrzeć, jak inni się tłuką? Fletcher, ty kurwo! - darł się mistrz juniorów, ale nie miał żadnych szans, by przekrzyczeć całą wrzawę, jaka zapanowała po ujawnieniu harmonogramu walk.
-Tak! Doskonale! - ucieszył się w duchu Naito. W grupie pierwszej znajdowali się bowiem... wszyscy. On, Rinji, Rikimaru, Tatsuya, a także "Elijah". -Nie ma ich? Co za ulga... - pomyślał z radością, prawdziwych faworytów turnieju odnajdując dopiero w drugiej i trzeciej grupie. Ani El Tanque, ani King, ani Hachimaru, ani Jessica - żadne z tej czwórki nie miało jak na razie stanąć w szranki z Kurokawą i jego towarzyszami. Nastolatkowie mieli więc niespodziewanie dużo szczęścia... a przynajmniej tak się zdawało.
-Moja walka... jest druga - zauważył trafnie Naito, dostrzegając połączonego z nim na wykresie czarnoskórego mężczyznę z zarzuconymi do tyłu, czarnymi dredami. -Kabeya... Chyba rzeczywiście pochodzi z Afryki. Ale co z resztą? - gdy tylko spojrzał na pozostałe zestawienia, rzuciła mu się w oczy pierwsza walka pierwszej grupy. Nastolatek nerwowo przełknął ślinę. Czegoś takiego się nie spodziewał, a przynajmniej nie tak szybko. W dodatku zaraz po burzliwej konwersacji w barze.
     Rinji i Rikimaru stali w ciszy naprzeciwko siebie. Ich twarze dzieliło ledwie półtora metra, choć miało się wrażenie, że dystans pomiędzy chłopakami zauważalnie wzrósł. Imiona młodzieńców również na ekranie figurowały tuż obok siebie... a oni sami mieli otworzyć trzeci etap Turnieju Niebiańskich Rycerzy, tocząc między sobą pierwszą walkę indywidualną. 
-Nie dam ci forów, Riki... - oświadczył chłodno młody Okuda. Musiał to powiedzieć. Tłumaczył sobie, że chciał ostrzec towarzysza, lecz w rzeczywistości myślał tylko o przekonaniu samego siebie. O zwiększeniu swojej własnej determinacji i wypełnieniu złożonej lata wcześniej obietnicy.
-Jeśli nie masz zamiaru ustąpić, będę musiał cię ściąć... - odezwał się z takim samym chłodem szermierz, dla potwierdzenia swych słów obnażając do połowy swoją katanę. 

***

     -To mi się nie podoba... - mruknął Naczelnik Zhang, siadając ciężko na swoim miejscu. -Coś się stało. Coś musiało się stać. Nasze dzieciaki są... całkiem inne, niż po drugim etapie - zwrócił się zarówno do Matsu, jak i do pozostałych członków Gwardii. Generał Kawasaki z niepokojem kiwnął głową, zgadzając się z obawami przełożonego.
-I dobrze! Przynajmniej nie będą się ze sobą cackać, jak prawiczek z pierwszą panienką - skomentował tradycyjnie Carver, pochłaniając właśnie podwójnego hot-doga. On niczym się nie przejmował. Nie miał ucznia, o którego mógłby się martwić i zapewne nawet gdyby go miał, niespecjalnie interesowałoby go jego bezpieczeństwo.  
-Nie. Nie ma w tym nic dobrego. Ta trójka nigdy nie zachowywała się w taki sposób. Nawet jeśli Rinji i Rikimaru przez cały czas ze sobą rywalizowali, teraz wyglądają, jakby naprawdę mieli się pozabijać. Co mogło zajść pomiędzy wami wszystkimi? - pomyślał zaniepokojony Arab, o niczym nie mając pojęcia. To nie była jego sprawa i to nie on złożył obietnicę jednemu z Mędrców. Zapewne właśnie dlatego podopieczny Generała zdecydował się załatwić wszystko po swojemu i nie wciągać Mentora w tak delikatną sprawę.

Koniec Rozdziału 148
Następnym razem: Długo oczekiwany dzień

2 komentarze:

  1. Po tym co przeczytałem stwierdzam, że Naito jest strasznie naiwny i zachował się dość... egoistycznie. Może dziwnie to brzmi, bo robi to właśnie, dlatego że myśli o innej osobie.nie podoba mi się jego zachowanie, ale jest ono dla mnie w pełni zrozumiałe.

    Ale się zajarałem walką otwierającą! Będą iskry!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, zgadzam się (osobiście, jako człowiek)z twoim wnioskiem. Jego idealizm, tudzież altruizm poszedł o kilka kroków za daleko, prowadząc do "unieszczęśliwienia" ogółu dla dobra jednostki. Nie pochwalam jego metod, aczkolwiek cieszę się, że to zachowanie jest dla ciebie zrozumiałe ;)

      Także pozdrawiam ^^

      Usuń