ROZDZIAŁ 189
Obudził się tak samo gwałtownie, jak gwałtownie usiadł na swoim łóżku szpitalnym, opierając dłonie na kolanach. Po jego twarzy spływał pot, który natychmiastowo sprawił, że zimny okład odkleił się od policzków i okolic oczodołów, odsłaniając już mniej zapuchnięte narządy wzroku. Nieprzyjemne uczucie w nosie i szczęce, a także mierżenie w dziąsłach zeszło na dalszy plan, gdy Kurokawę przywitał półmrok lekarskiego gabinetu. Zasłonięte roletami okno nie przepuszczało prawie żadnych wiązek światła, a czarnowłosy dostrzegał tylko zarysy najbliższego otoczenia. Dłuższą chwilę zajęło mu wydedukowanie, w jakim to miejscu się obudził... i dlaczego tak się stało. Dopiero później mógł zastygnąć w bezruchu, wciągając w szoku powietrze, jakby właśnie wynurzył się spod tafli lodowatej wody.
-Pamiętam! Pamiętam... - położył sobie dłoń na obandażowanej głowie, marszcząc czoło w próbie połączenia ze sobą wszystkich faktów. -Alice! On... zabrał mi Alice. Nie ma jej. Zniknęła... - zatrząsł się cały tak gwałtownie, jakby miał zaraz dostać ataku padaczki. Standardowo już pojawiły się u niego trudności z oddychaniem i przyspieszone tętno. Wytrzeszczone oczy nie chciały dać się zakryć przez powieki. Przedstawione w klatkach wspomnienia przeleciały mu przed twarzą, wyciągając z pamięci bruneta unoszone przez wiatr kawałki szkła oraz trzymającego różowowłosą mężczyznę. Do świadomości Naito powrócił również każdy cios, który zupełnie niezauważenie wgniótł się w jego twarz, czyniąc go bezradnym, jak małe dziecko.
-Co ja zrobiłem? Co ja sobie myślałem, do kurwy nędzy?! - ścisnął swoją czaszkę tak mocno, że aż uderzył w niego tępy, pulsujący ból. Pod powierzchnią jego dłoni przebiegło kilka bezsilnych, żałosnych łez. Nie pierwszy i nie ostatni raz... choć nigdy wcześniej Kurokawa nie był aż tak wściekły na samego siebie. -On nie chciał walczyć! Nie chciał! Mogłem z nim porozmawiać! Proponował mi to kilka razy! Nawet próbował ostrożnie mi pokazać, że walka nie ma sensu... Czemu go nie posłuchałem?! - trzasnął pięścią w metalową poręcz łóżka z brzdęknięciem, które rozniosło się po całym dźwiękoszczelnym gabinecie. -Co we mnie wstąpiło? Nigdy się tak nie zachowywałem. Nigdy! Ani Shuun, ani Ryuuhei nie zrobiliby czegoś takiego, więc dlaczego? To... moja wina - na jego pytania, na jego niepewność odpowiadały tylko cisza... i ciemność. Chłopak w stresie zacisnął zęby z całej siły. Ból w dolnej szczęce rąbnął w niego, jak piorun - jakby ktoś żywcem wiercił mu w niej dłutem. Półświadomie nastolatek znów zamachnął się pięścią na poręcz, ale tym razem już z pomocą energii duchowej. Metal pękł z właściwym sobie metalicznym trzaskiem, a kilka odłamków pofrunęło w półmrok.
-Zabrali ją. Zabrali mi ją. Alice. Moją Alice... - nie zwrócił nawet uwagi na to, w jaki sposób o niej myślał. Podświadomie uważał ją za najważniejszą osobę w swoim życiu, ale... nigdy nie umiałby opisać słowami, dlaczego tak sądził. Coś, co łączyło go z dziewczyną, niewidzialna i nierozerwalna nić między nimi popychała go do czynów i myśli, o które nigdy by siebie nie podejrzewał. On zaś nie znał przyczyny... -Mój świat. Mój skarb. Moje światło... Nie ma go! Światło zniknęło! Gdzie ono jest? Gdzie jest światło?! - wierzgnął dziko, zrzucając z siebie kołdrę, po czym niekontrolowanie runął na zimne kafle podłogi, robiąc przy tym więcej hałasu, niż podczas rozbicia poręczy. Wtedy właśnie zapaliły się światła.
-Co ty nakręcasz, szczylu? Mam cię uśpić, jak psa? - w otwartych drzwiach stał rozgniewany Tenjiro w swoim lekarskim fartuchu. Krzyżując ramiona na klatce piersiowej, potupywał złowrogo nogą. -No patrz, do cholery! - nie w stronę przewróconego na podłogę chłopaka się rzucił, a w kierunku uszkodzonej poręczy łóżka. -Nie po to wynoszę je ze szpitala, żeby potem musieć wykładać kasę na naprawy! - zaczął histeryzować chirurg, szukając wzrokiem odłamków metalu, które niechybnie osiadły gdzieś w pomieszczeniu.
-Co... Co się... Ja... - w dalszym ciągu leżący na podłodze chłopak sprawiał wrażenie, jakby dopiero się zorientował, gdzie jest. Ze zdezorientowaniem, wciąż chaotycznie dysząc rozglądał się po gabinecie, uświadamiając sobie, że wcale nie był sam.
-Wstawajże w końcu i pomóż mi szukać. Jak dobrze pójdzie, to może sam to naprawię. No czego tak patrzysz? Dalej, przecież nóg ci nie połamali! - takiego zachowania powinien był się spodziewać ze strony niefrasobliwego chirurga. Mężczyzna nijak nie próbował wczuwać się w jego sytuacje ani pytać o przeżycia wewnętrzne. On leczył ciała, nie dusze - nie był Mędrcem. Na swój sposób jednak swoim prostolinijnym podejściem do sprawy na moment powstrzymał Kurokawę przed użalaniem się nad sobą.
-Rikimaru... - wydusił z siebie brunet, kiedy samodzielnie podniósł się w końcu na nogi. Przykryty kołdrą od obojczyków w dół chłopak leżał bez przytomności na innym łóżku. Biała, bardziej dopasowana od poprzedniej opaska zakrywała mu lewe oko, a czerwone, długie włosy rozlewały się na pościelowej bieli. -Co się stało? Dlaczego on też tu... - Naito spojrzał pytająco na lekarza, lecz natychmiast zaczął domyślać się odpowiedzi. Przełknął nerwowo ślinę, gdy mężczyzna spoważniał.
-Oni - poprawił go na wstępie Tenjiro. -Cała wasza trójka dostała po pyskach... i to niesłabo. Nie tylko wam stała się krzywda, ale to wami trzeba się było najdłużej zajmować - ta informacja spadła na czarnowłosego, jak grom z jasnego nieba.
-Zaraz... Ale tu jest tylko Rikimaru. Rinji... Nie mów mi, że on... - zniszczony mentalnie nastolatek nie wiedział już, co i o czym ma myśleć, więc spodziewał się najgorszego. W końcu docierały do niego tylko negatywne wieści.
-Żyje, żyje... - uspokoił go szybko okularnik. -Obudził się jakoś przed świtem i wyszedł. Nie zatrzymywałem go, bo jego obrażenia były najlżejsze z was wszystkich - mężczyzna pozwolił chłopakowi na zebranie myśli. Widział, do jakiego stopnia został on rozbity i jak bardzo starał się to ukrywać, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Wiedział również, co było powodem takiego stanu rzeczy...
-Aha... - wypłynęło z ust czarnowłosego, który ponownie znalazł się za mgłą myśli. -Cieszę się. Cieszę się, że nic im nie jest... - umęczona twarz Naito wzbudzała politowanie, podkreślona pustką i brakiem życia, lęgnącymi się w jego oczach. -Daj mi znać, kiedy... Rikimaru się już obudzi. Muszę się przewietrzyć. Chcę pobyć przez chwilę sam - wszystko z niego ulatywało. Chwilowe przerażenie na wieść o obrażeniach odniesionych przez jego przyjaciół znikło, jak pamięć o śnie po przebudzeniu. Nie potrafił przejąć się tym bardziej, niż swą własną sytuacją i nawet nie myślał o przeciwdziałaniu temu. Z jakiegoś powodu był w stanie myśleć tylko i wyłącznie o tym, co stracił zeszłej nocy...
-Nie zrób nic głupiego, dzieciaku! - krzyknął za nim Miyamoto, gdy znikał w drzwiach, snując się, jak duch. Jego również nie zatrzymywał. Stan nastolatków nie był w końcu ani jego winą, ani jego zmartwieniem. Powinni radzić sobie z tym sami. On zrobił wszystko, co tylko mógł.
-Wszystko? - powtórzył niepewnie w duchu chirurg, po czym westchnął ciężko. -Ten kraj czekają ciężkie czasy. Przed nastaniem zmierzchu wybuchnie burza. Jestem pewien... - drażniła go ta świadomość, ale z nią też nic nie planował zrobić. Miał zamiar się od tego odciąć. Tak samo, jak lata wcześniej, gdy przybył do Miracle City jako "cudotwórca"...
-Co ja zrobiłem? Co ja sobie myślałem, do kurwy nędzy?! - ścisnął swoją czaszkę tak mocno, że aż uderzył w niego tępy, pulsujący ból. Pod powierzchnią jego dłoni przebiegło kilka bezsilnych, żałosnych łez. Nie pierwszy i nie ostatni raz... choć nigdy wcześniej Kurokawa nie był aż tak wściekły na samego siebie. -On nie chciał walczyć! Nie chciał! Mogłem z nim porozmawiać! Proponował mi to kilka razy! Nawet próbował ostrożnie mi pokazać, że walka nie ma sensu... Czemu go nie posłuchałem?! - trzasnął pięścią w metalową poręcz łóżka z brzdęknięciem, które rozniosło się po całym dźwiękoszczelnym gabinecie. -Co we mnie wstąpiło? Nigdy się tak nie zachowywałem. Nigdy! Ani Shuun, ani Ryuuhei nie zrobiliby czegoś takiego, więc dlaczego? To... moja wina - na jego pytania, na jego niepewność odpowiadały tylko cisza... i ciemność. Chłopak w stresie zacisnął zęby z całej siły. Ból w dolnej szczęce rąbnął w niego, jak piorun - jakby ktoś żywcem wiercił mu w niej dłutem. Półświadomie nastolatek znów zamachnął się pięścią na poręcz, ale tym razem już z pomocą energii duchowej. Metal pękł z właściwym sobie metalicznym trzaskiem, a kilka odłamków pofrunęło w półmrok.
-Zabrali ją. Zabrali mi ją. Alice. Moją Alice... - nie zwrócił nawet uwagi na to, w jaki sposób o niej myślał. Podświadomie uważał ją za najważniejszą osobę w swoim życiu, ale... nigdy nie umiałby opisać słowami, dlaczego tak sądził. Coś, co łączyło go z dziewczyną, niewidzialna i nierozerwalna nić między nimi popychała go do czynów i myśli, o które nigdy by siebie nie podejrzewał. On zaś nie znał przyczyny... -Mój świat. Mój skarb. Moje światło... Nie ma go! Światło zniknęło! Gdzie ono jest? Gdzie jest światło?! - wierzgnął dziko, zrzucając z siebie kołdrę, po czym niekontrolowanie runął na zimne kafle podłogi, robiąc przy tym więcej hałasu, niż podczas rozbicia poręczy. Wtedy właśnie zapaliły się światła.
-Co ty nakręcasz, szczylu? Mam cię uśpić, jak psa? - w otwartych drzwiach stał rozgniewany Tenjiro w swoim lekarskim fartuchu. Krzyżując ramiona na klatce piersiowej, potupywał złowrogo nogą. -No patrz, do cholery! - nie w stronę przewróconego na podłogę chłopaka się rzucił, a w kierunku uszkodzonej poręczy łóżka. -Nie po to wynoszę je ze szpitala, żeby potem musieć wykładać kasę na naprawy! - zaczął histeryzować chirurg, szukając wzrokiem odłamków metalu, które niechybnie osiadły gdzieś w pomieszczeniu.
-Co... Co się... Ja... - w dalszym ciągu leżący na podłodze chłopak sprawiał wrażenie, jakby dopiero się zorientował, gdzie jest. Ze zdezorientowaniem, wciąż chaotycznie dysząc rozglądał się po gabinecie, uświadamiając sobie, że wcale nie był sam.
-Wstawajże w końcu i pomóż mi szukać. Jak dobrze pójdzie, to może sam to naprawię. No czego tak patrzysz? Dalej, przecież nóg ci nie połamali! - takiego zachowania powinien był się spodziewać ze strony niefrasobliwego chirurga. Mężczyzna nijak nie próbował wczuwać się w jego sytuacje ani pytać o przeżycia wewnętrzne. On leczył ciała, nie dusze - nie był Mędrcem. Na swój sposób jednak swoim prostolinijnym podejściem do sprawy na moment powstrzymał Kurokawę przed użalaniem się nad sobą.
-Rikimaru... - wydusił z siebie brunet, kiedy samodzielnie podniósł się w końcu na nogi. Przykryty kołdrą od obojczyków w dół chłopak leżał bez przytomności na innym łóżku. Biała, bardziej dopasowana od poprzedniej opaska zakrywała mu lewe oko, a czerwone, długie włosy rozlewały się na pościelowej bieli. -Co się stało? Dlaczego on też tu... - Naito spojrzał pytająco na lekarza, lecz natychmiast zaczął domyślać się odpowiedzi. Przełknął nerwowo ślinę, gdy mężczyzna spoważniał.
-Oni - poprawił go na wstępie Tenjiro. -Cała wasza trójka dostała po pyskach... i to niesłabo. Nie tylko wam stała się krzywda, ale to wami trzeba się było najdłużej zajmować - ta informacja spadła na czarnowłosego, jak grom z jasnego nieba.
-Zaraz... Ale tu jest tylko Rikimaru. Rinji... Nie mów mi, że on... - zniszczony mentalnie nastolatek nie wiedział już, co i o czym ma myśleć, więc spodziewał się najgorszego. W końcu docierały do niego tylko negatywne wieści.
-Żyje, żyje... - uspokoił go szybko okularnik. -Obudził się jakoś przed świtem i wyszedł. Nie zatrzymywałem go, bo jego obrażenia były najlżejsze z was wszystkich - mężczyzna pozwolił chłopakowi na zebranie myśli. Widział, do jakiego stopnia został on rozbity i jak bardzo starał się to ukrywać, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Wiedział również, co było powodem takiego stanu rzeczy...
-Aha... - wypłynęło z ust czarnowłosego, który ponownie znalazł się za mgłą myśli. -Cieszę się. Cieszę się, że nic im nie jest... - umęczona twarz Naito wzbudzała politowanie, podkreślona pustką i brakiem życia, lęgnącymi się w jego oczach. -Daj mi znać, kiedy... Rikimaru się już obudzi. Muszę się przewietrzyć. Chcę pobyć przez chwilę sam - wszystko z niego ulatywało. Chwilowe przerażenie na wieść o obrażeniach odniesionych przez jego przyjaciół znikło, jak pamięć o śnie po przebudzeniu. Nie potrafił przejąć się tym bardziej, niż swą własną sytuacją i nawet nie myślał o przeciwdziałaniu temu. Z jakiegoś powodu był w stanie myśleć tylko i wyłącznie o tym, co stracił zeszłej nocy...
-Nie zrób nic głupiego, dzieciaku! - krzyknął za nim Miyamoto, gdy znikał w drzwiach, snując się, jak duch. Jego również nie zatrzymywał. Stan nastolatków nie był w końcu ani jego winą, ani jego zmartwieniem. Powinni radzić sobie z tym sami. On zrobił wszystko, co tylko mógł.
-Wszystko? - powtórzył niepewnie w duchu chirurg, po czym westchnął ciężko. -Ten kraj czekają ciężkie czasy. Przed nastaniem zmierzchu wybuchnie burza. Jestem pewien... - drażniła go ta świadomość, ale z nią też nic nie planował zrobić. Miał zamiar się od tego odciąć. Tak samo, jak lata wcześniej, gdy przybył do Miracle City jako "cudotwórca"...
***
Nie wiedział, dokąd się udać. Był dopiero poranek, lecz Naito pragnął jak najszybciej zaszyć się gdzieś w ciemnicy i zasnąć, jakby w nadziei na to, że po przebudzeniu jego problemy znikną. Że okażą się tylko snem. Że zeszła noc nie miała miejsca i że nie musi winić siebie za to, co się stało. Nie pomyślał o Rinjim ani o Rikimaru. Nie zastanawiał się, co im się przydarzyło ani nie zwrócił uwagi na rozprawiających o czymś przechodniów. Zaaferowanie mieszkańców stolicy mieszało się z przerażeniem, a niekiedy nawet z rozrzewnieniem. W innym czasie, w innej sytuacji Kurokawa z pewnością by to dostrzegł... ale teraz miał to w nosie. Miracle City i całe Morriden, swoich przyjaciół i wszystkich Morrideńczyków, Gwardię Madnessów, Niebiańskich Rycerzy, Dom Mędrców, przysięgi oraz przyrzeczenia - wszystko to było chłopakowi tylko niechcianym ciężarem. Tobołem, którego nie potrafił zrzucić z pleców. Przebijał się przez ciżbę, która dusiła go samą swoją obecnością.
–— Nie chcę na nich patrzeć. Nie chcę z nimi rozmawiać. Oni nie są ważni, ich nie znam. Czemu tutaj są? Czego chcą ode mnie? –— myślał zdenerwowany chłopak. Czuł ucisk w żołądku i pulsowanie pod czaszką. Nie mógł zrozumieć ludzi, których miał przed oczami. –— Jak oni tak mogą? Rozmawiają i śmieją się, jakby nigdy nic. Jak mogą?! Dlaczego tylko ja cierpię? Ja zawsze im współczułem. Czemu oni nie współczują mi? Alice... –— Odepchnął stojącego mu na drodze mężczyznę, wpychając go na ścianę, po czym skręcił w prawą ulicę. Patrzył na wszystko zdębiały, wzbudzając politowanie lub pogardę u tych, którzy obserwowali jego niepojęte zachowanie. –— Dokąd mam iść? I po co? Do domu Matsu? Nie, to bez sensu. Przecież jej tam nie ma. Nie mam powodu, żeby tam iść. Nie jestem głodny, nie chcę spać, nie chcę rozmawiać, nie chcę niczego! Niczego nie chcę poza nią! Oddajcie mi ją... Oddajcie mi mój skarb... –— Straciwszy nad sobą kontrolę, jednym machnięciem ręki zrzucił podłużną doniczkę z tarasu przylegającego do przydrożnego barku. Z trzaskiem pękła porcelana, posypała się ziemia, padły na bruk fioletowe kwiaty, składające się z rozlicznych, maleńkich kuleczek. Zanim ktokolwiek zatrzymał Kurokawę, ten zaczął biec, ignorując krzyczących na niego ludzi, zapewne właścicieli lokalu.
–— Chcę ją z powrotem. Nie mogę? Czemu? Przecież ona jest moja. Jest mi przeznaczona. Jest najważniejsza. Muszę z nią być, a ona musi być ze mną. Musi! –— uświadomił sobie Naito. Zupełnie nie poznawał samego siebie, lecz nie miał też nad sobą kontroli i nie umiał się powstrzymać przed gniewem, żalem oraz połykającą go pustką. Nijak nie przypominało to chwili śmierci Gato, Harukiego, Shizuki, Sory, czy Edmunda. Nigdy wcześniej nie czuł się tak źle, że nawet ronienie łez stawało się dlań niemożliwe.
Wbiegł w którąś z bocznych, ciemnych uliczek, by zniknąć przed niechcianymi spojrzeniami niechcianych ludzi, odciąć się od ich niechcianych, błahych spraw, które znaczyły dla niego mniej, niż ziarno piasku na plaży. W tej rozpaczliwie irracjonalnej ucieczce przed światem potknął się o własną nogę, szybko padając na ziemię i już się nie podnosząc. Zamiast tego grzmotnął pięścią o podłoże, niczym rozgniewane przez rodzicielskie nieposłuszeństwo dziecko.
–— Co mi się dzieje? –— spytał pustkę ze łzami w oczach, ale nie otrzymał odpowiedzi. Potwornie skręcało go w żołądku, serce obijało się o żebra, rykoszetując między płucami i ocierając się o kręgosłup, a pulsowanie w głowie powoli stawało się nie do zniesienia. –— Dlaczego się tak zachowuję? Nigdy taki nie byłem. Nigdy! Czemu na myśl o Alice nie mogę powstrzymać emocji? Czemu na myśl o jej zniknięciu... odechciewa mi się żyć? Nie rozumiem! Nic nie rozumiem... Chcę ją z powrotem. Wtedy mi się polepszy. Na pewno! Na pewno... –— Szlochał samotnie w swoim upragnionym ciemnym kącie, zmagając się z czymś, co go przerosło, jak nic nigdy wcześniej. Miał wrażenie, jakby dopiero teraz się narodził. Jakby pierwszy raz naprawdę żył, nie wiedząc, w jaki sposób poradzić sobie na tym paskudnym i pustym świecie.
–— Nie... Wiem! "Znajdź mnie"... –— przypomniały mu się ostatnie, pożegnalne słowa tajemniczego Tory, przywódcy Loży Kłamców. –— Rzucił mi wyzwanie. Dał mi szansę. Wystarczy, że odbiorę mu Alice! Tak samo, jak on odebrał ją mnie! –— Entuzjastyczna naiwność i zapał zgasły w jednej chwili, jak rzucona w kałużę zapałka. –— Jak? Jak mam to zrobić? Jak mogę walczyć z wiatrem? To niewykonalne. Nie potrafię! Nie mam siły... Nie mam siły, nie mam Alice, nie mam nic! –— Popłakał się do reszty, gdy to sobie uświadomił. Poczucie winy było w tym wszystkim najgorsze. Świadomość tego, że mógł uniknąć wydarzeń z zeszłej nocy pożerała go od środka, jak zdradziecki pasożyt. Na wspomnienie tego, z jaką łatwością zmasakrował go Tora, Kurokawę opuściły wszystkie siły. Nie wiedział już, co uczynić.
Nie zorientował się nawet, kiedy wyprany z sił i wygłodzony zmrużył powieki, zasypiając.
–— Nie chcę na nich patrzeć. Nie chcę z nimi rozmawiać. Oni nie są ważni, ich nie znam. Czemu tutaj są? Czego chcą ode mnie? –— myślał zdenerwowany chłopak. Czuł ucisk w żołądku i pulsowanie pod czaszką. Nie mógł zrozumieć ludzi, których miał przed oczami. –— Jak oni tak mogą? Rozmawiają i śmieją się, jakby nigdy nic. Jak mogą?! Dlaczego tylko ja cierpię? Ja zawsze im współczułem. Czemu oni nie współczują mi? Alice... –— Odepchnął stojącego mu na drodze mężczyznę, wpychając go na ścianę, po czym skręcił w prawą ulicę. Patrzył na wszystko zdębiały, wzbudzając politowanie lub pogardę u tych, którzy obserwowali jego niepojęte zachowanie. –— Dokąd mam iść? I po co? Do domu Matsu? Nie, to bez sensu. Przecież jej tam nie ma. Nie mam powodu, żeby tam iść. Nie jestem głodny, nie chcę spać, nie chcę rozmawiać, nie chcę niczego! Niczego nie chcę poza nią! Oddajcie mi ją... Oddajcie mi mój skarb... –— Straciwszy nad sobą kontrolę, jednym machnięciem ręki zrzucił podłużną doniczkę z tarasu przylegającego do przydrożnego barku. Z trzaskiem pękła porcelana, posypała się ziemia, padły na bruk fioletowe kwiaty, składające się z rozlicznych, maleńkich kuleczek. Zanim ktokolwiek zatrzymał Kurokawę, ten zaczął biec, ignorując krzyczących na niego ludzi, zapewne właścicieli lokalu.
–— Chcę ją z powrotem. Nie mogę? Czemu? Przecież ona jest moja. Jest mi przeznaczona. Jest najważniejsza. Muszę z nią być, a ona musi być ze mną. Musi! –— uświadomił sobie Naito. Zupełnie nie poznawał samego siebie, lecz nie miał też nad sobą kontroli i nie umiał się powstrzymać przed gniewem, żalem oraz połykającą go pustką. Nijak nie przypominało to chwili śmierci Gato, Harukiego, Shizuki, Sory, czy Edmunda. Nigdy wcześniej nie czuł się tak źle, że nawet ronienie łez stawało się dlań niemożliwe.
Wbiegł w którąś z bocznych, ciemnych uliczek, by zniknąć przed niechcianymi spojrzeniami niechcianych ludzi, odciąć się od ich niechcianych, błahych spraw, które znaczyły dla niego mniej, niż ziarno piasku na plaży. W tej rozpaczliwie irracjonalnej ucieczce przed światem potknął się o własną nogę, szybko padając na ziemię i już się nie podnosząc. Zamiast tego grzmotnął pięścią o podłoże, niczym rozgniewane przez rodzicielskie nieposłuszeństwo dziecko.
–— Co mi się dzieje? –— spytał pustkę ze łzami w oczach, ale nie otrzymał odpowiedzi. Potwornie skręcało go w żołądku, serce obijało się o żebra, rykoszetując między płucami i ocierając się o kręgosłup, a pulsowanie w głowie powoli stawało się nie do zniesienia. –— Dlaczego się tak zachowuję? Nigdy taki nie byłem. Nigdy! Czemu na myśl o Alice nie mogę powstrzymać emocji? Czemu na myśl o jej zniknięciu... odechciewa mi się żyć? Nie rozumiem! Nic nie rozumiem... Chcę ją z powrotem. Wtedy mi się polepszy. Na pewno! Na pewno... –— Szlochał samotnie w swoim upragnionym ciemnym kącie, zmagając się z czymś, co go przerosło, jak nic nigdy wcześniej. Miał wrażenie, jakby dopiero teraz się narodził. Jakby pierwszy raz naprawdę żył, nie wiedząc, w jaki sposób poradzić sobie na tym paskudnym i pustym świecie.
–— Nie... Wiem! "Znajdź mnie"... –— przypomniały mu się ostatnie, pożegnalne słowa tajemniczego Tory, przywódcy Loży Kłamców. –— Rzucił mi wyzwanie. Dał mi szansę. Wystarczy, że odbiorę mu Alice! Tak samo, jak on odebrał ją mnie! –— Entuzjastyczna naiwność i zapał zgasły w jednej chwili, jak rzucona w kałużę zapałka. –— Jak? Jak mam to zrobić? Jak mogę walczyć z wiatrem? To niewykonalne. Nie potrafię! Nie mam siły... Nie mam siły, nie mam Alice, nie mam nic! –— Popłakał się do reszty, gdy to sobie uświadomił. Poczucie winy było w tym wszystkim najgorsze. Świadomość tego, że mógł uniknąć wydarzeń z zeszłej nocy pożerała go od środka, jak zdradziecki pasożyt. Na wspomnienie tego, z jaką łatwością zmasakrował go Tora, Kurokawę opuściły wszystkie siły. Nie wiedział już, co uczynić.
Nie zorientował się nawet, kiedy wyprany z sił i wygłodzony zmrużył powieki, zasypiając.
***
–— Oho, ostatni królewicz się obudził, co? –— rzucił prześmiewczo Tenjiro, segregując karty pacjentów przy biurku i kątem oka spoglądając na leżącego w łóżku pod ścianą Rikimaru. Czerwonowłosy rozpoczynał właśnie proces podnoszenia się poprzez podparcie się rękoma o barierki, ale szybko syknął z bólu, padając z powrotem na plecy.
–— Zakładam, że życie bez mózgu nie jest łatwe, co? Nie nadwerężaj rąk, bo szwy pójdą w cholerę –— zwrócił pacjentowi uwagę chirurg, opierając łokieć na biurku i kierując na niego swój wzrok. Zagubiony wyraz twarzy szermierza pozwolił mu wywnioskować, że ten nic nie pamiętał z zeszłej nocy. –— Nie ruszaj się i zbierz myśli. W tej chwili jesteś absolutnie do niczego, jeśli chodzi o rozmowę z tobą...
–— Boli... Wszystko mnie boli, jakbym naciągnął sobie każdy mięsień w całym ciele. Co się stało? Dlaczego musiano mnie składać? Kto mnie tak urządził? –— zastanawiał się nastolatek, ale tylko przez krótką chwilę. Szybko bowiem zadudniło jego serce, gdy tylko przypomniał sobie o swoim niedawnym pobycie w parku i walce, którą tam stoczył. Z przerażeniem spojrzał na swoje ręce, odsłonięte dzięki podwiniętym pod same pachy rękawom. Kilka centymetrów przed łokciami ciągnęły się dwie zaczerwienione obręcze skóry, w której to mieniły się nici z energii duchowej.
–— Przegrałem... –— wydusił z siebie Rikimaru, spuszczając głowę. Jego dłonie nadal były zdrętwiałe i słabe, lecz mimo to młodzieniec zacisnął je z frustracją w pięści. –— Mój miecz. Co się stało z moim mieczem? I z tym ślepcem? I z... –— ostatniego pytania nie dokończył, jako że w ostatniej chwili zauważył nową opaskę na swoim znienawidzonym lewym oku. Był już wtedy pewien, że wcale mu się to nie śniło - że naprawdę zerwał swoją, by móc walczyć z przytłaczającym wrogiem. I że zrobił to nadaremno...
–— Nie ma. Jednego ani drugiego. Twój miecz zniszczono, kiedy odcięto ci przedramiona, a twój wróg... zniknął. Jak się czujesz? Dyskomfort? Nacisk w jamie brzusznej? Masz kontrolę nad wszystkimi palcami u rąk? –— Pogląd mężczyzny na temat pracy dorywczej w roli psychiatry dla nieletnich ewidentnie nie uległ żadnym zmianom. W wewnętrzne rozterki pacjentów nie chciał się mieszać. Wiedział, że byłoby to niewłaściwe. Musiał pozostać lojalny. Obiecał. Ufano mu...
–— Rozumiem... –— mruknął pod nosem szermierz głosem wypranym z wszelkich oznak życia. –— Czy mogę wyjść? Chciałbym... pobyć przez chwilę sam –— dodał zaraz po tym, siląc się na tłamszenie szalejących w nim emocji. Nie mógł sobie pozwolić na wybuch. Nie on. "Ojciec" mu na to nie pozwalał - nawet zza grobu.
–— Idź, jeśli czujesz się na siłach, ale przypominam ci, żebyś uważał na ręce. Na brzuch też. Żadnych gwałtownych skłonów, bo znowu będę cię szył –— burknął oschle Miyamoto, wracając do porządkowania świeżo uzupełnionych akt. Tylko w wyjątkowych sytuacjach zajmował się papierkową robotą. Zwykle robił to, gdy się nad czymś głęboko zastanawiał. Czasem miewał też inne powody. Tym razem jednak w grę wchodziły obie opcje. Porwany przez potok myśli chirurg "wyręczał" swoją jasnowłosą, lekko "puszystą" asystentkę. Miał ochotę złożyć kwiaty na jej grobie, ale po serii wybuchów sprzed tygodnia nikt nie odnalazł ciała, które zapewne zdążyło się już dawno rozpaść...
–— Dziękuję za pomoc –— wymamrotał cicho czerwonowłosy, który zdążył już odnaleźć swoją kurtkę i sandały. Brakowało mu tylko zaginionego miecza, ale "jednooki" nie liczył już nawet na odzyskanie jego resztek. Nie otrzymawszy od zajętego papierami Tenjiro żadnej odpowiedzi, chłopak powoli i chwiejnie udał się w stronę drzwi.
–— Hej –— odezwał się nagle okularnik, zatrzymując swojego pacjenta. Ani na moment nie przerwał jednak pisania. Nie posłał też nastolatkowi choćby jednego spojrzenia. –— To twoje oko... jest bardzo uciążliwe, prawda? –— Długo zastanawiał się nad tym, czy w ogóle podjąć temat, lecz ostatecznie nie potrafił siedzieć cicho. Nie ulegało również wątpliwości, że twarz Rikimaru dawno już nie wyrażała tak wielkiego zdziwienia, jak teraz. –— Co byś zrobił, gdybym ci powiedział, że jestem w stanie ci pomóc? Gdybym mógł rozwiązać problem twojego oka... ale gdyby jednocześnie istniało zagrożenie całkowitej jego utraty? Zgodziłbyś się zaryzykować?
Nadzieja - płonna i krucha, zwiewna i niespodziewana - tego dnia obdarzyła młodego szermierza swoim błogosławieństwem.
***
Był sam - tak, jak chciał. W ciemności - tak, jak chciał. Nie otaczało go absolutnie nic, oprócz bezkresnej czerni i ciemności, a jednak doskonale widział samego siebie, swoje dłonie i stopy. Stał więc na niczym i spoglądał w pustkę, nie do końca świadom tego, co robił. Minąć musiało parę ładnych minut, zanim Naito oprzytomniał. Jego twarz nie była już opuchnięta, a ślady łez na twarzy zniknęły. Miał również wszystkie utracone w walce z Torą zęby.
–— Gdzie ja jestem? –— zapytał naiwnie, choć nawet nie liczył na odpowiedź. Nie potrzebował zresztą zbyt wiele czasu, by pojąć, że niejednokrotnie znajdował się już w tym miejscu. W swojej głowie. We śnie... –— Shuun? Jesteś tutaj? Odpowiedz mi! –— krzyknął chłopak, ale również i tym razem nikt się do niego nie zwrócił, co nieco go zaskoczyło. W czasach swojej rehabilitacji był w stanie skontaktować się z Pierwszym za każdym razem, gdy tylko zasypiał, a teraz nawet go nigdzie nie dostrzegał. Skonfundowany Kurokawa zaczął początkowo iść przed siebie. Po kilkunastu krokach pojął jednak, że nie miało to żadnego sensu w przestrzeni bez początku, czy końca.
–— Skup się... Wtedy byłeś w stanie kontrolować wszystko, co działo się w twojej podświadomości, więc może i teraz da się to zrobić? To twój sen. Dopóki zdajesz sobie sprawę, że śnisz, powinieneś umieć go ukształtować... –— rozmawiał w duchu z samym sobą, silnie koncentrując się na tym, by jakkolwiek zniwelować pustkę. By coś się w niej pojawiło. Coś, cokolwiek, ktokolwiek - osoba, przedmiot, dźwięk, czy zjawisko.
Nie było nic dziwnego w tym, że w pierwszej kolejności próbował przywołać właśnie tę osobę. Przecież od jakiegoś czasu myślał tylko i wyłącznie o niej. Była całym jego światem przez ostatnich kilka dni, a nawet jego powietrzem, odkąd mu ją odebrano. I teraz miał okazję znów się z nią spotkać. We śnie, w podświadomości, ale jednak... Dlatego właśnie przed jego twarzą powoli zaczęła się materializować dziewczyna o zmierzwionych, różowych włosach i zielonych oczach. Dlatego właśnie w bezkresie ciemności pozostali tylko oni we dwoje - jedyne widoczne istoty w tej ponurej, depresyjnej scenerii.
–— Alice! –— krzyknął z przejęciem Naito, rzucając się gwałtownie w jej stronę. Chciał jej dotknąć, objąć, przyciągnąć do siebie i poczuć ten niepowtarzalny zapach, niespotykany w ludzkim świecie, a może nawet w całym Morriden. Chęci jednak nie wystarczyły... Ku swojemu zaskoczeniu, Kurokawa przeniknął przez zielonooką, jak niegdyś przez ludzi na ulicach Akashimy. –— Co się dzieje? Alice! To ja, widzisz? Słyszysz mnie? Powiedz coś! –— Obrócił się na pięcie, by spojrzeć dziewczynie w twarz. Była tak samo zdziwiona, jak on. Otworzyła usta i poruszała nimi, jakby faktycznie coś do niego mówiła, ale chłopak nie usłyszał ani jednego słowa. Naito zawył bezsilnie, łapiąc się za głowę.
–— Tak blisko... Jest praktycznie przy mnie, a nawet nie mogę z nią porozmawiać! To mój sen! Mój umysł! Powinienem móc tu zrobić wszystko! Chociaż tutaj... –— Zacisnął zęby z braku pomysłu. Na gładkim licu Alice malował się taki sam zawód, jak na jego własnym. –— No właśnie... Nie mogę jej mieć w snach. Nie będzie ze mną, kiedy się obudzę. I mam na to pozwolić? Mam to zaakceptować? Nie mogę! Kiedy już ją znalazłem, kiedy już ją poznałem i się z nią związałem, mam tak zwyczajnie wypuścić ją z rąk? Dano mi szansę, by negocjować - spieprzyłem ją. Dostałem szansę, by ją odzyskać - wariuję i płaczę. Tak nie może być. Po prostu się nie zgadzam! –— Podniósł głowę tak nagle, że uderzyłby nią w czoło podchodzącej do niego różowowłosej, gdyby nie fakt, że jego ciało przenikało przez jej ciało.
–— Alice! –— odezwał się do dziewczyny zdecydowanie. –— Kiwnij głową, jeżeli mnie słyszysz –— polecił jej. Kiwnęła, choć zdawała się nieco skonsternowana. –— Ja ciebie nie słyszę. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale nie słyszę ani słowa. Dlatego to JA będę do ciebie mówił. Zgoda? –— On już wiedział. Już rozumiał, co się działo i o co chodziło, lecz po prostu nie miał czasu ani chęci, by to wytłumaczyć. Zdarzało mu się jednak kilka razy widzieć się z dziewczyną w taki sam sposób, jak teraz. Wtedy, gdy jeszcze nie wiedział, kim była. Gdy jej nie znał. Teraz było tak samo.
–— Słuchaj mnie uważnie, Alice –— przykazał chłopak, kiedy zielonooka po raz drugi kiwnęła głową. –— Skoro się tu widzimy, to prawdopodobnie ty również śpisz. Tak, jak wtedy, gdy leżałaś w Puszce Pandory. Kiedy się obudzisz, nie będziesz w domu mojego Mentora, ani nawet w Miracle City. Będziesz wśród ludzi, których nie znasz i którzy mi cię zabrali –— Gdy różowowłosa uniosła z przerażeniem brwi i otworzyła usta, "uciszył" ją podniesieniem ręki. Nie miał czasu. Nie wiedział, jak długo potrwa połączenie, ale wiedział, co chciał jej przekazać. –— Nie wiem, co chcą z tobą zrobić. Nie znam powodu, dla którego cię porwali. Nie mogę dać ci żadnej informacji. O niczym. Ale zabiorę cię z powrotem! Słyszysz mnie? Wyciągnę cię od nich! Wrócimy razem do Miracle City, a potem pójdziemy razem poznawać Morriden. Tak, jak ci obiecałem! –— Zielone oczy Alice zaszkliły się. Być może ze wzruszenia. Być może z przerażenia porwaniem.
–— Teraz jestem zbyt słaby. Nie dam rady Torze ani Loży, ale musisz na mnie zaczekać! Przyjdę po ciebie! Pomogę ci! Jesteś dla mnie najważniejsza, Alice! Nie wiem, dlaczego, ale jesteś! Zaufaj mi. Zostań wśród nich, póki nie przyjdę cię zabrać, dobrze? –— Kurokawa był w pełni przekonany, że zrealizuje to, co zadeklarował. Jego serce tłukło się w piersi, jak oszalałe, ale oczy pozostały suche, a ręce nie trzęsły się. Decyzja, którą podjął nie podlegała dyskusji. Życie Naito nie miało wartości bez Alice... i właśnie dlatego musiał ją odzyskać.
Zieleń jej oczu szkliła się i szkliła, opóźniając i opóźniając łzy, które tak bardzo chciały spłynąć po policzkach dziewczyny. Żadna jednak nie została wypuszczona poza obręb oczodołów. Różowowłosa z zaciśniętymi zębami pokiwała głową ze zrozumieniem i zdecydowaniem, wiedząc że jej słowa nie dotrą do chłopaka. Potem zaś zbliżyła się do niego tak blisko, jak tylko mogła, nie przenikając przez niego. Choć żadne z nich nie czuło drugiego, widmo Alice dotknęło ustami ust drugiego widma w niemającym miejsca pocałunku, pieczętującym "obietnicę".
Zaraz po tym leżący w uliczce Kurokawa otworzył oczy...
Koniec Rozdziału 189
Następnym razem: Rodzina
No, przeczytałam. Zajęło mi to trzy dni z przerwami na jedzenie i sen. Nie chciałam komentować wszystkiego po kolei, więc napiszę taki komentarz ogólny. Ogólne wrażenie? Podoba mi się. Nawet bardzo. Wciągające, przyjemnie się czyta, widać, że masz dobrze rozplanowaną fabułę. Nie pamiętam, czy kiedyś jeszcze czekałam przez tyle chapterów na historię jednego z głównych protagonistów... i się nie doczekałam. Tak, to zaleta. Podoba mi się styl, którym piszesz, chociaż moim zdaniem mówiąc o postaciach za rzadko używasz ich imion/nazwisk, a za często omówień dotyczących wyglądu. Przy czym o wiele za często wyglądu oczu. Ale widzę, że się poprawiasz z czasem :) Nie będę się czepiać ortografii, za mało błędów popełniasz (proszę tylko o jedno: "żądza krwi"). Fabuła fajna, cieszę się, że mamy jeszcze tyle nieznanych szczegółów. Mam mały problem z tym, że za często przypomina mi HxH, ale to tylko moje odczucie. Arc dotyczący Kruków był moim zdaniem świetnym posunięciem. Do teraz się zastanawiam, po co on właściwie był i czekam, aż sama sobie odpowiem wraz z trwaniem historii. Jestem też ciekawa, jak rozwiążesz problem bilansu mocy. Bo świat leci naprzód, a mejn hirołsi machają mu chusteczką. No właśnie, bohaterowie. Z nimi mam większy problem. Bo mam wrażenie, że spora część jest dość schematyczna. Nie zawsze to przeszkadza, za bardzo lubię archetypy psychopaty i szermierza tsundere (swoją drogą Rikimaru to chyba moja ulubiona postać), żeby mi przeszkadzali, ale główny bohater jest taki... głównobohaterski... że czasami jego głównobohaterskość aż boli. Całe szczęście większość budzi jakieś emocje. W tym miejscu powinszowania za stworzenie postaci Rinjiego. Czasem mam ochotę go udusić, czasem przytulić, a że rzadko mi się zdarza takie rozchwianie emocjonalne wobec jednego bohatera, to naprawdę gratulacje ;) Na tym zostawię bohaterów, bo o nich można pisać i pisać, a nie o to mi chodzi, aby przedyskutować wady i zalety każdego z osobna. No, to chyba tyle. Najdłuższy post, jaki kiedykolwiek popełniłam. Jak sobie o czymś przypomnę, to gdzieś dopiszę. Podsumowując: postaram się komentować w miarę na bieżąco i będę czekać na kolejne rozdziały. Mam tylko jedno pytanie: co się właściwie dzieje z ciałami Madnessów po ich pierwszej śmierci? Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJest mi bardzo miło, że do tego stopnia zainteresowała cię stworzona przeze mnie historia i że aż tak dobrze ją oceniasz. Ja sam osobiście mam w niej wiele rzeczy, na których się zawiodłem (źle wykorzystane dobre pomysły np.) i niekiedy dopiero po czasie dostrzegam braki w obrazowaniu charakteru postaci. Wiele z nich to osobniki zapewne schematyczne, chociaż nie zastanawiałem się nad tym, gdy ich tworzyłem. Chciałem prozą napisać moją wizję shounena i do tego piję (choć czasem rzekomo "zajeżdża" seinenem). Swoje w życiu widziałem i czytałem, toteż te serie na pewno mimochodem wywarły jakiś wpływ na moją twórczość.
UsuńJeśli chodzi o Naito - jest przerysowany, zgadzam się. Jednocześnie jednak CHCIAŁEM stworzyć takiego bohatera, jakich jest wielu w obecnie wychodzących seriach. Dlaczego? Bo w większości z tych serii majn hiroł jest taki "bo tak", a jego charakter lata w tę i z powrotem, jak chorągiewka. Ja planowałem pokazać, że taką postać da się stworzyć z dobrym podłożem historycznym i fabularnym.
Arc o Krukach JUŻ kilka razy znalazł swoje odbicie w historii i jeszcze wiele razy to odbicie zarysuje. Na stworzeniu niejednoznacznych, wahających się między różnymi wzorcami zachowań postaci również mi zależało i miło mi, że to zauważyłaś ;)
Balans mocy (suponuję, iż chodzi praktycznie tylko o głównych bohaterów) ZOSTANIE nie tylko przeredagowany, lecz również sam fakt "przeredagowania" zostanie przeze mnie skrupulatnie wyjaśniony - bolało mnie zawsze, że autorzy mang tego nie robią, a potem tworzą pomysły i rozwiązania "z dupy" w oczach fanów.
Miło mi również, że zatrzymałem Cię tutaj na dłużej (i wybacz, bo dopiero mi się przypomniał brak manier w kwestiach zwrotów grzecznościowych ^^) i obiecuję, że to, co obmyśliłem postaram się ująć jak najlepiej. Bo trzon jest już od dawna i go nie zmienię - choć dla niektórych może się on wydawać mdły ^^.
PS.
Nawiązując jeszcze do wielorakości postaci, a raczej do bogactwa czynników charakterologicznych w konkretnych bohaterach, ten arc w założeniu ma przynieść WYSYP podobnych "dylematów" dla czytelnika ;)
Ależ ja widzę, że ten arc już miał odbicie w historii głównej :) Po prostu bardzo mnie ciekawi, do jakiego stopnia będzie miał na nią wpływ w przyszłości. Cieszę się, że wyjaśnisz to przeredagowanie, bo jak czytam jakąś mangę i widzę powerup bo autor tak chciał, to mam ochotę wyrzucić coś przez okno. I chcę, aby Twoją historię to oszczędziło. Nie zatrzymuję dłużej, skup się na kolejnych rozdziałach :P
UsuńFajnie oddałeś to załamanie Naita :D wydawało się takie bardzo naturalne.
OdpowiedzUsuńDobrze mi się czytało, ale pewna drobnostka nie dawała mi spokoju: czemu dwa myślniki? To jakiś nowy styl, czy coś?
Pozdrawiam!
To bardziej proces ewolucyjny nowego stylu :P To się jeszcze wkrótce zmieni i ustabilizuje (wkrótce z twojej perspektywy, dla mnie to już przeszłość).
UsuńA co do Naito, cieszę się, że się podobało ;) Oddawanie różnych stanów emocjonalnych w tekście jest dla mnie czymś ważnym ^^
Również pozdrawiam ;)