sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 191: Quo vadis?

ROZDZIAŁ 191

         –— Rozumiem –— skinął głową Naito. Trójka nastolatków już drugą godzinę siedziała przy kuchennym stole u Okudy, streszczając pozostałym wydarzenia minionej nocy, jak również to wszystko, o czym nieustannie milczeli wcześniej. –— Co... chcecie z tym zrobić? –— Musiał o to spytać. W końcu na chwilę obecną obmyślenie planu działania było najważniejsze. Szczególnie w obliczu spadłych na stolicę tragedii...
–— A ty? –— odparł pytaniem na pytanie Rinji. –— Wszystko wskazuje na to, że masz najważniejszy powód do działania. Ta cała Alice, twoje sny, intryga Królów, rysunki w grobowcu... no i tamten facet. Tora, tak? Praktycznie "zaprosił" cię na rewanż, nie? –— Albinos odzyskał już pokój ducha i był w stanie zarówno logicznie myśleć, jak i traktować z dystansem swoje problemy na rzecz problemów jego przyjaciół.
–— "Rewanż", co? –— uśmiechnął się gorzko Kurokawa, spuszczając wzrok. –— Zabrał ją z nieznanego mi powodu, włamując się do domu jednego z Generałów w samym centrum stolicy Morriden. I mimo wszystko daje mi szansę, żebym przyszedł i ją odbił. Nie rozumiem. Nie mam pojęcia, co kieruje tym człowiekiem, ale to przecież... skrajny idiotyzm –— stwierdził brunet, wzdychając ciężko ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. –— No i... pozostaje jeszcze jedna kwestia. Tora... jest silny. Bardzo, bardzo silny –— wyrzekł Naito, z ciężko bijącym sercem przypominając sobie, jak żałośnie spisał się w starciu ze srebrnowłosym. –— Będę z wami szczery, chłopaki. Ja... w tej chwili nie potrafię nawet go zadrapać. Myślicie, że jak długo będzie czekał? Tydzień? Miesiąc? Pół roku? Tak ogromnej przepaści nie da się szybko przeskoczyć... –— W jego głosie pobrzmiewał żal oraz rosnący niepokój, który pozostali nastolatkowie doskonale rozumieli.
–— Wiem, co czujesz –— pocieszył go Rikimaru. Mokry, pomięty ręcznik przerzucony był przez oparcie jego krzesła. Rinji wręczył mu go, by "nie robił mu z mieszkania pojezierza", jak sam to barwnie określił. –— Ten ślepy również był w porównaniu ze mną, jak niebo w porównaniu z ziemią. Ty chociaż uderzyłeś Torę. Może przypadkiem, może on ci na to pozwolił, ale go uderzyłeś. A ja? Ja ani razu go nie przeciąłem. Ani jednym atakiem nie dosięgnąłem celu. Pokonał mnie JEDNYM palcem! –— podniósł głos "jednooki", wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Pojedynek niebywale uderzył w jego dumę, a o utraconych w jego wyniku rękach nawet nie wspomniał. –— Nie miałem z nim szans. Nie mam z nim szans. Nie wiem, czy będę je miał. Wiem tylko tyle, że nie potrafię wytrzymać z taką porażką na koncie. Nie umiem żyć ze świadomością, że ktoś mnie tak upokorzył. Że drugi szermierz potraktował mnie, jak uczniaka, którego nawet nie warto dobijać. Nie wiem, jak to zrobię, ale... chcę z nim walczyć jeszcze raz! Jeszcze raz... –— Bezsilnie uderzył pięściami o blat stołu, trzęsąc się. Nigdy jeszcze nie był aż tak zdecydowany - nawet wtedy, gdy postanowił pomóc Michaelowi. Nawet wtedy, gdy udawał się z Naito i kompanią na wojnę.
–— W dalszym ciągu gdzieś tam czeka na mnie Yashiro... –— odezwał się wtedy Rinji, na głowie mając wciąż wilgotną czapkę brata. –— Skoro nawet on wierzy, że Loża może mu pomóc w odbudowie naszego rodu, to w takim razie ci ludzie naprawdę są kimś. Miasta nie zbombardował zwykły bezpański pies. W ich skład na pewno wchodzi więcej osób. Gdybyśmy chcieli coś zdziałać... musielibyśmy znaleźć sprzymierzeńców –— zauważył trafnie albinos.
–— Gwardia na pewno tak tego wszystkiego nie zostawi. Z pewnością będą chcieli wymierzyć sprawiedliwość. Obecnie chyba tylko oni mają jeszcze kilka wolnych rąk do "pracy" –— odpowiedział mu na to Kurokawa. –— Jeśli jednak wyślą do walki takich ludzi, jak Generał Carver, Matsu-san, czy może nawet Naczelnik i zastępcy Generałów... żaden z nas nic nie zdziała. Moim zdaniem musimy się z nimi porozumieć. Z naszej strony jest to już sprawa prywatna. Nie pozwolę nikomu załatwiać za mnie moich spraw... –— oświadczył dumnie brunet, a reszta zgodziła się z nim bez chwili namysłu.
–— Ostatecznie wygląda to tak, że inwestujemy w przyszłość, co? Myślicie, że damy radę dorównać Loży? Nie znamy dnia ani godziny, ale nie dostaniemy dużo czasu... Tym bardziej, że Gwardia z pewnością będzie chciała ruszyć jak najszybciej, żeby nie narażać się na dodatkowe szkody –— wtrącił jeszcze młody Okuda.
–— Nie wiedzą, gdzie zaszyli się jej członkowie. Nigdzie nie pójdą, póki się nie dowiedzą, a miasta w takim stanie nie zostawią. Mamy czas. Sporo czasu, ale... to wciąż może być zbyt mało –— zwątpił otwarcie Rikimaru, przypominając sobie o niebezpiecznej propozycji Miyamoto. Nie podzielił się z przyjaciółmi tą rewelacją - tak samo, jak Rinji nie zdradził im, z jakim dokładnie problemem borykał się jego ród.
–— Musimy spróbować. Są sposoby. Na pewno są. Jeśli dobrze wykorzystamy to, co mamy i to, co możemy mieć, możemy mieć jakieś szanse. Nie... BĘDZIEMY je mieć. Ja nie odpuszczę. Nie jestem w stanie. I wam też nie pozwolę! –— rozwiał wszelkie wątpliwości Naito. On miał już plan. Tak dobry, jaki tylko umiał wymyślić. Nie mógł jednak podnieść się i zarządzić wymarszu bez poruszenia jeszcze jednego tematu. Zamilkł więc w oczekiwaniu.
–— Teraz albo nigdy, co? –— przeszło białowłosemu przez myśl. Rinji spojrzał najpierw na jednego, później na drugiego kompana, jakby sprawdzał, czy obaj naciskają na niego w ten sam "subtelny" sposób. Przełknął ślinę, gdy poczuł gwałtowny skręt żołądka.
–— Podejrzewam, że... zasługujecie na wyjaśnienia, nie? –— zaczął niepewnie albinos. –— Jestem przekonany, że już się domyślaliście, ale zanim powiem cokolwiek o moim rodzie... muszę wam powiedzieć coś o mnie. Widzicie... Yashiro wcale nie jest moim prawdziwym bratem –— wyznał z trudem. Od wielu lat myślał o rudzielcu, jak o członku swojej rodziny, lecz gdy w końcu otwarcie stwierdził, że tak nie było, przyjął to zaskakująco spokojnie.
–— Kiedy Yashiro przyniósł mi kartkę z grobowcem Pierwszego, nie mogłem się nadziwić, dlaczego bracia aż tak się od siebie różnią... Miałem cię nawet o to zapytać, ale wolałem nie naciskać –— skomentował Naito, wpatrując się bez skrępowania w twarz przyjaciela.
–— Domyślam się... –— uciął Rinji. Wolał bowiem nie odbiegać od i tak już trudnego dla siebie tematu. –— W każdym razie prawda jest taka, że... jestem sierotą. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek miałem jakichś biologicznych rodziców i możecie powiedzieć, że to dziwne, ale nic mnie oni nie obchodzą. Moim pierwszym, prawdziwym bratem był... jest Yashiro. Zabrał mnie z ulicy - brudnego, zziębniętego, zapłakanego dzieciaka. Wtedy też dostałem od niego tę czapkę. Należała do niego, a on tak po prostu mi ją dał. W prezencie. –— Kurokawa i Rikimaru mogli się tylko domyślać, jak niesamowitym gestem był taki podarek dla kogoś, kogo nigdy wcześniej niczym bezinteresownie nie obdarowano. Starali się jednak zrozumieć kompana i słuchali go w milczeniu, pozwalając mu zagłębić się we wspomnienia.
–— Zabrał mnie do siedziby naszego rodu. Dostałem jeść, mogłem się ogrzać, umyć, przespać... Dał mi nawet swoje stare ciuchy, a ja... A ja zorientowałem się, że chcę z nim zostać. Nie miałem nikogo innego, a on był wtedy dla mnie, jak niepokonany heros. Jak superbohater, który zjawia się tam, gdzie dzieje się źle. Stał się moim idolem. Moim pierwszym idolem. –— Opowiadający Rinji uśmiechnął się nostalgicznie pod nosem, poczuwszy na sercu przyjemne ciepło. –— Nie wiedziałem, jak mu o tym powiedzieć. Jak go poprosić, by pozwolił mi z nim zamieszkać. On jednak chyba się wszystkiego domyślić... albo od początku miał taki zamiar. Po prostu w pewnym momencie zaprowadził mnie przed drzwi zamkniętego pokoju i zapytał, czy nie chciałbym zostać członkiem rodu Okuda. Zgodziłem się bez zastanowienia. To było moim marzeniem, z którego jeszcze nie zdawałem sobie sprawy. Móc być bratem swojego bohatera i mieć szansę, by w przyszłości stać się kimś takim, jak on - niesamowita perspektywa. –— Nie ulegało wątpliwości, że przesadny, fanatyczny wręcz sposób odnoszenia się albinosa do obiektów jego zainteresowania wynikał właśnie z idealizowania starszego brata. –— W tym pomieszczeniu czekał już na mnie lider. Wtedy spotkałem go pierwszy raz i muszę przyznać, że strasznie się bałem. Wiecie... z pewnych względów wygląda naprawdę przerażająco. Udało mi się do niego zbliżyć tylko dlatego, że Yashi mnie popchnął. Lider spytał mnie wtedy, czy to o mnie mu mówiono. Czy to ja chcę zasilić szeregi rodu Okuda. Skinąłem głową, a on... przytulił mnie do piersi. "Więc od dzisiaj jesteś moim synem" powiedział...
–— I tak zostałeś członkiem rodu... –— stwierdził rzecz oczywistą zamyślony Naito. –— Nigdy nie widziałem waszego przywódcy, a przecież minęło już trochę czasu od mojego pojawienia się w Morriden. Co z nim? –— Nurtowała go ta kwestia. Pierwszy raz usłyszał o nim tego samego dnia, gdy poznał Yashiro, lecz nie przypominał sobie, by kiedykolwiek rozmawiano na temat lidera w jego obecności.
–— Nie ma go. Może już nigdy nie będzie... –— odparł z ciężkim sercem Rinji. –— Rada chciała się go pozbyć ze względu na to, kim jest i co wie. Nie mogli jednak oskarżyć go o coś, czego nie zrobił ani też uwięzić go za nic. Dlatego dołożyli wszelkich starań, by przydzielono mu pewne zadanie. Miał zbadać teren poza Murem... i sprawdzić, czy obecnie jesteśmy już w stanie bezpiecznie poprowadzić tam ekspedycję.
     –— Mur? Już któryś raz o nim słyszę, ale nie mam pojęcia, o co chodzi. Ech... To chyba nie jest odpowiedni moment, by pytać o takie rzeczy –— pomyślał sobie Naito i wprowadził w życie wnioski, do których doszedł.
–— To aż tak niebezpieczne? Wydaje mi się, że wasz przywódca musiał mieć poziom co najmniej zbliżony do generalskiego. Tereny za tym... Murem naprawdę są tak straszne? –— zapytał brunet, na co białowłosy skinął głową.
–— Na tyle, by Mur odgradzał je od terenów przed Murem... –— odrzekł Rinji z nutką irytacji w głosie, uznając pytanie przyjaciela za co najmniej idiotyczne. –— Lider był silny, to prawda... ale nie można mieć pewności, że na północy nie ma istot silniejszych od niego. W końcu celem tej całej farsy było pozbycie się niewygodnego "świadka koronnego". –— Jad i zawiść wśród najwyższych sfer Morriden okazywały się być coraz silniejsze... i coraz bardziej odrażające.
–— Chociaż stali się Madnessami... to dalej są ludzie, co? –— przeszło Naito przez myśl z gorzką prześmiewczością. Wyglądało na to, że każdą myślącą istotę w jakimś stopniu ogarniało zepsucie - bez względu na to, jak rozwiniętą kulturę by sobą reprezentowała.
–— No właśnie. Świadkiem czego? Zakładam, że ma to związek z tym czymś, za co traktuje się was z taką... nieprzychylnością –— domyślił się Kurokawa, w ostatniej chwili wzbraniając się przed użyciem słowa "pogarda". Nie chciał dodatkowo ranić albinosa.
–— Tak, zgadza się... –— Rinji wziął jeszcze jeden ciężki, głęboki oddech, nim przeszedł do najważniejszej części swej opowieści. –— Ja jeszcze wtedy żyłem... i Yashi chyba też. W każdym razie żaden z nas nie był wtedy Okudą. Nasz lider za to nie był wtedy jeszcze liderem. Nie znam dokładnego przebiegu wydarzeń, ale... nasz ród zorganizował przewrót, w wyniku którego wybili całą rodzinę królewską. Prawie całą... Wszyscy Vanderheimowie poza małym Raelem zginęli z rąk moich poprzedników... –— Kurokawie zabrakło słów. Rikimaru jednak musiał już o tym wiedzieć... lub bardzo dobrze ukrywać swoje zdziwienie. Obaj jednak poczuli niemal namacalnie, jak gęstnieje atmosfera.
–— Nie znam powodów. Yashi też ich nie zna. Lider nigdy nam o nich nie powiedział. Wiem jednak, że z powodu tego zamachu cały ród Okuda został skazany na śmierć... po tym, jak odrzucili wyciągniętą w ich kierunku dłoń. Zaoferowano im bowiem układ. Mogli wydać pomysłodawców zamachu i przeżyć, ale poddano by ich banicji i zniszczono ich szkołę. Winni oczywiście zostaliby straceni, a wraz z nimi każdy, kto tknął rodzinę królewską w dzień zamachu. Ród nie przystał na te warunki... dlatego zostali wybici. Wszyscy za wyjątkiem lidera, który został świadkiem koronnym...
–— Ale jednak ród przetrwał, nie? Jakim cudem, skoro sprawy tak się potoczyły? –— zdziwił się Kurokawa.
–— Doprowadziło do tego... pewne zdarzenie. Otóż lud strasznie się wzburzył śmiercią rodziny królewskiej, którą szanowano i kochano. Gdy zatem uznano nas za winnych, z miejsca staliśmy się najgorszymi z najgorszych. Wyrzutkami społeczeństwa i pasożytami w "organizmie państwowym". Przynajmniej dla tych, którzy byli wystarczająco łatwowierni. Inni jednak potrzebowali dowodów. Faktów. Te dowody miał publicznie przedstawić właśnie lider. Przyprowadzono go na główny plac, o czym z wyprzedzeniem powiadomiono ludzi. Tysiące obywateli przybyły, by wysłuchać, jak jeden z członków rodu otwarcie przyznaje się do tego, czemu inni zaprzeczyli. Miał opowiedzieć całą historię i w zamian uzyskać prawo do dalszego prowadzenia naszej szkoły. Zrobił jednak coś innego, czego nikt się nie spodziewał. Zamiast publicznie się ukorzyć... publicznie ogłosił, że nigdy nikomu nie zdradzi nic, co byłoby związane z zamachem i jego okolicznościami. Potem zaś, na znak przysięgi i lojalności względem kraju... gołymi rękami wyrwał sobie język, a potem wargi i rzucił nimi w tłum. –— Naito zadrżał z obrzydzeniem. Rikimaru skamieniał jeszcze bardziej, niż zawsze, czując strach na samą myśl o zrobieniu czegoś podobnego.
–— Coś takiego... –— chciał coś powiedzieć Kurokawa, ale nie umiał znaleźć właściwych słów. –— Po czymś takim mieszkańcy mimo wszystko nie potrafią wam zaufać? –— Było to dla niego niepojęte, choć podobną ponadczasową urazę żywiono przecież względem Kantyjczyków, tudzież Połykaczy Grzechów.
–— Nie. Nie potrafią nam zaufać ani nas szanować. Nie potrafią nas docenić ani dać nam szansy na zdobycie zaufania. Jest nas tylko trójka właśnie dlatego, że każdy potencjalny kandydat przede wszystkim liczy się z tym, co się stanie z jego opinią publiczną. Właśnie dlatego tak mi zależało, by przysłużyć się podczas wojny i żeby zajść jak najdalej podczas turnieju. Z tego też powodu stale kłóciłem się z bratem. I dlatego ostatnimi czasy bywałem... nieprzyjemny –— kontynuował Rinji, podniósłszy wzrok na kompanów. –— Przepraszam was. Naprawdę mi przykro, że spadało na was to wszystko, co mnie trapiło. Wiem, że nie powinienem był ukrywać tego wszystkiego, ale... po prostu bałem się tego, jak możecie zareagować –— zakończył swoją opowieść. Pominął w niej tylko jedną feralną noc, o której nie miał siły mówić. Mimo to jednak poczuł ulgę, jakiej nie zaznał jeszcze nigdy wcześniej w całym swoim życiu.
–— Nie było czego –— burknął na to Rikimaru, uderzając go łokciem w bok, jako że siedzieli obok siebie. –— Nie takie rzeczy już wybaczałem –— dodał, starając się zachować swą kamienną twarz.
–— Riki ma rację, Rin –— pokiwał głową Naito. –— Czegokolwiek byś nie zrobił i jakkolwiek byś się nie zachował, jesteśmy z tobą. To się podobno nazywa "przyjaźń" –— rzucił, po czym uśmiechnął się ciepło na potwierdzenie swych słów.

***

     Z reguły wszystkie gabinety generalskie urządzone były identycznie, by było "sprawiedliwie". Miały taki sam wymiar, taki sam kształt i względnie podobny wystrój, a przy tym ustawione były jeden obok drugiego, tuż ponad bliźniaczymi schodami, pod którymi to znajdowało się przejście do biura Naczelnika Gwardii. Służbowa kwatera Generała Kawasakiego nie wyróżniała się absolutnie niczym, pozostawiona w swoim surowym stanie. Okrągły dywan na środku, lampa na energię duchową u góry, w głębi pomieszczenia drewniane biurko z fotelem i kilkoma krzesłami przed nim ustawionymi. Po bokach stacjonowały regały z książkami, a samo biurko zaopatrzone było w kwadratową szufladę na dokumenty. Za takim to biurkiem siedział właśnie zielonowłosy Arab w czarnej, gładkiej koszuli z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami. Na krześle z kolei usadowiony był aktualnie Naito, widząc się twarzą w twarz z Mentorem.
–— Dobrze wiedzieć, że jakoś się trzymasz –— odpowiedział chłopakowi Generał po tym, jak usłyszał już jego relację z minionej nocy. –— Jak sobie radzą chłopaki? –— spytał jeszcze, jako że bardzo nie lubił pozostawiać ciszy po swoich wypowiedziach. Czuł się wtedy niezręcznie.
–— Nie było zbyt dobrze, ale... wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy. Myślę, że teraz sobie poradzą –— stwierdził Kurokawa, po czym poszedł za przykładem mistrza. –— Ich też będziesz przesłuchiwać, Matsu-san? –— zapytał, by już po chwili zganić się w duchu za to, jak swe pytanie sformułował. Koniec końców miał nadzieję, że nie uraził w żaden sposób i tak już zestresowanego Araba.
–— Oni zostali już przepytani... przez Generała Noaillesa. To zaskakujące, jak solidnym człowiekiem stał się podczas swojej nieobecności –— nadal dziwił się zielonowłosy. –— Cóż... ciebie chciałem zobaczyć osobiście. Na pozostałych i tak nie miałbym zbyt wiele czasu –— rzekł umęczonym głosem. Po worach pod jego oczami można się było domyślić, że nie spał już od dłuższego czasu... albo raczej nie spał wtedy, kiedy powinien.
–— W sumie... rzadko kiedy mamy okazję porozmawiać, jeśli nie chodzi o jakiś poważny problem. Misja SKE, odnalezienie Alice i teraz relacja z ataku Loży... –— mówił ze spuszczoną głową Naito. Choć Kawasaki był jego Mentorem, już dawno minęły czasy, gdy chłopak radził się go w każdej, najmniejszej nawet sprawie. I choć mogło to oznaczać jego usamodzielnienie, nastolatek odnosił wrażenie, że przyniosło ono ze sobą pogorszenie relacji między nim, a jego nauczycielem.
–— To prawda... Przykro mi, że tak to wygląda. Nigdy nie celowałem w generalski stołek, ale nie mogłem odmówić, gdy Gwardia mnie potrzebowała. Rewitalizacja Morriden, Turniej Niebiańskich Rycerzy, niedawny atak bombowy... a teraz jeszcze to. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałem trochę wolnego czasu... a wciąż mam przecież coś ważniejszego do zrobienia –— zwierzył się brunetowi Arab, dotykając plecami oparcia fotela.
–— Morderstwo Giovanniego, tak? –— domyślił się Naito. Zwykł domyślać się takich rzeczy. Zdolność do dedukcji niejednokrotnie pomagała mu w życiu, odkąd "dołączył" do Gwardii.
–— Mhm –— potwierdził Matsu, po czym podniósł się z siedzenia i podszedł do regału z książkami po lewej stronie gabinetu. Czegoś szukał... lub tylko udawał. –— Radni w niczym nie pomagają. Powiedziałbym nawet, że są w zmowie z naszymi sprawcami, gdyby nie fakt, iż wiem, że są po prostu pieprzonymi egoistami, owładniętymi materializmem i lękiem. Spowalniają mnie i wszystkie moje działania raz za razem. A to burdel w kraju, a to turniej, z którym musimy pomóc lub pożegnamy się z finansami, a to ten zasrany zamach... Czasem boję się, że przez to wszystko przestanie mi zależeć. Że zapomnę o tym, że zabójca mojego przyjaciela pozostaje bezkarny i że banda sprytnych sukinsynów zagrała nam na nosie –— mówił z żalem i bezsilnością, grzebiąc między książkami, aż w końcu wyciągnął jedną z nich. Otworzywszy ją na tylko sobie znanej stronie, wyciągnął spomiędzy kartek zdjęcie, które podrzucił uczniowi, gdy tylko omiótł je przelotnym spojrzeniem. –— A potem zawsze patrzę na to zdjęcie, idę odwiedzić jego grób... i ponownie zaczynam pragnąć zemsty. Tacy są właśnie ludzie, Naito –— podsumował mężczyzna, po czym wrócił na swoje miejsce, zasiadając za biurkiem.
–— Ładne zdjęcie. Sprzed bardzo wielu lat, prawda? –— odpowiedział ostrożnie Kurokawa, widząc przed sobą dwóch chłopaków. Jednego z niebieskimi, pogrążonymi w nieładzie włosami i okularami o czerwonych oprawkach oraz drugiego o delikatnych, kobiecych wręcz rysach twarzy i włosach w kolorze jasnej zieleni, sięgających tylko do ramion. Chłopcy zarzucali sobie nawzajem ramiona na barki. W wolnej dłoni Giovanniego widniał czarny glock, a młody Kawasaki najpewniej opierał drzewce naginaty o ziemię.
–— Tak. Kilka dni po batalii w Ohio. Jeśli się przypatrzysz, zobaczysz bandaże pod koszulą Gio. Jakiś Spaczony opluł go z bliska czymś żrącym. Gio upadł, ale zanim tamten zdążył na nim wylądować, dwie kule przewierciły mu czaszkę. Wtedy jeszcze umiał używać tylko dwóch pistoletów na raz... –— przypomniał sobie Generał, ale zaraz potem pokręcił głową, by odgonić od siebie wspomnienia. –— Ale dość o tym. Nie po to cię tu wezwałem, żeby ci się wyżalać... chociaż jestem ci wdzięczny, że uprzejmie tego wszystkiego słuchasz –— podziękował z cieniem uśmiechu na twarzy, lecz zanim Kurokawa zdążył popisać się na głos swoją skromnością, podjął temat dalej. –— Przypuszczam, że nie wiesz, co się wczoraj wydarzyło? Pewnie nie... my dowiedzieliśmy się dopiero kawałek przed świtem.
–— Nie... Nie mam pojęcia, o co może chodzić –— przyznał zaskoczony Naito. Po minie Mentora wywnioskował jednak, że nie dowie się o niczym dobrym.
–— Król Rael został zaatakowany po drodze do Aquerii, gdzie miał się odbyć zjazd gubernatorów. Zapadł w śpiączkę. Przebywa teraz w szpitalu w samej Aquerii. Jest z nim jego Lloyd. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi... –— Kurokawa wytrzeszczył oczy z przerażeniem. Ciarki przeszły mu po plecach. Słyszenie o wypadkach i chorobach nigdy nie wstrząsało człowiekiem tak bardzo, jak wypadek lub choroba znanej mu osoby.
–— Ale jak to? Co się stało? Kto i dlaczego mógł go... –— Przerwał. Jedno wyjaśnienie pojawiło się w jego głowie momentalnie. –— Czy to możliwe, by Loża... –— Znów nie dokończył, spoglądając pytająco na Mentora.
–— Tak sądzimy. Jesteśmy niemal pewni. Czymkolwiek jest Loża Kłamców, w ostatnim czasie wyrządziła nam niewyobrażalne szkody. Atak bombowy jako tło dla próby skradnięcia grobowca, porwanie Alice i zwerbowanie Yashiro, oszust udający członka Srebrnego Kręgu i na dodatek wyłączenie z gry samego króla? Zaszachowano nas! Wzięto nas z zaskoczenia, bo uganialiśmy się za idiotycznymi bzdetami, bezsensownymi turniejami i kotkami na drzewach! –— Kawasaki trzasnął pięścią w blat, aż na podłogę posypała się sterta papierów. Arab gestem powstrzymał ucznia przed próbą pozbierania ich.
–— Nie myślisz chyba... że Loża miała też związek ze śmiercią Giovanniego? –— spytał Naito, ale nie otrzymał odpowiedzi, a jedynie rozgniewane spojrzenie mistrza. –— Co... się teraz stanie? –— W rzeczywistości od samego początku czekał na okazję, by zadać to pytanie. Miało to bowiem dla niego duże znaczenie ze względów prywatnych.
–— Nie wiem, co myśleć... –— przyznał się Matsu. –— Wiem jednak, że dni Loży Kłamców są już policzone. Nie będzie zabawy w dociekanie winy lub jej braku. Wszyscy jej członkowie zostaną albo pojmani, albo zabici, jeśli przypadkiem chcieliby stawiać opór. Lożę trzeba zniszczyć. Tylko to może w tej chwili zapewnić nam chociaż chwilowe bezpieczeństwo i uspokoić ludzi. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak potworne poruszenie wywoła w ciągu kilku najbliższych dni wieść o śpiączce króla...
 –— Nie! –— krzyknął nagle Naito, gwałtownie wstając z miejsca i zwalając krzesło, na którym siedział. Dłonie oparł o biurko. Na jego twarz wstąpił pot, a serce zabiło mocniej. Nie planował zachować się w tak niekontrolowany sposób. –— Zaczekajcie! Jeszcze nic nie róbcie, proszę! Ja... My chcemy wziąć w tym udział. W akcji przeciwko Loży. Ja, Rinji, Rikimaru... wszyscy mamy niewyrównane rachunki z jej członkami. MUSIMY pójść z wami! –— wykrzyczał zaskoczonemu Mentorowi w twarz. Oczywiście głośniej i gwałtowniej, niż zamierzał.
–— Uspokój się, Naito! –— warknął ostro i niezwykle stanowczo Kawasaki. Nie "zastępca Alkoholika Kawasaki", tylko Generał Kawasaki. Kurokawa przełknął ślinę na dźwięk jego głosu, ale nie cofnął się. –— Po pierwsze, nie wiemy nawet, dokąd się udać, a ze względu na paskudny stan stolicy, większość z nas jest tu uziemiona. Dlatego nie jest to bynajmniej kwestia kilku dni. Musimy dowiedzieć się dyskretnie, gdzie przebywa Loża, ilu ma członków i jaki dokładnie ma cel. To nie będzie ani łatwe, ani szybkie. Jeśli zaś chodzi o was... wykluczone.
     Wystający blat biurka pękł z trzaskiem, gdy przez zaciśnięte na nim palce nastolatka zaczęła w niekontrolowany sposób przepływać energia duchowa. Kurokawa wyglądał przez chwilę, jak opętany, dysząc ciężko i zwierając zęby. Dopiero potem uświadomił sobie, co zrobił i odstąpił od uszkodzonego w napadzie szału mebla. 
–— Przepraszam... –— rzucił zszokowanemu Mentorowi. –— ...ale nie ustąpię. To JA muszę ocalić Alice. JA sprowadzę ją z powrotem. MNIE wyzwał Tora! Matsu-san, zgódź się! Proszę, błagam! Nigdy niczego od ciebie nie wymagałem jako twój uczeń, ale tego ci nie odpuszczę! Ja i chłopaki musimy być częścią grupy uderzeniowej. KONIECZNIE –— końcówkę powiedział już tak stanowczo, jakby słowo "sprzeciw" nie figurowało w jego słowniku.
–— Naito, nie myśl sobie, że cię nie rozumiem. Rozumiem cię doskonale... ale to nie będzie żaden spacerek po parku. To nie będzie też wojna, gdzie można schować się za plecami towarzyszy i uniknąć śmierci. Tutaj chodzi o wyszkolenie, o doświadczenie, o posłuszeństwo rozkazom i zdolność do poświęcenia życia w imię słusznej sprawy! Nie narażę was na to niebezpieczeństwo! Nie poradzicie sobie. Zginiecie. Wiem, że zabrzmi to niemiło z moich ust, ale jesteście tylko dziećmi. Jesteście za słabi, by do nas dołączyć –— oświadczył tak samo stanowczo Kawasaki, po czym zapanowała niezręczna cisza. Brunet spuścił wzrok, kilka razy otwierając usta, jakby próbował coś powiedzieć.
–— Alice... nie zostawię cię samej –— powiedział w myślach, jakby liczył, że będzie w stanie porozumieć się z dziewczyną bez opanowania kontroli umysłu.
–— A co... jeśli nadgonimy? –— zapytał nagle. –— Jeśli ci zagwarantuję, że w dzień wymarszu będziemy już w stanie sprostać wyzwaniu... to czy weźmiesz nas wtedy ze sobą?
     W pierwszej chwili Arab chciał się zaśmiać, ale już w następnej zobaczył zdecydowanie na twarzy swojego podopiecznego, którego przecież tak niedawno uczył, jak z otwartej dłoni zrobić pięść. Moment tylko patrzył mu w oczy.
–— Królewskie oczy... –— przypomniał sobie. –— Użyłeś ich na mnie, czy nie?
Nie wiedział. Wiedział jednak, jak zareagować na zaskakujące pytanie Naito.
–— Sam sobie odpowiedz.

Koniec Rozdziału 191
Następnym razem: Przeskoczyć przepaść

2 komentarze:

  1. Coś mi z tymi murami za bardzo śmierdzi Grą o Tron. No, ale może to pozory, bo na razie za mało wiem o nich ;P

    Dobrze móc poprzypominać sobie o Generale Arabie. Rzadko się teraz pojawia :/

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, trudno przy dziesiątkach postaci nieustannie angażować wszystkie w fabułę, bo każdy ma jakąś rolę do odegrania (niekiedy kilka) i nieraz zwyczajnie nie jest nigdzie indziej potrzebny.

      Jeśli zaś o Mur chodzi... to będziesz musiał zobaczyć sam ^^ W każdym razie nie inspirowałem się GoT'em, wprowadzając ten element świata przedstawionego.

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń