środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 192: Przeskoczyć przepaść

ROZDZIAŁ 192

     –— Przepraszam, że przeszkadzam, mistrzu –— zaczął skruszony Rikimaru, siedząc na krześle naprzeciw biurka w gabinecie Naczelnika Gwardii. –— Wiem, że jesteś teraz bardzo zajęty, a ja przyszedłem tu marnować twój czas... –— mówił z uniżeniem i szacunkiem młody szermierz. Nie pokazywał Mentorowi swoich ran, lecz był absolutnie pewien, że zdążył się już o wszystkim dowiedzieć. Nie chciał jednak poruszać tematu, a Chińczyk nie nalegał.
–— Nie mam pojęcia, o czym mówisz –— uciął natychmiastowo Zhang, mierząc chłopaka dość ostrym spojrzeniem ciemnych, węglowych wręcz oczu. –— Zawsze znajdę czas dla swojego ucznia. Myślałem, że zrozumiałeś to już dawno –— oświadczył jednoznacznie i dobitnie mężczyzna, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Czerwonowłosy i tak wiedział, jak niewyobrażalny nawał pracy osadzał się na barkach Chińczyka, ale nie próbował się spierać. W końcu Mentor okazywał mu swoje wsparcie - nie wypadało tego nie docenić.
–— Tak... Pamiętam –— potwierdził więc Rikimaru, przypominając sobie o tym, co wydarzyło się w przeszłości... i o tym, jak poznał Tao, gdy ten był jeszcze Generałem.

 ***

     Chłopiec o smoliście czarnej skórze i śnieżnobiałych włosach wyskoczył przez okno twierdzy Niebiańskich Rycerzy, w drobny mak rozbijając szybę. Jego ciało ociekało fioletową, upiorną energią duchową, pozbawioną jakiejkolwiek kontroli. Treningowe ostrze - zbyt duże, jak na gabaryty chłopca - ociekało z kolei krwią. Na korytarzu pod zniszczonym oknem pozostawił dwóch adeptów aspirujących do miana Niebiańskich Rycerzy. Jednego martwego bez głowy i jednego nieprzytomnego - bez połowy prawej ręki. Z ust syna Mayersa wydobywał się monstrualny, przerażający krzyk, rozdzierający powietrze i bębenki w uszach.
     Szybki i nieprzewidywalny, nieznający strachu, ni bólu, przebijał się naprzód, zostawiając krew wszędzie tam, gdzie na ułamek sekundy go zatrzymano. Ciął wszystko i wszystkich w zasięgu wzroku, nie pojmując tego, co czynił. Cywile padali po bokach ulicy, uchodząc z życiem lub nie uchodząc wcale. Napotykani Gwardziści za każdym razem wahali się o jedną chwilę za długo, gdy zauważali, że mają walczyć z dzieckiem... a dziecko nie znało litości. Mały Rikimaru przebił się przez pół miasta. Życie utraciło dwóch adeptów z szeregów Niebiańskich Rycerzy - okaleczony chłopak wykrwawił się, nim nadeszła pomoc. Ze świata zniknęło ośmioro cywili - w tym dwoje dzieci. Trzech Gwardzistów również porzuciło egzystencję pod wpływem przekonującego głosu ćwiczebnego ostrza. 23 osoby raniono. Całkowite szkody materialne wyceniono "zaledwie" na kilkadziesiąt tysięcy kredytów... choć dokonano ich w niespełna dwie minuty. Później bowiem dziecko osaczono na skrzyżowaniu.
     Nikt nie obruszał się ani nie odwracał wzroku, gdy co najmniej pięciu Madnessów pacyfikowało "zwykłego" niedorostka. Nie traktowali tego jako "przemoc", czy "znęcanie się", a jako konieczność i coś zdecydowanie słusznego. Służby porządkowe mierzyły się przecież z istotą pozbawioną jakiejkolwiek kontroli - nieprzewidywalną i niebezpieczną. Połamanie miecza i części kości powaliło na bruk nawet małego potwora, którego to miano z miejsca poddać egzekucji, jak zwykłego Spaczonego. Miano, bo wtedy to właśnie pojawił się "Cesarz". Tylko Generał Zhang stanął pomiędzy nieruszającym się Rikimaru, a "strażnikami porządku", rozkładając pozbawione broni ręce na znak dobrej woli.
     Nie uderzono go nie dlatego, że był niewinny. Nie uderzono go, bo był Generałem. Bo miał moc i wpływy, których brakowało prostym ludziom, preferującym proste rozwiązania. Widok pleców Chińczyka był pierwszym wspomnieniem z tego dnia, które świadomie utrwaliło się w pamięci "jednookiego" szermierza. Tamtego dnia zaczęto go nazywać Czerwonym Ostrzem, a Generał Zhang ogłosił publicznie, że obejmuje go swoim protektoratem. Stał się odpowiedzialny za wyrządzone przez malca szkody, a także za wszystkie przyszłe napady jego szału jako Mentor chłopca, tym samym ratując go od utraty życia.

***

     –— Niektórzy pewnie nadal mają ci za złe, że obroniłeś potwora, który pozabijał ich bliskich –— stwierdził niepozbawiony racji Rikimaru. –— Gdyby ktoś się uparł, mógłbyś wtedy stracić stanowisko Generała, mistrzu. –— Wystarczyło wziąć pod uwagę ton głosu szermierza, by zrozumieć, że kłuło go poczucie winy. Tao był zresztą wystarczająco bystry, by domyślić się tego nawet bez rozmowy z uczniem.
–— Nikt by tego nie zrobił. Szanowano to, czego dokonałem, odkąd przejąłem tytuł generalski. A poza tym, od zawsze nienawidziłem samosądów. Właśnie dlatego oddanie władzy w ręce większości byłoby największym błędem w historii Morriden... a przecież teraz praktycznie nie mamy króla. –— Zhang jak zawsze miał na myśli znacznie więcej, niż mówił, ale wiedział, że tym razem należało się powstrzymać od ciągnięcia tematu. –— To jednak teraz nieważne –— doprowadził sam siebie do porządku. –— Przyszedłeś tutaj, bo chciałeś ze mną o czymś porozmawiać, więc jeśli nie masz już żadnych wątpliwości odnośnie swojej dominującej pozycji w stosunku do większości Gwardzistów, racz podzielić się swoim problemem –— wyraził się kwieciście i rzeczowo, choć w wyrazie jego twarzy nie zabrakło wesołości. Tak właśnie wyglądało "poczucie humoru" Chińczyka - nigdy nie robił z siebie pośmiewiska ani nie pakował się w żadne afery... w przeciwieństwie do swoich "kolegów po fachu".
–— Cóż... –— zadumał się Rikimaru. –— Nie byłem pewny, czy komukolwiek o tym mówić, ale ostatecznie uznałem, że akurat ty powinieneś wiedzieć, mistrzu. W końcu również jesteś z tym wszystkim związany... –— zaczął oględnie, jako że inaczej nie potrafił. –— Chodzi o moje oko. To, które... "zostawił" mi ojciec. No więc... ostatnio okazało się, że... być może będę w stanie pozbyć się tej "klątwy" –— podjął temat dalej i pokrótce wyjaśnił Zhangowi całą sytuację. Chińczyk słuchał go w skupieniu, co jakiś czas kiwając głową na znak zrozumienia i nie przerywając mu ani razu. Nie sprawiał też wrażenia zaskoczonego tym, co usłyszał.
–— Nigdy nie wątpiłem w umiejętności Miyamoto, choć zdarzało mi się wątpić w jego moralność. Skoro jednak przyszedłeś prosić mnie o radę, to zakładam, że zabieg nie będzie bezpieczny, czyż nie? –— domyślił się z łatwością Naczelnik, na co "jednooki" skrzywił się nieprzyjemnie. To właśnie kłopotało go najbardziej...
–— Tenjiro-san stwierdził, że jeśli się nie uda... na zawsze stracę to oko. Dlatego też się waham. Do tej pory miałem nadzieję, że może uda mi się przeskoczyć tę barierę. Że może nad nim zapanuję, że może pieczęć z czasem osłabnie, a ja nauczę się kontrolować swoje wybuchy. Jeśli zgodzę się na operację... nie będzie odwrotu. Będę się cieszył z dwojga sprawnych oczu, gdy się uda... i do końca życia żałował, jeśli by się jednak nie udało. Powiedz mi, mistrzu... co ty zrobiłbyś na moim miejscu? –— spytał czerwonowłosy ze spuszczoną głową. Ze zdziwieniem zauważył, jak mocno trzęsły mu się ręce. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, jak ogromne miał wątpliwości i jak wielkie ryzyko chciał podjąć.
–— Na początek muszę cię pochwalić, że przemyślałeś to pod tyloma względami... –— odezwał się "po politycznemu" Tao, uprzednio w tym samym stylu odchrząknąwszy. –— ...ale  muszę cię też zmartwić. Nie jestem w stanie powiedzieć ci, jaka decyzja będzie słuszna. Na to pytanie musisz sobie odpowiedzieć sam. Nie potrafię wejść do twojej głowy ani nie jestem Pierwszym Królem, by tak perfekcyjnie zrozumieć, co czujesz. Tylko jedną rzecz mogę ci powiedzieć na pewno. –— Rikimaru podniósł wtedy wzrok, spoglądając z nadzieją na swego Mentora. –— Jeśli niepodjęcia którejkolwiek decyzji będziesz żałował tak, że nie da ci to spokoju... to tę właśnie podejmij. Lata pracy w Gwardii nauczyły mnie, że właśnie brak decyzji jest najgorszą decyzją. Dopóki coś robisz i w to wierzysz, dopóty masz w tym słuszność –— powiedział chłopakowi Naczelnik, zmuszając go do zamknięcia się w sobie ze swoimi myślami.
–— Niedługo Gwardia na pewno wytropi Lożę... a wtedy na nich ruszą. Jeśli nie będę wtedy dość silny, nie zabiorą mnie ze sobą. Jeśli nie zabiorą mnie ze sobą, nie zrewanżuję się temu ślepcowi... więc muszę urosnąć w siłę. Tak gwałtownie, jak to będzie tylko możliwe. Z tym okiem nie zdołam tego zrobić. Choćbym nawet miał je stracić na zawsze, wciąż rozwinę się dzięki temu nieskończenie szybciej, niż z nim... –— Nie musiał się długo zastanawiać. W rzeczywistości bowiem podjął decyzję jeszcze przed odwiedzeniem Mentora. Chciał tylko mieć pewność, że Zhang nie zajmie przeciwnego do tej decyzji stanowiska. Każde inne tylko utrwalało szermierza w jego przekonaniu.
–— Rozumiem –— odezwał się w końcu "jednooki", który wkrótce mógł stać się prawdziwym jednookim. –— Chyba... wiem już, co zrobię. Dziękuję za pomoc, mistrzu –— powiedział, pochylając z szacunkiem głowę, na co mężczyzna zaśmiał się cicho pod nosem.
–— Przesadzasz, jak zawsze. Nic takiego nie zrobiłem. Osobiście rzekłbym nawet, że mogłem przez przypadek uczynić cię jeszcze bardziej niepewnym, niż wcześniej –— zaprzeczył Chińczyk, na co szermierz potrząsnął głową.
–— To nieprawda. Wiem teraz, że mój wybór nie jest ani jednoznacznie dobry, ani jednoznacznie zły. Dlatego właśnie trochę mniej się stresuję –— uśmiechnął się chłopak. Rzadko się uśmiechał i rzadko sprawiał wrażenie wyluzowanego, ale prawie zawsze zachowywał się tak w obecności swojego Mentora. Ciągle też, gdy tylko go widywał, przypominał sobie widok osłaniających go przed egzekutorami pleców ówczesnego Generała.
–— Może... Czerwone Ostrze już wkrótce umrze –— pomyślał, bo obawiał się powiedzieć tego na głos. Bał się zapeszyć. Zawsze przecież coś mogło się nie udać. Zawsze mogło się okazać, że "klątwy" nie można zdjąć. Że jest już na to za późno, a krwiożercza moc wżarła się już wgłąb organizmu "jednookiego".
–— No cóż... w takim razie polecam się na przyszłość. Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść. Mogę być sobie Generałem, Naczelnikiem, czy kimkolwiek innym, ale dla ciebie jestem przede wszystkim Mentorem. Tylko na to zwracaj uwagę, Riki. –— Tao uśmiechał się szczerze i ciepło, lecz niczym nie umiał zamaskować trudów codzienności, odciskających się na jego twarzy. Przekrwione oczy i ciemne place pod nimi, pobladła cera i niedomyte włosy chronione przed nieprzyjemnymi zapachami jedynie dezodorantem - wszystko to podkreślało, w jak skomplikowanej sytuacji się znajdował. A wraz z nim również cała Gwardia Madnessów. Chłopakowi żal było mistrza, ale wiedział też, że nikt inny nie potrafiłby temu wszystkiemu podołać.
–— Wiesz co, mistrzu? Powinieneś znaleźć sobie kobietę –— wypalił niespodziewanie Rikimaru, czym wprawił Chińczyka w osłupienie. –— To przykre, że tkwisz tak w tym wszystkim zupełnie sam. Zawsze lepiej mieć kogoś, kto czeka na ciebie w domu... a przynajmniej tak mi się zdaje –— stwierdził niewinnie, uśmiechając się do zakłopotanego mężczyzny.
–— Kobietę. Rozumiem... Może i masz rację –— odparł dopiero po chwili Naczelnik, umiejętnie zbywając podopiecznego. Umiejętnie też zmienił temat. –— Najważniejsze jest dla mnie, żeby tobie się udało. Jeśli tylko będziesz szczęśliwy, to i ja będę. Nieważne, czy znajdziesz sobie... "partnerkę", czy nie. –— Nie dał nastolatkowi szansy, by pociągnął rozmowę dalej, ale udało mu się nie wzbudzić w nim żadnych podejrzeń. Rozmowa miała bowiem potencjał, by podążyć w bardzo niezręcznym dla Zhanga kierunku.
–— Wiem, mistrzu. Dziękuję. Cóż... na mnie już czas. Na pewno masz jeszcze dużo pracy, a dobrze by było, gdybyś chociaż przez chwilę się przespał... –— odpowiedział mu na to Rikimaru, po czym zeskoczył z krzesła i ruszył w stronę wyjścia.

***

     Kiedy powłóczący nogami mężczyzna owinięty w czarny materiał, brudny i postrzępiony, jak stara szmata, strażnicy na murach zatrzymali go, stawiając przed nim barierę z energii duchowej. Gdyby nie fakt, że biednie wyglądająca czerń chowała również twarz przybysza, pewnie poznaliby go od razu, lecz lica nie byli oni w stanie dojrzeć. Cień murów aż nazbyt skutecznie współgrał z ciemnym ubiorem pielgrzyma.
–— Ktoś ty? Zidentyfikuj się i mów, czego chcesz! –— krzyknął jeden ze strażników lekko chwiejnym głosem. Widać było, że dopiero od niedawna przydzielono go na jego obecne stanowisko, jako że poprzedni Madness, który je piastował zginął w ataku na stolicę. Już od tamtej pory wszelkie środki bezpieczeństwa zostały zaostrzone. Składały się na nie właśnie warty przy wszystkich bramach, identyfikacja podróżnych, a także blokada części Strumienia, która prowadziła na place wewnątrz miejskich murów. Z tego względu przybysze musieli lądować najbliżej kilkaset metrów od któregokolwiek wejścia, co spotkało się z pewnym sprzeciwem, lecz zostało uznane za konieczne i nieodzowne.
     Obdartus uniósł lewą dłoń w taki sposób, by widzieli ją strażnicy. Na jego nadgarstku zawinięta była czarna chusta z białym symbolem. Takim samym symbolem, jaki nosił również Yashiro - starszy brat Rinji'ego. Wartownik potrzebował chwili, by rozpoznać emblemat i drugiej chwili, by opanować szok, jakiego doznał, gdy podróżny ściągnął prowizoryczny kaptur.
–— Wpuścić go... –— rzucił do swego towarzysza Madness, a tamten przekazał rozkaz dalej. Przybysz tymczasem ponownie zasłonił głowę i twarz.

***

     –— Błagam cię –— powtórzył Naito, znajdując się pośrodku nieprzebytej i nieskończonej bieli wewnątrz swojego umysłu. Jego kolana dotykały podłoża... podobnie jak twarz i osadzone po jej obydwu stronach dłonie. Kurokawa płaszczył się przed białowłosym mężczyzną ze znakiem omegi na czole - Pierwszym Królem, Shuunem. Martwy od tysiącleci władca spoglądał na niego w milczeniu, nie zdradzając swych myśli mimiką.
–— Zdajesz sobie sprawę, że... nie mogę ci powiedzieć niczego na temat rysunków w grobowcu? Ani o Alice? –— zagrzmiał setkami współdziałających w chórze głosów, ale brzmiał łagodnie. Gdy ostatni raz porozumiewali się z brunetem, Król zdawał się być ostrzejszym - mniej przyjaznym... a nawet ukrywającym coś.
–— To nie jest ważne. Nie muszę wiedzieć nic z tych rzeczy. Jeśli będę chciał, sam się tego dowiem. Nie o to proszę, Shuun-san –— odparł bez zastanowienia Naito, nie podnosząc twarzy. Jego głos nie chwiał się. Przeklęte Oczy pozostawały suche, a ciało chłopaka nie drżało. Nawet jego serce pozostawało spokojne. Wszystko to obrazowało zdecydowanie nastolatka. –— Muszę się przygotować. Chcę trenować. Chcę stać się silniejszym. O wiele silniejszym. Tak silnym, by stawić czoła Torze. By go pokonać i odbić Alice –— powtórzył i to z niemalejącą determinacją.
–— To niemożliwe –— uciął momentalnie mężczyzna. –— Już raz z nim walczyłeś. Nie zauważyłeś, jak wielka dzieli was przepaść? Nie dorównasz mu poziomem w tak krótkim czasie. Nawet z moją pomocą... –— obrócił natychmiast w proch i pył plany swojego dziedzica... a przynajmniej tak by się mogło zdawać.
–— Nie –— przerwał mu Naito. –— Zrobię to. Nie muszę być tak silny, jak on ani tak szybki, jak on. Chcę być w stanie go pokonać. Jeśli uda mi się wypełnić moje braki, przeskoczę każdą przepaść... Mam coś, co mogę przeciwko niemu wykorzystać –— oświadczył pewny swego czarnowłosy, podnosząc głowę, lecz nie wstając z kolan. Wymownie spojrzał rozmówcy w oczy - mieli takie same.
–— Kiedy ci to proponowałem, stwierdziłeś, że chcesz sam nauczyć się, jak działają i jak należy nimi władać. Nie ucierpi na tym twoja godność, jeśli tak po prostu zmienisz zdanie? Wtedy brzmiało to, jak poważne postanowienie... –— powiedział do chłopaka Shuun. Nadal czuć od niego było swego rodzaju skrytość.
–— Są w życiu rzeczy ważniejsze, niż godność, czy honor. Alice jest dla mnie ważniejsza. Dlatego proszę cię o pomoc, Shuun-san. Sam trening na jawie nie wystarczy. Potrzebuję twojego doświadczenia i umiejętności. Tak samo, jak wtedy, gdy trenowałeś mnie podczas mojej rehabilitacji. Muszę znaleźć swoje luki i wypełnić je. Muszę nauczyć się, jak używać twoich Boskich Oczu. Potrzebuję asów. Całej talii asów w rękawach. Mam już pomysły. Mam wiele pomysłów. Pomóż mi je dopracować i ukształtować, żebym mógł z nich potem skorzystać w walce. Chcę zacząć trening jeszcze dzisiaj. Każda godzina się liczy. Nie wiem, ile mam czasu, ale wykorzystam go najlepiej, jak umiem. Nie będę próbował zapytać cię o to, czego nie chciałeś mi powiedzieć. Jeszcze jeden raz pomóż mi urosnąć w siłę! Pomóż mi przeskoczyć przepaść! To dla mnie ważne... Dla mnie i dla Alice. –— Kurokawa nie zawahał się nawet przez moment. Już dawno podjął decyzję. Już dawno uporządkował wszystkie sprawy. Pierwszy tego nie przeoczył - wiedział, że jego dziedzic przygotowywał się już od jakiegoś czasu. Począwszy od pomocy przyjaciołom, przez podzielenie się z nimi planami działania, a na rozmowie z Kawasakim i wyjaśnieniu mu paru rzeczy skończywszy.
–— Widzę, co kombinujesz... –— pomyślał Shuun z mieszaniną dumy i niepokoju. –— Teraz już nic nie będzie zaprzątać ci głowy. Chcesz oddać się w całości treningowi i liczyć na to, że twoje ciało jakoś wytrzyma. Naprawdę zaczynasz się zmieniać, Naito... –— Ta świadomość również budziła w nim zarówno pozytywne, jak i negatywne emocje.
–— Dobrze powiedziane... –— przyznał głośno białowłosy. –— Pomogę ci... przez wzgląd na to, że jestem częścią ciebie oraz na kilka spraw, o których wolę nie wspominać. Nie jestem jednak twoim mistrzem. Nie wyznaczę ci kierunku, w jakim masz się rozwijać, więc mam nadzieję, że dobrze się zastanowisz nad tym, czego właściwie potrzebujesz. –— Kurokawa podniósł się gwałtownie i niespodziewanie z uśmiechem na ustach, kontrastującym nieco z ostrą determinacją, którą do tej pory prezentował Królowi.
–— Już się zastanowiłem. Potrzebuję Syntezy. Mojej własnej Syntezy... –— oświadczył chłopak z nutką tajemniczości w głosie. Pierwszy wyjątkowo nie próbował zrozumieć, cóż konkretnego miał na myśli jego "uczeń".

Koniec Rozdziału 192
Następnym razem: Trening czas zacząć!

7 komentarzy:

  1. Ciężko będzie dojść do tego rozdziału... mam nadzieję, że przez wakacje nadrobię chapy i będę na bieżąco. Ja tymczasem biorę się za rozdział nr 18!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze, że masz ochotę tę podróż odbyć ^^ Nie trzeba się spieszyć ;) Po drodze natrafisz na sporo ciekawych rzeczy ^^

      Usuń
    2. Mam nadzieję ;) Robi się coraz ciekawiej

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Powiedzmy, że nie poszło mi to tak szybko jak planowałem, ale najważniejsze, że przebyłem tę drogę z przyjemnością ;)

    Fajnie, że Naito chce się nauczyć syntezy, ale chyba serio nie zdaje sobie sprawy, że nawet jeśli jakimś cudem zdąży ją opanować,to i tak nie ma szans :D oby nie skończyło się to tragicznie ;P

    Poczułem drobną ekscytację, gdy ten przywódca rodu Okuda powrócił. Ciekawe jak się sytuacja z nim potoczy!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, zabrało ci to raptem 2 miesiące dłużej (z lekkim hakiem) :P Nie masz zatem powodu, by się tym martwić. Ja sam się cieszę, że trzymasz się przy tej serii tak długo i mam nadzieję, że uda ci się wytrzymać do końca.

      Co do Naito, to wszystko zależy od strategii, inwencji oraz tego, czym dokładnie byłaby ewentualna Synteza. Nie skreślałbym go osobiście... choć również nie stawiałbym w żaden wygórowany sposób. Ogólnie rzecz biorąc, oczy mogłyby dać swojemu posiadaczowi ogromną przewagę, gdyby ten umiał z nich korzystać :P

      Lider rodu Okuda jest z paru względów personą dość intrygującą, choć wątpię, by komukolwiek udało się wykombinować, dlaczego tak uważam.

      Również cię pozdrawiam ;)

      Usuń