ROZDZIAŁ 193
–— Od dzisiaj... zegar zaczyna tykać –— pomyślał Rinji, z rękoma w kieszeniach dochodząc już do swojego pustego domu świeżo po tym, jak przesłuchał go Generał Noailles. –— Mam niewiele czasu. Chłopaki też. Nie wiem o ich przeciwnikach nic poza faktem, że ten cały Tora kontroluje wiatr, a tamten szermierz jest ślepcem. Będzie im ciężko... ale ja przynajmniej wiem, na co się przygotować. –— Machinalnie poprawił dłonią czarną czapkę wciągniętą na głowę, jakby upewniając się, czy rzeczywiście ją odzyskał. Odetchnął z ulgą, gdy pamiątka po przyszywanym starszym bracie okazała się być na miejscu. –— Nigdy nie powinienem był jej wyrzucać. Okazałem się słaby. Kruchy. Nikt nie wyjdzie dobrze na próbach zrobienia wszystkiego samemu. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Oni są ze mną... Yashiro mógł mnie zostawić, ale mam jeszcze innych braci. Z ich pomocą ściągnę go tu z powrotem. Pokażę mu, że się myli. To powinienem zrobić jako jego brat... –— postanowił w myślach, po czym wyciągnął z kieszeni cieniutki, wąski kluczyk, przypominający nieco korkociąg. Już chciał włożyć go w zamek drzwi, gdy nagle spostrzegł... że były już one lekko rozchylone. Uniósł brwi z niedowierzaniem.
–— Nie zamknąłem? Nie może być. Ktoś wszedł do środka... ale kto? Yashi'ego nie ma, lidera też... czyżby ktoś się włamał? Nie zdziwiłbym się po tym, co odwalili z naszym domem po turnieju... ale z drugiej strony nie widzę żadnych uszkodzeń. Użyli wytrychu, czy czegoś takiego? Muszę być czujny... –— Nie potrzebował żadnych konkretów, by podjąć rozważną decyzję. Już u progu zdjął buty, które to wziął w rękę, by wyciszyć kroki. Powoli i po cichu rozsunął drzwi, po czym wśliznął się do wnętrza budynku, niczym przemykająca w trawach żmija.
Rozglądał się uważnie, pochylając plecy i uginając kolana. Stąpał tak, jakby badał grunt, który mógł się pod nim w każdej chwili osunąć. Drzwi do kuchni pozostawały zamknięte, w związku z czym w pierwszej kolejności zwrócił wzrok w kierunku usytuowanego po lewej stronie, nieco opustoszałego salonu. Choć nasłuchiwał tak uważnie, jak umiał, nie usłyszał niczego, czego się spodziewał - otwieranych szuflad, przetrząsanych szafek ani rozrzucanych po podłodze przedmiotów. To z kolei kazało mu myśleć, że być może... że może jakimś cudem to nie złodzieje dostali się do wnętrza jego domu. Albinos wkroczył do salonu na palcach, zginając i rozginając palce dłoni, w której w każdej chwili mogła pojawić się jego kosa.
Zamarł. Czarne, podarte szmaty, które może kiedyś, lata temu były czymś w rodzaju płaszcza lub opończy leżały zwinięte w kącie, tak samo cuchnące i brudne, jak zawsze. Przed jego oczami pojawił się mężczyzna, którego białowłosy nie widział od lat, z bosymi stopami krzyżując pod sobą nogi. Siedział na gołych panelach podłogowych, wpatrując się w młodzieńca pustymi zgniłozielonymi oczami, zdającymi się zapadać wgłąb czaszki. Miał szare, niemyte włosy, sięgające mu do łopatek. Część z nich rozpuszczona była wolno, podczas gdy pozostałe - głównie ze skroni i znad czoła - wiązał w długą kitę. Niecodzienna fryzura schodziła jednak na dalszy plan z powodu twarzy mężczyzny... Szarowłosy bowiem... nie miał warg. W ich miejscu, na zamkniętych ustach znajdowała się tylko paskudna, czerwona blizna. Ta właśnie karykatura ust była z kolei... zasznurowana. Gruba, czarna nić przechodziła szlaczkiem przez cały otwór gębowy mężczyzny, pozwalając mu otworzyć go raptem na kilka milimetrów. Wystarczyło jedno spojrzenie, by uznać męczennika za przerażającego. Fakt, że na całej jego powierzchni twarzy wytatuowana była biała czaszka o czarnych konturach tylko potęgował wrażenie. Ze względu na "małomówność", wygląd oraz styl walki nazywano mężczyznę "Shinigami".
–— Lider? –— wydukał z niedowierzaniem Rinji.
Tego samego dnia po Miracle City zaczęła krążyć plotka, jakoby legendarny Bóg Śmierci powrócił zza Muru... jako pierwszy Madness od czasów Mędrca Znikąd.
–— Nie zamknąłem? Nie może być. Ktoś wszedł do środka... ale kto? Yashi'ego nie ma, lidera też... czyżby ktoś się włamał? Nie zdziwiłbym się po tym, co odwalili z naszym domem po turnieju... ale z drugiej strony nie widzę żadnych uszkodzeń. Użyli wytrychu, czy czegoś takiego? Muszę być czujny... –— Nie potrzebował żadnych konkretów, by podjąć rozważną decyzję. Już u progu zdjął buty, które to wziął w rękę, by wyciszyć kroki. Powoli i po cichu rozsunął drzwi, po czym wśliznął się do wnętrza budynku, niczym przemykająca w trawach żmija.
Rozglądał się uważnie, pochylając plecy i uginając kolana. Stąpał tak, jakby badał grunt, który mógł się pod nim w każdej chwili osunąć. Drzwi do kuchni pozostawały zamknięte, w związku z czym w pierwszej kolejności zwrócił wzrok w kierunku usytuowanego po lewej stronie, nieco opustoszałego salonu. Choć nasłuchiwał tak uważnie, jak umiał, nie usłyszał niczego, czego się spodziewał - otwieranych szuflad, przetrząsanych szafek ani rozrzucanych po podłodze przedmiotów. To z kolei kazało mu myśleć, że być może... że może jakimś cudem to nie złodzieje dostali się do wnętrza jego domu. Albinos wkroczył do salonu na palcach, zginając i rozginając palce dłoni, w której w każdej chwili mogła pojawić się jego kosa.
Zamarł. Czarne, podarte szmaty, które może kiedyś, lata temu były czymś w rodzaju płaszcza lub opończy leżały zwinięte w kącie, tak samo cuchnące i brudne, jak zawsze. Przed jego oczami pojawił się mężczyzna, którego białowłosy nie widział od lat, z bosymi stopami krzyżując pod sobą nogi. Siedział na gołych panelach podłogowych, wpatrując się w młodzieńca pustymi zgniłozielonymi oczami, zdającymi się zapadać wgłąb czaszki. Miał szare, niemyte włosy, sięgające mu do łopatek. Część z nich rozpuszczona była wolno, podczas gdy pozostałe - głównie ze skroni i znad czoła - wiązał w długą kitę. Niecodzienna fryzura schodziła jednak na dalszy plan z powodu twarzy mężczyzny... Szarowłosy bowiem... nie miał warg. W ich miejscu, na zamkniętych ustach znajdowała się tylko paskudna, czerwona blizna. Ta właśnie karykatura ust była z kolei... zasznurowana. Gruba, czarna nić przechodziła szlaczkiem przez cały otwór gębowy mężczyzny, pozwalając mu otworzyć go raptem na kilka milimetrów. Wystarczyło jedno spojrzenie, by uznać męczennika za przerażającego. Fakt, że na całej jego powierzchni twarzy wytatuowana była biała czaszka o czarnych konturach tylko potęgował wrażenie. Ze względu na "małomówność", wygląd oraz styl walki nazywano mężczyznę "Shinigami".
–— Lider? –— wydukał z niedowierzaniem Rinji.
Tego samego dnia po Miracle City zaczęła krążyć plotka, jakoby legendarny Bóg Śmierci powrócił zza Muru... jako pierwszy Madness od czasów Mędrca Znikąd.
***
Rikimaru przełykał nerwowo ślinę praktycznie co dwie sekundy, krocząc w kierunku prywatnej kliniki Miyamoto. Czerwonowłosy szermierz bez miecza non stop rozmijał się ze spieszącymi na główny plac stolicy i pogrążonymi w nerwowym oczekiwaniu mieszkańcami. Jego nie interesowało "widowisko", które ściągało ich tam, jak żarówka ćmy. On nie usłyszałby tam o niczym nowym. Zamiast tego wolał się przygotować. Wyciszyć. Podjął bowiem najtrudniejszą decyzję w całym swoim dotychczasowym życiu i - jak to zwykle bywało z najtrudniejszymi decyzjami w życiu - wahał się. Wiedział, że będzie się wahał, dopóki tylko nie zniknie możliwość zrezygnowania z tajemniczego zabiegu oferowanego przez Tenjiro.
–— Co on właściwie chce mi zrobić? Nawet go o to nie zapytałem, a już chcę wleźć na stół operacyjny. To w ogóle będzie operacja? W jaki sposób ma zamiar mi pomóc? Nic nie wiem... i mam wrażenie, że choćbym nawet wiedział, to i tak bym nie zrozumiał. Lekarski bełkot rozumieją tylko lekarze –— kontemplował po drodze, mając nadzieję, że to go trochę uspokoi. W założeniu czekała go niecała godzina samotności i ciszy, kiedy to powinien być absolutnie sam w bezgłośnej, ciemnej poczekalni. Godzina medytacji i walki z myślami z pewnością by mu pomogła... a przynajmniej tak mu się wydawało.
–— O, szybko się zdecydowałeś! –— usłyszał nagle chłopak, gdy popchnął drzwi. Prawie podskoczył w miejscu i odruchowo sięgnął po miecz... którego nie miał. Przy recepcji, w rozganianym blaskiem biurowej lampy półmroku stał spoglądający w jego stronę Miyamoto, grzebiący rękami w szufladach. –— Nie poszedłeś z innymi na plac? Twój Mentor ma wygłosić publiczne oświadczenie w sprawie Loży Kłamców, ostatnich wydarzeń, zagrożeń i tym podobnych bzdetów –— spytał znad okularów szalony chirurg, nie zwracając uwagi na oniemienie Rikimaru.
–— Miałem... miałem cię spytać o to samo. Czemu cię tam nie ma? Ja brałem w tym wszystkim udział i wszystko wiem, ale ty... –— zaczął się dziwić, lecz mężczyzna uciszył go jednym, pełnym politowania spojrzeniem, jakby słuchał przedszkolaka mówiącego o fizyce kwantowej.
–— Ale ja wiem więcej, niż myślisz, mój drogi –— wciął się młodzieńcowi w zdanie Tenjiro, jednocześnie wyciągając aktówkę spod biurka i opuszczając rejon recepcji. Miał o wiele więcej pracy, odkąd pulchna blondynka, będąca jego pomocnicą zginęła podczas serii wybuchów. –— No to co? Zaczynamy? –— spytał z niestosownym wręcz entuzjazmem chirurg, jakby takie przypadki, jak Rikimaru zdarzały mu się dzień za dniem.
–— Ale... tak już? –— Szermierz zbladł. Nie dane mu było zaznać godziny wypełnionej ciszą kontemplacji, czy po prostu przygotować się mentalnie na to, co miało nadejść. Tymczasem Miyamoto otwierał już drzwi gabinetu. –— Może... daj mi jeszcze trochę czasu? Żeby ochłonąć. Przydałoby mi się. Zestresowałeś mnie... –— zaczął się wzbraniać "jednooki" wystawiając przed siebie dłonie z zakłopotaniem na twarzy. W jeszcze większe zakłopotanie wprawiła go jednak mina Tenjiro, którego to lico nagle stężało, pozbawione całego luzu i wesołości.
–— Chcesz czekać? –— zapytał niezwykle chłodno, jak na siebie, aż Rikimaru mimowolnie cofnął się o krok. Nie udzielił mężczyźnie odpowiedzi. –— A czy sądzisz, że twoi przeciwnicy też będą na ciebie czekać? Czas to najcenniejsze, co posiadają Madnessi. Posiadają go bardzo dużo, więc można powiedzieć, że są bardzo bogaci... ale czy ktoś, ktokolwiek może mieć nieskończoną ilość gotówki? Albo nieskończoną ilość miejsca? Tlenu? Wiedzy?
Okularnik przygwoździł potencjalnego pacjenta pytaniami w sposób tak uszczypliwy i obrazowy, że w mgnieniu oka udało mu się go zawstydzić. Zostawił szermierza przed drzwiami, samemu wchodząc do wnętrza gabinetu z aktami, które wyciągnął z szuflady i już nic więcej nie powiedział. Nie musiał tego robić. Jego cisza bowiem była równie wymowna.
–— Ma rację. Ma rację... Rinji i Naito już teraz mogą zacząć działać i prawdopodobnie to robią. Ja muszę najpierw zająć się tym. Nie mogę zwlekać. Nie mogę się teraz wahać. Obudzę się, patrząc na świat obojgiem oczu lub jednym z nich. Przecież na całe moje życie patrzyłem jednym, prawda? Zresztą... tamten facet był ślepy. Gdyby nie to piętno... to może też mógłbym walczyć bez wzroku? –— zadumał się Rikimaru. Kilka chwil wystarczyło. Szermierz nie mógł niestety dostrzec jawiącego się pod nosem chirurga uśmieszku, kiedy usłyszał kroki nastolatka za plecami.
–— Ile minie czasu, zanim będę wiedział, czy zabiegł się powiódł? –— spytał stanowczo i głośno "jednooki", zamykając za sobą drzwi.
–— Cóż... obudzisz się zaraz po zabiegu, a potem... zobaczymy, czy się przyjmie. Jeśli dotrwasz do świtu, będzie to znak, że wszystko poszło po naszej myśli –— wytłumaczył tajemniczo okularnik, ale nie dał pacjentowi szansy, by się nad tymi słowami zastanowić. –— Pakuj się na łóżko. Zdezynfekuję narzędzia i zaraz pójdziesz spać –— polecił, zakładając na dłonie gumowe rękawiczki i zaklejając usta dwoma paskami taśmy, ułożonymi na kształt litery "X".
–— Ale... tak już? –— Szermierz zbladł. Nie dane mu było zaznać godziny wypełnionej ciszą kontemplacji, czy po prostu przygotować się mentalnie na to, co miało nadejść. Tymczasem Miyamoto otwierał już drzwi gabinetu. –— Może... daj mi jeszcze trochę czasu? Żeby ochłonąć. Przydałoby mi się. Zestresowałeś mnie... –— zaczął się wzbraniać "jednooki" wystawiając przed siebie dłonie z zakłopotaniem na twarzy. W jeszcze większe zakłopotanie wprawiła go jednak mina Tenjiro, którego to lico nagle stężało, pozbawione całego luzu i wesołości.
–— Chcesz czekać? –— zapytał niezwykle chłodno, jak na siebie, aż Rikimaru mimowolnie cofnął się o krok. Nie udzielił mężczyźnie odpowiedzi. –— A czy sądzisz, że twoi przeciwnicy też będą na ciebie czekać? Czas to najcenniejsze, co posiadają Madnessi. Posiadają go bardzo dużo, więc można powiedzieć, że są bardzo bogaci... ale czy ktoś, ktokolwiek może mieć nieskończoną ilość gotówki? Albo nieskończoną ilość miejsca? Tlenu? Wiedzy?
Okularnik przygwoździł potencjalnego pacjenta pytaniami w sposób tak uszczypliwy i obrazowy, że w mgnieniu oka udało mu się go zawstydzić. Zostawił szermierza przed drzwiami, samemu wchodząc do wnętrza gabinetu z aktami, które wyciągnął z szuflady i już nic więcej nie powiedział. Nie musiał tego robić. Jego cisza bowiem była równie wymowna.
–— Ma rację. Ma rację... Rinji i Naito już teraz mogą zacząć działać i prawdopodobnie to robią. Ja muszę najpierw zająć się tym. Nie mogę zwlekać. Nie mogę się teraz wahać. Obudzę się, patrząc na świat obojgiem oczu lub jednym z nich. Przecież na całe moje życie patrzyłem jednym, prawda? Zresztą... tamten facet był ślepy. Gdyby nie to piętno... to może też mógłbym walczyć bez wzroku? –— zadumał się Rikimaru. Kilka chwil wystarczyło. Szermierz nie mógł niestety dostrzec jawiącego się pod nosem chirurga uśmieszku, kiedy usłyszał kroki nastolatka za plecami.
–— Ile minie czasu, zanim będę wiedział, czy zabiegł się powiódł? –— spytał stanowczo i głośno "jednooki", zamykając za sobą drzwi.
–— Cóż... obudzisz się zaraz po zabiegu, a potem... zobaczymy, czy się przyjmie. Jeśli dotrwasz do świtu, będzie to znak, że wszystko poszło po naszej myśli –— wytłumaczył tajemniczo okularnik, ale nie dał pacjentowi szansy, by się nad tymi słowami zastanowić. –— Pakuj się na łóżko. Zdezynfekuję narzędzia i zaraz pójdziesz spać –— polecił, zakładając na dłonie gumowe rękawiczki i zaklejając usta dwoma paskami taśmy, ułożonymi na kształt litery "X".
***
Naito musiał stawać w miejscu po każdym kroku, by nie wyprzedzić ani nie wpaść na drepczącego przed nim karzełka. Posiwiały już mężczyzna, którego włosy zaczynały już rzednąc na czubku głowy, a rozchodzić się i kręcić z jej boków nie mógł mieć więcej, niż półtora metra wzrostu. Nieczęsto spotykało się tak niewielkich ludzi, ale Kurokawie to w żaden sposób nie przeszkadzało. W końcu wszystko miało swoje plusy i minusy - czy to wzrost, czy sylwetka. Prowadzący go facecik miał na przykład wyjątkowo dobry słuch. Kiedy brunet wszedł do budynku, mężczyzna usłyszał go i zatrzymał głosem z drugiego piętra, zanim podreptał doń na parter. Teraz z kolei ten całkiem przyjemny w obyciu karzełek z rozdwojoną, połączoną z baczkami brodą oraz złotym monoklem na prawym oku dzierżył w chudej ręce zawieszony na lince kryształ. Skrystalizowana energia duchowa wyrzeźbiona była na kształt kuli i świeciła jaskrawym, błękitnym światłem, rozpraszając mroki na przestrzeni prawie kilkunastu metrów. Duchota i zasłonięte roletami okna pozwalały odnieść wrażenie, że facecik był jakimś wampirem, grasującym po mieście nocą, a zaszywającym się w swej norze, gdy słońce wisiało nad miastem.
–— Mogę wskazać ci odpowiedni dział, ale nie znajdę odpowiednich tytułów, bazując na samej tematyce. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, mój chłopcze? –— zapytał mężczyzna w taki sposób, że sprawiał wrażenie staruszka. Miał też nawyk zwracania się do Naito... i zapewne do większości osób w jego wieku "mój chłopcze". Nastolatkowi bynajmniej to nie przeszkadzało... szczególnie, że nie zostało wiele rzeczy, którymi by się w tej chwili przejmował.
–— To żaden problem. I tak jestem wdzięczny, że udostępni mi pan swoje zasoby –— odrzekł kulturalnie młodzieniec, skłaniając głowę w stronę karzełka. Myślami był już jednak na miejscu. Niecierpliwił się, chociaż nie dawał tego po sobie poznać. Chciał zacząć jak najszybciej.
–— A ja jestem wdzięczny, że dzięki takim, jak ty nie muszą się one kurzyć. Dzisiaj mało kto pamięta o takim wynalazku, jak "książka". Teraz wszystko można zamknąć w dłoni i w każdej chwili zmaterializować. Prawdziwy druk nie jest już tak powszechny, jak kiedyś... –— żalił się właściciel dawno już zamkniętej biblioteki, gdy schodzili na dół po drewnianych, skrzypiących przy każdym kroku schodkach.
–— Zawsze wolałem móc dotknąć okładki i poczuć zapach tego, co czytam. Może to trochę dziwne w dzisiejszych czasach, ale za młodu lubiłem wąchać książki. E-booki, czy ich morrideńskie formy, których nie rozumiem i nie znam nie dają żadnej satysfakcji. Nie zapełnisz nimi półki ani nie nazwiesz ich swoją kolekcją –— zgodził się z bibliotekarzem Kurokawa. Facet zaśmiał się, przytaknął, powiedział coś jeszcze - Naito przestał się angażować. Nie umiał myśleć o czymkolwiek niezwiązanym z jego celem dłużej, niż przez kilka chwil. Dlatego też przez większość czasu zwyczajnie milczał.
–— No dobrze... jesteśmy już –— oświadczył w końcu brodaty karzełek, przerywając tę niezręczną ciszę. Ostatecznie bowiem zorientował się, że dłuższej rozmowy z brunetem nie odbędzie. –— Nie chciałem, żeby się skrajnie poniszczyły, więc przeniosłem je tutaj. Każda opatulona powłoką z energii duchowej, by się nie zakurzyła ani nie uszkodziła. Żeby ją zdjąć, podziałaj na nią twoją własną mocą. Pamiętaj tylko, żeby potem ją przywrócić, dobrze? –— Mężczyzna naprawdę troszczył się o swoje zbiory... a te były ogromne. W pomieszczeniu piwnicznym wielkim, jak sala gimnastyczna stały w zasadzie same regały, sięgające samego sufitu. Półki w każdym z nich uginały się od książek różnych autorów na przestrzeni wieków, a każda z nich połyskiwała delikatną łuną, zmieniającą mrok w półmrok. Tutaj właśnie Kurokawa planował szukać wiedzy... bo przecież w tym był naprawdę dobry.
–— Oczywiście. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Skorzystam z pana źródeł najlepiej, jak potrafię –— skłonił się raz jeszcze Naito.
–— Cóż... mam nadzieję, że to faktycznie będzie jakaś pomoc. Twój zakres tematyczny jest dość... niecodzienny. Piszesz jakąś pracę lub coś w tym guście? –— zapytał ostrożnie karzełek, jakby obawiał się ofuknięcia, ale na takowe nie mógł nawet liczyć. Nie ze strony tego chłopaka.
–— Nie. Trenuję –— uśmiechnął się tajemniczo posiadacz Przeklętych Oczu. Facecik zamrugał bez zrozumienia, ale nie zadawał dalszych pytań.
–— No dobrze... W takim razie proszę. Weź to –— rzekł jeszcze bibliotekarz, wyciągając zza pazuchy pożółkłego, starego surduta taki sam okrągły kryształ energii, jaki wisiał na jego sznurku. –— Zniszczysz sobie oczy, czytając tak po ciemku. To ci się przyda –— dodał, zachęcając nastolatka do przyjęcia daru.
–— Dziękuję... ale w takim razie... czy mógłbym prosić o jeszcze kilka takich? –— spytał z zakłopotaniem Kurokawa, wywołując kolejne pełne skonfundowania serie mrugnięć u rozmówcy. –— Widzi pan... prawdopodobnie nie wyjdę stąd przez dłuższy czas, a nie mam zamiaru przerywać lektury. Każda minuta będzie dla mnie na wagę złota –— wytłumaczył się.
Gdy bibliotekarz szukał w kartonie kolejnych lampek, brunet rozglądał się wokół, przeglądając plakietki przybite do rzędów regałów. Każda z nich w jakiś sposób charakteryzowała dział literatury, jaki obejmował dany rząd. Były tam więc tabliczki z napisami "fantasy", "tomiki poezji", "teksty piosenek", a także "naukowe", zbierające w tym prostym wyrazie różnorakie prace i wywody najczęściej znających się na rzeczy autorów.
–— "Nie stworzysz czegoś, czego nie rozumiesz" –— przypomniał sobie w duchu Naito. –— Potrzebuję wiedzy. Muszę pobudzić wyobraźnię i pojąć to, czego tak naprawdę chcę się nauczyć. Mam już parę pomysłów, ale to nie będzie takie proste. Bez "czucia" nic z tego nie będzie... Chyba będę musiał przyznać Aiganowi rację przy naszym następnym spotkaniu. Wśród Madnessów, którzy coś sobą reprezentują prawie każdy posiada własną Syntezę. Najwyższy czas, bym i ja taką posiadł... –— pomyślał, zaciskając pięści z determinacją.
***
Na główny plac Miracle City - ten sam, na którym zwykli lądować podróżujący do miasta Madnessi - sprowadzono wysokie na dwa metry podium z mównicą. Normalnie byłoby to nieco ryzykownym zabiegiem, ale jako że zamknięto te odnogi Strumienia, które prowadziły do samej stolicy, ewentualny mówca nie musiał się niczego obawiać. Taki właśnie hipotetyczny przemawiający miałby za plecami obraz nieodbudowanego pałacu królewskiego i nikt światły i rozumny nie przeoczył ukrytego sensu takiego ustawienia. Pozostali rozumieć nie musieli, chociaż mimo wszystko zbiegli się razem z resztą na plac, by wysłuchać tego, co chciał im powiedzieć Naczelnik Gwardii Madnessów.
–— Po chuj tu stoję? –— warknął Generał Carver, stojąc na lewo od swojej zastępczyni. Dysponująca nowymi, tym razem prostokątnymi okularami Lilith spojrzała na niego z przekąsem, choć najpewniej i jej nie do końca to odpowiadało. Wszyscy Generałowie oraz ich zastępcy stacjonowali bowiem w jednym szeregu, tuż przed samą mównicą, jakby w roli ochroniarzy Naczelnika. Nietrudno było się domyśleć, że taki stan rzeczy najbardziej dawał się we znaki Wilkołakowi oraz Naizo, obstawiającemu prawicę Generała Kawasakiego. Ten drugi mężczyzna nie zdradzał jednak swojego zdenerwowania w sposób werbalny, toteż tak naprawdę tylko Lilith musiała się borykać z "trudnościami".
–— Szybko się skończy, Generale. Proszę się nie martwić –— powiedziała z szacunkiem i uniżeniem, lecz jednocześnie wraziła łokieć w bok przełożonego, który ugiął się wtedy z miną pełną dezaprobaty i żądzy krwi. –— To nie czas i miejsce na takie akcje. Ludzie patrzą. Musimy zachować powagę i godnie się zaprezentować. Teraz Gwardia Madnessów będzie szczególnie potrzebna temu krajowi. –— Nie myliła się. Stan, w jakim znajdowało się Morriden już od dawna pozostawiał wiele do życzenia, a nawarstwiające się nierozwiązane sprawy, tajemne układy i nieznani przeciwnicy do reszty zachwiali grunt, na którym powstało zjednoczone państwo. Dlatego właśnie nawet Bruce Carver niechętnie zamilkł i wyprostował się, posyłając obojętne spojrzenie zniecierpliwionemu tłumowi.
Wszelkie szepty i szmery ucichły w chwili, gdy zza mównicy wynurzył się Naczelnik Zhang, z powagą na twarzy opierając dłonie na drewnianym klocu. Na wysokości jego podbródka lewitowała zasilana energią duchową kulka, spłaszczona od strony ust mężczyzny. Przód z kolei zdawał się być ponakłuwany jakimś cieniutkim, ostrym narzędziem. Przedmiot ten pełnił rolę swoistego megafonu, w związku z czym mówca nie musiał w żaden sposób troszczyć się o nagłośnienie.
–— Cieszy mnie, że udało nam się zebrać tutaj tak liczne grono mieszkańców! –— rzucił na wstępie Chińczyk i już po jego minie widać było, że zwroty grzecznościowe i lanie wody kończyły się wraz z wybrzmieniem tego zdania. –— Ja jednak nie mam wam do powiedzenia absolutnie nic dobrego! Jak pewnie wielu z was wie, nasz młody władca, Jego Wysokość Rael Vanderheim IV padł ofiarą zamachu! –— Słowa te wywołały niemałą burzę pośród "publiczności", niosąc się ulicami monstrualnego miasta. Choć nie ulegało wątpliwości, że większość Madnessów o wszystkim wiedziała, nawet oni stali się częścią gwaru i zgiełku, porwani przez rozemocjonowanie tych "niedoinformowanych".
–— Obecnie król zapadł w śpiączkę i przebywa w klinice w Aquerii, w związku z czym na chwilę obecną nasz kraj nie posiada władcy! Nie pozostała też ani jedna osoba, mogąca przejąć władzę po naszym Raelu! Dlatego też z momentem, w którym wypowiadam te słowa, pełnia władzy przechodzi na radę Miracle City! Do czasu przebudzenia króla w jej skład wejdzie również Rycerz Paladyn jako przedstawiciel swojego zakonu, a także generalicja Gwardii ze mną na czele! –— Zhang spodziewał się szoku i oburzenia, a tymczasem słuchacze przyjęli wszystko do wiadomości niezwykle spokojnie. Odpowiedzialna za to mogła być informacja o ciężkim stanie władcy, ale Tao nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać. Wolał wykorzystać przewagę w celu wygłoszenia drugiego oświadczenia, przed którym to ruchem ręki uciszył wszelkie szepty.
–— Jak z całą pewnością zauważyliście, pozostała jeszcze jedna sprawa, która powinna zainteresować nas wszystkich. Wiemy bowiem, kto jest odpowiedzialny za zamach na króla! Wiemy też, kto wywołał serię eksplozji, która zniszczyła nasze miasto i zabiła nasze rodziny! Za wszystko odpowiada organizacja zwana Lożą Kłamców! –— Wszystkie spojrzenia utkwiły w sylwetce Naczelnika, a w umartwionych oczach pojawiły się naprzemiennie iskry zaintrygowania, zniecierpliwienia... oraz gniewu. –— Zeszłej nocy nastąpił kolejny ich atak! W jego wyniku ucierpiała czwórka członków Gwardii. Skradziono również to, co zdążyliśmy odnaleźć w Puszce Pandory! Loża Kłamców już któryś raz zagrała nam na nosach, ale koniec z tym! Nie znamy jej celów ani też wszystkich jej członków. Na bieżąco prowadzimy poszukiwania jej siedziby oraz wszelkich śladów jej działalności! Ogłaszam przeto, co następuje... –— zatrzymał się na chwilę. Rozejrzał się wokół, jakby w ostatniej chwili zwątpił, czy jego decyzja jest słuszna. Przez moment sprawiał wrażenie człowieka stojącego na samej krawędzi przepaści, na dnie której dostrzegał tajemnicze, niezbadane światło. Zhang skoczył. –— Z tego miejsca Loża Kłamców i wszyscy z nią związani zostają uznani za wrogów Morriden i każdego jego mieszkańca! Każdy, komu udowodni się współpracę z organizacją trafi na najniższy poziom Rainergardu bez szansy na złagodzenie wyroku! Wszyscy bezpośrednio związani z ostatnimi incydentami zostają niniejszym skazani na karę pozbawienia życia! Pozostali będą sądzeni podług indywidualnych działań! –— Zawtórowały mu ryki pełne zrozumienia i aprobaty, a także żądzy zemsty... oraz żądzy krwi. Nie wahał się, choć nie twierdził też, że ma stuprocentową słuszność. Swojej decyzji nie planował zmieniać - niezależnie od tego, czy okazałaby się ona dobrą, czy złą.
Wszelkie szepty i szmery ucichły w chwili, gdy zza mównicy wynurzył się Naczelnik Zhang, z powagą na twarzy opierając dłonie na drewnianym klocu. Na wysokości jego podbródka lewitowała zasilana energią duchową kulka, spłaszczona od strony ust mężczyzny. Przód z kolei zdawał się być ponakłuwany jakimś cieniutkim, ostrym narzędziem. Przedmiot ten pełnił rolę swoistego megafonu, w związku z czym mówca nie musiał w żaden sposób troszczyć się o nagłośnienie.
–— Cieszy mnie, że udało nam się zebrać tutaj tak liczne grono mieszkańców! –— rzucił na wstępie Chińczyk i już po jego minie widać było, że zwroty grzecznościowe i lanie wody kończyły się wraz z wybrzmieniem tego zdania. –— Ja jednak nie mam wam do powiedzenia absolutnie nic dobrego! Jak pewnie wielu z was wie, nasz młody władca, Jego Wysokość Rael Vanderheim IV padł ofiarą zamachu! –— Słowa te wywołały niemałą burzę pośród "publiczności", niosąc się ulicami monstrualnego miasta. Choć nie ulegało wątpliwości, że większość Madnessów o wszystkim wiedziała, nawet oni stali się częścią gwaru i zgiełku, porwani przez rozemocjonowanie tych "niedoinformowanych".
–— Obecnie król zapadł w śpiączkę i przebywa w klinice w Aquerii, w związku z czym na chwilę obecną nasz kraj nie posiada władcy! Nie pozostała też ani jedna osoba, mogąca przejąć władzę po naszym Raelu! Dlatego też z momentem, w którym wypowiadam te słowa, pełnia władzy przechodzi na radę Miracle City! Do czasu przebudzenia króla w jej skład wejdzie również Rycerz Paladyn jako przedstawiciel swojego zakonu, a także generalicja Gwardii ze mną na czele! –— Zhang spodziewał się szoku i oburzenia, a tymczasem słuchacze przyjęli wszystko do wiadomości niezwykle spokojnie. Odpowiedzialna za to mogła być informacja o ciężkim stanie władcy, ale Tao nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać. Wolał wykorzystać przewagę w celu wygłoszenia drugiego oświadczenia, przed którym to ruchem ręki uciszył wszelkie szepty.
–— Jak z całą pewnością zauważyliście, pozostała jeszcze jedna sprawa, która powinna zainteresować nas wszystkich. Wiemy bowiem, kto jest odpowiedzialny za zamach na króla! Wiemy też, kto wywołał serię eksplozji, która zniszczyła nasze miasto i zabiła nasze rodziny! Za wszystko odpowiada organizacja zwana Lożą Kłamców! –— Wszystkie spojrzenia utkwiły w sylwetce Naczelnika, a w umartwionych oczach pojawiły się naprzemiennie iskry zaintrygowania, zniecierpliwienia... oraz gniewu. –— Zeszłej nocy nastąpił kolejny ich atak! W jego wyniku ucierpiała czwórka członków Gwardii. Skradziono również to, co zdążyliśmy odnaleźć w Puszce Pandory! Loża Kłamców już któryś raz zagrała nam na nosach, ale koniec z tym! Nie znamy jej celów ani też wszystkich jej członków. Na bieżąco prowadzimy poszukiwania jej siedziby oraz wszelkich śladów jej działalności! Ogłaszam przeto, co następuje... –— zatrzymał się na chwilę. Rozejrzał się wokół, jakby w ostatniej chwili zwątpił, czy jego decyzja jest słuszna. Przez moment sprawiał wrażenie człowieka stojącego na samej krawędzi przepaści, na dnie której dostrzegał tajemnicze, niezbadane światło. Zhang skoczył. –— Z tego miejsca Loża Kłamców i wszyscy z nią związani zostają uznani za wrogów Morriden i każdego jego mieszkańca! Każdy, komu udowodni się współpracę z organizacją trafi na najniższy poziom Rainergardu bez szansy na złagodzenie wyroku! Wszyscy bezpośrednio związani z ostatnimi incydentami zostają niniejszym skazani na karę pozbawienia życia! Pozostali będą sądzeni podług indywidualnych działań! –— Zawtórowały mu ryki pełne zrozumienia i aprobaty, a także żądzy zemsty... oraz żądzy krwi. Nie wahał się, choć nie twierdził też, że ma stuprocentową słuszność. Swojej decyzji nie planował zmieniać - niezależnie od tego, czy okazałaby się ona dobrą, czy złą.
***
Duży kosiarz i mały kosiarz siedzieli po turecku obok siebie, obydwaj oparci o ścianę. Mały opowiadał, a duży słuchał. Słuchał o tym, jak trudno żyło się jemu i bratu podczas jego nieobecności, jak nieudolnie próbował przywrócić rodowi dawną świetność, jak poznał swoich najlepszych przyjaciół, jak walczył wraz z nimi o grobowiec Pierwszego, jak pogorszyły się jego relacje z Yashiro i... jak rudzielec odszedł, zostawiając go w kałuży krwi. Wszystkiego tego lider słuchał w milczeniu... choć tak naprawdę nie mógł się odezwać. Mężczyzna z czaszką na twarzy operował jednak dwoma rodzajami ciszy, które różniły się roztaczaną przez niego aurą. Gdy słuchał, cisza była bezwzględna i absolutna, przez co zdawało się, że nawet myśli przestawały pływać w głowie najstarszego kosiarza.
–— To wszystko. Spotkałem cię akurat wtedy, kiedy miałem zacząć trenować. Ktoś przecież musi sprowadzić tego debila z powrotem! –— skwitował z determinacją Rinji. Tematu blondynki o nastroszonych włosach nie poruszył. Nikomu jeszcze o tym nie powiedział, choć od jakiegoś czasu zastanawiał się, czy nie podzielić się tą informacją z Naito.
Lider głośno wypuścił powietrze przez nos, splatając ręce na klatce piersiowej. Miał w zwyczaju tak robić, gdy czuł zażenowanie lub frustrację. Czasem też przez milimetrową przerwę pośrodku jego "bezustowia" wydobywał się przerażający, świszczący odgłos. Ten jednak słychać było tylko wtedy, kiedy Shinigami naprawdę się wściekał, toteż albinos jeszcze ani razu go nie doświadczył. Znał tylko opowieści o tym legendarnym "szepcie śmierci".
Na czubku palca wskazującego u mężczyzny zabłysła energia duchowa o ciemnoniebieskiej, głębokiej barwie. Szybko zaczął przy jej pomocy kreślić w powietrzu litery, które układały się w zdania. W taki właśnie sposób porozumiewał się z kimkolwiek, choć nawet tej formy używał tylko wtedy, gdy naprawdę musiał coś komuś przekazać. Młody Okuda obserwował pojawiające się wyrazy z nerwowym oczekiwaniem, nie wiedząc, w jaki sposób na wszystkie wieści zareaguje jego "ojciec".
–— ZOSTAWIŁEM CIĘ SILNIEJSZYM, NIŻ JESTEŚ TERAZ –— pojawiło się w powietrzu, złowróżbnie i nieprzyjemnie, emanując dezaprobatą.
–— Co? Ale... co masz na myśli? –— spytał skonfundowany młodzieniec. Spodziewałby się czegoś takiego przed ostatnią rozmową z Rikimaru i Naito, ale teraz uważał siebie za wyjątkowo stabilnego emocjonalnie. Tym niemniej jednak Bóg Śmierci patrzył na niego z zawodem.
–— JAKIE IMIĘ NOSI TWOJA KOSA? –— zajaśniało w eterze niespodziewane pytanie, które tym bardziej zbiło młodzieńca z tropu.
–— Zaraz, stop! Czemu tak nagle... –— chciał spytać Rinji, ale ostre spojrzenie mężczyzny kazało mu okazać posłuszeństwo. –— Makbet. Nazwałem ją Makbet –— odpowiedział więc szybko. Nowa partia połyskujących znaków już się formowała.
–— KIEDY OSTATNIO ZWRÓCIŁEŚ SIĘ DO NIEJ PO IMIENIU? –— Tym razem młody Okuda zamilkł. Zaklął w duchu, uświadamiając sobie, do czego pił lider. Choć szukał w pamięci odpowiedzi na pytanie, nie mógł sobie przypomnieć takiej sytuacji.
–— Nie pamiętam. Przykro mi... ale to musiało być naprawdę dawno –— wyznał z poczuciem winy nastolatek. Spodziewał się, że już za chwilę zostanie zrugany i nawet nie próbował już się oszukiwać - Shinigami miałby z tym całkowitą rację.
–— MYŚLISZ, ŻE TWÓJ BRAT WRÓCI TYLKO DLATEGO, ŻE TAK MU POWIESZ?
–— Nie! Nie. Przecież właśnie dlatego chciałem trenować. Jemu trzeba WBIĆ do głowy parę rzeczy. Inaczej mnie nie posłucha –— odparł szybko Rinji i od razu zauważył, że ta reakcja nie spodobała się Bogu Śmierci.
–— W TAKIM RAZIE PLANUJESZ WALCZYĆ SZPADĄ ALBO PIĘŚCIAMI, PRAWDA? –— strumień słów nie ustał ani na moment, nie dopuszczając albinosa do słowa. –— BO CHYBA NIE WYDAJE CI SIĘ, ŻE SENDO NO TATSUMAKI MOŻE UŻYWAĆ KTOŚ, KTO LEKCEWAŻY NAJWAŻNIEJSZĄ CZĘŚĆ SIEBIE? –— Wessał i wypuścił powietrze przez maleńką przerwę w pozbawionych warg ustach, jakby dla podkreślenia wagi swoich słów.
–— Przepraszam... –— ukorzył się Rinji. –— Ostatnio... Nie, przez dłuższy czas nie byłem sobą. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie, ale chcę naprawić swoje błędy. Dlatego pomyślałem sobie, że może... skoro już wróciłeś... mógłbyś mnie trochę podszkolić? –— Nie było czasu na płacze, żale, czy błaganie o wybaczenie na kolanach. Białowłosy doskonale o tym wiedział i zdawał sobie sprawę, że również lider to dostrzegał.
–— KOSA OKUDY TO ZWIERCIADŁO JEGO DUSZY –— kontynuował jednak po swojemu Shinigami. –— OKUDA NADAJE IMIĘ SWOJEJ BRONI PO TO, BY SIĘ Z NIĄ NA ZAWSZE ZWIĄZAĆ. TRAKTUJE JĄ, JAK ŻYWĄ ISTOTĘ I JEST Z NIĄ NIEROZŁĄCZNY. KOSA BEZ IMIENIA STAJE SIĘ KOSĄ BEZ PANA. MIAŁEM NADZIEJĘ, ŻE JUŻ SIĘ TEGO NAUCZYŁEŚ, A TYMCZASEM TWOJA WIĘŹ Z MAKBETEM JEST SŁABSZA, NIŻ KIEDYKOLWIEK... –— Przez cały ten czas, gdy Rinji nie widział się z przybranym ojcem, zdążył już zapomnieć o jego zamiłowaniu do pouczania go. Lider jednak szybko pozwolił mu sobie o tym przypomnieć.
–— Czy to nie ty mówiłeś, że błędy popełnia się całe życie? W takim razie mógłbyś pomóc mi naprawić moje, prawda? Słowami nie przekonam Yashiro do powrotu, to oczywiste... ale słowa nie pomogą mi też urosnąć w siłę. W przeciwieństwie do legendarnego Boga Śmierci. –— Albinos podszedł mężczyznę najchytrzej, jak tylko potrafił. Był nastawiony na działanie, a nie na wysłuchiwanie krytyki, więc "rozmowa" do niczego by go nie doprowadziła.
Shinigami podniósł się gwałtownie, nie używając w tym celu rąk, chociaż nogi miał ze sobą skrzyżowane. W ciszy schylił się po swój paskudny, czarny płaszcz i zatrzymał się dopiero w wejściu do pokoju. Za jego plecami zamajaczył pojedynczy rozkaz: "WYCHODZIMY". Rinji skwitował to pełnym satysfakcji uśmiechem.
–— Zaraz, stop! Czemu tak nagle... –— chciał spytać Rinji, ale ostre spojrzenie mężczyzny kazało mu okazać posłuszeństwo. –— Makbet. Nazwałem ją Makbet –— odpowiedział więc szybko. Nowa partia połyskujących znaków już się formowała.
–— KIEDY OSTATNIO ZWRÓCIŁEŚ SIĘ DO NIEJ PO IMIENIU? –— Tym razem młody Okuda zamilkł. Zaklął w duchu, uświadamiając sobie, do czego pił lider. Choć szukał w pamięci odpowiedzi na pytanie, nie mógł sobie przypomnieć takiej sytuacji.
–— Nie pamiętam. Przykro mi... ale to musiało być naprawdę dawno –— wyznał z poczuciem winy nastolatek. Spodziewał się, że już za chwilę zostanie zrugany i nawet nie próbował już się oszukiwać - Shinigami miałby z tym całkowitą rację.
–— MYŚLISZ, ŻE TWÓJ BRAT WRÓCI TYLKO DLATEGO, ŻE TAK MU POWIESZ?
–— Nie! Nie. Przecież właśnie dlatego chciałem trenować. Jemu trzeba WBIĆ do głowy parę rzeczy. Inaczej mnie nie posłucha –— odparł szybko Rinji i od razu zauważył, że ta reakcja nie spodobała się Bogu Śmierci.
–— W TAKIM RAZIE PLANUJESZ WALCZYĆ SZPADĄ ALBO PIĘŚCIAMI, PRAWDA? –— strumień słów nie ustał ani na moment, nie dopuszczając albinosa do słowa. –— BO CHYBA NIE WYDAJE CI SIĘ, ŻE SENDO NO TATSUMAKI MOŻE UŻYWAĆ KTOŚ, KTO LEKCEWAŻY NAJWAŻNIEJSZĄ CZĘŚĆ SIEBIE? –— Wessał i wypuścił powietrze przez maleńką przerwę w pozbawionych warg ustach, jakby dla podkreślenia wagi swoich słów.
–— Przepraszam... –— ukorzył się Rinji. –— Ostatnio... Nie, przez dłuższy czas nie byłem sobą. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie, ale chcę naprawić swoje błędy. Dlatego pomyślałem sobie, że może... skoro już wróciłeś... mógłbyś mnie trochę podszkolić? –— Nie było czasu na płacze, żale, czy błaganie o wybaczenie na kolanach. Białowłosy doskonale o tym wiedział i zdawał sobie sprawę, że również lider to dostrzegał.
–— KOSA OKUDY TO ZWIERCIADŁO JEGO DUSZY –— kontynuował jednak po swojemu Shinigami. –— OKUDA NADAJE IMIĘ SWOJEJ BRONI PO TO, BY SIĘ Z NIĄ NA ZAWSZE ZWIĄZAĆ. TRAKTUJE JĄ, JAK ŻYWĄ ISTOTĘ I JEST Z NIĄ NIEROZŁĄCZNY. KOSA BEZ IMIENIA STAJE SIĘ KOSĄ BEZ PANA. MIAŁEM NADZIEJĘ, ŻE JUŻ SIĘ TEGO NAUCZYŁEŚ, A TYMCZASEM TWOJA WIĘŹ Z MAKBETEM JEST SŁABSZA, NIŻ KIEDYKOLWIEK... –— Przez cały ten czas, gdy Rinji nie widział się z przybranym ojcem, zdążył już zapomnieć o jego zamiłowaniu do pouczania go. Lider jednak szybko pozwolił mu sobie o tym przypomnieć.
–— Czy to nie ty mówiłeś, że błędy popełnia się całe życie? W takim razie mógłbyś pomóc mi naprawić moje, prawda? Słowami nie przekonam Yashiro do powrotu, to oczywiste... ale słowa nie pomogą mi też urosnąć w siłę. W przeciwieństwie do legendarnego Boga Śmierci. –— Albinos podszedł mężczyznę najchytrzej, jak tylko potrafił. Był nastawiony na działanie, a nie na wysłuchiwanie krytyki, więc "rozmowa" do niczego by go nie doprowadziła.
Shinigami podniósł się gwałtownie, nie używając w tym celu rąk, chociaż nogi miał ze sobą skrzyżowane. W ciszy schylił się po swój paskudny, czarny płaszcz i zatrzymał się dopiero w wejściu do pokoju. Za jego plecami zamajaczył pojedynczy rozkaz: "WYCHODZIMY". Rinji skwitował to pełnym satysfakcji uśmiechem.
***
Trzy warstwy bandaży oplatały po skosie jego głowę, skupiając się na lewym, poddanym w narkozie zabiegowi oku. Rikimaru spoczywał w ciemności na szpitalnym łóżku wewnątrz gabinetu Miyamoto, zaciskając pięści i zęby z bólu. Czuł się, jakby miał zaraz skonać. Miał wrażenie, że ktoś zastąpił jego lewe oko rozżarzonym węgielkiem, siłą wciśniętym do oczodołu. Paraliżujący ból przepływał przez cały układ nerwowy chłopaka, który nie miał nawet odwagi odwinąć bandaża i sprawdzić, co takiego uczynił mu chirurg. Nawet gdyby jednak tę odwagę posiadał, całe jego ciało drętwiało i trzęsło się w mękach. Dyszał ciężko, jakby dopiero co zrezygnowano z próby uduszenia go. Po twarzy i plecach spływały strużki potu, podczas gdy młody szermierz ze wszystkich sił powstrzymywał krzyk. Raz za razem zmieniał pozycję i w żadnej nie było mu ani trochę lepiej. Nie pojmował tego, co mu się działo i nie był w stanie nawet się nad tym zastanowić. Był świadom tylko bólu. Ból stał się jedynym towarzyszem młodzieńca. Ból, na który się nie przygotował i przed którym go nie ostrzeżono. Słusznie. "Jednooki" doskonale zdawał sobie bowiem sprawę, że gdyby ktoś zawczasu wyjaśnił mu, przez co będzie musiał przejść, nie zdecydowałby się na operację. Teraz jednak nie było odwrotu. Teraz musiał cierpieć.
Przeturlał się po łóżku, co w jego wykonaniu bardziej przypominało wierzgnięcie i prawie zleciał na podłogę. Powstrzymała go tylko metalowa barierka. Wcisnął twarz w pościel, kurczowo zaciskając palce na prześcieradle. Słyszał, jak jego paznokcie drą materiał, ale nie przyniosło mu to żadnej ulgi. Nie taki ból znał. Ból, który zwykł czuć uderzał mocno, by potem stopniowo słabnąć. Pulsował lub wygasał, czasem otumaniał i czasem pozbawiał przytomności. Nigdy jednak nie spadał na niego z pełną siłą, dusząc go i rozrywając od środka. Nigdy nie zdawał się aż tak nieskończony i wszechobecny, jak teraz.
Nie znał godziny. Nie wiedział, ile mija czasu. Po prostu wił się, trąc zębami o zęby i zmuszając łóżko do uginania się to w jedną, to w drugą stronę. Czasem uderzał o ścianę pięścią, by skoncentrować się na czymś innym. Parę razy nawet z całej siły grzmotnął głową o barierkę w nadziei, że być może przez to straci świadomość, a gdy się obudzi, będzie już po wszystkim. Nic nie działało. Pomocy nie uświadczył nigdzie. Były tylko igły... nie, gwoździe... nie, naostrzone pale, dziurawiące go z każdej strony i pod każdym kątem. I ten węgiel w lewym oczodole, który tak straszliwie palił i który chyba wypalał tunel, wwiercając mu się wgłąb czaszki. Rikimaru ucieszył się na tę myśl. Zawsze istniała szansa, że przepali mu mózg. Szermierz umarłby i nie musiałby już więcej czuć bólu.
W którymś momencie męki stały się dla niego tak przeraźliwie bolesne, że z dzikością w prawym, ociekającym łzami oku rzucił się w stronę barierki. Ugryzł ją. Zacisnął na niej obie szczęki z całą siłą, jaką tylko posiadał i po kilku sekundach napierania poczuł i usłyszał, jak pękają mu zęby. Zgiął się przy tym i wykręcił, jakby wnętrzności owijały mu się wokół żeber.
–— "Jeśli dotrwasz do świtu..." –— przypomniał sobie i zachciało mu się płakać. Do świtu pozostawało mu jeszcze 5 godzin...
***
–— Przesunęłaś łóżko? –— zauważył od razu młody mężczyzna o srebrnych włosach, zapuszczonych z tyłu. Jedną dłoń trzymał na klamce drzwi, przez które właśnie wszedł, podczas gdy druga zaciskała się na metalowej tacce z posiłkiem. Naleśniki na słono z farszem w środku parowały obficie, podobnie jak mały imbryczek z herbatą. Srebrne sztućce wypolerowano tak, że w blasku światła mogłyby się stać podłużnymi słońcami.
–— Wystarczyło powiedzieć. Zrobiłbym to za ciebie. Ja albo ktokolwiek inny. Nie powiesz mi chyba, że było ono dla ciebie lekkie? –— zwrócił się do niej ponownie, zamykając za sobą drzwi. Pokój, który jej przydzielił był całkiem przestronny i dość przytulny. Nie brakowało w nim dużej szafy na ubrania, połowicznie podzielonej na część z wieszakami oraz część z półkami. "Gość" srebrnowłosego nie musiał się też martwić o oświetlenie, bo zawieszone pod sufitem lampki na energię duchową i taka sama lampka na biurku doskonale realizowały swoje zadania. Samo biurko wykonano z drewna, a na jego powierzchni srebrnowłosy pozostawił kilka swoich ulubionych książek w nadziei, że być może "ona" zechce je przeczytać. Do pokoju przylegała nawet niewielka, praktycznie prywatna łazienka z wanną, umywalką, prysznicem i środkami ułatwiającymi zachowanie higieny.
–— Nie potrzebuję pomocy –— odburknęła dziewczyna o różowych, nierozczesanych włosach. Siedziała na miękkim, szerokim na półtorej osoby łóżku, podkulając nogi w kolanach i obejmując je. Plecami opierała się o ułożone jedna na drugiej poduszki. Pierwotnie jej łoże znajdowało się po prawej stronie, ale ona przestawiła je pod okno. Miała okno, ale nie miała balkonu. Do tego stopnia jej nie ufali, a że pokój znajdował się na piętrze, wiadomo było, że różowowłosa przez nie nie wyskoczy.
–— To, że potrafisz sobie poradzić bez niej wcale nie oznacza, że jej nie potrzebujesz –— pouczył ją z uśmiechem mężczyzna nazywany Torą. Alice nawet na niego nie spojrzała. Patrzyła tylko przez okno, zieleń oczu kierując ku rozgwieżdżonemu niebu. Tylko to niebo podobało jej się w miejscu, w którym przyszło jej przebywać. Wszystko inne sprawiało, że się dusiła.
–— Powinnaś coś zjeść, Alice –— powiedział z troską srebrnowłosy. Miał miły ton głosu. Zawsze zwracał się do niej delikatnie i uprzejmie. Do niej i do innych, chociaż różowowłosa słyszała go tylko mimochodem, gdy akurat rozmawiał z kimś blisko jej pokoju. Nie wychodziła bowiem wcale. –— Rozumiem, że czasem nie jest się głodnym, ale potrafię rozpoznać, kiedy ktoś udaje. Cass była dzisiaj kuchmistrzynią i przyznam szczerze, że świetnie jej to wyszło. Spróbuj chociaż. –— Poprosił, stawiając tacę na biurku.
–— Nie chcę –— odparła bez zastanowienia Alice, za nic mając starania mężczyzny. Ten jednak nie zamierzał tak łatwo się poddać. Nie w takiej sytuacji. Podszedł do niej po cichu wystarczająco powoli, by jej tym nie wystraszyć.
–— Posłuchaj mnie. Będziesz tu jeszcze przez jakiś czas, więc na nic się nie zda ten upór. Robisz sobie krzywdę, słońce. Wiesz przecież, że możesz poruszać się po całym dworzyszczu i robić, co tylko chcesz. Jeśli czegoś ci brakuje, wystarczy że poprosisz. Nie chcę, byś traktowała mnie, jak twojego wroga. Nie chcę nim być... –— powiedział i delikatnie położył jej rękę na ramieniu. Odwinęła się wyjątkowo szybko, jak na osobę, która nie umiała używać energii duchowej. Tora mógł tego uniknąć, ale nie ruszył się z miejsca... i przyjął siarczysty policzek prosto na twarz. Plusem było jednak to, że dziewczyna nareszcie odwróciła twarz w jego stronę.
–— Wolności! –— krzyknęła Alice i głos jej się załamał. Była cała we łzach, a poczerwieniałe policzki sprawiały, że mężczyźnie naprawdę robiło się jej żal. –— Brakuje mi wolności! Nie chcę tu być! Nie chcę was widzieć! Nie chcę być więźniem! Chcę wrócić do Miracle City! Chcę poczuć, że jestem wolna! Porwałeś mnie i skrzywdziłeś Naito... a teraz mówisz, że nie chcesz być moim wrogiem? Już nim jesteś! Ty i cała reszta! –— nawrzeszczała na niego, a on słuchał uważnie, choć jej słowa sprawiały mu ból. Rozumiał ją jednak doskonale i liczył się z tym, że mogła zareagować na nową sytuację w podobny sposób.
–— Nie zabronię ci tak myśleć, słońce –— powiedział cicho. Dotykając swoją dłonią jej dłoni, która nadal spoczywała na jego uderzonym policzku. –— Gdyby to ode mnie zależało, puściłbym cię wolno, ale nie mogę tego zrobić. Współczuję ci... ale dobro mojej rodziny jest dla mnie ważniejsze –— dodał. Różowowłosa wyrwała mu się dziko, patrząc na niego z gniewem.
–— Nie nazywaj mnie "słońcem"! –— zbulwersowała się. –— Nie musisz mnie puszczać. Naito po mnie przyjdzie! Naito mi pomoże i was ukarze! Zabierze mnie ze sobą w podróż po Morriden! Obiecał mi to, a on nigdy mnie nie okłamał! –— Brzmiała naiwnie. Nawet bardzo naiwnie. Kurokawa był jednak jedyną osobą, którą tak naprawdę znała. Wszystko to, co Alice wiedziała o świecie, wiedziała właśnie od niego, dlatego też Tora zareagował na jej zapowiedź wyrozumiale.
–— Nie przeczę. Tamtej nocy zaczęliśmy rozmowę, którą wciąż musimy dokończyć. Sam chciałbym ponownie go spotkać –— zgodził się z nią. Nie podjął kolejnej próby zjednania sobie dziewczyny. Wskazawszy raz jeszcze na naleśniki, odwrócił się od niej i wyszedł z zaczerwienionym od uderzenia policzkiem oraz tajemniczym żalem na twarzy.
–— Źle robię... –— powiedział do siebie w myślach. –— ...ale przynajmniej w zgodzie z moim sumieniem.
Koniec rozdziału 193
Następnym razem: Tatuś
Fajny ten Shinigami,ale faktycznie wygląda przerażająco.
OdpowiedzUsuńShinigami, imię swojej broni... hmm...
Dobrze widzieć ogromną determinację u chłopców. Z tego mogą wyjść tylko dobre rzeczy. Riki wróci uleczony, Naito uzyska syntezę, a Rinji pozna się ze swoją kosą i odzyska brata :D
Ciekawie się szykuje ta cała walka z kłamcami.
Pozdrawiam!
Hahah, muszę przyznać, że ty jako pierwszy uświadomiłeś mi to "bogośmierciowe" nawiązanie do imion :P Cieszę się natomiast, że wciągnąłem cię w panujący obecnie klimat. Do wprowadzania zmian zawsze potrzebny jest jakiś impuls. Poniekąd shouneny to pokazują, ale chyba żaden tego wprost nie mówi.
UsuńLiczę na to, że nie zawiedziesz się ciągiem dalszym ;)
Również pozdrawiam ^^