poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 220: Przeciętność

ROZDZIAŁ 220

     Jeśli jest cokolwiek, co rzeczywiście odróżnia gatunek ludzki od wszystkich innych gatunków zamieszkujących Ziemię, to tym czymś z pewnością jest "różnorodność". Właśnie ta cecha teoretycznie sprawia, że nie można znaleźć dwóch takich samych osobników. Że zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym, każdy człowiek jest inny, z czego część różnic warunkuje genetyka, a część środowisko. Jeśli jest jednak choć jedno istnienie, które miałoby szansę zaprzeczyć wspomnianej teorii, nazywa się ono Richard Verner.
     Urodzony 16go stycznia, zatem posiadający najpowszechniejszą na świecie datę urodzin, zamieszkały w USA, w Nowym Jorku. Nie wyróżniał się absolutnie niczym. Był jak cień. Miał tak zwykłą, tak powszechną fizjonomię, tak często występującą sylwetkę i kształt głowy, tak zwyczajną, krótko przystrzyżoną fryzurę w nudnym kolorze brązu, tak mętne i nijakie spojrzenie w niebieskich oczach. Richard mieszkał w przeciętnym i nudnym mieszkaniu z przeciętnymi, nudnymi rodzicami zajmującymi się przeciętnymi, nudnymi rzeczami, jak przystało na znaczną część typowej klasy średniej. Jako dziecko nie miał żadnych zainteresowań, żadnych hobby. Wszystko szybko go nudziło, ponieważ w niczym nie był lepszy, niż reszta. Co ciekawe, w niczym nie zdawał się też być najgorszym. Można było wręcz stwierdzić, że czego by się nie dotknął, zawsze osiągał w tym średnie wyniki, zawsze był po środku.
     Poszedł do przeciętnej szkoły, kończąc ją z przeciętnymi wynikami i nie osiągając żadnych wartych wzmianki wyników. Nigdy nie uczestniczył w wymianach międzyszkolnych, nigdy nie uczęszczał na zajęcia dodatkowe, nie brał udziału w konkursach ani nie stał się częścią klubu. Miał przeciętny charakter pisma, przeciętną opinię, nikt nigdy go nie zauważał, a on nie starał się być zauważany. Nawet jego znajomi nie byli ani nie stali się nikim ważnym. Związał się w życiu z szeregiem zwyczajnych dziewczyn, z których żadna nie była dla niego wartą zapamiętania. Nie pił, nie palił, nie zażywał narkotyków, nie był rozwiązły ani powściągliwy, nie był romantyczny ani nieczuły, nie miał jasno określonych poglądów. Zawsze podążał zasadą złotego środka. Zawsze był w cieniu, zawsze "za", nigdy "przed".
     Kupił przeciętny samochód. Znalazł przeciętną pracę w przeciętnej firmie, gdzie siedział za przeciętnym biurkiem i spędzał tam swoje przeciętne dni. W jego życiu nigdy nie wydarzyło się nic wartego uwagi, wartego zapamiętania. Nie miał na co wydawać pieniędzy, ponieważ nie miał potrzeb. Nie wyznawał żadnej religii, nie był częścią żadnej mniejszości, nigdy nie naraził się na konflikt z prawem, nigdy nie wdał się w bójkę, nigdy nie był świadkiem niczego ważnego. Nigdy tak naprawdę nie żył pełnią życia.
     Zginął w wypadku samochodowym, wracając z pracy do małej, przeciętnej kawalerki, w której absolutnie nikt na niego nie czekał. Miał wtedy 28 lat. Śmierć z przyczyn nienaturalnych była jedynym elementem "szaleństwa", które znalazł w jego życiorysie Strażnik, zanim postawił go przed zadaniem przeżycia w Czyśćcu. Był to pierwszy raz od 28miu lat, gdy w życiu Richarda wydarzyło się coś, co nie było szare, nudne i przeciętne.
     Przetrwał starcie z trójgłowym psem tylko dlatego, że przeczekał je, zanurkowawszy w bagnie z wystającą z ust słomką, dzięki której był w stanie oddychać. Potem zaś trafił do pierwszego miejsca w jego życiu, które uznał za warte zapamiętania - do Morriden. Tam z kolei ostatecznie dobiegło końca jego przeciętne, szare życie. Życie człowieka takiego samego, jak wszyscy. Przed Richardem otworzył się ogrom możliwości, z których żadna nie była nudna, przeciętna ani szara. Niespodziewanie znalazł się w świecie, w którym wszystko zdawało się być warte zapamiętania. To dopiero pozwoliło mu odrzucić swoją przeciętność... lub przynajmniej podjąć próbę zmienienia swojego "nieżycia" w coś wartego wspominania.
     Nie umiał być "innym, niż wszyscy" za życia, więc pozostało mu być innym, niż wszyscy po śmierci. Wtedy właśnie dołączył do Gwardii Madnessów i rozpoczął swoją drogę na szczyt - drogę po stanowisko Naczelnika.

***

     Verner dławił się krwią, z wytrzeszczonymi oczami patrząc na dziurę w swojej klatce piersiowej. Dotknął plecami ściany labiryntu. Zaparł się, żeby nie upaść, choć w mgnieniu oka zaczynały opuszczać go siły witalne. Rozpaczliwie próbował złapać oddech, z przerażeniem patrząc na stojącego przed nim dziurawego Generała. Z bezsilności miał ochotę płakać i krzyczeć, ale to nie miało sensu. Teraz nie chodziło już o wygraną, czy przegraną, a o samo przeżycie. Teraz liczyło się tylko przetrwanie.
     — Uspokój się. Uspokój. Opanuj ból i skoncentruj energię duchową — pouczył się w myślach i tak też zrobił, powstrzymując upływ krwi. — To się nie musi tak skończyć. Ci goście to pacyfiści. Wszyscy poza Wilkołakiem. Jeśli dobrze to rozegram, mogę przeżyć i uciec jak najdalej stąd lub chociaż przeczekać, aż on tu dotrze. Obroni mnie. Na pewno. Przecież byłem im wierny przez cały ten czas...
      — Jak się nazywasz? — padło nagle pytanie. Blondyn spojrzał na Araba, jakby zobaczył ducha. — Chcę, żebyś mi się przedstawił. Już.
     — Rich... ard. Richard Verner — wydusił z siebie traper. Nie mógł od razu zacząć kłamać i dobrze o tym wiedział. Przynajmniej na początku musiał mówić prawdę. Cokolwiek by się nie działo, musiał przeżyć. Tylko żywi mogli coś jeszcze zdziałać.
     — Więc należałeś do Gwardii, Richardzie — podjął Matsu, a Amerykanin nie zaprzeczył. Skoro był już na tyle głupi, by się wcześniej wygadać, postanowił pójść teraz za ciosem. — Kto cię zwerbował, Richardzie? — Przerażał go sposób, w jaki Generał po każdym zdaniu powtarzał na głos jego imię. Z jakiegoś powodu wywoływało to u niego niepokój. Ledwo żywy człowiek sprawiał, że w każdej sekundzie bał się o swoje życie.
     — Nie wie... nikt! Nikt, sam do was trafiłem! — poprawił się gorączkowo blondyn, czując pot spływający mu po skroniach. — Chciałem... być jednym z was.
     — Godne podziwu — przyznał nieszczerze Arab. — W takim razie dlaczego nas zdradziłeś, Richardzie? — W pierwszej chwili serce mu stanęło. Mózg zaczął działać na pełnych obrotach, analizując wszystkie "za" i "przeciw" powiedzenia mężczyźnie prawdy. Przypomniał sobie momentalnie o wszystkim, co wiedział i o tym, co mógł mu zdradzić, a co było mu wolno. Ból w klatce sprawiał jednak, że myślenie stało się bardzo utrudnione.
     — Nie. Ja nie... — zagdakał Richard, by swoim jąkaniem się kupić sobie więcej czasu... i kątem oka dostrzegł pojawiającą się w dłoni Generała naginatę, którą tamten zamachnął się, jak oszczepem. Nie powiedział już ani słowa więcej, bo momentalnie zaczął drzeć się wniebogłosy, gdy ciśnięta naginata przebiła się przez jego lewy staw łokciowy, przebijając się również przez żywopłot i wędrując prosto w burzę.
     — Odnoszę wrażenie, że chciałeś kupić trochę czasu — syknął jadowicie Arab, nie zważając na krzyki trzymającego się za rękę blondyna. — Nie próbuj kręcić. Uwierz mi, nie mam już wiele do stracenia, a szczególnie cierpliwości...
     — Ty psie! Skurwysynu! Pieprzony sadysto! Wykorzystujesz to, że jestem od ciebie słabszy. Perfidna gnida, jak każdy Madness. Zasłaniacie się tymi waszymi ideałami, dopóki są wam one potrzebne, ale koniec końców wszyscy jesteście tacy sami! Nic nie wiesz, głupcze! Nic nie wiesz... — darł się w myślach Verner. Powiedział jednak co innego.
     — Przez ciebie! — Zaskoczony Arab uniósł brwi. — Przez ciebie i przez Giovanniego! Przez was wszystkich! Staliście mi na drodze, odkąd tylko dołączyłem do waszej jebanej Gwardii! Masz pojęcie, jak cholernie się starałem, żeby coś osiągnąć? Żeby gdzieś zajść?! Chciałem dostać się na sam szczyt, ale nie mogłem, bo wy byliście ode mnie lepsi! Mieliście talent i siłę, wszystkie zasługi należały do was, a ja i wszyscy inni musieliśmy się zadowolić ochłapami! Ja miałem być zastępcą Generała! Ja miałem być Generałem! Naczelnikiem też! Zostałbym nim, gdyby nie wy dwaj! Gdybyście nie byli tak cholernie idealni! — rozpłakał się Richard - częściowo specjalnie, a częściowo szczerze.
     — Tacy jak Tora! Byliście tacy, jaki dzisiaj jest Tora. Dlatego właśnie tak go nie znoszę. Dlatego szlag mnie trafia, kiedy go widzę. Bo przypominam sobie o was dwóch! Tacy, jak wy, którzy pojawiają się znikąd i zgarniają całą pulę denerwują mnie najbardziej na świecie...
      — Nikim byś nie został — sprowadził go na ziemię Matsu, który pozostał obojętny na widok nienawistnego spojrzenia blondyna. — W Gwardii nie chodzi o rangi, lecz o braterstwo i oddanie sprawie. Taki egoista, jak ty nie zaszedłby nigdzie, choćbyśmy nawet zginęli podczas walki w Ohio. Obrzydzasz mnie, Richardzie...
     — Nie ciebie pierwszego — wydusił praktycznie przez zęby blondyn. — Kiedy ubiegałem się o status Mentora, twój kumpel, Giovanni powiedział mi praktycznie to samo. Trzy razy. Trzy razy próbowałem i zawsze to na niego trafiałem podczas rozmów. Za każdym razem odsyłał mnie na samo dno i zmuszał, żebym zaczął od zera. Nienawidziłem go tak samo, jak ciebie. Przez was zostawiłem Gwar... — przerwał mu nagły atak bólu, kiedy kolejna naginata przebiła na wylot jego prawy bark, ciśnięta znienacka przez Generała. Verner padł na kolana, drąc się na całe gardło i zalewając łzami - nie był zbyt odporny na ból.
     — To nie jest odpowiedź na żadne z moich pytań... — zgromił go beznamiętnie Kawasaki. — Nie będę słuchał twojego użalania się nad sobą. Chcę tylko informacji. Czy jest to dla ciebie jasne, Richardzie? — Terror spłynął na Vernera z siłą napierającego mu na plecy wodospadu. Mężczyzna był już bliski załamania. Ból odbierał mu zdolność logicznego myślenia, ale podsycał nienawiść i żądzę odegrania się na oprawcy.
     — Mścisz się na mnie, co? Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć, a potem mnie zabijesz, tak?! — krzyknął histerycznie Richard. Matsu miał już w dłoni nową naginatę. — Chcę żyć... — mruknął pod nosem, skruszony i słaby. — Obiecaj mi, że nie odbierzesz mi życia, a ja odpowiem na wszystkie twoje pytania. 
     — Nie masz zasad — stwierdził z pogardą Generał.
     — Nie mam — potwierdził blondyn. — Zasady są fajne i w ogóle, dopóki życie nie pokaże ci, jak mała jest ich wartość. Ale czemu miałbyś się przejmować moimi przekonaniami?
     — W zależności od tego, co usłyszę, być może powstrzymam się przed zabiciem cię. Tylko tyle mogę ci zagwarantować.
     — "Może", co? — zaśmiał się pod nosem Verner, po czym odepchnął się rękami i usiadł na trawie, plecami oparty o żywopłot. — Pytaj.
     — Czy to ty założyłeś podsłuch w gabinetach generalskich przed II Wojną Ideałów?
     — Ja. Fałszowałem też raporty i usuwałem wszelkie dane, które mnie dotyczyły. Dzięki temu nikt nie był w stanie z niczym mnie skojarzyć ani tym bardziej odnaleźć.
     — Jak? Musiałeś w jakiś sposób mieć klucz należący do Generała lub któregoś zastępcy.
     — Miałem. Do Loży Kłamców należy mężczyzna imieniem Chinedu. Jest naszym "Kameleonem". Potrafi idealnie skopiować wygląd, głos, zapach i widmo energii duchowej każdego, kogo zobaczy. Przyjął postać waszej recepcjonistki i dzięki temu był w stanie otworzyć zamek energetyczny, w którym przechowywała złoty klucz Wilkołaka. Nikt się nie dowiedział. Ja dostałem ten klucz i dzięki temu mogłem  robić, co do mnie należało.
     — Istotnie, Generał Carver przebywał wtedy w więzieniu. Czyli Lilith nie posiadała jego klucza... Ale w dalszym ciągu coś mi tu nie pasujezamyślił się Matsu.
     — W takim razie należałeś do Loży jeszcze za czasów twojego członkostwa w Gwardii, tak?
     — Tak.
     — W jaki sposób się z tobą skontaktowali?
     — W ogóle się nie skontaktowali — odparł zaskakująco Richard. — Ktoś inny pośredniczył w tym wszystkim. Oryginalnie wcale nie miałem zostać członkiem Loży. Moja współpraca z Chinedu była dziełem przypadku.
     — W takim razie czemu dołączyłeś do Loży? Dla kogo pracowałeś, kiedy próbowałeś nas szpiegować? I kogo kryłeś, fałszując raporty?
     — Nie za dużo pytań, jak na jedną osobę? — rzucił Richard... i nagle zaczął dusić się z bólu, gdy naginata przebiła mu się przez kolano, barwiąc trawę na czerwono. — Nie mamy poczucia humoru, co? Dobrze, Ahmedzie. Dołączyłem do Loży tylko i wyłącznie dlatego, że w Gwardii niczego nie mogłem osiągnąć. Miałem nadzieję, że tu będzie inaczej, ale nie wiedziałem, że to taka chora sekta fanatyków Tory, gdzie wszyscy są tak samo ważni. Jakoś tak pieprzę tych ludzi i ich niemożliwe do spełnienia marzenia o Utopii. Strach myśleć, że oni naprawdę wierzą w te pierdoły. Ale oczywiście wszystko przez Torę...
     — Nie pytam o twoją opinię — przypomniał mu chłodno Kawasaki, grożąc mu kolejną naginatą. — Kto zrobił z ciebie szpiega? I jaki ma związek z Lożą? Jakiś musi mieć, skoro ze sobą współpracowaliście...
     — Enigma — odparł otumaniony z bólu Richard. Uśmiechnął się z politowaniem, widząc zaskoczenie Generała. — Nic o nich nie wiesz, co? Nie dziwię się. Nikt nie wie. Właśnie dlatego są tak przerażający. I dlatego, że są nieśmiertelni.
     — Co? — wydukał Arab, nic nie rozumiejąc, a Verner roześmiał się na całe gardło. — O czym ty mówisz, do cholery? Kim jest Enigma? KTO jest nieśmiertelny? Gadaj!
     — Organizacja. Poznałem jednego z jej prezesów podczas misji oczyszczania jakiegoś miasta ze Spaczonych. Zaoferował mi to, czego nie potrafiła mi zaoferować Gwardia - potęgę i sławę. Wyższość. Kolor! W zamian miałem kryć placówkę, którą planował utworzyć. To właśnie robiłem. I tak nawiązałem kontakt z Lożą. 
     — O jakiej placówce mówisz? I co ma do tego Loża?
     — Placówce badawczej. Ten człowiek zajmował się w niej... eksperymentami, mówiąc najprościej. Tworzył coś. Jakieś... istoty. Bezwzględnie posłuszne, zdolne do ranienia Madnessów, dysponujące inteligencją zbiorową. Wiesz, o czym mowa, Generale. To te białe szkarady, które przetestowano na was podczas wojny. To wytwór człowieka Enigmy. Podobnie zresztą sama wojna. Ona też była dziełem Enigmy.
     — Jak to? Jakim cudem Enigma miałaby wywołać wojnę? I po co?
     — Naprawdę jesteś idiotą, Generale... — burknął... i w tym samym momencie machnięcie naginatą rozcięło poziomo jego brzuch, zalewając mężczyznę krwią. — Ty... śmieciu. Argh! Giovanni nas rozpracował, nie rozumiesz? Odwiedził obszar placówki, dowiedział się o brakującym kluczu. Musiałem interweniować. Nie zabiłem go, nie patrz tak na mnie. Po prostu zatrzymałem go w miejscu. Zabiły go potwory, nie ja. Zniszczył placówkę, ale sam przy tym zginął. To było częścią planu. Wszystko było jego częścią, odkąd dowiedzieliśmy się, że zaczął węszyć. Zapieczętowałem jego ciało na terenie placówki... i zapieczętowałem samą pieczęć w waszej siedzibie. Ciało pojawiło się u was, a rany naprowadziły was na Połykaczy Grzechów. W tym czasie Loża postąpiła analogicznie, by zrazić ich do was... i bum! Konflikt zbrojny. 
     — Masz pojęcie, ilu ludzi wtedy zginęło? Po co?! Co wam dała ta wojna? W jakim celu ją wywoływać?!
     — Myślisz, że pytałem ich o to wprost? Wiem, że pozwoliło to przetestować na was ich zabawki i zebrać dane, a poza tym... pewnie po prostu odwróciło waszą uwagę od Loży Kłamców. Tylko dlatego nie zauważyliście, jak pod waszym nosem zbiera się nowa siła. Najpierw przygotowania do wojny, potem sama wojna, a na koniec burdel, który musieliście posprzątać. Moim zdaniem ma to całkiem sporo sensu. 
     — Loża, a Enigma — wycedził przez zęby Arab. — Mów!
     — A czym w ogóle jest Loża, co? — parsknął Richard. — To tylko marionetki. Ręce Enigmy. Wszystkie działania Enigmy w Morriden wykonywane są za pośrednictwem Loży, bo Dworzyszcze i cała reszta nie istniałyby, gdyby nie Enigma. To pieniądze i wsparcie Enigmy pozwoliło Loży zaistnieć. Do teraz robią wszystko to, co Enigma im rozkaże, ci tak zwani "idealiści". Śmieszne, prawda? Ręka rękę myje, każdy kogoś rucha i jest ruchany przez kogoś, Ahmedzie!
     — Jesteś odrażający — stwierdził Arab. — Nie chcę już z tobą rozmawiać. Odpowiedz mi tylko na jedno, ostatnie pytanie... Jak nazywa się mężczyzna odpowiedzialny za placówkę? Ten, przez którego nie żyje Giovanni...
     — Dr. Stephen Thompson. Pewnie chcesz się zemścić, co? Nie wierzysz, kiedy mówię, że prezesowie Enigmy są nieśmiertelni. Rozumiem cię. Też nie mogłem uwierzyć, ale to prawda. Dla was i tak jest już zresztą zbyt późno, by zacząć działać. Sprawa już dawno was przerosła, a Loża wkrótce przestanie istnieć.
     — Pierwszy raz widzę taką kreaturę, jak ty — stwierdził oschle Arab, przerywając mężczyźnie monolog pchnięciem naginaty prosto w drugie kolano. Po ostrzu momentalnie popłynęła energia duchowa, która rozeszła się szybko po całym ciele blondyna. W mgnieniu oka, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie rany w jego ciele otworzyły się i zaczęły pluć czerwienią. Kawasaki wyciągnął broń z nogi przeciwnika i odwrócił się do niego plecami, ruszając powoli i chwiejnie w stronę wyjścia z labiryntu.
     — Czekaj! — krzyknął za nim Richard, rozpaczliwie próbując zasklepić swoje rany, ale jego energia duchowa nie chciała go słuchać, pomieszana z mocą Generała. — Chcesz mnie tak zostawić?! Powiedziałem ci wszystko, czego chciałeś! Wykrwawię się tutaj, do cholery! Wracaj! Nie chcę umierać, ty skurwysynu, słyszysz?!
     — Gio też nie chciał — odparł Ahmed i odszedł.

***

     Dwa czarne, jak noc, zakrzywione sztylety wisiały w dłoniach dyszącej, kucającej Cassandry. Pot spływał jej po plecach i choć jej samej nie stała się żadna krzywda, była zupełnie świadoma, że przegrywa. Nie była w stanie przedostać się dalej. Jej przeciwnik po prostu nie pozwalał jej przejść dalej, trzymając ją tuż za schodami, na samym początku piętra. Choć Hiszpanka robiła, co tylko było w jej mocy, nie dała rady dopchać się do nieznanego jej wroga, by móc go w końcu zranić. Próbowała wszelkich znanych jej sztuczek, ale nic nie działało. Nawet jej Synteza, z której przecież była tak dumna...
     — Kto to jest? O jedną osobę za dużo. Joseph nie mówił nam o kimś takim. To niemożliwe, żeby Gwardia dała radę cokolwiek przed nim ukryć, więc jak to się stało? Musiał śledzić grupę uderzeniową i dostać się tu w ślad za nimi, ale jaki jest jego cel? Próbowałam nawiązać kontakt, ale się nie odzywa. Nie chce mnie też zabić. Jak dotąd tylko powstrzymuje mnie przed zaatakowaniem kogokolwiek... ale nie wiem, w jaki sposób to robi. 
     Jej przeciwnik miał na sobie białą, zimową kurtkę z kapturem obszytym futrem i spodnie w takim samym kolorze. Grube, długie buty, przywodzące na myśl obuwie do jazdy na nartach lub snowboardzie, zimowe rękawice, w których znikały końcówki rękawów, a nade wszystko maska przeciwgazowa na twarzy. Kimkolwiek był ten człowiek, wyglądał irracjonalnie, a jego milczenie wywierało niewyjaśnioną presję na walczącej z nim kobiecie.
     — Niedobrze. Cała nasza strategia opierała się na tym, że oflankuję i zranię przed rozpoczęciem walk jak największą liczbę wrogów, ale nie dam rady tego zrobić, jeśli się przez niego nie przebiję. Wszyscy już dawno zaczęli walczyć, a ja tkwię tutaj i jestem bezużyteczna. Ktoś już zginął, ale nie wiem, kto. Dwa ślady energii duchowej całkiem zniknęły. Niech to! Jeszcze raz. Muszę spróbować jeszcze raz! — postanowiła Latynoska.
     Wzięła głęboki oddech... i bez ostrzeżenia cisnęła jednym ze swoich noży prosto w przeciwnika, jednocześnie rzucając się na bok, w kierunku otwartych drzwi do jakiegoś pokoju. Momentalnie zatopiła się w cieniu, jak w wielkiej, czarnej kałuży i miała już podryfować w ukryciu do następnego cienia i jeszcze jednego, żeby przez pokój ominąć przeciwnika... gdy nagle upadła na podłogę. Z przerażeniem poczuła, jak wykorzystana przed chwilą energia duchowa wraca do jej ciała tuż przed dotknięciem podłoża.
     Ubrany na biało osobnik trzymał ostrze rzuconego przez nią noża między dwoma palcami, a jego stopa wysunięta była w kierunku cienia rzucanego przez drzwi, jakby w trakcie wykonywania kopnięcia. Co dziwne jednak, w samym środku wspomnianego cienia widniała... plama - biała plama w kształcie odciśniętej w farbie stopy. Cassandra trzasnęła pięścią o podłogę.
     — Czym ty jesteś?!

Koniec Rozdziału 220
Następnym razem: Punisher

4 komentarze:

  1. Niezłe tempo pisania rozdziałów. Walki Carvera i Matsu były dość nudne. Ta wilkołaka gorsza. Pozostałe mi się podobają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Walka Carvera tak naprawdę dopiero się zacznie ^^ Ale również nie jestem z niej na razie zadowolony, więc rozumiem. Pozostałe również mogą jeszcze zarówno zawieść, jak i podnieść poprzeczkę ;) Liczę na to drugie, ale nigdy nie wiadomo ^^

      Usuń
  2. Dr Stephen Thompson? XD

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi lub nie, ale kiedy to pisałem, nie miałem bladego pojęcia o pewnym innym ST :P

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń