ROZDZIAŁ 238
— No... to trochę chuj, nie? — skomentował elokwentnie Bruce, patrząc na wszystko z powagą na twarzy i ramionami skrzyżowanymi na torsie. Było już chwilę po świcie. Miasto budziło się ze snu, a ludzie zaczynali wynurzać się z ocalałych domów i ośrodków dla bezdomnych, których było teraz tak wielu. Dookoła Generała i jego zastępczyni zaczynała zbierać się wiara. Trudno zresztą byłoby się dziwić, biorąc pod uwagę, że stali na placu głównym.
— To już osiemnasta ofiara, odkąd wróciliśmy do stolicy, więc jestem skłonna stwierdzić, że tak - nawet "bardzo chuj" — odparła ciężkim tonem Lilith, spoglądając w górę, na źródło rzucanego na nich cienia. Na wysokim na dziesięć metrów, obłym, czerwonym krzyżu wisiały zmasakrowane zwłoki nagiego, otyłego mężczyzny w podeszłym wieku. Siwą, skołtunioną brodę zlepiała krew. Zastygłą twarz wciąż jeszcze wykrzywiał ból i szok pochodzący najpewniej z ostatniego, śmiertelnego ataku na ofiarę.
— Robi się tu tłoczno — mruknął z niezadowoleniem Bruce. Bez reakcji zastępczyni obrócił się groźnie za siebie, wymachując umięśnionymi ramionami z dzikim wyrazem twarzy. — Wypierdalać w tej chwili! Sprawa... państwowa, nic do oglądania. Każdy, kto nie jest z Gwardii, od Rycerzy ani od króla, a nie ruszy się z miejsca, zostanie przesłuchany przeze mnie! — zagroził gapiom Wilkołak, a znaczna ich część zadrżała i odeszła, w imię psychologii tłumu ciągnąc za sobą całą resztę. Ci pierwsi wiedzieli, że Carver nie żartuje, gdy chodzi o przemoc i nadużywanie władzy. Ci drudzy - że "większość ma zawsze rację".
— Sprawa jest poważniejsza, niż sądziliśmy — stwierdziła Lilith, wzdychając głęboko.
— A bo co? Wygląda podobnie do wszystkich poprzednich. Czekaj... powinienem go znać? — zamyślił się Bruce.
— Ministra ds. Gospodarki? Ależ skąd... — odparła sarkastycznie kobieta, wchodząc na płytę z energii duchowej, którą uformowała przed sobą. Kolejne platformy pojawiały się coraz wyżej, okalając krzyż i tworząc dla niej prowizoryczne schody. — Poprzednie siedemnaście osób było członkami Loży. Tymi wszystkimi, którzy czekali na przesłuchanie i wyrok. Minister to nie tylko zupełnie inna ranga - on nie miał nic wspólnego z Lożą — analizowała okularnica, wyciągając czerwone szpikulce z przebitych rąk mężczyzny.
Truchło runęło prosto na Bruce'a, który jednak bez zawahania złapał byłego ministra za brodę i jedną ręką rozłożył go na ziemi, tworząc wokół ciała kałużę krwi. Nozdrza Wilkołaka rozszerzyły się gwałtownie, chłonąc zapach wydobywający się z krzyża, na którym wisiał denat. Wszędzie poznałby ten zapach... lecz właśnie dlatego nie skrywał zaskoczenia.
— Hej, Lilith. Ten krzyż... to krew. Zaschnięta krew — poinformował zastępczynię Generał. Kobieta wylądowała tuż przed nim, zeskoczywszy z platformy.
— Czyli Synteza. Nie widziałam jeszcze nikogo, kto w taki sposób wykorzystywałby krew. Zastanawiam się...
— ...czy należy do mordercy, czy do ofiary? — dokończył za nią Bruce, a kobieta kiwnęła głową. — To akurat można sprawdzić — stwierdził, wbijając nagą dłoń w słup skrzepniętej krwi i odrywając kawałek czerwonej materii. — Chcesz obejrzeć ciało tutaj?
— Nie, wykluczone — zaprzeczyła Lilith. — Zabierzmy je do kostnicy. Tam się nim zajmę. Nie możesz odstraszać przechodniów cały dzień... i chociaż widzę, że chcesz, tu jest za ciepło i zbyt brudno, by przebadać zwłoki.
— Ech... jak wolisz — stęknął Carver, ponownie łapiąc tłustego trupa za brodę i unosząc go w powietrze jedną ręką, jakby trzymał worek kartofli. Z odrażającym plaśnięciem jakiś fragment byłego już ministra padł na ziemię od strony jego pleców.
— Hej, mógł on kiedyś kogoś zgwałcić? — zapytał nagle Bruce, bez skrępowania podnosząc kawałek mięsa i chowając go do kieszeni z braku lepszego miejsca.
— Nie sądzę... chociaż nie wykluczam. Czemu?
— Tak pytam — odparł Wilkołak, uśmiechając się pod nosem na widok ubytku ministra. Do kwatery Gwardii poszedł jako pierwszy.
— To już osiemnasta ofiara, odkąd wróciliśmy do stolicy, więc jestem skłonna stwierdzić, że tak - nawet "bardzo chuj" — odparła ciężkim tonem Lilith, spoglądając w górę, na źródło rzucanego na nich cienia. Na wysokim na dziesięć metrów, obłym, czerwonym krzyżu wisiały zmasakrowane zwłoki nagiego, otyłego mężczyzny w podeszłym wieku. Siwą, skołtunioną brodę zlepiała krew. Zastygłą twarz wciąż jeszcze wykrzywiał ból i szok pochodzący najpewniej z ostatniego, śmiertelnego ataku na ofiarę.
— Robi się tu tłoczno — mruknął z niezadowoleniem Bruce. Bez reakcji zastępczyni obrócił się groźnie za siebie, wymachując umięśnionymi ramionami z dzikim wyrazem twarzy. — Wypierdalać w tej chwili! Sprawa... państwowa, nic do oglądania. Każdy, kto nie jest z Gwardii, od Rycerzy ani od króla, a nie ruszy się z miejsca, zostanie przesłuchany przeze mnie! — zagroził gapiom Wilkołak, a znaczna ich część zadrżała i odeszła, w imię psychologii tłumu ciągnąc za sobą całą resztę. Ci pierwsi wiedzieli, że Carver nie żartuje, gdy chodzi o przemoc i nadużywanie władzy. Ci drudzy - że "większość ma zawsze rację".
— Sprawa jest poważniejsza, niż sądziliśmy — stwierdziła Lilith, wzdychając głęboko.
— A bo co? Wygląda podobnie do wszystkich poprzednich. Czekaj... powinienem go znać? — zamyślił się Bruce.
— Ministra ds. Gospodarki? Ależ skąd... — odparła sarkastycznie kobieta, wchodząc na płytę z energii duchowej, którą uformowała przed sobą. Kolejne platformy pojawiały się coraz wyżej, okalając krzyż i tworząc dla niej prowizoryczne schody. — Poprzednie siedemnaście osób było członkami Loży. Tymi wszystkimi, którzy czekali na przesłuchanie i wyrok. Minister to nie tylko zupełnie inna ranga - on nie miał nic wspólnego z Lożą — analizowała okularnica, wyciągając czerwone szpikulce z przebitych rąk mężczyzny.
Truchło runęło prosto na Bruce'a, który jednak bez zawahania złapał byłego ministra za brodę i jedną ręką rozłożył go na ziemi, tworząc wokół ciała kałużę krwi. Nozdrza Wilkołaka rozszerzyły się gwałtownie, chłonąc zapach wydobywający się z krzyża, na którym wisiał denat. Wszędzie poznałby ten zapach... lecz właśnie dlatego nie skrywał zaskoczenia.
— Hej, Lilith. Ten krzyż... to krew. Zaschnięta krew — poinformował zastępczynię Generał. Kobieta wylądowała tuż przed nim, zeskoczywszy z platformy.
— Czyli Synteza. Nie widziałam jeszcze nikogo, kto w taki sposób wykorzystywałby krew. Zastanawiam się...
— ...czy należy do mordercy, czy do ofiary? — dokończył za nią Bruce, a kobieta kiwnęła głową. — To akurat można sprawdzić — stwierdził, wbijając nagą dłoń w słup skrzepniętej krwi i odrywając kawałek czerwonej materii. — Chcesz obejrzeć ciało tutaj?
— Nie, wykluczone — zaprzeczyła Lilith. — Zabierzmy je do kostnicy. Tam się nim zajmę. Nie możesz odstraszać przechodniów cały dzień... i chociaż widzę, że chcesz, tu jest za ciepło i zbyt brudno, by przebadać zwłoki.
— Ech... jak wolisz — stęknął Carver, ponownie łapiąc tłustego trupa za brodę i unosząc go w powietrze jedną ręką, jakby trzymał worek kartofli. Z odrażającym plaśnięciem jakiś fragment byłego już ministra padł na ziemię od strony jego pleców.
— Hej, mógł on kiedyś kogoś zgwałcić? — zapytał nagle Bruce, bez skrępowania podnosząc kawałek mięsa i chowając go do kieszeni z braku lepszego miejsca.
— Nie sądzę... chociaż nie wykluczam. Czemu?
— Tak pytam — odparł Wilkołak, uśmiechając się pod nosem na widok ubytku ministra. Do kwatery Gwardii poszedł jako pierwszy.
***
Jej dłoń była tak zimna, na polecenie posłusznie zaciśnięta na jego własnej. Wychudzona dziewczynka o długich, srebrnych włosach zdawała się być lżejsza od piórka. Zastygła w bezruchu twarz nie wyraziła ani śladu emocji nawet wtedy, gdy siostra Tory stanęła obok swojego własnego, wciąż podłączonego do aparatury ciała. Za każdym razem, gdy spoglądał przez ramię na ledwo żywą Yurikę, bez woli za nim podążającą, Kurokawa czuł, jak pęka mu serce. Dlatego właśnie przekonywał się, jak potrafił, by nie patrzeć, nie rozmawiać, nie pytać - nie robić nic przed bezpiecznym powrotem do Miracle City. Z nią.
Nie rozumiał, czemu się taka stała, skąd brał się jej spokój, gdzie podziewały się jej emocje. Początkowo uznał to za efekt działania szoku, za jakieś powikłania związane z wybudzeniem się ze śpiączki, ale... Yurika nigdy się nie wybudziła. Dziewczynka, którą trzymał za rękę, wyprowadzając ze szpitala była niemal inną osobą, w żaden sposób nie powiązaną z dolegliwościami, jakie towarzyszyły jej za życia.
— Jest zagubiona... ale z jakiegoś powodu nie reaguje lękiem. Wręcz przeciwnie - zachowuje się, jakby mogła mi bezwzględnie ufać. Nie zna mnie. Czemu to robi? Czy może to ja doszukuję się drugiego dna nie tam, gdzie powinienem? Nie... nie wiem. Nic już nie wiem. Muszę zabrać ją do jakiejś lecznicy w Morriden, do jakiegoś miejsca, w którym mogliby się nią zająć. Cholera! — zastanawiał się gorączkowo Naito, wychodząc przez otwarte drzwi z powrotem wgłąb Tokio. Ból głowy uderzył w niego niespodziewanie, jakby wywołał go cios w skroń. Ciosu jednak nie było, choć Kurokawa zatoczył się na stopniach i niemal sturlał na chodnik razem z Yuriką. Mimowolnie złapał się poparzoną dłonią za głowę.
— Kiedy ostatnio spałem dłużej, niż godzinę? — zadał sobie pytanie, na które nie umiał odpowiedzieć. Czekało go zresztą trudniejsze zadanie - wejście z "pasażerem" do Strumienia. Wybijał sobie z głowy każdą pojawiającą się tam myśl za pomocą tej jednej, żeby nie oszaleć od wszystkiego, co się w nim działo.
— Muszę myśleć trzeźwo. Przestań zachowywać się, jak dziecko, Naito! — skarcił się, z ciężkim sercem obracając się przez ramię. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Yuriki. Dziewczynka beznamiętnie bujała się na wietrze, niczym wielkie źdźbło trawy. Boso, przez co Kurokawa zaklął w duchu pod adresem swojej bezmyślności. Wielkie, nieskończenie spokojne oczy pochłaniały go w całości, zimno i nieosiągalne dla ludzkich emocji.
— Yurika? Pamiętasz, że masz na imię Yurika, prawda? — zapytał chłopak. Dziewczynka z niezmiennym wyrazem twarzy skinęła lekko głową i w tym momencie nastolatek rzucił się ku niej, by powstrzymać ją przed upadkiem. Chude nogi, niedorozwinięte po najpewniej latach śpiączki, nie utrzymały reszty ciała, gdy ta mocniej się przechyliła. Naito objął ją ramieniem na wysokości łopatek. Poczuł powolne, najspokojniejsze na świecie bicie serca i przenikliwy, metaliczny chłód jej ciała, przywodzący na myśl samą śmierć.
— Yurika, wysłuchaj mnie. Muszę koniecznie cię stąd zabrać. Tak szybko, jak to tylko możliwe, bardzo daleko stąd. Złap się mnie mocno, zaufaj mi i pozwól się poprowadzić. Obiecuję, że wyjaśnię ci wszystko, kiedy dotrzemy na miejsce, dobrze? — zwrócił się do srebrnowłosej laleczki, uginającej się pod swoim własnym ciężarem.
— Dobrze — zgodziła się bez namysłu i żadnych widocznych emocji dziewczynka. Na nic więcej Kurokawa nie czekał. Obrócił się do niej plecami i kucnął, by mogła ona wejść mu na plecy i zapleść ręce wokół jego szyi. Ponownie uderzył go lodowaty chłód jej skóry, lecz nie zareagował. Jedynie złapał rękoma jej chude nogi, by upewnić się, że nie spadnie i pierwszy raz w życiu spróbował przedostać się do Strumienia z kimś.
Znajome uczucie dryfowania w przestrzeni wypełniło jego ciało i umysł. Myśli wewnątrz głowy straciły swój cel - kręciły się w kółko, zignorowane przez chłopaka. Jego sylwetka rozmyła się... a wraz z nią sylwetka siedzącej mu na plecach dziewczynki. Był zaskoczony. Obawiał się, że nie uda mu się jej przetransportować, jeśli najpierw jej tego nie nauczy. Myślał, że Yurika może z niego zlecieć, kiedy Strumień pociągnie go do nieba. Nic takiego się jednak nie stało. Wręcz przeciwnie - energia duchowa Yuriki zdawała się być tak samo uległa, neutralna i delikatna, jak ona sama. Naito mógłby przysiąc, że jakikolwiek Madness, który znalazłby się w pobliżu srebrnowłosej mógłby wykorzystać jej moc duchową z taką samą łatwością, jak swoją własną. Kurokawa nie rozumiał tego zjawiska, ale nie miał czasu go analizować.
Prąd porwał ich oboje, jak jesienne liście, wprowadzając na jedną z wielu dróg prowadzących do Morriden. Tokijska rzeczywistość zniknęła gdzieś pod nimi, coraz mniejsza i bledsza, coraz mniej wyraźna. Przez głowę chłopaka w pewnym momencie przeleciała pojedyncza, przykra myśl, że oddalał się on nie tyle od samego Tokio, co również od Akashimy, w której nie był od tak dawna; od rodziny, za którą nie zatęsknił ani razu przez cały ten czas spędzony w Morriden.
— Powinienem czuć wyrzuty sumienia, prawda? Czuję. Czuję wyrzuty sumienia przez to, że nie czuję wyrzutów sumienia. To brzmi tak głupio, a mimo wszystko jest prawdą... — przeszło mu przez myśl. Tylko przez kilka sekund zastanawiał się nad tym, jak mało zaczął znaczyć dla niego świat doczesny. Matka i siostra nie istniały tak długo, jak długo pozostawał w kraju Madnessów, a jemu nawet nie było z tego powodu przykro.
— Nieważne. To teraz nieważne — powiedział sobie w locie.
Nie rozumiał, czemu się taka stała, skąd brał się jej spokój, gdzie podziewały się jej emocje. Początkowo uznał to za efekt działania szoku, za jakieś powikłania związane z wybudzeniem się ze śpiączki, ale... Yurika nigdy się nie wybudziła. Dziewczynka, którą trzymał za rękę, wyprowadzając ze szpitala była niemal inną osobą, w żaden sposób nie powiązaną z dolegliwościami, jakie towarzyszyły jej za życia.
— Jest zagubiona... ale z jakiegoś powodu nie reaguje lękiem. Wręcz przeciwnie - zachowuje się, jakby mogła mi bezwzględnie ufać. Nie zna mnie. Czemu to robi? Czy może to ja doszukuję się drugiego dna nie tam, gdzie powinienem? Nie... nie wiem. Nic już nie wiem. Muszę zabrać ją do jakiejś lecznicy w Morriden, do jakiegoś miejsca, w którym mogliby się nią zająć. Cholera! — zastanawiał się gorączkowo Naito, wychodząc przez otwarte drzwi z powrotem wgłąb Tokio. Ból głowy uderzył w niego niespodziewanie, jakby wywołał go cios w skroń. Ciosu jednak nie było, choć Kurokawa zatoczył się na stopniach i niemal sturlał na chodnik razem z Yuriką. Mimowolnie złapał się poparzoną dłonią za głowę.
— Kiedy ostatnio spałem dłużej, niż godzinę? — zadał sobie pytanie, na które nie umiał odpowiedzieć. Czekało go zresztą trudniejsze zadanie - wejście z "pasażerem" do Strumienia. Wybijał sobie z głowy każdą pojawiającą się tam myśl za pomocą tej jednej, żeby nie oszaleć od wszystkiego, co się w nim działo.
— Muszę myśleć trzeźwo. Przestań zachowywać się, jak dziecko, Naito! — skarcił się, z ciężkim sercem obracając się przez ramię. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Yuriki. Dziewczynka beznamiętnie bujała się na wietrze, niczym wielkie źdźbło trawy. Boso, przez co Kurokawa zaklął w duchu pod adresem swojej bezmyślności. Wielkie, nieskończenie spokojne oczy pochłaniały go w całości, zimno i nieosiągalne dla ludzkich emocji.
— Yurika? Pamiętasz, że masz na imię Yurika, prawda? — zapytał chłopak. Dziewczynka z niezmiennym wyrazem twarzy skinęła lekko głową i w tym momencie nastolatek rzucił się ku niej, by powstrzymać ją przed upadkiem. Chude nogi, niedorozwinięte po najpewniej latach śpiączki, nie utrzymały reszty ciała, gdy ta mocniej się przechyliła. Naito objął ją ramieniem na wysokości łopatek. Poczuł powolne, najspokojniejsze na świecie bicie serca i przenikliwy, metaliczny chłód jej ciała, przywodzący na myśl samą śmierć.
— Yurika, wysłuchaj mnie. Muszę koniecznie cię stąd zabrać. Tak szybko, jak to tylko możliwe, bardzo daleko stąd. Złap się mnie mocno, zaufaj mi i pozwól się poprowadzić. Obiecuję, że wyjaśnię ci wszystko, kiedy dotrzemy na miejsce, dobrze? — zwrócił się do srebrnowłosej laleczki, uginającej się pod swoim własnym ciężarem.
— Dobrze — zgodziła się bez namysłu i żadnych widocznych emocji dziewczynka. Na nic więcej Kurokawa nie czekał. Obrócił się do niej plecami i kucnął, by mogła ona wejść mu na plecy i zapleść ręce wokół jego szyi. Ponownie uderzył go lodowaty chłód jej skóry, lecz nie zareagował. Jedynie złapał rękoma jej chude nogi, by upewnić się, że nie spadnie i pierwszy raz w życiu spróbował przedostać się do Strumienia z kimś.
Znajome uczucie dryfowania w przestrzeni wypełniło jego ciało i umysł. Myśli wewnątrz głowy straciły swój cel - kręciły się w kółko, zignorowane przez chłopaka. Jego sylwetka rozmyła się... a wraz z nią sylwetka siedzącej mu na plecach dziewczynki. Był zaskoczony. Obawiał się, że nie uda mu się jej przetransportować, jeśli najpierw jej tego nie nauczy. Myślał, że Yurika może z niego zlecieć, kiedy Strumień pociągnie go do nieba. Nic takiego się jednak nie stało. Wręcz przeciwnie - energia duchowa Yuriki zdawała się być tak samo uległa, neutralna i delikatna, jak ona sama. Naito mógłby przysiąc, że jakikolwiek Madness, który znalazłby się w pobliżu srebrnowłosej mógłby wykorzystać jej moc duchową z taką samą łatwością, jak swoją własną. Kurokawa nie rozumiał tego zjawiska, ale nie miał czasu go analizować.
Prąd porwał ich oboje, jak jesienne liście, wprowadzając na jedną z wielu dróg prowadzących do Morriden. Tokijska rzeczywistość zniknęła gdzieś pod nimi, coraz mniejsza i bledsza, coraz mniej wyraźna. Przez głowę chłopaka w pewnym momencie przeleciała pojedyncza, przykra myśl, że oddalał się on nie tyle od samego Tokio, co również od Akashimy, w której nie był od tak dawna; od rodziny, za którą nie zatęsknił ani razu przez cały ten czas spędzony w Morriden.
— Powinienem czuć wyrzuty sumienia, prawda? Czuję. Czuję wyrzuty sumienia przez to, że nie czuję wyrzutów sumienia. To brzmi tak głupio, a mimo wszystko jest prawdą... — przeszło mu przez myśl. Tylko przez kilka sekund zastanawiał się nad tym, jak mało zaczął znaczyć dla niego świat doczesny. Matka i siostra nie istniały tak długo, jak długo pozostawał w kraju Madnessów, a jemu nawet nie było z tego powodu przykro.
— Nieważne. To teraz nieważne — powiedział sobie w locie.
***
Chłód kostnicy zalał ją wspomnieniami z taką samą intensywnością, jak zapach martwego, jeszcze stosunkowo świeżego ciała. Spięte w kok czarne włosy, by nie zetknąć się nimi ze zwłokami, gumowe rękawiczki na dłoniach, sterylny ubiór chirurga, maska na ustach i nosie - wszystko to przypominało jej o tym, że kiedyś żyła w innym świecie. Wszystko to, co się wtedy działo, zdawało się teraz być zaledwie snem, cichą i krótką przygrywką do jej nowego, pełniejszego żywota w Morriden. Odznaka chicagowskiej policji nadal czekała na nią w szatni, po wewnętrznej stronie płaszcza - łącznik między światami.
Minister był szesnastym denatem, którego poddawała sekcji i piątym od czasu jej śmierci. Stara krew zalegała na powierzchni jej rękawic. Zabrudzone juchą narzędzia pokrywały całą powierzchnię lewitującej płyty z energii duchowej. Nad korpulentnym, 52-letnim mężczyzną stała już drugą godzinę, lecz wreszcie bliska była końcowi. Zebranie go do kupy, przebadanie i analiza wszystkich otrzymanych przez niego obrażeń nie należało do prostych zadań. Wręcz przeciwnie - uznała to za swego rodzaju wyzwanie, coś wartego uwagi i godnego pochwały. Któż jednak miałby ją pochwalić? Przecież wiedza jej przełożonego na temat sekcji zwłok była odwrotnie proporcjonalna do maestrii, z jaką mężczyzna kreował zwłoki.
— Wystarczy. Więcej z niego nie wyciśniemy — zwróciła się do dwóch towarzyszących jej młodzieńców. Nie znała i nie planowała poznawać ich imion, ale w ciągu ostatniej godziny poznała ich umiejętności. Z jednego faktycznie mogło coś wyrosnąć. Drugi zwymiotował, gdy ona rozcięła jamę brzuszną zwłok. Z założoną maską. Szczęśliwie jej żołądek był zdecydowanie bardziej odporny i zapach wymiocin nie zrobił jej różnicy.
— Tak, pani Lilith — potwierdził ze skinieniem drugi z chłopaków, notabene niewiele od niej młodszy. Ciągle mówił do niej "pani Lilith" i nie wiedziała, jak się z tym czuć. Przyzwyczaiła się, że "pani" to osoba płci żeńskiej sporo od niej starsza i takie określenia sprawiały, że czuła się staro. Nie odpowiedziała jednak, a jedynie skinęła głową, mijając obu stażystów na drodze do łazienki. Potrzebowała gorącego prysznica, jak niczego na świecie.
Zgodnie z przewidywaniami, Naczelnik czekał na nią tuż przed wyjściem, na parterze. Zhang zmierzył ją wzrokiem, gdy przecierała chusteczką zaparowane szkła okularów. Chińczyk właściwie nigdy się nie spieszył, choć zawsze miał mało czasu. Wszystko w jego życiu - przynajmniej od czasu nagłego awansu - było starannie zaplanowane, pozwalając mu na bezstresowe i nienaganne wypełnianie wszystkich obowiązków... a tych było niemało. Jego ciemne oczy ukryte były za czarnymi tarczkami okularów przeciwsłonecznych, ale Lilith była gotowa przysiąc, że za tymiż tarczkami ukrywano raczej emocje, indywidualność - esencję osoby, która okulary nosiła. Pomagało to nad wyraz w czasie przesłuchań, których znaczną część prowadził właśnie Tao.
— Naczelniku? — zwróciła się do mężczyzny zastępczyni Carvera, dopinając guziki żakietu. Zhang skinął głową na powitanie i zgodnie ruszyli bocznym korytarzem gwardyjnej siedziby.
— Jak poszło? — przeszedł od razu do rzeczy Chińczyk.
— Krwawo — odparła Lilith, poprawiając okulary. — Wyciągnęłam z pana ministra tyle, ile potrafiłam. Sprawdziłam nawet skład krwi, próbkę moczu, wydzielinę ze śluzówek, treści żołądkowe... Jestem skłonna uwierzyć, że stoi za tym ta sama osoba.
— Skąd ten wniosek?
— To osiemnaste morderstwo, odkąd spacyfikowano Lożę Kłamców. Osiemnasta ofiara, u której odnotujemy znaczny ubytek krwi. Choć każdą zabito i wyeksponowano w inny sposób, u każdej brakowało kilku litrów.
— Można by odnieść wrażenie, że sprawcą jest wampir, któremu wyjątkowo się nudzi — stwierdził ze spokojem Naczelnik Gwardii. — Jeszcze jakieś dowody?
— Obecność środków przeciwbólowych. Końskiej dawki, wielu różnych rodzajów. Taka kombinacja może zabić człowieka po jakimś czasie od zażycia. Ośmielę się założyć, że sprawcy to nie obchodzi. Prawdopodobnie dlatego, że zawsze zabija swoje ofiary szybciej, niż robią to wprowadzone do ich organizmów substancje.
— Ciekawa teoria, ale zbyt niepewna, jeśli o mnie chodzi. Nie zawieraj jej w raporcie. Coś poza tym o stanie zwłok? Rozmawiałem już z Brucem, ale jego... inwencja twórcza budzi we mnie pewne wątpliwości.
Lilith uśmiechnęła się pod nosem, wyobraziwszy sobie Wilkołaka siedzącego przy wspólnym stole z Chińczykiem, z entuzjazmem opisującego wygląd denata przy akompaniamencie bluzgów i w towarzystwie zamaszystych gestów.
— Śmierć nastąpiła tej nocy, około godziny 3:15. Ofiarę pozbawiono obu rąk. Zostały starannie odcięte bardzo ostrym narzędziem, które nie zostawiło jednoznacznych śladów wskazujących na jego rodzaj. Co ciekawe, na kikuty nałożono opatrunki uciskowe, by utrata krwi nie pozbawiła ofiary życia. We krwi stwierdzono obecność alkoholu, co potwierdza tezę, jakoby ofiara była obecna na bankiecie zorganizowanym w swojej willi w charakterze gospodarza. Najprawdopodobniej to tam wszedł kontakt z mordercą. Język denata został odgryziony. Kilka kawałków przeleciało wzdłuż przełyku. Penis ofiary odcięto i wciśnięto w jej odbyt, skąd wypadł przy próbie przeniesienia zwłok. Bezpośrednią przyczyną śmierci były rany kłute na przestrzeni całego korpusu zadane nieznanym, giętkim narzędziem. Minister został powieszony na krzyżu uformowanym z zakrzepłej krwi. Jego dłonie przebito szpikulcami z tejże krwi. Zwłoki znaleziono nago, denaturat i amoniak skutecznie pozbyły się jakiegokolwiek zapachu sprawcy.
— To mi się nie podoba. Dotychczasowe siedemnaście ofiar było przetrzymywanymi w celach członkami Loży czekającymi na proces lub przesłuchanie. Morderstwa kazały myśleć, że stały za nimi osoby emocjonalnie zaangażowane w konflikt z organizacją i dodatkowo zaostrzyły konflikt pomiędzy nią, a mieszkańcami miasta. Na ulice wyszli ludzie domagający się samosądów i nawołujący do wspólnego wymierzenia sprawiedliwości. Miasto pogrążyło się w jeszcze większym chaosie. Teraz jednak ofiarą padł Minister ds. Gospodarki, będący nie tylko osobą z wyższych sfer, lecz również przedstawicielem całkiem innego obozu, niż członkowie Loży i ich zwolennicy. Nie wydaje ci się to podejrzane?
— Nie tyle mi się wydaje, co po prostu JEST podejrzane. Można przypuszczać, że celem sprawcy nie jest żadna konkretna grupa ludzi. Zaatakuje każdego. Sposób, w jaki eksponuje swoje ofiary i wystawia je na widok publiczny niepokoi mnie jednak jeszcze bardziej. Minister został ukrzyżowany i jestem przekonana, że część mieszkańców odnajdzie w tym głębszy sens, co doprowadzi do większych niepokojów społecznych. Zdarzały się już jednak wiersze po aramejsku wyryte na plecach ofiar albo nogi przyszyte na miejscu rąk i odwrotnie. Wydaje się, że "autor" próbuje pochwalić się swoimi dziełami.
— Psychopata?
— Niewykluczone. Na chwilę obecną to jednak tylko jedna z wielu teorii. Źle się dzieje, Naczelniku. Jeśli szybko czegoś z tym nie zrobimy, cała stolica utonie we krwi. Chciałabym prosić...
— ...o możliwość wzięcia udziału w śledztwie? — domyślił się Zhang. — Udzielam zezwolenia. Nadal jednak potrzebuję twojego raportu. Nie mogę również zawiesić cię w obowiązkach zastępcy Generała ani Gwardzistki. Przystajesz na te warunki?
— Tak, oczywiście. Byłabym jednak zadowolona, mając wsparcie. Jedna kompetentna osoba wystarczy.
— Naizo jest już całkiem sprawny — powiedział Tao, na co Lilith przewróciła oczami. — Jakkolwiek nie patrzeć na jego osobowość, poczynił on spore postępy w zakresie pracy na rzecz dobra ogółu. Poza tym jego pomoc w przesłuchiwaniu członków Loży była dla mnie nieoceniona. Jego techniki są... niecodzienne, ale skuteczne. Moglibyście świetnie się uzupełniać.
— Z jakiegoś powodu odnoszę wrażenie, że nie mam w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia.
— Nie mylisz się. Weź jednak pod uwagę, że brakuje nam w Gwardii osób dostatecznie wykwalifikowanych, by posłużyć ci pomocą.
— W takim razie zga... — nie dokończyła Lilith. Przerwał jej huk gwałtownie otwierających się drzwi i odgłosy niepokoju w holu. Nie musiała długo czekać, by nieznana jej kobieta podbiegła zziajana do stojącego przed nią Zhanga, niosąc na swojej twarzy mieszankę przerażenia i obrzydzenia.
— Naczelniku! Kolejne morderstwo... park w pobliżu domu... aukcyjnego — wycisnęła z płuc dziewczyna, krztusząc się i dusząc co parę słów.
— Kogo zabito?
— Gwardzistów... siedmiu.
Koniec Rozdziału 238
Następnym razem: Płonący burdel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz