ROZDZIAŁ 240
— Nienawidzę tej pracy — wyznał szczerze były przywódca Połykaczy Grzechów, sznurując bufiastą koszulę przed lustrem w sypialni. Wprawnym ruchem ręki przygładził niesforny kosmyk białych włosów, protestujący przeciwko zaczesaniu go do tyłu. Twarz mężczyzny nie zmieniała się wcale. Choć zawsze czekał go nawał pracy, a w ciągu ostatnich miesięcy coraz większą jej część musiał przynosić do domu, nie piętnowały go worki pod oczami, nie naznaczały zmarszczki, nie pojawiały się nawet żadne widoczne ślady stresu. Bachir przywykł do stresu tak bardzo, że niemalże nie zwracał na niego uwagi. Nie przerażał go on, nie mobilizował - był mu obojętny. Przypominał kamień wtłoczony w koryto rwącego potoku, za nic mając piętrzący się i otaczający go zewsząd żywioł. Prowadzenie uciśnionego ludu ku zemście było przecież znacznie bardziej wymagającym zadaniem, a i z nim dawał sobie radę latami.
— Mówisz to za każdym razem — usłyszał Mulat w odpowiedzi. Spojrzał przez ramię na ogromne, aksamitne łóżko, na które - jeśli było pościelone - nie można się było rzucić, nie lądując na podłodze. Lisa leżała na kołdrze, nogami do przodu. Jej głowa zwisała lekko z krawędzi łóżka, czerwone oczy wpatrywały się w niego tak badawczo, jak przystawało oczom artystki, biel włosów unosiła się w powietrzu. Miała na sobie nocną koszulę. Czarną. Koronkową. Kiedyś miałby czas. Kiedyś sam by go sobie stworzył, gdyby chciał. Teraz nie mógł. Już nie.
— A ty za każdym razem odpowiadasz, że w takim razie powinienem z tym skończyć. Prowadzi to zawsze do tej samej konkluzji, a mianowicie faktu, że moje poczucie obowiązku i wewnętrzna, ludzka potrzeba bycia tym jednym dojrzałym jabłkiem na stercie zgniłych wygrywają z również wewnętrzną niechęcią do polityki i polityków — wyraził się kwieciście Bachir, nijak nie zaburzając rytmu, w jakim kończył sznurowanie koszuli, zakładał sygnet od Jego Wysokości, wiązał wysokie, cienkie sandały oraz psikał się mieszanką złotych lilii i tak zwanych "liliputów". Jeśli obracanie się w towarzystwie ludzi "wysokiej rangi", czy też po prostu znienawidzonych polityków czegokolwiek go nauczyło, tym czymś było właśnie wypowiadanie się w sposób nader rozwlekły, nader sformalizowany, nader cyniczny i - również nader - gubiący słuchacza.
— A jednak wciąż mi o tym przypominasz. I wciąż narzekasz. I to się w sumie ze sobą łączy — odpowiedziała mu na to Lisa, jeżdżąc nagą stopą po gładziutkiej pościeli. Ona była wyjątkiem - jej żaden stopień kwiecistości nie gubił.
— Bo jestem człowiekiem — odparł z niegasnącym cynizmem mężczyzna. — Poza tym ty mnie słuchasz.
— Zawsze słucham — przypomniała mu białowłosa.
— Wiem — mruknął Bachir, milknąc na okres kilku krótkich myśli. — Prawdopodobnie — podjął po chwili — gdy spotkam się z wielce szanowną radą, do której mimo pochodzenia i rodowodu należę, zostanę wrzucony w sam środek bagna. Kilku grubszych i kilku szczupłych staruchów zapłacze się niemal na śmierć, bojąc się o to, że każdy z nich jest celem i krzykiem domagając się "natychmiastowego zrobienia czegoś z tym". Nikt nie będzie miał pomysłu, co konkretnie zrobić. Nastąpi jakieś parę minut milczenia, po których nadejdą pierwsze, beznadziejne pomysły, dbające tylko o dobro ocalałych ministrów, a ignorujące dobro obywateli. Ostatecznie ktoś odważniejszy i śmielszy zepchnie ich troski na dalszy plan, domagając się restrukturyzacji rady, co będzie pojęciem raczej błędnym, ponieważ sprowadzi się to jedynie do wypełnienia luk. Tłuste, pokryte odleżynami dupy doskonale nadają się do czyszczenia siedzeń z kurzu, a od jakiegoś czasu kilka pozostaje brudnymi.
— Daleko mi do bycia panią politolog, ale domyślam się, że braki kadrowe wypełnią pieniądze i rodowód. Mam rację? — wtrąciła się kobieta, na co Bachir uśmiechnął się polubownie.
— Jak zawsze — przytaknął. — Młodzi, bogaci i żywi zastąpią starych, bogatych i martwych, bo będzie ich łączyła ta środkowa część i krew płynąca w żyłach. Nie będą się niczego lękać, zażądają efektów bez metod i logicznego planu działania, a ja postaram się im kulturalnie wytłumaczyć, że mogą sobie tę swoją gówniarską brawurę wsadzić w dupy.
— Mówisz to, jakbyś sam był starcem, zauważyłeś?
— Bo tak się przy nich wszystkich czuję. Drażni mnie, gdy ludzie wypowiadają się, jak wielcy znawcy na tematy, o których nie mają pojęcia. Ci na dodatek ignorują również dobre rady. Gdyby chociaż uznawali cudzy autorytet, nie miałbym problemu z tym, że wyolbrzymiają swój własny, ale... Ech, szkoda gadać — przerwał Bachir, skończywszy przygotowania do wyjścia. Zawsze wychodził bez śniadania, więc i teraz się nim nie przejmował.
— W takim razie mam nadzieję, że nie dasz się wyprowadzić z równowagi — odpowiedziała mu na to kobieta, podczas gdy on podszedł i stanął nad nią.
— Gdybym nie był na to odporny, to już dawno mielibyśmy nową radę, a mnie odwiedzałabyś w Rainergardzie — stwierdził realistycznie Bachir. — Nie wiem, o której wrócę, ale mam nadzieję szybko się z tym uporać. Do zobaczenia — powiedział, kucając i przelotnie całując w usta przewieszoną przez krawędź łóżka "małżonkę". Potem wyszedł z pokoju na balkon, by skrócić sobie drogę i najzwyczajniej w świecie przeskoczył balustradę, pikując z wysokości pięćdziesięciu metrów.
— Ktoś na mnie czeka? — zdziwił się w locie, wyczuwając źródło energii duchowej dokładnie w punkcie, w którym planował wylądować. Przezornie machnął ręką, uwalniając przez nią małą falę uderzeniową, by zmienić kierunek opadania, lecz w reakcji na to anonimowe źródło energii zmieniło pozycję do zbliżoną do niego. Bachir nie miał już wątpliwości - to nie był przypadek. Zrezygnowawszy szybko z próby "ucieczki", obrócił się stopami do podłoża i małymi ładunkami mocy duchowej spowolnił swój lot, by bezpiecznie osiąść.
— To ty? Twoja energia bardzo się zmieniła, odkąd ostatnio ją czułem — stwierdził Mulat na widok jednorękiego Kurokawy, przyglądającego mu się z zagadkowym wyrazem twarzy. Bachir potrzebował tylko chwil, by wyczuć zaburzenia w przepływie mocy wewnątrz ciała chłopaka, wyczuć jego rozdarcie, burzę myśli, nagromadzenie negatywnych, depresyjnych emocji. Wszystko to zmieniało aurę człowieka, a białowłosy umiał to doskonale interpretować.
— Wiele innych rzeczy także się zmieniło — odpowiedział tajemniczo Naito.
— Mniemam, że czegoś ode mnie potrzebujesz, czyż nie?
— Tak. Chciałbym cię prosić o wstawiennictwo.
— Mówisz to za każdym razem — usłyszał Mulat w odpowiedzi. Spojrzał przez ramię na ogromne, aksamitne łóżko, na które - jeśli było pościelone - nie można się było rzucić, nie lądując na podłodze. Lisa leżała na kołdrze, nogami do przodu. Jej głowa zwisała lekko z krawędzi łóżka, czerwone oczy wpatrywały się w niego tak badawczo, jak przystawało oczom artystki, biel włosów unosiła się w powietrzu. Miała na sobie nocną koszulę. Czarną. Koronkową. Kiedyś miałby czas. Kiedyś sam by go sobie stworzył, gdyby chciał. Teraz nie mógł. Już nie.
— A ty za każdym razem odpowiadasz, że w takim razie powinienem z tym skończyć. Prowadzi to zawsze do tej samej konkluzji, a mianowicie faktu, że moje poczucie obowiązku i wewnętrzna, ludzka potrzeba bycia tym jednym dojrzałym jabłkiem na stercie zgniłych wygrywają z również wewnętrzną niechęcią do polityki i polityków — wyraził się kwieciście Bachir, nijak nie zaburzając rytmu, w jakim kończył sznurowanie koszuli, zakładał sygnet od Jego Wysokości, wiązał wysokie, cienkie sandały oraz psikał się mieszanką złotych lilii i tak zwanych "liliputów". Jeśli obracanie się w towarzystwie ludzi "wysokiej rangi", czy też po prostu znienawidzonych polityków czegokolwiek go nauczyło, tym czymś było właśnie wypowiadanie się w sposób nader rozwlekły, nader sformalizowany, nader cyniczny i - również nader - gubiący słuchacza.
— A jednak wciąż mi o tym przypominasz. I wciąż narzekasz. I to się w sumie ze sobą łączy — odpowiedziała mu na to Lisa, jeżdżąc nagą stopą po gładziutkiej pościeli. Ona była wyjątkiem - jej żaden stopień kwiecistości nie gubił.
— Bo jestem człowiekiem — odparł z niegasnącym cynizmem mężczyzna. — Poza tym ty mnie słuchasz.
— Zawsze słucham — przypomniała mu białowłosa.
— Wiem — mruknął Bachir, milknąc na okres kilku krótkich myśli. — Prawdopodobnie — podjął po chwili — gdy spotkam się z wielce szanowną radą, do której mimo pochodzenia i rodowodu należę, zostanę wrzucony w sam środek bagna. Kilku grubszych i kilku szczupłych staruchów zapłacze się niemal na śmierć, bojąc się o to, że każdy z nich jest celem i krzykiem domagając się "natychmiastowego zrobienia czegoś z tym". Nikt nie będzie miał pomysłu, co konkretnie zrobić. Nastąpi jakieś parę minut milczenia, po których nadejdą pierwsze, beznadziejne pomysły, dbające tylko o dobro ocalałych ministrów, a ignorujące dobro obywateli. Ostatecznie ktoś odważniejszy i śmielszy zepchnie ich troski na dalszy plan, domagając się restrukturyzacji rady, co będzie pojęciem raczej błędnym, ponieważ sprowadzi się to jedynie do wypełnienia luk. Tłuste, pokryte odleżynami dupy doskonale nadają się do czyszczenia siedzeń z kurzu, a od jakiegoś czasu kilka pozostaje brudnymi.
— Daleko mi do bycia panią politolog, ale domyślam się, że braki kadrowe wypełnią pieniądze i rodowód. Mam rację? — wtrąciła się kobieta, na co Bachir uśmiechnął się polubownie.
— Jak zawsze — przytaknął. — Młodzi, bogaci i żywi zastąpią starych, bogatych i martwych, bo będzie ich łączyła ta środkowa część i krew płynąca w żyłach. Nie będą się niczego lękać, zażądają efektów bez metod i logicznego planu działania, a ja postaram się im kulturalnie wytłumaczyć, że mogą sobie tę swoją gówniarską brawurę wsadzić w dupy.
— Mówisz to, jakbyś sam był starcem, zauważyłeś?
— Bo tak się przy nich wszystkich czuję. Drażni mnie, gdy ludzie wypowiadają się, jak wielcy znawcy na tematy, o których nie mają pojęcia. Ci na dodatek ignorują również dobre rady. Gdyby chociaż uznawali cudzy autorytet, nie miałbym problemu z tym, że wyolbrzymiają swój własny, ale... Ech, szkoda gadać — przerwał Bachir, skończywszy przygotowania do wyjścia. Zawsze wychodził bez śniadania, więc i teraz się nim nie przejmował.
— W takim razie mam nadzieję, że nie dasz się wyprowadzić z równowagi — odpowiedziała mu na to kobieta, podczas gdy on podszedł i stanął nad nią.
— Gdybym nie był na to odporny, to już dawno mielibyśmy nową radę, a mnie odwiedzałabyś w Rainergardzie — stwierdził realistycznie Bachir. — Nie wiem, o której wrócę, ale mam nadzieję szybko się z tym uporać. Do zobaczenia — powiedział, kucając i przelotnie całując w usta przewieszoną przez krawędź łóżka "małżonkę". Potem wyszedł z pokoju na balkon, by skrócić sobie drogę i najzwyczajniej w świecie przeskoczył balustradę, pikując z wysokości pięćdziesięciu metrów.
— Ktoś na mnie czeka? — zdziwił się w locie, wyczuwając źródło energii duchowej dokładnie w punkcie, w którym planował wylądować. Przezornie machnął ręką, uwalniając przez nią małą falę uderzeniową, by zmienić kierunek opadania, lecz w reakcji na to anonimowe źródło energii zmieniło pozycję do zbliżoną do niego. Bachir nie miał już wątpliwości - to nie był przypadek. Zrezygnowawszy szybko z próby "ucieczki", obrócił się stopami do podłoża i małymi ładunkami mocy duchowej spowolnił swój lot, by bezpiecznie osiąść.
— To ty? Twoja energia bardzo się zmieniła, odkąd ostatnio ją czułem — stwierdził Mulat na widok jednorękiego Kurokawy, przyglądającego mu się z zagadkowym wyrazem twarzy. Bachir potrzebował tylko chwil, by wyczuć zaburzenia w przepływie mocy wewnątrz ciała chłopaka, wyczuć jego rozdarcie, burzę myśli, nagromadzenie negatywnych, depresyjnych emocji. Wszystko to zmieniało aurę człowieka, a białowłosy umiał to doskonale interpretować.
— Wiele innych rzeczy także się zmieniło — odpowiedział tajemniczo Naito.
— Mniemam, że czegoś ode mnie potrzebujesz, czyż nie?
— Tak. Chciałbym cię prosić o wstawiennictwo.
***
— Podsumujmy wszystko — zaproponowała Lilith, ale nie czekała na aprobatę Zhanga ani Senshoku, przypinając na korkową tablicę zdjęcia siódemki zamordowanych nastolatków. Podobizn dwójki sprzed ich śmierci nie udało się znaleźć, w związku z czym fotografie wykonano oczyszczonym z kosmetyków odciętym głowom.
Naczelnik Gwardii przyglądał się w milczeniu, siedząc za swoim biurkiem i splatając dłonie pod brodą. Naizo z kolei opierał się o ścianę, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej, cichy i upiorny, jak zawsze, a jednak w pewien sposób zadowolony z przerwania codziennej rutyny, za jaką uznawał ciągłe przesłuchania.
— Siedmioro nastolatków w wieku od 12tu do 13 lat. Dwie dziewczynki, pięcioro chłopców. Znaleźliśmy na miejscu jedynie ich głowy. Na chwilę obecną nie ma nawet śladu po reszcie ciał. Dekapitację przeprowadzono natychmiastowo, bardzo ostrym narzędziem, nie pastwiono się nad ofiarami w żaden widoczny na twarzy sposób. Cała siódemka była Gwardzistami i patrolowała ulice Miracle City w trzech różnych sektorach ostatniej nocy, kiedy to wszyscy zostali zabici. Wszyscy zostali upudrowani i ucharakteryzowani za pomocą kosmetyków, przez co nawet chłopcy przypominali kobiety. Całą siódemkę charakteryzowały długie włosy, które sprawca przywiązał do gałęzi dębu, tworząc siedem różnych węzłów. Nie znaleźliśmy żadnego związku między rodzajami poszczególnych węzłów, a ofiarami. Prawdopodobnie najważniejszą kwestią jest jednak fakt... że cała siódemka - nawet dziewczęta - została wykastrowana. Podczas sekcji... zwłok okazało się, że pozostałości po zabiegu zamknięto im wszystkim w ustach — przedstawiła wszystkie fakty praktycznie na jednym wydechu Lilith, po czym obróciła się na pięcie przodem do Naczelnika, trzymając oburącz za plastikowy wskaźnik.
— Jak rozumiem, nie ma żadnych tropów, tak? Śladów krwi, śladów stóp, odcisków palców, kosmyków włosów... — zaczął wyliczać Chińczyk, z zafrasowanym wyrazem twarzy lustrując zdjęcia nastolatków. — Mamy możliwość namierzenia ich rodzin?
— Obawiam się, że stosunkowo ograniczoną. Te dzieci dołączyły do Gwardii niedługo po ataku Loży Kłamców. Powód wydaje mi się oczywisty - brak domu, bliskich i środków na życie, jak u setek ich rówieśników — odparła okularnica.
— Czyli nie ma komu składać kondolencji, świetnie. Przejdź do rzeczy, glino, wiem, że coś ci się ciśnie na usta — wtrącił się zniecierpliwiony Naizo. Sprawiał wrażenie przekonanego, że sam lepiej poradziłby sobie z całą sprawą, a konieczność współpracowania z Lilith przy śledztwie godziła w jego poczucie dumy.
— Jak W ISTOCIE planowałam powiedzieć — podjęła kobieta, mierząc nowego partnera niechętnym spojrzeniem — brak śladów należałoby zrekompensować jakimkolwiek zarysem portretu psychologicznego sprawcy. Trzeba zbadać sposób działania, okoliczności, personalia wszystkich ofiar i zależności między nimi. Dzięki temu będziemy w stanie zbliżyć się do zrozumienia zasad, według których działa morderca — zwróciła się tylko i wyłącznie do przełożonego, zupełnie ignorując poirytowanego Senshoku.
— Odnoszę wrażenie, że wyciągnęłaś już kilka wniosków...
— ...które pomogły mi sformułować kilka teorii, tak — weszła mężczyźnie w słowo. — Przede wszystkim zwróciłam uwagę na fakt, że kilka ostatnich morderstw miało w jakimś stopniu podłoże seksualne. Pan minister miał w sobie swojego własnego członka, te dzieci straciły część lub całe genitalia, jeszcze parę nocy temu kobiecie należącej do Loży zamieniono chirurgicznie miejscami macicę z żołądkiem. Tego ranka Br... Generał Carver wpadł na pomysł, że być może sprawca był ofiarą gwałtu. Niewykluczone, że serii gwałtu, być może długotrwałego molestowania. Tego rodzaju przejścia mogą wypaczyć psychikę ofiary, popchnąć ją do działań, do których bez nich nie byłaby zdolna ani skłonna — powiedziała i przerwała na chwilę, podchodząc do biurka i podnosząc z niego szklankę wody, która momentalnie zniknęła w jej gardle. — Gdyby zamordowani należeli do tej samej płci, mogłabym spróbować wywnioskować płeć sprawcy, ale wiemy wszyscy, że atakowano kobiety i mężczyzn niemalże po równo. Tutaj jednak wkracza obrazowość, z jaką ciała ofiar umiejscawiane są w widocznych, charakterystycznych punktach Miracle City. Dla przykładu ukrzyżowany minister, który ewidentnie stracił ręce przedśmiertnie i został przybity dopiero po ponownym ich przyszyciu. Wydaje mi się, że umysł, z którym mamy do czynienia, jak wielu seryjnych morderców na przełomie wieków dąży do czegoś, co ma dla niego dużą wartość. Nie ukrywa tego, co robi. Każdą ofiarę sytuuje inaczej, tworzy z niej swoje "dzieło". Jakkolwiek dziwnie i niedorzecznie brzmi to w tej sytuacji, morderca przypomina artystę lub artystkę. Pokuszę się o stwierdzenie, że każde morderstwo to nowa wiadomość. Może gdyby rozszyfrować ukryte znaczenie dzieł mordercy...
— Wystarczy już — przerwał gwałtownie Senshoku, odklejając się od ściany i wychodząc na środek gabinetu. — Z całym podobno należnym szacunkiem, ale według mnie to wszystko gówno prawda. Zgadzam się tylko z tym o robieniu mozaik i innych obrazków z ciał, nie z przesłaniem, interpretacją i resztą gówna.
— Ty bezczelny... — zawarczała okularnica, przez chwilę stojąc na granicy między złapaniem za katanę, a złapaniem za szklankę i rozbiciem jej na głowie Naizo. Ostatecznie nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. — W takim razie może nas oświecisz i powiesz, jak ty to widzisz?
— Wiesz, dlaczego ostatnio ofiarom ucina się jaja, rozbiera do naga, kastruje i nadziewa piersi sadzą? Bo morderca taką ma wenę. Nic ponad to. Zapomnij o swoich teoriach. Wiedza z książeczek nie pomoże tu w niczym. Za dzień lub dwa sprawcy zmieni się nastrój i zacznie ludzi wieszać na różnych rodzajach pętli albo strzelać do nich z odległości zależnej od dnia tygodnia. Bezcelowe.
— Co proponujesz, Naizo? — zapytał z całkowitym spokojem Zhang.
— Nic nie proponuję. Gwarantuję. Daj mi osiem dni, a dorwę mordercę w pojedynkę.
Naczelnik Gwardii przyglądał się w milczeniu, siedząc za swoim biurkiem i splatając dłonie pod brodą. Naizo z kolei opierał się o ścianę, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej, cichy i upiorny, jak zawsze, a jednak w pewien sposób zadowolony z przerwania codziennej rutyny, za jaką uznawał ciągłe przesłuchania.
— Siedmioro nastolatków w wieku od 12tu do 13 lat. Dwie dziewczynki, pięcioro chłopców. Znaleźliśmy na miejscu jedynie ich głowy. Na chwilę obecną nie ma nawet śladu po reszcie ciał. Dekapitację przeprowadzono natychmiastowo, bardzo ostrym narzędziem, nie pastwiono się nad ofiarami w żaden widoczny na twarzy sposób. Cała siódemka była Gwardzistami i patrolowała ulice Miracle City w trzech różnych sektorach ostatniej nocy, kiedy to wszyscy zostali zabici. Wszyscy zostali upudrowani i ucharakteryzowani za pomocą kosmetyków, przez co nawet chłopcy przypominali kobiety. Całą siódemkę charakteryzowały długie włosy, które sprawca przywiązał do gałęzi dębu, tworząc siedem różnych węzłów. Nie znaleźliśmy żadnego związku między rodzajami poszczególnych węzłów, a ofiarami. Prawdopodobnie najważniejszą kwestią jest jednak fakt... że cała siódemka - nawet dziewczęta - została wykastrowana. Podczas sekcji... zwłok okazało się, że pozostałości po zabiegu zamknięto im wszystkim w ustach — przedstawiła wszystkie fakty praktycznie na jednym wydechu Lilith, po czym obróciła się na pięcie przodem do Naczelnika, trzymając oburącz za plastikowy wskaźnik.
— Jak rozumiem, nie ma żadnych tropów, tak? Śladów krwi, śladów stóp, odcisków palców, kosmyków włosów... — zaczął wyliczać Chińczyk, z zafrasowanym wyrazem twarzy lustrując zdjęcia nastolatków. — Mamy możliwość namierzenia ich rodzin?
— Obawiam się, że stosunkowo ograniczoną. Te dzieci dołączyły do Gwardii niedługo po ataku Loży Kłamców. Powód wydaje mi się oczywisty - brak domu, bliskich i środków na życie, jak u setek ich rówieśników — odparła okularnica.
— Czyli nie ma komu składać kondolencji, świetnie. Przejdź do rzeczy, glino, wiem, że coś ci się ciśnie na usta — wtrącił się zniecierpliwiony Naizo. Sprawiał wrażenie przekonanego, że sam lepiej poradziłby sobie z całą sprawą, a konieczność współpracowania z Lilith przy śledztwie godziła w jego poczucie dumy.
— Jak W ISTOCIE planowałam powiedzieć — podjęła kobieta, mierząc nowego partnera niechętnym spojrzeniem — brak śladów należałoby zrekompensować jakimkolwiek zarysem portretu psychologicznego sprawcy. Trzeba zbadać sposób działania, okoliczności, personalia wszystkich ofiar i zależności między nimi. Dzięki temu będziemy w stanie zbliżyć się do zrozumienia zasad, według których działa morderca — zwróciła się tylko i wyłącznie do przełożonego, zupełnie ignorując poirytowanego Senshoku.
— Odnoszę wrażenie, że wyciągnęłaś już kilka wniosków...
— ...które pomogły mi sformułować kilka teorii, tak — weszła mężczyźnie w słowo. — Przede wszystkim zwróciłam uwagę na fakt, że kilka ostatnich morderstw miało w jakimś stopniu podłoże seksualne. Pan minister miał w sobie swojego własnego członka, te dzieci straciły część lub całe genitalia, jeszcze parę nocy temu kobiecie należącej do Loży zamieniono chirurgicznie miejscami macicę z żołądkiem. Tego ranka Br... Generał Carver wpadł na pomysł, że być może sprawca był ofiarą gwałtu. Niewykluczone, że serii gwałtu, być może długotrwałego molestowania. Tego rodzaju przejścia mogą wypaczyć psychikę ofiary, popchnąć ją do działań, do których bez nich nie byłaby zdolna ani skłonna — powiedziała i przerwała na chwilę, podchodząc do biurka i podnosząc z niego szklankę wody, która momentalnie zniknęła w jej gardle. — Gdyby zamordowani należeli do tej samej płci, mogłabym spróbować wywnioskować płeć sprawcy, ale wiemy wszyscy, że atakowano kobiety i mężczyzn niemalże po równo. Tutaj jednak wkracza obrazowość, z jaką ciała ofiar umiejscawiane są w widocznych, charakterystycznych punktach Miracle City. Dla przykładu ukrzyżowany minister, który ewidentnie stracił ręce przedśmiertnie i został przybity dopiero po ponownym ich przyszyciu. Wydaje mi się, że umysł, z którym mamy do czynienia, jak wielu seryjnych morderców na przełomie wieków dąży do czegoś, co ma dla niego dużą wartość. Nie ukrywa tego, co robi. Każdą ofiarę sytuuje inaczej, tworzy z niej swoje "dzieło". Jakkolwiek dziwnie i niedorzecznie brzmi to w tej sytuacji, morderca przypomina artystę lub artystkę. Pokuszę się o stwierdzenie, że każde morderstwo to nowa wiadomość. Może gdyby rozszyfrować ukryte znaczenie dzieł mordercy...
— Wystarczy już — przerwał gwałtownie Senshoku, odklejając się od ściany i wychodząc na środek gabinetu. — Z całym podobno należnym szacunkiem, ale według mnie to wszystko gówno prawda. Zgadzam się tylko z tym o robieniu mozaik i innych obrazków z ciał, nie z przesłaniem, interpretacją i resztą gówna.
— Ty bezczelny... — zawarczała okularnica, przez chwilę stojąc na granicy między złapaniem za katanę, a złapaniem za szklankę i rozbiciem jej na głowie Naizo. Ostatecznie nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. — W takim razie może nas oświecisz i powiesz, jak ty to widzisz?
— Wiesz, dlaczego ostatnio ofiarom ucina się jaja, rozbiera do naga, kastruje i nadziewa piersi sadzą? Bo morderca taką ma wenę. Nic ponad to. Zapomnij o swoich teoriach. Wiedza z książeczek nie pomoże tu w niczym. Za dzień lub dwa sprawcy zmieni się nastrój i zacznie ludzi wieszać na różnych rodzajach pętli albo strzelać do nich z odległości zależnej od dnia tygodnia. Bezcelowe.
— Co proponujesz, Naizo? — zapytał z całkowitym spokojem Zhang.
— Nic nie proponuję. Gwarantuję. Daj mi osiem dni, a dorwę mordercę w pojedynkę.
***
— Nie mogę w to uwierzyć! Jak oni śmią? Przecież jesteśmy kręgosłupem tego miasta — wykrzykiwał któryś z ministrów starej generacji najpewniej z mównicy, chociaż Bachir słyszał go już u wejścia do swojego korytarza. Nie wiedział nawet, który z nich tak się wydzierał - dla niego brzmieli tak samo i byli praktycznie tacy sami - siebie warci. Mulat był już przygotowany na to, że za kilka chwil i kilkanaście metrów zaleją go swoimi problemami, przeciągając go między swoimi frontami, niczym szmacianą lalkę.
— Jak zwykle każdy będzie ode mnie czegoś chciał, bo dla odmiany ja jestem spokojny i zajmuję się tym, co do mnie należy — pomyślał białowłosy. Nie był mu jednak obojętny chaos panujący obecnie w Miracle City. Wiedział, że należało mu przeciwdziałać i zebrać wszystko do kupy, zanim dojdzie do najgorszego, przeoczanego przez wyższe sfery.
— Dzień dobry panom ministrom — rzucił Bachir, wkraczając na swoją ambonę, górującą nad małą salą za gabinetem Naczelnika Gwardii. — Rozumiem, że dyskutujecie o reformach gospodarczych, zapełnieniu stanowisk i deprawacji na ulicach miasta, czego należałoby się po was spodziewać, tak? — uderzył sarkastycznie i z bladym, pełnym politowania uśmiechem. Poczuł się nagle, jakby na pustej scenie w teatrze światła wszystkich reflektorów skupiły się na jego osobie. Członkowie rady wbili w niego wzrok, jak noże w ciało Juliusza Cezara.
— Bachir! — zawołał do niego jako pierwszy jakiś młodzieńczy głos. Mulat obrócił się w kierunku, z którego dobiegał. Nie poznawał ani samego głosu, ani jego właściciela - dwudziestoparoletniego blondyna z włosami uplecionymi w dwa warkocze po lewej stronie głowy z ostrym nosem, ostrym spojrzeniem i ostrymi językiem, co wywnioskował po spojrzeniu. Posiadacz głosu ubrany w turkusy i szkarłaty machnął dłonią na powitanie, zamiatając absurdalnie szerokim rękawem. Mulat już go nie lubił.
— Dyskutowaliśmy właśnie o znikomej roli Niebiańskich Rycerzy w życiu politycznym tego miasta. Ich neutralność i obojętność zaczęła wzbudzać niepokój i szemrania wśród moich kolegów z rady. W odpowiedzi na żądanie kooperacji z ich strony, Rycerze przysłali bowiem tylko krótki liścik ze zwrotem grzecznościowym, podpisem i słowem "nie" pomiędzy. Stąd zresztą oburzenie, które niechybnie przed chwilą słyszałeś — powiedział do niego wyniośle, kwieciście i w pewnym stopniu z wyższością młodzieniec.
— Czyim jesteś synem, chłopcze? — ugodził go pytaniem Bachir, kompletnie ignorując jego historię. Wzburzenie przemknęło przez młodą twarz, jak kręgi na wodzie - zgodnie z przewidywaniami. Rozmówca zachował jednak spokój, mimo urażonej dumy i oczywistej jego zdaniem zniewagi ze strony Mulata.
— Mój ojciec - niech mu ziemia lekką będzie - szczycił się posadą Ministra ds. Gospodarki. Ja nazywam się Yang — wycedził przez białe ząbki spoufalający się młodzieniec, kończąc fałszywie szerokim uśmieszkiem.
— I zapewne jesteś przyszłym Ministrem ds. Gospodarki — kontynuował Bachir. — Ciało już ostygło? — Nawet nie drgnęła mu powieka na widok czerwieniejącego lica żyjącego pod kloszem paniczyka z wielkimi, jak przypuszczał, planami. Patrzył w milczeniu, jak Yang gorączkowo rozważa subtelną różnicę między poziomem jego gniewu i poziomem, do którego był skłonny się zniżyć, by go wyrazić.
— Jak śmiesz, ty ordynarna, kantyjska małpo! — wytoczył spomiędzy zaciśniętych zębów swoje prawdziwe myśli. — Jeśli myślisz, że możesz...
— Mogę — uciął Bachir. — Zamilcz, chłopcze, nie zrobisz na mnie wrażenia. Pierwsze wystarczy — ustawił chłopaka do pionu, jakby ten miał dwa razy mniej lat, niż miał faktycznie. — Usiądź cicho i zastanów się, co przystoi Ministrowi ds. Gospodarki, a co nie. Nie nadajesz się do zabawy w politykę, Yang — poinformował zamurowanego blondyna, po czym natychmiast zwrócił się ku reszcie rady, nim ci zwrócili się do niego z prośbami lub żądaniami.
— Panowie — rzekł stanowczo — zanim wycisnę z was powód, dla którego przemilczeliście dołączenie do rady nowego członka, chcę niezwłocznie załatwić inną sprawę, równie niecierpiącą zwłoki. Powiem wprost - nie musicie się zgadzać, ale w takim wypadku zawetuję wszystkie wasze dzisiejsze propozycje na mocy ZBV. Mam waszą zgodę? — wyłożył kawę na stół, jakby wszystkie karty znajdowały się w jego bufiastych rękawach.
— Bachir... wykończysz nas kiedyś — burknął tylko Minister Dziedzictwa Historycznego, zdziadziały i jednouchy jegomość z kolonialną kitką wijącą się z tyłu przesadnie kanciastej głowy. Mulat skłonił mu się w wyrazie wdzięczności, której względem nielubianego ministra, jak i każdego polityka nigdy nie odczuwał.
— Naito — zawołał białowłosy — możesz już do nas dołączyć.
Członkowie rady zdążyli tylko wymienić między sobą skonsternowane, zaniepokojone spojrzenia. Nadąsany i upokorzony, a przy tym wyprany z odwagi do stawienia czoła Bachirowi Yang przyglądał się wszystkiemu spode łba, osłaniając spąsowiałą twarz masywnym rękawem drogiego kubraka. Drzwi do sali, nad którą unosiły się ambony otwarły się pod naporem jednej dłoni. Chłopak o Przeklętych Oczach wystąpił na środek, kłaniając się radzie, lecz jego pochylona głowa skierowana była centralnie w stronę Bachira.
— Przedstaw, proszę, sprawę, z którą chciałeś się do nas zwrócić — poinstruował go Mulat, a Kurokawa wyprostował się.
— Chcę uzyskać dostęp do szczątków grobowców przetrzymywanych w podziemiach Miracle City.
Koniec Rozdziału 240
Następnym razem: Wilk w owczej skórze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz