czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 33: Jeszcze się spotkamy

ROZDZIAŁ 33

     -Czuję ją już stąd... cóż za wspaniała moc... Kim może być jej właściciel? Jak silny jest? Jak łatwo go złamać? Jakie będą jego ostatnie słowa? - kroczył przed siebie z rękoma schowanymi w kieszeniach, czując rosnące przejęcie. Jego serce biło szybciej, lecz bynajmniej nie ze strachu. Cieszył się. Uwielbiał to uczucie. Uwielbiał poznawać każdy szczegół w zachowaniu swojego przeciwnika. Uwielbiał z pełną świadomością niszczyć coś, co formowało się latami. Pomimo maski na połowie twarzy, zdawało się, że na twarzy szatyna widniał szeroki uśmiech.
     Był jakby zawieszony w pustce. Kurokawa emanujący fioletową mocą duchowa stał luźno w miejscu, w którym ostatni raz uderzył przeciwnika. Bezwiednie utrzymywał się na nogach pośród odłamków metalu z rozerwanego na poły samochodu. Czarna skóra drgnęła wskutek odebranego z niedaleka bodźca. Oczy podniosły się, wbijając wzrok w wąską uliczkę, z której nadchodził osobnik z równie morderczymi intencjami, co wcześniej Naito. Być może była to tylko iluzja, być może wrażenie powstałe w wyniku ekspresji, lecz zdawało się, że aura otaczająca czerwonookiego mężczyznę formuje się na kształt śmiejącej się czaszki. Młody Madness nie widział tego. Nie czuł. Jego zdrowy rozsądek wyparował już dawno. Została tylko niema, ślepa furia, skierowana przeciw każdemu, kogo uznawał za zagrożenie.
     -Yoooo... - pojedyncze drgnięcia poruszały szczęką szatyna. Jego ręce wciąż pozostawały w kieszeniach spodni. Spokojne kroki kontrastowały z żądzą mordu, jaką pałał. Lustrował każdy szczegół stojącej przed nim istoty, która była już czymś więcej, niż "Madnessem". Jego euforia rosła, ilekroć próbował zmierzyć ilość mocy, jaką dysponował Kurokawa. Obecnie białowłosy chłopak ugiął nagle nogi w kolanach, pochylając się do przodu. W mgnieniu oka odbił się z niezwykłą prędkością, celując prawą pięścią w twarz Połykacza Grzechów. Nie dopuszczał do siebie żadnej myśli, a już na pewno nie takiej... że nie zdoła go trafić. Szatyn najzwyczajniej w świecie przechylił głowę w bok, jednak chwilę po uderzeniu dwie linki przy jego masce pękły, a ona sama pchnięta pędem powietrza, odsunęła się na drugi bok.
-Ciekawe... Uderzył z taką ilością energii, by uszkodzić ją samym impetem ciosu... - szybko przeanalizował czerwonooki. Pół sekundy po pierwszym, nie do końca udanym ciosie, w twarz mężczyzny wystrzeliła druga pięść. Zatrzymała się z głuchym plaśnięciem i wszystko wskazywało na to, że trafiła, jednak szatyn ani drgnął. Wszystko wyjaśniło się już po chwili. Przeciwnik Kurokawy najzwyczajniej w świecie pochwycił lecącą pięść... zaciskając na niej zęby. I choć w przypadku normalnego człowieka byłoby to niemożliwe, czarnowłosy był ewenementem. Mianowicie kąciki jego ust nie mieściły się tam, gdzie powinny. Wyglądało to tak, jakby jama gębowa mężczyzny została znacznie poszerzona jakimś ostrym narzędziem. Otwór ciągnął się przez oba policzki niemal do samego punktu styku obu szczęk.
     Zęby Połykacza Grzechów wbiły się w czarną, jak smoła skórę na knykciach, a on sam zaśmiał się złowieszczo. Dopiero teraz wyjął dłonie z kieszeni. W jednej z nich trzymał pudełko zapałek, w drugiej jedną tylko zapałkę. Nim zablokowany Naito zdążył pomyśleć o wyciągnięciu ręki z zębów wroga, spomiędzy warg wydobył się cuchnący, fioletowy gaz, który gęstą chmurą otoczył rękę i część ciała Madnessa. W tym właśnie momencie czerwonooki odpalił zapałkę od pudełka, wtryniając płonący łepek w pędzącą chmurę. Gaz uległ zapłonowi w jednej chwili, a wciąż posuwająca się do przodu fala wydłużała zasięg miotacza ognia. Płomienie natychmiast ogarnęły białowłosego nastolatka. Zielonooki instynktownie przystawił wolną rękę do boku oponenta. Potężna fala uderzeniowa gruchnęła w jego żebra, a ten jakby nigdy nic wyciągnął zęby ze skóry gimnazjalisty, dając się ponieść atakowi.
     Niebywała siła szarpnęła nim, miotając na bok, jak wystrzelony z pistoletu pocisk. I choć teoretycznie powinien być całkowicie pozbawiony kontroli nad swoim ruchem, szatyn w locie zwyczajnie wsadził ręce w kieszenie, prostując się, jak pałąk i wyrównując kąt opadania. Miał już zderzyć się z nadjeżdżającym samochodem dostawczym, gdy nagle zwolnił do tego stopnia, że dosłownie obrócił się w powietrzu. Pozostała siła wypadkowa pchnęła go na bok pojazdu stopami do jego powierzchni. Czerwonooki zgiął więc nogi i odbił się, nim jeszcze energia kinetyczna zdążyła się wyczerpać. Jego wybicie się było tak silne, że zostawił w metalowej ściance bardzo głębokie wgniecenie, a wam wóz został dosłownie zepchnięty z drogi, przewracając się i sunąc po asfalcie. Samochód zatrzymał się dopiero, gdy dotarłszy na chodnik, uderzył w ścianę bloku, którą częściowo rozbił.
     Tymczasem wybity mężczyzna poszybował, jak strzała prosto w stronę oponenta. W locie przypominał teraz wystrzeloną przez łódź podwodną torpedę i ani myślał się zatrzymywać. Zamroczony Kurokawa, nie dostrzegając odrzuconego wroga, stał w miejscu, nie wyglądając wcale na poparzonego.
-Hm... Czego powinienem użyć teraz? Mam jeszcze spory arsenał, ale czy naprawdę jest wart takich fajerwerków? Wyśmiano by mnie, gdybym poszedł na całość w walce z takim chuchrem. Może od razu skręcę mu kark? Nie jest ani rozmowny, ani też zbytnio inteligentny. Taka walka w ogóle mnie nie ekscytuje... choć jego Emisja jest całkiem silna - Połykacz Grzechów zastanawiał się, jak zakończyć walkę, sprawiając jednocześnie wrażenie, jakby była to dla niego codzienna rutyna. Kiedy Naito spostrzegł zbliżający się żywy pocisk, było już za późno na unik nawet dla niego. Mimo wszystko, wspominanie o tym nie zdawało się być potrzebne, gdyż Madness w ogóle nie próbował tego robić. Stanął tylko w rozkroku, częściowo odwrócony do szatyna. Lewą rękę opuścił bezwiednie, podczas gdy prawy łokieć wystawił do tyłu, zaciskając pięść knykciami do góry. Powietrze zatańczyło wokół jego ręki, jakby wsysane przez próżnię. Przygotowywana do uderzenia ręka otoczona została poświatą tak silną, że niemal całkowicie zakryła ona kształt kończyny. Miała taki sam fioletowy kolor, jak snop światła wokół całego ciała chłopaka.
-Ooooooch! - radosne zdziwienie wykrzywiło rozerwane usta mężczyzny w ogromnym, paskudnym uśmiechu. -To może jednak nie być takie łatwe, jak sądziłem. Nawet jeśli się osłonię, zatrzymam tylko 90% mocy uderzenia. Nieźle, chłoptasiu. Szkoda, że w takim wypadku muszę cię szybko zlikwidować. Czas użyć TEGO - postanowił usatysfakcjonowany czerwonooki. Zdawało się już, że nic nie zatrzyma tajemniczej techniki nieświadomego gimnazjalisty i nieznanych zamiarów psychopatycznego mordercy... Nic bardziej mylnego! Nagle, praktycznie znikąd, niezwykle szybko poruszająca się postać dosłownie wbiegła po plecach nastolatka. Po drodze uderzyła stopą w odsłoniętą potylicę młodego Madnessa, a zaraz potem odbiła się od jego głowy. Kurokawa, pozbawiony przytomności zachwiał się i upadł na asfalt, wracając do normalnego wyglądu. Przygotowywany atak również został powstrzymany.
     Delikatne zdziwienie pojawiło się w oczach Połykacza Grzechów, gdy tajemnicza postać, lecąc w jego kierunku okazała się dzierżyć w jednej dłoni naginatę. Pędzący przeciwnik zamachnął się swoją bronią, celując prosto w twarz psychopaty. Cięcie było bardzo głębokie. Jedyne, co mógł zrobić elegant, to otworzyć swoją paszczę do granic możliwości - które były rzecz jasna bardzo szerokie. Ostrze wniknęło w przestrzeń pomiędzy obydwiema szczękami, o centymetr mijając skórę. W ten sposób szatyn zyskał czas, by w pełnym pędzie "odbić się" od powietrza i wylądować na asfalcie. Ten, który powalił Naito uczynił to samo, przestając już być "nieznajomym".
     -Kawasaki Matsu - uśmiechnął się, jak istny szarlatan czerwonooki, spoglądając na rozwiane, zielone włosy mężczyzny o arabskiej cerze. Mistrz Kurokawy oparł ostrze swojej naginaty o podłoże, mierząc wroga ostrym spojrzeniem brązowych oczu.
-Senshoku Naizou. Nie spodziewałem się twojego przybycia... - odparł dość chłodno nauczyciel.
-Ach, ranisz mnie! Gdzie ty, tam i ja, zapomniałeś? - zaśmiał się złowieszczo czerwonooki. -Nasz spór wciąż nie został jeszcze rozstrzygnięty, prawda? Który to już raz? - zapytał z udawaną nostalgią.
-Jeśli będziesz tak głupi, by stanąć teraz przeciwko mnie, będzie to nasz 101-szy pojedynek. Ale jeżeli faktycznie nie chcesz się wycofywać... nie odpuszczę ci niczego, czego się dzisiaj dopuściłeś - gdy zabrzmiało ostatnie zdanie, szeroka na trzy metry poświata otoczyła całe ciało zielonowłosego. Powietrze zadrżało przerażająco, a asfalt pod stopami Araba popękał, jak kawałek szkła.
-Tego się po tobie spodziewałem... - zaśmiał się opętańczo Naizou, rozkładając szeroko ręce. -Chyba odpuszczę sobie na dzisiaj. Nie mam ochoty pokonywać cię w takim miejscu... - mruknął, odwracając się plecami do Matsu i powoli zmierzając w swoim kierunku.
-Jeszcze nigdy ci się to nie udało... - sprostowanie Kawasakiego uderzyło w barki Połykacza Grzechów, niczym młot kowalski, jednak ten tylko stanął w miejscu. -...a gdy teraz odejdziesz, to nie ze mną będziesz walczył. To ten chłopiec cię zniszczy - dodał brązowooki, a szatyn wybuchnął śmiechem.
-To ten twój osławiony uczeń? Mała, denerwująca płotka... ale ma potencjał. Niech przyjdzie, kiedy tylko zechce. Załatwię go i przyjdę po ciebie. A wtedy będziesz ze mną walczył w samym środku waszej siedziby. Na głównym placu, przed wszystkimi twoimi towarzyszami. Jasne? - zaproponował najkorzystniejszy dla siebie układ, lecz wbrew pozorom, jego rozmówca nie miał nic do stracenia.
-Widzę, że nadal nie nauczyłeś się słuchać... - głos Matsu wbił kolejną szpilkę w układ nerwowy Naizou, który niezauważenie zacisnął pięści w kieszeniach. -...ale zgadzam się. Nie widzę problemu - przystał na narzucone warunki Kawasaki, a czerwonooki odwrócił się ostatni raz w jego kierunku.
-Dzieciaku! Twój mistrzunio wydał na ciebie wyrok! Jego wiń, kiedy odbiorę ci życie! - krzyknął do nieprzytomnego, na którego twarzy pojawił się delikatny grymas, jakby słyszał wszystko, co mówiono. Senshoku ponownie skierował się w swoją stronę, otoczony przez kłąb fioletowego dymu, który pojawił się znikąd i pochłonął go w całości, po czym zniknął.
     Kawasaki machnął dłonią, sprawiając że dzierżona przez niego broń rozpłynęła się w powietrzu, po czym powoli podszedł do obezwładnionego własnoręcznie ucznia. Kucnął przy nim, przewracając go na plecy, po czym kolejno położył dłoń na każdej ranie gimnazjalisty, blokując je przy użyciu mocy duchowej.
-Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo jest mi przykro... - mruknął gorzko do nieprzytomnego chłopaka, przekładając go sobie przez ramię. Ostrożnie wyciągnął z bluzy Kurokawy komórkę, którą sam mu sprawił jakiś czas temu, po czym szybko wybrał w kontaktach numer matki. Czym prędzej zaczął wystukiwać treść wiadomości o następującej treści: "Zostaję na noc u kolegi. Przepraszam, że mówię dopiero teraz. Porozmawiamy jutro", po czym wysłał ją do adresata.
-Trzeba będzie poskładać cię do kupy, Naito. Jestem z ciebie dumny. Pomimo mojej głupoty po raz kolejny ci się udało... wam. Jesteś już prawie gotów... na Morriden - mówił zielonowłosy, idąc w tylko sobie znanym kierunku, pozostawiając całkowicie zdemolowaną okolicę.
***
     -Zabiłeś go? - głos siedzącego na kamiennym tronie, ciemnoskórego albinosa rozszedł się po zalanej mrokiem sali. Jedynym źródłem światła były otwarte drzwi komnaty. Snop oświetlał postać pochylonego w wymuszonym geście szacunku Naizou. Oczy przywódcy świdrowały na wylot serce mężczyzny.
-Tak. Był już na granicy śmierci. Pożarcie jego duszy było najlepszym sposobem na przedłużenie jego użyteczności - wytłumaczył spokojnie i beznamiętnie Senshoku. Choć starał się tego nie okazywać, czuł ogromny respekt przed Bachirem i nie miał odwagi go okłamywać. Białowłosy wypełniał ciszę stukaniem paznokciami o kamienne oparcie swojego tronu.
-Czy nie ma już nic więcej, o czym powinienem wiedzieć? - zapytał nagle ciemnoskóry, a serce czerwonookiego zaczęło diametralnie bić szybciej. Sam był na siebie wściekły za tak żałosną reakcję.
-Tak, Bachir-sama. Ale jeśli tylko się zgodzisz, wolałbym o tym nie mówić... - z najwyższym trudem wypowiedział drugie zdanie. W postaci przywódcy było to coś, co zamykało usta temu, kto chciał zdobyć się na jakiekolwiek uwłaczanie pozycji mężczyzny. Bachir sam w sobie był jednak przeraźliwie spokojny niezależnie od sytuacji, przez co wielu innych wyprowadzał z równowagi.
-Rozumiem. Czy informacja, którą chcesz ukryć może nam w jakiś sposób zaszkodzić? - był niebywale przenikliwy. Mówił prosto, a jednocześnie tak wyniośle. Tak oszczędnie, a paradoksalnie bogato.
-Nie, Bachir-sama - odparł prawie natychmiast szatyn. Nie chciał się zastanawiać. Bał się, że gdy już zacznie, odnajdzie w ostatnich wydarzeniach coś, czego nie będzie mógł zataić.
-Dobrze więc. Możesz już odejść - uciął rozmowę białowłosy, a Naizou kiwnął głową, opuszczając salę.

Koniec Rozdziału 33
Koniec arcu nr. 3: Uwolnij siebie - uwolnij świat
Następnym razem: Głębia pustki

wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział 32: Madman Stream

ROZDZIAŁ 32

     Długi gwóźdź wbił się w lewą pierś kuglarza, jak nóż w masło. Z rozstawionymi na boki rękoma wyglądał teraz, niczym ukrzyżowany Chrystus. Niebieskooki był pewien, że impet uderzającego pocisku wstrząśnie nim, rzuci na ziemię... mylił się. Dałby sobie głowę uciąć, że powinno go to zaboleć... straciłby ją. I w tym jednym momencie miał cichą nadzieję, że uniesie dłoń, wyciągnie gwóźdź, a potem pobiegnie dalej wraz z Shizuką... nadzieja umiera ostatnia.
     Świat przed jego oczyma zwolnił. Dźwięki wydawane przez klaksony samochodów zdawały się być niemalże widoczne, przeciągle i ospale odbijając się od ścian. Wiszące nad miastem słońce wysyłało swoje promienie snującym się po świecie mrówkom. Tak ciepłe i kojące. Tak upragnione. Ciało Marionetkarza - pochłaniane przez chłód i mrok - pragnęło zanurzyć się w nich choć na chwilę. Dłoń chłopaka uniosła się minimalnie, jakby chciała zagarnąć dla siebie odrobinę tego ciepła... lecz opadła.
     Haruki leżał na betonie. Nie minęła nawet sekunda od chwili, gdy jego plecy uderzyły o podłoże, jednak dla niego czas ten zdawał się być godziną. Pisk. Przeraźliwy, wypełniony rozpaczą i histerią pisk, który zaraz przerodził się w bezsilny krzyk. Marionetkarz poczuł drganie gdzieś obok. Niebieskie oczy z pomniejszonymi w anemii źrenicami zlustrowały to, co legło obok kuglarza.
-Shi... zu... ka... - ta jedna myśl zakwiliła żałośnie w jego głowie. Rudowłosa dziewczyna upadła na kolana. Z fiołkowych oczu, które przecież nigdy nie były oczami człowieka, płynęły łzy. Płynęły tak gęsto, jakby miały zamiar rozcieńczyć całą krew, płynącą z rany chłopaka. Shizuka drżącymi rękoma chwyciła delikatnie głowę mistrza, kładąc ją na swoich kolanach. Pochyliła twarz, patrząc na bladą cerę trafionego. Łzy zaczęły spadać na jego policzki, spływając po nich.
-Co się stało? Dlaczego płaczesz, Shizuka? Nic mi nie jest. Muszę tylko odpocząć. Zaraz wstanę i pójdziemy dalej. Naito zajmie się tym gościem. Przecież nie umrę, prawda? Nie zrobiłbym ci tego... - drżące usta rozwarły się lekko, jednak nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Pojedyncza łza spłynęła na jego język, pobudzając spowolniony umysł. -Nie wierzę... Naprawdę tak zginę? - mętny wzrok teraz dopiero uchwycił wystający z ciała gwóźdź.
     Śmiał się. Okrutnie, paskudnie, jak psychopata, dysząc przy tym, jak hiena. Cieszyło go to. Cieszył go widok umierającej w agonii ofiary. Był myśliwym. Był Połykaczem Grzechów. Był wolnym strzelcem. Tak żył, w takim kierunku się rozwijał. Złotooki postawił zdecydowany krok do przodu, chcąc w końcu zwrócić na siebie uwagę klęczącej dziewczyny. Udało mu się. Zaczerwienione, mokre od łez oczy spojrzały w jego stronę z bólem i żalem. Tak czystym i pozbawionym jakichkolwiek innych uczuć...
-Wychodzi na to, że koledze śpieszno do bycia pochłoniętym - wyrzekł, śmiejąc się dalej. Jego język zuchwale przebiegł po czubkach zębów, gdy wbił wzrok w przygnębioną dziewczynę. -Chyba powinienem skorzystać z okazji, że jeszcze nie zaczęłaś się rozpadać... ROZBIERAJ SIĘ - ostatnie słowa wypowiedział tak dobitnie i gwałtownie, że pozornie oderwana od świata Shizuka zatrzęsła się.
     Ból. Ból towarzyszył Kurokawie z każdym nieudolnym ruchem obezwładnioną kończyną. Nogi uginały się pod nim. Czuł się, jakby rażono go prądem, ilekroć tkanka wokół gwoździa zmieniała położenie. Przebity staw był czymś, czego nie potrafiłby sobie wyobrazić nawet widząc to na własne oczy. Zdarzało mu się nieraz uderzyć łokciem o jakąś krawędź, która wbijała mu się między kości. Wrażenie było wtedy porażające. Lecz czuć to non stop? Sekundy, minuty? Chciał zemdleć. Chciał przestać czuć ból. Chciał by upływ krwi odebrał mu przytomność. Lecz mimo wszystko był w pełni świadomy. Jakby los stawiał przed nim jeszcze jeden cel. Jeszcze jeden ruch. Jeden krok do przodu. Drgnął. Ruszył się tak gwałtownie, jak tylko potrafił, wkładając w to wszystkie siły, jakimi dysponował.
     Lewa ręka wysunęła się maksymalnie, powstrzymując kroczącego Shikiego. Palce, zdrętwiałe i nieustannie porażane bólem i szokiem, zacisnęły się ciasno na ramieniu myśliwego, który ze zdziwieniem spojrzał na rzekomo wyłączonego z gry szatyna. Gimnazjalista pociągnął. Pociągnął tak mocno, jak mógł, niemalże miotając wrogiem w kierunku wyjścia z uliczki. Gdy zaskoczony Połykacz Grzechów odzyskał równowagę i miał już zamachiwać się do uderzenia... było na to za późno. Prawa pięść Madnessa była już w ruchu. Wokół niej unosiła się tak duża i silna poświata mocy duchowej, jak nigdy wcześniej. Wyglądała, jak śnieżnobiała zorza, pochłaniająca ściśnięte ze sobą palce.
-Żartujesz sobie... - mruknął oniemiały łowca. Cios o niesamowitej wręcz mocy wbił się w jego twarz. Zdawało się, że głowa myśliwego zawisła nieruchomo w powietrzu, podczas gdy reszta ciała, uniesiona impetem uderzenia, zatańczyła pół metra nad ziemią. A chwilę później i wykrzywiona w bólu twarz poruszyła się... i cała postać Połykacza Grzechów wystrzeliła, jak pocisk, przelatując przez ulicę. Nikogo już nie martwiły konsekwencję. Lecący Shiki wbił się w tabun samochodów, niemalże rozrzucając je na wszystkie strony. Zielonooki nie zauważył już, w jakim stanie byli kierowcy. Liczyło się tylko to, że zagrożenie zniknęło, choćby i miało zaraz wrócić.
     Naito mógł wreszcie poddać się uczuciu miażdżącego szare komórki bólu. Nie miał już jednak siły, by krzyczeć. Zwrócił się tylko z goryczą w stronę trwającej w ciszy pary. Mętne spojrzenie Harukiego zaczynało odzyskiwać wyraz. Słony smak łez, których nie powinno być, które smaku mieć nie powinny, przykuł go do rzeczywistości. Rzeczywistości, która płakała nad jego losem. Ciepło dziewczyny odrzuciło na chwilę zimno, rozżalone spojrzenie oświetliło mu ciemności. Ręka Marionetkarza uniosła się raz jeszcze, wznosząc w stronę twarzy Shizuki. W końcowym momencie podróży zadrżała i miała już spaść, jak postrzelony w locie ptak, jednak ujęły ją drobne dłonie rudowłosej. Dziewczyn przyłożyła rękę kuglarza do swojego policzka. Była zimna, jak lód. Zimno to wywołało kolejny potok łez. Niemych łez. A jednak nie puściła. Przyciskała mocniej i mocniej, chcąc ogrzać choć ten jeden fragment ciała.
-Shizuka... - zaschnięte usta niebieskookiego wypowiedziały jej imię. Rudowłosa nie odpowiedziała. Podwoiła starania. Nadaremno. Być może zdawała sobie z tego sprawę, ale próbowała. Bezsilnie i bezskutecznie. Kurczowo zaciskała dłonie wokół palców chłopaka. Szlochała i trzęsła się.
-Nawet jeśli będę musiała oddać ci całe ciepło, które mam... zrobię to bez wahania. Tylko proszę, nie umieraj - powiedziała to pierwszy raz, z trudem wypowiadając słowa, które nie chciały przechodzić przez obolałe gardło. Wtem, na ten jeden moment, jeden ułamek sekundy zdawało się, że w chłopaka wstąpił nowy duch. Jakby nagle przypomniał sobie historię swojego całego życia - każdego dnia i godziny. I wtedy po raz pierwszy to sobie uświadomił.
-Ja... umieram... - nie potrafił powiedzieć tego na głos. Zagłuszył szloch, który miał się już wydobyć z suchych ust. Zacisnął zęby, z trudem łapiąc oddech. Łzy trysnęły tak nagle, niekontrolowanym potokiem zmywając resztki nadziei z ciała chłopaka. Oczy zabolały niemal od razu. Nie chciał umierać. Nie chciał tracić tego, na co pracował tyle lat. Nie chciał, by mu to odebrano... i nie chciał sam odbierać tego, co raz już dał swojej towarzyszce. Przyjaciółce. Ukochanej...
-Przepraszam... - zaszlochał rzewnie. -To przeze mnie... Zabiłem nas... oboje - z trudem dobierał słowa, przestając już widzieć cokolwiek, co oddalone było dalej niż na półtora metra. Rudowłosa otworzyła drżące usta i... upadła. W jednej chwili straciła panowanie nad swoim ciałem, lądując na twardym podłożu. Minęło kilka chwil, nim odzyskała kontrolę nad tułowiem. Nie miała już czucia w nogach. Pozbawiona oparcia głowa Harukiego runęła na beton, co nie miało już nawet znaczenia. Zdesperowana Shizuka przewróciła się na brzuch, czołgając się ku Marionetkarzowi. Minęła go, po czym z trudem opadła klatkę piersiową na jego torsie. Zastygła w bezruchu, zmorzona wysiłkiem.
-Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała i ponownie wybuchła płaczem. Gęsto płynące łzy zmywały wypływającą z piersi krew. Jasne było, że serce kuglarza już dawno zostało przebite. Jedynie wzmożona wytrzymałość "żyjącego po śmierci" pozwalała mu tak długo przetrwać. Lecz teraz jego siły miały się wypalić...
-Gdybyś mnie nie uratował... zginęłabym tylko ja. Znalazłbyś kogoś innego. Kogoś, komu wciąż można pomóc. Dlaczego?! - mówiła i szlochała. Krzyczała, szeptała, kasłała zadławiona łzami.
-Nie potrafiłem... - zarzucił ostatkami sił rękę na ramiona dziewczyny, obejmując ją i przytulając do siebie. Dusił w sobie szloch, gdy czuł zapach jej włosów... zdawszy sobie sprawę, że czuje go ostatni raz. -Ja... nie umiałbym żyć bez ciebie, Shizuka... Jeśli... ty masz zginąć... chcę zginąć razem z tobą... Bo cię kocham... rozumiesz...? Najbardziej na świecie... - coś pękło. Jakby nagle ktoś zatrzymał czas. Jakby nagle w fiołkowych, opuchniętych oczach zabrakło łez.
-Ja też... - nie powiedziała nic więcej. Przylgnęła całkowicie do chłodnego ciała, zdając sobie sprawę, że jej również takim się staje. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jej gardło bolało za bardzo, by jej na to pozwolić. A jednak jedna para oczu znajdowała w drugiej odpowiedź na pytania, które chciały zadać. Mogli porozmawiać ostatni raz. Bez słów. Spędzić ostatnie chwile w objęciach ukochanej osoby. Haruki nie czuł już nawet narastającego zimna. Nie widział nic, prócz leżącej na nim dziewczyny. Nie czuł nic, poza jej zapachem. Nie słyszał nic, poza jej oddechem. I to mu wystarczało.
   Sparaliżowana już niemal całkowicie uniosła głowę, w milczeniu spoglądając na gasnącego Marionetkarza. Uśmiechnął się. W taki sposób, jakiego nie da się opisać. Jakiego nie ujął i nie ujmie nigdy żaden poeta, ni malarz. A rudowłosa odwzajemniła uśmiech. Na ten jeden moment obumierające wargi zetknęły się ze sobą, a opadające powieki zatrzasnęły się na amen. Kochankowie spletli ze sobą dłonie, niknąc, blednąc... i radując się. Ostatni raz... lecz pierwszy raz tak bardzo.
     Nie potrafił powstrzymać łez. Krtań wiła się i pląsała wewnątrz rozpalonego gardła. Oczy podkrążone i czerwone, jak nigdy dotąd, chciały wybuchnąć, wypaść, zgasnąć. Drżące ciało chłodził żal. Wodospad żalu. Przytłaczający tak bardzo, jakby wszystkie wody na całej Ziemi spuszczono na barki jednego człowieka. Zdrowa, prawa ręka zasłaniała twarz. Łzy lały się strumieniami. Otwarte usta dławiły się nimi, kurczowo łapały urywany oddech. Zielonooki nigdy nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Nigdy nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, takiej odpowiedzialności... ani takiej klęski.
     Dwa ciała złączone w jedno pękły. Rozpadły się w połyskujący był, ulatując gdzieś w niebo, targane wiatrem. Jedynie dwie małe kule pozostały na ziemi, delikatne i połyskujące, jakby nie posiadały formy, a jedynie kształt. Wypełnione czystą, pulsującą energią. Światłem, które nie odbijało się, a krążyło po okręgu w każdym możliwym kierunku. Pozostałości po całym jestestwie dwojga ludzi. Jedyny fizyczny ślad ich życia i obecności. Ich przekonań i wartości. Ich marzeń i planów.
     Ciągnął nogę za nogą z żądzą mordu w oczach. Poraniony w wielu miejscach na ciele, choć obrażenia nie były poważne. Zdążył w ostatniej chwili utwardzić skórę na całym ciele. Pierwszy raz stracił w walce tak wiele energii za jednym zamachem. A najgorsze rany były widoczne najwyraźniej. Jego duma została zgwałcona. Pomięta, jak stara szmata, ubabrana fekaliami i rzucona w ogień. Nie mógł tego darować. Otarcia na skórze i rozpuszczone już włosy towarzyszyły furii na twarzy Shikiego. A gdy powoli wkraczał do uliczki, na której powinna znajdować się jego zdobycz... zamarł. Równocześnie z postawieniem przez niego kroku, obie pulsujące kule... wyparowały.
-Nie... Kurwa, nie wierzę! - zaczął się drzeć, odwracając się do Kurokawy, który wciąż nie ściągnął ręki z zapłakanej twarzy. -To twoja wina, ty jebany śmieciu! Tyle zachodu i wszystko na marne! Zaprzepaściłeś jedyną szansę, by takie robale, jak ta dwójka się do czegoś przydały! Urwę ci ten smarkaty łeb! - krzyknął, zaciskając rękę na szyi gimnazjalisty z zamiarem zamordowania go. Nagle jednak Naito... zaśmiał się pod nosem, dezorientując złotookiego.
-Nie rozumiem, jak można być takim głupim... - wymamrotał cicho chłopak, za co szybko otrzymał mocnego kopniaka w brzuch, który odprowadził z jego ust nieco krwi.
-Coś ty, kurwa, powiedział?!
-Jak po tym wszystkim, co zrobiłeś... - prawa ręka nastolatka opadła. -...możesz mieć nadzieję, że odejdziesz stąd w jednym kawałku?! - gniew. Niesamowity gniew rozjarzył zapłakaną twarz szatyna. Stracił kontrolę, nie wytrzymał napięcia, natłoku żalu i poczucia winy. Wszelkie hamulce puściły w nim.
***
     -To... - nawet kamienna twarz Rikimaru zadrżała, czując i niemalże widząc energię wydobywającą się spomiędzy bloków. Wtem trawa za jego plecami poruszyła się, uginając pod ciężarem opadającego na ziemię Rinji'ego, którego poważny wyraz twarzy zaskakiwał jeszcze bardziej.
-...Madman Stream - dokończył za szermierza albinos. -Jestem pewny, że nie umiał tego wcześniej... więc coś musiało się stać - dodał zaniepokojony, nie wiedząc, co powinien myśleć. Czerwonowłosy tymczasem milczał, pogrążając się we własnych rozmyślaniach.
-Madman Stream... To właśnie przez to nazywa się nas Madnessami. Prawdziwa kwintesencja całego szaleństwa skrywanego w danej osobie. Madness, który pozwoli ponieść się własnemu spaczeniu, by otrzymać nieporównywalną moc... tym jest użytkownik tej techniki. Nie wiem, przeciw komu użyje jej Kurokawa, ale... dni tej osoby są policzone - złotooki niemo przyglądał się strumieniowi energii.
***
     -Co jest?! - zdziwił się Shiki. W jednej chwili moc duchowa szatyna zaczęła wywierać na nim tak wielką presję, że całe jego ciało zalało się potem. Potężny ryk wyrwał się z ust zielonookiego, rozwiewając włosy łowcy, jak fala uderzeniowa. Tym razem to instynkt wziął górę nad logiką. Myśliwy użył wielkich ilości energii, by przelać ją w podeszwy stóp i z pełną siłą wybić się w tył na co najmniej dwadzieścia metrów. Połykacz Grzechów z niepewnością wylądował na dachu wgniecionego samochodu, wgniatając go jeszcze bardziej. Tak szybko, jak potrafił załadował kilka pocisków do komory dmuchawy... i obserwował.
     Poświata mocy duchowej jakby wybuchła wokół całego ciała nastolatka, bawiąc się jego włosami i ubraniami, jak szalejący wicher. Mrok. Przelewający się, szalony, tworzący zygzaki mrok. Aura, jaka otoczyła gimnazjalistę przypominała teraz bardziej ciemnofioletowy, niestały słup światła. W jednej chwili, począwszy od stóp, cała skóra Kurokawy zaczęła przyjmować kruczoczarny, przywodzący na myśl smołę kolor. Jednocześnie jego włosy natychmiast zmieniły kolor na śnieżnobiały. Oczy lśniły, przepełnione mocą, emitując szaloną, niepoczytalną furię.
     To już nie był ten sam Naito. Odmieniony chłopak jednym ruchem prawej ręki dosłownie wyrwał wbity w ciało gwóźdź, za nic mając fakt wcześniejszego wbicia go w litą cegłę. Nieludzki, wręcz męczeński ryk rozszalałego Madnessa rozdarł powietrze, nawet z tak dużej odległości zmuszając Shikiego do zatrząśnięcia się. W jednej chwili już białowłosy chłopak ruszył w jego stronę z morderczą prędkością. Połykacz Grzechów zareagował szybko. Bardzo szybko, biorąc pod uwagę stres, jaki go ogarnął. Szybko wystrzelił kolejny pocisk, celując prosto w krtań biegnącego, jednak ten tylko pochylił się, unikając ataku z łatwością. Nim złotooki wystrzelił drugi raz, nim nawet przełożył zastawkę, gimnazjalista odbił się od asfaltu, w mgnieniu oka znajdując się przy wrogu. Przy pomocy lewej, otwartej dłoni uderzył we wciąż umiejscowioną w ustach oponenta dmuchawę, zagłębiając ją w jego gardło. Siła uderzenia była tak gwałtowna, że podrzuciła ich obu w powietrze, co najmniej dwa metry nad ziemią. 
     Myśliwemu niemalże oczy wylazły z orbit. Z lufy miast pocisku, wystrzeliła strużka krwi.
-Co za potwór... Choć trzymałem ją oburącz, wykorzystał ją, żeby przebić mi gardło. Co to, do chuja, ma być?! - zdenerwowanie i stres Shikiego ustąpiły miejsca innemu uczuciu... przerażeniu. Kurokawa jednak ani myślał się zatrzymywać. Z rozmachem wyrzucił przed siebie prawą dłoń z nadal trzymanym pociskiem. Wielki gwóźdź w ułamku sekundy przebił się przez staw barkowy przeciwnika, przebijając go na wylot i wychodząc z drugiej strony. Trysnęła krew. Nim Połykacz Grzechów zdążył zareagować, czarnoskóry znalazł się nad nim, chociaż nadal przebywali w powietrzu. Niekontrolowany zamach pięścią od boku trafił, jak młot w żebra myśliwego, posyłając go z druzgocącą siłą w zaparkowany przy chodniku samochód. Trzask metalu darł powietrze, jak kawałek szmaty.
     Potęga uderzenia sprawiła, że upadający Shiki dosłownie zmiażdżył dach samochodu, będąc bliskim dosłownemu "złamaniu" wozu na pół. Połykacz Grzechów zwymiotował krwią na własny tors. Trzęsąc się, próbował stanąć na kupie śmieci, która dopiero co nazywała się samochodem. Trzymał się za prawy bok.
-Bestia... Złamał mi co najmniej pięć żeber jednym ciosem. Nie zdążyłem nawet się osłonić - stękał z bólu łowca. Kątem oka dostrzegł swoją dmuchawkę, złamaną na pół z jednym kawałkiem wbitym w zmasakrowane siedzenie pojazdu. Nim dano mu szansę na odnalezienie wzrokiem przeciwnika, Kurokawa opadł tuż przed nim z ręką przy klatce piersiowej złotookiego. Tym razem z samochodu nie zostało prawie nic. Fala uderzeniowa do końca rozdarła na pół rozchełstany pojazd, odrzucając obie części na boki. 
-Emisja? - pomyślał tylko Shiki. Fala rzuciła nim, jak automat załadowaną piłką tenisową. Wleciał w wąską uliczkę, rozbijając jedną ze ścian plecami i wylatując z drugiej strony. Odbił się od asfaltu, turlając się jeszcze dalej, na drugą stronę ulicy, gdzie zatrzymał się, zawadzając o coś. Ostatkami sił przewrócił się na plecy, dostrzegając osobę nad nim stojącą.
     Osobnik ten był stosunkowo wysoki oraz szczupły. Jego ręce schowane były w kieszeniach wąskich, ciemnych spodni. Lewa stopa, zamknięta w lakierowanym bucie, opierała się o ramię Shikiego i to właśnie ona zatrzymała go w miejscu. Mężczyzna miał na sobie zapiętą, elegancką, białą koszulę z kołnierzem, spod której wystawał długawy, czarny krawat. Na jego głowie widać było gęste, czarne włosy z grzywką zakręcającą na prawą stronę. Uszu nie dało się dostrzec prawie w ogóle. Tymczasem krwistoczerwone oczy oraz zalane szkarłatem, jakby od niewyspania białka sprawiały nieprzyjemne wrażenie. Większość twarzy przybysza, w tym policzki, szczęka i nos przesłaniała wiązana sznurkami maska, przypominająca lekarską. Na jej wierzchu namalowany był szeroki uśmiech, ukazujący szeregi zaostrzonych zębów.
-To ty? - zdziwił się obolały i połamany Shiki. Miał dziwne wrażenie, że jego rozmówca uśmiechnął się pod maską. -Musisz mi... pomóc. Marionetkarz... zdechł... ale on nie pozwolił mi... go wchłonąć. To on mnie tak... urządził - rzęził łowca, mając uporczywe wrażenie, że połamane żebra wbijają mu się w płuca.
-Oooch, jaka szkoda... - zakwilił fałszywym tonem elegancik. -Przybyłem na pomoc trójce moich wiernych towarzyszy broni, jednak spóźniłem się! Jedynie dziewczynie udało się uniknąć śmierci... Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Bachir-san! - jęczał udawanie, wykonując iście aktorskie pozy, po czym nagle wybuchnął upiornym śmiechem. Śmiechem, podczas którego dało się słyszeć dziwne nawiewy powietrza. 
-Ty... Nawet o tym nie myśl... Nie możesz, gnido! Nie pozwalam... - zacharczał ranny.
-Co? Co mówisz, przyjacielu? Pozwól, że podejdę bliżej. Ledwo oddychasz! Muszę udrożnić twoje drogi oddechowe, bo się udusisz! - piszczał coraz bardziej maniakalnie czerwonooki mężczyzna. Kucnął przed leżącym towarzyszem, po czym położył mu dłoń na twarzy. Nie minęła chwila, a rozległ się głośny syk. Jakby spod skóry zaczął wydobywać się zgniłofioletowy gaz, wnikając przez nozdrza i usta do wnętrza połamanego myśliwego. Elegant powstał na równe nogi, po czym z kieszeni koszuli wyciągnął paczkę zapałek. Chwycił jedną z nich i odpalił ją o bok opakowania.
-Ty chuju... Coś ty zrobił?! Zabierz ode mnie to kurewstwo! Już! - zaczął krzyczeć Shiki, jednocześnie dławiąc się krwią. Mężczyzna zaśmiał się upiornie, po czym teatralnym gestem ukłonił się głęboko, niby wielotysięcznej publice, jednocześnie upuszczając maleńką "pochodnię" prosto do ust leżącego.
     Bum! Średniej wielkości wybuch nastąpił wewnątrz ust rannego, a jego mięśnie, kości i skóra zmarginalizowały zasięg eksplozji. W jednej chwili zarówno cała głowa, jak i duża część tułowia rozprysnęły się dookoła, jak fontanna krwi i mięsa. Okropny odór palonego ciała rozszedł się wokół.
-Zawsze lubiłem dobrze wysmażone mięso... - mruknął sam do siebie szatyn, po czym zaczął się śmiać. Po kilkunastu sekundach popalone ciało rozpadło się, tworząc chmurę świetlistego pyłu i pozostawiając po sobie małą, jaśniejącą na chodniku kulkę. Dłoń mordercy szybko pochwyciła ją, wsuwając ją sobie pod maskę. Po gardle czerwonookiego dało się zgadnąć, że właśnie ją przełknął. W jednej chwili wszystkie mięśnie jego ciała drgnęły, a wokół zarysu sylwetki pojawiła się niewielka poświata mocy duchowej.
-No dobrze... Powinienem chyba zająć się twoim nemezis, moja droga kupko popiołu... - to powiedziawszy, ruszył w stronę, z której jeszcze niedawno nadleciał Shiki.

Koniec Rozdziału 32
Następnym razem: Jeszcze się spotkamy

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 31: Dwa do dwóch

ROZDZIAŁ 31

     Marissa i Rinji zastygli w bezruchu. Szpony u prawej ręki tej pierwszej wbite były w lewy bok albinosa, a po ich wnętrzu spływała jego krew, kapiąc na beton. Tymczasem czubek kosy Okudy przeciął bok blondynki - również lewy i również uwalniając trochę jej wnętrza.
-Niesamowite - stwierdziła blondynka w duchu. -Gdy zauważył, jak wykręcam się z jego zasięgu, zdjął rękę z końca kosy i jednocześnie drugą powiększył pole rażenia. Dlatego nie mogłam zadać mu poważniejszych obrażeń... Gdybym spróbowała, naprawdę mógłby mnie załatwić - pomyślała zaraz ze złością. Gniewna, zwinna, jak kocica czerwonooka była bardzo łatwa do rozdrażnienia. Tym bardziej w sytuacjach, gdy jej przeciwnik okazywał się być silnym. Zaskakująco silnym, nieadekwatnie do charakteru.
-To chyba... - stęknął Rinji. -...trochę za dużo, jak na grę wstępną, co? - dokończył po chwili. Walczący zmierzyli się wzrokiem. W jednej sekundzie każde wyciągnęło swą broń z ciała oponenta i odsunęło się do tyłu. Niebieskooki natychmiast zaplombował niedbale ranę przy użyciu mocy duchowej. Jak się okazało, blondynka uczyniła tak samo... choć na znacznie wyższym, energooszczędnym poziomie.
     -Jesteś strasznie drapieżna, Mari-chan - zakwilił przesłodzonym głosem białowłosy, doprowadzając żyłkę na czole kobiety do niebezpiecznego naprężenia, zwiastującego kłopoty.
-Stul pysk, kutasie! Jak na razie to ty tu jesteś na przegranej pozycji, żałosna podróbko mężczyzny! - wydarła się czerwonooka, a Rinji zaśmiał się z bliżej nieokreślonego powodu, zasłaniając twarz dłonią.
-Tak uważasz? - zapytał po chwili, poważniejąc. -Bo zauważyłem właśnie, że jesteś całkiem silna. Dlatego tym bardziej mam nadzieję, że obronisz się przed tym, co zaraz nadejdzie... - rzucił ździebko nostalgicznie, zmuszając kobietę do skoncentrowania się. Marissa nie miała pojęcia czemu, lecz nagle jej serce przyśpieszyło. Zaskoczona położyła na nim dłoń, wyczuwając szybki puls.
-Niemożliwe... Przestraszył mnie? Przecież to tylko puste słowa. Mówi tak, żeby wyjść na twardego, ale jeszcze parę takich ran i nie będzie miał dość energii, by dalej walczyć - uspokoiła samą siebie. W tym czasie Okuda chwycił koniec drzewca prawą dłonią, wznosząc swoje barki do góry. Następnie na tejże uniesionej "półce" oparł kosę, wystawiając ją ostrzem do przodu. Drugą dłoń opuścił luźno po sobie. Ugiął nogi w kolanach, "sprężynując" nimi to w górę, to w dół.
-Okuda Ougi: Sendo no Tatsumaki... - wyszeptał, całkowicie zmieniając aurę, którą wzbudzał dotychczas.
***
     Rikimaru kolejny raz odskoczył do tyłu, z trudem łapiąc równowagę. Następny wąż wystrzelił nagle z rękawa Molvera, kierując się z otwartym pyskiem w stronę szermierza. Czerwonowłosy nie walczył już oszczędnie. Nie będąc pewnym trafienia, atakował tak, by zmaksymalizować szansę. Szerokie, boczne cięcie przez całą osiągalną wysokość skróciła gadzinę w znacznym stopniu. Martwy flak padł na trawę, obkurczając się do rozmiarów zaskrońca. Madness bardzo się pocił. Mroczki stawały się coraz silniejsze, a jego ciało powoli drętwiało. Mimo wszystko analizował sytuację z taką zapalczywością, na jaką tylko mógł sobie pozwolić. Andresh w najlepsze bawił się z nim, uważając siebie za pana sytuacji. 
-Twoje węże pochodzą z Morriden, prawda? - zapytał nagle złotooki. -To bardzo małe okazy. Żywią się twoją mocą duchową, przez co rosną do dużych rozmiarów. Bardzo kosztowna zdolność. Gdy jednak giną, cała energia z nich uchodzi. Nie jesteś profesjonalistą, nie potrafisz pochłonąć jej całej, zanim się rozpłynie - kontynuował, nie czekając na odpowiedź. Zielone oczy wężowatego zapłonęły gniewem. To tylko upewniło szermierza w jego przekonaniu. Ferguson nie miał zamiaru tolerować zniewag od osoby, nad którą zdawał się mieć całkowitą przewagę. W mgnieniu oka z rękawów i nogawek spodni wystrzeliły cztery kolejne, naprawdę duże węże o czarnych łuskach. 
-Nie umknę im wszystkim. Jednak jeśli znajdę się bliżej, nie rozciągną się wystarczająco mocno, by napiąć swoje ciało. A to oznacza, że zachowam swobodę ruchów - jak pomyślał, tak uczynił. Rzucił się do przodu na spotkanie wężom. Zdawało się, że będzie ciąć. Wzniósł nawet oburącz ostrze nad swoją głowę, jednak zatrzymał je w powietrzu. Dwie paszcze z ostrymi, jak brzytwa zębiskami wbiły się w jego kostki, dwie zaś w ramiona.
-Te nie mają trucizny, tak? - stwierdził szermierz, a czarnowłosy zamarł na moment, uświadamiając sobie swój błąd. -Wykorzystałeś inny gatunek, gdy cię zdekoncentrowałem. Dotychczas ciągle używałeś węży, które przenoszą truciznę. Mimo to jej nie używałeś, prawda? - zdawało się, że już i tak blady Połykacz Grzechów zbladł jeszcze bardziej. Rikimaru wykonał szybko koliste cięcie, obejmujące karki wszystkich czterech gadów. Precyzyjnie i celnie. To mogło znaczyć tyko jedno.
-Przestała działać... Jakim cudem? - przeraził się Molver, odskakując i posyłając nogawkami dwa kolejne węże w trawę, chcąc ukryć je przed wzrokiem czerwonowłosego.
-Nie używałeś jej więcej, gdyż już nie musiałeś - ciągnął dalej szermierz. -Gdyż trucizna, podobnie jak twoje zwierzęta nie pochodziła stąd. Działała również inaczej. Nie rozprzestrzeniała się po organizmie, więc mogła od razu zacząć działać. Z dowolnego miejsca w ciele nosiciela. Gdyby była regularną toksyną, zwiększyłbyś jej ilość, by szybciej mnie osłabić. Nie zrobiłeś tego - skierował ostrze ku ziemi, po czym obrócił się na pięcie, kreśląc w trawie okrąg. Trysnęła krew. Załatwił obydwa gady. Andresh cofnął się jeszcze bardziej, a złotooki zaczął kroczyć w jego stronę. Kolejny wąż wystrzelił z rękawa przeciwnika, rozwierając paszczę - już z trucizną.
-To jednocześnie pokazało, że jesteś amatorem. Może profesjonalista posiadałby zwykłą truciznę, która rozchodzi się równie szybko i równie szybko zaczyna działać, jak twoja. Ty udowodniłeś mi, że nie dorastasz komuś takiemu do pięt. Udajesz. Grasz. Oszukujesz i mamisz. Bo czujesz się słaby i zagrożony. Skoro trucizna nie musiała rozchodzić się po ciele ofiary... zapewne wcale tego nie robiła - zamilkł na chwilę, rozcinając na pół pysk lecącego węża.
-Zamknij ryj! - krzyknął Molver, otwierając usta tak mocno, jak potrafił. W jednej chwili jego dolna szczęka odczepiła się od górnej, znacznie poszerzając przerwę między nimi. A już po chwili z ust wroga wypełzł ogromny, jaskrawoczerwony, barwiony w czarne wzory wąż. Paskuda wyśliznęła się z ust mężczyzny, którego oczy podeszły krwią. Opadła na ziemię, sycząc groźnie. Dolna szczęka Andresha ponownie wróciła na swoje należyte miejsce.
-Skoro mnie zlekceważyłeś, chciałeś się bawić... mi pozostało już tylko pozbyć się trucizny. Stworzyłem barierę z mocy duchowej, ciągnącej się przez całą szerokość kostki... po czym zacząłem przesuwać ją w kierunku rany. Twoja trucizna została zwyczajnie wypchnięta... przez dziury w skórze, które sam mi zrobiłeś - oświadczył zimno Rikimaru, pewnie chwytając ostrze. Wielki wąż ruszył w jego stronę, robiąc po drodze dynamiczne zygzaki. Szermierz czekał. Czekał do ostatniej chwili. By na koniec wystawić katanę na bok i ominąć bokiem atakującego gada. Przygotowana broń wbiła się w skórę węża, a biegnący w stronę przeciwnika złotooki rozcinał w poprzek cielsko mutanta. Już w trzeciej części zdechł, kurcząc się. Został już tylko szatyn, który w desperacji zamachnął się pięścią na nadbiegającego szermierza. Rikimaru również go ominął, tnąc szybko po łokciu i zatrzymując się za plecami oponenta. Ukucnął. Wystawił miecz na bok i w jednej chwili obrócił się na palcach o 360 stopni, przecinając ścięgna Molvera. Mężczyzna, skomląc żałośnie, upadł na ziemię.
-Saru-Kire... - rzekł tylko szermierz po poprawnie wykonanej technice. 
-Stój! Zatrzymaj się! Nie zabijaj mnie! To niehonorowe, dobijać tak kogoś, kto już nie może się bronić, tak? To hańba, mordować słabszego! - darł się Andresh, nie wzbudzając tym zainteresowania wygranego. Złotooki westchnął bezradnie, ocierając krew z miecza o żakiet oponenta.
-Twoim ostatnim przywilejem może być tylko zabicie od czystego, niesplamionego ostrza... kto żyje bez honoru, umiera bez honoru. Żegnaj, Molver... - rzekł tylko czerwonowłosy. Ciął czysto. Przez kark.
***
     Kolejny gwoździowy pocisk ze strony Shikiego pomknął w stronę goniącego go Kurokawy. Z tej odległości Naito z trudem unikał ataków. Dodatkowo ciasne uliczki, często obstawione koszami na śmieci wcale nie ułatwiały sytuacji. Nastolatek doskoczył do wroga tak szybko, jak mógł, ładując pięść mocą. Łowca zrobił to samo. W tej samej chwili, z tą samą siłą, ich ataki zderzyły się. Siłowali się chwilę, po czym oderwali się od siebie, skręcając w boczną alejkę. Shiki cały czas wąchał. Zdawało się, że zapamiętał - ba, wyczuwał - zapach Harukiego i Shizuki. Metalowy kosz na śmieci przed nimi posłużył myśliwemu jako trampolina. Wyskoczył na nim całkiem wysoko, obracając się w powietrzu. Strzelił z dmuchawy. Zielonooki z trudem zszedł z toru lotu pocisku, który drasnął jego kolano.
-Nawet teraz nie jest łatwo. Na tak ciasnej przestrzeni mam największe szansę na pokonanie średniodystansowca, a mimo wszystko nie mogę zadać mu ani jednego ciosu. W dodatku złapał ich trop - pomyślał Naito, pędząc przed siebie z niezmiennym tempem. Tym razem uderzenie wyszło od strony złotookiego. Utwardziwszy skórę lewej dłoni, Kurokawa pochwycił pięść i już miał zamiar zadać mocniejszy cios, gdy Shiki po raz kolejny wzmocnił dmuchawkę i wbił mu ją w staw nadgarstkowy. Ostry ból, jakby porażenie prądem przeszedł po całym ramieniu chłopaka, który został zmuszony do puszczenia wroga. Gimnazjalista nie poddał się jednak. Przy użyciu mocy duchowej wybił się w powietrze z kolanem w górze, chcąc staranować polującego. Chwycił go w locie prawą ręką za bark i już miał go uderzyć, gdy wylatujący z rurki pocisk zmusił go do odsunięcia lewej dłoni. Mimo wszystko gwóźdź musnął kość policzkową Madnessa, a on instynktownie przymknął lewe oko.
     Shiki szybko wykorzystał martwy punkt, kopiąc chłopaka w kostkę tak, żeby ten tego nie zauważył. Tym samym zmusił zielonookiego do pozostawienia go. Wybiegli na chodnik, a zaraz potem na kolejną drogę. Łowca przeskoczył samochód, w locie przebijając mu oponę i wywołując kolejny karambol. Kurokawa nie miał nawet czasu o tym myśleć. Wskoczył na dach samochodu, biegnąc dalej. Złotooki przyśpieszał.
-Są blisko. Cholera, już prawie ich dogonił! - pomyślał chłopak.
***
     Zamachnął się kosą, trzymając ją za sam brzeg drzewca. Zamachnął się tak szeroko, że Marissa nie próbowała nawet zablokować. Odsunęła się. Wraz z zamachem, luźno osadzona noga wykonała swoisty piruet, posuwając całe ciało do przodu. Prawa dłoń wypuściła kosę z ręki, która - wirując - została pochwycona przez lewą. Druga noga wyszła na prowadzenie. Kolejny piruet na wysokości klatki piersiowej, który blondynka zablokowała pazurami, lecz i tak została odepchnięta. Blokada nie zatrzymała kosy. Rinji jeszcze raz okręcił się na poluzowanej stopie, obracając o 360 stopni i tnąc raz jeszcze, tym razem przy kolanach. Kobieta z konieczności podskoczyła wysoko, unikając zranienia. Prawa dłoń zatrzymała kosę. Albinos kopnął kolanem drzewce, wyrzucając broń... do góry. Broń obracała się z zaskakującą łatwością. Będąca w powietrzu kobieta musiała blokować obydwiema rękoma. Odepchnęło ją to jeszcze dalej. Kosa, opadając, obróciła się tak, by zostać złapana ostrzem do góry. Kolejny piruet Okudy wysunął go naprzód, a wyzwolona moc pozwoliła mu z dużą siłą ciąć ku górze. Czubek ostrza musnął bluzkę kobiety, wyrywając najwyższy guzik i pogłębiając dekolt. Zdawało się, ze Rinji uśmiechnął się w duchu.
     Tym razem nie obrócił się. Śliznął się jedną nogą do przodu, zatrzymując stopę między butami kobiety, tym samym obniżając swoją własną pozycję. Ciął, trzymając kosę oburącz, za brzeg i tuż przed ostrzem. Marissa musiała odskoczyć naprawdę daleko, by zrobić unik. Broń rozchlastała klamrę jej glana, rzucając ją daleko w bok. Okuda przerzucił ciężar ciała na wysuniętą nogę, prostując się właśnie na niej. Podrzucił kosę podczas tego ruchu, a gdy już stanął na poprzedniej wysokości, chwycił ją, gdy opadała za jego plecy. Lewą ręką. By wykonać odpowiednie cięcie w takiej sytuacji, zamachnął się naprawdę mocno. Czerwonooka z trudem zablokowała wszystkimi dziesięcioma pazurami. Jęknęła z wysiłku. Tymczasem albinos wypuścił broń, podskakując i łapiąc ją w locie już prawą ręką. Lewa spoczęła tuż przed jej ostrzem, teraz skierowanym ku górze. Wytworzył dźwignię, wznosząc stal w stronę podbródka blondynki. Musiała cofnąć się jeszcze bardziej. Nie zauważyła nawet, że nie miała już dokąd. Zachwiała się, zawadzając o brzeg budynku. Miała spaść. Los tak chciał. Fortuna tego pragnęła. Cały panteon bogów, czy wszystkie diabły w demonologii. Ale nie chciał tego Okuda.
     Wylądował na ugiętych nogach i zwinnie wyminął kobietę. Krótkimi, częstymi krokami wbiegł na samą krawędź bloku, docierając za jej plecy. W jednej chwili brzeg drzewca wbił się w nerkę Marissy, odpychając ją od przepaści. Tymczasem niebieskooki dokonał czegoś nieprawdopodobnego. Nie dość, że po tym zabiegu nie stracił równowagi, zdołał dodatkowo zrobić piruet na jednej nodze i szybki zamach kosą, trzymaną za sam koniec. Ostrze nagle pojawiło się tuż przed gardłem kobiety, choć jego właściciel stał za jej plecami. Wydawało się, ze takie są plusy i prawa walki tego rodzaju bronią.
-Wygrałem, milady - uśmiechnął się w końcu chłopak, odciągając kosę od gardła czerwonookiej. Przerażona i bezsilna kobieta sprawiła, że jej czarne szpony wróciły do pierwotnego rozmiaru, a sama upadła na kolana. Dyszała ciężko i drżała z przerażenia.
-Dlaczego? Dlaczego mnie uratowałeś? I teraz nawet nie próbujesz mnie dobić... Czego chcesz? Zachować mnie przy życiu? Zgwałcić? Mam ci się, kurwa, oddać? Niedoczekanie twoje! - denerwowała się blondynka, a kosa Rinji'ego wyparowała.
-Co? Ależ skąd. Osiągnąłem już swój cel. Odkryłem, że nie nosisz stanika. To bardzo mi pomoże przy wizualizacji. Wiesz, że mamy w naszych szeregach pewnego zdolnego malarza? - zaśmiał się albinos, jeszcze bardziej rozjuszając Marissę. -Poza tym, od samego początku nie chciałem cię krzywdzić. A skoro wygrałem, nie mamy powodu do dalszej walki. W dodatku, jesteś chyba jedyną kobietą w waszej drużynie. Cieszę się, że właśnie ja z tobą walczę. Przyszedłem tutaj z pewnym idiotą, który zmarnowałby te piękne kształty, niszcząc je bezpowrotnie - kontynuował, zaśmiewając się do łez, choć wcale nie brzmiał śmiesznie.
-Zgłupiałeś, szmaciarzu?! Chciałam cię zabić! I tego twojego kumpla! Jaki masz interes w oszczędzaniu mnie! A nawet jeśli cieszysz się z wygranej... nawet jeśli Molver przegra... Shiki dopnie swego! - darła się kobieta.
-Nie mam celu. Fajna jesteś, szkoda cię zabijać. Powodu do walki ani szans na wygraną nie masz... a ten twój przywódca nie może być wiele silniejszy od waszej dwójki. Udawajmy, że to wszystko nie miało miejsca. Kiedyś będziemy się z tego śmiać. Poza tym... nie mogę odebrać ci szansy. Wiem, że mnie pragniesz. To byłoby nie na miejscu, gdybym zaprzepaścił twoją szansę na zrehabilitowanie się w moich oczach - czerwonooka, nie wiedzieć czemu, zaczęła się śmiać. Choć albinos nadal nie mówił nic zabawnego. Nie wiedziała, nie rozumiała, nie chciała rozumieć. Była zła na siebie. Opamiętała się szybko.
-Do Shikiego też kogoś wysłaliście, tak? Możecie już go skreślić... - szybko znalazła coś, czym mogłaby zapchać niezręczną ciszę.
-Skoro twój Shiki jest tym najmocniejszym... wychodzi na to, że walczy z nim... - Okuda uśmiechnął się do ucha do ucha. -Nie. Ten człowiek nie przegra, co by się nie miało stać... Dobra, leć już do siebie. Opowiedz koleżankom, jaki jestem śliczny i wspaniały. I niech one powtórzą to swoim koleżankom. Nie obrażę się za jakiś fanklub... albo świątynię... tak, świątynia byłaby świetna - na dobre rozgadał się białowłosy.
***
     Kolejny pocisk otarł się o łokieć Kurokawy. Miał wiele małych ran w różnych punktach ciała. Jego ubrania były praktycznie do wyrzucenia. Męczył się coraz bardziej, a wymiany ciosów zawsze kończyły się remisem, niezależnie od tego, w jaki sposób starał się zaskoczyć łowcę. Ostatni raz skręcili. Znów wbiegli na chodnik. Znów malowała się przed nimi ulica. Lecz tym razem przebiegał przez nią Haruki, ciągnąc za rękę Shizukę. Tętno Naito przyśpieszyło tak bardzo, że serce miało chyba zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Hienowaty śmiech rozległ się dookoła. Shiki zaczął pędzić tak, jak jeszcze nigdy. Zielonooki musiał przelać moc duchową do stóp, by móc go choć trochę doścignąć. Co gorsze, łowca praktycznie dopadał już do Marionetkarza i jego podopiecznej, która zdążyła się już zorientować w sytuacji. Wszystko nagle zwolniło. Złotooki załadował dwa pociski, oddzielając je od siebie wewnętrzną, automatyczną zastawką.
-Nie! - wydarł się gimnazjalista, gdy wbiegali już w uliczkę. Chciał złapać oponenta. Wyciągał już rękę... na własne nieszczęście. Połykacz Grzechów obrócił się, wystrzeliwując gwoździowaty pocisk prosto w niego. Pocisk dosłownie przebił się przez jego staw ramieniowy z taką siłą, że dodatkowo przybił chłopaka... do ściany. Gwóźdź bez trudu wlazł do środka ściany, wystając z rany jedynie brzegiem, który by poszerzany. Tak potwornie nieludzkiego krzyku sam Kurokawa jeszcze nigdy nie słyszał. Tak potężny, rozrywający ból, zmuszający go do płaczu i odbierający władzę w nogach. Taki ból czuł w tym momencie. Darł się bezsilnie, jak umierające zwierze, rozpaczliwie wołające o pomoc. Shizuka nie wytrzymała. Odwróciła się. Chciała krzyknąć. Wyrwała się z uścisku Harukiego... a Shiki tylko na to czekał. Przestawił zastawkę, dmuchając w rurkę. Pocisk ruszył w stronę dziewczyny.
     Haruki odepchnął ją. Nie mógł wpaść na nic innego. Wsunął się przed nią, odbijając ją o ścianę. Rozszerzył ręce, jak Chrystus na krzyżu, jakby chciał utworzyć nieporuszony mur z własnego ciała. I utworzył... lecz podobnie, jak w ścianę, tak i w ten mur gwóźdź wbił się z łatwością. Prosto w serce. Kuglarz chlusnął krwią. Tempo zwolniło jeszcze bardziej. Upadł na ziemię. Posoka lała się strumieniami, tworząc szybko wielką kałużę. Ciepło uciekało z konającego ciała. A śmiech. Ten makabryczny, psychopatyczny śmiech dudnił w uszach całej trójki...

Koniec Rozdziału 31
Następnym razem: Madman Stream

Rozdział 30: Bitwa w Akashimie

ROZDZIAŁ 30

     Ostry, rwący ból rozchodził się po ciele Kurokawy, który z trudem podparł się rękoma o ziemię, pozwalając wstać Harukiemu i Shizuce. Tymczasem napastnik jakby nigdy nic stał na poręczy zjeżdżalni, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Dmuchawa zakleszczona między jego palcami nie była załadowana.
-Naito! Nic ci nie jest? - kuglarz rzucił się w stronę klęczącego zielonookiego, przystając przy nim. Shizuka z przerażeniem spoglądała na żądnego krwi myśliwego, a ten - wychwyciwszy jej wzrok, przejechał językiem po zewnętrznej stronie zębów. Marionetka zadrżała ze strachu, a agresor zaśmiał się pod nosem. Czekał. Czekał na moment, w którym polowanie przyniesie mu największą satysfakcję.
-Haruki-san! Co ty robisz? Uciekajcie! Zatrzymam go, ratujcie się! Tylko ja jestem w stanie z nim walczyć! - nie wiedział, czemu to mówił. Może chciał poczuć się bohaterem? Może pragnął dodać sobie odwagi? Zdawał sobie jednak sprawę, że w głębi duszy myślał całkiem co innego.
-Oszalałeś? Nie zostawię cię, do diabła! Zamknij się i pozwól mi cię opatrzyć! - odrzekł natychmiast niebieskooki, odrywając z całej siły spory kawałek rękawa swojego nakrycia wierzchniego. Zdecydowanym ruchem oplótł materiał wokół ramienia rannego, zawiązując ciasny supeł.
-Ja? Ja oszalałem? Nie po to was ratuję, żebyście narażali się dla mnie! Nie mam pewności, czy uda mi się go pokonać... - szatyn zacisnął zęby, spoglądając na wyczekującego łowcę.
-Możemy kontynuować? Nieruchoma ofiara to marna zdobycz, wiecie? Dupy do góry i pobawcie się ze mną trochę dłużej! - ryknął nagle Połykacz Grzechów, rozplatając ręce. W tym właśnie momencie Naito podniósł się, zaciskając rękę na opatrzonym ramieniu. Zakręcił stawem kilka razy. Nie bolało już tak mocno, jak wcześniej. Poważnym wzrokiem spojrzał na towarzyszy.
-Zaczniecie uciekać, gdy tylko zaczniemy walczyć. Kupię wam tyle czasu, ile tylko będę w stanie. Wbiegnijcie w uliczki między blokami. Są gęste, wąskie i bardzo kręte. Przy odrobinie szczęścia, znajdę was - oświadczył gimnazjalista, a widząc otwierające się usta Harukiego, kontynuował. -Żadnych sprzeciwów! Zaufałem was, gdy zdecydowaliście się uciekać z kawiarni. Teraz wasza kolej zaufać mi - jego głos był pewny siebie... a przynajmniej tak brzmiał. Marionetkarz miał już zamiar wykłócać się z podwójnym wybawcą, jednak w tym momencie rudowłosa chwyciła go za rękę, patrząc mu w oczy. Bez słów kiwnęła głową tak wymownie, jak tylko potrafiła.
-Będziemy czekać... Naprawdę świetny z ciebie facet, Naito-kun - Shizuka uśmiechnęła się ciepło do Kurokawy, który tylko machnął ręką w ich stronę. Jego ciało rozgrzewało jednak swego rodzaju kojące ciepło. Robił to, co było słuszne. Bez względu na konsekwencje. I to dodawało mu odwagi.
***
     W jednej chwili kłąb mocy duchowej zajaśniał w otwartej dłoni albinosa, a już w następnej rozwinął się w cienki, podłużny kształt z długim ostrzem na końcu. Światło znikło sekundę później, ukazując bitewną kosę o czarnym drzewcu. Rinji pochwycił ją pewnie prawą ręką, a jego wzrok błądził jeszcze chwilę po ciele przeciwniczki. Uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając złość w czerwonych oczach.
-Jak cię zwą, piękności ma? - zapytał natychmiast, szczerząc zęby.
-Marissa... - odparła oschle blondynka, niezauważenie kumulując energię w stopach.
-Jestem Rinji... - nic więcej powiedzieć nie zdążył. Kobieta wykorzystała moc do wybicia się w jego kierunku, jak poprzednio. W pełnym pędzie zanurkowała ku podłożu, wyrzucając dłoń ku górze, gdy była już tuż przy Okudzie. Paznokcie miały dźgnąć w twarz młodego albinosa, jednak ten, przygotowany na atak, odchylił głowę. Odległość między jego czerepem, a dłonią Marissy była na tyle duża, że zapewne uniknąłby jakichkolwiek obrażeń... gdyby nie wydarzyło się coś niespodziewanego. Nagle czarne paznokcie czerwonookiej wydłużyły się o jakieś kilkanaście centymetrów tak szybko, że boleśnie rozdarły policzek zaskoczonego chłopaka. Niebieskooki nie zdążył w pełni uniknąć ataku, jednak z pełną szybkością zamachnął się kosą, celując w bok kobiety. W tym jednak momencie pozostałe pięć paznokci również zmieniło się w ostrza... blokując uderzającą broń, jakby same były co najmniej ze stali.
-Żartujesz... - westchnął wewnętrznie Madness, mnożąc siłę nacisku kosy tak bardzo, jak tylko potrafił. Ostatecznie udało mu się odepchnąć kobietę, która natychmiast odskoczyła do tyłu, by nie stracić równowagi. Rinji zadyszał się strasznie, zmuszony do użycia całej siły, a blondynka uśmiechnęła się szyderczo... zlizując krew z długich pazurów.
     Albinos syknął tylko z bólu, ocierając wolną ręką krew na policzku. Miał trzy, długie rany, wciąż produkujące posokę. Na szczęście nie były dość głębokie, by grozić poważniejszym uszczerbkiem na zdrowiu.
-Zlekceważyłem ją... Cholera, muszę zatrzymać krwawienie. Jeszcze nigdy tego nie próbowałem, ale... - podjął decyzję w jednej chwili. Skupił moc duchową w jednej chwili, przelewając ją do uszkodzonego fragmentu skóry i uszczelniając go niewidzialną osłoną, która zatrzymała wypływającą stróżkę.
-Och, a to ciekawe! Jednak nie jesteś tak głupi, jak sądziłam... choć robisz to tak niesprawnie, ze marnujesz ze dwa razy za dużo mocy. Nawet jeśli masz jej więcej, będziesz jej też więcej tracił, wiesz? - zadrwiła z przeciwnika Marissa, z radością widząc swoje dzieło.
-Mogę stracić o wiele więcej dla takiej ślicznotki... - uśmiechnął się białowłosy z miną karykaturalnej wersji Casanovy. Kobieta zaśmiała się arogancko, spoglądając na niego z góry.
-I stracisz... - rzekła do niego ruszając przed siebie, gotowa zrobić z nastolatka szaszłyk.
-Z tą kosą będzie próbował unikać walki na bliski dystans... muszę znaleźć lukę i szybko ją wykorzystać - zadecydowała czerwonooka, zbliżając się do swojego przeciwnika.
-Będzie szukać luki, żeby szybko mnie zdjąć... muszę trzymać ją z dala - w tym samym momencie pomyślał albinos, łapiąc drzewce obydwiema rękoma i przygotowując się do odparcia ofensywy. W myśl zasady "najlepszą obroną jest atak", wymierzył gładkie, płaskie cięcie na wysokości brzucha szarżującej kobiety. Czarne pazury zderzyły się z ostrzem kosy przy akompaniamencie metalicznego szczęku. Zablokowana blondynka natychmiast odepchnęła broń w górę, wykorzystując powstałą lukę do zanurkowania ku ziemi. Ominęła kosiarza łukiem z prawej strony, chcąc zaatakować go od boku, jednak ten w jednej chwili zamienił miejscami położone na drzewcu ręce. Wykorzystując zmianę pozycji, ciął na bok, ostrzem od dołu, jak wahadełko śmierci.
     Blondynka nie zamierzała się teraz zatrzymywać. Planowała zminimalizować obrażenia i załatwić oponenta jednym atakiem. W tym celu obróciła nieco biodro, a wraz z nim resztę ciała, ograniczając pole rażenia wrogiej broni. Sama natomiast raz jeszcze z pomocą energii duchowej odbiła się do przodu z pazurami gotowymi do dźgnięcia białowłosego. Zderzyli się w tym samym momencie. Rozległ się tłumiony jęk. Podwójny. Strużka krwi chlapnęła na beton, tworząc niewielką kałużę.
***
     -Nazywam się Rikimaru. Jak cię zwą? - zapytał czerwonowłosy, mierząc przeciwnika wzrokiem.
-Hej, mamy ze sobą walczyć, a ty pytasz mnie o imię? Czy to nie dziwne? - wężowaty z jakiegoś powodu przedłużał i rozwlekał rozmowę, choć grał tak naturalnie, jak tylko potrafił. Miał w tym wprawę.
-Honor nakazuje, by przed pojedynkiem walczący poznał imię przeciwnika. Każdy w chwili śmierci woli wiedzieć, kto odebrał mu życie... - wyjaśnił chłodno złotooki, nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Ach, niech więc będzie! - wykrzyknął pozornie uradowany szatyn. -Jestem Andresh Ferguson. Możesz jednak nazywać mnie Molver. Chciałbym ci coś powiedzieć, Rikimaru - uśmiechnął się szyderczo Połykacz Grzechów, co nie zwiastowało niczego dobrego.
-Słucham - szermierz nie dawał się wciągać w żadne gierki, niezależnie od sytuacji.
-No więc... widzisz... jakby to powiedzieć... - udawał zakłopotanego Molver, bawiąc się palcami. -Walka zaczęła się w chwili, gdy mnie zaatakowałeś - dokończył gwałtownie, a w tej samej chwili coś wbiło się w kostkę Rikimaru. Kątem złotego oka, czerwonowłosy dostrzegł skrytego w trawie węża, którego ostre kły wbijały się w skórę Madnessa. Szermierz niemal natychmiast ciął mieczem przy nodze, odcinając od głowy resztę ciała gada. Szczęki poluzowały się całe, odpadając.
-Oooooch, ty brutalu... - zawył sztucznie Andresh, po czym zaśmiał się po diabelsku. Groźne spojrzenie zranionego uciszyło na chwilę śmiejącego się oponenta, jednak ten już chwilę później kontynuował. Powód był prosty. Zauważył krople potu spływające po twarzy czerwonowłosego.
-Co mi zrobiłeś? - zapytał lodowatym tonem szermierz, przygotowany by obronić się przed ewentualnym kolejnym wężem, przyczajonym na niego pośród źdźbeł trawy.
-Trucizna, mój niemiły kolego. I widzę, że już zaczyna działać, co? - zaśmiał się raz jeszcze Ferguson, gdy Rikimaru zachwiał się lekko, stojąc w miejscu.
-Czego innego mogłem oczekiwać od Połykacza Grzechów? Cóż, nie jest dobrze... zaczyna kręcić mi się w głowie. Jeśli nie zdejmę go szybko, będę miał spory problem - słusznie zauważył czerwonowłosy.
     Pewnie pochwycił katanę oburącz, wznosząc jej ostrze po skosie przed barkiem. Odetchnął głęboko, odcinając się od całego otoczenia, a skupiając jedynie na stojącym przed nim przeciwniku. Pochylił się odrobinę, trzymając ramiona giętko, lecz nieruchomo. Skupiwszy strzępki mocy duchowej w stopie, odepchnął się od podłoża, nadając sobie niesamowitej prędkości. Gdy był już metr przed zaskoczonym oponentem, ciął skośnie przez klatkę piersiową. Jak się jednak okazało, niepokój wroga był udawany. Przed okiem Rikimaru pojawiły się pierwsze mroczki, uniemożliwiając mu dokładne wycelowanie, przez co ostrze skierowane zostało w okolice brzucha. Najdziwniejsze było jednak co innego. W jednej chwili z wnętrza żakietu Molvera wyśliznął się gruby, bardzo duży wąż, przebiegając po jego ciele z dużą prędkością i kilkakroć owijając się wokół jego korpusu. Tym samym stworzył żywą kamizelką ochronną. Ostrze przemknęło po pokrytej łuskami skórze zwierzęcia, rozcinając wszystkie zaplecione zwoje jego ciała, które upadły w trawę. W tym właśnie momencie wąż zmalał do rozmiarów tego pierwszego... a już w następnym szermierz poczuł potężnego kopniaka na własnym brzuchu, który odrzucił go kilka metrów do tyłu, powalając na ziemię. Rikimaru splunął krwią.
-Jebany sadysta z ciebie, cooo? - Molver uśmiechnął się pokracznie.
-Niech to... Był przygotowany na wszystko. Trucizna obniżyła siłę moich ataków, mroczki przyćmiły celność, a ten wąż przyjął resztki impetu. Jeśli tak dalej pójdzie... - analizował czerwonowłosy.
-...przegrasz - niemal dokończył za niego Andresh, po czym zaśmiał się triumfalnie.
***
     Kurokawa opuścił nagle rękę, jakby dawał sprinterom znak do rozpoczęcia biegu. Shizuka i Haruki natychmiast ruszyli pędem przez ulicę, szczęśliwie unikając samochodów i wbiegając na chodnik.
-Niedoczekanie wasze! - krzyknął za nimi łowca, wybijając się z poręczy zjeżdżalni i ładując kolejny pocisk do dmuchawki. Prawie wylądowawszy, miał już zamiar wystrzelić, gdy drogę zagrodził mu Naito, wymierzając silny prawy sierp w stronę żeber oponenta. Naładowana mocą pięść przeszyła powietrze, gdy myśliwy jedną dłonią zbił uderzenie. Z konieczności odepchnięty w bok, nie zrezygnował ze strzału. Gwoździowaty pocisk przeciął powietrze, chybiając całkowicie i wbijając się w oponę przejeżdżającego samochodu. Wóz wpadł w poślizg natychmiast, uderzając w nadjeżdżający z naprzeciwka czterokołowiec. Trzeci - tym razem furgonetka - podjął nieudolną próbę ominięcia kolizji, ostatecznie pakując się w pozostałe dwa z chrzęstem metalu. Tymczasem uciekający zniknęli w bocznej uliczce.
-Ty gnido! - warknął Połykacz Grzechów wśród pisków opon i dźwięków klaksonów. Następnie szybko otoczył dmuchawę mocą duchową, po czym jeszcze szybciej dźgnął gimnazjalistę między żebra. Zmusił go tym samym do padnięcia na jedno kolano, a sam mógł odskoczyć.
-Hej, kupo gówna! Mówią na ciebie Naito, ta? Pozwolę ci żyć, jeśli dasz mi przejść. Powiedzmy, że to taki... dzień dobroci dla zwierząt. Co ty na to, kundlu? - nawijał groźnie myśliwy, jednak jego słowa jakby odbijały się od głowy zielonookiego, ulatując gdzieś w eter. Czarnowłosy wstał powoli, unosząc wzrok na wysokość twarzy swojego przeciwnika. Najdziwniejsze było jednak to, że nie okazywał strachu.
-Czy mógłbyś się przedstawić? - zapytał znienacka Kurokawa, dezorientując oponenta.
-Że co, kurwa? - krzyknął złotooki zdenerwowany faktem, iż został całkowicie zignorowany.
-Chciałbym poznać... człowieka, który chce skrzywdzić Harukiego-sana i Shizukę-san. Wolałbym... wiedzieć, kogo mam zamiar pokonać - Połykacz Grzechów wytrzeszczył oczy, po czym niespodziewanie zaczął się śmiać wniebogłosy, tym swoim hienowatym chichotem.
-Jesteś naprawdę pojebany, psioku... - rzekł w końcu łowca, gdy już się opamiętał. -...ale niech ci będzie. Możesz na mnie wołać Shiki - usłyszawszy imię wroga, Naito przyjął pozycję gotową do kontry. Przechylał się lekko z boku na bok, przygotowany na omijanie lecących pocisków. Nie musiał długo czekać na pierwszy z nich. Wroga kitka załopotała na wietrze, gdy przeciwnik wyciągnął nowy pocisk zza klamry jednego z pasów, ładując go niebywale szybko do dmuchawy.
     Wycelował w mgnieniu oka prosto w krtań szatyna. Kurokawa instynktownie przechylił się, by uniknąć ataku, który w ogóle nie nadszedł. Shiki jedynie zamarkował strzał, by stworzyć lukę w obronie młodego Madnessa. Sam natomiast wystrzelił w całkiem inne miejsce, którego zielonooki nie zdążył zauważyć. Poczuł tylko potworny ból w stopie. Długi pocisk przebił się przez czubek buta chłopaka, wbijając się w skórę na co najmniej centymetr. Gdyby nie solidnie wykonana tenisówka, obrażenia byłyby zapewne znacznie poważniejsze. Tymczasem jednak Połykacz Grzechów minął szybko gimnazjalistę, przeskakując samochód i ruszając w stronę uliczki. Szatyn zaklął w duchu. Pochyliwszy się, zacisnął zęby i jednym ruchem wyciągnął gwóźdź ze stopy, ledwo powstrzymując się od krzyczenia z bólu.
     Z trudem obrócił się na jednej pięcie w stronę wroga, po czym skumulował moc duchową w nogach, by z zawrotną prędkością pomknąć przez zatrzymaną ulicę. Hardo i bezmyślnie naskoczył na maskę pierwszego lepszego samochodu. Trudno było wyobrazić sobie zdziwienie kierowcy, gdy niewidzialne "coś" opadło na blachę jego wozu, po czym przeskoczyło na kolejny. Stan psychiczny ludzi nie był jednak teraz ważny. Kurokawa powoli dopędzał biegnącego Shiki'ego, w przypływie adrenaliny tłumiąc swój ból.
-To się już nie powtórzy. Haruki-san, Shizuka-san... zaufajcie mi. Nie skończycie tak, jak pan Gato. Pokonam go, nic wam się nie stanie. Porozmawiam z senseiem, na pewno znajdzie dla was bezpieczne schronienie. Uda mi się. Musi mi się udać... - dodał sobie odwagi, biorąc drugi oddech.
***
     Niewielka chmura cuchnącego, fioletowego gazu o nieznanym pochodzeniu unosiła się nad wielopiętrowym budynkiem, krążąc wokół jego krawędzi, niby żywa istota. Krążąc, jakby czegoś szukało. Czegoś... lub kogoś.

Koniec Rozdziału 30
Następnym razem: Dwa do dwóch

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 29: Zderzenie - naturalny przeciwnik

ROZDZIAŁ 29

     -Jeśli Marionetkarzy jest tak mało, dlaczego nie wyciągniecie ręki do reszty Madnessów? Na pewno można nauczyć się tej sztuki. Nie byłoby wtedy problemów z niedoborami w waszych szeregach - zauważył sprytnie Kurokawa, chcąc szybko zmienić temat. Źle się czuł, widząc rozterki innych ludzi przed swoimi oczami. Tym bardziej, jeśli nie znał tła samej sytuacji.
-Nie jesteś pierwszym, który mi to mówi... Sęk w tym, że bycie Marionetkarzem to ogromna odpowiedzialność. Jedyny logiczny sposób samoobrony dla kogoś takiego to wykorzystywanie w walce tych, których ocalił. A co za tym idzie, narażanie ich na niebezpieczeństwo. Stąd duża część społeczeństwa uważa nas za tchórzy, którzy kryją się za mięsem armatnim. Na dodatek, jak wspominałem wcześniej, dobry Marionetkarz poświęca całe lata na nauczenie się utrzymywania dużej ilości kluczy i powiększenia zasobów mocy duchowej. Co za tym idzie, spotkanie kogoś z "mojego gatunku", który umie i walczyć, i kuglować to jak jeden do tysiąca - wyjaśnił z goryczą w głosie Haruki, a Naito pochylił głowę w zakłopotaniu. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak niemądre i krzywdzące pytania zadawał. Dopiero po fakcie uświadamiał sobie gafy, które popełniał. A jednocześnie czuł coś dziwnego wewnątrz siebie. Postać niebieskookiego wzbudzała jego szacunek. Gdyby zastanowił się nad nią z kulturowego punktu widzenia, mógłby zapewne nazwać ją postacią romantyczną.
-A jednak... mimo wszystko... godzisz się na to - rzucił bezwiednie zielonooki, nie zwracając uwagi na to, co mówił. Po prostu wypowiadał na głos swoje myśli, na czym ostatnimi czasy łapał się coraz częściej.
-Tak. Godzę się, bo chcę pomóc. Wiem, co oznacza strata bliskiej osoby. Kiedy umarłem, los chciał, że pojawiłem się na swoim własnym pogrzebie. Widziałem całą moją rodzinę... rozpaczającą, nie wiedzącą, co począć. Oni jednak, pomimo łez, mieli nadzieję, że jestem teraz w jakimś lepszym miejscu. Że jestem szczęśliwy. A ja wiedziałem, że nie oni jedni myślą w taki sposób... i że wielu innych się myli. Właśnie dlatego to robię. Bo nie chcę, by inni musieli rozpaczać nad losem bliskich. Bo nie chcę, by brat zabijał brata ani by sam został zabity. Nie lubię walczyć. Nie chcę zadawać bólu. Chcę tylko go oszczędzać innym ludziom. I właśnie to oznacza bycie Marionetkarzem. Nie zmieniłbym tego za nic w świecie. Nie oddałbym tej mocy. Nie oddałbym lat spędzonych na ćwiczeniu kontroli nad mocą... - rozgadał się Haruki. Pod wpływem obecności gimnazjalisty, język rozsupływał mu się coraz bardziej. Być może dlatego, że szatyn naprawdę słuchał. Słuchał z uwagą i zainteresowaniem... oraz przejęciem.
-...a nade wszystko nie oddałbym Shizuki - dokończył w duchu, w ostatniej chwili powstrzymując głos.
-Tak bardzo się różnimy. Haruki-san próbuje sprawiać wrażenie oschłego cynika, ale w rzeczywistości ma intencje o wiele czystsze ode mnie. Cały czas widzi przed sobą cel, do którego dąży, podczas gdy ja zwyczajnie idę do przodu, zapominając po co... a mimo wszystko to ja jestem Madnessem, a on zwykłym renegatem - rozmowa z Marionetkarzem wpędzała Kurokawę w poczucie winy. Choć w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie zamienić się z nim miejscami, był gotów to zrobić. Ktoś mógłby rzec, że zielonooki trudnością wpływania na swoją osobę dorównywał plastelinie. W rzeczywistości jednak "zwyczajnie" - w odróżnieniu od innych - przyjmował do wiadomości rzeczy, które wielu odrzucało.
-Przepraszam - pochylił głowę szatyn, wprowadzając oboje rozmówców w zakłopotanie. -Teraz widzę, jakim jesteś człowiekiem. Dlatego tym bardziej przepraszam, że to ja tu jestem "tym dobrym". Zdaję sobie sprawę, że na to nie zasługuję... w przeciwieństwie do ciebie - tą iście aspołeczną niezręczność gimnazjalisty dało się opisać jedynie... brakiem słów. Specyficzny grymas pojawił się na twarzy Harukiego, a w tym samym czasie Shizuka uśmiechnęła się pod nosem... po raz pierwszy od jakiegoś czasu.
-Hej, byłem pewny, że mnie słuchałeś... - niebieskooki puknął kilkakroć pięścią w opuszczoną głowę Naito. -Wy i my to całkiem inna bajka. Czuję się dobrze taki, jakim jestem. Nie potrzebuję setek przepisów, smyczy i sztucznej wolności. Sam się w to baw, Nai. I przestań gadać w taki sposób, bo brzmisz żałośnie... - skrzywił pokracznie twarz po ostatnim zdaniu. Lekko zaczerwieniony Kurokawa podniósł głowę ze wzrokiem wbitym w blat.
-Przepraszam... - rzekł zaraz, a Haruki westchnął ciężko z dłonią zjeżdżającą po licu.
     Dzwonek nad drzwiami rozhuśtało otwierające się wejście do kawiarenki. Personel z radością spojrzał na nowego klienta, jako że lokal był praktycznie pusty, a jedyni goście byli dość "skromni". W progu stanął nieznany osobnik w zgniłozielonej kurtce przeciwdeszczowej z kapturem zarzuconym do oporu na głowę. Nawet najbardziej beztroski człowiek zaniepokoiłby się widokiem przybysza. Nie z samej racji jego pojawienia się, a raczej dlatego, że deszcz nie padał od tygodnia, a pogoda była o wiele za ciepła na taki ubiór. Marionetkarz z kamienną twarzą rzucił kątem oka na nowego klienta, gdy ten siadał na krzesełku barowym, nadal nie ściągając kapoty. Zaintrygowany Naito bezmyślnie obrócił głowę, lecz był chyba zbyt łatwowierny, by uznać wygląd nieznajomego za niestosowny.
-Wychodzimy. Szybko! Zachowujcie się naturalnie. Zapłacę i odchodzimy jak najdalej stąd... - wyszeptał Haruki z tonem całkowicie nieadekwatnym do nagłego rozpogodzenia na jego twarzy. Gimnazjalista miał już zapytać, o co chodziło kuglarzowi, jednak powstrzymało go spojrzenie niebieskich oczu. Widział w nich tylko czysty niepokój. Mógłby przysiąc, że chłopakowi właśnie skoczył puls. Nastrój udzielił się młodemu Madnessowi, który przełknął ślinę, kiwając nieznacznie głową. Shizuka zrobiła to samo, przywdziewając blady cień uśmiechu na pełne wargi. Marionetkarz wstał pierwszy, zarzucając kaptur płaszczo-peleryny na głowę. Pochwycił wielką walizę, po czym podszedł szybko do lady i rzucił nań pieniądze. Gestem dłoni dał do zrozumienia, że nie oczekuje reszty. A rzucił o wiele za dużo. Kiedy Naito zauważył, że takie skąpiradło, jak Haruki przestaje przejmować się pieniędzmi, naprawdę poczuł strach. Nie wiedział, przed czym. Nie zapytał. Zaufał. Zaufał, bo chciał. Chciał wierzyć w człowieka, który tak szybko zjednał sobie jego szacunek.
W kilka chwil cała trójka niby spokojnie opuściła lokal, skręciła na bok, a gdy nie było ich już widać w oknie kawiarni... zaczęła biec co tchu.
***
     -Źródło mocy duchowej niedaleko stąd... czyżby nasz chłopczyk walczył? - pomyślał skaczący po dachach bloków  kontur kobiety. Bez trudu wybadała, w którym miejscu powinien znajdować się tajemniczy osobnik, po czym przyśpieszyła znacznie. W miarę zbliżania się do celu, okazało się, iż energia uwalniana jest na szczycie pobliskiego siedmiopiętrowca. Bez większego trudu niewiasta odbiła się od krawędzi sporo niższego bloku z siłą, która wyniosła ją na dach wyższego budynku. Dopiero teraz, gdy już się zatrzymała, dało się jej dokładniej przyjrzeć.
     Była wysoką, szczupłą blondynką o czerwonych oczach z groźnym spojrzeniem. Pod wąskimi wargami widać było maleńki, wpięty tam kolczyk. Włosy zaczesane były ku górze tworząc szaloną burzę, a baczki - sięgające do ramion - zdawały się podkreślać buntowniczość dziewczyny. Miała na sobie gorseto-podobną bluzeczkę z wcięciem na tyle głębokim, by godnie reprezentować jej walory. Na tejże części garderoby widniała kremowa, skórzana kurtka. Blondynka miała na obu przegubach opaski, przywodzące na myśl rząd małych pasków do spodni z klamrami wystającymi w różnych kierunkach. Kobieta miała na sobie obcisłe, poobdzierane w wielu miejscach spodnie, a także czarne glany z brzegami ucharakteryzowanymi na otwarte szczęki jakiegoś potwora. Paznokcie czerwonookiej pomalowane były czarnym lakierem.
-Co do diabła?! - warknęła groźnie dziewczyna i szybko się okazało, że postawa, jaką wykazała się przy swoich towarzyszach nie była nawet ułamkiem jej prawdziwej osobowości. Skąd wzięła się złość blondynki? Otóż w miejscu, w którym winien znajdować się emiter duchowej energii lewitowała niewielka, żółta kula, rażąca jaskrawym światłem, niby maleńkie słońce.
-Siemka! - rozległo się radosne wołanie... stojącego na szczycie wyjścia na dach Rinji'ego. Albinos w swoim stałym "uniformie" szczerzył głupawo zęby do "nieznajomej". Zeskoczywszy z punktu obserwacyjnego, podszedł do unoszącej się kuli, dotykając jej ręką. W ciągu kilku sekund cała jej energia wlała się do jego ciała, a ona sama skurczyła się do rozmiarów piłeczki kauczukowej. Okuda schował oprzyrządowanie do kieszeni bluzki, spoglądając to w oczy "towarzyszki", to w... "drugie oczy".
-Wabik. Przydatne urządzenie. Jak widać działa nie tylko na Spaczonych... - wypalił szybko niebieskooki, nie przerywając "gimnastyki wzrokowej". Tymczasem za zaciśniętymi zębami blondynki zbierała się furia w czystej postaci.
-Żartujesz sobie... - warknęła nagle, po czym niespodziewanie wybiła się w stronę albinosa z ewidentnym zamiarem... podrapania go. Nie złożyła dłoni w pięść, lecz z pełnym zdecydowaniem miała zamiar wykorzystać swoje paznokcie do ataku z zaskoczenia. -...ze mnie?! - dokończyła w chwili, w której miała właśnie sięgnąć celu. Białowłosy jednak z zaskakującą lekkością przechylił głowę do tyłu... razem z całą resztą ciała. Tylko jego stopy twardo trzymały się podłoża. Atakująca czerwonooka rzecz jasna chybiła, podczas gdy przechylające się ciało Rinji'ego zmierzało prosto na beton. Okuda jednak w ostatniej chwili, gdy jego głowa unosiła się jeszcze kilka centymetrów nad ziemią, zaparł się z całej siły nogami, po czym ruchem wahadłowym zmusił ciało do cofnięcia się. Cofnął się jednak do tego stopnia, by jego twarz pojawiła się tak blisko twarzy przeciwniczki, jak tylko mogła bez dotykania jej.
-Ktoś ci już mówił, że masz piękne oczy? - spytał zalotnie albinos, całkowicie nieadekwatnie do sytuacji. Zaskoczona blondynka odskoczyła, nie spodziewając się tak szybkiej reakcji kogoś, kto miał umrzeć po jednym trafieniu. Miał. Tymczasem nie otrzymał nawet tego jednego trafienia.
-Jego mięśnie nóg są niesamowicie wytrenowane. Do tego umie łagodnie manipulować środkiem ciężkości. To wcale nie jest płotka... - pomyślała kobieta, jednocześnie odpowiadając na anons Okudy.
-Pierdol się, szmaciarzu! - bez zastanowienia i bez hamulców. Tak działała. Tak lubiła. Niebieskooki zagwizdał z udawanym podziwem, przyjmując odpowiedniejszą postawę do walki.
-Nie bój się swoich uczuć. Wiem, że tego chcesz. Jestem tak olśniewająco wspaniały, że to niemal niemożliwe, prawda? Nic więc dziwnego, że się niepokoisz... - nie to, co mówił albinos było najdziwniejsze, a raczej to, że sam stuprocentowo wierzył we własne słowa.
-Urwę ci ten jęzor gołymi rękami i owinę wokół fiuta... - zripostowała buntowniczka. -Po chuja mnie tu przyciągnąłeś? Próby gwałtu zazwyczaj następują w ciemnych uliczkach... - dodała po chwili.
-To prawda. Poza przygarnięciem cię w moje czułe, bezpieczne ramiona, mam też przyziemne powody. Jeden. A mianowicie... nigdzie się stąd nie ruszysz - Rinji nagle spoważniał. I to do tego stopnia, że wcale nie przypominał już siebie.
-Hahahah! Czyli wiecie o tym, co, Madnessi? - chłopak nie odpowiedział. -Naprawdę nisko upadliście, łamiąc własne zasady.  Nie macie prawa nakazującego powstrzymywać nas od łapania renegatów - ciągnęła dalej, drwiąc po całości z tajnej społeczności.
-"My" nie, zgadza się. Ale JA mam. Jedno. Przyjaciel mojego przyjaciela również się nim staje. A ja za nic w świecie nie pozwolę wam skrzywdzić przyjaciela, Połykacze Grzechów... - niebieskie oczy były gotowe do walki i pewne siebie. Tani flirt ustąpił miejsca koncentracji.
-Jak sztampowo... - westchnęła kobieta. -No dobrze! Rozpruję cię pierwszego. Twoja dusza na pewno ma jakąś wartość - uśmiechnęła się diabelnie, spuszczając ręce po sobie.
***
     Zeskoczywszy z pobliskiego bloku, kontur mężczyzny opadł między korony drzew, usadawiając się na którejś z gałęzi i rozglądając wokół. Delikatne syknięcie wyrwało się z jego ust.
-To gdzieś tutaj. To z całą pewnością było gdzieś tutaj. Cała energia nagle zniknęła, gdy się zbliżyłem. Czyżby wykrył moją obecność? Płochliwy szczur... - przeszło mężczyźnie przez myśl, gdy swoimi zmysłami nie zdołał wypatrzyć swojego celu. Miał już przeskoczyć na kolejne drzewo, gdy nagle usłyszał chrzęst łamanych gałęzi parę metrów nad swoją głową.
-Co do...? - nie dokończył. Gdy tylko spojrzał w górę, zauważył już ostrze katany, z łatwością przebijające się przez kruche, wątłe kawałki drewna i zmierzające w stronę jego głowy, jak gilotyna. W największym pośpiechu odbił się od własnej "pryczy", lądując na środku parku, nieopodal alejki. Tymczasem gałąź, na której już go nie było zdążyła opaść na ziemię wraz ze stertą innych. Od pnia drzewa odbił się natomiast ten, który czyhał na jego życie. Szermierz Rikimaru stanął dwa metry przed swoim oponentem, trzymając w dłoni maleńką, pustką kulkę - pozbawiony mocy wabik.
-A więc to tak... - stwierdził z irytacją w głosie prawie położony trupem mężczyzna. 
     Osobnik ten był wysoki i szczupły, a wręcz chudy. Miał długie niemalże do pasa, proste, czarne włosy  zaczesane do tyłu. W gładkiej czuprynie trudno było nie dostrzec szerokiego na kilka centymetrów, śnieżnobiałego pasemka, które sprawiało wrażenie całkiem naturalnego. Blada cera mężczyzny w jakiś dziwny sposób współgrała z zielonymi oczyma. Jego szpiczasty podbródek i trochę zwężone nozdrza przywodziły na myśl węża. Długowłosy miał na sobie rozpiętą, grafitową kurtkę z kołnierzem obszytym białym futrem. Nosił na sobie kremowe spodnie z szerokimi nogawkami oraz buty z nieco odstającymi ku górze czubkami. Gdyby nie fakt, że chodził z nagim torsem, na ulicy nie budziłby specjalnego zdziwienia i zostałby zapewne uznany za członka jakiejś subkultury.
-Wasi przełożeni postanowili rozszerzyć wpływy? Zawsze mieliśmy wolną wolę, jeśli chodziło o renegatów, czyż nie? - zapytał ze spokojem czarnowłosy, przyglądając się katanie w dłoni Rikimaru.
-Skoro nie ma praw, które nakazywałyby nam siedzieć w miejscu, nie ma też takich, które zabraniają nam interweniować. Mylę się? - wyjaśnił oględnie czerwonowłosy, nie zmieniając wyrazu twarzy. Cień uśmiechu przebiegł natomiast po licu wężowatego. 
-Chcesz więc uratować Marionetkarza, co? Mogę zapytać w jakim celu?
-Możesz. Niestety ja nie mogę ci odpowiedzieć. Bo wcale nie przyszedłem tutaj, chcąc ratować kolejnego renegata... - dezorientująca odpowiedź szermierza wprawiła oponenta w lekką irytację.
-W takim razie nie wiem, czemu nie pozwalasz mi go dopaść... - zaczął pokrętnie zielonooki.
-Wyrównuję szansę. Po prostu jeden głupiec sprowadził mnie tutaj, by pomóc drugiemu głupcowi. Tak się natomiast składa, że jeśli trzeci głupiec wymknie się spod kontroli, muszę zabić drugiego głupca. Dlatego jeżeli wy mnie ubiegniecie i pozbawicie życia Drugiego... wyjdę na niesłownego - wytłumaczenie Rikimaru całkowicie odebrało jego przeciwnikowi chęci na drążenie tematu. Nadzieję na uniknięcie walki rozwiał zaś wyraz twarzy złotookiego. 
-Kurokawa... żeby sprowokować mnie do czegoś takiego... naprawdę ciekawi mnie, jak rozwiążesz tą sytuację - rzekł w myślach czerwonowłosy, skupiając się w całości na oponencie.
***
     -Dlaczego uciekamy? - zapytał Naito, gdy już - za namową  Harukiego - ściągnął powłokę duchową.
-Ten gość, który wszedł do kawiarni, nie wróżył nic dobrego. Aura, którą rozsiewał... przyszedł tu po mnie. To najprawdopodobniej Połykacz Grzechów - wyjaśnił pobieżnie niebieskooki.
-Połykacz Grzechów? Ale... dlaczego miałby przyjść akurat po ciebie, Haruki-san? - szatyn wciąż nie był pewny, co myśleć o całej tej sytuacji. Tym niemniej niepokój towarzyszy udzielał się jemu samemu.
-Bo mogą. Madnessi tacy, jak ty zobowiązali się do ochrony ludzi i ich dusz tak długo, aż przejdą przez test w Czyśćcu. Gdy im się to uda, najczęściej dołączają oni do społeczności, wciąż będąc pod waszą ochroną lub nawet samodzielnie kontynuując wasze dzieło. Niektórzy jednak wolą żyć na własną rękę. Takie jednostki nie są już objęte ochroną. Połykacze Grzechów mają pełne prawo do pożarcia ich mocy... a ja nie jestem przecież jednym z was - tym razem tętno nastolatka skoczyło naprawdę wysoko. Niepokój, którym podzielił się z nim kuglarz i jego marionetka nie pozwolił mu trzeźwo myśleć. Z tego powodu zaczął czuć bezpodstawny strach przed nieznanym łowcą.
     Nie zatrzymując się, wtargnęli wkrótce na otwarty teren, znacznie bardziej niebezpieczny, niż kręte uliczki, w których łatwo było się schować. Jak się szybko okazało, wbiegli na plac zabaw, na którym jeszcze dwa tygodnie wcześniej Kurokawa zdawał swój ostatni test u swego Mentora. Sam ten widok wymusił na gimnazjaliście wzmożoną ostrożność. Przeciwnik mógł pojawić się znikąd i choć mieli szansę go dostrzec, nie znali jego siły ani umiejętności. Mówiąc szczerze, nie byli nawet pewni, czy tajemniczy oponent w ogóle ich ściga. Haruki jednak ani myślał się zatrzymywać. W pełnym pędzie, ciągnąc ze sobą Shizukę, ruszył przed siebie. Reszta wydarzyła się niespodziewanie. Nagle, jakby znikąd, na szczycie wysokiej zjeżdżalni stanął ten sam osobnik z płaszczem przeciwdeszczowym. W dłoniach trzymał coś w rodzaju długiej, dekorowanej dwoma ptasimi piórami dmuchawki, którą teraz celował prosto w biegnących. 
-Na ziemię! - Naito zareagował tak szybko, jak tylko mógł. Odbił się do przodu z pomocą energii duchowej, rękoma zgarniając oboje uciekających i przygważdżając ich do ziemi. W tym samym czasie usłyszał świst rozcinanego powietrze obok swojej głowy, a następnie ostry, przeszywający ból. Jego bluza była rozerwana na prawym ramieniu. Podobnie T-shirt... i sama skóra. Czerwona strużka krwi wypływała z rany. Zielonooki odwrócił się na moment, by móc ledwo dostrzec wbity w ziemię pocisk. Pocisk, również umazany posoką, przypominał długi, metalowy gwóźdź.
-Jeden punkt! Nieźle ci poszło! - rozległo się donośne wołanie stojącego wyżej przeciwnika. Do jego głosu dołączył szybko psychopatyczny, przywodzący na myśl hienę śmiech.
     Agresor jednym ruchem rozpiął płaszcz, a drugim rzucił go w powietrze. Teraz dopiero dało się ujrzeć go w pełnej krasie. Miał średniej długości kasztanowe włosy, spięte z tyłu w niedługą, wysoką kitkę. Miał złote, obłąkane oczy. Na jego podbródku widniały dwie, ustawione jedna obok drugiej, fioletowe kropki, a na każdym policzku widać było kształt wilczego kła o tym samym kolorze. Myśliwy szczerzył ostre zęby w triumfalnym uśmiechu. Kilkanaście pasków od spodni otaczało pod różnymi kątami jego brzuch i tors, a nawet ramiona. Wyraźne mięśnie klatki piersiowej szły zapewne w parze z dobrze wykształconymi płucami. Napastnik miał na sobie jeansowe spodnie sięgające do kostek i coś rodzaju rzymskich sandałów na stopach. Samym swoim wyglądem sprawiał wrażenie niezrównoważonego psychicznie... a przy tym przerażającego w całym szaleństwie, którym się otaczał.
-Wychodzi na to, że wygrałem, Marissa, Molver - mruknął pod nosem myśliwy, po czym po raz kolejny zaśmiał się, jak hiena, emanując chorą przyjemnością, płynącą z zadawania bólu innym.

Koniec Rozdziału 29
Następnym razem: Bitwa w Akashimie

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 28: Marionetkarz

ROZDZIAŁ 28

     -Więc miałem rację... Już wtedy mnie widziałeś, prawda? - właściwie stwierdził Naito, spoglądając na wciąż lekko uśmiechniętego kuglarza. Szarooki kiwnął tylko wymownie głową, po czym podniósł się z miejsca, stawiając wielką walizkę na ziemi.
-Zgadza się. Gdyby nie to, że przeszedłeś przez tłum, jak duch, pewnie nie zauważyłbym, że nie jesteś zwykłym człowiekiem - rzekł spokojnie dziwacznie ubrany ciemnowłosy. Rozpięty, cienki płaszcz z kapturem nałożony był na kraciastą koszulę sztukmistrza. Chłopak ewidentnie nie wiedział, co znaczy "wtopić się w otoczenie"... bądź świadomie robił wszystko, by się wyróżnić.
-Skoro mnie widziałeś, ty także nie jesteś, prawda? - kolejne stwierdzenie w formie pytania wyrwało się z ust gimnazjalisty, a kuglarz uśmiechnął się tajemniczo, po czym w jednej chwili anulował przywdziewaną powłokę. Naito odruchowo odskoczył od niego, robiąc to samo jeszcze przed wylądowaniem. W zielonych oczach widać było nieufność i podejrzliwość.
-Ach, nie musisz się bać, nic ci nie zrobię. Właściwie... po tym, co widziałem, jestem w stanie stwierdzić, że nie miałbym z tobą szans. Myślałem tylko, że poczujesz się pewniej, rozmawiając ze "swoim". Mój błąd, wybacz... - kuglarz wystawił dłonie przed siebie z bezradnym uśmieszkiem.
-Czyli ty też jesteś Madnessem... - stwierdził raz jeszcze drugoklasista. Jego rozmówca parokrotnie przechylił głowę z boku na bok, przyznając Naito niepełną rację.
-Zacznijmy od nowa, dobrze? - zapytał, nawet nie czekając na odpowiedź. Spokojnie podszedł do Kurokawy, wyciągając dłoń. -Mam na imię Haruki, a moja urocza towarzyszka to Shizuka - lekko zakłopotany szatyn uścisnął zawisłą w powietrzu rękę.
-Jestem Naito... - wydukał w końcu, po czym popatrzył dziwnie na rozmówcę. -Nie zrozum mnie źle, ale... czy ty dałeś imię kukle? - wyrzucił z siebie pierwsze, co cisnęło mu się na usta. Teraz to Haruki obłożył bo zaskoczonym spojrzeniem.
-Nie zauważyłeś? Albo straszny z ciebie amator, albo niczego was teraz nie uczą... - westchnął z politowaniem kuglarz, a widząc całkowity brak zrozumienia ze strony Kurokawy, wrócił do swojej walizki. Klęknąwszy przed pakunkiem, chwycił za jedną, a później za drugą klamrę, rozwierając je z cichym trzaskiem. Delikatnie otworzył wieko, opuszczając je na podłoże, a ciekawskie spojrzenie zielonookiego zauważyło zwiniętą w kłębek "lalkę" - tą samą, którą widział rano. Haruki ostrożnie włożył rękę za jej plecy i podniósł ją do pozycji półleżącej. Właśnie w tym momencie sięgnął do kieszeni płaszcza, wydobywając z niej mieniący się jaskrawym światłem kluczyk. Jakimś cudem ów kluczyk był całkiem przezroczysty. Dało się dojrzeć tylko jego kontury i kojącą poświatę. Pierwsze, co przyszło na myśl Naito, dotyczyło jego treningu. Przez pierwszy tydzień bowiem również korzystał z takiego przedmiotu. Nastolatek szybko zdał sobie jednak sprawę, że ten, w którego posiadaniu był kuglarz, służył całkiem do czego innego.
     Trzymając "Shizukę" jedną ręką, szarooki najzwyczajniej w świecie... wsadził kluczyk między łopatki kukły, choć ewidentnie nie było w nich żadnego otworu. Przedmiot zareagował tak, jakby w rzeczywistości znajdował się tam takowy. Szczęknął nawet metalicznie, jakby naprawdę trafił do zamka. Szybkim ruchem Haruki kilkakrotnie przekręcił kluczyk, za każdym razem wywołując głuchy trzask. Jakże wielkie było zdziwienie Kurokawy, gdy dotychczas uważana za lalkę osoba otworzyła fiołkowe oczy i rozejrzała się dookoła z zaciekawieniem.
-Ohayo, Shizuka-chan! - przywitał się przyjaźnie kuglarz, a dziewczyna spojrzała w jego stronę, wydymając wargi w ewidentnym zdenerwowaniu.
-Myślałam, że już mnie stamtąd nie wypuścisz! Cała zdrętwiałam! - krzyknęła na niego niebywale piękna kukła. Nim jej "animator" zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna powstała gwałtownie i wyszła z walizki, rozciągając ręce i nogi z nieukrywaną przyjemnością.
-Hahahah, wybacz! Miałem tutaj małe problemy z paroma gburami, ale mój... przyjaciel mi pomógł. Shizuka, oto Naito. Naito, to jest właśnie Shizuka - wyjaśnił pośpiesznie Haruki, gestykulując przy tym, jak zawodowy mówca. W tym właśnie momencie dziewoja skupiła wzrok na gimnazjaliście, przechylając przy tym głowę, niby małe kocię. Po chwili puściła mu oczko z przyjaznym uśmiechem, a Kurokawa poczuł, jak robi mu się gorąco. Jednocześnie zawstydził go sam ten fakt, więc jeszcze bardziej się zaczerwienił.
-Pamiętam cię z rana! Cały czas pożerałeś mnie wzrokiem, myśląc, że nie widzę... - zastrzeliła go ruda, doprowadzając jego twarz do szczytowej temperatury.
-T... tak. Miło mi cię poznać... - wydukał w końcu nastolatek, wewnętrznie uderzając się dłonią w czoło z politowaniem dla swojej nieporadności.
-No więc... skoro już mamy rozmawiać, może przenieśmy się w jakieś przyjemniejsze miejsce? - zaproponował wesoło Haruki, zatrzaskując wieko teczki i przerywając tym samym niezręczny potok żałości.
***
     Jedyne miejsce, jakie przychodziło do głowy szarookiemu okazało się być zwykłą, małą kawiarnią. Jak się szybko wydało, był to najtańszy lokal w okolicy - tak wyglądała strategia kuglarza, jeśli chodziło o "odwdzięczenie się za pomoc". Kurokawa z cichym westchnięciem zaakceptował fakt, że Haruki po prostu nie chce wydawać zbyt wiele pieniędzy... a właściwie nie chce wydawać jakichkolwiek pieniędzy. Tuż przed wejściem, obaj panowie nałożyli na siebie powłoki duchowe. W oczy Naito rzucił się fakt, że w przypadku Shizuki zainterweniować musiał jej "opiekun". Dziewczyna jeszcze przed wyjściem z parku założyła na stawy opaski, przywodzące na myśl te stymulujące układ kostny, jakie często widuje się w telewizji. W rzeczywistości rzecz jasna chodziło po prostu o ukrycie "nieludzkości" rudzielca.
     Kluczyk w plecach dziewoi był kluczem z energii duchowej - a przynajmniej do takiego wniosku doszedł zielonooki, gdy nikt z obsługi go nie zauważył. Jedynym, co przykuło uwagę kelnera - poza urodziwą klientką - był rzecz jasna dziwacznie ubrany Haruki. Obecnie wielu określiłoby go zapewne jako "hipstera". Nie myliliby się tak bardzo. Cała trójka zasiała w kącie, na samym końcu lokalu. Narożnikowa sofa z czerwonej skóry sprawiała dobre wrażenie, odwracając uwagę od wątpliwej jakości innych elementów wystroju. Obsługa w milczeniu przyglądała się kuglarzowi, który usilnie starał się pionowo oprzeć walizę o ścianę, co wyglądało nieco żałośnie.
     W ciągu pięciu minut wszyscy otrzymali po filiżance cienkiej, czarnej kawy z małą ilością cukru - niezawodny wyznacznik jakości - po czym mogli w końcu przejść do konkretów. Kurokawa nie tylko nie miał serca, co po prostu nie chciał zamawiać czegokolwiek innego na koszt nowo poznanego "kolegi po fachu", więc szybko skupił na nim swój wzrok, nakłaniając pozawerbalnie do zwierzeń.
-No dobrze... Pewnie masz masę pytań, tak? I zgaduję, że nie chodzi ci o moją nonszalancję i nienaganny "zmysł modowy"? Jasne... - Haruki odwlekał właściwą rozmowę tak bardzo, jak mógł. -Mam nadzieję, że nie planujesz potraktować mnie, jak bandyty tylko dlatego, że nie latam za potworami, jak tobie podobni? - zapytał jeszcze z udawaną podejrzliwością, która nie zniechęciła gimnazjalisty.
-Nie każdy Madness musi to robić. Nie jesteś pierwszym... "wyjątkiem", który spotykam. Nie jesteście, chciałem powiedzieć - odrzekł i szybko poprawił się szatyn.
-Odpowiem na twoje pytania pod jednym warunkiem - choć każda kolejna próba szarookiego robiła się coraz bardziej żenująca, teraz zdawał się być śmiertelnie poważnym. -Nikomu o nas nie powiesz, dobrze? Żyje nam się świetnie bez waszych świętoszków na karkach... - kuglarz przyjrzał się badawczo nastolatkowi, który z pozoru wszystko doskonale rozumiał.
-Nikt się nie dowie... jeśli nie robisz nic, co szkodzi innym ludziom - zielonooki sam nie wiedział, skąd wzięły się w jego ustach tak idealistyczne słowa. Być może to chytra postawa rozmówcy obudziła w nim wewnętrznego obrońcę sprawiedliwości z Akashimie? Nie zastanawiał się nad tym.
-Chyba faktycznie nie wygram... - westchnął ostatecznie Haruki, a Shizuka spojrzała na niego niepewnie, co nie umknęło uwadze Naito. -Jak już pewnie zauważyłeś... choć może i nie, znając ciebie... nie jestem "zwykłym" Madnessem", a Shizuka do tego grona nie zalicza się wcale. Jestem Marionetkarzem... - wyznał nareszcie "hipster".
-Marionetkarz? - zdziwił się zielonooki, robiąc minę, jakby zastanawiał się, czy powinien znać ten termin.
-Jesteś naprawdę do bani... Nic nie wiesz o świecie, w którym się obracasz... - mruknął zażenowany Haruki, po czym ukrył twarz w dłoniach, widząc że chłopak w ogóle nie poczytał sobie tego za przytyk. -Marionetkarz to Madness, którego specjalizacją jest kontrola marionetek. Shizuka to właśnie taka marionetka - gimnazjalista dostrzegł minimalny ruch w kącikach ust dziewczyny, z której twarzy spełzł już uśmiech.
-Czy to znaczy, że Shizuka-san jest... to znaczy... nie jest prawdziwa? Nie, nie to miałem na... Ech... Marionetka kojarzy mi się z lalką. Zwykłą, kontrolowaną przez właściciela kukiełką, a Shizuka-san... ma w sobie aż za dużo życia - tak potworna nieporadność społeczna Kurokawy sumowała się z całkowitą nieznajomością obyczajów Harukiego, tworząc wybuchową mieszankę.
-Do tego właśnie zmierzałem. Shizuka, jak każda marionetka, jest stuprocentową, odrębną osobą. Taką samą, jaką była za życia... i nawet po życiu - tu Marionetkarz dziwnie zmarkotniał, podobnie zresztą, jak jego towarzyszka. Naito miał wrażenie, że trafił na grząski grunt.
-Nie rozumiem. Jeśli byłaś kiedyś zwykłym człowiekiem, Shizuka-san, jak to się stało, że... no wiesz... - naiwnie układane pytania czarnowłosego nie polepszały sytuacji. Rudzielec nie odpowiedział, jakby cały wcześniejszy wigor uleciał z dziewczyny w ciągu kilku chwil.
-Wiesz, skąd Marionetkarz bierze swoje marionetki? Robi to poprzez przywrócenie życia. Przywrócenie życia tym, którzy stracili je już dwa razy... - serce zielonookiego zabiło mocniej, a w jego głowie zaczęło się tlić światełko zrozumienia. -Shizuka nie przeszła przez swoją próbę w Czyśćcu... była Spaczoną. Odzyskałem jej dawne "ja" z potwora... takiego samego, jakie twoi pobratymcy zabijają dzień w dzień. I ty również to robisz - Haruki spojrzał w oczy młodego Madnessa, który całkiem zamarł.
-Ja... nie miałem pojęcia, że Spaczonych da się uratować... nie wiedziałem, że... - wykrztusił szatyn, nie zdając sobie sprawy z tego, jak żałośnie i żenująco brzmiało to, co mówił.
-Bo się nie da - uciął krótko niebieskooki, a siedząca obok dziewczyna zadygotała delikatnie, jakby właśnie przypomniała sobie jakieś traumatyczne przeżycie z dzieciństwa. -Po pierwsze, im silniejszy jest Spaczony, tym trudniejsze jest odnalezienie fragmentu przedśmiertnej podświadomości. Po drugie, Marionetkarzy jest stanowczo za mało, by móc jakoś drastycznie zmniejszyć ilość zgubionych. A po trzecie... ci, których uratujemy są niemal ubezwłasnowolnieni - przy ostatnim zdaniu pociągnął kilka sporych łyków kawy, niemalże opróżniając filiżankę.
-Jak to? Shizuka-san nie tylko wróciła do swojej dawnej formy, ale wydaje się też cieszyć z życia. Dlaczego więc...? - gimnazjalista nie zdążył skończyć. Pięść Harukiego gwałtownie uderzyła  w blat, a twarz Marionetkarza przepełniała złość. Jednak nie była ona skierowana w stronę zielonookiego.
-Nic nie rozumiesz! Jeden taki, jak ja może uratować ograniczoną ilość osób. Dlaczego? Każdy ocalały to stała utrata jakiejś części mocy duchowej w celu stworzenia indywidualnego dla każdej osoby klucza. W dodatku samo utrzymanie kilku kluczy wymaga dużego wysiłku i miesięcy treningu. Poza tym, marionetka nie może oddalać się od swojego zbawcy na dużą odległość, gdyż wtedy klucz powróci do niego, pozbawiając ją przytomności. Najgorsze jest jednak coś innego... kiedy ginie Marionetkarz, każda uratowana przez niego dusza, każdy stworzony klucz... przepada na zawsze - Kurokawa milczał, wewnętrznie plując sobie w twarz. Samodzielnie wypatrzył czwartą wadę "kontraktu", lecz postanowił ugryźć się w język. Emocje Marionetkarza podświadomie odbijały się na jego lalce. W momencie, gdy Haruki urwał wypowiedź, dygocząca Shizuka schowała twarz w dłoniach, delikatnie szlochając. To właśnie na ten widok chłopak przestał mówić. Na jego twarzy malowało się poczucie winy. Nie mówiąc nic, przygarnął do siebie ramieniem dziewczynę, drugą ręką ujmując jej drobny policzek. Kciukiem otarł łzy spod oczodołów rudzielca. Widać było, jak sam kuglarz stara się uspokoić samego siebie - on również zdawał sobie sprawę z czwartej wady.
     To, co słyszał i to, co widział młody Madness rozżaliło go dogłębnie. Być może dlatego, że - jak wielokrotnie mówiono - posiadał duże pokłady empatii. Możliwe jednak, że powodem była myśl, która właśnie pojawiła się w jego głowie - świadomość, która nie mogła ujść uwadze młodzieńca. Bez względu na to, jak patrzył na tę dwójkę, zdawał sobie sprawę, że taka sytuacja nie zdarzyła się po raz pierwszy. Nawet nie po raz dziesiąty... i zapewne również nie setny.
-To byłoby wspaniałe, prawda? - wyszeptał w końcu Marionetkarz, nie dając po sobie poznać, do którego z towarzyszy kieruje swe słowa. -Gdybym mógł stać się wystarczająco silny, uratowałbym tak wiele żyć, które inni już spisali na straty. Odzyskać kogoś, kto umarł dwa razy... zawrócił koleje losu... poprosić Haarona o zmianę kierunku, w którym płynie... Czy to nie byłoby piękne? - pojedyncza łza popłynęła po policzku Harukiego i byłaby już na głowie Shizuki, gdyby ta nagle... nie otarła jej własną dłonią. I nie tylko Naito był tym faktem zdumiony. Wyraz twarzy niebieskookiego dawał jasno do zrozumienia, że to w ogóle nie miało prawa się wydarzyć... a jednak się wydarzyło.
-Tak... byłoby - odparł w końcu Kurokawa z posępnym głosem. Kiedy raptem dwie godziny wcześniej wyruszył w poszukiwaniu "brzuchomówcy", nie spodziewał się, jak brzemienne okaże się to spotkanie.
***
     Szczelina. Delikatna, lecz wyraźna. Jaśniejąca wewnętrznym światłem, jednak kryjąca w sobie osobliwy mrok. Przywodząca na myśl urwisko, jak i dolinę rzeki. I nie byłaby niczym niezwykłym, gdyby nie widniała... w powietrzu. Pół metra nad dachem sześciopiętrowego bloku. Szczelina rozszerzyła się raptownie, po czym również wydłużyła, tworząc teraz swoistą dziurę w eterze, wypełnioną po brzegi blaskiem. Trudno powiedzieć, ilu ludzi ją widziało. Albo raczej... ilu Madnessów... czy w ogóle jacyśkolwiek. Niemniej jednak z tejże ścieżki światła wyszły trzy humanoidalne cienie, miękko opadając na podłożu. 
     Skrzekliwy śmiech, przywodzący na myśl odgłos wydawany przez hienę rozszedł się po dachu. Śmiał się środkowy cień, nie zapowiadając tym niczego dobrego. Jego śmiech przypominał śmiech szaleńca, szarlatana... kogoś, kto - oddzielony od niej na bardzo długi czas - pragnął zabawy. Rozrywki. Masakry.
-Marionetkarz, co? Hm... brzmi ciekawie - rzucił osobnik o psychopatycznym śmiechu.
-Jeśli będziemy mieć szczęście, być może znajdzie się przy nim co najmniej kilka marionetek... - dodał zaraz drugi głos, wyrachowany i spokojny, jednak bezwzględny i nie znający litości.
-Pamiętajcie, o czym mówił Thomas... jeśli znów zaczniemy walczyć między sobą o ofiarę, nie unikniemy kary - najbardziej racjonalny z całej trójki, damski głos pouczył dwa pozostałe.
-Co powiecie na polowanie? - podrzucił pomysł szaleniec, po czym zaśmiał się gwałtownie, nie mogąc się powstrzymać. Gdy tylko udało mu się zdławić odruch, kontynuował: -Rozdzielimy się. Ten, kto go znajdzie i dorwie, zgarnia pulę. Brak jakichkolwiek zasad. Godzina czasu. Jeśli nikomu się nie uda, zrobimy powtórkę. Pasuje? - mówił wyjątkowo zasadniczo i niemalże brzmiał, jak zrównoważony psychicznie. Brzmiałby dalej, gdyby nie wybuchł gromkim śmiechem, zrażając tym samym swych towarzyszy.
-Ta! - odrzekli krótko chórem zarówno zdrowa na umyśle wersja "hieny", jak i kobieta. 
-Czas... start! - na dźwięk tych słów, wypowiedzianych przez psychopatę, cała trójka rozdzieliła się. Każdy skoczył z dachu z niesamowitą prędkością. Każdy w swoim kierunku. Każdy chciał wygrać... i zabić.

Koniec Rozdziału 28
Następnym razem: Zderzenie - naturalny przeciwnik