ROZDZIAŁ 33
-Czuję ją już stąd... cóż za wspaniała moc... Kim może być jej właściciel? Jak silny jest? Jak łatwo go złamać? Jakie będą jego ostatnie słowa? - kroczył przed siebie z rękoma schowanymi w kieszeniach, czując rosnące przejęcie. Jego serce biło szybciej, lecz bynajmniej nie ze strachu. Cieszył się. Uwielbiał to uczucie. Uwielbiał poznawać każdy szczegół w zachowaniu swojego przeciwnika. Uwielbiał z pełną świadomością niszczyć coś, co formowało się latami. Pomimo maski na połowie twarzy, zdawało się, że na twarzy szatyna widniał szeroki uśmiech.
Był jakby zawieszony w pustce. Kurokawa emanujący fioletową mocą duchowa stał luźno w miejscu, w którym ostatni raz uderzył przeciwnika. Bezwiednie utrzymywał się na nogach pośród odłamków metalu z rozerwanego na poły samochodu. Czarna skóra drgnęła wskutek odebranego z niedaleka bodźca. Oczy podniosły się, wbijając wzrok w wąską uliczkę, z której nadchodził osobnik z równie morderczymi intencjami, co wcześniej Naito. Być może była to tylko iluzja, być może wrażenie powstałe w wyniku ekspresji, lecz zdawało się, że aura otaczająca czerwonookiego mężczyznę formuje się na kształt śmiejącej się czaszki. Młody Madness nie widział tego. Nie czuł. Jego zdrowy rozsądek wyparował już dawno. Została tylko niema, ślepa furia, skierowana przeciw każdemu, kogo uznawał za zagrożenie.
-Yoooo... - pojedyncze drgnięcia poruszały szczęką szatyna. Jego ręce wciąż pozostawały w kieszeniach spodni. Spokojne kroki kontrastowały z żądzą mordu, jaką pałał. Lustrował każdy szczegół stojącej przed nim istoty, która była już czymś więcej, niż "Madnessem". Jego euforia rosła, ilekroć próbował zmierzyć ilość mocy, jaką dysponował Kurokawa. Obecnie białowłosy chłopak ugiął nagle nogi w kolanach, pochylając się do przodu. W mgnieniu oka odbił się z niezwykłą prędkością, celując prawą pięścią w twarz Połykacza Grzechów. Nie dopuszczał do siebie żadnej myśli, a już na pewno nie takiej... że nie zdoła go trafić. Szatyn najzwyczajniej w świecie przechylił głowę w bok, jednak chwilę po uderzeniu dwie linki przy jego masce pękły, a ona sama pchnięta pędem powietrza, odsunęła się na drugi bok.
-Ciekawe... Uderzył z taką ilością energii, by uszkodzić ją samym impetem ciosu... - szybko przeanalizował czerwonooki. Pół sekundy po pierwszym, nie do końca udanym ciosie, w twarz mężczyzny wystrzeliła druga pięść. Zatrzymała się z głuchym plaśnięciem i wszystko wskazywało na to, że trafiła, jednak szatyn ani drgnął. Wszystko wyjaśniło się już po chwili. Przeciwnik Kurokawy najzwyczajniej w świecie pochwycił lecącą pięść... zaciskając na niej zęby. I choć w przypadku normalnego człowieka byłoby to niemożliwe, czarnowłosy był ewenementem. Mianowicie kąciki jego ust nie mieściły się tam, gdzie powinny. Wyglądało to tak, jakby jama gębowa mężczyzny została znacznie poszerzona jakimś ostrym narzędziem. Otwór ciągnął się przez oba policzki niemal do samego punktu styku obu szczęk.
Zęby Połykacza Grzechów wbiły się w czarną, jak smoła skórę na knykciach, a on sam zaśmiał się złowieszczo. Dopiero teraz wyjął dłonie z kieszeni. W jednej z nich trzymał pudełko zapałek, w drugiej jedną tylko zapałkę. Nim zablokowany Naito zdążył pomyśleć o wyciągnięciu ręki z zębów wroga, spomiędzy warg wydobył się cuchnący, fioletowy gaz, który gęstą chmurą otoczył rękę i część ciała Madnessa. W tym właśnie momencie czerwonooki odpalił zapałkę od pudełka, wtryniając płonący łepek w pędzącą chmurę. Gaz uległ zapłonowi w jednej chwili, a wciąż posuwająca się do przodu fala wydłużała zasięg miotacza ognia. Płomienie natychmiast ogarnęły białowłosego nastolatka. Zielonooki instynktownie przystawił wolną rękę do boku oponenta. Potężna fala uderzeniowa gruchnęła w jego żebra, a ten jakby nigdy nic wyciągnął zęby ze skóry gimnazjalisty, dając się ponieść atakowi.
Niebywała siła szarpnęła nim, miotając na bok, jak wystrzelony z pistoletu pocisk. I choć teoretycznie powinien być całkowicie pozbawiony kontroli nad swoim ruchem, szatyn w locie zwyczajnie wsadził ręce w kieszenie, prostując się, jak pałąk i wyrównując kąt opadania. Miał już zderzyć się z nadjeżdżającym samochodem dostawczym, gdy nagle zwolnił do tego stopnia, że dosłownie obrócił się w powietrzu. Pozostała siła wypadkowa pchnęła go na bok pojazdu stopami do jego powierzchni. Czerwonooki zgiął więc nogi i odbił się, nim jeszcze energia kinetyczna zdążyła się wyczerpać. Jego wybicie się było tak silne, że zostawił w metalowej ściance bardzo głębokie wgniecenie, a wam wóz został dosłownie zepchnięty z drogi, przewracając się i sunąc po asfalcie. Samochód zatrzymał się dopiero, gdy dotarłszy na chodnik, uderzył w ścianę bloku, którą częściowo rozbił.
Tymczasem wybity mężczyzna poszybował, jak strzała prosto w stronę oponenta. W locie przypominał teraz wystrzeloną przez łódź podwodną torpedę i ani myślał się zatrzymywać. Zamroczony Kurokawa, nie dostrzegając odrzuconego wroga, stał w miejscu, nie wyglądając wcale na poparzonego.
-Hm... Czego powinienem użyć teraz? Mam jeszcze spory arsenał, ale czy naprawdę jest wart takich fajerwerków? Wyśmiano by mnie, gdybym poszedł na całość w walce z takim chuchrem. Może od razu skręcę mu kark? Nie jest ani rozmowny, ani też zbytnio inteligentny. Taka walka w ogóle mnie nie ekscytuje... choć jego Emisja jest całkiem silna - Połykacz Grzechów zastanawiał się, jak zakończyć walkę, sprawiając jednocześnie wrażenie, jakby była to dla niego codzienna rutyna. Kiedy Naito spostrzegł zbliżający się żywy pocisk, było już za późno na unik nawet dla niego. Mimo wszystko, wspominanie o tym nie zdawało się być potrzebne, gdyż Madness w ogóle nie próbował tego robić. Stanął tylko w rozkroku, częściowo odwrócony do szatyna. Lewą rękę opuścił bezwiednie, podczas gdy prawy łokieć wystawił do tyłu, zaciskając pięść knykciami do góry. Powietrze zatańczyło wokół jego ręki, jakby wsysane przez próżnię. Przygotowywana do uderzenia ręka otoczona została poświatą tak silną, że niemal całkowicie zakryła ona kształt kończyny. Miała taki sam fioletowy kolor, jak snop światła wokół całego ciała chłopaka.
-Ooooooch! - radosne zdziwienie wykrzywiło rozerwane usta mężczyzny w ogromnym, paskudnym uśmiechu. -To może jednak nie być takie łatwe, jak sądziłem. Nawet jeśli się osłonię, zatrzymam tylko 90% mocy uderzenia. Nieźle, chłoptasiu. Szkoda, że w takim wypadku muszę cię szybko zlikwidować. Czas użyć TEGO - postanowił usatysfakcjonowany czerwonooki. Zdawało się już, że nic nie zatrzyma tajemniczej techniki nieświadomego gimnazjalisty i nieznanych zamiarów psychopatycznego mordercy... Nic bardziej mylnego! Nagle, praktycznie znikąd, niezwykle szybko poruszająca się postać dosłownie wbiegła po plecach nastolatka. Po drodze uderzyła stopą w odsłoniętą potylicę młodego Madnessa, a zaraz potem odbiła się od jego głowy. Kurokawa, pozbawiony przytomności zachwiał się i upadł na asfalt, wracając do normalnego wyglądu. Przygotowywany atak również został powstrzymany.
Delikatne zdziwienie pojawiło się w oczach Połykacza Grzechów, gdy tajemnicza postać, lecąc w jego kierunku okazała się dzierżyć w jednej dłoni naginatę. Pędzący przeciwnik zamachnął się swoją bronią, celując prosto w twarz psychopaty. Cięcie było bardzo głębokie. Jedyne, co mógł zrobić elegant, to otworzyć swoją paszczę do granic możliwości - które były rzecz jasna bardzo szerokie. Ostrze wniknęło w przestrzeń pomiędzy obydwiema szczękami, o centymetr mijając skórę. W ten sposób szatyn zyskał czas, by w pełnym pędzie "odbić się" od powietrza i wylądować na asfalcie. Ten, który powalił Naito uczynił to samo, przestając już być "nieznajomym".
-Kawasaki Matsu - uśmiechnął się, jak istny szarlatan czerwonooki, spoglądając na rozwiane, zielone włosy mężczyzny o arabskiej cerze. Mistrz Kurokawy oparł ostrze swojej naginaty o podłoże, mierząc wroga ostrym spojrzeniem brązowych oczu.
-Senshoku Naizou. Nie spodziewałem się twojego przybycia... - odparł dość chłodno nauczyciel.
-Ach, ranisz mnie! Gdzie ty, tam i ja, zapomniałeś? - zaśmiał się złowieszczo czerwonooki. -Nasz spór wciąż nie został jeszcze rozstrzygnięty, prawda? Który to już raz? - zapytał z udawaną nostalgią.
-Jeśli będziesz tak głupi, by stanąć teraz przeciwko mnie, będzie to nasz 101-szy pojedynek. Ale jeżeli faktycznie nie chcesz się wycofywać... nie odpuszczę ci niczego, czego się dzisiaj dopuściłeś - gdy zabrzmiało ostatnie zdanie, szeroka na trzy metry poświata otoczyła całe ciało zielonowłosego. Powietrze zadrżało przerażająco, a asfalt pod stopami Araba popękał, jak kawałek szkła.
-Tego się po tobie spodziewałem... - zaśmiał się opętańczo Naizou, rozkładając szeroko ręce. -Chyba odpuszczę sobie na dzisiaj. Nie mam ochoty pokonywać cię w takim miejscu... - mruknął, odwracając się plecami do Matsu i powoli zmierzając w swoim kierunku.
-Jeszcze nigdy ci się to nie udało... - sprostowanie Kawasakiego uderzyło w barki Połykacza Grzechów, niczym młot kowalski, jednak ten tylko stanął w miejscu. -...a gdy teraz odejdziesz, to nie ze mną będziesz walczył. To ten chłopiec cię zniszczy - dodał brązowooki, a szatyn wybuchnął śmiechem.
-To ten twój osławiony uczeń? Mała, denerwująca płotka... ale ma potencjał. Niech przyjdzie, kiedy tylko zechce. Załatwię go i przyjdę po ciebie. A wtedy będziesz ze mną walczył w samym środku waszej siedziby. Na głównym placu, przed wszystkimi twoimi towarzyszami. Jasne? - zaproponował najkorzystniejszy dla siebie układ, lecz wbrew pozorom, jego rozmówca nie miał nic do stracenia.
-Widzę, że nadal nie nauczyłeś się słuchać... - głos Matsu wbił kolejną szpilkę w układ nerwowy Naizou, który niezauważenie zacisnął pięści w kieszeniach. -...ale zgadzam się. Nie widzę problemu - przystał na narzucone warunki Kawasaki, a czerwonooki odwrócił się ostatni raz w jego kierunku.
-Dzieciaku! Twój mistrzunio wydał na ciebie wyrok! Jego wiń, kiedy odbiorę ci życie! - krzyknął do nieprzytomnego, na którego twarzy pojawił się delikatny grymas, jakby słyszał wszystko, co mówiono. Senshoku ponownie skierował się w swoją stronę, otoczony przez kłąb fioletowego dymu, który pojawił się znikąd i pochłonął go w całości, po czym zniknął.
Kawasaki machnął dłonią, sprawiając że dzierżona przez niego broń rozpłynęła się w powietrzu, po czym powoli podszedł do obezwładnionego własnoręcznie ucznia. Kucnął przy nim, przewracając go na plecy, po czym kolejno położył dłoń na każdej ranie gimnazjalisty, blokując je przy użyciu mocy duchowej.
-Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo jest mi przykro... - mruknął gorzko do nieprzytomnego chłopaka, przekładając go sobie przez ramię. Ostrożnie wyciągnął z bluzy Kurokawy komórkę, którą sam mu sprawił jakiś czas temu, po czym szybko wybrał w kontaktach numer matki. Czym prędzej zaczął wystukiwać treść wiadomości o następującej treści: "Zostaję na noc u kolegi. Przepraszam, że mówię dopiero teraz. Porozmawiamy jutro", po czym wysłał ją do adresata.
-Trzeba będzie poskładać cię do kupy, Naito. Jestem z ciebie dumny. Pomimo mojej głupoty po raz kolejny ci się udało... wam. Jesteś już prawie gotów... na Morriden - mówił zielonowłosy, idąc w tylko sobie znanym kierunku, pozostawiając całkowicie zdemolowaną okolicę.
-Ciekawe... Uderzył z taką ilością energii, by uszkodzić ją samym impetem ciosu... - szybko przeanalizował czerwonooki. Pół sekundy po pierwszym, nie do końca udanym ciosie, w twarz mężczyzny wystrzeliła druga pięść. Zatrzymała się z głuchym plaśnięciem i wszystko wskazywało na to, że trafiła, jednak szatyn ani drgnął. Wszystko wyjaśniło się już po chwili. Przeciwnik Kurokawy najzwyczajniej w świecie pochwycił lecącą pięść... zaciskając na niej zęby. I choć w przypadku normalnego człowieka byłoby to niemożliwe, czarnowłosy był ewenementem. Mianowicie kąciki jego ust nie mieściły się tam, gdzie powinny. Wyglądało to tak, jakby jama gębowa mężczyzny została znacznie poszerzona jakimś ostrym narzędziem. Otwór ciągnął się przez oba policzki niemal do samego punktu styku obu szczęk.
Zęby Połykacza Grzechów wbiły się w czarną, jak smoła skórę na knykciach, a on sam zaśmiał się złowieszczo. Dopiero teraz wyjął dłonie z kieszeni. W jednej z nich trzymał pudełko zapałek, w drugiej jedną tylko zapałkę. Nim zablokowany Naito zdążył pomyśleć o wyciągnięciu ręki z zębów wroga, spomiędzy warg wydobył się cuchnący, fioletowy gaz, który gęstą chmurą otoczył rękę i część ciała Madnessa. W tym właśnie momencie czerwonooki odpalił zapałkę od pudełka, wtryniając płonący łepek w pędzącą chmurę. Gaz uległ zapłonowi w jednej chwili, a wciąż posuwająca się do przodu fala wydłużała zasięg miotacza ognia. Płomienie natychmiast ogarnęły białowłosego nastolatka. Zielonooki instynktownie przystawił wolną rękę do boku oponenta. Potężna fala uderzeniowa gruchnęła w jego żebra, a ten jakby nigdy nic wyciągnął zęby ze skóry gimnazjalisty, dając się ponieść atakowi.
Niebywała siła szarpnęła nim, miotając na bok, jak wystrzelony z pistoletu pocisk. I choć teoretycznie powinien być całkowicie pozbawiony kontroli nad swoim ruchem, szatyn w locie zwyczajnie wsadził ręce w kieszenie, prostując się, jak pałąk i wyrównując kąt opadania. Miał już zderzyć się z nadjeżdżającym samochodem dostawczym, gdy nagle zwolnił do tego stopnia, że dosłownie obrócił się w powietrzu. Pozostała siła wypadkowa pchnęła go na bok pojazdu stopami do jego powierzchni. Czerwonooki zgiął więc nogi i odbił się, nim jeszcze energia kinetyczna zdążyła się wyczerpać. Jego wybicie się było tak silne, że zostawił w metalowej ściance bardzo głębokie wgniecenie, a wam wóz został dosłownie zepchnięty z drogi, przewracając się i sunąc po asfalcie. Samochód zatrzymał się dopiero, gdy dotarłszy na chodnik, uderzył w ścianę bloku, którą częściowo rozbił.
Tymczasem wybity mężczyzna poszybował, jak strzała prosto w stronę oponenta. W locie przypominał teraz wystrzeloną przez łódź podwodną torpedę i ani myślał się zatrzymywać. Zamroczony Kurokawa, nie dostrzegając odrzuconego wroga, stał w miejscu, nie wyglądając wcale na poparzonego.
-Hm... Czego powinienem użyć teraz? Mam jeszcze spory arsenał, ale czy naprawdę jest wart takich fajerwerków? Wyśmiano by mnie, gdybym poszedł na całość w walce z takim chuchrem. Może od razu skręcę mu kark? Nie jest ani rozmowny, ani też zbytnio inteligentny. Taka walka w ogóle mnie nie ekscytuje... choć jego Emisja jest całkiem silna - Połykacz Grzechów zastanawiał się, jak zakończyć walkę, sprawiając jednocześnie wrażenie, jakby była to dla niego codzienna rutyna. Kiedy Naito spostrzegł zbliżający się żywy pocisk, było już za późno na unik nawet dla niego. Mimo wszystko, wspominanie o tym nie zdawało się być potrzebne, gdyż Madness w ogóle nie próbował tego robić. Stanął tylko w rozkroku, częściowo odwrócony do szatyna. Lewą rękę opuścił bezwiednie, podczas gdy prawy łokieć wystawił do tyłu, zaciskając pięść knykciami do góry. Powietrze zatańczyło wokół jego ręki, jakby wsysane przez próżnię. Przygotowywana do uderzenia ręka otoczona została poświatą tak silną, że niemal całkowicie zakryła ona kształt kończyny. Miała taki sam fioletowy kolor, jak snop światła wokół całego ciała chłopaka.
-Ooooooch! - radosne zdziwienie wykrzywiło rozerwane usta mężczyzny w ogromnym, paskudnym uśmiechu. -To może jednak nie być takie łatwe, jak sądziłem. Nawet jeśli się osłonię, zatrzymam tylko 90% mocy uderzenia. Nieźle, chłoptasiu. Szkoda, że w takim wypadku muszę cię szybko zlikwidować. Czas użyć TEGO - postanowił usatysfakcjonowany czerwonooki. Zdawało się już, że nic nie zatrzyma tajemniczej techniki nieświadomego gimnazjalisty i nieznanych zamiarów psychopatycznego mordercy... Nic bardziej mylnego! Nagle, praktycznie znikąd, niezwykle szybko poruszająca się postać dosłownie wbiegła po plecach nastolatka. Po drodze uderzyła stopą w odsłoniętą potylicę młodego Madnessa, a zaraz potem odbiła się od jego głowy. Kurokawa, pozbawiony przytomności zachwiał się i upadł na asfalt, wracając do normalnego wyglądu. Przygotowywany atak również został powstrzymany.
Delikatne zdziwienie pojawiło się w oczach Połykacza Grzechów, gdy tajemnicza postać, lecąc w jego kierunku okazała się dzierżyć w jednej dłoni naginatę. Pędzący przeciwnik zamachnął się swoją bronią, celując prosto w twarz psychopaty. Cięcie było bardzo głębokie. Jedyne, co mógł zrobić elegant, to otworzyć swoją paszczę do granic możliwości - które były rzecz jasna bardzo szerokie. Ostrze wniknęło w przestrzeń pomiędzy obydwiema szczękami, o centymetr mijając skórę. W ten sposób szatyn zyskał czas, by w pełnym pędzie "odbić się" od powietrza i wylądować na asfalcie. Ten, który powalił Naito uczynił to samo, przestając już być "nieznajomym".
-Kawasaki Matsu - uśmiechnął się, jak istny szarlatan czerwonooki, spoglądając na rozwiane, zielone włosy mężczyzny o arabskiej cerze. Mistrz Kurokawy oparł ostrze swojej naginaty o podłoże, mierząc wroga ostrym spojrzeniem brązowych oczu.
-Senshoku Naizou. Nie spodziewałem się twojego przybycia... - odparł dość chłodno nauczyciel.
-Ach, ranisz mnie! Gdzie ty, tam i ja, zapomniałeś? - zaśmiał się złowieszczo czerwonooki. -Nasz spór wciąż nie został jeszcze rozstrzygnięty, prawda? Który to już raz? - zapytał z udawaną nostalgią.
-Jeśli będziesz tak głupi, by stanąć teraz przeciwko mnie, będzie to nasz 101-szy pojedynek. Ale jeżeli faktycznie nie chcesz się wycofywać... nie odpuszczę ci niczego, czego się dzisiaj dopuściłeś - gdy zabrzmiało ostatnie zdanie, szeroka na trzy metry poświata otoczyła całe ciało zielonowłosego. Powietrze zadrżało przerażająco, a asfalt pod stopami Araba popękał, jak kawałek szkła.
-Tego się po tobie spodziewałem... - zaśmiał się opętańczo Naizou, rozkładając szeroko ręce. -Chyba odpuszczę sobie na dzisiaj. Nie mam ochoty pokonywać cię w takim miejscu... - mruknął, odwracając się plecami do Matsu i powoli zmierzając w swoim kierunku.
-Jeszcze nigdy ci się to nie udało... - sprostowanie Kawasakiego uderzyło w barki Połykacza Grzechów, niczym młot kowalski, jednak ten tylko stanął w miejscu. -...a gdy teraz odejdziesz, to nie ze mną będziesz walczył. To ten chłopiec cię zniszczy - dodał brązowooki, a szatyn wybuchnął śmiechem.
-To ten twój osławiony uczeń? Mała, denerwująca płotka... ale ma potencjał. Niech przyjdzie, kiedy tylko zechce. Załatwię go i przyjdę po ciebie. A wtedy będziesz ze mną walczył w samym środku waszej siedziby. Na głównym placu, przed wszystkimi twoimi towarzyszami. Jasne? - zaproponował najkorzystniejszy dla siebie układ, lecz wbrew pozorom, jego rozmówca nie miał nic do stracenia.
-Widzę, że nadal nie nauczyłeś się słuchać... - głos Matsu wbił kolejną szpilkę w układ nerwowy Naizou, który niezauważenie zacisnął pięści w kieszeniach. -...ale zgadzam się. Nie widzę problemu - przystał na narzucone warunki Kawasaki, a czerwonooki odwrócił się ostatni raz w jego kierunku.
-Dzieciaku! Twój mistrzunio wydał na ciebie wyrok! Jego wiń, kiedy odbiorę ci życie! - krzyknął do nieprzytomnego, na którego twarzy pojawił się delikatny grymas, jakby słyszał wszystko, co mówiono. Senshoku ponownie skierował się w swoją stronę, otoczony przez kłąb fioletowego dymu, który pojawił się znikąd i pochłonął go w całości, po czym zniknął.
Kawasaki machnął dłonią, sprawiając że dzierżona przez niego broń rozpłynęła się w powietrzu, po czym powoli podszedł do obezwładnionego własnoręcznie ucznia. Kucnął przy nim, przewracając go na plecy, po czym kolejno położył dłoń na każdej ranie gimnazjalisty, blokując je przy użyciu mocy duchowej.
-Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo jest mi przykro... - mruknął gorzko do nieprzytomnego chłopaka, przekładając go sobie przez ramię. Ostrożnie wyciągnął z bluzy Kurokawy komórkę, którą sam mu sprawił jakiś czas temu, po czym szybko wybrał w kontaktach numer matki. Czym prędzej zaczął wystukiwać treść wiadomości o następującej treści: "Zostaję na noc u kolegi. Przepraszam, że mówię dopiero teraz. Porozmawiamy jutro", po czym wysłał ją do adresata.
-Trzeba będzie poskładać cię do kupy, Naito. Jestem z ciebie dumny. Pomimo mojej głupoty po raz kolejny ci się udało... wam. Jesteś już prawie gotów... na Morriden - mówił zielonowłosy, idąc w tylko sobie znanym kierunku, pozostawiając całkowicie zdemolowaną okolicę.
***
-Zabiłeś go? - głos siedzącego na kamiennym tronie, ciemnoskórego albinosa rozszedł się po zalanej mrokiem sali. Jedynym źródłem światła były otwarte drzwi komnaty. Snop oświetlał postać pochylonego w wymuszonym geście szacunku Naizou. Oczy przywódcy świdrowały na wylot serce mężczyzny.
-Tak. Był już na granicy śmierci. Pożarcie jego duszy było najlepszym sposobem na przedłużenie jego użyteczności - wytłumaczył spokojnie i beznamiętnie Senshoku. Choć starał się tego nie okazywać, czuł ogromny respekt przed Bachirem i nie miał odwagi go okłamywać. Białowłosy wypełniał ciszę stukaniem paznokciami o kamienne oparcie swojego tronu.
-Czy nie ma już nic więcej, o czym powinienem wiedzieć? - zapytał nagle ciemnoskóry, a serce czerwonookiego zaczęło diametralnie bić szybciej. Sam był na siebie wściekły za tak żałosną reakcję.
-Tak, Bachir-sama. Ale jeśli tylko się zgodzisz, wolałbym o tym nie mówić... - z najwyższym trudem wypowiedział drugie zdanie. W postaci przywódcy było to coś, co zamykało usta temu, kto chciał zdobyć się na jakiekolwiek uwłaczanie pozycji mężczyzny. Bachir sam w sobie był jednak przeraźliwie spokojny niezależnie od sytuacji, przez co wielu innych wyprowadzał z równowagi.
-Rozumiem. Czy informacja, którą chcesz ukryć może nam w jakiś sposób zaszkodzić? - był niebywale przenikliwy. Mówił prosto, a jednocześnie tak wyniośle. Tak oszczędnie, a paradoksalnie bogato.
-Nie, Bachir-sama - odparł prawie natychmiast szatyn. Nie chciał się zastanawiać. Bał się, że gdy już zacznie, odnajdzie w ostatnich wydarzeniach coś, czego nie będzie mógł zataić.
-Dobrze więc. Możesz już odejść - uciął rozmowę białowłosy, a Naizou kiwnął głową, opuszczając salę.
Koniec Rozdziału 33
Koniec arcu nr. 3: Uwolnij siebie - uwolnij świat
Następnym razem: Głębia pustki