ROZDZIAŁ 31
Marissa i Rinji zastygli w bezruchu. Szpony u prawej ręki tej pierwszej wbite były w lewy bok albinosa, a po ich wnętrzu spływała jego krew, kapiąc na beton. Tymczasem czubek kosy Okudy przeciął bok blondynki - również lewy i również uwalniając trochę jej wnętrza.
-Niesamowite - stwierdziła blondynka w duchu. -Gdy zauważył, jak wykręcam się z jego zasięgu, zdjął rękę z końca kosy i jednocześnie drugą powiększył pole rażenia. Dlatego nie mogłam zadać mu poważniejszych obrażeń... Gdybym spróbowała, naprawdę mógłby mnie załatwić - pomyślała zaraz ze złością. Gniewna, zwinna, jak kocica czerwonooka była bardzo łatwa do rozdrażnienia. Tym bardziej w sytuacjach, gdy jej przeciwnik okazywał się być silnym. Zaskakująco silnym, nieadekwatnie do charakteru.
-To chyba... - stęknął Rinji. -...trochę za dużo, jak na grę wstępną, co? - dokończył po chwili. Walczący zmierzyli się wzrokiem. W jednej sekundzie każde wyciągnęło swą broń z ciała oponenta i odsunęło się do tyłu. Niebieskooki natychmiast zaplombował niedbale ranę przy użyciu mocy duchowej. Jak się okazało, blondynka uczyniła tak samo... choć na znacznie wyższym, energooszczędnym poziomie.
-Jesteś strasznie drapieżna, Mari-chan - zakwilił przesłodzonym głosem białowłosy, doprowadzając żyłkę na czole kobiety do niebezpiecznego naprężenia, zwiastującego kłopoty.
-Stul pysk, kutasie! Jak na razie to ty tu jesteś na przegranej pozycji, żałosna podróbko mężczyzny! - wydarła się czerwonooka, a Rinji zaśmiał się z bliżej nieokreślonego powodu, zasłaniając twarz dłonią.
-Tak uważasz? - zapytał po chwili, poważniejąc. -Bo zauważyłem właśnie, że jesteś całkiem silna. Dlatego tym bardziej mam nadzieję, że obronisz się przed tym, co zaraz nadejdzie... - rzucił ździebko nostalgicznie, zmuszając kobietę do skoncentrowania się. Marissa nie miała pojęcia czemu, lecz nagle jej serce przyśpieszyło. Zaskoczona położyła na nim dłoń, wyczuwając szybki puls.
-Niemożliwe... Przestraszył mnie? Przecież to tylko puste słowa. Mówi tak, żeby wyjść na twardego, ale jeszcze parę takich ran i nie będzie miał dość energii, by dalej walczyć - uspokoiła samą siebie. W tym czasie Okuda chwycił koniec drzewca prawą dłonią, wznosząc swoje barki do góry. Następnie na tejże uniesionej "półce" oparł kosę, wystawiając ją ostrzem do przodu. Drugą dłoń opuścił luźno po sobie. Ugiął nogi w kolanach, "sprężynując" nimi to w górę, to w dół.
-Okuda Ougi: Sendo no Tatsumaki... - wyszeptał, całkowicie zmieniając aurę, którą wzbudzał dotychczas.
***
Rikimaru kolejny raz odskoczył do tyłu, z trudem łapiąc równowagę. Następny wąż wystrzelił nagle z rękawa Molvera, kierując się z otwartym pyskiem w stronę szermierza. Czerwonowłosy nie walczył już oszczędnie. Nie będąc pewnym trafienia, atakował tak, by zmaksymalizować szansę. Szerokie, boczne cięcie przez całą osiągalną wysokość skróciła gadzinę w znacznym stopniu. Martwy flak padł na trawę, obkurczając się do rozmiarów zaskrońca. Madness bardzo się pocił. Mroczki stawały się coraz silniejsze, a jego ciało powoli drętwiało. Mimo wszystko analizował sytuację z taką zapalczywością, na jaką tylko mógł sobie pozwolić. Andresh w najlepsze bawił się z nim, uważając siebie za pana sytuacji.
-Twoje węże pochodzą z Morriden, prawda? - zapytał nagle złotooki. -To bardzo małe okazy. Żywią się twoją mocą duchową, przez co rosną do dużych rozmiarów. Bardzo kosztowna zdolność. Gdy jednak giną, cała energia z nich uchodzi. Nie jesteś profesjonalistą, nie potrafisz pochłonąć jej całej, zanim się rozpłynie - kontynuował, nie czekając na odpowiedź. Zielone oczy wężowatego zapłonęły gniewem. To tylko upewniło szermierza w jego przekonaniu. Ferguson nie miał zamiaru tolerować zniewag od osoby, nad którą zdawał się mieć całkowitą przewagę. W mgnieniu oka z rękawów i nogawek spodni wystrzeliły cztery kolejne, naprawdę duże węże o czarnych łuskach.
-Nie umknę im wszystkim. Jednak jeśli znajdę się bliżej, nie rozciągną się wystarczająco mocno, by napiąć swoje ciało. A to oznacza, że zachowam swobodę ruchów - jak pomyślał, tak uczynił. Rzucił się do przodu na spotkanie wężom. Zdawało się, że będzie ciąć. Wzniósł nawet oburącz ostrze nad swoją głowę, jednak zatrzymał je w powietrzu. Dwie paszcze z ostrymi, jak brzytwa zębiskami wbiły się w jego kostki, dwie zaś w ramiona.
-Te nie mają trucizny, tak? - stwierdził szermierz, a czarnowłosy zamarł na moment, uświadamiając sobie swój błąd. -Wykorzystałeś inny gatunek, gdy cię zdekoncentrowałem. Dotychczas ciągle używałeś węży, które przenoszą truciznę. Mimo to jej nie używałeś, prawda? - zdawało się, że już i tak blady Połykacz Grzechów zbladł jeszcze bardziej. Rikimaru wykonał szybko koliste cięcie, obejmujące karki wszystkich czterech gadów. Precyzyjnie i celnie. To mogło znaczyć tyko jedno.
-Przestała działać... Jakim cudem? - przeraził się Molver, odskakując i posyłając nogawkami dwa kolejne węże w trawę, chcąc ukryć je przed wzrokiem czerwonowłosego.
-Nie używałeś jej więcej, gdyż już nie musiałeś - ciągnął dalej szermierz. -Gdyż trucizna, podobnie jak twoje zwierzęta nie pochodziła stąd. Działała również inaczej. Nie rozprzestrzeniała się po organizmie, więc mogła od razu zacząć działać. Z dowolnego miejsca w ciele nosiciela. Gdyby była regularną toksyną, zwiększyłbyś jej ilość, by szybciej mnie osłabić. Nie zrobiłeś tego - skierował ostrze ku ziemi, po czym obrócił się na pięcie, kreśląc w trawie okrąg. Trysnęła krew. Załatwił obydwa gady. Andresh cofnął się jeszcze bardziej, a złotooki zaczął kroczyć w jego stronę. Kolejny wąż wystrzelił z rękawa przeciwnika, rozwierając paszczę - już z trucizną.
-To jednocześnie pokazało, że jesteś amatorem. Może profesjonalista posiadałby zwykłą truciznę, która rozchodzi się równie szybko i równie szybko zaczyna działać, jak twoja. Ty udowodniłeś mi, że nie dorastasz komuś takiemu do pięt. Udajesz. Grasz. Oszukujesz i mamisz. Bo czujesz się słaby i zagrożony. Skoro trucizna nie musiała rozchodzić się po ciele ofiary... zapewne wcale tego nie robiła - zamilkł na chwilę, rozcinając na pół pysk lecącego węża.
-Zamknij ryj! - krzyknął Molver, otwierając usta tak mocno, jak potrafił. W jednej chwili jego dolna szczęka odczepiła się od górnej, znacznie poszerzając przerwę między nimi. A już po chwili z ust wroga wypełzł ogromny, jaskrawoczerwony, barwiony w czarne wzory wąż. Paskuda wyśliznęła się z ust mężczyzny, którego oczy podeszły krwią. Opadła na ziemię, sycząc groźnie. Dolna szczęka Andresha ponownie wróciła na swoje należyte miejsce.
-Skoro mnie zlekceważyłeś, chciałeś się bawić... mi pozostało już tylko pozbyć się trucizny. Stworzyłem barierę z mocy duchowej, ciągnącej się przez całą szerokość kostki... po czym zacząłem przesuwać ją w kierunku rany. Twoja trucizna została zwyczajnie wypchnięta... przez dziury w skórze, które sam mi zrobiłeś - oświadczył zimno Rikimaru, pewnie chwytając ostrze. Wielki wąż ruszył w jego stronę, robiąc po drodze dynamiczne zygzaki. Szermierz czekał. Czekał do ostatniej chwili. By na koniec wystawić katanę na bok i ominąć bokiem atakującego gada. Przygotowana broń wbiła się w skórę węża, a biegnący w stronę przeciwnika złotooki rozcinał w poprzek cielsko mutanta. Już w trzeciej części zdechł, kurcząc się. Został już tylko szatyn, który w desperacji zamachnął się pięścią na nadbiegającego szermierza. Rikimaru również go ominął, tnąc szybko po łokciu i zatrzymując się za plecami oponenta. Ukucnął. Wystawił miecz na bok i w jednej chwili obrócił się na palcach o 360 stopni, przecinając ścięgna Molvera. Mężczyzna, skomląc żałośnie, upadł na ziemię.
-Saru-Kire... - rzekł tylko szermierz po poprawnie wykonanej technice.
-Stój! Zatrzymaj się! Nie zabijaj mnie! To niehonorowe, dobijać tak kogoś, kto już nie może się bronić, tak? To hańba, mordować słabszego! - darł się Andresh, nie wzbudzając tym zainteresowania wygranego. Złotooki westchnął bezradnie, ocierając krew z miecza o żakiet oponenta.
-Twoim ostatnim przywilejem może być tylko zabicie od czystego, niesplamionego ostrza... kto żyje bez honoru, umiera bez honoru. Żegnaj, Molver... - rzekł tylko czerwonowłosy. Ciął czysto. Przez kark.
***
Kolejny gwoździowy pocisk ze strony Shikiego pomknął w stronę goniącego go Kurokawy. Z tej odległości Naito z trudem unikał ataków. Dodatkowo ciasne uliczki, często obstawione koszami na śmieci wcale nie ułatwiały sytuacji. Nastolatek doskoczył do wroga tak szybko, jak mógł, ładując pięść mocą. Łowca zrobił to samo. W tej samej chwili, z tą samą siłą, ich ataki zderzyły się. Siłowali się chwilę, po czym oderwali się od siebie, skręcając w boczną alejkę. Shiki cały czas wąchał. Zdawało się, że zapamiętał - ba, wyczuwał - zapach Harukiego i Shizuki. Metalowy kosz na śmieci przed nimi posłużył myśliwemu jako trampolina. Wyskoczył na nim całkiem wysoko, obracając się w powietrzu. Strzelił z dmuchawy. Zielonooki z trudem zszedł z toru lotu pocisku, który drasnął jego kolano.
-Nawet teraz nie jest łatwo. Na tak ciasnej przestrzeni mam największe szansę na pokonanie średniodystansowca, a mimo wszystko nie mogę zadać mu ani jednego ciosu. W dodatku złapał ich trop - pomyślał Naito, pędząc przed siebie z niezmiennym tempem. Tym razem uderzenie wyszło od strony złotookiego. Utwardziwszy skórę lewej dłoni, Kurokawa pochwycił pięść i już miał zamiar zadać mocniejszy cios, gdy Shiki po raz kolejny wzmocnił dmuchawkę i wbił mu ją w staw nadgarstkowy. Ostry ból, jakby porażenie prądem przeszedł po całym ramieniu chłopaka, który został zmuszony do puszczenia wroga. Gimnazjalista nie poddał się jednak. Przy użyciu mocy duchowej wybił się w powietrze z kolanem w górze, chcąc staranować polującego. Chwycił go w locie prawą ręką za bark i już miał go uderzyć, gdy wylatujący z rurki pocisk zmusił go do odsunięcia lewej dłoni. Mimo wszystko gwóźdź musnął kość policzkową Madnessa, a on instynktownie przymknął lewe oko.
Shiki szybko wykorzystał martwy punkt, kopiąc chłopaka w kostkę tak, żeby ten tego nie zauważył. Tym samym zmusił zielonookiego do pozostawienia go. Wybiegli na chodnik, a zaraz potem na kolejną drogę. Łowca przeskoczył samochód, w locie przebijając mu oponę i wywołując kolejny karambol. Kurokawa nie miał nawet czasu o tym myśleć. Wskoczył na dach samochodu, biegnąc dalej. Złotooki przyśpieszał.
-Są blisko. Cholera, już prawie ich dogonił! - pomyślał chłopak.
***
Zamachnął się kosą, trzymając ją za sam brzeg drzewca. Zamachnął się tak szeroko, że Marissa nie próbowała nawet zablokować. Odsunęła się. Wraz z zamachem, luźno osadzona noga wykonała swoisty piruet, posuwając całe ciało do przodu. Prawa dłoń wypuściła kosę z ręki, która - wirując - została pochwycona przez lewą. Druga noga wyszła na prowadzenie. Kolejny piruet na wysokości klatki piersiowej, który blondynka zablokowała pazurami, lecz i tak została odepchnięta. Blokada nie zatrzymała kosy. Rinji jeszcze raz okręcił się na poluzowanej stopie, obracając o 360 stopni i tnąc raz jeszcze, tym razem przy kolanach. Kobieta z konieczności podskoczyła wysoko, unikając zranienia. Prawa dłoń zatrzymała kosę. Albinos kopnął kolanem drzewce, wyrzucając broń... do góry. Broń obracała się z zaskakującą łatwością. Będąca w powietrzu kobieta musiała blokować obydwiema rękoma. Odepchnęło ją to jeszcze dalej. Kosa, opadając, obróciła się tak, by zostać złapana ostrzem do góry. Kolejny piruet Okudy wysunął go naprzód, a wyzwolona moc pozwoliła mu z dużą siłą ciąć ku górze. Czubek ostrza musnął bluzkę kobiety, wyrywając najwyższy guzik i pogłębiając dekolt. Zdawało się, ze Rinji uśmiechnął się w duchu.
Tym razem nie obrócił się. Śliznął się jedną nogą do przodu, zatrzymując stopę między butami kobiety, tym samym obniżając swoją własną pozycję. Ciął, trzymając kosę oburącz, za brzeg i tuż przed ostrzem. Marissa musiała odskoczyć naprawdę daleko, by zrobić unik. Broń rozchlastała klamrę jej glana, rzucając ją daleko w bok. Okuda przerzucił ciężar ciała na wysuniętą nogę, prostując się właśnie na niej. Podrzucił kosę podczas tego ruchu, a gdy już stanął na poprzedniej wysokości, chwycił ją, gdy opadała za jego plecy. Lewą ręką. By wykonać odpowiednie cięcie w takiej sytuacji, zamachnął się naprawdę mocno. Czerwonooka z trudem zablokowała wszystkimi dziesięcioma pazurami. Jęknęła z wysiłku. Tymczasem albinos wypuścił broń, podskakując i łapiąc ją w locie już prawą ręką. Lewa spoczęła tuż przed jej ostrzem, teraz skierowanym ku górze. Wytworzył dźwignię, wznosząc stal w stronę podbródka blondynki. Musiała cofnąć się jeszcze bardziej. Nie zauważyła nawet, że nie miała już dokąd. Zachwiała się, zawadzając o brzeg budynku. Miała spaść. Los tak chciał. Fortuna tego pragnęła. Cały panteon bogów, czy wszystkie diabły w demonologii. Ale nie chciał tego Okuda.
Wylądował na ugiętych nogach i zwinnie wyminął kobietę. Krótkimi, częstymi krokami wbiegł na samą krawędź bloku, docierając za jej plecy. W jednej chwili brzeg drzewca wbił się w nerkę Marissy, odpychając ją od przepaści. Tymczasem niebieskooki dokonał czegoś nieprawdopodobnego. Nie dość, że po tym zabiegu nie stracił równowagi, zdołał dodatkowo zrobić piruet na jednej nodze i szybki zamach kosą, trzymaną za sam koniec. Ostrze nagle pojawiło się tuż przed gardłem kobiety, choć jego właściciel stał za jej plecami. Wydawało się, ze takie są plusy i prawa walki tego rodzaju bronią.
-Wygrałem, milady - uśmiechnął się w końcu chłopak, odciągając kosę od gardła czerwonookiej. Przerażona i bezsilna kobieta sprawiła, że jej czarne szpony wróciły do pierwotnego rozmiaru, a sama upadła na kolana. Dyszała ciężko i drżała z przerażenia.
-Dlaczego? Dlaczego mnie uratowałeś? I teraz nawet nie próbujesz mnie dobić... Czego chcesz? Zachować mnie przy życiu? Zgwałcić? Mam ci się, kurwa, oddać? Niedoczekanie twoje! - denerwowała się blondynka, a kosa Rinji'ego wyparowała.
-Co? Ależ skąd. Osiągnąłem już swój cel. Odkryłem, że nie nosisz stanika. To bardzo mi pomoże przy wizualizacji. Wiesz, że mamy w naszych szeregach pewnego zdolnego malarza? - zaśmiał się albinos, jeszcze bardziej rozjuszając Marissę. -Poza tym, od samego początku nie chciałem cię krzywdzić. A skoro wygrałem, nie mamy powodu do dalszej walki. W dodatku, jesteś chyba jedyną kobietą w waszej drużynie. Cieszę się, że właśnie ja z tobą walczę. Przyszedłem tutaj z pewnym idiotą, który zmarnowałby te piękne kształty, niszcząc je bezpowrotnie - kontynuował, zaśmiewając się do łez, choć wcale nie brzmiał śmiesznie.
-Zgłupiałeś, szmaciarzu?! Chciałam cię zabić! I tego twojego kumpla! Jaki masz interes w oszczędzaniu mnie! A nawet jeśli cieszysz się z wygranej... nawet jeśli Molver przegra... Shiki dopnie swego! - darła się kobieta.
-Nie mam celu. Fajna jesteś, szkoda cię zabijać. Powodu do walki ani szans na wygraną nie masz... a ten twój przywódca nie może być wiele silniejszy od waszej dwójki. Udawajmy, że to wszystko nie miało miejsca. Kiedyś będziemy się z tego śmiać. Poza tym... nie mogę odebrać ci szansy. Wiem, że mnie pragniesz. To byłoby nie na miejscu, gdybym zaprzepaścił twoją szansę na zrehabilitowanie się w moich oczach - czerwonooka, nie wiedzieć czemu, zaczęła się śmiać. Choć albinos nadal nie mówił nic zabawnego. Nie wiedziała, nie rozumiała, nie chciała rozumieć. Była zła na siebie. Opamiętała się szybko.
-Do Shikiego też kogoś wysłaliście, tak? Możecie już go skreślić... - szybko znalazła coś, czym mogłaby zapchać niezręczną ciszę.
-Skoro twój Shiki jest tym najmocniejszym... wychodzi na to, że walczy z nim... - Okuda uśmiechnął się do ucha do ucha. -Nie. Ten człowiek nie przegra, co by się nie miało stać... Dobra, leć już do siebie. Opowiedz koleżankom, jaki jestem śliczny i wspaniały. I niech one powtórzą to swoim koleżankom. Nie obrażę się za jakiś fanklub... albo świątynię... tak, świątynia byłaby świetna - na dobre rozgadał się białowłosy.
***
Kolejny pocisk otarł się o łokieć Kurokawy. Miał wiele małych ran w różnych punktach ciała. Jego ubrania były praktycznie do wyrzucenia. Męczył się coraz bardziej, a wymiany ciosów zawsze kończyły się remisem, niezależnie od tego, w jaki sposób starał się zaskoczyć łowcę. Ostatni raz skręcili. Znów wbiegli na chodnik. Znów malowała się przed nimi ulica. Lecz tym razem przebiegał przez nią Haruki, ciągnąc za rękę Shizukę. Tętno Naito przyśpieszyło tak bardzo, że serce miało chyba zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Hienowaty śmiech rozległ się dookoła. Shiki zaczął pędzić tak, jak jeszcze nigdy. Zielonooki musiał przelać moc duchową do stóp, by móc go choć trochę doścignąć. Co gorsze, łowca praktycznie dopadał już do Marionetkarza i jego podopiecznej, która zdążyła się już zorientować w sytuacji. Wszystko nagle zwolniło. Złotooki załadował dwa pociski, oddzielając je od siebie wewnętrzną, automatyczną zastawką.
-Nie! - wydarł się gimnazjalista, gdy wbiegali już w uliczkę. Chciał złapać oponenta. Wyciągał już rękę... na własne nieszczęście. Połykacz Grzechów obrócił się, wystrzeliwując gwoździowaty pocisk prosto w niego. Pocisk dosłownie przebił się przez jego staw ramieniowy z taką siłą, że dodatkowo przybił chłopaka... do ściany. Gwóźdź bez trudu wlazł do środka ściany, wystając z rany jedynie brzegiem, który by poszerzany. Tak potwornie nieludzkiego krzyku sam Kurokawa jeszcze nigdy nie słyszał. Tak potężny, rozrywający ból, zmuszający go do płaczu i odbierający władzę w nogach. Taki ból czuł w tym momencie. Darł się bezsilnie, jak umierające zwierze, rozpaczliwie wołające o pomoc. Shizuka nie wytrzymała. Odwróciła się. Chciała krzyknąć. Wyrwała się z uścisku Harukiego... a Shiki tylko na to czekał. Przestawił zastawkę, dmuchając w rurkę. Pocisk ruszył w stronę dziewczyny.
Haruki odepchnął ją. Nie mógł wpaść na nic innego. Wsunął się przed nią, odbijając ją o ścianę. Rozszerzył ręce, jak Chrystus na krzyżu, jakby chciał utworzyć nieporuszony mur z własnego ciała. I utworzył... lecz podobnie, jak w ścianę, tak i w ten mur gwóźdź wbił się z łatwością. Prosto w serce. Kuglarz chlusnął krwią. Tempo zwolniło jeszcze bardziej. Upadł na ziemię. Posoka lała się strumieniami, tworząc szybko wielką kałużę. Ciepło uciekało z konającego ciała. A śmiech. Ten makabryczny, psychopatyczny śmiech dudnił w uszach całej trójki...
Koniec Rozdziału 31
Następnym razem: Madman Stream
Podczas tworzenia dzieł przeróżnych (filmów, obrazów, książek, komiksów, bajek...) bardzo ważne są pozy. Często wydaje się, że w rysunkach są one bardzo ważne, a w książkach już nie za bardzo. Jest to kategoryczny błąd! Uważam, że gdyby nie takie "drobnostki" jak opisywanie póz (jak np. Rinji przytknął kosę do szyi naszej piękności) lub sposób wypowiedzi (jak np.albinos sobie żartował) walki, które opisałeś w tym rozdziale nie byłyby tak zajebiste jak są ;) cieszę się, że zwracasz na to uwagę.
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału: jak zawsze pierwsza klasa.
Pozdrawiam!
Bądź co bądź The Madness to w pewnym sensie "pisana manga", w związku z czym zwracam uwagę właśnie na takie rzeczy, jakie są niezwykle ważne w shounenach, czy w ogóle w różnorakich mangach ^^. No i czasami bywam drobiazgowy, z najmniejszych szczegółów robiąc rzeczy ważne lub silnie symboliczne ;) (parę serii w moim życiu nauczyło mnie takiego podejścia do tematu). Bardzo się cieszę, że się podoba, ale też gwarantuję, że przed tobą o wiele mocniejsze wydarzenia ^^
UsuńRównież pozdrawiam!