niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 30: Bitwa w Akashimie

ROZDZIAŁ 30

     Ostry, rwący ból rozchodził się po ciele Kurokawy, który z trudem podparł się rękoma o ziemię, pozwalając wstać Harukiemu i Shizuce. Tymczasem napastnik jakby nigdy nic stał na poręczy zjeżdżalni, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Dmuchawa zakleszczona między jego palcami nie była załadowana.
-Naito! Nic ci nie jest? - kuglarz rzucił się w stronę klęczącego zielonookiego, przystając przy nim. Shizuka z przerażeniem spoglądała na żądnego krwi myśliwego, a ten - wychwyciwszy jej wzrok, przejechał językiem po zewnętrznej stronie zębów. Marionetka zadrżała ze strachu, a agresor zaśmiał się pod nosem. Czekał. Czekał na moment, w którym polowanie przyniesie mu największą satysfakcję.
-Haruki-san! Co ty robisz? Uciekajcie! Zatrzymam go, ratujcie się! Tylko ja jestem w stanie z nim walczyć! - nie wiedział, czemu to mówił. Może chciał poczuć się bohaterem? Może pragnął dodać sobie odwagi? Zdawał sobie jednak sprawę, że w głębi duszy myślał całkiem co innego.
-Oszalałeś? Nie zostawię cię, do diabła! Zamknij się i pozwól mi cię opatrzyć! - odrzekł natychmiast niebieskooki, odrywając z całej siły spory kawałek rękawa swojego nakrycia wierzchniego. Zdecydowanym ruchem oplótł materiał wokół ramienia rannego, zawiązując ciasny supeł.
-Ja? Ja oszalałem? Nie po to was ratuję, żebyście narażali się dla mnie! Nie mam pewności, czy uda mi się go pokonać... - szatyn zacisnął zęby, spoglądając na wyczekującego łowcę.
-Możemy kontynuować? Nieruchoma ofiara to marna zdobycz, wiecie? Dupy do góry i pobawcie się ze mną trochę dłużej! - ryknął nagle Połykacz Grzechów, rozplatając ręce. W tym właśnie momencie Naito podniósł się, zaciskając rękę na opatrzonym ramieniu. Zakręcił stawem kilka razy. Nie bolało już tak mocno, jak wcześniej. Poważnym wzrokiem spojrzał na towarzyszy.
-Zaczniecie uciekać, gdy tylko zaczniemy walczyć. Kupię wam tyle czasu, ile tylko będę w stanie. Wbiegnijcie w uliczki między blokami. Są gęste, wąskie i bardzo kręte. Przy odrobinie szczęścia, znajdę was - oświadczył gimnazjalista, a widząc otwierające się usta Harukiego, kontynuował. -Żadnych sprzeciwów! Zaufałem was, gdy zdecydowaliście się uciekać z kawiarni. Teraz wasza kolej zaufać mi - jego głos był pewny siebie... a przynajmniej tak brzmiał. Marionetkarz miał już zamiar wykłócać się z podwójnym wybawcą, jednak w tym momencie rudowłosa chwyciła go za rękę, patrząc mu w oczy. Bez słów kiwnęła głową tak wymownie, jak tylko potrafiła.
-Będziemy czekać... Naprawdę świetny z ciebie facet, Naito-kun - Shizuka uśmiechnęła się ciepło do Kurokawy, który tylko machnął ręką w ich stronę. Jego ciało rozgrzewało jednak swego rodzaju kojące ciepło. Robił to, co było słuszne. Bez względu na konsekwencje. I to dodawało mu odwagi.
***
     W jednej chwili kłąb mocy duchowej zajaśniał w otwartej dłoni albinosa, a już w następnej rozwinął się w cienki, podłużny kształt z długim ostrzem na końcu. Światło znikło sekundę później, ukazując bitewną kosę o czarnym drzewcu. Rinji pochwycił ją pewnie prawą ręką, a jego wzrok błądził jeszcze chwilę po ciele przeciwniczki. Uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając złość w czerwonych oczach.
-Jak cię zwą, piękności ma? - zapytał natychmiast, szczerząc zęby.
-Marissa... - odparła oschle blondynka, niezauważenie kumulując energię w stopach.
-Jestem Rinji... - nic więcej powiedzieć nie zdążył. Kobieta wykorzystała moc do wybicia się w jego kierunku, jak poprzednio. W pełnym pędzie zanurkowała ku podłożu, wyrzucając dłoń ku górze, gdy była już tuż przy Okudzie. Paznokcie miały dźgnąć w twarz młodego albinosa, jednak ten, przygotowany na atak, odchylił głowę. Odległość między jego czerepem, a dłonią Marissy była na tyle duża, że zapewne uniknąłby jakichkolwiek obrażeń... gdyby nie wydarzyło się coś niespodziewanego. Nagle czarne paznokcie czerwonookiej wydłużyły się o jakieś kilkanaście centymetrów tak szybko, że boleśnie rozdarły policzek zaskoczonego chłopaka. Niebieskooki nie zdążył w pełni uniknąć ataku, jednak z pełną szybkością zamachnął się kosą, celując w bok kobiety. W tym jednak momencie pozostałe pięć paznokci również zmieniło się w ostrza... blokując uderzającą broń, jakby same były co najmniej ze stali.
-Żartujesz... - westchnął wewnętrznie Madness, mnożąc siłę nacisku kosy tak bardzo, jak tylko potrafił. Ostatecznie udało mu się odepchnąć kobietę, która natychmiast odskoczyła do tyłu, by nie stracić równowagi. Rinji zadyszał się strasznie, zmuszony do użycia całej siły, a blondynka uśmiechnęła się szyderczo... zlizując krew z długich pazurów.
     Albinos syknął tylko z bólu, ocierając wolną ręką krew na policzku. Miał trzy, długie rany, wciąż produkujące posokę. Na szczęście nie były dość głębokie, by grozić poważniejszym uszczerbkiem na zdrowiu.
-Zlekceważyłem ją... Cholera, muszę zatrzymać krwawienie. Jeszcze nigdy tego nie próbowałem, ale... - podjął decyzję w jednej chwili. Skupił moc duchową w jednej chwili, przelewając ją do uszkodzonego fragmentu skóry i uszczelniając go niewidzialną osłoną, która zatrzymała wypływającą stróżkę.
-Och, a to ciekawe! Jednak nie jesteś tak głupi, jak sądziłam... choć robisz to tak niesprawnie, ze marnujesz ze dwa razy za dużo mocy. Nawet jeśli masz jej więcej, będziesz jej też więcej tracił, wiesz? - zadrwiła z przeciwnika Marissa, z radością widząc swoje dzieło.
-Mogę stracić o wiele więcej dla takiej ślicznotki... - uśmiechnął się białowłosy z miną karykaturalnej wersji Casanovy. Kobieta zaśmiała się arogancko, spoglądając na niego z góry.
-I stracisz... - rzekła do niego ruszając przed siebie, gotowa zrobić z nastolatka szaszłyk.
-Z tą kosą będzie próbował unikać walki na bliski dystans... muszę znaleźć lukę i szybko ją wykorzystać - zadecydowała czerwonooka, zbliżając się do swojego przeciwnika.
-Będzie szukać luki, żeby szybko mnie zdjąć... muszę trzymać ją z dala - w tym samym momencie pomyślał albinos, łapiąc drzewce obydwiema rękoma i przygotowując się do odparcia ofensywy. W myśl zasady "najlepszą obroną jest atak", wymierzył gładkie, płaskie cięcie na wysokości brzucha szarżującej kobiety. Czarne pazury zderzyły się z ostrzem kosy przy akompaniamencie metalicznego szczęku. Zablokowana blondynka natychmiast odepchnęła broń w górę, wykorzystując powstałą lukę do zanurkowania ku ziemi. Ominęła kosiarza łukiem z prawej strony, chcąc zaatakować go od boku, jednak ten w jednej chwili zamienił miejscami położone na drzewcu ręce. Wykorzystując zmianę pozycji, ciął na bok, ostrzem od dołu, jak wahadełko śmierci.
     Blondynka nie zamierzała się teraz zatrzymywać. Planowała zminimalizować obrażenia i załatwić oponenta jednym atakiem. W tym celu obróciła nieco biodro, a wraz z nim resztę ciała, ograniczając pole rażenia wrogiej broni. Sama natomiast raz jeszcze z pomocą energii duchowej odbiła się do przodu z pazurami gotowymi do dźgnięcia białowłosego. Zderzyli się w tym samym momencie. Rozległ się tłumiony jęk. Podwójny. Strużka krwi chlapnęła na beton, tworząc niewielką kałużę.
***
     -Nazywam się Rikimaru. Jak cię zwą? - zapytał czerwonowłosy, mierząc przeciwnika wzrokiem.
-Hej, mamy ze sobą walczyć, a ty pytasz mnie o imię? Czy to nie dziwne? - wężowaty z jakiegoś powodu przedłużał i rozwlekał rozmowę, choć grał tak naturalnie, jak tylko potrafił. Miał w tym wprawę.
-Honor nakazuje, by przed pojedynkiem walczący poznał imię przeciwnika. Każdy w chwili śmierci woli wiedzieć, kto odebrał mu życie... - wyjaśnił chłodno złotooki, nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Ach, niech więc będzie! - wykrzyknął pozornie uradowany szatyn. -Jestem Andresh Ferguson. Możesz jednak nazywać mnie Molver. Chciałbym ci coś powiedzieć, Rikimaru - uśmiechnął się szyderczo Połykacz Grzechów, co nie zwiastowało niczego dobrego.
-Słucham - szermierz nie dawał się wciągać w żadne gierki, niezależnie od sytuacji.
-No więc... widzisz... jakby to powiedzieć... - udawał zakłopotanego Molver, bawiąc się palcami. -Walka zaczęła się w chwili, gdy mnie zaatakowałeś - dokończył gwałtownie, a w tej samej chwili coś wbiło się w kostkę Rikimaru. Kątem złotego oka, czerwonowłosy dostrzegł skrytego w trawie węża, którego ostre kły wbijały się w skórę Madnessa. Szermierz niemal natychmiast ciął mieczem przy nodze, odcinając od głowy resztę ciała gada. Szczęki poluzowały się całe, odpadając.
-Oooooch, ty brutalu... - zawył sztucznie Andresh, po czym zaśmiał się po diabelsku. Groźne spojrzenie zranionego uciszyło na chwilę śmiejącego się oponenta, jednak ten już chwilę później kontynuował. Powód był prosty. Zauważył krople potu spływające po twarzy czerwonowłosego.
-Co mi zrobiłeś? - zapytał lodowatym tonem szermierz, przygotowany by obronić się przed ewentualnym kolejnym wężem, przyczajonym na niego pośród źdźbeł trawy.
-Trucizna, mój niemiły kolego. I widzę, że już zaczyna działać, co? - zaśmiał się raz jeszcze Ferguson, gdy Rikimaru zachwiał się lekko, stojąc w miejscu.
-Czego innego mogłem oczekiwać od Połykacza Grzechów? Cóż, nie jest dobrze... zaczyna kręcić mi się w głowie. Jeśli nie zdejmę go szybko, będę miał spory problem - słusznie zauważył czerwonowłosy.
     Pewnie pochwycił katanę oburącz, wznosząc jej ostrze po skosie przed barkiem. Odetchnął głęboko, odcinając się od całego otoczenia, a skupiając jedynie na stojącym przed nim przeciwniku. Pochylił się odrobinę, trzymając ramiona giętko, lecz nieruchomo. Skupiwszy strzępki mocy duchowej w stopie, odepchnął się od podłoża, nadając sobie niesamowitej prędkości. Gdy był już metr przed zaskoczonym oponentem, ciął skośnie przez klatkę piersiową. Jak się jednak okazało, niepokój wroga był udawany. Przed okiem Rikimaru pojawiły się pierwsze mroczki, uniemożliwiając mu dokładne wycelowanie, przez co ostrze skierowane zostało w okolice brzucha. Najdziwniejsze było jednak co innego. W jednej chwili z wnętrza żakietu Molvera wyśliznął się gruby, bardzo duży wąż, przebiegając po jego ciele z dużą prędkością i kilkakroć owijając się wokół jego korpusu. Tym samym stworzył żywą kamizelką ochronną. Ostrze przemknęło po pokrytej łuskami skórze zwierzęcia, rozcinając wszystkie zaplecione zwoje jego ciała, które upadły w trawę. W tym właśnie momencie wąż zmalał do rozmiarów tego pierwszego... a już w następnym szermierz poczuł potężnego kopniaka na własnym brzuchu, który odrzucił go kilka metrów do tyłu, powalając na ziemię. Rikimaru splunął krwią.
-Jebany sadysta z ciebie, cooo? - Molver uśmiechnął się pokracznie.
-Niech to... Był przygotowany na wszystko. Trucizna obniżyła siłę moich ataków, mroczki przyćmiły celność, a ten wąż przyjął resztki impetu. Jeśli tak dalej pójdzie... - analizował czerwonowłosy.
-...przegrasz - niemal dokończył za niego Andresh, po czym zaśmiał się triumfalnie.
***
     Kurokawa opuścił nagle rękę, jakby dawał sprinterom znak do rozpoczęcia biegu. Shizuka i Haruki natychmiast ruszyli pędem przez ulicę, szczęśliwie unikając samochodów i wbiegając na chodnik.
-Niedoczekanie wasze! - krzyknął za nimi łowca, wybijając się z poręczy zjeżdżalni i ładując kolejny pocisk do dmuchawki. Prawie wylądowawszy, miał już zamiar wystrzelić, gdy drogę zagrodził mu Naito, wymierzając silny prawy sierp w stronę żeber oponenta. Naładowana mocą pięść przeszyła powietrze, gdy myśliwy jedną dłonią zbił uderzenie. Z konieczności odepchnięty w bok, nie zrezygnował ze strzału. Gwoździowaty pocisk przeciął powietrze, chybiając całkowicie i wbijając się w oponę przejeżdżającego samochodu. Wóz wpadł w poślizg natychmiast, uderzając w nadjeżdżający z naprzeciwka czterokołowiec. Trzeci - tym razem furgonetka - podjął nieudolną próbę ominięcia kolizji, ostatecznie pakując się w pozostałe dwa z chrzęstem metalu. Tymczasem uciekający zniknęli w bocznej uliczce.
-Ty gnido! - warknął Połykacz Grzechów wśród pisków opon i dźwięków klaksonów. Następnie szybko otoczył dmuchawę mocą duchową, po czym jeszcze szybciej dźgnął gimnazjalistę między żebra. Zmusił go tym samym do padnięcia na jedno kolano, a sam mógł odskoczyć.
-Hej, kupo gówna! Mówią na ciebie Naito, ta? Pozwolę ci żyć, jeśli dasz mi przejść. Powiedzmy, że to taki... dzień dobroci dla zwierząt. Co ty na to, kundlu? - nawijał groźnie myśliwy, jednak jego słowa jakby odbijały się od głowy zielonookiego, ulatując gdzieś w eter. Czarnowłosy wstał powoli, unosząc wzrok na wysokość twarzy swojego przeciwnika. Najdziwniejsze było jednak to, że nie okazywał strachu.
-Czy mógłbyś się przedstawić? - zapytał znienacka Kurokawa, dezorientując oponenta.
-Że co, kurwa? - krzyknął złotooki zdenerwowany faktem, iż został całkowicie zignorowany.
-Chciałbym poznać... człowieka, który chce skrzywdzić Harukiego-sana i Shizukę-san. Wolałbym... wiedzieć, kogo mam zamiar pokonać - Połykacz Grzechów wytrzeszczył oczy, po czym niespodziewanie zaczął się śmiać wniebogłosy, tym swoim hienowatym chichotem.
-Jesteś naprawdę pojebany, psioku... - rzekł w końcu łowca, gdy już się opamiętał. -...ale niech ci będzie. Możesz na mnie wołać Shiki - usłyszawszy imię wroga, Naito przyjął pozycję gotową do kontry. Przechylał się lekko z boku na bok, przygotowany na omijanie lecących pocisków. Nie musiał długo czekać na pierwszy z nich. Wroga kitka załopotała na wietrze, gdy przeciwnik wyciągnął nowy pocisk zza klamry jednego z pasów, ładując go niebywale szybko do dmuchawy.
     Wycelował w mgnieniu oka prosto w krtań szatyna. Kurokawa instynktownie przechylił się, by uniknąć ataku, który w ogóle nie nadszedł. Shiki jedynie zamarkował strzał, by stworzyć lukę w obronie młodego Madnessa. Sam natomiast wystrzelił w całkiem inne miejsce, którego zielonooki nie zdążył zauważyć. Poczuł tylko potworny ból w stopie. Długi pocisk przebił się przez czubek buta chłopaka, wbijając się w skórę na co najmniej centymetr. Gdyby nie solidnie wykonana tenisówka, obrażenia byłyby zapewne znacznie poważniejsze. Tymczasem jednak Połykacz Grzechów minął szybko gimnazjalistę, przeskakując samochód i ruszając w stronę uliczki. Szatyn zaklął w duchu. Pochyliwszy się, zacisnął zęby i jednym ruchem wyciągnął gwóźdź ze stopy, ledwo powstrzymując się od krzyczenia z bólu.
     Z trudem obrócił się na jednej pięcie w stronę wroga, po czym skumulował moc duchową w nogach, by z zawrotną prędkością pomknąć przez zatrzymaną ulicę. Hardo i bezmyślnie naskoczył na maskę pierwszego lepszego samochodu. Trudno było wyobrazić sobie zdziwienie kierowcy, gdy niewidzialne "coś" opadło na blachę jego wozu, po czym przeskoczyło na kolejny. Stan psychiczny ludzi nie był jednak teraz ważny. Kurokawa powoli dopędzał biegnącego Shiki'ego, w przypływie adrenaliny tłumiąc swój ból.
-To się już nie powtórzy. Haruki-san, Shizuka-san... zaufajcie mi. Nie skończycie tak, jak pan Gato. Pokonam go, nic wam się nie stanie. Porozmawiam z senseiem, na pewno znajdzie dla was bezpieczne schronienie. Uda mi się. Musi mi się udać... - dodał sobie odwagi, biorąc drugi oddech.
***
     Niewielka chmura cuchnącego, fioletowego gazu o nieznanym pochodzeniu unosiła się nad wielopiętrowym budynkiem, krążąc wokół jego krawędzi, niby żywa istota. Krążąc, jakby czegoś szukało. Czegoś... lub kogoś.

Koniec Rozdziału 30
Następnym razem: Dwa do dwóch

2 komentarze:

  1. Rozdział był dość interesujący... No, ale nie ma co się dziwić! W końcu wiele "nowych", niewytłumaczonych mocy i postaci w jednym chapterze. Jedyne czego się boję to to, że stworzysz moc tego wężowego w zły sposöb. Ale liczę, że moje obawy nie będą miały pokrycia w rzeczywistości ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę cię zasmucić, bo nie jest jego zdolność bezpośrednio wyjaśniona, choć wpisuje się w strukturę świata ^^

      Usuń