czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 60: Na imię mu Shuun

ROZDZIAŁ 60

     -Słowa nie wyrażą mojego żalu, Panie... - główna komnata, a poniekąd sala tronowa Połykaczy Grzechów była prawie całkiem pochłonięta przez mrok. Jedynie snop światła, wpuszczany przez otwarte drzwi pozwalał dojrzeć cokolwiek. Thomas klęczał na obydwu kolanach, głęboko pochylając swą głowę na znak pokory. 
-Jak sądzisz, co się z nim teraz stanie? - zapytał spokojnie Bachir, opierając prawy łokieć na boku swego tronu.
-Obawiam się, że obrażenia, które otrzymał są zbyt poważne. Sądzę, że nie będzie już w stanie wzbudzić Twego zainteresowania. Ukarz mnie, jeśli taka Twa wola, albowiem zgrzeszyłem przeciw Tobie... - kapłan przemawiał z pełną powagą i stuprocentową wiarą we wszystko, co mówił. Naprawdę był gotów odebrać swą pokutę, jakakolwiek miałaby ona nie być.
-Nie, Thomasie, dobrze zrobiłeś. Nie ma potrzeby, byś się za to obwiniał. Jeśli ten chłopiec nie zdoła powrócić do poprzedniego stanu, będzie to oznaczać, że myliłem się, co do niego. Jeśli jednak miałem rację, odzyska wszystko, co mu odebrałeś... - białowłosy mulat przejawiał duże pokłady wyrozumiałości dla swojego najwierniejszego podwładnego. Blondyn skłonił się do samej posadzki, po czym wstał na równe nogi.
-Panie... wyglądasz na strapionego. Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? - spytał uniżenie Riddler, raz jeszcze skłaniając się aż do pasa.
-Nie, Thomasie... nic mi nie jest. Czuję po prostu, że... coś wisi w powietrzu - mruknął przywódca Połykaczy Grzechów, nieobecnym spojrzeniem wpatrując się w mrok.
***
     -Co ty tu niby odpierdalasz...? - zaczął Tatsuya z niezwykle podejrzanym spokojem, jak bomba, która miała za chwilę wybuchnąć. Posiadacz Przeklętej Ręki patrzył na zapłakanego, niewyspanego i ogólnie beznadziejnie wyglądającego Naito. Na nic się już zdały jakiekolwiek groźby ze strony stojącej za czempionem pielęgniarki. Uszy mistrza areny nie dopuszczały ani jednej uwagi od momentu, w którym ujrzał swoje nemezis.
-Kto ci pozwolił tak mnie ośmieszać, ty szmato?! - wydarł się heterochromik, postępując krok do przodu z taką gwałtownością, że zaczepił kobietą o framugę drzwi i pozostawił ją w wejściu. Furia pojawiła się na twarzy byłego Połykacza Grzechów.
-Tatsuya-san... - wybełkotał niepewnie gimnazjalista z głosem drżącym i ściszonym od płaczu. -Co ty tu robisz? O co chodzi? - drugoklasista nie zrozumiał ani jednego słowa, które wypowiedział jego niedawny wróg. Furiat raptownie uderzył pięścią w czarną, metalową ramę szpitalnego łóżka, a jego rozmówca ucichł momentalnie.
-Wydaje ci się, że kim, do chuja, jesteś?! Najpierw dostaję po mordzie od "wspaniałego", "bohaterskiego" ciebie, a teraz zgrywasz zasranego wymoczka?! Nie przegrałem z jakąś zapłakaną dziwką bez honoru i godności, jasne?! - pielęgniarka była zbyt przerażona, by w ogóle zbliżyć się do mistrza areny, który zdążył już wpaść w szał.
-Ale ja wcale... ty... nie rozumiesz... - różne powody do stresu i frustracji zwalały się z impetem na całe jestestwo Kurokawy, który sam nie wiedział, w co włożyć ręce. Zdawał sobie sprawę, że w normalnych warunkach nie przejąłby się aż tak obelgami jakiegoś psychopaty. Mimo wszystko w tamtym momencie miał ochotę rozpłakać się jeszcze raz. Chciał ponownie odciąć się od całego świata i w spokoju użalać się nad swoim losem. Chciał zamknąć oczy i mieć nadzieję, że wkrótce zaśnie... i faktycznie spróbował. W natłoku złych bodźców i czarnych myśli zacisnął z całej siły powieki, lecz to nie sen po niego przyszedł. Potężny lewy sierpowy Tatsuyi wbił się nagle w policzek załamanego Naito, przerzucając jego głowę w przeciwnym kierunku. Na bladej, mokrej twarzy dało się widzieć zaskoczenie i swego rodzaju szok.
-Czego, kurwa, nie rozumiem?! Znowu masz zamiar się mądrzyć, padalcu?! Czego nie rozumiem? Że dałeś się sprać, jak szmata? Że rzuciłeś się na kogoś, kogo nie pokonałbyś nawet za 100 lat? Że teraz siedzisz sobie w kącie i masz wyjebane na wszystko, gdy inni skaczą ci nad głową? Chyba całkiem cię popierdoliło, Kurokawa! - kolejny cios, tym razem prawy sierpowy uderzył w oszołomionego nastolatka, który w tej sekundzie uświadomił sobie jedną rzecz. Rzeczywiście jego nogi nie czuły nic... ale cała reszta już tak. -Leżeć i gnić możesz sobie w grobie, ty kurwo! Skoro tak bardzo tego chcesz, zgniotę cię na miazgę tu i teraz! - przerażona kobieta uciekła z krzykiem, zapewne biegnąc po ochronę. Tymczasem rozgniewany Tatsuya chwycił kontuzjowanego za włosy i podciągnął w górę. -Na kogo wyjdę, jeśli się wyda, że przegrałem z takim śmieciem? Nie możesz chodzić, wielki mi problem! Upierdolili ci te nogi? Nie... a wiesz, czemu? - ostatnie dwa zdania wypowiedziane zostały z chłodnym, wręcz stoickim spokojem. Mistrz areny momentalnie rzucił uniesionego chłopaka z powrotem na łóżko. Heterochromik bez zbędnych ceregieli splunął nastolatkowi prosto między oczy.
-Sam sobie odpowiesz na to pytanie... a ja w tym czasie będę czekał... aż PRZYJDZIESZ mi oddać. Rozumiemy się? - były Połykacz Grzechów stanął w drzwiach, odwrócony plecami do kontuzjowanego Naito.
-Arigato... Tatsuya-san! - krzyknął w ostatniej chwili posiadacz Przeklętych Oczu, a jego kat momentalnie pognał w swoim kierunku, nim jeszcze zdążyła przybyć ochrona. Gimnazjalista jeszcze przez kilka chwil wsłuchiwał się w odgłosy kroków, a potem w krótką serię krzyków.
-Chyba spróbowali go zatrzymać. Biedni ludzie... - pomyślał pacjent, wolno opadając na poduszkę w stanie całkowitego wyciszenia. -Ma rację... Jest wiele przypadków ludzi, którzy odzyskali możliwość chodzenia. Poza tym w Morriden na pewno stosuje się bardziej zaawansowane metody terapii. Ale czy naprawdę uda mi się to zrobić w dwa miesiące? - sam się sobie dziwił. Jego myśli po "rozmowie" z dawnym rywalem były tak niezwykle przejrzyste. Przez moment sądził nawet, że wybuchnie śmiechem, rozbawiony swoimi własnymi zmianami nastrojów, lecz był na to zbyt zmęczony. Stres i smutek oraz litry wylanych łez sprawiły, że zapasy energii Kurokawy drastycznie się pomniejszyły. Już zawczasu wiedział, co czeka go, gdy zamknie swoje powieki. I jakby instynktownie wiedział też, co powinien zrobić, by jego spotkanie z Morfeuszem wypadło lepiej, niż poprzednie.
***
     -Terapeuta, co? Może lepiej terapeutka? - rzucił siedzący przy futurystycznym biurku Giovanni. Każda krawędź mebla została zaokrąglona, a on sam wykonany był z nieznanego w ludzkim świecie gatunku drzewa. Poza tym szczegółem, nie wyróżniał się zbytnio na tle swoich zwykłych odpowiedników. Może było tak dlatego, że największą uwagę przykuwała sterta papierów nań postawiona. Boccia bowiem uporczywie i bardzo sprawnie wypełniał kolejne dokumenty przy pomocy długopisu, który zamiast wkładu miał cienki kabelek przyczepiony do małego dozownika tuszu. Pojemnik umiejscowiono w idealnie do tego celu przystosowanym zagłębieniu na brzegu biurka.
-A czy to ważne? Zrobię, co mogę, by mu pomóc. Nie po to zaszedłem tak wysoko, by nic mi to nie dawało... - odparł Matsu, siedzący po drugiej stronie mebla, odgrodzony własną stertą papierów. On jednak musiał używać zwykłego długopisu. Jego pełen powagi głos odbijał się od obwieszonych półkami ścian, na których to znajdowały się kolekcjonerskie wersje najróżniejszych trunków z całego świata. Niewielki, całkiem przytulny gabinet "wyposażony" był w... dywan. Biały dywan. Biały, puchaty dywan. A właściwie to ogromną skórę czegoś, co przypominało niedźwiedzia. Niespecjalnie pasował on do ogólnego wystroju pomieszczenia - który sam w sobie nie był zbyt bogaty - ale najwyraźniej właścicielowi pokoju nie robiło to żadnej różnicy.
-Ech, z tym chyba trochę przesadziłeś... Większość naszych "przywilejów" to "możliwość" wyręczenia naszych drogich Generałów w wypełnianiu raportów - skwitował z goryczą niebieskowłosy, nie przerywając ruchów długopisu. -Jeśli zaś chodzi o Naito... To w głównej mierze od niego zależy, jak i czy w ogóle przebiegnie jego rekonwalescencja. Dopóki ten chłopak się nie pozbiera i samodzielnie nie postanowi wziąć się za siebie, żaden terapeuta - choć wciąż sugeruję terapeutkę - nie będzie w stanie mu pomóc - dodał po krótkiej, wypełnionej ciszą chwili. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkie poczucie winy spoczywało na barkach jego przyjaciela. Charakter Araba nie pozwalał mu na zbyt długie użalanie się nad losem. Zielonowłosy nawet w najgorszej sytuacji szybko zaczynał działać. Między innymi z tego powodu był ostatnią osobą, która potrzebowała wsparcia psychicznego - rzecz jasna spośród obywateli Miracle City.
-Pamiętasz, co powiedziałem ci wtedy w grobowcu? Nie będę tego powtarzał - mruknął Kawasaki, a Boccia uśmiechnął się pod nosem. Oddzielony własną "makietą Muru Chińskiego" Włoch niezauważenie lustrował zawartość brązowej aktówki. Przerzucił kilka spiętych ze sobą kartek, w każdej sprawdzając tę samą rubrykę. Jego niebieskie oczy nie dawały po sobie poznać ani zaskoczenia, ani satysfakcji z tego, co wyczytał oraz z tego, co wydedukował.
-Wiesz, że w tym miesiącu kolejny raz doszło do licznych zgonów podczas interwencji? Zupełnie, jak w ciągu ostatnich pięciu... - rzucił niby od niechcenia Giovanni, czym przekazał Matsu ukrytą sugestię. Brązowooki pojął w lot, o co chodziło.
-Ciekawi mnie fakt, że nigdy nie słyszałem o nazwiskach tych, którzy polegli. Cóż, jest nas zbyt wielu, bym wszystkich kojarzył, nieprawdaż? - Arab również ukrył swój własny przekaz w wypowiadanych słowach.
-Czuję się w obowiązku, by zbadać te nieścisłości. Takimi błahostkami nie powinni się zajmować Generałowie. W dodatku na terenie Japonii znajduje się obszar, który zawsze klasyfikuje się jako zabezpieczony, lecz nigdy się go nie patroluje... Zaiste ciekawe... - wypowiedział się bardzo teatralnie Włoch. 
-Coś mi tu nie pasuje... Przez cały ten czas nasi przełożeni mieli wszystko w dupie, więc nikt nie sprawdzał przepływu dokumentów. W normalnych warunkach powiedziałbym, że ktoś nazmyślał, by nie musieć się wysilać, ale co, jeśli... sprawa zgonów i kwestia tego miejsca łączą się ze sobą? - niebieskowłosy zamilkł, z powagą poprawiając okulary.
***
     Machinalnie ruszył przed siebie, w las. Pierwszym, na co zwrócił uwagę była mniejsza liczba drzew - ich skupisko nie wyglądało już na bezkresne, choć wciąż nie dało się ujrzeć wyjścia z pozycji nastolatka. Szatyn nie przejął się również tym. Zimny wiatr nie doskwierał mu już tak bardzo, jak poprzednio, a całkowicie trzeźwy umysł pozwalał ignorować dźwięki nieznanego pochodzenia. Tych zresztą również znacznie ubyło. "Krzyżooki" posuwał się naprzód, w duchu analizując wszystkie swoje domysły i pozbywając się wszelakich wątpliwości. Gdy zaś wreszcie dostrzegł światło rozpalonego ogniska, doskonale wiedział, jak powinien podejść do "wyzwania".
     Kolejny raz spotkał zakapturzonego pielgrzyma, który na chwilę uniósł swą głowę, otwierając usta. Cień uśmiechu pojawił się na twarzy gimnazjalisty, a była to oznaka satysfakcji.
-Usiądź, proszę. Ogrzej się... - usłyszał głośno i wyraźnie chłopak, na co od razu zareagował pełnym szacunku skinięciem głowy. Kurokawa bez trwogi zajął miejsce tuż obok nieznajomego, którego głos brzmiał, jak chór setek innych głosów, ciągnących się echem jeden za drugim. Posiadacz Przeklętych Oczu z zaciekawieniem spojrzał na towarzysza, lecz szybko odwrócił się, gdy tylko w krzakach rozległ się szelest. Podobne do jelenia, przerażające monstrum o płaskiej twarzy raz jeszcze wynurzyło się z gąszczy, jednak w żaden sposób nie próbowało "ukarać" drugoklasisty. Potwór szybko pochylił swój kościsty łeb, długimi siekaczami wpychając do pyska garść liści.
-Nie bój się go. Jest ze mną. To mój stróż... - powtórzył się niewidzialny chór, rezydujący jednomyślnie w ciele ubranego w szatę osobnika. -Masz na imię Naito, zgadza się? - zapytał pielgrzym, powoli zdejmując kaptur.
-Tak... Pierwszy Królu - odparł z pewnością siebie "krzyżooki". -Czy może lepiej... Shuun? - delikatny, triumfalny uśmiech wykrzywił usta bladego szatyna.
     Aż do tego momentu wydawał się być taki zwyczajny... Dopiero, gdy odkrył swe oblicze, dało się dostrzec wyniosłość jego osoby i aurę spokoju, która go otaczała. Miał nieskazitelnie białe włosy z przedziałkiem pośrodku, które opadały na jego barki. Poszczególne kosmyki odstawały na boki, nakręcając ku górze, niczym fragmenty drutu. Biała kaskada w niczym nie przypominała Bachira, czy Rinji'ego. Grzywa Shuuna zdawała się niemal składać z czystego światła, z nieprzebytej, mlecznej masy. Z podobną wyniosłością prezentowała się jego gładka, na swój sposób nostalgiczna twarz. Odkryte czoło młodego mężczyzny zdobił czarny znak omegi. Przez jego policzki, oczodoły, powieki i brwi ciągnęły się dwie linie, które sprawiały wrażenie, jakby wskazywały na symbol. Ostatecznym czynnikiem, który świadczył o majestacie Pierwszego Króla były jego oczy - takie same, jak Kurokawy.
-A zatem, mój drogi chłopcze... - zaczął podniośle oryginalny posiadacz Boskich "Przeklętych" Oczu. -Pilnuj swojego jęzora! - wykrzyknął niespodziewanie z furią, niszcząc zbudowaną przez siebie atmosferę. W zdenerwowaniu machnął kantem dłoni tuż przed nosem nastolatka. Kolosalna, niebywale skoncentrowana fala uderzeniowa przeszła obok niego, dosłownie przebijając się przez "naturalny mur" polany. Niezmierzona siła łamała dziesiątki drzew, jak wykałaczki, posuwając się naprzód i naprzód, aż w końcu dotarła na sam skraj lasu przy akompaniamencie huków upadających iglaków.
-Ups, wybacz... To było niechcący... - uśmiechnął się niewinnie mężczyzna, drugą ręką drapiąc się z tyłu głowy. Szatyn z grobową twarzą spojrzał najpierw na niego, a potem na szlak z połamanych drzew. Całe zajście trwało tak krótko, że nawet nie zdążył się przestraszyć, a w tym momencie nie wiedział nawet, co właściwie czuł. -...co nie zmienia faktu, że jestem kilkadziesiąt razy starszy od ciebie, gówniarzu! Okaż mi szacunek! - dokończył białowłosy, niszcząc ostatecznie dobre wrażenie, które zrobił.
-Ach... Ja... przepraszam... proszę pana - wybełkotał nadal zszokowany gimnazjalista, jednak nic więcej nie zdążył powiedzieć.
-Czy ja wyglądam na jakiegoś starego dziada, do diabła?! Mów mi Shuun, idioto! - Pierwszy Król wybuchł raz jeszcze w sposób tak potwornie irracjonalny i tak śmierdzący hipokryzją, że nie przebijała go nawet kultura popularna. Mężczyzna gwałtownie i bez ostrzeżenia chwycił dłoń chłopaka, potrząsając nią na powitanie.
-D... dobrze, Shuun-san - wybełkotał kompletnie zdezorientowany Naito. Nie tak wyobrażał sobie osobę, która zjednoczyła wszystkie ludy Morriden i na dodatek stanęła na ich czele.
-Tak właściwie, to... skąd wiedziałeś? Jestem pewny, że nie pokazałem ci mojej twarzy - zagadnął po chwili białowłosy z nieco większą powagą, niż poprzednio.
-Cóż... To sen, więc tak jakby znajdujemy się w mojej głowie, prawda? A skoro tak jest i skoro już raz miałem okazję z tobą rozmawiać w podobnych warunkach, domyślenie się reszty było proste. Na dodatek trudno jest zapomnieć twój głos, Shuun-san - w miarę, jak mówił, stawał się coraz pewniejszy. Czuł również, że jego rozmówca przysłuchuje mu się z uwagą. Odgłosy miażdżonych przez zęby pobliskiego stwora liści towarzyszyły rozmowie "krzyżookich".
-Hmm... Więc wychodzi na to, że braki w sile nadrabiasz intelektem, co? Bardzo dobre zestawienie... - zadumał się mężczyzna. -Tak właściwie... - podjął po chwili. -...powinienem ci chyba podziękować.
-Mi? - gimnazjalista nie posiadał się ze zdziwienia. -Za co? - Król rozłożył ręce, kierując je wymownie w stronę ogniska i przesuwając nimi na linii drzew.
-Tylko dlatego, że masz tak bujną wyobraźnię, mogłem tak się tu urządzić. Mogę odtwarzać moje wspomnienia w sposób nieograniczony... jeśli mój "dziedzic" jest wystarczająco rozgarnięty. Ty, na szczęście, jesteś - odpowiedź jednego z założycieli Miracle City nasunęła szatynowi jedynie jeszcze więcej pytań. "Boskie Oczy" władcy momentalnie wychwyciły mętlik w głowie drugoklasisty. -Chyba trochę zamotałem ci w głowie, więc proponuję zająć się wszystkim po kolei... Zdaje się, że miałeś konkretny cel, udając się tak szybko na ponowne spotkanie ze mną, czyż nie?
-Skąd wiedział? Czy właśnie to miał na myśli Matsu-sensei, gdy opowiadał o jego oczach? - momentalnie pomyślał Kurokawa, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Jednocześnie delikatny uśmieszek pojawił się u Shuuna, lecz mężczyzna cierpliwie czekał na swoją kolej do zabrania głosu.
-Tak, tak myślę... Właściwie, to... może to zabrzmi dziwnie albo niedorzecznie, ale... chciałem cię prosić o pomoc, Shuun-san - zaczął nieśmiało Naito, a białowłosy z uwagą przysłuchiwał się temu wszystkiemu.

Koniec Rozdziału 60
Następnym razem: Wybawienie

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 59: Rozpacz

ROZDZIAŁ 59

     Las. Ciemny, rozległy las iglasty rozciągał się w nieskończoność wokół Kurokawy. Zapach odłupanej kory i lekko wilgotnej ściółki uderzał do nozdrzy "krzyżookiego" z podobną mocą, jak panujące tam zimno. Niebo usłane było gwiazdami, które nieśmiało mrugały do zziębniętego i trzęsącego się nastolatka. Odgłosy sów i innych nocnych drapieżników powtarzały się co jakiś czas i odbijały echem, pędząc w nieznanym kierunku. Młody Madness kilkakrotnie był pewien, że słyszał jakiś szelest w okolicznych krzakach, lecz za każdym razem uznawał to za efekt własnego lęku. Jedna rzecz trapiła go nad wyraz intensywnie - miejsce, w którym się znajdował.
-Nic nie pamiętam... Gdzie ja jestem, do diabła? I dlaczego przylazłem tu w środku nocy? Całkowicie zgłupiałeś, Naito? - by dodać sobie odwagi, zaczął rozmawiać w myślach z samym sobą. Rozcierając odkryte, chłodne już przedramiona, przedzierał się naprzód. Nie miał żadnego pomysłu, jak wydostać się z tajemniczego lasu. Jedyne, czego pragnął, to dostać się "gdzieś". Nie chciał pozostawać w zimnie, otoczony jedynie drzewami i tajemniczymi odgłosami. Zdawał sobie sprawę, że szybko postradałby wtedy zmysły, a wtedy różne rzeczy mogłyby strzelić mu do głowy.
     Światło. Niewielkie, lecz wystarczająco duże, by je ujrzeć. Niedaleko. Paręnaście metrów przed nim. Nie zastanawiał się wcale. Przyspieszył kroku, dygocząc z zimna. Jego ciało miało nieodpartą ochotę, by zacząć zaraz "grać" na zębach, lecz gimnazjalista powstrzymywał je. Z jakiegoś powodu wolał nie robić niepotrzebnego hałasu. Nie w takim miejscu. Nie o takiej porze. Tymczasem światło rysowało się coraz wyraźniej. Było coraz większe i coraz bardziej kuszące. A gdy Kurokawa stał już prawie u celu, jednym susem przebił się przez krzaki, uświadomiwszy sobie, co udało mu się odkryć. Znalazł się bowiem na niewielkiej, kolistej polanie. Na samym jej środku płonęło małe, obłożone kamieniami ognisko, wypełnione chrustem i przykryte suchymi gałązkami. Ogień dawał ciepło, migotał wesoło, wzbudzając chęć snu w nastolatku. Polana nie była jednak niezamieszkana. Ktoś siedział przy zbawiennym żarze. Ktoś całkowicie okryty szatą, której kaptur rzucał cień na twarz osobnika. Siedzący nieznajomy opierał się plecami o drzewo. Uniósł lekko głowę, gdy spostrzegł szatyna. Jego usta poruszyły się zdecydowanie, jednak do uszu drugoklasisty dotarł tylko niezrozumiały bełkot.
-Co? Coś mówiłeś? - wypaplał tylko chłopak, nie wiedząc, jak powinien zareagować. Osobnik ponownie pochylił głowę, kręcąc nią z rezygnacją.
     Jak na zawołanie, w momencie, gdy próba porozumienia spaliła na panewce, coś zaczęło poruszać krzakami po drugiej stronie polany. Bez żadnego ostrzeżenia kolejne źródło światła wyłoniło się spomiędzy gąszczy, a jego widok sprawił, że Naito upadł na ziemię. Tajemnicze stworzenie zdawało się patrzeć prosto w jego stronę. Stwór przypominał nieco coś w rodzaju jelenia, jednak jego ciało zdawało się mieć tkankę kostną na wierzchu skóry. Owa tkanka zaś była spróchniała, niby kora drzewa, jednak emanowała tajemniczym, niebieskim blaskiem. Nie to jednak przeraziło nastolatka. "Twarz" zwierzęcia była całkiem płaska, niby ludzka. Nie posiadała ona jednak oczu, a jedynie wąskie, puste szpary. Długie, rozbudowane poroże potwora pozwalało pomylić go ze straszydłami ze słowiańskich legend. Co ciekawe, para zakręconych ku górze "rogów" wyrastała również z podbródka "jelenia". Choć posiadacz Przeklętych Oczu zdawał sobie sprawę, że stworzenie wzrokiem nie dysponowało, był prawie pewny, że to patrzy prosto na niego. Dygocząc zarówno z zimna, jak i ze strachu, chłopak wstrzymał oddech. Głuchą ciszę, wzbogacaną jedynie trzaskiem iskier, przerwało dopiero otwarcie pyska przez przerażającą istotę. Zęby "jelenia" wyglądały zupełnie, jak ludzkie - z tym, że były jakieś trzy razy dłuższe. 
     Potworny ryk stworzenia rozdarł powietrze. Przypominał on nieco zniekształcony dźwięk zadęcia w róg, jednak odbijał się on echem wszędzie dookoła, w ogóle nie tracąc na intensywności. Mimo zasłonięcia uszu przez nastolatka, ton nie ucichł nawet o kilka decybeli, wywołując u Kurokawy silne bóle głowy. Ponownie dojrzał poruszające się usta pielgrzyma w płaszczu, a silny powiew wiatru ugasił płonące ognisko. 
***
     Gwałtownie poderwał się do pozycji półleżącej, łapczywie wciągając powietrze. Dopiero po standardowych trzech sekundach zdołał pojąć, w jakim miejscu się znajdował. Niewielki - rzecz jasna pomalowany na biało z kremowymi kaflami na podłodze - pokój bardzo podkreślał wrażenie sterylności. Jedno, niewielkie, kwadratowe okno widniało po lewej stronie. "Krzyżooki" jeszcze przez kilka chwil nie mógł zebrać myśli, lecz ostatecznie zląkł się na widok podczepionej do niego aparatury. Momentalnie zerwał maskę tlenową i odpiął wenflon. Po jego ramieniu popłynęła cienka strużka krwi, ale nie dbał o to. Zawsze nienawidził szpitali - ich przejmujący chłód i aura, którą roztaczały wywoływał u niego dreszcze.
-Co to był za dziwny sen? Wydawał się taki prawdziwy, ale w ogóle nie miał sensu... - pomyślał gimnazjalista na wspomnienie o tym, co widział kilka chwil wcześniej. Szpitalna atmosfera uderzała w niego z taką intensywnością, że nie miał zamiaru pozostać w sali ani chwili dłużej. Momentalnie podparł się rękoma o materac, lecz... nie mógł wstać. Przerażające stwierdzenie przewinęło się przez umysł nastolatka.
-Moje nogi... Nie czuję nóg... - jego serce zaczęło dudnić z niepohamowaną siłą i prędkością. Posiadacz Przeklętych Oczu doznał olśnienia. Wszystkie ostatnie wydarzenia w ułamku sekundy naświetliły się w pamięci szatyna. Drżąca dłoń chłopaka wysunęła się w stronę kołdry. Dopiero w tym momencie Naito zauważył, że jego przedramiona okrywa gruba warstwa bandaży. Z niepokojem i strachem, lecz również zniecierpliwieniem ściągnął z siebie pierzynę, jednym ruchem rzucając nią o podłogę. Już w następnym momencie zamarł w niedowierzaniu.
***
      Na końcu korytarza pojawił się lekko zgarbiony, lecz pozostający w dość dobrym stanie Rinji. Jego markotna mina, widziana z reguły tylko w kryzysowych sytuacjach, potrafiła odebrać dobry humor każdemu, kto spojrzał na albinosa. Niebieskooki pogrążony w stresie ciągnął nogę za nogą, chowając swe dłonie do kieszeni. W jego głowie kotłował się prawdziwy mętlik myśli, z których każda krążyła wokół walki z Thomasem Riddlerem. 
-To gdzieś na tym piętrze, tak? Naito... jak się czujesz? Czy jesteś w tak złym stanie, jak słyszałem? Czy jesteś zły? Jeśli tak, to na kogo? Może to moja wina, co? Albo Rikiego? Nie znam się na tym wszystkim, wiesz? Często popełniam błędy, bo w końcu jestem idiotą... - z każdym kolejnym krokiem próbował ułożyć sobie w głowie to, co chciał powiedzieć. To, co chciał wyjaśnić i czym pragnął się podzielić. Nim jednak otrzymał taką szansę, bezsilny, chwiejny ryk rozszedł się po całej kondygnacji szpitala. Ryk tak przejmujący, przerażający i wbijający się w serce, że białowłosy momentalnie puścił się sprintem w poszukiwaniu jego źródła. Znał je. Znał ten głos, choć nigdy wcześniej nie słyszał go w takiej formie. Jeszcze jeden zakręt, jeszcze parę metrów...
     Zatrzymał go stanowczo i z zaskakującą siłą lekarz dyżurujący. Mężczyzna gwałtownie chwycił przestraszonego Okudę za barki, a jego surowe, nie znające sprzeciwu spojrzenie nie pozwalało nastolatkowi na oponowanie. Tym bardziej, że udało mu się dotrzeć do celu. A to, co dostrzegł sprawiło, że zachciało mu się płakać. Zesztywniałe, wyprostowane, jak od poziomicy nogi siedzącego Kurokawy były owinięte bandażami. Z dziur w białym materiale sączyła się krew. Krzyczący wniebogłosy, nie wierzący własnym oczom szatyn z całych sił uderzał pięściami w swoje kończyny. Walił raz po raz, mimo dwóch pielęgniarek, które usilnie próbowały go powstrzymać i podać mu leki na uspokojenie. Z rozpaczą wbijał paznokcie pod skórę, próbując pobudzić nogi do życia. Chciał stworzyć sobie choć jedną, maleńką iskierkę nadziei. Urywane oddechy wydobywały się ze zdartego od nieludzkiego zawodzenia gardła. W pewnym momencie chłopak zrobił długi na kilka centymetrów, głęboki szlak na swojej kostce, ukazując czerwoną warstwę podskórną. W tym właśnie momencie wbito mu igłę gdzieś w bok i wstrzyknięto jakiś preparat. Nie zaczął on działać od razu. Jeszcze kilka silnych uderzeń pięściami odbiło się od pozbawionych czucia, sparaliżowanych kończyn.
-Naito... - wyszeptał bezradnie Okuda. Jego przyklejona do szyby dłoń przejechała cicho po jej powierzchni, gdy szatyn opadał na poduszkę bez przytomności. Kosiarz jednak zdawał sobie sprawy z jednej rzeczy. Wiedział, że nigdy, w całym swoim życiu nie zapomni krzyku, który usłyszał. I że nigdy nie usłyszy czegoś równie przejmującego.
-Idź do domu, chłopcze. Żadna wizyta mu w tej chwili nie pomoże... Musi otrząsnąć się z tym wszystkim... - powiedział ze spokojem lekarz, a w jego głosie słychać było nutkę współczucia. Niebieskooki za nic miał jednak starania mężczyzny. Momentalnie obydwiema rękami chwycił dyżurującego za jego biały fartuch.
-Czym wszystkim, do diabła?! Co mu się stało? - wydarł się w przypływie złości. Doktor spojrzał na niego ze zrozumieniem.
-To nic przyjemnego, a tym bardziej łatwego... stracić nogi - Rinji przestał słuchać w tym właśnie momencie. Bezsilnie wypuścił lekarza, cofając się o kilka kroków wstecz, niczym przerażone kocię, stojące w obliczu rozwścieczonego psa. Obróciwszy się na pięcie, rzucił się sprintem w stronę klatki schodowej. Nie wytrzymał presji. Nie miał pojęcia, jak się zachować ani co zrobić. Nie wiedział już nic. Wiedział tylko, że chce znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Że nie chce patrzeć ani słuchać tego, co przed chwilą wydarzyło się przed jego oczyma. Jeszcze zanim dotarł na parter, pluł sobie za to w brodę i przeklinał samego siebie. Za nic jednak nie umiał zmusić się do powrotu.
***
     Rikimaru stał na środku niewielkiej sali treningowej, umiejscowionej w stylizowanym na styl starojapoński dojo. Czerwonowłosy miał na sobie tylko czarne kimono. Jego drewniane sandały leżały pod ścianą, a tuż obok nich siedział z podkulonymi nogami białowłosy kosiarz. Złotooki dzierżył pewnie katanę w obu dłoniach, wymachując nią płynnie w różnych kierunkach i pod różnymi kątami. Każdy jego delikatny krok przenosił cały ciężar ciała w daną stronę, nie pozostawiając nawet śladu "obecności" szermierza w punkcie wyjścia.
-Wiedziałeś o tym? - albinos powtórzył usłyszane chwilę wcześniej słowa towarzysza w formie pytania. Trenujący nastolatek nawet nie spojrzał w stronę rozmówcy. Jedynie w lekkim - przypominającym nieco krótkie susy - biegu dotarł do ustawionych na sztorc drewnianych palików. Ostrze miecza zeszło z góry, po skosie. Przebiło się przez materiały ćwiczebne, jak nóż przez masło. Trzy częściowo przecięte, a częściowo wyłamane kawałki drewna upadły na panele podłogowe. Ich głośny stukot odbił się od zasuniętych, staromodnych drzwi.
-Tak - odparł w końcu czerwonowłosy, powracając do swojego "tańca". Niebieskooki sam się sobie dziwił, ale nawet nie zdenerwowała go reakcja szermierza. Był bowiem zbyt zawiedziony swą własną postawą, by wytykać błędy komu innemu. Rinji opuścił głowę, zginając jednocześnie palce u nóg.
-Czy ty... masz wyrzuty sumienia? To znaczy... Czy czujesz się winny... temu? - wypalił niespodziewanie kosiarz. Rikimaru spojrzał na niego kątem oka jeszcze zanim skończył mówić.
-Nie - odpowiedział wręcz natychmiastowo. Bez wahania. Pewnie. Zbyt pewnie... Skłamał, nawet się nad tym faktem nie zastanawiając. Sam dziwił się temu, co właśnie powiedział, przez co tym bardziej ugryzł się w język.
-Tak... Trenuję dzień w dzień, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem... ale już dawno przestałem robić jakiekolwiek postępy. Nie mając żadnego godnego przeciwnika, całkiem tego nie zauważałem... aż do teraz. To... dziwne. Ten głupiec sam sobie na to wszystko zasłużył, ale... ale dlaczego jest mi z tym tak... zimno? - pogrążywszy się w rozważaniach, szermierz nie zauważył nawet, kiedy zatrzymał się w miejscu. Nie zauważył również, kiedy jego dłoń podświadomie dotknęła powierzchni białej opaski na oku. Ani kiedy Okuda zaczął bacznie przyglądać się jego poczynaniom.
-Ja tak... - rzucił wreszcie białowłosy. -Tak sobie pomyślałem, że... nawet jeśli ten gość był od nas silniejszy... moglibyśmy dać mu w kość... gdybyśmy tylko lepiej ze sobą współpracowali. Cała nasza trójka. Może gdybym zawczasu dał Naito po gębie, opamiętałby się... Pewnie jesteś na mnie zły, że ci to mówię, co? - złotooki milczał. Zamiast się odezwać, kontynuował powtarzanie pustych cięć swojego miecza. -Nie zdawałem sobie sprawy, jak trudno jest przegrywać... ani jakie mogą być efekty porażki. Teraz dopiero pomyślałem sobie, co by było, gdybym to ja stracił nad sobą kontrolę... i wiesz co? Uświadomiłem sobie, że... ja od razu dostałbym po gębie... i to zapewne nie tylko od niego - Rikimaru poczuł w tym momencie, jak coś trzęsie się w jego wnętrzu. Nie potrafił określić tego uczucia. Było czymś w rodzaju połączenia głodu ze złością. -Riki... myślisz, że on... że uda mu się z tego wylizać? - tym razem albinos zamilkł, cierpliwie czekając na odpowiedź, jakakolwiek nie miałaby ona być.
-Nie wiem... - mruknął głucho szermierz, zatrzymując się i udając, że na suficie dzieje się coś niebywale interesującego. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo "ludzki" zdążył się stać w tak krótkim czasie...
***
     Choć Kurokawa "odpłynął" stosunkowo szybko, pielęgniarki trzymały go za barki, póki całkowicie nie zasnął. Duża dawka środków uspokajających była, zdaniem personelu, konieczna w wypadku rozpaczliwej reakcji pacjenta na rzeczywistość. Dwie kobiety - mulatka i Chinka - wiele razy były świadkami podobnych przypadków. Tym razem jednak nawet one zostały poruszone przez zdesperowanego nastolatka, który chciał poczuć swoje dolne kończyny, choćby nawet miał odbierać nimi jedynie ból. Gdy szatyn delikatnie opadł na poduszkę, prędko założono mu nowe bandaże i na powrót podłączono do aparatury. Niestety maska tlenowa została - zapewne przypadkiem - oderwana przez gimnazjalistę od przewodu, więc użycie jej nie było możliwe.
***
     Jeszcze raz połknął go identyczny sen, jak ostatnio. Wszystko się powtórzyło - środek oblanego mrokiem nocy lasu, przejmujący chłód, światełko pomiędzy konarami drzew... a w końcu siedzący przy ognisku pielgrzym, którego kaptur zasłaniał twarz. Szatyn doznał delikatnego szoku. Aż do momentu, w którym usta nieznajomego otworzyły się, parł przed siebie całkowicie bezwiednie. Dopiero teraz, gdy niezrozumiały, niejasny bełkot dotarł do jego uszu, Naito pojął, co się dzieje. 
-Nic... Absolutnie nic nie rozumiem! - zestresował się w duchu chłopak, wiedząc już, co go czeka. Nieznany osobnik pokręcił głową z rezygnacją.
-Nie, poczekaj! Powtórz, proszę! Nie słyszałem cię! - prośby drugoklasisty nie zostały spełnione, a zapewne nawet ich nie wysłuchano. Pielgrzym bez słowa opuścił głowę, czyniąc niewidzialnymi nawet swe usta. Kolejny raz poruszyły się krzaki. Znów bez ostrzeżenia wynurzył się z nich potwór, który kształtem przypominał jelenia, lecz w rzeczywistości całkiem się od niego różnił. Niebieskie światło emanowało z pokrytego naroślami ciała, a już po chwili otworzył się pysk maszkary. Przeraźliwy, przeszywający ryk, który nie mógł należeć do żadnego stworzenia na ziemi raz jeszcze zatopił cały las w swych tonach. Uszy nastolatka zaczęły boleć do tego stopnia, że wręcz padł na kolana, tracąc zmysł równowagi. Mimo zasłonięcia ich rękoma, w ogóle nie poczuł ulgi. Raz jeszcze nie udało mu się porozumieć z tajemniczym nieznajomym. Raz jeszcze został za to ukarany. Tylko tyle rozumiał. Tylko tyle się liczyło.
***
     Dźwięk dzwoniącego telefonu wyrwał nastolatka z nieprzyjemnego snu. Nie do końca świadomie sięgnął na szafkę, podnosząc swój telefon komórkowy. Szybko otworzył klapkę, by ujrzeć napis na ekranie. Dzwoniła jego matka. "Krzyżooki" przełknął gwałtownie ślinę. Jego serce zaczęło natychmiastowo obijać się o żebra, a na zmęczone czoło wstąpiły kropelki potu. Wiedział, że czeka go najgorsza rozmowa tego potwornego dnia.
-Nie mogę tego zrobić... Choćby nie wiem, co... nie mogę powiedzieć jej prawdy. Gdyby się dowiedziała... to by ją zabiło - gimnazjalista zacisnął zęby w zdenerwowaniu. Kilka razy zadrżał gwałtownie, starając się doprowadzić do neutralnego stanu. Jeden głęboki wdech wypełnił płuca młodego Madnessa. Przyjął połączenie bez cienia wątpliwości, przykładając sobie przyrząd do lewego ucha.
-Ohayo, ma... - zaczął całkiem wesołym głosem, lecz nikt nie miał zamiaru pozwolić mu skończyć.
-Naito, na miłość boską! Dobrze się czujesz? Nie stało ci się nic poważnego? Twój wychowawca dzwonił do mnie parę minut temu... Czy to wszystko prawda? Złamałeś nogę?! - zmartwienie kobiety mieszało się zarówno z jej złością, jak i z radością, że zdołała dodzwonić się do syna.
-Matsu-sensei? Arigato... - ten mały akcent rozpalił maleńką, ciepłą iskierkę w sercu drugoklasisty, lecz zgasła ona w ciągu jednej chwili.
-Taak... dokładnie tak. Przepraszam was bardzo... Po prostu zrobiliśmy sobie zawody w zeskakiwaniu z drabinek. Chciałem się popisać i straciłem równowagę... Byłem głupi, przykro mi - czuł żal z dwóch powodów. Po pierwsze, nie mógł być szczery z rodzoną matką. Po drugie... powoli uświadamiał sobie, jak rutynowe i proste stało się dla niego okłamywanie bliskich.
-Synku, tak się martwiłam... - głos kobiety zachwiał się, lecz jej syn pozostał spokojny. -Cieszę się, że dobrze się czujesz... Mogłeś w końcu zrobić sobie znacznie większą krzywdę, wiesz? Nigdy, przenigdy więcej nie rób mi takich numerów, dobrze? - sposób, w jaki rodzicielka Naito ominęła praktycznie całe furiackie kazanie, niebywale zaintrygował posiadacza Przeklętych Oczu.
-Dobrze... wybacz. Dałem się sprowokować... - tłumaczenia chłopaka, choć przypisywane do zmyślonego wydarzenia, były zbieżne z tym, co faktycznie miało miejsce. -Nie wiem, czy sensei już ci o tym wspominał, ale... lekarz nie chce mnie wypuszczać, póki nie będę w jednym kawałku. Wygląda na to, że wrócę do domu dopiero pod koniec wakacji, ale nie martw się. Ubezpieczenie szkolne pokrywa wszelkie koszty, więc nie będziesz musiała za to płacić... - nastolatkowi coraz trudniej było zachować spokój. Przeróżne uczucia toczyły ze sobą bój o to, które będzie przeważać w tej rozmowie.
-Aż tak długo?! Naito, może przyjedziemy do ciebie z Nanami, co? Na pewno zgodzą się wtedy puścić cię do domu. Mogłabym porozmawiać z panem Kawasaki albo...
-Nie! - uciął nagle "krzyżooki", znacznie gwałtowniej, niż miał zamiar. Szybko jednak zdał sobie sprawę z niepotrzebnego wybuchu. -To znaczy... nie ma takiej potrzeby. Naprawdę, czuję się dobrze, mam dobrą opiekę... a poza tym nie mamy samochodu, prawda? Nie ma sensu marnować pieniędzy, a gdybym był teraz w domu, i tak bym się stamtąd nie ruszał, prawda? Nie martwcie się o mnie, niedługo będę z powrotem. Na razie! Pozdrów ode mnie Nanami... - to powiedziawszy, momentalnie się rozłączył. Ręka, która trzymała telefon opadła na materac, bezwładnie wypuszczając przedmiot. Szatyn skulił się, wpijając dłoń w swoje czarne włosy. Wreszcie mógł przestać się powstrzymywać. Zaszlochał gorzko, trzęsąc się. Zapłakał nad swoim losem. Nad tym, co zrobił. Nad tym, kim się stał i jaki się stał. Każdy pojedynczy czynnik sprawiał, że miał ochotę wyć do księżyca. Że chciał rozwalić własną głowę o ścianę.
-Co ja mam teraz zrobić? Boże, co ja mam teraz zrobić? "Wrócę pod koniec wakacji"? Co ja pierdolę... Jestem kaleką, do diabła! Już nigdy nie uda mi się stanąć na nogi. Już zawsze będę zależny od innych. A wszystko to na własne życzenie! - łzy, wodospady łez spadały na białą kołdrę, mocząc ją. Spoczywająca na tapczanie ręka zaciskała swe palce, gniotąc czystą, świeżo wypraną pościel. Kurokawa miał ochotę krzyczeć. Nie mógł. Nie potrafił wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Choć tak rozpaczliwie pragnął pomocy... Choć tak bardzo chciał ujrzeć nawet najmniejsze światełko w tunelu... nie chciał, by widziano go w takim stanie. Nie chciał zmuszać innych, by skakali mu nad głową. Nie chciał, by ci, którzy na to nie zasłużyli, czuli jego ból, dzielili jego troski. Wszystkie te paradoksy sprawiły, że całkowicie zatracił się w swoim małym świecie. Nie dostrzegał już miejsca, w którym się znajdował. Nie dostrzegał nic. Jedynie bezkres rozpaczy i bezradności towarzyszył mu w każdej chwili.
***
     -Chwileczkę, tu nie wolno wchodzić! Godziny odwiedzin się skończyły! - krzyknęła jedna z dyżurujących pielęgniarek, gdy korytarzem zaczął kroczyć pewien nieproszony gość z rękami w kieszeniach. Niechciany przybysz nic sobie nie zrobił z ostrzeżenia, nawet nie spoglądając na zdenerwowaną kobietę. Członkini personelu poczuła się więc w obowiązku, by zainterweniować mniej subtelnie. Szybko dobiegła do intruza, szarpiąc go za ramię.
-Proszę stąd natychmiast wyjść! Nie będę się powtarzać... - to powiedziawszy, medyczka zaczęła "odciągać" tajemniczego gościa, chcąc siłą zaprowadzić go do wyjścia. Nawet nie zauważyła, kiedy to ona sama zaczęła być holowana przez prącego naprzód włóczęgę, który nawet na moment się nie zatrzymał. Wyglądało na to, że doskonale wie, kogo i gdzie ma szukać. Zdawało się natomiast, że żadna siła mu w tym nie przeszkodzi.
     Drzwi do sali, w której spoczywał Naito otworzyły się gwałtownie, mocno szarpnięte za klamkę. Płaczący szatyn wzdrygnął się ze strachu, schodząc na ziemię. Z niepokojem spojrzał w stronę wejścia do pomieszczenia, dostrzegając kogoś, kogo wcale się nie spodziewał. Zdenerwowana i najwyraźniej zmęczona pielęgniarka ciągnęła oburącz za bark Tatsuyi, który z szaleńczym wyrazem twarzy spoglądał na zapłakanego Kurokawę. Tym razem Połykacz Grzechów wyglądał o wiele bardziej konwencjonalnie, niż zwykle. Miał na sobie brązowy t-shirt z białą czaszką o wyraźnie zarysowanych konturach oraz czarne bojówki. Żaden skrawek materiału nie zasłaniał jego Przeklętej Ręki, a sam heterochromik sprawiał wrażenie, jakby próbował ją dodatkowo wyeksponować.
-Yo, chuju! - rzucił bez namysłu czempion areny juniorów.

Koniec Rozdziału 59
Następnym razem: Na imię mu Shuun

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 58: Złamane skrzydła

ROZDZIAŁ 58

     -Niesamowicie obciążasz swoje ciało... na własne życzenie. Gdybyś trafił mnie czymś takim, musiałbym użyć energii duchowej do ochrony. Z drugiej jednak strony... takim atakiem wykończysz sam siebie, chłopcze - Thomas ze spokojem analizował zachowanie pędzącego ku niemu nastolatka. "Krzyżooki" nie widział już nawet żadnych szczegółów otoczenia. Wiedział tylko, z kim walczy, dlaczego to robi... i że wokół pada deszcz. Nic innego się nie liczyło. Wszystko inne bledło przy nieposkromionej fali żalu i złości. Kurokawa dopadł do oponenta, gotów wymierzyć cios o przytłaczającej mocy. Wcześniej wysunięty do tyłu łokieć  miał teraz całkowicie się wyprostować. Riddler nie zamierzał jednak pozwolić się trafić. Z niesamowitą łatwością przesunął się o krok w prawo, nawet nie uginając przy tym kolan. Jednocześnie wysunął płynnie lewą rękę w drugą stronę, manipulując nią tak, by powierzchnia jego dłoni dotknęła spodu atakującej pięści. Momentalnie dołączyła do niej prawa dłoń, która spoczęła w tym samym miejscu, jednak naciskała na rękę nastolatka od góry. Szybki, intuicyjny i bardzo subtelny ruch w jednej chwili powstrzymał nacierającego Naito.
-Jesteś potwornie arogancki. Nawet największa bestia powinna umieć posługiwać się instynktem. Ty zaś całkowicie go tracisz. W ogóle nie myślisz o sile oponenta albo przeceniasz własną. Chciałeś położyć mnie obosiecznym atakiem? Głupcze... nie możesz zakładać, że każdego da się pokonać w jednym ruchu! - srebrnooki z oburzeniem wytknął błędy swojemu oponentowi, choć zdawał sobie sprawę, że on wcale nie przyjmował ich do wiadomości. -Jeśli wciąż nie widzisz wad swojego "asa w rękawie", osobiście pokażę ci jedną z nich... - nieobecny wzrok gimnazjalisty zmusił kapłana do praktycznego pokazu. Po raz pierwszy od początku batalii wykorzystał moc duchową, którą skupił w blokujących drugoklasistę dłoniach. Momentalnie przesłał energię do obezwładnionej pięści. Cała misterna potęga "niepokonanego" ataku chłopaka... wyparowała w jednej chwili. Posiadacz Przeklętych Oczu nawet nie spojrzał na efekt działań duchownego.
     Szatyn bez słowa wykorzystał wolną rękę do zadania kolejnego ciosu. Lewy sierpowy ruszył w stronę twarzy blondyna, lecz ten tylko odsunął ją o parę centymetrów, unikając ataku. Zdeprymowany mężczyzna zamachnął się z dużą siłą, porywając ze sobą ubezwłasnowolnionego nastolatka, którego dosłownie wyrzucił w powietrze na kilka metrów. Kurokawa skierował w jego stronę otwartą dłoń, gdy tylko udało mu się opanować własne ruchy. Silna fala uderzeniowa pofrunęła w stronę Połykacza Grzechów, lecz ten... zatrzymał ją swoją własną, jakby starania chłopaka nic nie znaczyły. Tym czasem lekko odepchnięty Naito powoli dotykał już podłoża. Pustym wzrokiem chciał objąć swojego znienawidzonego wroga, lecz... nie zauważył go. W następnym momencie odczuł nacisk na bok swojej głowy. Kapłan stał po jego lewej stronie, wystawiając wysoko wyprostowaną nogę. Zrobił to tak, by nie uderzyć samego drugoklasisty, lecz by jego stopa "zahaczyła" o czerep mściciela. Zapewne gdyby swój ruch zamienił w kopnięcie, położyłby szatyna uderzeniem w potylicę. Nie miał jednak takiego zamiaru. "Złapawszy" nieświadomego nastolatka, Thomas okręcił się wokół własnej osi na jednej nodze, jednocześnie ciągnąc ze sobą pochwyconego. Wykonał w ten sposób co najmniej kilka piruetów, każdy szybciej od poprzedniego, cały czas ciągnąc ze sobą zdezorientowanego Madnessa. Nie trwało to jednak długo. Riddler bowiem zatrzymał się nagle, uwalniając tym sposobem "krzyżookiego", który wystrzelił do przodu, rażony niesamowitą siłą rzutu. Nieświadomy gimnazjalista grzmotnął w fontannę, przebijając się przez jej kamienną konstrukcję, jakby wykonano ją ze styropianu. Odłamki pofrunęły we wszystkie strony, a "żywy pocisk" zatrzymał się dopiero na chodniku.
     Koszulka chłopaka była zapluta krwią, a jej tylna część została niemal całkowicie zerwana. Ręce nastolatka były posiniaczone i pościerane w wielu miejscach. On jednak nie czuł nic poza bólem we własnym sercu. Być może po prostu potrzebował tego. Potrzebował prawdziwego szoku, prawdziwego zimnego prysznica, by móc uświadomić sobie, że życie nadal trwa. Nie spodziewał się jednak, że jego ciało i umysł łakną tak wielu przykrych doświadczeń. Zupełnie bezwiednie skupił energię w swoich stopach, z niezwykłą prędkością pędząc w stronę oponenta. Już po drodze jego obie pięści również otoczyła przezroczysta poświata. Blondyn dostrzegł go z daleka. Czekał.
-Nic nie rozumiesz, prawda? Nadal... - zaczął srebrnooki, gdy nastolatek był już blisko. Szatyn momentalnie wyprowadził lewy prosty w stronę twarzy mężczyzny. Ten miał zamiar zbić go jednym ruchem ręki, lecz... cios w ogóle nie dotarł do pierwotnego celu. Pięść Kurokawy zatoczyła bowiem swoisty łuk, po czym grzmotnęła idealnie w prawą stopę Połykacza Grzechów, pikując z zawrotną prędkością. Zaskoczenie. Ten jeden raz zaskoczenie zawitało na szlachetne lico długowłosego. Ten jeden raz jego przeciwnikowi udało się zaburzyć równowagę kapłana. Ten jeden Thomas został zmuszony do zgięcia się... tylko po to, by otrzymać potężny, prawy hak prosto w podbródek. Naito uderzył z największą siłą, na jaką mógł sobie pozwolić. Siła ta poderwała do góry doświadczonego wojownika.
-Instynktownie zrobił coś takiego? Wykorzystał monotonię dotychczasowej walki, by móc mnie zaskoczyć? Przecież nadal jest tym samym, bezwolnym monstrum... Skąd biorą się te wszystkie odruchy? Panie, czy przeznaczone jest mi zniesławienie przez tego heretyka? - rozważał wyrzucony w powietrze mężczyzna. Blondyn szybko opanował lot, wykonując szybkie salto w tył. Opadł na równe nogi z lekkością równą motylowi.
-Kpisz sobie? - uderzył piorun. Gdzieś w oddali, lecz na niebie umiejscowił się idealnie pomiędzy walczącymi. -Te tanie sztuczki, ta bezmyślność, arogancja i bluźnierstwo, ten całkowity brak jakiejkolwiek strategii... Wydaje ci się, że kim jesteś?! - kapłan uniósł się gniewem. Dopiero po jakimś czasie w duchu przeprosił za to swojego Boga. -Nie jesteś godny tego wszystkiego, co masz! Marnujesz to, niszczysz, nie dbasz! Posiadłeś oczy Pierwszego Króla, które wielu uznało za świętość. Hańbisz je! Hańbisz ich legendę swoim bezczelnym usposobieniem. Posiadłeś wiernych towarzyszy, lecz ich też zhańbiłeś, nawet przez moment nie próbując za to odpokutować! A ponad wszystko... natychmiastowo po śmierci twoja dusza posiadała trzy ogniwa... Jak jednak możesz mieć czelność, by próbować się z kimkolwiek mierzyć?! - uderzył następny piorun. Jego zarys na niebie był już bliżej postaci gimnazjalisty. -Marnujesz ten fakt! Wydaje ci się, że skoro miałeś szczęście, możesz pokonać każdego? Bez ćwiczeń, bez doświadczenia, bez strategii? Głupcze! Nie jesteś w niczym lepszy od reszty! Ja posiadałem tylko jedno, gdy przyszło mi umrzeć. Tylko jedno ogniwo. Teraz mam trzy i wykorzystuję je do granic możliwości. Czemu? Jak sądzisz? - następny piorun opadł na ziemię, jego szlak prawie przechodził przez ciało nastolatka. -Wiele lat codziennego, wielogodzinnego treningu. Lata wyrzeczeń, ciężkiej pracy, płaczu i bólu! Ty, który wszystko dostajesz za nic... nigdy nie będziesz mógł się ze mną równać! - zdenerwowany mężczyzna bez wzruszenia spostrzegł kolejną szarżę furiata.
     Nim chłopak w ogóle zdążył się zamachnąć, blondyn pojawił się przed nim w minimalistycznym ruchu. Otwartą dłonią uderzył w policzek nastolatka, po czym gwałtownie zagiął palce. Ten ostatni manewr sprawił, że szatyn - zamiast polecieć na bok - został wbity w posadzkę, łamiąc przy tym kafle. Poszkodowany uniósł się natychmiast. Bok jego twarzy czerwienił się, jak migacze w samochodzie. Podparłszy się rękoma o podłoże, pozostawał na klęczkach. Już miał zamiar się podnieść, lecz długi cień zawisł nad jego głową. Uniesiona w powietrze noga duchownego opadała w kierunku obywatela Akashimy, niczym gilotyna. Pięta srebrnookiego z powodzeniem przywróciła Naito do poprzedniego stanu. Ryk. Przepotężny, zwierzęcy, bezsilny ryk wyrwał się z ust targanego emocjami, zapłakanego gimnazjalisty. Ogromne ilości energii zbierały się wokół obu pięści "krzyżookiego", który klęcząc, cofał obydwa łokcie do tyłu. Tak wyraźna, że niemal biała poświata mocy duchowej miała zostać użyta w podwójnym uderzeniu. Wiadomy atak, w przypadku powodzenia, zniszczyłby obydwie ręce bezmyślnego Kurokawy. Szatyn podniósł się gwałtownie na równe nogi. Jeszcze jeden groźny ryk rozdarł powietrze przy akompaniamencie pioruna. Linia wyładowania elektrycznego... ciągnęła się idealnie przez środek ciała chłopaka - jakże ironicznie i wymownie. W tym bowiem momencie blondyn pojawił się za wściekłym wrogiem. Stał tylko na lewej nodze. Prawa, zgięta w kolanie wykonywała właśnie głęboki zamach. Skręcone biodra mężczyzny i wyrównujące środek ciężkości ręce pozwalały myśleć tylko o jednym... Riddler przestał żartować.
     Kopnięcie przyszło z tak dużą prędkością, że noga Thomasa rozmazała się na moment. Stopa Połykacza Grzechów dosłownie wbiła się w odsłonięte plecy chłopaka, co wyglądało naprawdę boleśnie. Samobójczy atak szatyna został powstrzymany w jednej chwili. Dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie - posiadacz Przeklętych Oczu zwymiotował krwią, a kop sprawił, że poszybował do przodu. Nastolatek został wprawiony w ruch tak szybko, że sam wpadł w strumień wypluwanej przez siebie posoki, nim ta dotknęła podłogi. Z niebywałą prędkością młody Madness pędził nad ziemią, by ostatecznie zaryć w nią do tego stopnia, że zrywał kafle przez kilka kolejnych metrów. Połamane kawałki płyt raniły jego klatkę piersiową oraz obie ręce. Gdy chłopak się zatrzymał... przestał się ruszać. Srebrnooki zlustrował pokonaną postać swym wzrokiem, z niepokojem zbliżając się do niego.
     Szatyn kaszlnął, wypluwając krew i flegmę jednocześnie. Kręciło mu się w głowie. Przejmujący, tępy ból rozchodził się przez ciało... które zaczynało coraz bardziej drętwieć. Chciał się podnieść, lecz uświadomił sobie, że nie ma siły ruszyć nogami. "Krzyżooki" ze łzami w oczach uświadomił sobie to, co działo się wokół niego. Jak przez mgłę przypominał sobie wszystkie te wydarzenia. Można było powiedzieć, że "ocknął się" w najmniej odpowiednim momencie.
-Rinji-kun! Rikimaru-kun! - krzyknął nagle, miotając głową to w jedną, to w drugą stronę. W tym momencie krzyknął raz jeszcze - tym razem z bólu. Jakikolwiek ruch karkiem sprawiał, że chłopak dotkliwie cierpiał. Dopiero, gdy udało mu się zwolnić, dostrzegł wbity w ziemię miecz szermierza i jego przemoczone, czerwone włosy. Zabrakło mu tchu. "Źrenice" nastolatka zwężyły się w zaskoczeniu i przerażeniu. Instynktownie zaczął szukać wzrokiem Okudy... znalazł go z twarzą w kałuży flegmy. Kurokawa zadrżał, zaciskając przy tym zęby. Zapłakał żałośnie. Z jego nosa ciekł śluz. Wyglądał tak bezsilnie, jak małe, nie umiejące chodzić dziecko.
-Żyją... - usłyszał głos Riddlera, który nagle stanął przed nim. Z oczu kapłana zniknęła pogarda. -Niech mi Bóg wybaczy to, co uczyniłem. Nie żałuję jednak ukarania cię. Na chwilę obecną nie jesteś godny zainteresowania mojego Pana. Zawiodłem się na tobie. Spodziewałem się czegoś więcej. Jeśli uważasz, że jesteś wart więcej, niż mi dziś pokazałeś... PRZYPEŁŹNIJ do mnie - szatyn nie zrozumiał, co miał na myśli duchowny. To go nie interesowało. Gdy jednak mężczyzna odwrócił się od niego i miał zamiar odejść... uświadomił sobie, że nie może. Otoczona mocą duchową lewa dłoń Naito zaciskała się na jego prawej kostce z całej siły.
-Jeszcze... nie... przegrałem... - załkał chłopak, ściskając kończynę jeszcze mocniej. W tym momencie niewiadomego pochodzenia grymas pojawił się na twarzy blondyna. Zareagował natychmiast. Jego lewa noga wykonała zamach do tyłu, jakby miała kopnąć piłkę, po czym gwałtownie uderzyła w nadgarstek Kurokawy. Gimnazjalista wrzasnął z bólu, zmuszony do puszczenia oponenta. Połykacz Grzechów nie ponowił ataku. Zwyczajnie ruszył przed siebie powolnym krokiem, splatając dłonie za plecami. Ręka drugoklasisty wyglądała, jak w jakimś tanim horrorze. Fragment od nadgarstka do palców zdawał się być całkowicie oddzielonym od reszty kości. Zupełnie, jakby staw chłopaka momentalnie przestał istnieć... Tego, co działo się dalej, obywatel Akashimy nie miał już okazji dostrzec. Wszystko dookoła spowił mrok. Naito stracił przytomność.
     Świst powietrza dotarł do uszu Riddlera, zmuszając go do zatrzymania się. Połykacz Grzechów bez trudu pojął, że coś się zbliżało. Coś zaskakująco szybkie i ewidentnie kierujące się ku niemu. Blondyn nie miał najmniejszego zamiaru ryzykować. Po raz pierwszy jego nogę od kolana w dół otoczyła poświata "przepływającej" mocy duchowej. Skręcił biodra w charakterystyczny sposób, przygotowując się do wykonania kopnięcie ze 180-stopniowym zamachem. Gdy tylko zdołał wyczuć cudzą energię, zareagował. Ten kopniak był nieporównywalnie szybszy i silniejszy niż te, których użył przeciwko nastolatkom. Tym razem uderzył z całkowitą powagą.
     Generał Noailles wykonał kopnięcie, gdy był jeszcze w powietrzu. Jego lewa noga była podkurczona w stawie kolanowym, niemal składając się na pół. Prawa natomiast zderzyła się z nadlatującą kończyną duchownego na wysokości kostek obydwu wojowników. W tym momencie gdzieś naprawdę blisko uderzył gwałtowny, potężny piorun, którego huk odbił się w całym mieście. Dwaj potężni Madnessi wywołali swą konfrontacją potężną falę uderzeniową, która momentalnie odbiła ich od siebie na kilka metrów. Bardziej elegancki mężczyzna, całkowicie trzeźwym, surowym spojrzeniem zlustrował Połykacza Grzechów. Jego wzrok już po chwili padł na całkiem stłamszonych, niemalże rozsmarowanych na ziemi nastolatków. Poprawił jedną ręką swoje stojące w lekkim czubie włosy.
-Szczęść Boże... "ojcze" Thomasie - rzucił z przekąsem Generał, chowając ręce do kieszeni. Na ten gest kapłan uniósł brwi z wymownym wyrazem  srebrnych oczu.
-Szczęść Boże, Jean. Cóż za spotkanie... - odparł ironicznie długowłosy, a jego rozmówca zaczął kręcić zdrętwiałym od uderzenia stawem skokowym.
-Siły ci nie brak, to muszę przyznać... - zaczął mężczyzna z bródką. -Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś? Atakując tę trójkę, złamałeś warunki pokoju... - dodał po chwili milczenia. Raz jeszcze poprawił włosy. Deszcz denerwował go niemiłosiernie.
-Nieprawda. Jedynym, którego zaatakowałem był niezrzeszony renegat. Miałem pełne prawo się nim zająć. W ich wypadku natomiast... cóż... to oni mnie zaatakowali. Tak naprawdę, to WY postąpiliście wbrew prawu. Gdyby mój Pan miał takie życzenie, mógłby to z łatwością wykorzystać. On jednak nie jest taki, jak wy... - Thomas mówił ze spokojem, wychwalając swego przywódcę pod niebiosa.
-A co, jeśli chodzi o nas? Również mamy parę niedokończonych spraw, prawda? - zapytał prawie od razu krótkowłosy. Uderzył piorun.
-Chcesz skończyć to już dzisiaj? - zapytał bez strachu Riddler.
-Nie... Muszę zabrać tych debili do Morriden. Tym niemniej... to ciągnie się już zbyt długo. To złe miejsce... i zły czas. Poza tym... z twoją nogą nie jest chyba najlepiej, co? - kapłan zmarszczył czoło z irytacją. Na trzeźwo, Generał był niesamowicie spostrzegawczy. -Czy to ten gówniarz złamał ci kość? - zapytał raz jeszcze Jean, wskazując palcem na nieprzytomnego szatyna. Duchowny nie odpowiedział, co samo w sobie było wystarczająco wymowne.
-Tydzień. Niech za tydzień to wszystko się skończy - postawa Thomasa zaskoczyła Noailles'a, jednak nie oponował. Połykacz Grzechów ruszył w swoją stronę, nie odwracając się już do starego znajomego.
-Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś? - krzyknął jeszcze za nim niebieskooki.
-Tylko Bóg może rozliczać mnie z moich czynów... - odparł spokojnie długowłosy, szybko znikając z zasięgu wzroku rozmówcy.
***
     Kawasaki spojrzał przez przeszklone drzwi do wnętrza białej, sterylnej, szpitalnej sali. Z zaciśniętymi zębami uderzył w ścianę, opierając się przedramieniem o wejście. Na jego gładkiej twarzy odbijał się gniew i smutek. Tylko siebie mógł winić za widok, który malował się przed brązowymi oczyma. W sali bowiem leżał tylko jeden pacjent. Kurokawa spoczywał pod kołdrą z rękoma owiniętymi w bandaże. W jego żyle widniał wenflon, transportujący krew do bladego ciała nastolatka. Gimnazjalistę podpięto do respiratora. Podkrążone oczy i poobijana twarz prezentowały się nad wyraz mizernie.
-Te konowały przyszły do mnie zbyt późno... - Tenjiro położył dłoń na ramieniu zastępcy Generała, który sam siedział na krześle pod ścianą. Powtarzające się piknięcia, symbolizujące bicie serca nieprzytomnego szatyna odbijały się od uszu zielonowłosego.
-Co z nim będzie? - zapytał Matsu, zupełnie ignorując wszystko, co działo się wokół. Czuł się źle. Czuł tak potworne poczucie winy, jakie nie towarzyszyło mu nigdy wcześniej. Pierwszy uczeń, którego był Mentorem skończył w takiej sytuacji. Tylko siebie obwiniał za taki stan rzeczy.
-Uderzenie w plecy było naprawdę silne, a on w ogóle go nie zamortyzował... w konsekwencji czego doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego - wyraził się bardzo rzeczowo okularnik. -Będę szczery... Na chwilę obecną jestem przekonany, że... ten dzieciak już nigdy więcej nie stanie na nogi - słowa brązowowłosego przeszły przez cały korytarz, nim dotarły do świadomości Araba.

Koniec Rozdziału 58
Następnym razem: Rozpacz

piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 57: Trzy nierówne trzem

ROZDZIAŁ 57

     Uderzył z całą siłą i z całym żalem, który w sobie trzymał. Gniewnie wbił się prosto w twarz spoglądającego na niego Thomasa... nie poruszając nim nawet o milimetr. Co więcej, miejsce uderzenia w ogóle nie zareagowało na wymierzony cios, nie ugięło się, czy nawet nie zaczerwieniło. Wściekły nastolatek spojrzał ze zdziwieniem na swojego przeciwnika. Zarówno Rinji, jak i Rikimaru musieli przybyć raptem chwilę wcześniej, nie rozpocząwszy jeszcze walki z Połykaczem Grzechów. Obaj z niedowierzaniem przyglądali się zaistniałej sytuacji. Cały impet ciosu Kurokawy rozszedł się nie wiadomo, gdzie. Nastolatek miał już opaść na ziemię, gdy nagle ubrany, jak ksiądz blondyn wykonał swój ruch. Momentalnie wykonał kopnięcie ku górze, kiedy jeszcze pięść gimnazjalisty dotykała jego lica. Prawa noga wojownika niemalże utworzyła kąt 180 stopni w stosunku do lewej. Stopa srebrnookiego uderzyła w podbródek zapłakanego szatyna z prędkością przewyższającą jego najśmielsze oczekiwania. Cios sprawił, że usta "krzyżookiego", wcześniej otwarte w zajadłym okrzyku, teraz zostały gwałtownie zamknięte. Siła kopnięcia rzuciła chłopakiem do tyłu, jak automat na korcie tenisowym. Pęd powietrza całkowicie odebrał Naito kontrolę nad ciałem. Nastolatek obracał się pionowo raz po raz, by ostatecznie znaleźć się na drugim końcu placu... uderzając o zaparkowany przy chodniku samochód. Chłopak splunął krwią, gdy jego plecy wgniotły się w drzwi pojazdu.
-Naito! - krzyknął z przerażeniem Rinji, materializując w dłoniach swoją kosę. Imię uderzonego oponenta nie umknęło uwadze Thomasa. Obaj nietknięci nastolatkowie zdawali sobie sprawę, że już od samego początku muszą traktować blondyna poważnie. Czerwonowłosy momentalnie skupił energię w stopach, celem zwiększenia prędkości. Z dobytym oburącz mieczem popędził w stronę mężczyzny, którego noga nadal była uniesiona pionowo do góry. Złotooki skorzystał z okazji. Jego wróg odwracał się do niego plecami. Musiał ten jeden raz postąpić wbrew swojemu honorowi. Gdy tylko zbliżył się do Riddlera, wymierzył skośne cięcie, skierowane na plecy duchownego. Jednocześnie albinos przypuścił atak zgoła innego rodzaju. Złapawszy swą kosę oburącz, rzucił się do przodu, po czym wybił w powietrze dzięki mocy duchowej. W locie zaczął wykonywać coraz szybsze obroty, zmieniając się w żywą piłę tarczową i podążając idealnie ku Thomasowi.
     Blondyn zaskoczył ich o wiele bardziej, niż można było przypuszczać. On nie tylko zdawał sobie sprawę z podwójnej ofensywy, a bez trudu ją przerwał. Połykacz Grzechów wykonał szybki obrót na jednej nodze, wykonując jeszcze szybsze "ścięcie" od góry drugą kończyną. Opadając po skosie stopa mężczyzny uderzyła w stawy kolanowe nacierającego szermierza. Rikimaru prawie stracił czucie w dolnych partiach ciała. Uderzenie momentalnie powaliło go na ziemię, lecz kapłan nawet nie zwrócił na to uwagi. Najzwyczajniej w świecie odwrócił się ku przecinającemu powietrze Rinji'emu. Spokojnie rozłożył swe ręce w skupieniu, oczekując zderzenia. Zamknął nawet oczy, zdając się na swą intuicję oraz słuch. W ułamku sekundy zwarł ze sobą dłonie, jakby miał zamiar zacząć modlitwę... zatrzymując między nimi pędzące ostrze. Cała siła cięcia kosiarza została zniwelowana w jednej chwili, a on sam zawisł w powietrzu, nie puszczając swego oręża. Niebieskooki mógł tylko patrzeć ze zdziwieniem, jak długowłosy z rozmachem uderza nim o posadzkę, nie zmieniając położenia rąk. Riddler nie miał zamiaru rozczulać się nad przeciwnikami. Kucnął momentalnie, wyciągając otwarte dłonie w stronę obu wrogów. Naraz dwie fale uderzeniowe zmiotły powalonych agresorów razem z częścią kafli. Każdy z Madnessów przeturlał się niekontrolowanie kilkanaście metrów, lądując na samych krańcach placu. Tymczasem blondyn podniósł się ze spokojem, obserwując ich.
-Dusza tego pierwszego ma już dwa ogniwa... - mruknął sam do siebie duchowny, spoglądając na szermierza. -...podczas gdy jego towarzysz posiada raptem jedno. Żaden z nich nie wykorzystuje jednak nawet połowy potencjału pierwszego ogniwa... - analizował na głos. Zawsze tak robił. Łatwiej było mu się wtedy skupić. W pewnym stopniu jego własny głos działał na niego uspokajająco, pozwalając mu na zachowanie rozwagi i kreatywności.
     Nagle do uszu Thomasa dobiegł dźwięk rozchlapywanej butem kałuży. Kątem oka zwrócił uwagę na obolałego Kurokawę, którego twarz wyrażała tylko gniew i nienawiść względem kapłana. Obie zaciśnięte do granic wytrzymałości pięści chłopaka otaczała ostra, blada poświata duchowa. Nastolatek bez słowa skupił energię w podeszwach stóp, po czym odbił się z dużą siłą w stronę blondyna. Płyta, na której stał przed chwilą pękła na pół. Gimnazjalista momentalnie wyprowadził prawy prosty idealnie w szczękę mężczyzny. Srebrnooki zareagował dopiero wtedy, gdy atak był już centymetr przed swoim celem. Wtedy to właśnie duchowny uderzył otwartą dłonią w nadgarstek szatyna, z łatwością zbijając cios, który przeleciał obok jego głowy. Ta sytuacja wcale nie zraziła drugoklasisty, który resztki siły wybicia skoncentrował w lewym prostym. Tym razem celował jednak w żebra księdza. Riddler w ogóle się tym nie przejął. Zbił uderzenie prawym łokciem, kierując go z góry na dół i drugi raz trafiając w nadgarstek przeciwnika. Nawet pozbawiony prędkości Naito ponawiał ataki, za każdym razem wyrzucając przed siebie kolejne proste. Każdy z nich zostawał zbity bez odrobiny zmęczenia przez nagie dłonie blondyna. Dało się powiedzieć, że wszystkie ruchy srebrnookiego były tak oszczędne i dokładne, jak prawdziwego mistrza sztuk walki.
-Trzy ogniwa. Twoja dusza ma trzy ogniwa... To tak, jak moja - skomentował ze spokojem duchowny, gdy zmęczony agresor przerwał natarcie.
-Jesteś Połykaczem Grzechów, tak?! - warknął niebezpiecznie "krzyżooki". -Po co tu przyszedłeś? - zadał inne pytanie, niż miał zamiar. Wolał powstrzymać się od niego... póki co. Póki nie znał jeszcze dokładnych intencji wroga.
-Tak, jestem nim - przytaknął blondyn. W tym momencie Rikimaru, któremu w końcu przestało się kręcić w głowie, podniósł się z posadzki. -Pan mój i władca rozkazał mi, bym sprawdził twoją prawdziwą wartość... Naito - Thomas kontynuował pomimo wspomnianego faktu.
-Czy to właśnie Bachir-san kazał ci zabić Sorę? - w tym pytaniu nie było gniewu. Gimnazjalista pytał niepewnie. Pytał, mając nadzieję na jedną, konkretną odpowiedź. Pytał ze wzrokiem wlepionym w ziemię i z mokrą grzywką zasłaniającą mu część oczu.
-Jak śmiesz nazywać Boga po imieniu, ty głupcze? - oburzył się blondyn. -Dlaczegóż niby Król Niebios miałby chcieć śmierci zwykłego heretyka? Do mnie należała ta decyzja! Człowiek, który cię znał, mógł zdradzić mi jakieś informacje o tobie. Skoro jednak odmówił, wykorzystałem go w inny sposób. Miałem nadzieję, że pojawisz się tu, jeśli zginie twój bezbożny towarzysz... - w tym momencie nastolatek uderzył w ziemię stopą przy pomocy energii duchowej. Całkowicie zniszczył podłoże, tworząc w nim dużą dziurę.
-Ani słowa więcej... - twarz Naito pochłaniał gniew, lecz z jego Przeklętych Oczu płynęły łzy. Tymczasem Rikimaru pędził w stronę Riddlera, trzymając w lewej ręce wyprostowaną katanę, a prawą opierając na samym czubku rękojeści.
-To logiczne... Nie mogli wywołać burdy w Miracle City, więc musieli mnie wywabić. To dlatego zginął Sora... to dlatego... to znowu moja wina... - Kurokawa wyłączył się na chwilę, podczas gdy czerwonowłosy miał już jednym pchnięciem przebić plecy mężczyzny. Przeliczył się, myśląc, że nie został zauważony. W ostatniej chwili długowłosy... podskoczył na dwa metry w górę, nawet nie wspomagając się energią duchową. Ostrze miecza przeszyło eter. Zaskoczony złotooki nie zdążył nawet zareagować na kontratak. Obie stopy duchownego uderzyły całą swą powierzchnią w twarz szermierza. Siła Połykacza Grzechów dosłownie wbiła w podłogę, jednocześnie unosząc go kolejne pół metra wyżej. Stamtąd jednak niespodziewanie zaatakował niebieskooki. Thomas dojrzał go kątem oka. Kosa cięła w stronę mężczyzny poziomo, mając przerwać jego kręgosłup. Okuda w ogóle nie brał pod uwagę możliwości niepowodzenia... na swoje nieszczęście. Kapłan momentalnie pochwycił drzewce oręża tuż pod samym ostrzem. Okręcił się w powietrzu wokół własnej osi, jednocześnie wprowadzając w rotację również albinosa. Wypuścił go dopiero przy trzecim obrocie, pozwalając mu unieść się wyżej. Pozbawiony poczucia równowagi kosiarz otrzymał najprawdziwszą przewrotkę prosto w mostek. Uderzenie wrzuciło go do fontanny. Cały ten niesamowicie skomplikowany manewr odbył się, nim jeszcze Riddler opadł na ziemię.
-Nie musiałeś, tak? - rzucił Naito, jakby z pustki. -Wcale nie musiałeś wyrządzać mu krzywdy, prawda?! - obie jego pięści otoczyła energia duchowa. -Zabiję cię... Choćby nie wiem, co... zabiję cię! - pierwszy raz w całym swoim życiu myślał szczerze o zniwelowaniu czyjejś egzystencji. I minęło jeszcze wiele czasu, nim uświadomił sobie, jak żałośnie subiektywnym okazał się człowiekiem. W momencie, gdy postanowił zemścić się na Thomasie, nie zdawał sobie sprawy z tego faktu... Potrafił zachować spokój, wiedząc o cierpieniu innych ludzi, lecz nie był w stanie traktować ich na równi ze swymi bliskimi. Może gdyby w tamtym momencie to sobie uświadomił, pozostałby przy zdrowych zmysłach. Nieubłagany los chciał jednak inaczej.
     Prawy prosty nastolatka uderzył w blondyna idealnie w chwili, gdy ten wylądował. Srebrnooki z zainteresowaniem spojrzał na rozgniewanego, płaczącego nastolatka, przyjmując całą siłę ciosu na lewe przedramię. Nie ruszył się nawet o milimetr pomimo faktu, że nie zdążył złapać równowagi po ostatnim manewrze.
-Ten chłopak nie jest wcale odważny... jest po prostu głupi. Panie, cóż niezwykłego udało ci się w nim dostrzec, czego ja nie jestem w stanie zauważyć? To dziecko bez namysłu i strategii atakuje na ślepo przeciwnika, którego siły nie umie nawet określić. Ta arogancja i impertynencja, z jaką się wypowiada wzbudza we mnie same negatywne emocje. W dodatku... złamał Drugie Przykazanie Boże. Ojcze mój, cóż mam czynić? - kapłan w ogóle nie musiał skupiać się na walce z przeciwnikami tak niskiego poziomu. Miast tego w duchu modlił się do swego Boga, rozmawiał z nim i oczekiwał od niego łaski zrozumienia.
***
     To pojedyncze wspomnienie przeszło przez myśli szatyna, gdy na chwilę zatrzymało się jego dygoczące z żalu ciało. Siedział na drewnianym stołku w gabinecie Miyamoto. Wokół panowała prawie całkowita ciemność. Chirurg stał przed nim, rozkładając na stojaku zdjęcie rentgenowskie, które z całą pewnością obrazowało któryś fragment gimnazjalisty. Brązowowłosy poprawił okulary na nosie, odsuwając się na bok. Kilka chwil zajęło posiadaczowi Przeklętych Oczu rozszyfrowanie tego, co przedstawiał "obraz". A widział on swoją własną, najprawdopodobniej prawą rękę. Drugoklasista zbladł, gdy tylko pojął powagę sytuacji. Z niemym przerażeniem otworzył szeroko usta.
-Tak... - uprzedził go Tenjiro. -Nie mam bladego pojęcia, co się działo z tobą i Tatsuyą. Nie wiem również, jakiego rodzaju ataku użyłeś ani czy było to w ogóle konieczne. Fakt jest jeden... To jedno uderzenie połamało KAŻDĄ, nawet najdrobniejszą, czy najtrudniejszą do nadwyrężenia kość twojej prawej ręki... - lekarz pozwolił swojemu pacjentowi na oswojenie się z informacją. Młody Madness spojrzał na niego pytająco już po kilku chwilach. -To powinno być dla ciebie oczywiste, że tyle jednokrotnych złamań nie zrośnie się w takim tempie. Nie zrosło... Użyłem moich własnych nici z energii duchowej. Rozum to, jak chcesz, ale "zszyłem" każde złamanie. Dzięki temu możesz sprawnie funkcjonować, a twoje ramię nie żyje teraz własnym życiem - wyjaśniał dalej brązowooki, a jego pacjent coraz bardziej uświadamiał sobie, jak nierozważny był w przypływie adrenaliny.
-Ja... najmocniej przepraszam, Tenjiro-san! I tym bardziej dziękuję za pomoc! - zawstydzony nastolatek skłonił się głęboko.
-Widzę, że jeszcze nie pojąłeś, co chcę ci powiedzieć... Składanie ludzi, to moja praca. W całym tym wywodzie próbowałem nakierować cię na jedną myśl... NIE używaj już tego ataku. Jeśli tak potwornie obciąża organizm, może bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Ponadto, czego byś nie zrobił, NIE WOLNO CI wykonać go w obecnym stanie. Jeśli w takim stanie spróbujesz to zrobić, pojawi się ryzyko... nie... 93% szans na to, że już nigdy w życiu nie użyjesz tej ręki. ROZUMIEMY SIĘ? - ostatnie słowa chirurg wypowiedział, pochylając twarz na wysokość oczu rozmówcy w nieco... psychopatyczny sposób. Gimnazjalista nieśmiało pokiwał głową.
***
     -Wygląda na to, że... nie uda mi się spełnić kolejnej obietnicy - ta jedna myśl przeszła chłopakowi przez głowę, gdy szybko uderzył drugą pięścią w brzuch przeciwnika. W ogóle nie przejął się tym, że jego atak nawet nie poruszył oponentem. Nie taki miał cel. Natychmiast po trafieniu otworzył swą dłoń. Najsilniejsza fala uderzeniowa, którą potrafił wytworzyć grzmotnęła w niewzruszonego blondyna. Delikatny błysk zaskoczenia pojawił się w srebrnym oku mężczyzny. I gdy już zdawało się, że ofensywne podejście nastolatka zadziała... Riddler ponownie zaskoczył wszystkich. Siła emisji "krzyżookiego" przepchnęła kapłana jakieś pięć metrów do tyłu... lecz nic więcej.
-Uch... Twoje oczy są wyjątkowo poważne, chłopcze. Cóż za bezczelne podejście. Czy naprawdę jesteś ślepy na swoich towarzyszy? Czy w przypływie niepohamowanego gniewu zapominasz, że twoi przyjaciele walczą dla twojej sprawy? Że otrzymują rany, nie uskarżając się na ciebie? Takie podejście to coś więcej... znacznie więcej, niż ślepota - Thomas był niebywale zawiedziony obiektem zainteresowań swojego przywódcy. Odgłos rozcinanego powietrza odznaczał się na tle dźwięku spadających kropli, docierając do uszu długowłosego. Złotooki szermierz zlatywał w jego kierunku. Z rozbitego nosa sączyła się krew, której strużki wzlatywały ku górze pod wpływem pędu powietrza. Rikimaru zaciskał prawą dłoń na rękojeści katany, a lewą na nadgarstku. Mimo otrzymanych obrażeń, hardo parł naprzód. Jego swoista gilotyna kierowała się na sam środek głowy Połykacza Grzechów.
-Ten mężczyzna jest niebywale potężny. W ogóle nie musi unikać ataków któregokolwiek z nas. Z łatwością zbija ciosy i przerywa najostrzejszą ofensywę, ale... nie to jest najgorsze. On w dalszym ciągu nawet przez chwilę nie skoncentrował się na walce. Zabawne. Powinienem być przerażony, a zamiast tego czuję, że nie potrafię przestać. Naito... czy miewasz takie same odczucia, gdy stajesz przeciwko komuś? Czy właśnie w ten sposób wygrywasz z tymi, którzy powinni byli cię zniszczyć? - czerwonowłosy uspokoił myśli, kierując je w stronę swoich własnych zachowań. Tymczasem Rinji, który niedawno wbił się w fontannę, zdążył się już podnieść. Jeden z kamiennych wężów, które pluły wodą do baseniku runął na dno. W zgarbionej postawie albinosa widać było ból skupiający się w jego plecach.
     -Tetsurai! - nie ryzykował powiedzenia tego na głos. Wciąż miał nadzieję, że jego oponent nie ma pojęcia o ataku. To właśnie brak koncentracji duchownego sprawiał, że doświadczony szermierz nie mógł w żaden sposób odczytywać jego reakcji. Katana Rikimaru miała już wbić się w czubek głowy blondyna. Znajdowała się pięć centymetrów nad celem. Potem cztery, trzy, dwa... a potem nastolatek oniemiał. Thomas niespodziewanie okręcił się na pięcie wokół własnej osi, omijając o włos atakujące ostrze. Co więcej, pochwycił nadgarstek złotookiego, nim jeszcze zakończył pierwszy obrót. Wykorzystawszy niezmienną siłę ataku chłopaka, wykręcił mu dłoń w specyficzny sposób. Zaskoczony nastolatek nie miał szans się wyrwać. Jego katana pionowo wbiła się między płyty w podłożu, zagłębiając w nich na kilka centymetrów. Wykręcona ręka została siłą pokierowana na sam czubek rękojeści. W tym momencie srebrnooki przyciskał swoją dłonią dłoń szermierza do jego własnej broni... a w następnym zaczęła się prawdziwa magia.
     Mężczyzna podskoczył gwałtownie w powietrze, opierając cały ciężar swojego ciała na swojej ręce... a w konsekwencji na ręce Rikimaru... oraz końcu miecza. Riddler z niezwykłą łatwością stanął oparty raptem na jednej dłoni, całkiem przygważdżając złotookiego. Długie blond włosy spłynęły ku ziemi, a sam kapłan wykonał... idealny szpagat. To, co stało się po chwili, było wręcz niewyobrażalne. Połykacz Grzechów skręcił całe swoje ciało w taki sposób, że jedna z jego rozstawionych nóg... uderzyła z dużą siłą w skroń nastolatka. Niemal natychmiast zmienił kierunek skręcania, trafiając drugą kończyną z drugiej strony. Manewr powtarzał raz za razem... co najmniej dziesięć razy. Za każdym razem głowa czerwonowłosego odskakiwała na daną stronę, a on sam był coraz bliższy utraty przytomności. Pokaz przerwał dopiero Okuda. Albinos odbił się od brzegu fontanny, oburącz unosząc swoją kosę do góry. Chciał "dźgnąć" nią ku dołowi, zmusić wroga do pozostawienia jego towarzysza. Prawie mu się to udało... prawie. Blondyn jednak kolejny raz pokazał coś, czego kosiarz nie widział nawet w najśmielszych snach. Bez choćby chwilowego spojrzenia na niebieskookiego, długowłosy zgiął w kolanie wyprostowaną, prawą nogę. Jego stopa przesunęła się w powietrzu w bardzo nieprzewidywalny sposób, a czubek kosy przeszył but Połykacza Grzechów... już więcej się nie ruszając. Kosiarz zamarł w najgłębszym zdziwieniu, gdy kontra oponenta jeszcze raz "zamroziła" go w locie.
-Nie wierzę... To po prostu niemożliwe. Ten gość w takiej pozycji zdołał zatrzymać mój atak... palcami u nogi? - w białowłosym coś jakby pękło. Całe jego zacięcie i swego rodzaju determinacja wyparowały. Riddler bowiem dokonał czegoś, o czym nastolatkowi nigdy się nawet nie śniło.
     Przytrzymująca szermierza dłoń duchownego podbiła w powietrze całe ciało mężczyzny, jednocześnie niwelując nacisk na rękę czerwonowłosego. Nieprzytomny już chłopak runął na posadzkę obok wbitego w podłoże miecza. Tymczasem trwający w nienaturalnej pozie walczący unieśli się trzy metry nad ziemię, niesieni niebywałą siłą srebrnookiego. Palce stopy, które wcześniej zaciskały się na ostrzu kosy, teraz zostały bardzo sprawnie przesunięte na jej drzewce. Nawet przez chwilę nie straciły jednak kontaktu z bronią. Wszystko wskazywało na to, że Rinji nie wypuści z rąk swego oręża. Gdy jednak tylko spróbował wyszarpnąć symbol rodu Okuda, dłoń blondyna wysunęła się w jego stronę.
-Byliśmy tak głupi... Po ostatnich przejściach poczuliśmy się zbyt pewnie. Powinienem był zostać w Miracle City i powstrzymać Naito przed udaniem się tam. Wtedy nie musielibyśmy stawać do walki przeciwko komuś takiemu. Boże, o czym ja myślę? Boję się? Nie... to już nawet nie jest strach. Ja chyba zwyczajnie zaakceptowałem fakt... że żaden z nas nie ma z nim najmniejszych szans. Kurwa... Przepraszam, chłopaki... Zawiodłem was, ale... mam zamiar walczyć, aż w ogóle nie będę mógł się ruszać! - myślał z zażenowaniem niebieskooki. Nurt jego spostrzeżeń przerwała dopiero fala uderzeniowa, która uderzyła prosto we wzmocnioną energią duchową klatkę piersiową nastolatka. Albinos zasyczał z bólu, chowając krzyk za zaciśniętymi zębami. Z trudem zdołał utrzymać drzewce swej broni, jednak siła ataku rozeszła się niemalże w ostatniej sekundzie. Obaj walczący opadli na ziemię w lepszym, bądź gorszym stylu. Thomas puścił kosę Rinji'ego, lądując na jednej nodze całkowicie niewzruszony. Przemoczony od potu i deszczu chłopak dyszał jednak z wysiłku. Drżącymi rękoma utrzymywał duchową broń. Srebrne oczy wroga utkwiły w nim swe spojrzenie.
-Masz moją pochwałę. Udało ci się uniknąć rozdzielenia z bronią. Dodatkowo miejsce, w które trafiłem moją emisją pozostało nienaruszone. To również godne podziwu, ale mimo wszystko... utrzymanie kosy wiele cię kosztowało, prawda? - kapłan ze spokojnym głosem wskazał palcem na dłonie nastolatka. Młody Madness doskonale wiedział, o co mu chodziło. Zaczerwienione knykcie i paliczki wyrażały się same przez się. Wszystkie dziesięć palców kosiarza zostało wybitych w ciągu kilku sekund kontaktu z wrogiem. Chłopak z gniewem spojrzał na długowłosego, który wyniośle analizował jego wszystkie błędy.
-Przykro mi, lecz nie mam dla was czasu, chłopcy. Muszę wypełnić moją świętą misję. Nie obraź się, ale mam zamiar położyć cię jednym ruchem. Jeśli masz zamiar się bronić, przygotuj się... bo w innym wypadku... - atmosfera otaczająca mężczyznę uległa zagęszczeniu, choć szalejąca burza ujmowała jej wyrazu. -możesz nawet nie zauważyć ataku - dokończył duchowny z całkowitą powagą. Niebieskooki przełknął ślinę, biorąc głęboki wdech. Nie miał bladego pojęcia, na czym powinien się skupić. Jego spojrzenie krążyło wokół dłoni, stóp, czy bioder przeciwnika, lecz nigdzie nie mogło odnaleźć jakiegokolwiek sygnału.
-Ani jednego zbędnego ruchu... ani jednego słabego punktu... ani chwili zawahania. Jakim cudem ktoś taki dostał się w szeregi Połykaczy Grze... - nastolatek nawet nie dokończył myśli. Blondyn dosłownie zniknął mu z oczu, pojawiając się nagle tuż przed jego twarzą... całkiem rozmazany. Było tak głównie dlatego, że pięść wojownika wbiła się w brzuch kosiarza jeszcze zanim ten zdążył go dostrzec. Wypluta przez albinosa flegma połączyła się z kałużą deszczu. Blondyn odstąpił od pokonanego, który to momentalnie upadł bez przytomności. Jego twarz chlupnęła prosto w wydalone z ust płyny.
     Całkiem pogrążony w transie, nieświadomie płaczący i świadomie wściekły Kurokawa stał w niewielkim kraterze. Od tego z kolei ciągnęły się liczne pęknięcia, które niszczyły płyty na sporej powierzchni placu. Cofnięty łokieć i zaciśnięta prawa pięść "krzyżookiego" symbolizowały kolejną złamaną tego dnia obietnicę. Powłoka z prawie całkowicie białej energii otaczała jego dłoń w promieniu prawie trzydziestu centymetrów. Nastolatek nie zwracał już na nic uwagi. Całkowicie dał się zamknąć w klatce, do której dobrowolnie wszedł.
-Ty żałosny bluźnierco... - mruknął z pogardą blondyn, a jego wypowiedzi akompaniowały uderzające w oddali pioruny. -Pozwalasz zaślepić swoje oczy... swój największy dar... na wszystko, co dzieje się dookoła. Nie tylko ignorujesz fakt, że Bóg Nieba i Ziemi kroczy pośród nas. Nie... ty nie zwracasz nawet uwagi na swych własnych bliźnich. Ci dwaj dokonali świętokradztwa. Zaatakowali sługę bożego tylko z twojego powodu... a ty nie zatrzymałeś się nawet na chwilę, by im podziękować. Nie pomyślałeś nawet przez moment o tym, jak potworna kara już ich spotkała i jak wielkie męki będą przeżywać. Panie mój! - mężczyzna z głośnym krzykiem uniósł dłonie w kierunku nieba. Szeroko otwarte oczy pozwoliły kroplom deszczu wniknąć w ich kąciki i stworzyć iluzję płaczu. -Wybacz mi, albowiem zgrzeszę przeciwko tobie! Ukarzę tego człowieka! Nie mogę wybaczyć mu tego, jak bardzo zawiódł twoje oczekiwania. Nie daruję mu jego bezbożności! Spójrz na mnie łaskawym okiem, o Królu Nieba, jeśli pozbawię życia tę niesprawiedliwą istotę! - Riddler zakończył swą błagalną mowę w momencie, gdy nastolatek rzucił się w jego kierunku bez słowa. Już w samej postawie Połykacza Grzechów widać było jedno... nie zamierzał okazywać miłosierdzia.

Koniec Rozdziału 57
Następnym razem: Złamane skrzydła

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 56: Pożegnanie

ROZDZIAŁ 56

     Odbijający się echem, przywodzący na myśl sonar sygnał wydobył się z kieszeni spodni Kawasakiego. Zielonowłosy mężczyzna w trybie natychmiastowym i rutynowym sięgnął po swój telefon, rzucając okiem na powierzchnię ekranu... zamarł. Z kilku powodów. Alarm, a raczej prośba o interwencję dotyczył Akashimy. Urządzenie wyświetlało kolejne informacje, które raz po raz wysyłały czerwony, ostrzegawczy błysk. Przeciwnik był raptem jeden, lecz rubryka z napisem "Przewidywane zagrożenie" wypełniał napis "Niemożliwe do zmierzenia". Arab zareagował natychmiast, całkowicie ignorując sygnał. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Szybko wybrał numer - osiem zer, z obu stron ogrodzonych gwiazdkami. Przyspieszone tętno i pot na twarzy mężczyzny zdradzały zdenerwowanie, a wręcz niesamowity niepokój. Ktoś po drugiej stronie podniósł słuchawkę.
-Michelle-san! - krzyknął zastępca Generała, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. Zrobił to ewidentnie za głośno, gdyż wiele osób spojrzało na niego dziwnie. Większość z nich przeszła natychmiast do zwykłej, zdrożnej ciekawości - w końcu doskonale rozpoznawali Matsu. Mentor Kurokawy zaczął szybkim chodem poruszać się naprzód, niedbałymi ruchami przepychając się w tłumie. To zachowanie było do niego wręcz niepodobne.
-Kawasaki-san, witam... - ozwał się trochę niepewnie głos kobiety. Ewidentnie zdziwił ją telefon, biorąc pod uwagę, że to jej zadaniem było wykonywanie połączeń. -Czym mogę słu... - nie dane jej było dokończyć.
-Natychmiast odłącz Naito! O nic nie pytaj, to konieczne! Zablokuj go w tej chwili! - krzyknął ze zdenerwowaniem brązowooki. Czuł, jak powierzchnie jego dłoni również stają się mokre. Naprawdę bał się odpowiedzi... Słusznie.
-Ale... On właśnie przyjął zlecenie. On, a chwilę wcześniej dwie inne osoby... - odparła z zakłopotaniem "sekretarka". Arab bezwiednie uciął połączenie, spuszczając ręce wzdłuż swojego ciała. Stanął, jak wryty, przyjmując posągową postawę. Chyba nie zdawał sobie nawet sprawy, jak cisnący się tłum potrącał go raz po raz przez kilkanaście sekund. Ostatecznie jednak Kawasaki ze zdenerwowaniem miotnął telefonem o ścianę pobliskiego domu. Nie docenił materiału, z którego wykonano przedmiot... a może w ogóle nie miał zamiaru go niszczyć. Fakt faktem, że urządzenie odbiło się od celu, lądując w całkiem innym miejscu. Choć Matsu już tego nie widział, ktoś przystanął dokładnie przed leżącym przedmiotem, po czym kucnął i podniósł go.
-Problem, co? - rozległ się męski głos. Dopiero na niego zareagował Arab, obracając się. Osoba ta trzymała w ręku telefon Madnessa, który ponownie wyświetlił komunikat o zdarzeniu. -Może ja powinienem się tym zająć? - Kawasaki spojrzał na rozmówcę z zaskoczeniem. Stał przed nim Jean Noailles. Generał Jean Noailles.
-Dzień dobry, Generale! - zielonowłosy skłonił się szybko w kierunku blondyna, który zaśmiał się głośno. Był całkowicie trzeźwy i całkowicie wolny od kaca... na szczęście. Przełożony brązowookiego momentalnie podszedł bliżej, klepiąc go po ramieniu z siłą zgniatarki do samochodów.
-Po kiego te oficjały i reszta debilizmów, Ahmed?  - żachnął się momentalnie niebieskooki, lecz nie czekał wcale na odpowiedź. Najzwyczajniej świecie rzucił telefon podwładnemu, a ten instynktownie go chwycił. -Osobiście się tym zajmę. Włącz blokadę łączy w moim imieniu dla każdego wolnego Madnessa. Niech mi nikt nie wchodzi w drogę... - zakomenderował jasno Generał Noailles.
-Generale, ja... dziękuję. Ale dlaczego to robisz? - spytał jeszcze Kawasaki, gdy jego zwierzchnik ruszył w swoją stronę.
-Twój chłoptaś ma większe jaja od połowy moich ludzi. Byłoby szkoda, gdyby ktoś mu je teraz zmiażdżył... no i wisi mi całą butelkę wódki... - blondyn uśmiechnął się półgębkiem i już po chwili rozmazał się w przestrzeni.
***
     Serce Kurokawy rozbijało się o żebra. Wszystkie wydarzenia sprzed ostatnich kilku minut następowały po sobie tak szybko... a na dodatek chłopak cały ten czas działał pod wpływem emocji. Nie pamiętał już nawet, jakim cudem dostał się do odpowiedniej drogi Strumienia. Liczyło się tylko to, by przeć przed siebie. Bał się. Naprawdę bał się o to, co może się stać jego bliskim, jeśli zaistniałe zagrożenie ich dosięgnie. Ten strach paradoksalnie wzmacniał determinację posiadacza Przeklętych Oczu. Gimnazjalista z rozmachem zdjął obydwie soczewki, rzucając nimi za siebie. W dole widział już granice Honsiu, toteż wytężył wzrok do granic możliwości, by nie przegapić swego miasta.
     Fala uderzeniowa utworzona przez emisję wyrzuciła drugoklasistę ze Strumienia, a on pojawił się nad jednym z budynków w swoistej "wyrwie" w przestrzeni. Chłopak rozejrzał się dziko dookoła, mając nadzieję na cokolwiek, co pozwoli mu określić umiejscowienie wroga. Nie dostrzegł nic... lecz już po chwili zbladł, jak ściana. Idealnie na linii jego wzroku powinien znajdować się zamknięty plac budowy z kilkupiętrowym szkieletem budynku... ale go tam nie było. Jakiś niewyjaśniony impuls zmusił Naito do natychmiastowego ruchu. Wybił się z dachu bloku tak mocno, że wyłamał jego krawędź. Z dużą prędkością zbliżał się do swego celu, robiąc się coraz bardziej zaniepokojony. A gdy mógł już ogarnąć oczyma cały obszar... zamarł.
     Cała budowla zawaliła się. Kupa połamanych desek, rozrzuconych cegieł, a nawet powyginanych, metalowych belek tworzyła swoisty stos dla czarownicy. Wokół placu zebrała się już spora gromada ludzi, prześcigających się w podawaniu stuprocentowo prawdziwych relacji z wydarzenia. Policjanci odgradzali gapiom wejście na niebezpieczny teren, zapewne oczekując na jakichś specjalistów, czy kogoś w tym guście. Widok, który spostrzegł nastolatek sprawił, że "krzyżooki" momentalnie przeniknął przez policjantów, wpadając na ubitą ziemię. Biegiem ruszył przed siebie, z daleka widząc już "to". W zdenerwowaniu potykał się o własne nogi, by ostatecznie upaść na kolana w samym centrum zalanego krwią placu budowy.
     Sora leżał na plecach z rękoma rozłożonymi na boki. Wierzchnimi częściami obu dłoni dotykał podłoża. Jego nogi również zostały wyprostowane... siłą. Dało się dostrzec połamane stawy w stopach, co miało zapewne na celu "wyrównanie" poziomu kończyn. Włosy blondyna lepiły się od jego własnej krwi. Gdzieś w oddali majaczył jego żółty kask, dosłownie rozwalony na kawałki w jednym tylko uderzeniu. Kurokawa poczuł odruchy wymiotne, gdy tylko minęło pierwsze wrażenie. Z trudem powstrzymał się od płaczu. Szczeble drabiny budowniczego... były niemożliwe do niezauważenia. Dwa z nich przybijały dłonie młodego mężczyzny do ziemi, niczym osikowe kołki na wampiry. Dwa kolejne przechodziły przez stawy w nadgarstkach, również zatrzymując się pod powierzchnią ziemi. Inna para centralnie druzgotała stawy łokciowe, co samo w sobie odebrałoby zdolność do poruszania rękoma. Mimo wszystko kolejne "pale" przechodziły przez stawy barkowe, powierzchnię połamanych stóp, stawy skokowe, kolanowe i udowe. Cała zdolność niebieskookiego do poruszania się została zniwelowana... lecz to nie był koniec. Szczeble drabiny przebijały się przez klatkę piersiową w czterech miejscach - w taki sposób, by ominąć najważniejsze organy wewnętrzne. Najdłuższe fragmenty, czyli nogi również znalazły odpowiednie dla siebie miejsca. Jedna z nich przebijała się przez środek mostka Sory, a druga... wbijała się w jego gardło. Naito zadrżał widocznie, bynajmniej nie z zimna, choć burza szalała z ognistą zapalczywością. Zadrżał, bo błękitne oczy blondyna uchwyciły jego obraz. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć. Z największym trudem i niewysłowionym bólem zagiął palec wskazujący u lewej ręki. Kilkakrotnie skierował go w stronę nogi drabiny - tej w gardle.
     Kurokawa zrozumiał natychmiast. Z największym trudem pochwycił wbity w kompana przedmiot, widząc swoje trzęsące się ręce. Zacisnął jednocześnie swe oczy i zęby, w myślach licząc do trzech. W jednej chwili pociągnął do góry "pal". Sora wygiął się momentalnie w przypływie bólu... co doprowadziło tylko do jeszcze większego cierpienia, gdyż pociągnął na raz wszystkimi szczeblami. Ten sam dumny i niebywale wytrzymały budowlaniec, z którym Naito pojedynkował się jakiś czas temu... płakał. Człowiek, którego nigdy by o to nie podejrzewał... płakał z bólu. Z odkrytej dziury w gardle trysnęła fontanna krwi, szybko zatamowana przez energię duchową mężczyzny.
-Jesteś... Tak się cieszę... - wycharczał cicho blondyn. Niebieskie oczy powoli stawały się mętne. -Wiesz, że... właśnie z tobą chciałem się pożegnać? - dodał po chwili mężczyzna, uśmiechając się szeroko i całkiem nieadekwatnie do sytuacji. Szatyn pociągnął nosem, ledwo powstrzymując łzy. Chciał dodać przyjacielowi nadziei. Chciał mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że pomoc jest już w drodze. Nie potrafił. Całym sobą rozumiał, że to już z całą pewnością koniec. I właśnie ta świadomość zaciskała się na jego gardle.
-Przepraszam! Tak mi przykro... - wycedził przez zaciśnięte z żalu zęby gimnazjalista. Prawie natychmiast zdał sobie sprawę, jak żałosne były jego słowa. Na co miały się przydać jego przeprosiny? Co z tego, że było mu przykro?
-To nie twoja wina... to ja. Sam sobie na to zasłużyłem, ale... dzięki temu jesteśmy już kwita - mężczyzna uśmiechnął się promiennie. Gwałtowny deszcz zmywał łzy z jego twarzy i krew z wszelkich ran. Rozrzedzał kałużę posoki, która tworzyła się pod ciałem blondyna. Był taki zimny, taki orzeźwiający. Otwierał oczy. Zdejmował z nich klapki. Pokazywał, że nie przez całe życie będzie nam dane czuć radość i spełnienie. Że tam, gdzie istniało światło, zawsze czaił się mrok.
-On... Riddler... szukał cię. Prosił mnie o informacje, ale... nie wiedziałem, gdzie jesteś. Nawet, gdybym wiedział, nie wydałbym cię takiemu człowiekowi. Chciał do ciebie dotrzeć przez twoją rodzinę. Miał zamiar wydusić ze mnie twoje miejsce zamieszkania. Nie zgodziłem się... Zanim w ogóle pomyślałem o stawieniu mu oporu, było po mnie. Ten człowiek jest... Połykaczem Grzechów, wiesz? - szatyn milczał. Zaciskał pięści w gniewie. By nie wpaść w furię, zaczął po kolei wyciągać szczeble z ciała kompana. Za każdym razem starał się tego dokonać w jednym ruchu, by oszczędzić towarzyszowi cierpienia. Blondyn z trudem powstrzymywał się od krzyków. Kurokawa o tym wiedział, jeszcze bardziej utwierdzając się w swoim poczuciu winy. Wkrótce zdołał uwolnić budowniczego z drewnianych okowów, odkładając zakrwawione "kołki" na kupkę. 
-Naito... Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję, że mnie wtedy ocaliłeś. Gdybyś tego nie zrobił, nigdy nie zrozumiałbym tego, kim byłem i kim powinienem być. Cieszę się, że mogłem cię poznać - gasł. Sora gasł, bladł, wykrwawiał się. Najprawdopodobniej nie czuł już nawet bólu.
-Ja też się cieszę... że mogłem ci pomóc. Sora-san... nie zostawię tak tego. Ten, kto ci to zrobił, zapłaci mi za to, przysięgam! - wyrzucił z siebie przez ściśnięte gardło drugoklasista, jednocześnie pomagając blondynowi ułożyć jego ręce na piersi.
-Nie... - przez wyschnięte usta wypłynęło stanowcze, ostre zaprzeczenie. -Nie wolno ci... Riddler jest na całkowicie innym poziomie. Nie masz z nim najmniejszych szans. On urządził mnie tak nawet nie traktując mnie poważnie... Błagam cię, Naito. To moja ostatnia wola. Nie walcz z nim! Obiecaj mi, że do niego nie pójdziesz! - niebieskie oczy chyba już nawet nie widziały postaci Kurokawy. Tymczasem początkujący Madness wykonywał serię krótkich, urywanych oddechów. Był bliski szlochu. Jego oczy zaszkliły się, a całe ciało drżało.
-Obiecuję ci to, Sora-san... - rzekł cicho gimnazjalista, raz jeszcze wywołując cień uśmiechu na bladej twarzy mężczyzny.
-To dobrze... dobrze. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało. Wiesz, co? - kolejny piorun zsunął się z czarnego nieba, upadając gdzieś na ziemię. Deszcz spływał po plecach pochylonego posiadacza Przeklętych Oczu. -Czasem stałem sobie na najwyżej belce i patrzyłem w niebo... Może to trochę dziwne, ale... zastanawiałem się wtedy, co robisz. Naprawdę rzadko miałem okazję z tobą porozmawiać i czasem miałem to za złe nam obu. Ale w końcu coś zrozumiałem... Ty nie jesteś zwykłym człowiekiem. Dokonujesz rzeczy niemożliwych. Pomagasz tym, dla których nie ma już pomocy. Zdałem sobie sprawę, że nie jest nam dane porozmawiać, bo... całym sobą robisz coś, czego ja nie potrafiłem zrobić całe życie - Kurokawą targnęło. Kurczowo złapał powietrze, hamując płacz. -Szkoda, że nie zobaczę już... tego, co zdziałasz na tym świecie. Wiem jednak, że... będziesz kimś wielkim, Naito. Dlatego proszę cię... Kiedy już zmienisz ten świat... nie zapominaj o mnie, dobrze? - szatyn dosłownie się dusił. Trząsł się, jakby miał zaraz wybuchnąć.
-Nigdy cię nie zapomnę, Sora-san. Niezależnie od tego, co się ze mną stanie... - w tym momencie blondyn uniósł z uśmiechem drżącą rękę, próbując wysunąć ją w stronę chłopaka. Nastolatek momentalnie pochwycił jego dłoń swoją własną.
-Na mnie już chyba pora. Czeka na mnie, wiesz? Mai-chan... Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale... pójdę z nią. Mamy sobie tak wiele do opowiedzenia... - urwał nagle niebieskooki, po czym ostatnia iskra życia uleciała z jego ciała. Kurokawa tego już nie wytrzymał. Momentalnie wybuchł płaczem. Łzy zalewały jego twarz, łącząc się z padającym deszczem. Chłopak z głośnym, beznadziejnym szlochem złożył obie dłonie blondyna na jego klatce piersiowej. Wbił paznokcie w swoją skórę tak mocno, że zdarł ją do krwi. Zatrząsł się kilka razy, podczas gdy fala łez zmywała resztki spokoju z całego jestestwa gimnazjalisty. Potworny, zwierzęcy, potępieńczy krzyk wybuchł w kierunku nieba, zalewając rozpaczą całą okolicę. A niebo płakało wraz z nim. Krzyk nie ustał jeszcze przez kilka sekund, wydobywając z chłopaka żal z ogromnym natężeniem.
     Klęczał jeszcze przy martwym Sorze przez kilka minut, aż jego ciało zaczęło się rozpadać. Wciąż zalewając się łzami, jednak tym razem w ciszy, nastolatek utkwił wzrok w zamkniętych na zawsze powiekach blondyna.
-Miałeś rację we wszystkim, Sora-san. Co ze mnie za przyjaciel? Ani razu nie spytałem, jak się czujesz. Ani razu nie przyszedłem cię odwiedzić. Ani razu nie byłem z tobą w chwilach zwątpienia... a teraz już nigdy nie będę miał okazji - Naito ocierał łzy swym przedramieniem, lecz wciąż napływały setki innych. -To wszystko moja wina, niezależnie od tego, jak to odbierasz. To przeze mnie. Gdyby mnie nie szukano, nic by ci się nie stało. Jak możesz cenić mnie tak wysoko? Jak mam zmienić świat, skoro nie umiem nawet ocalić przyjaciela? W czym jestem lepszy od całej reszty, co? - "krzyżooki" wstał, gdy z budowniczego pozostała już tylko połyskująca kulka., która już za chwilę również miała się rozpaść.
-Przykro mi, Sora-san. Zrobiłeś dla mnie tak wiele, a ja nie potrafię nawet dotrzymać jednej obietnicy... Mam nadzieję, że umiałbyś mi wybaczyć. Ja po prostu... nie potrafię. Nie umiem wybaczyć tej osobie... - ruszył przed siebie w masakrycznym tempie, wzmacniając zarówno swą szybkość, jak i siłę wybicia swoją energią duchową. Płynące łzy wciąż łączyły się z deszczem. Pęd powietrza sprawiał, że wydzielina z oczodołów odrywała się, tworząc swoisty szlak za plecami przepełnionego gniewem gimnazjalisty.
***
     Przybył na miejsce, jako ostatni. Thomas stał w miejscu, otoczony z dwóch stron przez Rinji'ego i Rikimaru. Ironia losu dawała o sobie znać. Długowłosy blondyn został zatrzymany na placu z fontanną - tym samym, w którym Kurokawa spotkał Harukiego i Shizukę. Ten impuls tylko dodatkowo wzmocnił gniew szatyna. Chłopak momentalnie odbił się od ściany najbliższego budynku, tworząc w niej niewielki krater. Z nienaturalną prędkością skierował się idealnie w stronę srebrnookiego. Jego prawą pięść otoczyła poświata mocy duchowej - tak silna i gwałtowna, że całkiem traciła swą przezroczystość. Rozszerzała się na prawie trzydzieści centymetrów wokół kończyny. W momencie, w którym lecący Madness wykonał swój atak, Riddler spojrzał na niego obojętnym wzrokiem. Wypełniona furią, żalem i chęcią zemsty pięść trafiła mężczyznę prosto w twarz przy akompaniamencie bezsilnego ryku chłopaka.

Koniec Rozdziału 56
Następnym razem: Trzy nierówne trzem