ROZDZIAŁ 59
Las. Ciemny, rozległy las iglasty rozciągał się w nieskończoność wokół Kurokawy. Zapach odłupanej kory i lekko wilgotnej ściółki uderzał do nozdrzy "krzyżookiego" z podobną mocą, jak panujące tam zimno. Niebo usłane było gwiazdami, które nieśmiało mrugały do zziębniętego i trzęsącego się nastolatka. Odgłosy sów i innych nocnych drapieżników powtarzały się co jakiś czas i odbijały echem, pędząc w nieznanym kierunku. Młody Madness kilkakrotnie był pewien, że słyszał jakiś szelest w okolicznych krzakach, lecz za każdym razem uznawał to za efekt własnego lęku. Jedna rzecz trapiła go nad wyraz intensywnie - miejsce, w którym się znajdował.
-Nic nie pamiętam... Gdzie ja jestem, do diabła? I dlaczego przylazłem tu w środku nocy? Całkowicie zgłupiałeś, Naito? - by dodać sobie odwagi, zaczął rozmawiać w myślach z samym sobą. Rozcierając odkryte, chłodne już przedramiona, przedzierał się naprzód. Nie miał żadnego pomysłu, jak wydostać się z tajemniczego lasu. Jedyne, czego pragnął, to dostać się "gdzieś". Nie chciał pozostawać w zimnie, otoczony jedynie drzewami i tajemniczymi odgłosami. Zdawał sobie sprawę, że szybko postradałby wtedy zmysły, a wtedy różne rzeczy mogłyby strzelić mu do głowy.
Światło. Niewielkie, lecz wystarczająco duże, by je ujrzeć. Niedaleko. Paręnaście metrów przed nim. Nie zastanawiał się wcale. Przyspieszył kroku, dygocząc z zimna. Jego ciało miało nieodpartą ochotę, by zacząć zaraz "grać" na zębach, lecz gimnazjalista powstrzymywał je. Z jakiegoś powodu wolał nie robić niepotrzebnego hałasu. Nie w takim miejscu. Nie o takiej porze. Tymczasem światło rysowało się coraz wyraźniej. Było coraz większe i coraz bardziej kuszące. A gdy Kurokawa stał już prawie u celu, jednym susem przebił się przez krzaki, uświadomiwszy sobie, co udało mu się odkryć. Znalazł się bowiem na niewielkiej, kolistej polanie. Na samym jej środku płonęło małe, obłożone kamieniami ognisko, wypełnione chrustem i przykryte suchymi gałązkami. Ogień dawał ciepło, migotał wesoło, wzbudzając chęć snu w nastolatku. Polana nie była jednak niezamieszkana. Ktoś siedział przy zbawiennym żarze. Ktoś całkowicie okryty szatą, której kaptur rzucał cień na twarz osobnika. Siedzący nieznajomy opierał się plecami o drzewo. Uniósł lekko głowę, gdy spostrzegł szatyna. Jego usta poruszyły się zdecydowanie, jednak do uszu drugoklasisty dotarł tylko niezrozumiały bełkot.
-Co? Coś mówiłeś? - wypaplał tylko chłopak, nie wiedząc, jak powinien zareagować. Osobnik ponownie pochylił głowę, kręcąc nią z rezygnacją.
Jak na zawołanie, w momencie, gdy próba porozumienia spaliła na panewce, coś zaczęło poruszać krzakami po drugiej stronie polany. Bez żadnego ostrzeżenia kolejne źródło światła wyłoniło się spomiędzy gąszczy, a jego widok sprawił, że Naito upadł na ziemię. Tajemnicze stworzenie zdawało się patrzeć prosto w jego stronę. Stwór przypominał nieco coś w rodzaju jelenia, jednak jego ciało zdawało się mieć tkankę kostną na wierzchu skóry. Owa tkanka zaś była spróchniała, niby kora drzewa, jednak emanowała tajemniczym, niebieskim blaskiem. Nie to jednak przeraziło nastolatka. "Twarz" zwierzęcia była całkiem płaska, niby ludzka. Nie posiadała ona jednak oczu, a jedynie wąskie, puste szpary. Długie, rozbudowane poroże potwora pozwalało pomylić go ze straszydłami ze słowiańskich legend. Co ciekawe, para zakręconych ku górze "rogów" wyrastała również z podbródka "jelenia". Choć posiadacz Przeklętych Oczu zdawał sobie sprawę, że stworzenie wzrokiem nie dysponowało, był prawie pewny, że to patrzy prosto na niego. Dygocząc zarówno z zimna, jak i ze strachu, chłopak wstrzymał oddech. Głuchą ciszę, wzbogacaną jedynie trzaskiem iskier, przerwało dopiero otwarcie pyska przez przerażającą istotę. Zęby "jelenia" wyglądały zupełnie, jak ludzkie - z tym, że były jakieś trzy razy dłuższe.
Potworny ryk stworzenia rozdarł powietrze. Przypominał on nieco zniekształcony dźwięk zadęcia w róg, jednak odbijał się on echem wszędzie dookoła, w ogóle nie tracąc na intensywności. Mimo zasłonięcia uszu przez nastolatka, ton nie ucichł nawet o kilka decybeli, wywołując u Kurokawy silne bóle głowy. Ponownie dojrzał poruszające się usta pielgrzyma w płaszczu, a silny powiew wiatru ugasił płonące ognisko.
***
Gwałtownie poderwał się do pozycji półleżącej, łapczywie wciągając powietrze. Dopiero po standardowych trzech sekundach zdołał pojąć, w jakim miejscu się znajdował. Niewielki - rzecz jasna pomalowany na biało z kremowymi kaflami na podłodze - pokój bardzo podkreślał wrażenie sterylności. Jedno, niewielkie, kwadratowe okno widniało po lewej stronie. "Krzyżooki" jeszcze przez kilka chwil nie mógł zebrać myśli, lecz ostatecznie zląkł się na widok podczepionej do niego aparatury. Momentalnie zerwał maskę tlenową i odpiął wenflon. Po jego ramieniu popłynęła cienka strużka krwi, ale nie dbał o to. Zawsze nienawidził szpitali - ich przejmujący chłód i aura, którą roztaczały wywoływał u niego dreszcze.
-Co to był za dziwny sen? Wydawał się taki prawdziwy, ale w ogóle nie miał sensu... - pomyślał gimnazjalista na wspomnienie o tym, co widział kilka chwil wcześniej. Szpitalna atmosfera uderzała w niego z taką intensywnością, że nie miał zamiaru pozostać w sali ani chwili dłużej. Momentalnie podparł się rękoma o materac, lecz... nie mógł wstać. Przerażające stwierdzenie przewinęło się przez umysł nastolatka.
-Moje nogi... Nie czuję nóg... - jego serce zaczęło dudnić z niepohamowaną siłą i prędkością. Posiadacz Przeklętych Oczu doznał olśnienia. Wszystkie ostatnie wydarzenia w ułamku sekundy naświetliły się w pamięci szatyna. Drżąca dłoń chłopaka wysunęła się w stronę kołdry. Dopiero w tym momencie Naito zauważył, że jego przedramiona okrywa gruba warstwa bandaży. Z niepokojem i strachem, lecz również zniecierpliwieniem ściągnął z siebie pierzynę, jednym ruchem rzucając nią o podłogę. Już w następnym momencie zamarł w niedowierzaniu.
-Co to był za dziwny sen? Wydawał się taki prawdziwy, ale w ogóle nie miał sensu... - pomyślał gimnazjalista na wspomnienie o tym, co widział kilka chwil wcześniej. Szpitalna atmosfera uderzała w niego z taką intensywnością, że nie miał zamiaru pozostać w sali ani chwili dłużej. Momentalnie podparł się rękoma o materac, lecz... nie mógł wstać. Przerażające stwierdzenie przewinęło się przez umysł nastolatka.
-Moje nogi... Nie czuję nóg... - jego serce zaczęło dudnić z niepohamowaną siłą i prędkością. Posiadacz Przeklętych Oczu doznał olśnienia. Wszystkie ostatnie wydarzenia w ułamku sekundy naświetliły się w pamięci szatyna. Drżąca dłoń chłopaka wysunęła się w stronę kołdry. Dopiero w tym momencie Naito zauważył, że jego przedramiona okrywa gruba warstwa bandaży. Z niepokojem i strachem, lecz również zniecierpliwieniem ściągnął z siebie pierzynę, jednym ruchem rzucając nią o podłogę. Już w następnym momencie zamarł w niedowierzaniu.
***
Na końcu korytarza pojawił się lekko zgarbiony, lecz pozostający w dość dobrym stanie Rinji. Jego markotna mina, widziana z reguły tylko w kryzysowych sytuacjach, potrafiła odebrać dobry humor każdemu, kto spojrzał na albinosa. Niebieskooki pogrążony w stresie ciągnął nogę za nogą, chowając swe dłonie do kieszeni. W jego głowie kotłował się prawdziwy mętlik myśli, z których każda krążyła wokół walki z Thomasem Riddlerem.
-To gdzieś na tym piętrze, tak? Naito... jak się czujesz? Czy jesteś w tak złym stanie, jak słyszałem? Czy jesteś zły? Jeśli tak, to na kogo? Może to moja wina, co? Albo Rikiego? Nie znam się na tym wszystkim, wiesz? Często popełniam błędy, bo w końcu jestem idiotą... - z każdym kolejnym krokiem próbował ułożyć sobie w głowie to, co chciał powiedzieć. To, co chciał wyjaśnić i czym pragnął się podzielić. Nim jednak otrzymał taką szansę, bezsilny, chwiejny ryk rozszedł się po całej kondygnacji szpitala. Ryk tak przejmujący, przerażający i wbijający się w serce, że białowłosy momentalnie puścił się sprintem w poszukiwaniu jego źródła. Znał je. Znał ten głos, choć nigdy wcześniej nie słyszał go w takiej formie. Jeszcze jeden zakręt, jeszcze parę metrów...
Zatrzymał go stanowczo i z zaskakującą siłą lekarz dyżurujący. Mężczyzna gwałtownie chwycił przestraszonego Okudę za barki, a jego surowe, nie znające sprzeciwu spojrzenie nie pozwalało nastolatkowi na oponowanie. Tym bardziej, że udało mu się dotrzeć do celu. A to, co dostrzegł sprawiło, że zachciało mu się płakać. Zesztywniałe, wyprostowane, jak od poziomicy nogi siedzącego Kurokawy były owinięte bandażami. Z dziur w białym materiale sączyła się krew. Krzyczący wniebogłosy, nie wierzący własnym oczom szatyn z całych sił uderzał pięściami w swoje kończyny. Walił raz po raz, mimo dwóch pielęgniarek, które usilnie próbowały go powstrzymać i podać mu leki na uspokojenie. Z rozpaczą wbijał paznokcie pod skórę, próbując pobudzić nogi do życia. Chciał stworzyć sobie choć jedną, maleńką iskierkę nadziei. Urywane oddechy wydobywały się ze zdartego od nieludzkiego zawodzenia gardła. W pewnym momencie chłopak zrobił długi na kilka centymetrów, głęboki szlak na swojej kostce, ukazując czerwoną warstwę podskórną. W tym właśnie momencie wbito mu igłę gdzieś w bok i wstrzyknięto jakiś preparat. Nie zaczął on działać od razu. Jeszcze kilka silnych uderzeń pięściami odbiło się od pozbawionych czucia, sparaliżowanych kończyn.
-Naito... - wyszeptał bezradnie Okuda. Jego przyklejona do szyby dłoń przejechała cicho po jej powierzchni, gdy szatyn opadał na poduszkę bez przytomności. Kosiarz jednak zdawał sobie sprawy z jednej rzeczy. Wiedział, że nigdy, w całym swoim życiu nie zapomni krzyku, który usłyszał. I że nigdy nie usłyszy czegoś równie przejmującego.
-Idź do domu, chłopcze. Żadna wizyta mu w tej chwili nie pomoże... Musi otrząsnąć się z tym wszystkim... - powiedział ze spokojem lekarz, a w jego głosie słychać było nutkę współczucia. Niebieskooki za nic miał jednak starania mężczyzny. Momentalnie obydwiema rękami chwycił dyżurującego za jego biały fartuch.
-Czym wszystkim, do diabła?! Co mu się stało? - wydarł się w przypływie złości. Doktor spojrzał na niego ze zrozumieniem.
-To nic przyjemnego, a tym bardziej łatwego... stracić nogi - Rinji przestał słuchać w tym właśnie momencie. Bezsilnie wypuścił lekarza, cofając się o kilka kroków wstecz, niczym przerażone kocię, stojące w obliczu rozwścieczonego psa. Obróciwszy się na pięcie, rzucił się sprintem w stronę klatki schodowej. Nie wytrzymał presji. Nie miał pojęcia, jak się zachować ani co zrobić. Nie wiedział już nic. Wiedział tylko, że chce znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Że nie chce patrzeć ani słuchać tego, co przed chwilą wydarzyło się przed jego oczyma. Jeszcze zanim dotarł na parter, pluł sobie za to w brodę i przeklinał samego siebie. Za nic jednak nie umiał zmusić się do powrotu.
***
Rikimaru stał na środku niewielkiej sali treningowej, umiejscowionej w stylizowanym na styl starojapoński dojo. Czerwonowłosy miał na sobie tylko czarne kimono. Jego drewniane sandały leżały pod ścianą, a tuż obok nich siedział z podkulonymi nogami białowłosy kosiarz. Złotooki dzierżył pewnie katanę w obu dłoniach, wymachując nią płynnie w różnych kierunkach i pod różnymi kątami. Każdy jego delikatny krok przenosił cały ciężar ciała w daną stronę, nie pozostawiając nawet śladu "obecności" szermierza w punkcie wyjścia.
-Wiedziałeś o tym? - albinos powtórzył usłyszane chwilę wcześniej słowa towarzysza w formie pytania. Trenujący nastolatek nawet nie spojrzał w stronę rozmówcy. Jedynie w lekkim - przypominającym nieco krótkie susy - biegu dotarł do ustawionych na sztorc drewnianych palików. Ostrze miecza zeszło z góry, po skosie. Przebiło się przez materiały ćwiczebne, jak nóż przez masło. Trzy częściowo przecięte, a częściowo wyłamane kawałki drewna upadły na panele podłogowe. Ich głośny stukot odbił się od zasuniętych, staromodnych drzwi.
-Tak - odparł w końcu czerwonowłosy, powracając do swojego "tańca". Niebieskooki sam się sobie dziwił, ale nawet nie zdenerwowała go reakcja szermierza. Był bowiem zbyt zawiedziony swą własną postawą, by wytykać błędy komu innemu. Rinji opuścił głowę, zginając jednocześnie palce u nóg.
-Czy ty... masz wyrzuty sumienia? To znaczy... Czy czujesz się winny... temu? - wypalił niespodziewanie kosiarz. Rikimaru spojrzał na niego kątem oka jeszcze zanim skończył mówić.
-Nie - odpowiedział wręcz natychmiastowo. Bez wahania. Pewnie. Zbyt pewnie... Skłamał, nawet się nad tym faktem nie zastanawiając. Sam dziwił się temu, co właśnie powiedział, przez co tym bardziej ugryzł się w język.
-Tak... Trenuję dzień w dzień, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem... ale już dawno przestałem robić jakiekolwiek postępy. Nie mając żadnego godnego przeciwnika, całkiem tego nie zauważałem... aż do teraz. To... dziwne. Ten głupiec sam sobie na to wszystko zasłużył, ale... ale dlaczego jest mi z tym tak... zimno? - pogrążywszy się w rozważaniach, szermierz nie zauważył nawet, kiedy zatrzymał się w miejscu. Nie zauważył również, kiedy jego dłoń podświadomie dotknęła powierzchni białej opaski na oku. Ani kiedy Okuda zaczął bacznie przyglądać się jego poczynaniom.
-Ja tak... - rzucił wreszcie białowłosy. -Tak sobie pomyślałem, że... nawet jeśli ten gość był od nas silniejszy... moglibyśmy dać mu w kość... gdybyśmy tylko lepiej ze sobą współpracowali. Cała nasza trójka. Może gdybym zawczasu dał Naito po gębie, opamiętałby się... Pewnie jesteś na mnie zły, że ci to mówię, co? - złotooki milczał. Zamiast się odezwać, kontynuował powtarzanie pustych cięć swojego miecza. -Nie zdawałem sobie sprawy, jak trudno jest przegrywać... ani jakie mogą być efekty porażki. Teraz dopiero pomyślałem sobie, co by było, gdybym to ja stracił nad sobą kontrolę... i wiesz co? Uświadomiłem sobie, że... ja od razu dostałbym po gębie... i to zapewne nie tylko od niego - Rikimaru poczuł w tym momencie, jak coś trzęsie się w jego wnętrzu. Nie potrafił określić tego uczucia. Było czymś w rodzaju połączenia głodu ze złością. -Riki... myślisz, że on... że uda mu się z tego wylizać? - tym razem albinos zamilkł, cierpliwie czekając na odpowiedź, jakakolwiek nie miałaby ona być.
-Nie wiem... - mruknął głucho szermierz, zatrzymując się i udając, że na suficie dzieje się coś niebywale interesującego. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo "ludzki" zdążył się stać w tak krótkim czasie...
-Wiedziałeś o tym? - albinos powtórzył usłyszane chwilę wcześniej słowa towarzysza w formie pytania. Trenujący nastolatek nawet nie spojrzał w stronę rozmówcy. Jedynie w lekkim - przypominającym nieco krótkie susy - biegu dotarł do ustawionych na sztorc drewnianych palików. Ostrze miecza zeszło z góry, po skosie. Przebiło się przez materiały ćwiczebne, jak nóż przez masło. Trzy częściowo przecięte, a częściowo wyłamane kawałki drewna upadły na panele podłogowe. Ich głośny stukot odbił się od zasuniętych, staromodnych drzwi.
-Tak - odparł w końcu czerwonowłosy, powracając do swojego "tańca". Niebieskooki sam się sobie dziwił, ale nawet nie zdenerwowała go reakcja szermierza. Był bowiem zbyt zawiedziony swą własną postawą, by wytykać błędy komu innemu. Rinji opuścił głowę, zginając jednocześnie palce u nóg.
-Czy ty... masz wyrzuty sumienia? To znaczy... Czy czujesz się winny... temu? - wypalił niespodziewanie kosiarz. Rikimaru spojrzał na niego kątem oka jeszcze zanim skończył mówić.
-Nie - odpowiedział wręcz natychmiastowo. Bez wahania. Pewnie. Zbyt pewnie... Skłamał, nawet się nad tym faktem nie zastanawiając. Sam dziwił się temu, co właśnie powiedział, przez co tym bardziej ugryzł się w język.
-Tak... Trenuję dzień w dzień, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem... ale już dawno przestałem robić jakiekolwiek postępy. Nie mając żadnego godnego przeciwnika, całkiem tego nie zauważałem... aż do teraz. To... dziwne. Ten głupiec sam sobie na to wszystko zasłużył, ale... ale dlaczego jest mi z tym tak... zimno? - pogrążywszy się w rozważaniach, szermierz nie zauważył nawet, kiedy zatrzymał się w miejscu. Nie zauważył również, kiedy jego dłoń podświadomie dotknęła powierzchni białej opaski na oku. Ani kiedy Okuda zaczął bacznie przyglądać się jego poczynaniom.
-Ja tak... - rzucił wreszcie białowłosy. -Tak sobie pomyślałem, że... nawet jeśli ten gość był od nas silniejszy... moglibyśmy dać mu w kość... gdybyśmy tylko lepiej ze sobą współpracowali. Cała nasza trójka. Może gdybym zawczasu dał Naito po gębie, opamiętałby się... Pewnie jesteś na mnie zły, że ci to mówię, co? - złotooki milczał. Zamiast się odezwać, kontynuował powtarzanie pustych cięć swojego miecza. -Nie zdawałem sobie sprawy, jak trudno jest przegrywać... ani jakie mogą być efekty porażki. Teraz dopiero pomyślałem sobie, co by było, gdybym to ja stracił nad sobą kontrolę... i wiesz co? Uświadomiłem sobie, że... ja od razu dostałbym po gębie... i to zapewne nie tylko od niego - Rikimaru poczuł w tym momencie, jak coś trzęsie się w jego wnętrzu. Nie potrafił określić tego uczucia. Było czymś w rodzaju połączenia głodu ze złością. -Riki... myślisz, że on... że uda mu się z tego wylizać? - tym razem albinos zamilkł, cierpliwie czekając na odpowiedź, jakakolwiek nie miałaby ona być.
-Nie wiem... - mruknął głucho szermierz, zatrzymując się i udając, że na suficie dzieje się coś niebywale interesującego. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo "ludzki" zdążył się stać w tak krótkim czasie...
***
Choć Kurokawa "odpłynął" stosunkowo szybko, pielęgniarki trzymały go za barki, póki całkowicie nie zasnął. Duża dawka środków uspokajających była, zdaniem personelu, konieczna w wypadku rozpaczliwej reakcji pacjenta na rzeczywistość. Dwie kobiety - mulatka i Chinka - wiele razy były świadkami podobnych przypadków. Tym razem jednak nawet one zostały poruszone przez zdesperowanego nastolatka, który chciał poczuć swoje dolne kończyny, choćby nawet miał odbierać nimi jedynie ból. Gdy szatyn delikatnie opadł na poduszkę, prędko założono mu nowe bandaże i na powrót podłączono do aparatury. Niestety maska tlenowa została - zapewne przypadkiem - oderwana przez gimnazjalistę od przewodu, więc użycie jej nie było możliwe.
***
Jeszcze raz połknął go identyczny sen, jak ostatnio. Wszystko się powtórzyło - środek oblanego mrokiem nocy lasu, przejmujący chłód, światełko pomiędzy konarami drzew... a w końcu siedzący przy ognisku pielgrzym, którego kaptur zasłaniał twarz. Szatyn doznał delikatnego szoku. Aż do momentu, w którym usta nieznajomego otworzyły się, parł przed siebie całkowicie bezwiednie. Dopiero teraz, gdy niezrozumiały, niejasny bełkot dotarł do jego uszu, Naito pojął, co się dzieje.
-Nic... Absolutnie nic nie rozumiem! - zestresował się w duchu chłopak, wiedząc już, co go czeka. Nieznany osobnik pokręcił głową z rezygnacją.
-Nie, poczekaj! Powtórz, proszę! Nie słyszałem cię! - prośby drugoklasisty nie zostały spełnione, a zapewne nawet ich nie wysłuchano. Pielgrzym bez słowa opuścił głowę, czyniąc niewidzialnymi nawet swe usta. Kolejny raz poruszyły się krzaki. Znów bez ostrzeżenia wynurzył się z nich potwór, który kształtem przypominał jelenia, lecz w rzeczywistości całkiem się od niego różnił. Niebieskie światło emanowało z pokrytego naroślami ciała, a już po chwili otworzył się pysk maszkary. Przeraźliwy, przeszywający ryk, który nie mógł należeć do żadnego stworzenia na ziemi raz jeszcze zatopił cały las w swych tonach. Uszy nastolatka zaczęły boleć do tego stopnia, że wręcz padł na kolana, tracąc zmysł równowagi. Mimo zasłonięcia ich rękoma, w ogóle nie poczuł ulgi. Raz jeszcze nie udało mu się porozumieć z tajemniczym nieznajomym. Raz jeszcze został za to ukarany. Tylko tyle rozumiał. Tylko tyle się liczyło.
***
Dźwięk dzwoniącego telefonu wyrwał nastolatka z nieprzyjemnego snu. Nie do końca świadomie sięgnął na szafkę, podnosząc swój telefon komórkowy. Szybko otworzył klapkę, by ujrzeć napis na ekranie. Dzwoniła jego matka. "Krzyżooki" przełknął gwałtownie ślinę. Jego serce zaczęło natychmiastowo obijać się o żebra, a na zmęczone czoło wstąpiły kropelki potu. Wiedział, że czeka go najgorsza rozmowa tego potwornego dnia.
-Nie mogę tego zrobić... Choćby nie wiem, co... nie mogę powiedzieć jej prawdy. Gdyby się dowiedziała... to by ją zabiło - gimnazjalista zacisnął zęby w zdenerwowaniu. Kilka razy zadrżał gwałtownie, starając się doprowadzić do neutralnego stanu. Jeden głęboki wdech wypełnił płuca młodego Madnessa. Przyjął połączenie bez cienia wątpliwości, przykładając sobie przyrząd do lewego ucha.
-Ohayo, ma... - zaczął całkiem wesołym głosem, lecz nikt nie miał zamiaru pozwolić mu skończyć.
-Naito, na miłość boską! Dobrze się czujesz? Nie stało ci się nic poważnego? Twój wychowawca dzwonił do mnie parę minut temu... Czy to wszystko prawda? Złamałeś nogę?! - zmartwienie kobiety mieszało się zarówno z jej złością, jak i z radością, że zdołała dodzwonić się do syna.
-Matsu-sensei? Arigato... - ten mały akcent rozpalił maleńką, ciepłą iskierkę w sercu drugoklasisty, lecz zgasła ona w ciągu jednej chwili.
-Taak... dokładnie tak. Przepraszam was bardzo... Po prostu zrobiliśmy sobie zawody w zeskakiwaniu z drabinek. Chciałem się popisać i straciłem równowagę... Byłem głupi, przykro mi - czuł żal z dwóch powodów. Po pierwsze, nie mógł być szczery z rodzoną matką. Po drugie... powoli uświadamiał sobie, jak rutynowe i proste stało się dla niego okłamywanie bliskich.
-Synku, tak się martwiłam... - głos kobiety zachwiał się, lecz jej syn pozostał spokojny. -Cieszę się, że dobrze się czujesz... Mogłeś w końcu zrobić sobie znacznie większą krzywdę, wiesz? Nigdy, przenigdy więcej nie rób mi takich numerów, dobrze? - sposób, w jaki rodzicielka Naito ominęła praktycznie całe furiackie kazanie, niebywale zaintrygował posiadacza Przeklętych Oczu.
-Dobrze... wybacz. Dałem się sprowokować... - tłumaczenia chłopaka, choć przypisywane do zmyślonego wydarzenia, były zbieżne z tym, co faktycznie miało miejsce. -Nie wiem, czy sensei już ci o tym wspominał, ale... lekarz nie chce mnie wypuszczać, póki nie będę w jednym kawałku. Wygląda na to, że wrócę do domu dopiero pod koniec wakacji, ale nie martw się. Ubezpieczenie szkolne pokrywa wszelkie koszty, więc nie będziesz musiała za to płacić... - nastolatkowi coraz trudniej było zachować spokój. Przeróżne uczucia toczyły ze sobą bój o to, które będzie przeważać w tej rozmowie.
-Aż tak długo?! Naito, może przyjedziemy do ciebie z Nanami, co? Na pewno zgodzą się wtedy puścić cię do domu. Mogłabym porozmawiać z panem Kawasaki albo...
-Nie! - uciął nagle "krzyżooki", znacznie gwałtowniej, niż miał zamiar. Szybko jednak zdał sobie sprawę z niepotrzebnego wybuchu. -To znaczy... nie ma takiej potrzeby. Naprawdę, czuję się dobrze, mam dobrą opiekę... a poza tym nie mamy samochodu, prawda? Nie ma sensu marnować pieniędzy, a gdybym był teraz w domu, i tak bym się stamtąd nie ruszał, prawda? Nie martwcie się o mnie, niedługo będę z powrotem. Na razie! Pozdrów ode mnie Nanami... - to powiedziawszy, momentalnie się rozłączył. Ręka, która trzymała telefon opadła na materac, bezwładnie wypuszczając przedmiot. Szatyn skulił się, wpijając dłoń w swoje czarne włosy. Wreszcie mógł przestać się powstrzymywać. Zaszlochał gorzko, trzęsąc się. Zapłakał nad swoim losem. Nad tym, co zrobił. Nad tym, kim się stał i jaki się stał. Każdy pojedynczy czynnik sprawiał, że miał ochotę wyć do księżyca. Że chciał rozwalić własną głowę o ścianę.
-Co ja mam teraz zrobić? Boże, co ja mam teraz zrobić? "Wrócę pod koniec wakacji"? Co ja pierdolę... Jestem kaleką, do diabła! Już nigdy nie uda mi się stanąć na nogi. Już zawsze będę zależny od innych. A wszystko to na własne życzenie! - łzy, wodospady łez spadały na białą kołdrę, mocząc ją. Spoczywająca na tapczanie ręka zaciskała swe palce, gniotąc czystą, świeżo wypraną pościel. Kurokawa miał ochotę krzyczeć. Nie mógł. Nie potrafił wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Choć tak rozpaczliwie pragnął pomocy... Choć tak bardzo chciał ujrzeć nawet najmniejsze światełko w tunelu... nie chciał, by widziano go w takim stanie. Nie chciał zmuszać innych, by skakali mu nad głową. Nie chciał, by ci, którzy na to nie zasłużyli, czuli jego ból, dzielili jego troski. Wszystkie te paradoksy sprawiły, że całkowicie zatracił się w swoim małym świecie. Nie dostrzegał już miejsca, w którym się znajdował. Nie dostrzegał nic. Jedynie bezkres rozpaczy i bezradności towarzyszył mu w każdej chwili.
-Nie mogę tego zrobić... Choćby nie wiem, co... nie mogę powiedzieć jej prawdy. Gdyby się dowiedziała... to by ją zabiło - gimnazjalista zacisnął zęby w zdenerwowaniu. Kilka razy zadrżał gwałtownie, starając się doprowadzić do neutralnego stanu. Jeden głęboki wdech wypełnił płuca młodego Madnessa. Przyjął połączenie bez cienia wątpliwości, przykładając sobie przyrząd do lewego ucha.
-Ohayo, ma... - zaczął całkiem wesołym głosem, lecz nikt nie miał zamiaru pozwolić mu skończyć.
-Naito, na miłość boską! Dobrze się czujesz? Nie stało ci się nic poważnego? Twój wychowawca dzwonił do mnie parę minut temu... Czy to wszystko prawda? Złamałeś nogę?! - zmartwienie kobiety mieszało się zarówno z jej złością, jak i z radością, że zdołała dodzwonić się do syna.
-Matsu-sensei? Arigato... - ten mały akcent rozpalił maleńką, ciepłą iskierkę w sercu drugoklasisty, lecz zgasła ona w ciągu jednej chwili.
-Taak... dokładnie tak. Przepraszam was bardzo... Po prostu zrobiliśmy sobie zawody w zeskakiwaniu z drabinek. Chciałem się popisać i straciłem równowagę... Byłem głupi, przykro mi - czuł żal z dwóch powodów. Po pierwsze, nie mógł być szczery z rodzoną matką. Po drugie... powoli uświadamiał sobie, jak rutynowe i proste stało się dla niego okłamywanie bliskich.
-Synku, tak się martwiłam... - głos kobiety zachwiał się, lecz jej syn pozostał spokojny. -Cieszę się, że dobrze się czujesz... Mogłeś w końcu zrobić sobie znacznie większą krzywdę, wiesz? Nigdy, przenigdy więcej nie rób mi takich numerów, dobrze? - sposób, w jaki rodzicielka Naito ominęła praktycznie całe furiackie kazanie, niebywale zaintrygował posiadacza Przeklętych Oczu.
-Dobrze... wybacz. Dałem się sprowokować... - tłumaczenia chłopaka, choć przypisywane do zmyślonego wydarzenia, były zbieżne z tym, co faktycznie miało miejsce. -Nie wiem, czy sensei już ci o tym wspominał, ale... lekarz nie chce mnie wypuszczać, póki nie będę w jednym kawałku. Wygląda na to, że wrócę do domu dopiero pod koniec wakacji, ale nie martw się. Ubezpieczenie szkolne pokrywa wszelkie koszty, więc nie będziesz musiała za to płacić... - nastolatkowi coraz trudniej było zachować spokój. Przeróżne uczucia toczyły ze sobą bój o to, które będzie przeważać w tej rozmowie.
-Aż tak długo?! Naito, może przyjedziemy do ciebie z Nanami, co? Na pewno zgodzą się wtedy puścić cię do domu. Mogłabym porozmawiać z panem Kawasaki albo...
-Nie! - uciął nagle "krzyżooki", znacznie gwałtowniej, niż miał zamiar. Szybko jednak zdał sobie sprawę z niepotrzebnego wybuchu. -To znaczy... nie ma takiej potrzeby. Naprawdę, czuję się dobrze, mam dobrą opiekę... a poza tym nie mamy samochodu, prawda? Nie ma sensu marnować pieniędzy, a gdybym był teraz w domu, i tak bym się stamtąd nie ruszał, prawda? Nie martwcie się o mnie, niedługo będę z powrotem. Na razie! Pozdrów ode mnie Nanami... - to powiedziawszy, momentalnie się rozłączył. Ręka, która trzymała telefon opadła na materac, bezwładnie wypuszczając przedmiot. Szatyn skulił się, wpijając dłoń w swoje czarne włosy. Wreszcie mógł przestać się powstrzymywać. Zaszlochał gorzko, trzęsąc się. Zapłakał nad swoim losem. Nad tym, co zrobił. Nad tym, kim się stał i jaki się stał. Każdy pojedynczy czynnik sprawiał, że miał ochotę wyć do księżyca. Że chciał rozwalić własną głowę o ścianę.
-Co ja mam teraz zrobić? Boże, co ja mam teraz zrobić? "Wrócę pod koniec wakacji"? Co ja pierdolę... Jestem kaleką, do diabła! Już nigdy nie uda mi się stanąć na nogi. Już zawsze będę zależny od innych. A wszystko to na własne życzenie! - łzy, wodospady łez spadały na białą kołdrę, mocząc ją. Spoczywająca na tapczanie ręka zaciskała swe palce, gniotąc czystą, świeżo wypraną pościel. Kurokawa miał ochotę krzyczeć. Nie mógł. Nie potrafił wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Choć tak rozpaczliwie pragnął pomocy... Choć tak bardzo chciał ujrzeć nawet najmniejsze światełko w tunelu... nie chciał, by widziano go w takim stanie. Nie chciał zmuszać innych, by skakali mu nad głową. Nie chciał, by ci, którzy na to nie zasłużyli, czuli jego ból, dzielili jego troski. Wszystkie te paradoksy sprawiły, że całkowicie zatracił się w swoim małym świecie. Nie dostrzegał już miejsca, w którym się znajdował. Nie dostrzegał nic. Jedynie bezkres rozpaczy i bezradności towarzyszył mu w każdej chwili.
***
-Chwileczkę, tu nie wolno wchodzić! Godziny odwiedzin się skończyły! - krzyknęła jedna z dyżurujących pielęgniarek, gdy korytarzem zaczął kroczyć pewien nieproszony gość z rękami w kieszeniach. Niechciany przybysz nic sobie nie zrobił z ostrzeżenia, nawet nie spoglądając na zdenerwowaną kobietę. Członkini personelu poczuła się więc w obowiązku, by zainterweniować mniej subtelnie. Szybko dobiegła do intruza, szarpiąc go za ramię.
-Proszę stąd natychmiast wyjść! Nie będę się powtarzać... - to powiedziawszy, medyczka zaczęła "odciągać" tajemniczego gościa, chcąc siłą zaprowadzić go do wyjścia. Nawet nie zauważyła, kiedy to ona sama zaczęła być holowana przez prącego naprzód włóczęgę, który nawet na moment się nie zatrzymał. Wyglądało na to, że doskonale wie, kogo i gdzie ma szukać. Zdawało się natomiast, że żadna siła mu w tym nie przeszkodzi.
Drzwi do sali, w której spoczywał Naito otworzyły się gwałtownie, mocno szarpnięte za klamkę. Płaczący szatyn wzdrygnął się ze strachu, schodząc na ziemię. Z niepokojem spojrzał w stronę wejścia do pomieszczenia, dostrzegając kogoś, kogo wcale się nie spodziewał. Zdenerwowana i najwyraźniej zmęczona pielęgniarka ciągnęła oburącz za bark Tatsuyi, który z szaleńczym wyrazem twarzy spoglądał na zapłakanego Kurokawę. Tym razem Połykacz Grzechów wyglądał o wiele bardziej konwencjonalnie, niż zwykle. Miał na sobie brązowy t-shirt z białą czaszką o wyraźnie zarysowanych konturach oraz czarne bojówki. Żaden skrawek materiału nie zasłaniał jego Przeklętej Ręki, a sam heterochromik sprawiał wrażenie, jakby próbował ją dodatkowo wyeksponować.
-Yo, chuju! - rzucił bez namysłu czempion areny juniorów.
Koniec Rozdziału 59
Następnym razem: Na imię mu Shuun
Nawet nie wiem jak to opisać. To wszystko było takie... Naturalne. Takie wymowne i realne. Szczerze mówiąc, sam się zmartwiłem jak Naito zaczął panikować, jak okłamał rodzinę i jak jego przyjaciele zaczęli się obwiniać. Mimo, że jest to takie oklepane to jednak udało Ci się po raz kolejny wywołać we mnie uczucia. Dobra robota!
OdpowiedzUsuńP.S. a ten Riddler niech spada na drzewo!
To niebywale ważne dla mnie, kiedy ktoś mówi mi, że moja twórczość wzbudziła w nim jakiekolwiek emocje ^^ Bardzo zaangażowałem się w nacechowanie emocjami tegoż rozdziału, toteż jestem dumny z sukcesu ;)
UsuńPS.
Nie patrz na ludzi w czerni i bieli :P