sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 56: Pożegnanie

ROZDZIAŁ 56

     Odbijający się echem, przywodzący na myśl sonar sygnał wydobył się z kieszeni spodni Kawasakiego. Zielonowłosy mężczyzna w trybie natychmiastowym i rutynowym sięgnął po swój telefon, rzucając okiem na powierzchnię ekranu... zamarł. Z kilku powodów. Alarm, a raczej prośba o interwencję dotyczył Akashimy. Urządzenie wyświetlało kolejne informacje, które raz po raz wysyłały czerwony, ostrzegawczy błysk. Przeciwnik był raptem jeden, lecz rubryka z napisem "Przewidywane zagrożenie" wypełniał napis "Niemożliwe do zmierzenia". Arab zareagował natychmiast, całkowicie ignorując sygnał. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Szybko wybrał numer - osiem zer, z obu stron ogrodzonych gwiazdkami. Przyspieszone tętno i pot na twarzy mężczyzny zdradzały zdenerwowanie, a wręcz niesamowity niepokój. Ktoś po drugiej stronie podniósł słuchawkę.
-Michelle-san! - krzyknął zastępca Generała, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. Zrobił to ewidentnie za głośno, gdyż wiele osób spojrzało na niego dziwnie. Większość z nich przeszła natychmiast do zwykłej, zdrożnej ciekawości - w końcu doskonale rozpoznawali Matsu. Mentor Kurokawy zaczął szybkim chodem poruszać się naprzód, niedbałymi ruchami przepychając się w tłumie. To zachowanie było do niego wręcz niepodobne.
-Kawasaki-san, witam... - ozwał się trochę niepewnie głos kobiety. Ewidentnie zdziwił ją telefon, biorąc pod uwagę, że to jej zadaniem było wykonywanie połączeń. -Czym mogę słu... - nie dane jej było dokończyć.
-Natychmiast odłącz Naito! O nic nie pytaj, to konieczne! Zablokuj go w tej chwili! - krzyknął ze zdenerwowaniem brązowooki. Czuł, jak powierzchnie jego dłoni również stają się mokre. Naprawdę bał się odpowiedzi... Słusznie.
-Ale... On właśnie przyjął zlecenie. On, a chwilę wcześniej dwie inne osoby... - odparła z zakłopotaniem "sekretarka". Arab bezwiednie uciął połączenie, spuszczając ręce wzdłuż swojego ciała. Stanął, jak wryty, przyjmując posągową postawę. Chyba nie zdawał sobie nawet sprawy, jak cisnący się tłum potrącał go raz po raz przez kilkanaście sekund. Ostatecznie jednak Kawasaki ze zdenerwowaniem miotnął telefonem o ścianę pobliskiego domu. Nie docenił materiału, z którego wykonano przedmiot... a może w ogóle nie miał zamiaru go niszczyć. Fakt faktem, że urządzenie odbiło się od celu, lądując w całkiem innym miejscu. Choć Matsu już tego nie widział, ktoś przystanął dokładnie przed leżącym przedmiotem, po czym kucnął i podniósł go.
-Problem, co? - rozległ się męski głos. Dopiero na niego zareagował Arab, obracając się. Osoba ta trzymała w ręku telefon Madnessa, który ponownie wyświetlił komunikat o zdarzeniu. -Może ja powinienem się tym zająć? - Kawasaki spojrzał na rozmówcę z zaskoczeniem. Stał przed nim Jean Noailles. Generał Jean Noailles.
-Dzień dobry, Generale! - zielonowłosy skłonił się szybko w kierunku blondyna, który zaśmiał się głośno. Był całkowicie trzeźwy i całkowicie wolny od kaca... na szczęście. Przełożony brązowookiego momentalnie podszedł bliżej, klepiąc go po ramieniu z siłą zgniatarki do samochodów.
-Po kiego te oficjały i reszta debilizmów, Ahmed?  - żachnął się momentalnie niebieskooki, lecz nie czekał wcale na odpowiedź. Najzwyczajniej świecie rzucił telefon podwładnemu, a ten instynktownie go chwycił. -Osobiście się tym zajmę. Włącz blokadę łączy w moim imieniu dla każdego wolnego Madnessa. Niech mi nikt nie wchodzi w drogę... - zakomenderował jasno Generał Noailles.
-Generale, ja... dziękuję. Ale dlaczego to robisz? - spytał jeszcze Kawasaki, gdy jego zwierzchnik ruszył w swoją stronę.
-Twój chłoptaś ma większe jaja od połowy moich ludzi. Byłoby szkoda, gdyby ktoś mu je teraz zmiażdżył... no i wisi mi całą butelkę wódki... - blondyn uśmiechnął się półgębkiem i już po chwili rozmazał się w przestrzeni.
***
     Serce Kurokawy rozbijało się o żebra. Wszystkie wydarzenia sprzed ostatnich kilku minut następowały po sobie tak szybko... a na dodatek chłopak cały ten czas działał pod wpływem emocji. Nie pamiętał już nawet, jakim cudem dostał się do odpowiedniej drogi Strumienia. Liczyło się tylko to, by przeć przed siebie. Bał się. Naprawdę bał się o to, co może się stać jego bliskim, jeśli zaistniałe zagrożenie ich dosięgnie. Ten strach paradoksalnie wzmacniał determinację posiadacza Przeklętych Oczu. Gimnazjalista z rozmachem zdjął obydwie soczewki, rzucając nimi za siebie. W dole widział już granice Honsiu, toteż wytężył wzrok do granic możliwości, by nie przegapić swego miasta.
     Fala uderzeniowa utworzona przez emisję wyrzuciła drugoklasistę ze Strumienia, a on pojawił się nad jednym z budynków w swoistej "wyrwie" w przestrzeni. Chłopak rozejrzał się dziko dookoła, mając nadzieję na cokolwiek, co pozwoli mu określić umiejscowienie wroga. Nie dostrzegł nic... lecz już po chwili zbladł, jak ściana. Idealnie na linii jego wzroku powinien znajdować się zamknięty plac budowy z kilkupiętrowym szkieletem budynku... ale go tam nie było. Jakiś niewyjaśniony impuls zmusił Naito do natychmiastowego ruchu. Wybił się z dachu bloku tak mocno, że wyłamał jego krawędź. Z dużą prędkością zbliżał się do swego celu, robiąc się coraz bardziej zaniepokojony. A gdy mógł już ogarnąć oczyma cały obszar... zamarł.
     Cała budowla zawaliła się. Kupa połamanych desek, rozrzuconych cegieł, a nawet powyginanych, metalowych belek tworzyła swoisty stos dla czarownicy. Wokół placu zebrała się już spora gromada ludzi, prześcigających się w podawaniu stuprocentowo prawdziwych relacji z wydarzenia. Policjanci odgradzali gapiom wejście na niebezpieczny teren, zapewne oczekując na jakichś specjalistów, czy kogoś w tym guście. Widok, który spostrzegł nastolatek sprawił, że "krzyżooki" momentalnie przeniknął przez policjantów, wpadając na ubitą ziemię. Biegiem ruszył przed siebie, z daleka widząc już "to". W zdenerwowaniu potykał się o własne nogi, by ostatecznie upaść na kolana w samym centrum zalanego krwią placu budowy.
     Sora leżał na plecach z rękoma rozłożonymi na boki. Wierzchnimi częściami obu dłoni dotykał podłoża. Jego nogi również zostały wyprostowane... siłą. Dało się dostrzec połamane stawy w stopach, co miało zapewne na celu "wyrównanie" poziomu kończyn. Włosy blondyna lepiły się od jego własnej krwi. Gdzieś w oddali majaczył jego żółty kask, dosłownie rozwalony na kawałki w jednym tylko uderzeniu. Kurokawa poczuł odruchy wymiotne, gdy tylko minęło pierwsze wrażenie. Z trudem powstrzymał się od płaczu. Szczeble drabiny budowniczego... były niemożliwe do niezauważenia. Dwa z nich przybijały dłonie młodego mężczyzny do ziemi, niczym osikowe kołki na wampiry. Dwa kolejne przechodziły przez stawy w nadgarstkach, również zatrzymując się pod powierzchnią ziemi. Inna para centralnie druzgotała stawy łokciowe, co samo w sobie odebrałoby zdolność do poruszania rękoma. Mimo wszystko kolejne "pale" przechodziły przez stawy barkowe, powierzchnię połamanych stóp, stawy skokowe, kolanowe i udowe. Cała zdolność niebieskookiego do poruszania się została zniwelowana... lecz to nie był koniec. Szczeble drabiny przebijały się przez klatkę piersiową w czterech miejscach - w taki sposób, by ominąć najważniejsze organy wewnętrzne. Najdłuższe fragmenty, czyli nogi również znalazły odpowiednie dla siebie miejsca. Jedna z nich przebijała się przez środek mostka Sory, a druga... wbijała się w jego gardło. Naito zadrżał widocznie, bynajmniej nie z zimna, choć burza szalała z ognistą zapalczywością. Zadrżał, bo błękitne oczy blondyna uchwyciły jego obraz. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć. Z największym trudem i niewysłowionym bólem zagiął palec wskazujący u lewej ręki. Kilkakrotnie skierował go w stronę nogi drabiny - tej w gardle.
     Kurokawa zrozumiał natychmiast. Z największym trudem pochwycił wbity w kompana przedmiot, widząc swoje trzęsące się ręce. Zacisnął jednocześnie swe oczy i zęby, w myślach licząc do trzech. W jednej chwili pociągnął do góry "pal". Sora wygiął się momentalnie w przypływie bólu... co doprowadziło tylko do jeszcze większego cierpienia, gdyż pociągnął na raz wszystkimi szczeblami. Ten sam dumny i niebywale wytrzymały budowlaniec, z którym Naito pojedynkował się jakiś czas temu... płakał. Człowiek, którego nigdy by o to nie podejrzewał... płakał z bólu. Z odkrytej dziury w gardle trysnęła fontanna krwi, szybko zatamowana przez energię duchową mężczyzny.
-Jesteś... Tak się cieszę... - wycharczał cicho blondyn. Niebieskie oczy powoli stawały się mętne. -Wiesz, że... właśnie z tobą chciałem się pożegnać? - dodał po chwili mężczyzna, uśmiechając się szeroko i całkiem nieadekwatnie do sytuacji. Szatyn pociągnął nosem, ledwo powstrzymując łzy. Chciał dodać przyjacielowi nadziei. Chciał mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że pomoc jest już w drodze. Nie potrafił. Całym sobą rozumiał, że to już z całą pewnością koniec. I właśnie ta świadomość zaciskała się na jego gardle.
-Przepraszam! Tak mi przykro... - wycedził przez zaciśnięte z żalu zęby gimnazjalista. Prawie natychmiast zdał sobie sprawę, jak żałosne były jego słowa. Na co miały się przydać jego przeprosiny? Co z tego, że było mu przykro?
-To nie twoja wina... to ja. Sam sobie na to zasłużyłem, ale... dzięki temu jesteśmy już kwita - mężczyzna uśmiechnął się promiennie. Gwałtowny deszcz zmywał łzy z jego twarzy i krew z wszelkich ran. Rozrzedzał kałużę posoki, która tworzyła się pod ciałem blondyna. Był taki zimny, taki orzeźwiający. Otwierał oczy. Zdejmował z nich klapki. Pokazywał, że nie przez całe życie będzie nam dane czuć radość i spełnienie. Że tam, gdzie istniało światło, zawsze czaił się mrok.
-On... Riddler... szukał cię. Prosił mnie o informacje, ale... nie wiedziałem, gdzie jesteś. Nawet, gdybym wiedział, nie wydałbym cię takiemu człowiekowi. Chciał do ciebie dotrzeć przez twoją rodzinę. Miał zamiar wydusić ze mnie twoje miejsce zamieszkania. Nie zgodziłem się... Zanim w ogóle pomyślałem o stawieniu mu oporu, było po mnie. Ten człowiek jest... Połykaczem Grzechów, wiesz? - szatyn milczał. Zaciskał pięści w gniewie. By nie wpaść w furię, zaczął po kolei wyciągać szczeble z ciała kompana. Za każdym razem starał się tego dokonać w jednym ruchu, by oszczędzić towarzyszowi cierpienia. Blondyn z trudem powstrzymywał się od krzyków. Kurokawa o tym wiedział, jeszcze bardziej utwierdzając się w swoim poczuciu winy. Wkrótce zdołał uwolnić budowniczego z drewnianych okowów, odkładając zakrwawione "kołki" na kupkę. 
-Naito... Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję, że mnie wtedy ocaliłeś. Gdybyś tego nie zrobił, nigdy nie zrozumiałbym tego, kim byłem i kim powinienem być. Cieszę się, że mogłem cię poznać - gasł. Sora gasł, bladł, wykrwawiał się. Najprawdopodobniej nie czuł już nawet bólu.
-Ja też się cieszę... że mogłem ci pomóc. Sora-san... nie zostawię tak tego. Ten, kto ci to zrobił, zapłaci mi za to, przysięgam! - wyrzucił z siebie przez ściśnięte gardło drugoklasista, jednocześnie pomagając blondynowi ułożyć jego ręce na piersi.
-Nie... - przez wyschnięte usta wypłynęło stanowcze, ostre zaprzeczenie. -Nie wolno ci... Riddler jest na całkowicie innym poziomie. Nie masz z nim najmniejszych szans. On urządził mnie tak nawet nie traktując mnie poważnie... Błagam cię, Naito. To moja ostatnia wola. Nie walcz z nim! Obiecaj mi, że do niego nie pójdziesz! - niebieskie oczy chyba już nawet nie widziały postaci Kurokawy. Tymczasem początkujący Madness wykonywał serię krótkich, urywanych oddechów. Był bliski szlochu. Jego oczy zaszkliły się, a całe ciało drżało.
-Obiecuję ci to, Sora-san... - rzekł cicho gimnazjalista, raz jeszcze wywołując cień uśmiechu na bladej twarzy mężczyzny.
-To dobrze... dobrze. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało. Wiesz, co? - kolejny piorun zsunął się z czarnego nieba, upadając gdzieś na ziemię. Deszcz spływał po plecach pochylonego posiadacza Przeklętych Oczu. -Czasem stałem sobie na najwyżej belce i patrzyłem w niebo... Może to trochę dziwne, ale... zastanawiałem się wtedy, co robisz. Naprawdę rzadko miałem okazję z tobą porozmawiać i czasem miałem to za złe nam obu. Ale w końcu coś zrozumiałem... Ty nie jesteś zwykłym człowiekiem. Dokonujesz rzeczy niemożliwych. Pomagasz tym, dla których nie ma już pomocy. Zdałem sobie sprawę, że nie jest nam dane porozmawiać, bo... całym sobą robisz coś, czego ja nie potrafiłem zrobić całe życie - Kurokawą targnęło. Kurczowo złapał powietrze, hamując płacz. -Szkoda, że nie zobaczę już... tego, co zdziałasz na tym świecie. Wiem jednak, że... będziesz kimś wielkim, Naito. Dlatego proszę cię... Kiedy już zmienisz ten świat... nie zapominaj o mnie, dobrze? - szatyn dosłownie się dusił. Trząsł się, jakby miał zaraz wybuchnąć.
-Nigdy cię nie zapomnę, Sora-san. Niezależnie od tego, co się ze mną stanie... - w tym momencie blondyn uniósł z uśmiechem drżącą rękę, próbując wysunąć ją w stronę chłopaka. Nastolatek momentalnie pochwycił jego dłoń swoją własną.
-Na mnie już chyba pora. Czeka na mnie, wiesz? Mai-chan... Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale... pójdę z nią. Mamy sobie tak wiele do opowiedzenia... - urwał nagle niebieskooki, po czym ostatnia iskra życia uleciała z jego ciała. Kurokawa tego już nie wytrzymał. Momentalnie wybuchł płaczem. Łzy zalewały jego twarz, łącząc się z padającym deszczem. Chłopak z głośnym, beznadziejnym szlochem złożył obie dłonie blondyna na jego klatce piersiowej. Wbił paznokcie w swoją skórę tak mocno, że zdarł ją do krwi. Zatrząsł się kilka razy, podczas gdy fala łez zmywała resztki spokoju z całego jestestwa gimnazjalisty. Potworny, zwierzęcy, potępieńczy krzyk wybuchł w kierunku nieba, zalewając rozpaczą całą okolicę. A niebo płakało wraz z nim. Krzyk nie ustał jeszcze przez kilka sekund, wydobywając z chłopaka żal z ogromnym natężeniem.
     Klęczał jeszcze przy martwym Sorze przez kilka minut, aż jego ciało zaczęło się rozpadać. Wciąż zalewając się łzami, jednak tym razem w ciszy, nastolatek utkwił wzrok w zamkniętych na zawsze powiekach blondyna.
-Miałeś rację we wszystkim, Sora-san. Co ze mnie za przyjaciel? Ani razu nie spytałem, jak się czujesz. Ani razu nie przyszedłem cię odwiedzić. Ani razu nie byłem z tobą w chwilach zwątpienia... a teraz już nigdy nie będę miał okazji - Naito ocierał łzy swym przedramieniem, lecz wciąż napływały setki innych. -To wszystko moja wina, niezależnie od tego, jak to odbierasz. To przeze mnie. Gdyby mnie nie szukano, nic by ci się nie stało. Jak możesz cenić mnie tak wysoko? Jak mam zmienić świat, skoro nie umiem nawet ocalić przyjaciela? W czym jestem lepszy od całej reszty, co? - "krzyżooki" wstał, gdy z budowniczego pozostała już tylko połyskująca kulka., która już za chwilę również miała się rozpaść.
-Przykro mi, Sora-san. Zrobiłeś dla mnie tak wiele, a ja nie potrafię nawet dotrzymać jednej obietnicy... Mam nadzieję, że umiałbyś mi wybaczyć. Ja po prostu... nie potrafię. Nie umiem wybaczyć tej osobie... - ruszył przed siebie w masakrycznym tempie, wzmacniając zarówno swą szybkość, jak i siłę wybicia swoją energią duchową. Płynące łzy wciąż łączyły się z deszczem. Pęd powietrza sprawiał, że wydzielina z oczodołów odrywała się, tworząc swoisty szlak za plecami przepełnionego gniewem gimnazjalisty.
***
     Przybył na miejsce, jako ostatni. Thomas stał w miejscu, otoczony z dwóch stron przez Rinji'ego i Rikimaru. Ironia losu dawała o sobie znać. Długowłosy blondyn został zatrzymany na placu z fontanną - tym samym, w którym Kurokawa spotkał Harukiego i Shizukę. Ten impuls tylko dodatkowo wzmocnił gniew szatyna. Chłopak momentalnie odbił się od ściany najbliższego budynku, tworząc w niej niewielki krater. Z nienaturalną prędkością skierował się idealnie w stronę srebrnookiego. Jego prawą pięść otoczyła poświata mocy duchowej - tak silna i gwałtowna, że całkiem traciła swą przezroczystość. Rozszerzała się na prawie trzydzieści centymetrów wokół kończyny. W momencie, w którym lecący Madness wykonał swój atak, Riddler spojrzał na niego obojętnym wzrokiem. Wypełniona furią, żalem i chęcią zemsty pięść trafiła mężczyznę prosto w twarz przy akompaniamencie bezsilnego ryku chłopaka.

Koniec Rozdziału 56
Następnym razem: Trzy nierówne trzem

2 komentarze:

  1. Fajnie tak przypomnieć sobie o tych wszystkich ziomkach Kurokawy tj. Haruki, Sora, Shizuka Szkoda tylko, że wszyscy już wie żyją :'(
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też było mi przykro, gdy to pisałem :c Ale chciałem taki właśnie efekt osiągnąć. Taka kontynuacja tego, co dawno temu Kawasaki powiedział o porażkach ;)

      Pozdrawiam również ^^

      Usuń