ROZDZIAŁ 78
-Przerażający... Nigdy wcześniej nie widziałem tak nieobliczalnego człowieka... Nic dziwnego, że wszyscy tak się go boją. Wszystkie te zabezpieczenia na nic... Skoro był w stanie zrobić coś takiego, dlaczego nie uwolnił się wcześniej? - Alex przygryzł dolną wargę, przyglądając się Generałowi, z którego dłoni opadł połyskujący pył - pozostałości posiłku. Od stóp do głów umazany krwią i żółcią, z małym kolczykiem w lewym nozdrzu i podbródku... Wspomniane elementy piercingu w specyficzny sposób wyróżniały się na szkarłatno-żółtym tle. Mimo wszystko to czerwone oczy mężczyzny przerażały najbardziej. Napawały one tym pierwotnym rodzajem strachu. Tym, którego nie wymuszano w żaden sposób. Tym, który po prostu sam rzucał się do gardeł, trząsł kolanami i oblewał potem. To właśnie tym był prawdziwy strach...
-Jak? - wyrwało się z ust kapitana straży. -Jak, do diabła, udało ci się grać nam na nosie przez te wszystkie lata? Dlaczego nie uciekłeś, kiedy miałeś okazję? - mówił, co ślina mu na język przyniosła, dopiero po fakcie uświadamiając sobie, że zapewne podpisał na siebie wyrok. Wzrok więźnia utkwił bowiem w jego twarzy.
-Nie pierdol... - odparł bez przejęcia Bruce. -Nie po to się na to zgodziłem, żeby ot tak sobie stąd wyjść - dodał, a widząc zaskoczenie Alexa, wyszczerzył zęby. -Tak, dobrze słyszysz. Myślisz, że gdybym nie pozwolił tym łajzom mnie zamknąć... ktokolwiek dałby mi radę? - rozumiał doskonale. Właściwie to zdawał sobie z tego sprawę od samego początku, lecz coś sprawiło, że po prostu musiał to usłyszeć. Musiał usłyszeć dowód na to, jak słabi i nic nie znaczący byli pracownicy Rainergardu. Nie powiedział już nic więcej. Momentalnie odwrócił głowę, jak każdy słabszy czyni w obliczu silniejszego, co Carver skomentował głośnym prychnięciem.
-Lilith... kierunek! - ponaglił swoją zastępczynię, tracąc jakiekolwiek zainteresowanie osobą, która w jego obliczu była tylko płotką. Okularnica bez żadnego zastanowienia skierowała palec wskazujący ku górze, patrząc wymownie na przełożonego.
-Tędy byłoby najkrócej - wyraziła swą opinię, na co Alex wytrzeszczył oczy. Wciąż jednak nic nie powiedział. W duchu dygotał ze strachu na samą myśl o otwartym wyrażeniu powątpiewania w potęgę Generała. Był na siebie wściekły, lecz jego przerażenie wielokrotnie przerastało jakikolwiek gniew. Mógł już tylko zacisnąć pięści w milczeniu.
-Żartujecie sobie ze mnie, prawda? To jakiś chory sen, tak? Od powierzchni dzieli nas dziesięć pięter skał i metalu. Nie mówcie mi, że ten psychol ma zamiar się przez nie przebić... Nie może. Nikt nie może... Nie. Kogo ja próbuję oszukać? Wmawiam sobie, że coś jest niemożliwe tylko dlatego, że sam nie byłbym w stanie tego dokonać... - kilka minut stania oko w oko z tym człowiekiem zrujnowały światopogląd strażnika. Ta krótka chwila sprawiła, że uświadomiono mu, jak niewiele znaczył i jak bardzo był słaby. -A co z tobą, Lilith? Jak sobie z tym radzisz? Być podkomendną takiego potwora, który nie zna żadnych barier i robi samotnie to, czego nie byłyby w stanie dokonać setki... Chciałbym mieć tak silną wolę... Może to dlatego, że jesteś kobietą, co? - tak bardzo pozbawiona dynamizmu sytuacja zdawała się niezwykle rozwlekać w czasie. Zwalniała. Zastygała w umyśle Alexa, który w swoim własnym mniemaniu stawał się coraz mniejszy i mniejszy.
***
-A niech was wszystkich szlag! - ryknął w eter Rinji, kopiąc w powietrze z rozmachem i złością. Z rękoma w kieszeniach i naburmuszoną miną stał w tym momencie przed jedną z najbardziej okazałych, a zarazem największych budowli w Miracle City. Niebywale rozległy, otoczony wysokimi, pełnymi baszt murami zamek wznosił się nad okolicą. Wybudowany na planie kwadratu i obsadzony młodymi mężczyznami oraz kobietami w kolczugach sprawiał wrażenie wyrwanego z średniowiecza. Wewnętrzny fragment obszaru podzielony został na osobne partycje, z których jedne znajdowały się na niższych, a inne na wyższych kręgach wzniesienia. W górę prowadziła brukowana, spiralna ulica, umożliwiająca trafienie po drodze do każdego ważniejszego budynku. Rzecz jasna na samej górze widniał zamek centralny oraz... należący do właścicieli "enklawy" szpital. To właśnie osłonięty kryształowym dachem mostek łączył oba te budynki, pozwalając na szybką i bezpieczną "przeprowadzkę" pacjentów.
-Cholerny Yashiro! Żeby własny brat nie chciał mnie poprzeć... Jedno jego słowo i pozwolono by mi ruszyć do walki, a on co? W ogóle nie zareagował, kiedy kazano mi dołączyć do chronionych cywili. To głupota - marnować jakikolwiek dostępny potencjał bojowy. Ilu takich, jak ja tutaj zostało? Co najmniej kilkuset! - bulwersował się chłopak, prąc do przodu. Nie zainteresowały go w żaden sposób malownicze błonia zamku, porośnięte zadbaną, idealnie zieloną trawą, czy też rosnące gdzieniegdzie drzewa liściaste. Jego uwagę przykuła dopiero osoba, która wyszła nagle zza jego pleców, mijając go. Flaga czerwonych włosów załopotała na wietrze.
-Riki? Ciebie też odesłali? - zdziwił się niebieskooki, dołączając do towarzysza. -Nie wierzę, że tak po prostu się zgodziłeś... - w tym właśnie momencie szermierz obrócił się na pięcie, posyłając lodowate spojrzenie kosiarzowi.
-Nikomu nie przyda się żołnierz, który nie umie wykonywać rozkazów... - skomentował oschle "jednooki", a chwilę później obaj nastolatkowie stali przed dużą, czarną bramą z wypukłymi zdobieniami, przedstawiającymi kolejne etapy kształtowania się Miracle City.
-Riki? Ciebie też odesłali? - zdziwił się niebieskooki, dołączając do towarzysza. -Nie wierzę, że tak po prostu się zgodziłeś... - w tym właśnie momencie szermierz obrócił się na pięcie, posyłając lodowate spojrzenie kosiarzowi.
-Nikomu nie przyda się żołnierz, który nie umie wykonywać rozkazów... - skomentował oschle "jednooki", a chwilę później obaj nastolatkowie stali przed dużą, czarną bramą z wypukłymi zdobieniami, przedstawiającymi kolejne etapy kształtowania się Miracle City.
***
-Dyrektorze! - ktoś krzyknął przez interkom, gdy tylko siedzący za biurkiem mężczyzna nacisnął przycisk. Jego niewielki gabinet w dużej mierze okrywał mrok, a to za sprawą okna, zasłoniętego przez roletę. -Alarm na najniższym piętrze bloku 0! Więzień numer 8888 przełamał wszystkie zabezpieczenia! Wygląda to na sabotaż! - kontynuował przerażony i wypełniony adrenaliną mężczyzna.
-Sabotaż, hm? Czyżby zdrajca? - mruknął zarządca Rainergardu, po czym dodał: -Zebrać wszystkie dostępne siły na spacerniaku! Zatrzymamy go, gdy tylko wydostanie się na powierzchnię. Wprowadzić gaz usypiający do każdej celi i wezwać ich strażników! - natychmiastowe instrukcje dyrektora zostały przyjęte i wykonane w bardzo szybkim tempie. Personel więzienia został doskonale wyszkolony - nawet, jeżeli jego członkowie nie grzeszyli siłą, by stawać w szranki z potężnymi Madnessami.
-Hariyama... Żeby posunąć się do czegoś takiego... Aż do tego stopnia potrzebujesz tego mordercy? Naprawdę jesteś w stanie za niego poręczyć? A może to cały ten twój "instynkt ojcowski" przesłonił ci zdrowy rozsądek? - mówił sam do siebie mężczyzna, z irytacją wyczuwając we własnym głosie nutkę niepewności. Im dłużej myślał o wojnie z Połykaczami Grzechów, tym bardziej zastanawiał się nad słusznością swojej decyzji.
***
-Powinniśmy wrócić windą - głos Lilith wyrwał Alexa z rozmyślań. -Twoi towarzysze będą zbyt zajęci Generałem, by zauważyć blokadę w korytarzu... a skoro tak, możemy ją szybko anulować - okularnica zachowywała trzeźwość myślenia nawet w sytuacji takiej, jak ta. Kapitan straży więziennej potrząsnął głową, jakby próbował odrzucić od siebie złe myśli, po czym pokiwał nią w stronę zastępczyni Carvera. Momentalnie opuścili małe, kontrolne pomieszczenie, a mężczyzna prędko doskoczył do konsoli na pobliskiej ścianie. Czarnowłosa zatrzymała się tylko na moment, spoglądając na swojego przełożonego. Bez słowa opuściła głowę na znak szacunku, lecz również jako powitanie i ponowne wejście pod jego rozkazy. Więzień wyszczerzył zęby w osobliwy, szaleńczy sposób, odprawiając ją chrząknięciem. Lilith bez zastanowienia dołączyła do wtyki Gwardii Madnessów, która wprowadzała już sekwencję do otworzenia piątej zapory.
Wzrok czerwonookiego utkwił w "drugim dnie" sufitu, lecz umysł w ogóle nie próbował oszacować szans powodzenia. Mężczyzna najzwyczajniej podkurczył nogi, kumulując w nich moc duchową i osadzając całe ciało na palcach stóp. Naprężone do granic możliwości kończyny ukazywały doskonale rozwinięte mięśnie. Generał wolno rozłożył ręce, zaginając palce w taki sposób, że przypominały one gotowe do ataku pazury. Również jego dłonie otoczyła silna poświata energii. Bruce wziął głęboki oddech, by zaraz odbić się z monstrualną siłą. Platforma, na której stał została wręcz rozbita na kawałki, a te z kolei runęły do morza kwasu. Wyrzucony z gigantyczną prędkością mężczyzna dosłownie... przebił gołymi rękami lity metal, jakby łamał kawałek styropianu. W ułamku sekundy całe jego ciało wyleciało przez dziurę w stropie, kierując się potem coraz wyżej i wyżej.
***
Shuun siedział po turecku na dużym, otoczonym nieskazitelną bielą kamieniu. Wokół niego powoli zaczęło się kształtować małe "oczko wodne", które wkrótce okazało się być dolnym punktem niewielkiego wodospadu. Twarz białowłosego zdawała się wyrażać swego rodzaju pustkę. Jego Boskie Oczy wejrzały w taflę krystalicznie czystej wody. Pierwszy Król powoli otworzył usta, obserwując w swym odbiciu wnętrze swojego przełyku... a to wyglądało dość upiornie. Wewnątrz szczęki władcy gościł bowiem... mrok. Nieprzebyty, chłodny mrok. Prawdziwa nicość, w której nie widać było podniebienia, języka, czy czegokolwiek innego. Zupełnie, jakby mężczyznę pożerała pustka.
-Mam nadzieję, że nie zmarnujesz mojego wysiłku, Naito... - mruknął nostalgicznie długowłosy, spoglądając w formujące się nad nim, rozgwieżdżone niebo. Obok niego, brodząc w wodzie, pojawił się wyjęty rodem z horroru, świecący niebieskim światłem "jeleń".
-Spędziłeś tu ze mną tyle czasu... Powinienem był wiedzieć, że tak się stanie. Wygląda na to, że całkiem nieświadomie zmieniłem ciebie i twoje spojrzenie na świat. Czy połączenie naszych filozofii życia... naprawdę wyjdzie ci na dobre? - ta jedna, niepewna myśl krążyła po głowie Pierwszego.
***
Sala, w której przez ostatnie półtora miesiąca wypoczywał i trenował Kurokawa była teraz całkiem zaciemniona. Tylko otwarte na oścież drzwi rzucały nieco światła do wnętrza pomieszczenia. Wymięta kołdra zwisała połowicznie ze szpitalnego łóżka. Wózek inwalidzki stał w kącie, pozbawiony kogokolwiek, kto miałby go używać.
***
Kilkaset osób w szarych mundurach oblegało spacerniak. Strażnicy na murach dzierżyli w swych dłoniach broń palną, załadowaną pociskami z energii duchowej. Treserzy stada czterogłowych, przypominających sępy Spaczonych zmusili swoich pupili do zawiśnięcia w powietrzu nad budynkiem bloku 0. Wszyscy w ciszy oczekiwali nadchodzącego zderzenia z najniebezpieczniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widzieli. Zdawało się, że każdy najmniejszy oddech przetaczał się echem po całym placu. Pośród zebranego personelu brakowało tylko kapitana straży i każdy o tym wiedział. Niektórzy zastanawiali się zapewne, czy to aby nie on uwolnił więźnia. Ci, którzy wcześniej byli jego podwładnymi, uważali go w tym momencie za głównego podejrzanego. Nikt jednak nie wyjawiał na głos swoich myśli, by morale nie uległy osłabieniu.
Nie spodziewali się tego, co nadeszło. Ogromny huk rozległ się w centrum placu. W ułamku sekundy fala pyłu zalała spacerniak, a jego betonowa powierzchnia została dosłownie rozerwana. Siła uderzenia wymiotła w powietrze kilkukilogramowe fragmenty materiału, niczym kawałki drewna... a wraz z nimi kilkanaście osób, które przez parę sekund dryfowały w powietrzu. Pędząca chmura kurzu zniwelowała możliwości wzrokowe zaskoczonych szeregów strażników. Gdy jednak opadła, jeszcze większa fala - fala strachu - przetoczyła się wśród obrońców przybytku. Generał Carver stał bowiem wewnątrz tłumu z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, jeden krok przed wyżłobionym przez siebie gołymi rękami tunelem. Krew na większości jego ciała zastygała powoli, tworząc swego rodzaju szkarłatny pancerz na przerażającym mężczyźnie.
-Boże, to wszystko krew? Przegrupować się, prędko! Jakim cudem przylazł tu z samego dna? - różne głosy różnych ludzi mieszały się ze sobą, lecz wszyscy jednomyślnie odskoczyli do tyłu, oddalając się od przybysza. Kilkaset strażników otoczyło go w stosunkowo ciasnym kręgu. Medycy zajęli się pomocą skowyczących nieszczęśników, którzy po długim locie połamali sobie nogi, czy ręce.
-Bądź naturalny, bo inaczej nikt się nie nabierze. Nie sil się na delikatność, bo i tak ci to nie wychodzi... - poleciła jasno Lilith, z rękami splecionymi za plecami z małą pomocą ciasnych kajdanek. Idący wraz z nią Alex mocniej chwycił ją za lewe ramię, popychając do przodu. Sam nie wierzył w to, co właśnie robił. Jego prawa dłoń wyciągnęła zza paska jeden z noży wojskowych, przykładając ostrze do gardła okularnicy.
-Twoim zdaniem to dobry pomysł? Jeśli cały wasz plan się nie powiedzie, będę zmuszony dowieść swojej lojalności... - wyraził swą niepewność kapitan straży, gdy wraz z jeńcem zbliżał się powoli do wyjścia z bloku 0. Prowadzona przez niego kobieta uśmiechnęła się delikatnie.
-Liczę na twoją inwencję. Tylko tak zniwelujesz wszelkie podejrzenia względem twojej osoby... - słowa "pani szermierz" wcale nie dodały otuchy mężczyźnie z kitką. Zamiast tego rozległo się jego przeciągłe westchnięcie.
-Jeśli twój Generał okaże się taki, jak go piszą, to nie zostanie tu nikt, kto będzie mieć jakiekolwiek podejrzenia... - skomentował oschle Alex, po czym zdecydowanym krokiem wyszedł na dziedziniec, gdzie kilka osób przywitało go wzrokiem, zwracając na niego uwagę reszty. -Schwytałem ją, gdy próbowała uciec z jego celi. Najwyraźniej zostaliśmy nabici w butelkę... - rzucił w ich stronę kapitan, spoglądając w czerwone oczy Carvera.
-Dokładnie! Mamy zakładniczkę, Carver! Poddaj się w tej chwili, a nic jej nie będzie! - podchwycił ktoś, a kilka osób mu zawtórowało. Szatyn spojrzał najpierw na "jeńca", później na strażników, a na końcu w stronę okna gabinetu dyrektora, który nie raczył wyjść mu na spotkanie... by ostatecznie zaśmiać się głośno i arogancko. Jego śmiech jednak przerażał, zamiast denerwować, czy chociaż poniżać zebranych wokół wrogów.
-Zmuście mnie... - powiedział nagle, rozkładając ręce, jakby chciał zaprosić do siebie przeciwników. Alex odetchnął z ulgą.
-Sukces... Najwyraźniej zrozumiał, co się dzieje. Wciąż jednak będziemy mieć spore problemy, jeśli oni wszyscy zdecydują się na atak. Co na to dyrektor? Dlaczego go tu nie ma? Szykuje coś? - pomyślał ciemnooki.
-Sam tego chciałeś... Oddział dyscyplinarny, do ataku! Będziemy was ubezpieczać! - pierwsza linia oporu podchwyciła pomysł, dzierżąc w dłoniach metalowe pałki zakończone kryształami energii. Gdy tylko wtłoczono do nich moc duchową, końce zaczęły emitować silne ładunki elektryczne. Wyznaczeni do zadania strażnicy mieli już rzucić się na Generała, gdy nagle ten zaśmiał się, opuszczając głowę i ręce. Niespokojny dreszcz momentalnie przeszedł po plecach strażników, których to całkiem zbito z tropu.
-Jesteśmy w więzieniu, czy przedszkolu? - zapytał oschle Bruce, wbijając wzrok w wydrążony przez siebie otwór. -Naprawdę myślicie, że macie ze mną jakiekolwiek szansę, jeśli nie zaatakujecie wszyscy na raz?! - podniósł twarz z głośnym rykiem, a całe jego ciało otoczyła poświata krwistoczerwonej mocy duchowej, która swego rodzaju "mackami" unosiła się ku niebu. Podmuch energii odsunął najbliżej stojących przeciwników, zalewając ich falą strachu. Mina Generała nie ukazywała bowiem nawet cienia fałszu. Ta mina przekazywała im tylko jedną wiadomość: "zbliżcie się, a zginiecie w jednej chwili". Wielu zadrżało. Wielu upuściło broń. Nogi niektórych trzęsły się tak mocno, że upadli oni na kolana. Dopiero w tej jednej chwili zdali sobie sprawę, że porwali się z motyką na słońce. Byli, jak stado myszy, stojące naprzeciw drapieżnego kota.
-Co jest? Nie ma tu dla mnie przeciwnika? Gdzie wasz dowódca? Zesrał się ze strachu? - prowokował ich z najwyższą satysfakcją Carver, jeszcze bardziej zwiększając napięcie. Rozległ się gwizd jednego z osadzonych na murach treserów. Najwidoczniej nie wytrzymał czekania. Najwidoczniej przełamał się na tę jedną sekundę, by zaraz sczeznąć na widok czerwonego źródła energii. Niemniej jednak jego rozkaz został wypełniony. Jeden z wielkich, skrzydlatych Spaczonych zapikował w stronę Generała. Cztery dzioby gotowe były rozerwać na strzępy jego ciało. Być gotowym nigdy nie oznaczało jednak "być w stanie". Umazany krwią mężczyzna czekał do ostatniej chwili, nawet nie patrząc na wroga, który to zmierzał ku jego plecom. Dosłownie w ostatniej chwili zrobił jeden krok w prawo, wystawiając na bok swą rękę. Zamachnął się otwartą dłonią do tyłu, wykonując pełen obrót. Po drodze zgarniał górną kończyną szyje nacierającego potwora, tworząc z nich swoisty pęk. W mgnieniu oka... urwał jednocześnie wszystkie cztery głowy, oblewając się świeżą porcją krwi, która teraz pokrywała już całe jego ciało. Martwe truchło straszydła pod wpływem impetu wylądowało u stóp muru. Dłoń więźnia zacisnęła się na "bukiecie" do granic możliwości, całkiem miażdżąc szyje "sępa". Właśnie ten widok zniechęcił tych, którzy wcześniej garnęli się do walki.
-Uwaga, uwaga! - cztery głośniki w rogach spacerniaka stanowiły źródła głosu dyrektora Rainergardu. -Całej straży nakazuję zaprzestanie walki! Niniejszym zezwalam na wypuszczenie więźnia numer 8888 i jego towarzyszki w trybie natychmiastowym... - nikt nie był w stanie zobaczyć, jak potworny gniew ogarniał mężczyznę. Gniew ten kierował on jednak głównie przeciwko samemu sobie. Był wściekły na siebie, że nie zdecydował się stanąć przeciwko Generałowi. Był wściekły również za to, że nie był w stanie zachować neutralności. Że stracił swoją reputację nieugiętego. Tylko świadomość, że działa w wyższym celu pozwoliła mu nie ruszyć się z miejsca.
Alex ponownie odetchnął z ulgą, jednym ruchem rozcinając nożem metalowe kajdanki schwytanej kobiety. Nie odezwał się do niej. Nie chciał budzić dodatkowych podejrzeń. Był jej jednak wdzięczny za to, że mu pomogła i w gruncie rzeczy wcale nie żałował tego, co się stało. "Morze straży" rozstąpiło się, pozwalając Generałowi i jego zastępczyni udać się w stronę bramy więzienia. Kilka osób miało już ruszyć za nimi i otworzyć wrota, lecz szybko zmienili zdanie, gdy tylko spojrzeli na zakrwawionego mężczyznę. Ten zresztą wcale nie potrzebował pomocy. W mgnieniu oka bowiem... przebił gołymi rękami drzwi, których inni nie byli w stanie nawet przesunąć. Niesamowicie ciężkie wejście zostało dosłownie wyrwane z zawiasów i z ogromnym hukiem rzucone na ziemię wraz z kawałkami muru.
***
Gdy tylko Rinji popchnął drzwi, znalazł się w bardzo dużej, posiadającej kilka wejść sali ze staromodnym kominkiem na drewno. W sali tej właśnie znajdowało się co najmniej kilkaset osób w różnym wieku, o różnym pochodzeniu. Wszyscy ci cywile zebrani zostali w najbezpieczniejszym miejscu Miracle City, zatem tylko niewielka ich część martwiła się czymkolwiek. Umieszczone na błękitnych ścianach obrazy przedstawiły kolejnych przywódców zakonu. Tylko jedna podobizna była pusta. Istniał bowiem zwyczaj, który pozwalał na wywieszenie oblicza mistrza dopiero po jego śmierci. Rzędy długich ław pozajmowane były przez dziesiątki ludzi. Rozłożone na białych kaflach, ogromne skóry niebezpiecznych Spaczonych oblegane były w głównej mierze przez dzieci, które spały na nich lub po prostu wylegiwały się. Rikimaru bez zbędnego zainteresowania kroczył za albinosem, a gdy ten niespodziewanie przyspieszył, doskonale wiedział już, jaki miał ku temu powód.
Czarnowłosy heterochromik siedział na małym taborecie, bezmyślnie wpatrując się w strzelające iskry. Wcale nie uśmiechało mu się sterczenie w tym miejscu, jak kołek. Zdawał się być całkowicie wyłączonym, a nikt nie miał odwagi go zaczepiać. Wielu bowiem znało mistrza areny juniorów, co wcale nie było rzeczą niespotykaną. Ta wiedza kazała im pozostać z tyłu, miast narażać się na jego sławne już wybuchy agresji. Młody Okuda zmierzał jednak dokładnie w jego stronę, by już po chwili rzucić na niego swój cień. Prawe, złote oko byłego Połykacza Grzechów zwróciło się ku kosiarzowi z hardym spojrzeniem.
-Po coś tu przylazł? - wypalił gwałtownie białowłosy. Jego pamięć wciąż opisywała mu Tatsuyę jako kogoś, kto zmasakrował bliską mu osobę. Czempion z ironicznym uśmieszkiem podniósł się z miejsca, chowając dłonie do kieszeni spodni.
-Na pewno nie po to, by oglądać twój ryj... - odrzekł pewnym siebie głosem. -Gdybym miał jakiś wybór, wcale by mnie tu nie było - dodał po chwili, z zaciekawieniem spoglądając na cichego i spokojnego szermierza.
-Jakim cudem wpuścili tu taką gnidę, jak ty? - w dłoni białowłosego zmaterializowała się jego kosa, co wywołało ciekawskie spojrzenia zebranych w pobliżu ludzi.
-Ooooch! Będziemy się napierdalać? Jak miło... - Tatsuya z radością uniósł pięści, które otoczyła energia duchowa.
-Riki... osłaniaj mnie - nakazał stanowczo kosiarz, przyjmując pozycję gotową do walki. Czerwonowłosy spojrzał najpierw na czempiona, potem na swojego towarzysza i powtórzył ten manewr kilka razy. Ostatecznie sięgnął po katanę, bez słowa stając naprzeciw Okudy.
-Kurwa, dlaczego?! - ryknął bezsilnie niebieskooki, opuszczając bezwiednie ręce. Nim "dyskusja" zdążyła pójść naprzód, cała trójka usłyszała kroki w jednym z najbliższych korytarzy. Kroki te, swobodne, lecz ciężkie stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze... aż w końcu ktoś popchnął uchylone drzwi. W oczach zaskoczonego Rinji'ego pojawiła się pojedyncza, wynikająca z nadmiaru emocji łza. Rikimaru i Tatsuya spojrzeli w to samo miejsce, co on z mniejszym lub większym zaskoczeniem. Stojący w samych szortach i białej podkoszulce, przekrzywiony i oparty o framugę drzwi, zziajany i zmęczony, z długimi, czarnymi włosami, zasłaniającymi mu oczy... Naito patrzył w ich stronę. Po raz pierwszy od bardzo dawna mógł wstać o własnych siłach, czując chłodną podłogę pod swoimi stopami. Półtora miesiąca rehabilitacji, które minęło w realnym świecie stanowiło odpowiednik prawie półtora roku w Morriden. To właśnie ten rok tak bardzo zmienił aurę, która towarzyszyła Kurokawie - dziedzicowi Pierwszego Króla.
Koniec Rozdziału 78
Następnym razem: Desant
Miałem nadzieje, że Naito jeszcze weźmie udział w wojnie, ale w tym stanie to coś czuje, że dojście do sprawności pozwalającej mu walczyć zajmie kolejne pół roku.
OdpowiedzUsuńOsobiście muszę powiedzieć, że Naito zasłużył na to, żeby za głupotę i brak rozwagi otrzymać porządną nauczkę. On taki jest, bo ja go takim stworzyłem, ale tego typu zachowań, jak chociażby podczas spotkania Riddlera zdecydowanie nie pochwalam :P
UsuńNo i tyle... Ciekawe czy ktoś z żyjących jest w stanie dorównać Carverowi ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Cóż... nie wolno mi udzielić jasnej odpowiedzi na ten temat, ale może po tonie mojej wypowiedzi się domyślisz :P
Usuń