piątek, 14 marca 2014

Rozdział 81: W potrzasku

ROZDZIAŁ 81

     Nieustannie, co kilka sekund z różnych stron nadlatywało pięć pocisków, które z diabelską celnością przebijały się przez czaszki bezbronnych członków Gwardii. Nawet liczba zwiadowców na murach Miracle City zmniejszona została niemalże o połowę - z dwustu do niespełna setki. Choć Naczelnik stał tuż obok umierających nadaremno podwładnych, nie był w stanie określić, skąd nadejdzie kolejny atak ani gdzie ukrywa się snajper. Ta świadomość zasiałaby niepokój w jego sercu... gdyby nie fakt, iż pierwszy etap jego planu bitwy został stuprocentowo zrealizowany.
-Adiutant! - rzucił tylko rudowłosy, wciąż lustrując zroszoną krwią i potem glebę. W mgnieniu oka podbiegł do niego niziutki, ciemnoskóry młodzik. Przez jego zamkniętą, lewą powiekę przebiegała długa, pionowa blizna, która kończyła się dopiero na linii ust.
-Na rozkaz, panie Naczelniku! - zasalutował młodzieniec, wolną rękę składając na plecach. Był opanowany i gotowy do działania. Wiedział bowiem, jak ważną rolę miał do odegrania w trwającej od prawie godziny bitwie.
-Przekaż Generałowi Zhangowi wiadomość o następującej treści... "W ciągu dwudziestu sekund rozciągnij barierę duchową nad wszystkimi żołnierzami" - polecił jasno brodacz. Zasłuchany ciemnoskóry kiwnął głową, zapamiętując bezbłędnie treść przekazu, po czym zamknął zdrowe oko. Dla wzmocnienia koncentracji docisnął palce do skroni, bystrym umysłem odnajdując najpotężniejsze źródło mocy wśród tysięcy innych. To z nim nawiązał telepatyczne połączenie za pomocą kontroli umysłu. W tym celu go szkolono i choć nie posiadał specyficznych zdolności bojowych, zasięg jego zdolności znacząco przebijał innych kadetów. Hariyama, najsilniejszy Madness w Gwardii, nie poświęcił bowiem czasu na trening tej skomplikowanej umiejętności.
     Wyraz twarzy Tao nie zmienił się nawet minimalnie pod wpływem nagłego kontaktu z umysłem innej osoby. Ze spokojem przyjął swe polecenie, ani przez chwilę nie przerywając łamania karków Spaczonych - pojedynczymi ciosami, rzecz jasna. Ciemne oczy Chińczyka zatrzymały się przez ułamek sekundy na postaci Shigeru, lecz Generał nie miał najmniejszego zamiaru negować postanowień przywódcy.
-Teraz, gdy nie ma tutaj Bachira, możesz już bez przeszkód pomóc nam w walce z wrogiem. Gdyby on wciąż tu był, nie pozwoliłby ci choćby ruszyć się z miejsca. Niemniej jednak sądzę, że informowanie o planie raptem kilku osób to zbyt poważny środek ostrożności... - myślał czarnowłosy, gdy rozkładał nad głową otwarte dłonie, z których wystrzeliła potężna masa energii, znacznie większa, niż ostatnim razem. Teraz bowiem musiał utworzyć prowizoryczny "dach" na o wiele rozleglejszym obszarze. Z nieprzyjemnością zdał sobie sprawę... że robi to również dla mniejszej ilości osób. W tym momencie bowiem z piętnastotysięcznej armii zostało się już tylko dziesięć tysięcy. Raz jeszcze utwardzona "ściana" mocy duchowej odgrodziła Spaczonych, którzy bezsilnie próbowali się przez nią przebić, niczym mucha uderzająca o szybę. Raz jeszcze zamknięte pod spodem stwory zostały prędko dobite przez rozochocone oddziały gwardzistów.
     Tym razem utworzona osłona zyskała nowy, dodatkowy... i o wiele ważniejszy, niż wcześniej cel. Wskazywała ona Naczelnikowi granicę. Granicę, której nie mógł przekroczyć jego atak. Wszak niebieskooki zdawał sobie sprawę, że gdyby tak się stało, tarcza zostałaby rozbita w ułamku sekundy, kładąc trupem wielu niewinnych ludzi. Mimo wszystko jednak presja w żaden sposób nie oddziaływała na dowódcę. Doświadczenie wojskowe nauczyło go, że bez jej porzucenia nie będzie w stanie podejmować ryzykownych decyzji.
-Wykonano, panie Naczelniku! - poinformował ciemnoskóry telepata, ponownie salutując.
-Dobra robota, dzieciaku. Jak cię zwą? - zagadnął go niespodziewanie rudowłosy.
-Dziękuję, sir! Amenan, sir! - przedstawił się rzeczowo i z odpowiednim dystansem chłopak, przez co mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
-A więc Amenan... Gdy ta bitwa się skończy, udaj się do prywatnej kliniki "Eskulap" i powołaj się na mnie. Tamtejszy chirurg przeszczepi ci nowe oko. A teraz odmaszerować! Jeśli będziesz stał za blisko... mogę ci wyrządzić bardzo poważną krzywdę - nakazał Hariyama, po raz pierwszy przywołując zdziwienie na twarz murzyna.
-Rozkaz, sir! To dla mnie zaszczyt, móc służyć pod pana rozkazami! - powiedział z pełnym przekonaniem, pospiesznym krokiem schodząc z muru. Nie widział już, jak potwornie gorzki uśmiech przyozdobił usta przywódcy.
-Zaszczyt, co? Ciekawe, co byś o mnie pomyślał... - mruknął sam do siebie Naczelnik, składając dłonie, jak do pacierza. -...gdybyś wiedział o tym wszystkim - zakończył nostalgicznie, splatając ze sobą palce. W jednej chwili przepotężna masa zielonej energii duchowej otoczyła całe jego ciało, jeszcze bardziej pogłębiając wyrwę w murzę, utworzoną przez poprzedni wybuch. Gwałtowny podmuch mocy sprawił, że usytuowani kilkanaście metrów dalej obserwatorzy całkiem stracili ostrość. Kotłująca się, namacalna potęga z dużą prędkością wniknęła pomiędzy splecione ze sobą dłonie brodacza. W tym momencie Shigeru utworzył niewielką przestrzeń, dzielącą ich powierzchnie. To właśnie w niej zbierała się cała energia, kształtując maleńką, zieloną kuleczkę. Nie minęła chwila, a górne kończyny mężczyzny rozłączyły się całkowicie, pozwalając tworowi na bardzo wolne przebycie niepełnego metra do przodu. Jednocześnie Naczelnik rozstawił maksymalnie ramiona, biorąc głęboki w dech. Celem skupienia wzroku na jawiącej się przed nim "linii granicznej", przymknął lewe oko.
-Dirakku Hou... - wypowiedział w myślach nazwę zjawiska, które po chwili nadeszło. Które nadeszło w momencie, gdy rozłożone ręce wystrzeliły w swoją stronę, wykonując swego rodzaju "klaśnięcie"... i jednocześnie miażdżąc lewitującą kulę. Twór dosłownie eksplodował gigantyczną falą zielonej, bardzo gęstej energii, która ruszyła naprzód, niczym najprawdziwsze tsunami. Przeogromny strumień praktycznie namacalnej mocy objął niewiarygodnie rozległy obszar. Zielony blask oślepił stojących na murach Madnessów. Impet wybuchu ledwo pozwolił Hariyamie utrzymać się na nogach. Tymczasem fala nieznanej mocy porwała ze sobą odbijające się od generalskiej zapory stworzenia. Żadne z nich nie mogło nawet pomarzyć o oparciu się technice brodacza. Zieleń całkowicie ukryła tysiące paskudnych ciał, nie pozwalając zdumionym Gwardzistom na dostrzeżenie tego, co się wydarzyło. Nikt nie zauważył, jak armia Spaczonych została dosłownie starta w proch i rozbita na atomy. Dopiero po kilku sekundach, gdy napływ energii ustał, nad ich głowami pojawiło się czyste niebo.
     Tao odetchnął z ulgą, niwelując swoją "tarczę" i opuszczając ścierpnięte ręce. Nieznacznym uśmiechem skomentował opadłe szczęki podkomendnych. Wiedział, że mieli pełne prawo do zaskoczenia. Wiedział również, że mieli oni takie same prawo do nagłego okrzyku radości. Na własne oczy widział, jak w przerażonych i tłamszonych żołnierzy wstąpił nowy duch... a wszystko to za sprawą jednego tylko człowieka. Wspomniany brodacz ze zduszonym sykiem opuścił swe ręce. W mgnieniu oka podbiegł do niego najbliższy obserwator, niemal natychmiast zasłaniając z zaskoczeniem usta. Dłonie spoconego z wysiłku Shigeru dosłownie dymiły. Niemal cała wewnętrzna ich część została wypalona, jakby oblano ją żrącym kwasem. Od spodu dało się gołym okiem policzyć praktycznie wszystkie kości... które teraz były już na wierzchu, sporadycznie przeplatane mięśniami, czy strzępkami podartej skóry.
-Naczelniku! Musi się pan natychmiast udać do kliniki! Pańskie rany... Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem - zmartwił się nie na żarty podwładny, na co rudowłosy tylko wyszczerzył zęby w hardym uśmiechu.
-Nic z tego... Mamy tu bitwę do wygrania. Przyślij mi tu najbliższego wolnego medyka! - zarządził bezkompromisowo niebieskooki, po czym odchylił się do tyłu, napełniając do pełna płuca powietrzem. Zebrany tlen z łatwością wymieszał z energią duchową, by już po chwili wybuchnąć głosem donioślejszym, niż jakikolwiek inny. -DALEEEEEEJ! ZA MORRIDEN! - ryknął, a echo odbiło się od najodleglejszych skał i poderwało w górę najdalsze piaski.
     -Fiu, fiu... - skomentował z szyderczym uśmiechem Faust, w specyficznym geście układając kant dłoni na linii brwi. -Zarąbał w kilka sekund więcej, niż cała ta banda w godzinę. Chyba jednak zasługuje na swoją rangę... Niby mam w zanadrzu coś jeszcze, ale chyba powinienem chwilę zaczekać... - mówił sam do siebie bez zbędnego przejęcia. Doskonale zdawał sobie sprawę z formującej się za jego plecami chmury fioletowego dymu, która w szybkim tempie ukazała oblicze szatyna z maską lekarską na twarzy.
-Czas zabijać, co? - zapytał z zamiłowaniem w głosie Naizo. Julius tymczasem podparł podbródek na lewej pięści, przyglądając się podbudowanym członkom Gwardii.
-Gdyby zasięg był jeszcze trochę większy, tamten atak mógłby zdjąć nam Sionisa... więc wygląda na to, że tak. Zresztą nie wydaje mi się, żebym mógł powstrzymać cię przed walką, gdy jesteś w tym stanie... - skomentował przywoływacz. Niebezpodstawnie. Całe ciało odzianego w białą koszulę Połykacza Grzechów owładnęły bowiem dreszcze. Bynajmniej jednak nie było to efektem strachu. Senshoku był najzwyczajniej podniecony nadchodzącą bitwą. Odkąd tylko ujrzał niepohamowaną potęgę przywódcy wroga, nie mógł już dłużej wysiedzieć w miejscu.
***
     -Niech i tak będzie... - mruknęła ponuro Lisa, przekręcając rondo pokrzywionego, wiedźmowego kapelusza i nieznacznie opuszczając głowę. Jej szczupłe, zgrabne ciało pochłonęła aura przezroczystej energii duchowej, ogarniając jestestwo białowłosej, niczym płomień świecy. Różnicę między mocami wrogów widać było już na pierwszy rzut oka. Kobieta o czerwonych oczach kontrolowała swoją poświatę na prawie mistrzowskim poziomie, a sam jej przepływ nawet nie zarysował podłogi. Kochanka Bachira nie pozwoliła również na zmarnowanie choćby kilku dann energii. Samo to spostrzeżenie wywołało szeroki, nieco maniakalny uśmiech na twarzy stojącego przed nią Generała. Zupełnie niespodziewanie aura kobiety rozdzieliła się na dwie "macki", które wijąc się, niczym węże, uniosły w górę jej kapelusz. Z tego z kolei wypadło sporo małych, niemożliwych do zidentyfikowania przedmiotów. Tajemnicze "narzędzia" lewitowały w strumieniu mocy, który z elegancją zwrócił Lisie nakrycie głowy.
-Silere Nox... - dwa tajemnicze słowa wypłynęły spomiędzy warg białowłosej. W tym samym momencie małe przedmioty zaczęły dosłownie nasiąkać energią "wiedźmy", pęczniejąc i powiększając się w bardzo szybkim tempie. Już po kilku sekundach dało się spostrzec, czym tak naprawdę były... a gdy upłynęło ich kilkanaście, wokół niewiasty krążyło 18 ludzkich czaszek. Poruszały się one po trzech kolistych torach, potrójnie otaczając swoją właścicielkę. Co ciekawe, pozostałości głów były w niemalże idealnym stanie, bez pęknięć, czy zanieczyszczeń.
-Dlaczego nie zaatakowałeś? Miałeś na to idealną okazję - zwróciła się czerwonooka do czerwonookiego. Jej spojrzenie, raz po raz zasłaniane przez lewitujące kości utkwiło w coraz bardziej rozentuzjazmowanym Carverze.
-Nie po to cała ta pompa, żebym teraz rozerwał cię na strzępy bez żadnej walki... - burknął Bruce, lekko się pochylając i rozstawiając nogi w pełnej gotowości. Palce jego otwartej dłoni raz jeszcze się zagięły, gotowe rozerwać każdy cel. Odpowiedź Generała zdawała się nie robić żadnego wrażenia na białowłosej gotce.
-Zabiłeś 57 osób w drodze tutaj. Nie sądziłam, że możesz być aż tak nierozważny... - skomentowała krótko, zimnym wzrokiem lustrując szorstką twarz mężczyzny. -Od tego momentu w ogóle nie dostaniesz już szansy na dotknięcie mnie - wcale się nie przechwalała. Nie tylko nie wyglądała na taką osobę, ale też faktycznie odbiegała od podobnego wzorca charakteru. Mówiła z całkowitą, obiektywną pewnością, co w sercach normalnych ludzi zasiałoby chociaż znikomy niepokój. Carver jednak nie należał do normalnych. On wcale nie zwrócił na to uwagi..
***
     Drzwi do wypełnionej cywilami komnaty-schronu otworzyły się po raz kolejny. Raz jeszcze stanął w nich Kurokawa, którego wcześniej bardzo długie i problematyczne włosy zostały teraz ograniczone do minimum, lekko uwidaczniając uszy. Gęste i niesfornie rozczochrane pukle doskonale przywracały dawny wizerunek chłopaka. Tym razem również jego ubiór był inny... choć biorąc pod uwagę poprzedni raz, można było powiedzieć, że po prostu "był". Nastolatek miał bowiem na sobie cienką, wyposażoną w kaptur bluzkę z krótkimi rękawami. Jej jasnopomarańczowa barwa przeradzała się w czerwień na wszystkich zwieńczeniach. Pod nią jednak dało się dojrzeć inną, o wiele bardziej opiętą - siwą i ciągnącą się do samych przegubów w nadgarstkach. Tego samego koloru luźne, całkiem zwężone na końcach nogawek spodnie znikały w specyficznych, czarno-białych butach. Obuwie Naito przypominało nieco dłuższą wersję tenisówek, jednak zamiast sznurowadeł posiadało ono rzepy. Wygląd gimnazjalisty zmienił się bardzo drastycznie pod wpływem wspomnianych czynników. Co ciekawe, on sam, który był przywiązany do standardowych, "smutnych" barw, wcale nie czuł się źle z nowym image'm. 
-Dziwne. Znalazłem to wszystko w pudełku pod moim łóżkiem. Tenjiro-san'owi należą się podziękowania. Podwójne, z tego, co widzę - pomyślał posiadacz Przeklętych Oczu, zbliżając się powoli do kominka, przy którym wcześniej spotkał się z towarzyszami. Na jednym z taboretów, wpatrzony w płomienie siedział Tatsuya. Czempion naprawdę zaskoczył drugoklasistę swą częściową zmianą podejścia. Dziedzic Pierwszego Króla nie pomyślałby, że jego dawny rywal będzie w stanie wytrzymać w tłumie nieznajomych bez wszczynania bójek.
-Może po prostu boją się go zaczepić? - przeszło przez myśl Kurokawie, a już po chwili z przekonaniem sam sobie pokiwał głową. Między byłym Połykaczem Grzechów, a najbliższym cywilem widniał bowiem spory pas "ziemi niczyjej".
-Nareszcie, kurwa! Ile można czekać? Skoro już prosisz o pomoc, jak ostatnia ciota, mógłbyś chociaż przyjść pierwszy! Widzisz? Trzy minuty po czasie! - zbulwersował się heterochromik, palcem wskazując cyfrowy zegar naścienny, wewnątrz którego znajdowało się około 9 małych, podłużnych kryształów energii. Działające na nie pole magnetyczne zmuszało przedmioty do układania się w określoną godzinę z niezwykłą dokładnością.
-Wybacz, pomyliłem korytarze, Tatsuya-san - zaśmiał się przyjaźnie Naito, co wcale nie uspokoiło rozeźlonego nastolatka. -Ale odbiegając od tego... Jak dawno zostawiłeś Połykaczy Grzechów? - spytał niespodziewanie Kurokawa, lekko zaskakując dziedzica Drugiego Króla. Posiadacz Przeklętych Oczu bez trudu połączył fakt obecności czempiona w siedzibie Rycerzy z jego przynależnością, natychmiast wyciągając odpowiednie wnioski.
-Niedługo po naszej walce w twierdzy... ale nie popadaj w samozachwyt, gnoju! Masz z tym tyle wspólnego, co glizda z gołębiem! - ponownie wydarł się mistrz areny juniorów, kultywując swą filozofię nienawiści do wszystkiego. 
-Naturalnie! Doskonale zdaję sobie sprawę z twojej niezależności, Tatsuya-san - uśmiechnął się przekornie drugoklasista, na co jego rozmówca raz jeszcze wrócił twarz w stronę kominka, burcząc coś pod nosem. Ewidentnie miał zamiar coś powiedzieć, a gimnazjalista nie próbował w żaden sposób tego przyspieszać.
-Kurokawa... Nie mam pojęcia, jak to zrobisz, ale doskonale wiem, że przekonasz Rycerzy, by dołączyli do bitwy. Gdy to się stanie... nie licz na mnie. Ja... nie będę walczył z tymi ludźmi, jasne? - mówił heterochromik głosem naprawdę smętnym i poważnym, jak na niego. Tym niemniej drgnął nieznacznie, gdy poczuł dłoń obywatela Akashimy na swoim ramieniu.
-Rozumiem. Nigdy nie śmiałbym cię zmusić do walki z tymi, wśród których spędziłeś tak dużą część życia. Nie zrobiłbym tego przyjacielowi... - niezależnie od tego, jak prosto i sztampowo brzmiał Naito, w jego słowach słychać było przede wszystkim... szczerość. Dziedzic Pierwszego Króla raz jeszcze udowodnił swoją zdolność rozumienia cudzych uczuć.
-Byłem raz w twoim mieście. Zabiłem wtedy trzech gości. Byli chyba z twojej szkoły... - wyznał niespodziewanie Tatsuya, po czym przeklął w duchu, nie wiedząc, co w niego wstąpiło. Nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle to powiedział, lecz jeszcze bardziej zadziwił go spokojny wyraz twarzy rozmówcy.
-Rozumiem - wyrzekł tylko gimnazjalista. Nie pierwszy raz przekonał się o swej własnej niesprawiedliwości. Z tak niebywałą łatwością przyjął upiorną wieść tylko dlatego, że dotyczyła ludzi, którzy nic dla niego nie znaczyli. Dotyczyła ludzi, którzy spuszczali wzrok, gdy jemu działa się krzywda i którzy zawsze byli po stronie zwycięzcy. Ta świadomość wypełniła goryczą serce chłopaka. Być może rozmowa dwóch czarnowłosych potoczyłaby się dalej, gdyby w otwartych drzwiach nie stanęli właśnie Rinji wraz z Rikimaru.
-Nie mam pojęcia, po co to całe czekanie. Dobrze wiedziałeś, że nikt z nas się nie wycofa, prawda? - żachnął się już z daleka albinos, zbliżając się do przyjaciela i wytrącając go z zamyślenia.
-Możliwe... - uśmiechnął się tajemniczo posiadacz Przeklętych Oczu.
***
     W mgnieniu oka jedna z czaszek wystrzeliła z tworzonej obręczy, kierując się prosto w stronę Carvera. Generał wyjątkowo postanowił uniknąć przyjęcia obrażeń, bez zastanowienia odbijając się w prawo z pomocą energii duchowej. Ominięty pocisk wbił się w podłogę, z monstrualną siłą wzbijając tumany kurzu, które zalały salę biesiadną. Bruce rzucił się naprzód natychmiast po wylądowaniu na stałym gruncie, zupełnie ignorując wcześniejszy atak. Obydwie dłonie mężczyzny otoczyła jarząca się poświata z mocy duchowej. Tym razem nie walczył z żadnym amatorem. Tym razem mógł wciągnąć nozdrzami powietrze i poczuć coś innego, niż strach przeciwnika. Tym razem czuł tylko i wyłącznie paskudną wręcz pewność siebie, tak zimną i stałą, niczym noc polarna. Co jednak niespotykane, uczucie to nie należało do niego samego. Właśnie ta świadomość wywoływała nieustępliwy uśmiech na jego twarzy. Czerwone oczy "Wilkołaka" skupiły się na cichej białowłosej.
     Nagle z chmury pyłu raz jeszcze wystrzeliła ludzka czaszka. Dzwoniąc zębami, ruszyła skośnie w stronę pędzącego Generała, rozwierając szczękę, jakby chciała wgryźć się w jego ciało. Mężczyzna ani myślał się zatrzymać. Pomimo buzującej w jego żyłach krwi bez trudu usłyszał niepokojący klekot, choć z reakcją czekał do ostatniej chwili. Wtedy to właśnie w pełnym biegu wykonał obrót o 360 stopni, zgarniając prawą dłonią wspomnianą pozostałość człowieka. Natychmiast dołączyła do niej lewa dłoń z ewidentnym zamiarem zmiażdżenia "pocisku", jednak tuż przed dotknięciem kości czaszka... zajaśniała jaskrawym blaskiem. Z jej oczodołów i dziurek nosowych wystrzeliły snopy światła. Nim Carver w ogóle pojął powagę sytuacji, trzymane przez niego trofeum... wybuchło. Potężna, nagła eksplozja pochłonęła jego ciało, o dziwo zatrzymując - zdawałoby się - niepowstrzymaną szarżę.
     Czerwonooki instynktownie rzucił się do tyłu, wydostając przy okazji z chmury dymu. Oprócz faktu, że spora część jego ciała została osmalona, a skóra na jego dłoniach poparzona i pozrywana, nie doznał żadnych poważniejszych obrażeń. Mężczyzna, którego prawe ramiączko podkoszulka pękło, chrząknął głośno. Nad Bruce'm unosiły się słupy dymu. Generał, pozbawiony już entuzjastycznego uśmiechu, starł wierzchem dłoni sadzę z twarzy. Zdawał sobie sprawę, że gdyby choć częściowo nie utwardził skóry, nawet jego wytrzymałe ciało doznałoby ciężkich uszkodzeń. Co więcej jednak, wraz z tą świadomością nadeszła niepewna obawa.
-Przez cały ten czas były przeładowane energią. Ścisnęła ją w jednym punkcie tak mocno i na tak długo, że eksplodowała podczas rozluźnienia. Te skurwysyny mają niezły rozmach... ale czy każda czaszka to bomba? - wniosek, do którego doszedł był czymś naturalnym. Nie będąc pewnym tego, czy jest to prawdą, stał w bezruchu, lustrując wzrokiem swą przeciwniczkę. Wiedział, jak niebezpieczne były wspomniane ładunki wybuchowe, więc oczywiście rozważył możliwość detonowania ich na odległość. Nie miał jednak pojęcia o tym, że taki właśnie był cel Lisy... i że miała ona również plan B.
-Wygląda na to, że nawet taki tępy osiłek, jak on ma trochę oleju w głowie. To była jedyna czaszka, która mogła wybuchnąć. Tylko ta pochłonęła wystarczająco dużo mocy. Przy obecnym tempie walki nie będę miała czasu na doładowanie kolejnej, ale... chyba już nie będę musiała tego robić. Dopóki sądzi, że każda czaszka jest bombą, nie będzie atakował tak chaotycznie. Dzięki temu ja będę w stanie przewidzieć jego ruchy... - pomyślała "wiedźma", zachowując swą kamienną twarz. Nie spodziewała się jednak tego, co stało się po chwili. Carver bowiem... zaśmiał się. Wybuchł gromkim, beztroskim, ale też na swój sposób strasznym śmiechem.
-Rozumiem... Nie jesteś wcale tak słaba, na jaką wyglądasz. To dobrze, bo masz całkiem sporo mocy duchowej... Szkoda tylko, że z całym tym gównem trafiłaś właśnie na mnie... - wyszczerzył zęby Generał, rozkoszując się przypływem adrenaliny.
-Co masz na myśli? - spytała bez zbędnych emocji Lisa.
-Jestem berserkerem... Jeśli nie masz co najmniej stu takich bombeczek... to lepiej szykuj sobie bilet na przepływ Styksem! - ryknął Bruce, z jeszcze większą natarczywością ruszając ku przeciwniczce. Kobieta machnęła obojgiem dłoni, posyłając cały rój czaszek w stronę oponenta. Skupisko rozprysnęło się w specyficzny sposób, otaczając go z każdej strony... i natychmiast atakując. Dwie pierwsze czaszki Carver pochwycił obojgiem dłoni, by pod wpływem zwiększonego nacisku zmiażdżyć je na proch. Gdy tylko wyczuł, że kilka innych szykuje się do wgryzienia w jego odsłonięte plecy... wybił się naprzód z pomocą energii duchowej, dosłownie taranując pięć innych i rozrzucając je na wszystkie strony. Zachowywał się niemalże, jak czołg, bez najmniejszego trudu przebijając się przez zaporę z taką siłą oraz prędkością, że żadna z czaszek nie miała nawet szans na zranienie go. 
-Nie spodziewałam się, że jest aż takim głupcem. Wydaje mu się, że ma prawo bez żadnego planu działania zaatakować jakiegokolwiek wroga tylko dlatego, że sam ma ciało ze stali? Zawiodłaś mnie, Gwardio Madnessów... - pomyślała białowłosa, za spokojem czekając na biegnącego "wilkołaka". Choć on tego nie zauważył, wszelkie ataki czaszek nie miały już na celu ugryzienia go. By zachować je na odpowiedni moment, kobieta zdecydowała ograniczyć ich ruchy do sporadycznego uderzania w różne fragmenty ciała mężczyzny. Również i to zignorował szalejący berserker. I gdy jego lewa dłoń wystrzeliła do przodu, będąc już metr od gotki, w nadgarstek Madnessa wbiły się obydwie szczęki jednej z czaszek. Stare, choć dobrze zachowane zęby przeniknęły skórę i mięśnie, delikatnie uderzając o kości. Carver zignorował ten fakt, bez zastanowienia wbijając swe palce w brzuch kobiety, którą wygiął impet zderzenia.
-Hej... To było potwornie nudne, wiesz? Nie po to tu przyszedłem, żeby po godzinie wracać do domu! - zajęczał z irytacją Generał. W tym właśnie momencie wytrzeszczył oczy. Dopiero wtedy bowiem zdał sobie sprawę, że z ust ani "rany" jego przeciwniczki nie wypłynęła nawet kropelka krwi. W jednej chwili nastąpiła mała zamiana ról. Upiorny, głośny chichot białowłosej odbił się od wszystkich ścian z tajemniczym natężeniem. Blade, drobne ramiona przebitej oplotły delikatnie i czule przedramię mężczyzny. W ciągu sekundy całe ciało Lisy... rozpłynęło się. Tracąca kształt masa zmieniła się w falę wrzącej wody, która momentalnie oblała górną kończynę Carvera. Czerwonooki odruchowo cofnął boleśnie poparzoną, zaczerwienioną rękę, rozglądając się dokoła. Całkiem zignorował wgryzającą się w jego skórę ludzką czaszkę... do czasu. Do czasu, gdy jej oczodoły zostały znikąd wypełnione... przez najprawdziwsze w świecie, żywe, krwistoczerwone oczy. Nienaturalnie duże, wypełniające po brzegi otwory, niepokojące swym pustym wyrazem... zdecydowanie obróciły się, spoglądając w twarz zdezorientowanego "wilkołaka". Liczba na jego lewym ramieniu nie powiększyła się...

Koniec Rozdziału 81
Następnym razem: Mimesis

2 komentarze:

  1. Ale się dużo działo! Jestem ciekawy jak Naito by zareagował jakby dowiedział się kogo zabił Tatsuya ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, biorąc pod uwagę, że nie przejął się zbytnio "nołnejmami" ze szkoły, do których nie bez powodu czuł niechęć, na TYM etapie historii nie czułby żalu po ich śmierci. Aczkolwiek podkreślam - "na TYM etapie historii" ;)
      Również pozdrawiam ^^

      Usuń