piątek, 28 marca 2014

Rozdział 87: Haniebne dzieje

ROZDZIAŁ 87

     Opadające na ziemię języki światła przepalały się przez ciała kilku setek Madnessów z niemożliwą do oszacowania prędkością i celnością. Żaden z gwardzistów nie był nawet w stanie spodziewać się nadejścia tak potężnego, tak nieobliczalnego ataku. Nikomu, w kogo wycelował Bachir nie udało się zrobić uniku. "Łzy" miniaturowego słońca przeszywały ich z taką mocą, że nawet po zabiciu wroga zagłębiały się co najmniej kilkanaście metrów pod ziemię. Świetlisty deszcz był jednocześnie przerażający i piękny. Gdy na kilka sekund rozjaśnił niebo, niemożliwym okazał się fakt podjęcia decyzji. Każdy stawał jednak przed wyborem - stać i spokojnie czekać na nieuchronną śmierć, czy wzorem zwierząt rzucić się do zupełnie bezcelowej ucieczki.
-Kim jesteście teraz, członkowie Gwardii Madnessów? Czy nadal uznajecie się za moich przeciwników? A może porzucicie swą zgubną dumę i poddacie się tym, których nigdy nie zdołacie zrozumieć? Hariyama... próbowałeś wszystko ukryć. Zebrałeś tyle gładkich, nieznających wojny twarzy i kazałeś im ruszyć do walki. Zrobili to dla ciebie. Bo jesteś silny nie tylko ciałem, lecz również umysłem. Ale czy powiedziałeś im, dlaczego tak naprawdę walczą? Czy oni wszyscy rozumieją, kim jesteśmy my? Kim są oni sami? A jeśli pierwsza możliwość jest faktycznym stanem rzeczy... czy to oznacza, że aż tak bardzo się zmieniłeś? - złote oczy stojącego w powietrzu mulata lustrowały 308 kraterów i 308 trucheł. Tymczasem na samym dole, na wcześniej twardej, a teraz zmiękczonej krwią ziemi zapanował chaos.
     Nikt nie wiedział, co się dzieje. Nie do końca zorganizowane wojska, prowadzone do przodu jednym, prostym rozkazem zaczęły rozlatywać się na wszystkie strony, pozbawione ingerencji Generała Zhanga. Do tego stopnia rozbito ich gotowość i determinację, którą dysponowali. Byli wręcz, jak maleńkie, dryfujące na morzu podczas sztormu kawałki drewna, miotane na wszystkie strony. Raz wypełniała ich niepewność, raz gotowość. Raz moc, raz niemoc. W tamtym momencie, w tamtym piekle nie chodziło już o sam atak przywódcy wroga. Chodziło o jego prezencję. Prezencję człowieka, który w ogóle się ich nie bał. Który był gotów na wszystko i który umiał wykorzystać wszelkie atuty swoich ludzi. Który instynktownie pokonywał niespodziewane przeciwności losu. Który był wręcz, jak bóg. Jak grecki Zeus, z dystansem przyglądający się słabym, mizernym ludziom, beznadziejnie próbującym okiełznać ogień. Gwardziści nie dorastali mu do pięt. Nie przeżyli tego, co on. Nie byli gotowi na jakiekolwiek zmiany. Przyszli tylko i wyłącznie po zwycięstwo. Łatwe zwycięstwo. Bo przecież miało być ono łatwe. Bo przecież ich było więcej. Bo wspierały ich same legendy, a Połykacze Grzechów dysponowali paroma nieznanymi nikomu obrazami zapomnienia i upokorzenia...
     Odbiwszy się od skały zaledwie kilka sekund wcześniej Generał ze zgrozą przyglądał się piekle w szeregach swych braci. Uniknąwszy ataku snajpera, mógł dokładnie przyjrzeć się ofensywie białowłosego. Wydawało mu się, że cała ta akcja odbyła się w zwolnionym tempie. Nie zdążył nawet dotknąć ziemi. Nie zdążył, bo już było po wszystkim. Paradoksalnie, pomimo gwałtownego ruchu, pomimo małej rozpiętości czasowej... widział dokładnie. Widział tych, którzy rzucili się do opłakiwania swoich rodzin. Widział i tych, którzy w bezsilności padli na kolana, prosząc milczące bóstwa o cud. Widział ból, smutek i żal. Ból psychiczny, bo nikt nie zdążył nawet odpowiednio poczuć tego fizycznego. Nie zdążył... bo natychmiast umierał. Ta wojna była dziwna. Szalona. Chora. Błyskawiczna, rozgrywana zaledwie w jednej bitwie, lecz jednocześnie tak przerażająca, jakby trwała latami. Tam nie było krzyków mordowanych. Agonii i mętnych spojrzeń. Pożegnalnych mów i obietnic. Tam... po prostu ginęli ludzie. Ot tak. Od razu. Potem cisza. Nic. To przykre "nic". To przykre "nic", które pozwalało myśleć, że oddane życia idą na marne. Że nadzieje, cele, wspomnienia, rozterki tych wszystkich ludzi zostały nagle wymazane z kart historii, jakby nigdy nie miały miejsca.
     -Wrócił... Co z tobą, Bruce? Nie wierzę, że zostałeś tak łatwo zabity. Poza tym... chciałbym wiedzieć, co się tam stało. Co takiego stało się w norze Połykaczy Grzechów, że ich przywódca powrócił bardziej zdeterminowany, niż kiedykolwiek? - zastanawiał się Naczelnik Gwardii, ze zdenerwowaniem, które malowało się na jego twarzy. Nie przewidział, że lider wrogich sił tak prędko upora się ze zorganizowanym przez niego desantem. W dodatku w żaden sposób nie udało mu się wyprowadzić Bachira z równowagi. Miał nadzieję, że śmierć podwładnych podziała na mulata, jak płachta na byka, jednak tak się nie stało. Tymczasem jego pojawienie się na polu bitwy wykluczyło kontratak samego Hariyamy. Shigeru nie mógł bowiem pomóc swoim ludziom, mając na karku tego człowieka. Nie tylko to było jednak jego powodem do zmartwień.
-W ogóle się nie spieszył, a ja wiedziałem, co zamierza. Dlaczego więc go nie powstrzymałem? Dlaczego wolałem stać z boku i to wszystko obserwować? Moi ludzie giną setkami celem zdobycia informacji, których nie dał rady uzyskać wywiad... Nauczycielu, czy naprawdę nie potrafię zerwać z przeszłością, gdy mnie nie prowadzisz? - zadawał sobie pytania, na które znał odpowiedź. Choć ta świadomość była czymś przykrym, wiedział o tym, że poświęcił ponad trzystu ludzi, by móc poznać zdolność swojego przeciwnika. Ostatecznie ta wiedza tylko zwiększyła jego ostrożność. Zdawał sobie sprawę, że nie byłby w stanie wygrać z Bachirem, nie będąc w doskonałej formie. Musiał oszczędzać siły, cokolwiek by się nie działo.
     -Słabi... - rzucił w eter złotooki. -Jesteście po prostu słabi. Padacie na kolana, błagając o cud, ponieważ nie macie powodu do walki. Nie macie wystarczająco dużej motywacji, by bez wahania poświęcić swe życia celem zwycięstwa. Nic nie rozumiecie... - kontynuował białowłosy do momentu, w którym całe jego ciało rozmyło się, zmieniając w porażająco szybką wstęgę światła. Promień fotonów, niczym meteor uderzył w skałę, na której nadal stacjonował jego przyboczny. Julius rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie, gdy ten stanął obok niego z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
-Ich morale padło na twarz. Nie ma sensu poświęcać naszych. Masz w zanadrzu jeszcze jedną rzecz, prawda? - przywódca zwrócił się do Fausta, jak zwykle sprawiając wrażenie wszystkowiedzącego i wszechobecnego bytu.
-Oczywiście. Póki są w rozsypce, mam aż nadto czasu na przygotowania... - uśmiechnął się tajemniczo przywoływacz.
***
     -Czyli to chuchro jest ich przywódcą? Zawiodłem się... Panoszą się wszędzie z taką pompą, że spodziewałem się tu człowieka zdolnego do podbicia całego kraju... a spotykam ledwo zipiącego staruszka w skórze młodzieńca - pomyślał z irytacją Tatsuya, przyglądając się krytycznie Eronisowi, który z pogodnym wyrazem twarzy mierzył ich wzrokiem. W pewnym stopniu przerażał go wigor praktycznie padającego na łopatki mężczyzny. Rinji natomiast stał po zupełnie przeciwnej stronie barykady. Możliwość spotkania żywej legendy, której nigdy nawet nie widział na oczy, napawała go prawdziwą euforią. Całkiem zignorował wszystkie - ironiczne wręcz - "niedoróbki" w prezencji białowłosego. Dodatkowo nakręcał go fakt, że zarówno Paladyn, jak i kosiarz mieli podobną... "kolorystykę". Powaga sytuacji nie pozwalała Okudzie na ugrzęźnięcie w swoim zgubnym podziwie, lecz nie umniejszało to jego wysoce wyolbrzymionych wrażeń.
-Ohayo, Rikimaru-kun! - rzucił nagle największy z Niebiańskich Rycerzy, raz jeszcze skupiając uwagę wszystkich na milczącym czerwonowłosym. Pomimo jego kamiennej twarzy, z łatwością dało się zauważyć jego mozolne próby unikania wzroku Eronisa. Coś było na rzeczy. I choć Tatsuya robił się coraz bardziej podejrzany, a Rinji coraz bardziej zaciekawiony, nikt nie poruszał tej kwestii. W pewnym sensie wszyscy mieli wrażenie, że tak nagłe poznanie prawdy odbiłoby się negatywnie na ich zamiarach. To właśnie wrażenie zostało prędko wychwycone przez błękitnookiego mężczyznę, który z niewiadomego powodu zrezygnował z poruszania drażliwych tematów.
-Jesteście moimi gośćmi, więc usiądźmy, proszę, przy jednym stole. Michelle, czy mogłabyś nas zostawić? Wygląda na to, że... nie ma mnie dzisiaj dla nikogo - polecił kulturalnie, lecz stanowczo Eronis, na co łączniczka skłoniła się z szacunkiem, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi. Proszący gest Paladyna zachęcił czterech nastolatków do zajęcia miejsc. Kurokawa zasiadł na krześle dokładnie naprzeciw rozmówcy, podczas gdy Tatsuya usadził się na taborecie... możliwie jak najdalej od niego. Nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo interesuje go przebieg szykującej się dyskusji. Rikimaru nie odzywał się do nikogo i z nikim nie utrzymywał kontaktu wzrokowego. Choć żaden z jego towarzyszy nie dał rady tego zauważyć, wewnątrz czerwonowłosego trwała prawdziwa burza. Pewien rodzaj strachu... lub raczej niepokoju niemalże zaglądał mu przez ramię. Im dłużej przebywał w tym miejscu, tym bardziej obawiał się ujawnienia prawdy o swojej przeszłości. 
-Choćbym nie wiem, jak się starał, nie umiem się przemóc... nie potrafię. Nie potrafię o tym powiedzieć żadnemu z nich. I nie chodzi tu nawet o to, że nie wiem, jak to ubrać w słowa. Ja... nie wiem, jak oni na to zareagują. Czy będą w stanie nadal uważać mnie za swojego towarzysza, gdy pojmą, kim jestem i co zrobiłem? Naito... zrobiłeś już tak wiele rzeczy, których nikt się nie spodziewał... a mimo wszystko nie potrafię cię uznać za innego, niż wszyscy. Miałem nadzieję, że mnie posłuchasz. Chciałem cię przekonać do porzucenia twojego planu... ale i tego nie umiałem. A teraz siedzę tu, nie wiedząc, co mam zrobić i czując jedynie żałość... - "jednooki" był kimś niezwykłym. Każdy normalny osobnik pękłby od nadmiaru nagromadzonych w nim emocji. Mimo wszystko szermierz, który samokontroli uczył się dzień w dzień od wielu lat, był w stanie wszystko ukryć. Każdy fragment swoich rozterek, którymi nikogo nie próbował obarczyć.
-Nazywam się Kurokawa Naito, Eronis-san - przedstawił się spokojnie "krzyżooki", przerywając niezręczną ciszę.
-Wiem o tym. Michelle wspominała mi o tobie kilka razy. Ponoć twoim Mentorem jest zastępca Generała Noaillesa. Choć jesteś członkiem Gwardii Madnessów od bardzo niedawna, masz już na koncie sporo osiągnięć. Dlatego nie zdziwiła mnie twoja obecność... To, czego dokonałeś od momentu swej rekrutacji pozwoliło mi nakreślić ci pewien wzorzec osobowości. Niemniej jednak twoje cudowne ozdrowienie w tak krytycznym momencie całkowicie mnie zaskoczyło. Gratuluję powrotu do zdrowia, Naito-kun - ten trzęsący się, blady i przemęczony człowiek robił bardzo mylne pierwsze wrażenie. Szybko jednak okazywało się, ile tak naprawdę był wart i jaką był osobą. A dzięki swej subtelnej, pokrzepiającej charyzmie został on najmłodszym Paladynem w historii Miracle City.
-Szczerze dziękuję i przykro mi, że nie możemy porozmawiać bardziej... nieoficjalnie. Po prawdzie miałbym parę kwestii, o których chciałbym z tobą pomówić, Eronis-san, ale... chyba będziemy musieli odłożyć to na później - zachowywał się pewnie. Niezwykle pewnie. To zaistniała sytuacja nastawiła go w ten sposób. To ona pomogła mu stanąć na wysokości zadania, gdy było to najbardziej potrzebne.
-Oczywiście, rozumiem. Ale z tego, co pokrótce wyjaśniła mi Michelle... chcesz mnie prosić o cud, prawda? - atmosfera całkiem się zmieniła, choć nie widać było żadnego konkretnego powodu takiego stanu rzeczy. Po prostu w jednej chwili dało się poczuć, że to przywódca Niebiańskich Rycerzy trzyma w dłoni najlepsze karty.
-Nie... Chcę cię prosić o zrozumienie - odparł z niezmienionym wzrokiem posiadacz Przeklętych Oczu.
-Co chcesz, abym zrozumiał, Naito? - ponaglił go pytaniem "biały rycerz", jakby nigdy nic kierując w jego stronę srebrny półmisek z jakimiś skorupiastymi, czerwonymi owocami. Obywatel Akashimy skinął głową, z wdzięcznością częstując się. Podobnie uczyniła również pozostała trójka nastolatków, choć czempion areny co i rusz spoglądał na gospodarza, jakby przygotowywał się na jego atak. Skostniała, składająca się z wygiętych ku górze segmentów skorupa tajemniczych, morrideńskich owoców była niebywale twarda. Tak twarda, że rozbicie jej graniczyło z cudem. Dziedzic Pierwszego Króla jako jedyny nie był tego faktu świadom. Trójka jego kompanów w milczeniu przyglądała się Paladynowi, próbując rozszyfrować jego zamiary. Otrzymane przez nich owoce, owoce drzewa zwanego Gehenną nie stanowiły bowiem łatwej zdobyczy. W rzeczywistości nikt nie kupował ich razem ze skorupą, gdyż pozbycie się jej graniczyło z cudem. Twardość "zbroi" przewyższała nawet większość podziemnych minerałów, możliwych do odnalezienia w Morriden. Pancerzyki usuwano specjalnymi metodami... wykorzystując do tego najbardziej żrące kwasy, skruszając je w horrendalnie niskich temperaturach, czy najmując wykwalifikowanych specjalistów. Żyli na świecie ludzie, którzy bez trudu utrzymywali się poprzez otwieranie "zbroi" przepotężnych owoców.
-Co jest, kurwa? - heterochromik wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, gdy z całej siły zacisnął na podarunku swą lewą dłoń... nie tworząc na jego skorupie nawet minimalnego pęknięcia. W tym samym momencie poczuł na sobie czyjś wzrok. Wzrok Eronisa. Jego błękitne oczy, które "przypadkiem" skupiały się na mistrzu areny. Nim wybuchowy młodzieniec podjął próbę zmieszania obserwatora z błotem, ten bez najmniejszego trudu... zmiażdżył skorupę owocu Gehenny gołą ręką. Kawałki nieludzko twardego materiału opadły na blat stołu, ukazując niewielki, mięsisty, czerwony miąższ, kształtem przywodzący na myśl dużą malinę.
-Co za parszywy gnój! Specjalnie dał nam to gówno, żeby pochwalić się siłą! Ale... czy to znaczy, że zauważył mój stosunek do niego? Szlag by go! Będę musiał bardziej uważać. Wkurwia mnie obecność tych popieprzonych popaprańców, którzy obserwują każdy mój ruch. Mam to jebane wrażenie, że tylko czekają na okazję do zamknięcia mnie... - zdenerwowany Tatsuya odwrócił się plecami do długowłosego mężczyzny, który uśmiechnął się z szatańską satysfakcją. Nie mając nic lepszego do roboty, mistrz juniorów przystąpił do rytmicznego okładania owocu lewą, wzmocnioną energią duchową pięścią, co wyglądało dość komiczne.
-Nic. To ja chcę coś zrozumieć... - odpowiedział na wcześniejsze pytania Kurokawa z niespotykaną wręcz aurą wokół siebie. Wtedy po raz pierwszy udało mu się zaskoczyć Paladyna, który sądził, że doskonale zna typ ludzi reprezentowany - jego zdaniem - przez "krzyżookiego". Na kilka chwil zapanowała absolutna cisza. Dziedzic Pierwszego Króla odłożył w tym czasie swój owoc na blat, nie wykazując nim żadnego zainteresowania. Nie uległ również żadnej presji ze strony rozmówcy, gdyż nie rozumiał ani trochę niezwykłości tkwiącej w pokazie. Dodatkowo z jego strony nie widać było żadnych wątpliwości związanych z autorytetem i siłą Eronisa.
-Chcę zrozumieć... - podjął wreszcie Naito. -...kim tak naprawdę są Połykacze Grzechów. Uważam, że nie mam żadnego prawa, by wciągać kogoś innego w wojnę, której sam do końca nie rozumiem. Dlatego chciałbym prosić o pomoc właśnie ciebie. W końcu to kronikarze waszego zakonu zajmują się spisywaniem historii Morriden, prawda? - traktował swą rolę bardzo poważnie. Wiedział, że nie rozmawia z byle kim i że musi zacząć coś sobą reprezentować. Niemniej jednak jego prośba wynikała z absolutnie szczerych chęci.
-Interesujące... Gdyby inni Madnessi myśleli w podobny sposób, co ty, cała ta rzeź miałaby o wiele większy sens. Niemniej jednak w tej chwili większość z was należy do Gwardii, więc czuję się zobowiązany, żeby cię ostrzec. Nie mogę ci zagwarantować, że po tym, co usłyszysz nadal będziesz po jej stronie... - powiedział z całkowitą powagą Niebiański Rycerz, zasiewając swego rodzaju ziarno niepokoju w sercach słuchaczy.
-Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Rinji, Rikimaru, Tatsuya... jeśli nie jesteście pewni, co zrobić, możecie stąd wyjść - nawet w tym momencie pomyślał przede wszystkim o towarzyszach. Nie otrzymawszy jednak żadnej, najmniejszej nawet odpowiedzi, uśmiechnął się pod nosem. Głupio zrobił, sądząc, że ktokolwiek by się wycofał. Nawet czempion areny, który całą historię już znał, czuł dziwne napięcie, gdy miał ją usłyszeć od kogoś neutralnego.
***
     -Cały ten kraj oblekają ósemki. Ósemki, które powtarzają się, gdzie tylko mogą. Wielokrotnie, przez całą historię Morriden - mówił sam do siebie Julius z prawą stopą otoczoną przez energię duchową. Tą właśnie kończyną wyrysowywał na skale pewien osobliwy kształt, pozostawiając połyskujący ślad po swojej mocy wszędzie tam, gdzie stawiał podeszwę. Pod nekromantą powstał okrąg o promieniu jednego metra, wewnątrz którego znajdowały się dwa, przenikające przez siebie trójkąty. Wierzchołki figur stykały się z zewnętrzną linią. Taki zabieg rzecz jasna sprawił, że z dwóch figur dało się wyłonić sześć mniejszych, identycznych trójkątów. W każdym z nich znajdowały się symbole alchemiczne, umiejscowione tak, by w przeciwległych polach widniały znaki przeciwstawne. Tak też znakowi ognia odpowiadał znak wody, znakowi ziemi - znak wiatru, a znakowi życia - znak śmierci. W samym centrum, w pozostałym sześciokącie błyszczał symbol stworzenia. Właśnie na nim poprzestał Faust, kończąc marnowanie energii i stając obydwiema stopami na figurze.
-Ośmiu Królów i ich osiem atrybutów. Osiem miast, których kultury połączyły się w jedno. Osiem dni, podczas których zjednoczono ludy tych ziem. A to nie wszystko... W starych legendach mawiano bowiem o ośmiu najpotężniejszych Spaczonych tego świata. Mawiano o tych, spośród nich, które przetrwały setki, a może i tysiące lat, karmiąc się milionami żyć najróżniejszych stworzeń. Prawdziwi królowie morrideńskiej fauny... naprawdę istnieją - pochłonięty własną mową Julius sprawiał wrażenie, jakby koniecznie chciał wysłuchać samego siebie i tego, co ma sobie do powiedzenia. Mimo wszystko stojący obok niego Bachir wiedział już, co szykuje jego podwładny i w duchu był pełen podziwu dla wkładu mężczyzny w przygotowania wojenne. Całe ciało zakapturzonego chudzielca zaczęło momentalnie emanować mocą duchową, która została od razu przeniesiona do dzierżonego oburącz kostura. Połykacz Grzechów z rozmachem uderzył laską o ziemię, sprawiając że jego rysunek wystrzelił w kierunku nieba długi słup energii. Kolumna rozprysła się ponad linią chmur, tworząc szereg gigantycznych fal uderzeniowych, które natychmiast rozbiły obłoki. Całość przypominała nieco tworzące się na wodzie kręgi, co wcale nie pocieszało widzów.
-Patrz i podziwiaj jego majestat, Bachir-sama. Oto jest istota, od której wzięła się mityczna, grecka Hydra. Arcarios, smoczy król... - entuzjazm i podniecenie sprawiało, że blada twarz anemicznie chudego mężczyzny stała się pełna życia. Wielki cień przesłonił bowiem część słońca, zalewając mrokiem armię nieprzyjaciela, niczym zwiastun rychłej zagłady. Gigantyczny potwór, który zapikował z wnętrza zniszczonych chmur przypominał rozmiarami boisko futbolowe. Posiadający cztery, potężnie umięśnione nogi z pazurami wielkości naprawdę rosłego człowieka. Pokryty czarnymi, nastroszonymi łuskami nawet na brzuchu. Z ośmioma długimi na dziesiątki metrów szyjami, na których końcach znajdowały się długie, gadzie paszcze bez uszu, bez rogów, bez żadnych udziwnień... a mimo to diabelnie przerażające. Rozwarte pyski, niczym wyciosane z kamienia posągi, nieruchomo dryfowały w powietrzu. Fioletowe, świecące oczy diabelskiego pomiotu, tego samego koloru ślina, która z górnych szczęk skapywała do dolnych... a nade wszystko długi, zgrabny jak bicz ogon i monumentalne, skórzane skrzydła, których jeden ruch wytwarzał pęd powietrza zdolny do zmiecenia wielu budynków. Tak prezentował się przywołany na pole bitwy Arcarios, który jeszcze bardziej osłabił nadwątlone już morale gwardzistów.
-W imię naszego przywódcy wyślę naszych wrogów w podróż przez wszystkie kręgi piekła! - ryknął spocony z wysiłku i pozbawiony połowy wagi Julius, a ponad tysiąc Połykaczy Grzechów zawtórował mu gromkim okrzykiem.
***
     -Cóż... Aby wyjaśnić wam wszystko w znośny sposób, będę musiał cofnąć się do samego początku. Jak wiecie, tysiąc ludzkich i prawie 10 tysięcy morrideńskich lat temu powstał kraj, w którym znajdujemy się dzisiaj. Morriden, którego założycielami była ósemka Królów i w którego skład wchodziło osiem miast-państw. Terra, Nova, Gamma, Delta, Aera, Zeta, Kanta i Dora zjednoczyły się, tworząc Miracle City - stolicę, w której wybudowanie zaangażowało się wszystkie osiem ludów. Miasto, które zawiera w sobie myśli budowlane, pomysły i kultury ośmiu niezależnych od siebie krajów. Wiecie zapewne, że to posiadacz osławionych, legendarnych Boskich Oczu, Shuun stanął na czele największej unii w dziejach świata. Z tego, co utrwalone zostało w najdawniejszych kronikach wynika, że czasy jego panowania były najwspanialszymi i najbardziej owocnymi latami. Oczy, które pozwalały wejrzeć w ludzkie serca i znajdywać rozwiązania, które odpowiadały każdemu... Te oczy były powodem dobrobytu. Ładu. Porządku. Nic jednak nie trwa wiecznie i również harmonia musiała w końcu upaść. A wszystko to przez jedną osobę. Ósmego Króla, Jadiira. Człowieka, którego zawsze obiektywni kronikarze nazwali najokrutniejszym zdrajcą w dziejach... - gdy mówił, wszyscy słuchali. Bo wiedzieli, jak ogromna była jego wiedza i jak nieprzebranym źródłem informacji był sam Eronis. Zdawali sobie sprawę, że u nikogo innego nie poznaliby tak rzetelnej i bezstronnej wersji wydarzeń. Nawet odwrócony do niego tyłem Tatsuya, który nadal starał się rozłupać skorupę owocu, "przypadkiem" słyszał to, co mówił  Paladyn. -Źródła historyczne bardzo się rozbiegają, gdy chodzi o powód... dla którego zamordował Pierwszego w jego własnej komnacie. Nierozsądnym byłoby zagłębiać się w jego motywy, nie mając co do nich żadnej pewności. Tym niemniej jedno wiadomo na pewno. Jego występek zburzył wszystko w jednej chwili. Zniszczył iluzję pokoju, szacunku i wzajemnej tolerancji. Odebrał bowiem światu człowieka, który każdego dnia czynił cuda. Z tego, co nam wiadomo, Jadiir w ogóle nie próbował się bronić, czy też uciekać. Nie zdołano nawet postawić go przed sądem. Więzienie, w którym go zamknięto zostało zburzone i spustoszone przez rozszalałe tłumy. Na głównym placu Miracle City dokonano najbrutalniejszego linczu, o jakim słyszałem. A mimo wszystko masakrowany przez setki ludzi Król sam sobie zadał śmierć. Prawdopodobnie właśnie to przelało czarę goryczy. Ponieważ zabrakło dwóch z ośmiu najbardziej wpływowych osób w kraju, wszystko zaczęło się sypać. Dodatkowo wielbiące Shuuna tłumy nie otrzymały satysfakcji, nie mogąc osobiście uśmiercić zdrajcy. Upadająca gospodarka, kryzys walutowy, apogeum przekrętów i formowanie się podziemnych anarchistów, chcących zagarnąć dla siebie jak najwięcej... Wszystkie te czynniki doprowadziły do dzisiejszego stanu rzeczy. Wtedy bowiem obywatele siedmiu państw zwrócili się przeciwko obywatelom ósmego. Innymi słowy... wszyscy ludzie, którzy dołączyli do Morriden z ramienia Jadiira... byli od tamtego momentu prześladowani - Kurokawa całkowicie pogrążał się w słowach rozmówcy, chłonąc i wyobrażając sobie wszystko to, co słyszał. Wiedział bowiem, że od tej rozmowy zależeć miało jego stanowisko w całej sprawie. Bicie jego serca stopniowo przyspieszało, gdy z każdym wypowiedzianym zdaniem gęstniała atmosfera. -Pogrom. Pogrom był pierwszą rzeczą, do której doszło. Pogrom, w wyniku którego wyciągano na ulicę niewinnych ludzi. Kamieniowano kobiety i dzieci. Wieszano ich na wiaduktach. Krzyżowano w kluczowych dzielnicach stolicy. Mieszkańcom nieistniejącej już Kanty palono domy, przetrącano nogi, palono ich na stosie. I nie chodzi już tylko o to, jak złe, jak nieludzkie to było. Ludzie w tym kraju miłowali Pierwszego Króla, niczym Boga. Był dla nich prawdziwym mesjaszem, cudotwórcą. Jego istnienie było dla nich tak nieprawdopodobne, jak piękny sen, z którego nie chcieli się budzić. W pewnym sensie uwierzyli nawet, że skoro ich przywódca mógł wszystko, to mógł również żyć wiecznie. Ich uwielbienie względem tego człowieka sprawiło, że szukając za niego pomsty... całkiem sprzeniewierzyli się ideałom Shuuna. Morriden straciło Króla. Nim zdołano powstrzymać uliczny terror, było już za późno. W obliczu bezkrólewia wybuchła wojna domowa. Ci, którzy wcześniej, w całej tej zawierusze wyrwali dla siebie najbardziej smakowite kąski, mogli już wyjść z podziemia. Mogli otwarcie użyć swoich środków, by zbroić ludzi, by pobudzić przepływ gotówki. Dilerzy, handlarze niewolnikami, treserzy Spaczonych... Wszyscy byli potrzebni, bo każdy obywatel pragnął bezpieczeństwa. Znacznie rozwinęła się prostytucja. Bez realnego handlu międzymiastowego... wszystko pękło, jak bańka. Brakowało jedzenia, czystej wody, materiałów budowlanych, tekstyliów i całej reszty. Był ból, płacz i zgrzytanie zębów... jako przerwa od mordowania się setkami. Każdy zabierał każdemu, by zaraz stracić to, co ukradł i paść martwym. Brak pieniędzy u szarych ludzi z tłumu przyczynił się do stosowania najemnictwa. Do rozwoju trup złodziejskich. Wszystkim żyło się źle głównie z powodu "kantowskiego pogromu"... a mimo wszystko winą obarczyli właśnie ludzi z Kanty - ciężkie słowa płynęły z sinych ust Paladyna, który historię te znał zbyt dobrze, by raz jeszcze mogła ona go poruszyć. Niemniej jednak Naito czuł, jak jego oczy pieką go coraz mocniej. O wojnach uczył się w szkole. O wojnach czytał w książkach i mangach. Zmyślonych. Złudnych. Teraz z pierwszej ręki słyszał o prawdziwiej, samodzielnie szykując się do ruszenia na takową.
-Co z resztą? Pozostała przecież jeszcze szóstka Królów! Nikt nie próbował poprawić sytuacji? - musiał się w końcu odezwać, gdyż miał nieprzyjemne wrażenie, że Eronis zwyczajnie omijał ten temat.
-To nie do końca tak. Wiele wojen domowych kończy się poprzez ingerencję dobrze prosperującego, sojuszniczego kraju, który pomaga zgasić całą tę pożogę. Morriden takowego nie miało... i to okazało się być błędem. Madnessi bowiem nie są normalnymi ludźmi. Zepchnięci pod ścianę mogli zrobić o wiele więcej, niż takowi. I w ich przypadku nie wystarczały pałki i granaty hukowe, by rozbijać całe tłumy. Choć największe ognie trawiły stolicę, dawne miasta-państwa również zaczęły płonąć. Blokowane trakty, zubożenie... i jednomyślność. Pierwszy raz jednomyślność okazała się być czymś złym. Nie było na czym się oprzeć, gdy próbowano okiełznać całą tę nienawiść. Nie dało rady skorzystać z pomocy wojska, bo ono samo brało we wszystkim udział. Każdy walczył, a ci, którzy nie byli w stanie... po prostu cierpieli. W ten sposób nie dało się urządzić jakichkolwiek wyborów. Nie można było tak po prostu wybrać nowego przywódcy po zamachu, jaki nastąpił. Wybór bowiem nie byłby już tak jednomyślny, jak chęci do wojny. Podjęto zatem najbardziej radykalną i najbardziej brzemienną w skutkach decyzję. Jedyny sposób, by w ogóle pomyśleć o ocaleniu państwa przed całkowitym zniszczeniem. Cała szóstka Królów wkroczyła na ulicę... i każdy z nich zaczął w pojedynkę walczyć z obywatelami innego kraju członkowskiego. Dawni władcy małych nacji osobiście mordowali przywódców buntów. Osobiście sądzili zaopatrzeniowców, wypleniali podziemnych guru, niszczyli plany sabotażowe. W długim i żmudnym procesie zmuszeni zostali do zabicia wielu spośród tych, których chcieli chronić, by móc ocalić większość. Minęło wiele czasu, nim wojna domowa całkiem dobiegła końca. A nawet gdy to się stało, zdruzgotane Morriden było tak kruche, że mogłoby się załamać przy najlżejszym wietrze. Nienawiść 7/8 obywateli nie zmalała. Do jednego, podstawowego powodu... do "rdzenia" dochodziło bowiem wiele mniejszych. Setki maleńkich, osobistych powodów, dla których pragnęli śmierci "dzieci Jadiira". Królowie nie mieli więc innego wyjścia, aniżeli zaprzestać szerzenia idei równości i tolerancji. By zapobiec kolejnej wewnętrznej wojnie... pozamykali obywateli byłej Kanty w gettach, w slumsach. Stali się opluwaną, nie szanowaną przez nikogo, najgorszą warstwą społeczną, poniżaną i często bezkarnie zabijaną. Getta odgrodzono od "ludzkich" dzielnic. Kantyjczycy zostali zamknięci w klatkach, jak zwierzęta. Bez rekompensaty za uczynione im krzywdy, pogłębiano tylko kolejne. Niektórzy z uciśnionych utracili nawet szacunek do samych siebie. Stracili miłość do swojego pochodzenia i swojej osobistej, odrębnej historii. Fałszowali nawet swoje dokumenty, by nie brano ich za obywateli Kanty i by pozwolono im opuścić getta. Jeśli o mnie chodzi, to było chyba najsmutniejsze. Widzieć ludzi, którzy doświadczyli tak potwornego cierpienia, że zdecydowali się porzucić to, kim byli i kim są... To ponad moje wszelkie wyobrażenia - obywatel Akashimy zgadzał się z opowiadającym w całej rozciągłości. Zobaczywszy na początku tak idealnie prosperujące miasto, jak Miracle City, gdzie najróżniejsi ludzie żyli w zgodzie ze sobą... nigdy nie pomyślałby, że to miejsce mogło mieć taką przeszłość. W miarę poznawania historii Morriden, pojmował jednak, jak wiele oczywistych czynników całkowicie pominął. Jak niedomyślny i głupi był, by nie wpaść na coś tak oczywistego.
-Zerwanie połączeń handlowych oznaczało zastój gotówkowy, a do odbudowania zniszczonego państwa potrzebne były pieniądze. Dodatkowo ogromne straty w ludziach sprawiły, że uzbieranie z podatków odpowiednich sum w krótkim czasie nie było możliwe. Królowie nie mogli również owych świadczeń podwyższyć, gdyż ich poddani nie posiadali odpowiednich środków. Był to kolejny, bardzo poważny mankament jednorodności. Morriden nie miało bowiem od kogo pożyczyć. Dlatego też w akcie desperacji zdecydowano się na pójście po najmniejszej linii oporu. Zdecydowano o wykorzystaniu Kantyjczyków... jako niewolników. Ich praca miała szybko odnowić gospodarkę kraju, gdyż inne wyjścia po prostu nie istniały. Tak nisko upadło tak wspaniałe państwo... a wszystko z powodu jednego tylko incydentu... - błękitnooki mężczyzna zawiesił głos. Rikimaru pochylał głowę tak mocno, jak umiał. Kurokawa patrzył w blat z pustym, rozbitym spojrzeniem. Rinji dusił w sobie szloch, zaciągnąwszy czapkę na oczy i skrzyżowawszy ramiona na klatce piersiowej. Pozbawionej wyrazu, pozbawionej życia twarzy Tatsuyi nikt nie mógł dojrzeć. Każdy jednak zauważył, że trzymany przez niego wcześniej owoc wypadł z jego spuszczonej ku ziemi dłoni, turlając się pod samą ścianę. Każdy... z wyjątkiem samego heterochromika.
-Eronis-san... to wcale nie koniec, prawda? - zapytał Naito, choć doskonale znał odpowiedź. Paladyn pokręcił głową na boki.
-Nie. To dopiero początek... - wyrzucił z siebie ciężkim, ponurym głosem.

Koniec Rozdziału 87
Następnym razem: Ból i cierpienie

2 komentarze:

  1. Och! Jak dobrze w końcu poznać trochę więcej informacji o przeszłości. Czuję, że coraz bardziej zaczynam rozumieć cały świat przedstawiony!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że opisałem to w łatwy do przyswojenia i ogarnięcia sposób ;) Również pozdrawiam ^^

      Usuń