ROZDZIAŁ 151
-Trzęsą mi się dłonie... - stwierdził w duchu Rinji, chodząc to w jedną, to w drugą po korytarzu, wciąż nie opuszczając okolic bramy. -Już Rikimaru chciałem pokonać szybko i bez wyrzutów sumienia, a wyszło, jak wyszło. Co zrobię teraz? - zacisnął zęby z nieprzyjemnym grymasem, gdy tylko w jego głowie pojawił się świeży jeszcze obraz. Obraz turlającej się po ziemi głowy szermierza i fontanny krwi, która obryzgała wszystko dookoła. -Na coś takiego nie umiem się przygotować. Do tej pory jeszcze się do końca nie uspokoiłem. Co się stanie, jeśli podczas kolejnej walki stanie się coś podobnego? Szok może sprawić, że przegram... - w swoich rozważaniach usilnie próbował zastąpić osobiste odczucia logiką i rozwagą. Pod uwagę brał ryzyko i korzyść zamiast lojalności i sumienia. Jego dajmonion krzyczał najgłośniej, jak umiał, jednak albinos miał do zrobienia coś ważnego. Wystarczająco ważnego, by z bólem i nienawiścią do samego siebie podeptać przyjaźń... oraz zbudowane zaufanie. -Kolejna taka scena sprawi, że nie dam rady walczyć dalej. Jestem pewny. Atak taki, jak wcześniej musi być ostatnim atakiem. W przeciwnym wypadku... będzie po mnie - miał wrażenie, że śniadanie podjeżdża mu po samo gardło, a jednocześnie czuł się, jakby w jego żołądku znikąd pojawiła się nienasycona czarna dziura, zionąca pustką. Pustką ciemną i chłodną. -Ten cały Michael nieźle sobie radzi. Gdyby odpadł, teraz nie byłoby żadnego problemu. Może nawet nie musiałbym walczyć z Naito... Nie, nie mogę myśleć o takich głupotach! "Może" jest Martwe! Pójdę tam. Wyjdę na arenę i pokonam go. Muszę to zrobić. Pokażę mu, jak silny się stałem. Żaden z nich nie starał się tak bardzo, jak ja! Rikimaru miał ten swój zastój, Naito stroni od walki, a Tatsuya był zbyt zajęty okładaniem słabeuszy. Mam o wiele większe szanse, niż oni. Ten bokser jest straszny, ale na pewno nie jest tak zwinny, jak ja. Z resztą jakoś sobie poradzę. Mam moją kosę, mam moje cele, mam Sendo no Tatsumaki... Lider chciałby, żebym wygrał, Yashiro chciałby, żebym wygrał, chociaż nie ma odwagi tego przyznać - nawet nie zauważył, kiedy zadyszał się, jak zapędzone w kozi róg zwierzę.
-To już ten czas! - przewijający się przez wszystkie zakamarki koloseum głos komentatora skutecznie przerwał "mowę" motywacyjną młodego Okudy. -Z 24-ch zawodników pierwszej grupy pozostało 12-tu! Drugą serię otworzy pojedynek dobrze się zapowiadających debiutantów Turnieju Niebiańskich Rycerzy - zdawało się, że mężczyźnie dodatkowo płacą za częstsze powtarzanie oficjalnej nazwy zawodów. Z drugiej strony ten osobnik nie potrzebował pieniędzy - miał ich wystarczająco dużo, by utrzymywać bez podatków własne miasto przez dziesiątki lat, a po śmierci Giovanniego stał się najbogatszą personą w kraju. Oficjalnie wciąż pozostawał nim król, jednak każdy pozbawiony klapek na oczach mieszkaniec Miracle City zdawał sobie sprawę z ciemnych interesów Josepha. Co ciekawe, żaden z nich nie miał pojęcia, jakie dokładnie były źródła jego dochodów.
-To już ten czas! - przewijający się przez wszystkie zakamarki koloseum głos komentatora skutecznie przerwał "mowę" motywacyjną młodego Okudy. -Z 24-ch zawodników pierwszej grupy pozostało 12-tu! Drugą serię otworzy pojedynek dobrze się zapowiadających debiutantów Turnieju Niebiańskich Rycerzy - zdawało się, że mężczyźnie dodatkowo płacą za częstsze powtarzanie oficjalnej nazwy zawodów. Z drugiej strony ten osobnik nie potrzebował pieniędzy - miał ich wystarczająco dużo, by utrzymywać bez podatków własne miasto przez dziesiątki lat, a po śmierci Giovanniego stał się najbogatszą personą w kraju. Oficjalnie wciąż pozostawał nim król, jednak każdy pozbawiony klapek na oczach mieszkaniec Miracle City zdawał sobie sprawę z ciemnych interesów Josepha. Co ciekawe, żaden z nich nie miał pojęcia, jakie dokładnie były źródła jego dochodów.
***
-Przed państwem kolejny raz wystąpi... Okuda Rinji! - obwieścił radośnie Fletcher, bezlitośnie podkreślając nazwisko chłopaka - tak, jak ostatnim razem. Podobnie też widzowie raz jeszcze podnieśli gwar, wygwizdując i obrzucając obelgami wkraczającego na arenę albinosa. Nadal nikt nie był mu przychylny i choć nastolatek zdołał wielu utrzeć nos podczas ostatniej walki, teraz te osoby jeszcze zajadlej życzyły mu porażki, śmierci i wszystkiego, co najgorsze. Tym razem "niestety" nie zdołali oni obrzucić całej areny resztkami jedzenia ani pojemnikami po przekąskach, ponieważ niespodziewanie z każdej barierki na każdym poziomie wyłoniły się kilkumetrowe "szyby" z mocy duchowej. Ich lekko fioletowa powierzchnia odbiła pierwszą falę pocisków. Druga już nie nadeszła. Trudno jednak byłoby mówić o "dobroci serca" mistrza ceremonii. Nikt po prostu nie chciał dokładać sobie roboty i sprzątać pola bitwy po zakończeniu walki. Nie było w tym ani nutki współczucia.
-Jego przeciwnikiem... i być może pogromcą będzie chłopak, który już kilka razy pokazał nam, że nie ma z nim żartów. Powitajcie gorąco... Naito Kurokawę! - komentator celowo nie kwapił się do lepszego przedstawienia postaci kosiarza, jednak z wielką chęcią kierował nadzieje tłumu na jego oponenta. Stąd właśnie potok obelg, który zalewał młodego Okudę szybko zmienił się w jednomyślny doping... kierowany już ku mieszkańcowi Akashimy. Tego z kolei wcale to nie cieszyło. Wyraz jego twarzy pozostał hardy i zachmurzony. Cel, który musiał zrealizować wystarczająco targał jego emocjami, a negatywny stosunek widzów do Rinji'ego wcale mu nie pomagał.
-Jak dotąd ukazał się nam jako utalentowany "quick-starter", ale to z pewnością nie wszystko, co jest w stanie nam pokazać. Nawiasem mówiąc, ten turniej przyniósł nam prawdziwy wysyp "quick-starterów", przez co wiele walk trwa nie więcej, niż minutę. Chyba wszyscy liczymy na to, że ten pojedynek zapewni nam trochę więcej zabawy, prawda? - jakby na potwierdzenie słów biznesmena, szara masa, która zalepiała wszystkie poziomy trybun zawtórowała mu niezidentyfikowanym rykiem. Już od samego początku byli owinięci wokół palca mężczyzny i byliby zapewne w tym samym położeniu nawet z innym mistrzem ceremonii.
-Spójrzcie na nich! Już w tej chwili wyczuwam w powietrzu wartą zobaczenia bitwę. Osobiście powiedziałbym też, że Kurokawa z chwilą wejścia na arenę zawiesił wzrok na zwycięstwie... - w sercu nastolatka zbudził się niepokój, gdy tylko usłyszał dwuznaczne stwierdzenie komentatora. Mimowolnie zacisnął pięści, doliczając na swoje konto kolejny poważny problem i kolejne wątpliwości. Zdawało się, że od samego początku turnieju wszystko układało się nie po jego myśli.
-Wie... Wie o moich oczach. Jestem taki głupi! Gdybym nie zapomniał wcześniej o założeniu soczewek... Cholera! Skoro on zauważył, to inni też mogli. Nie wiem tylko, jak wielu. Albo jacy to byli ludzie. Prawdopodobnie niewielu ma jakieś pojęcie o tym, jak wyglądały oczy Pierwszego, ale mimo wszystko muszę od teraz być czujny... - zrozumiał Naito, zatrzymując się przed swoim przyjacielem. Miał taką samą twarz, jak on. Również odnalazł coś, co przedłożył ponad przyjaźń i sentymenty. To spostrzeżenie było dla Kurokawy na swój sposób uspokajające.
-Czy naprawdę nie możemy tego uniknąć? - zapytał czarnowłosy, korzystając z kilku chwil pozostałych do rozpoczęcia walki. Komentator czekał bowiem, aż szalejący kibice trochę się wyszumią. -Gdybym wiedział, że nie będziesz próbował pokonać Michaela, mógłbym się poddać... - było to ostatnie, co przyszło szatynowi do głowy. Gdyby to nie poskutkowało, nie miałby już nawet czasu na szukanie innej drogi do osiągnięcia konsensusu.
-Przykro mi, ale nie - odrzekł bez zastanowienia kosiarz, rozbrzmiewając tonem, który zaniósł chłód w stronę Naito. -Nie interesuje mnie zwycięstwo bez prawdziwej walki ani rezygnowanie z niego na rzecz gościa, którego nawet nie znam. Skończmy z tym tematem... - uciął wreszcie albinos, skupiając ogień swojego spojrzenia na milczącym towarzyszu.
-Nie ma wyjścia? - pomyślał z goryczą Kurokawa.
-Nie ma wyjścia - pomyślał w tym samym momencie Okuda.
-Naprawdę muszę z tobą walczyć?
-Muszę cię pokonać - myśli Rinji'ego emanowały większą stanowczością i determinacją.
-Nie chcę robić ci krzywdy... - oświadczył w duchu Naito.
-Muszę odebrać ci życie... - tak dużą pewność zdradzał tylko białowłosy. Niemal pogodził się z tym, co miał w końcu ujrzeć. Z widokiem krwi przyjaciela na ostrzu swojej kosy i z gasnącym światłem w jego oczach. Zielonych oczach. Dawnych oczach.
-START! - napisy pojawiły się na wszystkich ekranach w idealnej synchronizacji z krzykiem Fletchera, dając sygnał do ataku jednemu z Madnessów.
Kosa zaczęła się materializować w dłoni Okudy, nim jeszcze sygnał komentatora zdążył wybrzmieć. Prędkość, z jaką Rinji dobył swojego oręża była jeszcze szybsza, niż popisowe Iai Rikimaru. Dlatego właśnie nie stracił on ani sekundy, gdy obydwaj nastolatkowie rzucili się na siebie. Pochylony albinos nie miał nawet zamiaru poczekać na ruch przyjaciela. Zaatakował pierwszy, korzystając ze swojego zwiększonego zasięgu. Zakrzywione ostrze momentalnie nadleciało od prawej strony, kierując się ku kolanom szatyna. Wtedy właśnie białowłosy pierwszy raz zrozumiał, że zlekceważył kompana. Naito bowiem nie zrobił uniku ani nie zatrzymał się. Po prostu podskoczył w pełnym pędzie, unosząc kolana niemal pod sam podbródek. Z łatwością przeleciałby nad kosą... ale płynny styl walki rodu Okuda mu na to nie pozwolił. Niebieskooki nie zatrzymał swojego pierwszego ruchu. Zamiast tego... przyspieszył zamach. W gwałtownym bączku okręcił się o 360 stopni, przecinając powietrze, jak nóż do trzciny. Broń kosiarza powędrowała po skosie, wnętrzem do góry, ewidentnie chcąc przebić się przez korpus Kurokawy. Bezskutecznie.
Albinos swój drugi atak wyprowadził z największą prędkością, na jaką tylko mógł sobie pozwolić i właśnie dzięki temu dopadł swój cel, nim jeszcze ten zaczął opadać. Mimo to jednak nie spodziewał się tego, co dostrzegł. Zawisły w powietrzu Naito opierał podeszwy obu stóp... o wytworzone nad ziemią płytki z energii duchowej, tworzące dla niego prawie stabilną podporę. Ta sama energia skupiona była również w samych nogach nastolatka. Zielonooki odbił się od przezroczystej ścianki ze swoją pełną siłą, dokładnie w stronę atakującego kosiarza. Kosa nie zdążyła w porę dosięgnąć celu, a cel nie próżnował. Natychmiast wyciągnął otwartą dłoń, zasłaniając nią twarz zaskoczonego przyjaciela.
Fala uderzeniowa, która trafiła w lico Rinji'ego z pewnością była czymś całkowicie niespodziewanym. Nieprzygotowany na to Okuda na kilka sekund stracił kontakt z rzeczywistością, gdy obracał się w locie, lądując prawie dziesięć metrów od punktu, w którym stał. Z trudem udało mu się utrzymać w rękach swój oręż, mimo tych całych "turbulencji", ale ostatecznie odzyskał kontakt z rzeczywistością, widząc przed oczyma bezchmurne niebo i lewitującego na nim "Boga".
-To miał być jakiś rodzaj kary, czy coś w tym guście? - pomyślał chłopak. Najpierw bujnął się do tyłu, by zaraz wyrzucić obydwie nogi przed siebie, co pozwoliło mu znowu stanąć w pozycji wyprostowanej. -Taki "ukryty przekaz", co? - z kwaśną miną spojrzał na stojącego w miejscu Kurokawę. On też mierzył go wzrokiem. Dlatego właśnie białowłosy w lot pojął, że jego przypuszczenia okazały się słuszne. W końcu tym samym sposobem i w takiej samej sytuacji kosiarz "zdmuchnął" wcześniej Rikimaru. -Skoro on teraz robi to samo ze mną, ma mi pewnie za złe tę walkę... Nie dziwię mu się, ma prawo. Jeśli jednak myśli, że mnie da się pokonać z taką samą łatwością, to grubo się myli - stwierdził w duchu najmłodszy przedstawiciel rodu Okuda.
Stanął z trzymaną oburącz kosą, którą wystawił na prawą stronę. W jego głowie pojawił się ryzykowny plan, a zdenerwowany nastolatek natychmiast postanowił go zrealizować. W jednej chwili jego ostrze otoczyła płomienista poświata energii duchowej, a w następnej wyprostowany chłopak wykonał zamaszysty obrót o 360 stopni. Sierp czystej mocy, powszechnie nazywany "Lecącym Cięciem", poszybował w poziomie w kierunku Kurokawy, wycelowany w jego klatkę piersiową. Naito nie został w żaden sposób zaskoczony, lecz spełnił oczekiwania Rinji'ego, gdy nie ruszył się z miejsca. Szatyn jedynie ustawił gardę z przedramion, utwardzając na nich skórę i chcąc przyjąć atak frontalnie. Wykorzystał więcej energii, niż zrobiłby to kilkanaście sekund temu. Wiedział już teraz, że albinos był o wiele silniejszy, niż przypuszczał i że zlekceważenie go oznaczałoby przegraną.
Ścięgna i mięśnie w nogach Naito napięły się do granic możliwości, gdy potężny "pocisk" uderzył w jego "osłonę". Czarnowłosy z trudem powstrzymywał niekontrolowaną siłę wystrzelonej warstwy energii, która to odepchnęła go na kilka do tyłu, nim się rozmyła. Zasapany Kurokawa spojrzał wtedy na swojego przeciwnika i przyjaciela zarazem. Pot spływał po twarzy gimnazjalisty... a krew wypływała z jego przedramion. Zablokowany atak wżarł się w nie na głębokość prawie dwóch centymetrów, chociaż uderzony szatyn był niemal pewny tego, że nic mu się nie stanie.
-Błąd... Nie powinienem był nawet próbować. Co mnie podkusiło? - skrzywił się nieco od piekącego bólu w rozciętych rękach, ale szybko poszedł po rozum do głowy i zatamował krwawienie własną energią duchową. Wtedy jednak nadszedł kolejny atak.
Młody Okuda zamachnął się z całej siły swą kosą, stając na lewej nodze i wyginając się do tyłu tak mocno, że znaczna większość ludzi nie zdołałaby utrzymać przy tym równowagi. Prawa dłoń chłopaka gwałtownie rzuciła przed siebie bronią, która to w locie zaczęła obracać się, jak bumerang. W dziennym świetle zalśniła linka z mocy duchowej, łącząca dłoń albinosa z końcem drzewca. Naito niestety nie był w stanie jej zauważyć, ponieważ gdy tylko dostrzegł zmierzającą w jego kierunku zagładę, natychmiastowo odskoczył w bok. Zdążył jeszcze usłyszeć w uchu świst rozcinanego powietrza, nim pędem ruszył w stronę kosiarza. Wtedy dopiero dostrzegł wspomniany sznur.
-Cholera! - wraz z tą myślą uświadomił sobie, jak mało miał doświadczenia i jak wolno myślał podczas walki. Swój kolejny błąd widział w postaci Rinji'ego, który to niespodziewanie zaczął obracać się przez prawe ramię. Jego własna linka owinęła się wokół niego kilkakroć... zanim wyrzucona kosa została porwana wraz z nią. Oręż chłopaka ruszył w podróż, mijając go po łuku odległym o kilka metrów. Potem jednak... ostrze gwałtownie wbiło się w nadbiegającego Kurokawę.
-Stworzyłem za długą linkę. Gdybym nie obwiązał nią samego siebie, kosa poleciałaby za Naito, a ja bym się odsłonił. To mógłby być kolosalny błąd... - przyznał w duchu białowłosy, z drżącymi rękoma przyglądając się, jak nieoczekiwane uderzenie ostrza spycha jego przyjaciela na bok i szybko powala go na jedno kolano.
-Wbiła się między żebra... Kurwa! - szatyn zacisnął zęby, czując spływającą mu po boku krew. -Jeszcze raz go zlekceważyłem. Nigdy nie widziałem, jak walczy na poważnie i teraz za to płacę. Za mało trenowałem. O wiele za mało... ale teraz mogę wreszcie zrobić to, co planowałem! - niespodziewanie nastolatek oplótł lewym ramieniem drzewce kosy, podczas gdy prawą rękę zaczęła otaczać wirująca masa energii duchowej. Zabezpieczenie kości, utwardzenie skóry i mięśni oraz wzmocnienie siły ciosu zajęły Naito jedynie krótką chwilę. Zaskoczony albinos nie miał nawet czasu, by zareagować. Nim w ogóle zdążył rozproszyć swoją linkę, pięść Kurokawy dosięgła celu.
-Rengoku Taihou! - wycedził przez zęby szatyn. Uderzywszy drzewce z góry, złamał je momentalnie, po rzucił resztkami o ziemię. Zanim się jednak podniósł, Rinji ruszył już na niego z gołymi rękami. Odbiwszy się od podłoża z pomocą energii duchowej, z powietrza osadził prawą stopę na twarzy kompana, którego od razu powalił na plecy. Rażony siłą kosiarza Naito przeturlał się kilka metrów dalej, czując przy tym, jak bolące lico czerwienieje i piecze.
-Z bronią, czy bez, już prawie koniec! - pomyślał Okuda, lądując. Dyszał ciężko. Jego serce biło, jak oszalałe, a umysł chciał jak najprędzej zakończyć tę walkę. -To nie moja wina, Naito... Sam tego chciałeś! Mam tu coś do zrobienia. Coś bardzo ważnego. Nie mogę sobie pozwolić na przegraną z tobą... choćbym musiał zadać ci jeszcze więcej bólu! - usprawiedliwił się w duchu niebieskooki, zaciskając zęby. By raz jeszcze dobyć swej broni, musiałby najpierw zdematerializować zniszczoną, a dopiero potem stworzyć kolejną. Nie miał aż tyle czasu.
-Szlag! Mam piach pod soczewkami - zauważył Kurokawa, przewracając się na brzuch. Odgłosy kroków powstrzymały go od prób oczyszczenia narządów wzroku. Od razu przygotował swoją popisową technikę... kolejny raz nie ładując jej do pełna. Zdany na swój zmysł słuchu oraz intuicję, wyrzucił przed siebie prawą pięść, a gdy niczego przy jej pomocy nie poczuł, automatycznie otworzył dłoń.
-Rengoku Taihou: Kai! - szeroka fala jego energii duchowej gwałtownie uderzyła w białowłosego, który dopiero co ominął pierwszy atak szatyna. Zaskoczenie pojawiło się w jego niebieskich oczach, gdy rozszerzona wersja techniki rzuciła nim w powietrze.
-Teraz! - pogonił sam siebie Naito, natychmiastowo wyrzucając obydwie soczewki spod powiek. Nie interesowały go już niepożądane spojrzenia. Na nie mógł sobie pozwolić, ale nie na przegraną. Podczas gdy on przecierał oczy, odepchnięty Rinji zrobił w powietrzu salto do tyłu, by wylądować na nogach. Miał już jednak za mało czasu, by ponowić atak "z zaskoczenia".
-Dlaczego mnie do tego zmuszasz?! - krzyknął Okuda, rozgniewany i zniecierpliwiony. Podarta bluzka i spodnie ukazywały kilkanaście otarć na jego skórze, lecz nie doznał on żadnych poważniejszych obrażeń. -To nie jest wcale takie proste, wiesz?! - ryknął, zaciskając pięści. Nie spodziewał się po samym sobie tak emocjonalnej reakcji, ale nie chciał już tego przerywać. -Wcale nie chcę tego robić! Nie chciałem walczyć z Rikim! Nie chciałem go zabijać! Wmawiałem sobie, że musiałem mu coś udowodnić, ale to nieprawda! Z tobą też nie chcę walczyć, Naito! - zmarszczył twarz z bólem i żalem, nie chcąc znowu rozpłakać się podczas walki. -To twoja wina! Twoja, rozumiesz?! Co takiego jest w tym gościu, że miałbym się dla niego poddać? Nawet go nie znasz! - nieświadomie - pod wpływem buzujących w nim uczuć - uwolnił ze swojego ciała duże ilości energii duchowej. Jej ukształtowana na podobieństwo dymu aura kotłowała się na przestrzeni pół metra od niego.
-Rinji-kun... - mruknął cicho Kurokawa, spoglądając na niego z poczuciem winy. Miał całkowitą rację. Szatyn wiedział o tym już od dawna, ale usłyszenie tego z ust przyjaciela mimo wszystko nim zachwiało. -Kochasz swojego brata? - zapytał niespodziewanie. Czuł, że właśnie tak powinien to rozegrać i że właśnie tak najlepiej trafi do kompana. Zdziwiony wyraz twarzy Okudy utwierdził go w tym przekonaniu.
-Co? O czym ty... - kosiarz urwał, gdy na arenę zaczęły spadać bluzgi. Dziesiątki tysięcy kibiców urągało zarówno samemu chłopakowi, jak i jego rodowi. Nie sposób było nawet rozróżnić wszystko to, co dało się słyszeć na trybunach. Głosy zlewały się w jedną całość, w pewien sposób łącząc ze sobą wszystkich nieprzychylnych widzów. Ich masa zdawała się wznosić wysoko ponad rozbitym białowłosym.
-Tego się tak strasznie bałeś? Co w tym takiego niezwykłego? Walczę od kilku godzin i już zdążyłem się przyzwyczaić, wiesz? Nie rozumiem, dlaczego ty nie dałeś rady... - mówił w myślach do nieobecnego Yashiro, choć mimo wszystko jakaś jego część cierpiała. -Po to tu jestem i po to to znoszę, żeby później nie musieć już tego słuchać. Nie mogłeś pomyśleć podobnie? Kiedyś byliśmy ze sobą bardziej zgodni... - spadający na podłogę talerz ze spaghetti. Uderzająca w jego twarz pięść brata. Dźwięk trzaskających drzwi. Wszystko to otoczyło go raz jeszcze.
-Tak... Kocham - oświadczył drżącym głosem Rinji. Niebieskie oczy albinosa zaszkliły się, a ściśnięte gardło nie wypuściło już więcej słów.
-To jest też moja wina... Moja... - rzucona przez niego kostka brukowa, która uderzyła starszego brata w głowę. Ona również przeleciała mu przed oczami.
-Michael też. Też miał starszego brata i też go kochał. Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak Yashiro nagle umiera? Co byś wtedy zrobił? Nie zachowałbyś się tak samo, gdyby ktoś go zabił? Możesz nie znać Michaela... ale nie wierzę, że ani trochę go nie rozumiesz! - powiedział stanowczym głosem Kurokawa. Był to jeden z "jego" momentów. Z tych, gdy naprawdę zdawał się być kimś więcej, niż tylko zwykłym Madnessem, czy zwykłym Gwardzistą. Czasami faktycznie zdawał się być spadkobiercą Pierwszego Króla... i to była właśnie taka sytuacja.
-Rozumiem... - mruknął Rinji. Naciągniętą czapką wytarł zmoczone nieruchomymi łzami oczy. -...ale właśnie dlatego nie mogę przestać. Dlatego, że kocham mój ród i mojego brata. Dlatego... muszę walczyć do końca. Niezależnie od wyniku... zamierzam dać z siebie wszystko! - krzyknął do przyjaciela, zmierzając ku niemu.
Zebrana wokół Okudy energia częściowo wsiąkła w jego stopy, przez co momentalnie zwiększyła się prędkość chłopaka. W pełnym biegu pochylił się on z ręką przy ziemi, podnosząc połowę drzewca swojej kosy - tę, przy której zostało ostrze. Nie stracił przy tym ani odrobiny pędu, kierując się na przygotowanego do obrony Naito. Zdeterminowany, choć pełen wyrzutów sumienia Rinji spożytkował jeszcze więcej mocy duchowej, by wybić się w powietrze i opaść na swojego oponenta z góry. Chłopak o Przeklętych Oczach natychmiast wyrzucił w górę otoczoną poświatą z energii prawą pięść, lecz kosiarz był na to przygotowany. W pełnym gracji obrocie wokół własnej osi ominął kontrę Kurokawy, by natychmiast wbić zamienioną w sierp kosę prosto w bark szatyna. Z głośnym rykiem, który miał dodać mu odwagi, albinos runął na swojego przyjaciela, kumulując resztę uwolnionej mocy... w czole. Uderzył głową w jego głowę z całą siłą, jaką posiadał, czyniąc z siebie żywy młot. Miażdżący impet tego zderzenia sprawił, że ziemia pod stopami Naito zaczęła pękać. Z podłoża wystrzeliły strumienie odłamków, podczas gdy stopy czarnowłosego zagłębiły się w nie na dobre kilkanaście centymetrów.
Złączeni głowami przyjaciele mogli przez tę jedną chwilę spojrzeć sobie nawzajem w oczy. Ciężka świadomość konieczności została zauważona przez Rinji'ego... podczas gdy Kurokawa dostrzegł łzy, które płynęły po policzkach Okudy.
-Byłem głupi. Na swój sposób się ucieszyłem, ponownie widząc te zielone tęczówki... ale teraz to widzę. Twoje oczy zawsze były takie same. Niezależnie od tego, jaki miały kolor, czy jaką moc w sobie skrywały. Cieszę się... że przynajmniej nie straciłem przyjaciela... bo na zwycięstwo nie mam już co liczyć - ze swojej przegranej zdał sobie sprawę w chwili, gdy spojrzał szatynowi w oczy... lecz dostrzegł ją również, kiedy pod Kurokawą ugięły się kolana.
-Przepraszam - szepnął jeszcze tylko białowłosy.
-Ja też... - odrzekł Naito. W jego lewej ręce przez cały ten czas zbierał się prawdziwy ogrom wirującej mocy duchowej, co kosiarz zauważył stanowczo zbyt późno. Pięść ugiętego czarnowłosego raptownie poderwała się w górę, czemu towarzyszył jego pełen wysiłku krzyk. Ostatnie Rengoku Taihou z pełnią siły uderzyło między obojczyki albinosa, już na samym początku rozłączając głowy nastolatków. W pierwszym momencie zdawało się, że czas zastygł, a walczący Madnessi zostali zamienieni w kamień. Potem jednak nastąpił prawdziwy wybuch. Strumień jasnej energii duchowej wystrzelił prosto w Rinji'ego. Jego siła poderwała Okudę z takim impetem, że wszystkie łzy oderwały się od jego twarzy. Błysk rozjaśnił prawie ćwierć areny, wyrzucając bezwładnego białowłosego na piętnaście metrów do góry. Atak ten przyniósł kosiarzowi natychmiastową śmierć.
-Koniec. To już koniec... - odetchnął Kurokawa, zalany niecichnącym aplauzem zebranych na trybunach widzów. Krew, która ciekła z rany między żebrami utworzyła obok niego małą kałużę. Szybko dołączyła do niej posoka z przedramion, ponieważ zmęczony chłopak nie miał już sił, by tamować jej upływ. Padł na kolana nie z radością, czy satysfakcją, lecz ze smutkiem. Jego oczy nie wyprodukowały ani jednej łzy, choć szatyn z całą pewnością odczuwał żal. Być może nawet na łzy nie miał siły... a może to ta ostatnia wymiana zdań sprawiła, że najboleśniejsza walka, jaką w życiu stoczył... przestała być tak bolesną. W każdym jednak razie drżące z wysiłku nogi nastolatka stanowczo odmówiły posłuszeństwa.
-Ciekawe, czy ich przypadkiem nie połamałem... Po tej główce na koniec trochę mnie zamroczyło - pomyślał Naito, wolno chyląc się twarzą ku ziemi. Praktycznie w jednej chwili zarówno on, jak i jego upadający przyjaciel dotknęli ziemi.
-Jak dotąd ukazał się nam jako utalentowany "quick-starter", ale to z pewnością nie wszystko, co jest w stanie nam pokazać. Nawiasem mówiąc, ten turniej przyniósł nam prawdziwy wysyp "quick-starterów", przez co wiele walk trwa nie więcej, niż minutę. Chyba wszyscy liczymy na to, że ten pojedynek zapewni nam trochę więcej zabawy, prawda? - jakby na potwierdzenie słów biznesmena, szara masa, która zalepiała wszystkie poziomy trybun zawtórowała mu niezidentyfikowanym rykiem. Już od samego początku byli owinięci wokół palca mężczyzny i byliby zapewne w tym samym położeniu nawet z innym mistrzem ceremonii.
-Spójrzcie na nich! Już w tej chwili wyczuwam w powietrzu wartą zobaczenia bitwę. Osobiście powiedziałbym też, że Kurokawa z chwilą wejścia na arenę zawiesił wzrok na zwycięstwie... - w sercu nastolatka zbudził się niepokój, gdy tylko usłyszał dwuznaczne stwierdzenie komentatora. Mimowolnie zacisnął pięści, doliczając na swoje konto kolejny poważny problem i kolejne wątpliwości. Zdawało się, że od samego początku turnieju wszystko układało się nie po jego myśli.
-Wie... Wie o moich oczach. Jestem taki głupi! Gdybym nie zapomniał wcześniej o założeniu soczewek... Cholera! Skoro on zauważył, to inni też mogli. Nie wiem tylko, jak wielu. Albo jacy to byli ludzie. Prawdopodobnie niewielu ma jakieś pojęcie o tym, jak wyglądały oczy Pierwszego, ale mimo wszystko muszę od teraz być czujny... - zrozumiał Naito, zatrzymując się przed swoim przyjacielem. Miał taką samą twarz, jak on. Również odnalazł coś, co przedłożył ponad przyjaźń i sentymenty. To spostrzeżenie było dla Kurokawy na swój sposób uspokajające.
-Czy naprawdę nie możemy tego uniknąć? - zapytał czarnowłosy, korzystając z kilku chwil pozostałych do rozpoczęcia walki. Komentator czekał bowiem, aż szalejący kibice trochę się wyszumią. -Gdybym wiedział, że nie będziesz próbował pokonać Michaela, mógłbym się poddać... - było to ostatnie, co przyszło szatynowi do głowy. Gdyby to nie poskutkowało, nie miałby już nawet czasu na szukanie innej drogi do osiągnięcia konsensusu.
-Przykro mi, ale nie - odrzekł bez zastanowienia kosiarz, rozbrzmiewając tonem, który zaniósł chłód w stronę Naito. -Nie interesuje mnie zwycięstwo bez prawdziwej walki ani rezygnowanie z niego na rzecz gościa, którego nawet nie znam. Skończmy z tym tematem... - uciął wreszcie albinos, skupiając ogień swojego spojrzenia na milczącym towarzyszu.
-Nie ma wyjścia? - pomyślał z goryczą Kurokawa.
-Nie ma wyjścia - pomyślał w tym samym momencie Okuda.
-Naprawdę muszę z tobą walczyć?
-Muszę cię pokonać - myśli Rinji'ego emanowały większą stanowczością i determinacją.
-Nie chcę robić ci krzywdy... - oświadczył w duchu Naito.
-Muszę odebrać ci życie... - tak dużą pewność zdradzał tylko białowłosy. Niemal pogodził się z tym, co miał w końcu ujrzeć. Z widokiem krwi przyjaciela na ostrzu swojej kosy i z gasnącym światłem w jego oczach. Zielonych oczach. Dawnych oczach.
-START! - napisy pojawiły się na wszystkich ekranach w idealnej synchronizacji z krzykiem Fletchera, dając sygnał do ataku jednemu z Madnessów.
Kosa zaczęła się materializować w dłoni Okudy, nim jeszcze sygnał komentatora zdążył wybrzmieć. Prędkość, z jaką Rinji dobył swojego oręża była jeszcze szybsza, niż popisowe Iai Rikimaru. Dlatego właśnie nie stracił on ani sekundy, gdy obydwaj nastolatkowie rzucili się na siebie. Pochylony albinos nie miał nawet zamiaru poczekać na ruch przyjaciela. Zaatakował pierwszy, korzystając ze swojego zwiększonego zasięgu. Zakrzywione ostrze momentalnie nadleciało od prawej strony, kierując się ku kolanom szatyna. Wtedy właśnie białowłosy pierwszy raz zrozumiał, że zlekceważył kompana. Naito bowiem nie zrobił uniku ani nie zatrzymał się. Po prostu podskoczył w pełnym pędzie, unosząc kolana niemal pod sam podbródek. Z łatwością przeleciałby nad kosą... ale płynny styl walki rodu Okuda mu na to nie pozwolił. Niebieskooki nie zatrzymał swojego pierwszego ruchu. Zamiast tego... przyspieszył zamach. W gwałtownym bączku okręcił się o 360 stopni, przecinając powietrze, jak nóż do trzciny. Broń kosiarza powędrowała po skosie, wnętrzem do góry, ewidentnie chcąc przebić się przez korpus Kurokawy. Bezskutecznie.
Albinos swój drugi atak wyprowadził z największą prędkością, na jaką tylko mógł sobie pozwolić i właśnie dzięki temu dopadł swój cel, nim jeszcze ten zaczął opadać. Mimo to jednak nie spodziewał się tego, co dostrzegł. Zawisły w powietrzu Naito opierał podeszwy obu stóp... o wytworzone nad ziemią płytki z energii duchowej, tworzące dla niego prawie stabilną podporę. Ta sama energia skupiona była również w samych nogach nastolatka. Zielonooki odbił się od przezroczystej ścianki ze swoją pełną siłą, dokładnie w stronę atakującego kosiarza. Kosa nie zdążyła w porę dosięgnąć celu, a cel nie próżnował. Natychmiast wyciągnął otwartą dłoń, zasłaniając nią twarz zaskoczonego przyjaciela.
Fala uderzeniowa, która trafiła w lico Rinji'ego z pewnością była czymś całkowicie niespodziewanym. Nieprzygotowany na to Okuda na kilka sekund stracił kontakt z rzeczywistością, gdy obracał się w locie, lądując prawie dziesięć metrów od punktu, w którym stał. Z trudem udało mu się utrzymać w rękach swój oręż, mimo tych całych "turbulencji", ale ostatecznie odzyskał kontakt z rzeczywistością, widząc przed oczyma bezchmurne niebo i lewitującego na nim "Boga".
-To miał być jakiś rodzaj kary, czy coś w tym guście? - pomyślał chłopak. Najpierw bujnął się do tyłu, by zaraz wyrzucić obydwie nogi przed siebie, co pozwoliło mu znowu stanąć w pozycji wyprostowanej. -Taki "ukryty przekaz", co? - z kwaśną miną spojrzał na stojącego w miejscu Kurokawę. On też mierzył go wzrokiem. Dlatego właśnie białowłosy w lot pojął, że jego przypuszczenia okazały się słuszne. W końcu tym samym sposobem i w takiej samej sytuacji kosiarz "zdmuchnął" wcześniej Rikimaru. -Skoro on teraz robi to samo ze mną, ma mi pewnie za złe tę walkę... Nie dziwię mu się, ma prawo. Jeśli jednak myśli, że mnie da się pokonać z taką samą łatwością, to grubo się myli - stwierdził w duchu najmłodszy przedstawiciel rodu Okuda.
Stanął z trzymaną oburącz kosą, którą wystawił na prawą stronę. W jego głowie pojawił się ryzykowny plan, a zdenerwowany nastolatek natychmiast postanowił go zrealizować. W jednej chwili jego ostrze otoczyła płomienista poświata energii duchowej, a w następnej wyprostowany chłopak wykonał zamaszysty obrót o 360 stopni. Sierp czystej mocy, powszechnie nazywany "Lecącym Cięciem", poszybował w poziomie w kierunku Kurokawy, wycelowany w jego klatkę piersiową. Naito nie został w żaden sposób zaskoczony, lecz spełnił oczekiwania Rinji'ego, gdy nie ruszył się z miejsca. Szatyn jedynie ustawił gardę z przedramion, utwardzając na nich skórę i chcąc przyjąć atak frontalnie. Wykorzystał więcej energii, niż zrobiłby to kilkanaście sekund temu. Wiedział już teraz, że albinos był o wiele silniejszy, niż przypuszczał i że zlekceważenie go oznaczałoby przegraną.
Ścięgna i mięśnie w nogach Naito napięły się do granic możliwości, gdy potężny "pocisk" uderzył w jego "osłonę". Czarnowłosy z trudem powstrzymywał niekontrolowaną siłę wystrzelonej warstwy energii, która to odepchnęła go na kilka do tyłu, nim się rozmyła. Zasapany Kurokawa spojrzał wtedy na swojego przeciwnika i przyjaciela zarazem. Pot spływał po twarzy gimnazjalisty... a krew wypływała z jego przedramion. Zablokowany atak wżarł się w nie na głębokość prawie dwóch centymetrów, chociaż uderzony szatyn był niemal pewny tego, że nic mu się nie stanie.
-Błąd... Nie powinienem był nawet próbować. Co mnie podkusiło? - skrzywił się nieco od piekącego bólu w rozciętych rękach, ale szybko poszedł po rozum do głowy i zatamował krwawienie własną energią duchową. Wtedy jednak nadszedł kolejny atak.
Młody Okuda zamachnął się z całej siły swą kosą, stając na lewej nodze i wyginając się do tyłu tak mocno, że znaczna większość ludzi nie zdołałaby utrzymać przy tym równowagi. Prawa dłoń chłopaka gwałtownie rzuciła przed siebie bronią, która to w locie zaczęła obracać się, jak bumerang. W dziennym świetle zalśniła linka z mocy duchowej, łącząca dłoń albinosa z końcem drzewca. Naito niestety nie był w stanie jej zauważyć, ponieważ gdy tylko dostrzegł zmierzającą w jego kierunku zagładę, natychmiastowo odskoczył w bok. Zdążył jeszcze usłyszeć w uchu świst rozcinanego powietrza, nim pędem ruszył w stronę kosiarza. Wtedy dopiero dostrzegł wspomniany sznur.
-Cholera! - wraz z tą myślą uświadomił sobie, jak mało miał doświadczenia i jak wolno myślał podczas walki. Swój kolejny błąd widział w postaci Rinji'ego, który to niespodziewanie zaczął obracać się przez prawe ramię. Jego własna linka owinęła się wokół niego kilkakroć... zanim wyrzucona kosa została porwana wraz z nią. Oręż chłopaka ruszył w podróż, mijając go po łuku odległym o kilka metrów. Potem jednak... ostrze gwałtownie wbiło się w nadbiegającego Kurokawę.
-Stworzyłem za długą linkę. Gdybym nie obwiązał nią samego siebie, kosa poleciałaby za Naito, a ja bym się odsłonił. To mógłby być kolosalny błąd... - przyznał w duchu białowłosy, z drżącymi rękoma przyglądając się, jak nieoczekiwane uderzenie ostrza spycha jego przyjaciela na bok i szybko powala go na jedno kolano.
-Wbiła się między żebra... Kurwa! - szatyn zacisnął zęby, czując spływającą mu po boku krew. -Jeszcze raz go zlekceważyłem. Nigdy nie widziałem, jak walczy na poważnie i teraz za to płacę. Za mało trenowałem. O wiele za mało... ale teraz mogę wreszcie zrobić to, co planowałem! - niespodziewanie nastolatek oplótł lewym ramieniem drzewce kosy, podczas gdy prawą rękę zaczęła otaczać wirująca masa energii duchowej. Zabezpieczenie kości, utwardzenie skóry i mięśni oraz wzmocnienie siły ciosu zajęły Naito jedynie krótką chwilę. Zaskoczony albinos nie miał nawet czasu, by zareagować. Nim w ogóle zdążył rozproszyć swoją linkę, pięść Kurokawy dosięgła celu.
-Rengoku Taihou! - wycedził przez zęby szatyn. Uderzywszy drzewce z góry, złamał je momentalnie, po rzucił resztkami o ziemię. Zanim się jednak podniósł, Rinji ruszył już na niego z gołymi rękami. Odbiwszy się od podłoża z pomocą energii duchowej, z powietrza osadził prawą stopę na twarzy kompana, którego od razu powalił na plecy. Rażony siłą kosiarza Naito przeturlał się kilka metrów dalej, czując przy tym, jak bolące lico czerwienieje i piecze.
-Z bronią, czy bez, już prawie koniec! - pomyślał Okuda, lądując. Dyszał ciężko. Jego serce biło, jak oszalałe, a umysł chciał jak najprędzej zakończyć tę walkę. -To nie moja wina, Naito... Sam tego chciałeś! Mam tu coś do zrobienia. Coś bardzo ważnego. Nie mogę sobie pozwolić na przegraną z tobą... choćbym musiał zadać ci jeszcze więcej bólu! - usprawiedliwił się w duchu niebieskooki, zaciskając zęby. By raz jeszcze dobyć swej broni, musiałby najpierw zdematerializować zniszczoną, a dopiero potem stworzyć kolejną. Nie miał aż tyle czasu.
-Szlag! Mam piach pod soczewkami - zauważył Kurokawa, przewracając się na brzuch. Odgłosy kroków powstrzymały go od prób oczyszczenia narządów wzroku. Od razu przygotował swoją popisową technikę... kolejny raz nie ładując jej do pełna. Zdany na swój zmysł słuchu oraz intuicję, wyrzucił przed siebie prawą pięść, a gdy niczego przy jej pomocy nie poczuł, automatycznie otworzył dłoń.
-Rengoku Taihou: Kai! - szeroka fala jego energii duchowej gwałtownie uderzyła w białowłosego, który dopiero co ominął pierwszy atak szatyna. Zaskoczenie pojawiło się w jego niebieskich oczach, gdy rozszerzona wersja techniki rzuciła nim w powietrze.
-Teraz! - pogonił sam siebie Naito, natychmiastowo wyrzucając obydwie soczewki spod powiek. Nie interesowały go już niepożądane spojrzenia. Na nie mógł sobie pozwolić, ale nie na przegraną. Podczas gdy on przecierał oczy, odepchnięty Rinji zrobił w powietrzu salto do tyłu, by wylądować na nogach. Miał już jednak za mało czasu, by ponowić atak "z zaskoczenia".
-Dlaczego mnie do tego zmuszasz?! - krzyknął Okuda, rozgniewany i zniecierpliwiony. Podarta bluzka i spodnie ukazywały kilkanaście otarć na jego skórze, lecz nie doznał on żadnych poważniejszych obrażeń. -To nie jest wcale takie proste, wiesz?! - ryknął, zaciskając pięści. Nie spodziewał się po samym sobie tak emocjonalnej reakcji, ale nie chciał już tego przerywać. -Wcale nie chcę tego robić! Nie chciałem walczyć z Rikim! Nie chciałem go zabijać! Wmawiałem sobie, że musiałem mu coś udowodnić, ale to nieprawda! Z tobą też nie chcę walczyć, Naito! - zmarszczył twarz z bólem i żalem, nie chcąc znowu rozpłakać się podczas walki. -To twoja wina! Twoja, rozumiesz?! Co takiego jest w tym gościu, że miałbym się dla niego poddać? Nawet go nie znasz! - nieświadomie - pod wpływem buzujących w nim uczuć - uwolnił ze swojego ciała duże ilości energii duchowej. Jej ukształtowana na podobieństwo dymu aura kotłowała się na przestrzeni pół metra od niego.
-Rinji-kun... - mruknął cicho Kurokawa, spoglądając na niego z poczuciem winy. Miał całkowitą rację. Szatyn wiedział o tym już od dawna, ale usłyszenie tego z ust przyjaciela mimo wszystko nim zachwiało. -Kochasz swojego brata? - zapytał niespodziewanie. Czuł, że właśnie tak powinien to rozegrać i że właśnie tak najlepiej trafi do kompana. Zdziwiony wyraz twarzy Okudy utwierdził go w tym przekonaniu.
-Co? O czym ty... - kosiarz urwał, gdy na arenę zaczęły spadać bluzgi. Dziesiątki tysięcy kibiców urągało zarówno samemu chłopakowi, jak i jego rodowi. Nie sposób było nawet rozróżnić wszystko to, co dało się słyszeć na trybunach. Głosy zlewały się w jedną całość, w pewien sposób łącząc ze sobą wszystkich nieprzychylnych widzów. Ich masa zdawała się wznosić wysoko ponad rozbitym białowłosym.
-Tego się tak strasznie bałeś? Co w tym takiego niezwykłego? Walczę od kilku godzin i już zdążyłem się przyzwyczaić, wiesz? Nie rozumiem, dlaczego ty nie dałeś rady... - mówił w myślach do nieobecnego Yashiro, choć mimo wszystko jakaś jego część cierpiała. -Po to tu jestem i po to to znoszę, żeby później nie musieć już tego słuchać. Nie mogłeś pomyśleć podobnie? Kiedyś byliśmy ze sobą bardziej zgodni... - spadający na podłogę talerz ze spaghetti. Uderzająca w jego twarz pięść brata. Dźwięk trzaskających drzwi. Wszystko to otoczyło go raz jeszcze.
-Tak... Kocham - oświadczył drżącym głosem Rinji. Niebieskie oczy albinosa zaszkliły się, a ściśnięte gardło nie wypuściło już więcej słów.
-To jest też moja wina... Moja... - rzucona przez niego kostka brukowa, która uderzyła starszego brata w głowę. Ona również przeleciała mu przed oczami.
-Michael też. Też miał starszego brata i też go kochał. Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak Yashiro nagle umiera? Co byś wtedy zrobił? Nie zachowałbyś się tak samo, gdyby ktoś go zabił? Możesz nie znać Michaela... ale nie wierzę, że ani trochę go nie rozumiesz! - powiedział stanowczym głosem Kurokawa. Był to jeden z "jego" momentów. Z tych, gdy naprawdę zdawał się być kimś więcej, niż tylko zwykłym Madnessem, czy zwykłym Gwardzistą. Czasami faktycznie zdawał się być spadkobiercą Pierwszego Króla... i to była właśnie taka sytuacja.
-Rozumiem... - mruknął Rinji. Naciągniętą czapką wytarł zmoczone nieruchomymi łzami oczy. -...ale właśnie dlatego nie mogę przestać. Dlatego, że kocham mój ród i mojego brata. Dlatego... muszę walczyć do końca. Niezależnie od wyniku... zamierzam dać z siebie wszystko! - krzyknął do przyjaciela, zmierzając ku niemu.
Zebrana wokół Okudy energia częściowo wsiąkła w jego stopy, przez co momentalnie zwiększyła się prędkość chłopaka. W pełnym biegu pochylił się on z ręką przy ziemi, podnosząc połowę drzewca swojej kosy - tę, przy której zostało ostrze. Nie stracił przy tym ani odrobiny pędu, kierując się na przygotowanego do obrony Naito. Zdeterminowany, choć pełen wyrzutów sumienia Rinji spożytkował jeszcze więcej mocy duchowej, by wybić się w powietrze i opaść na swojego oponenta z góry. Chłopak o Przeklętych Oczach natychmiast wyrzucił w górę otoczoną poświatą z energii prawą pięść, lecz kosiarz był na to przygotowany. W pełnym gracji obrocie wokół własnej osi ominął kontrę Kurokawy, by natychmiast wbić zamienioną w sierp kosę prosto w bark szatyna. Z głośnym rykiem, który miał dodać mu odwagi, albinos runął na swojego przyjaciela, kumulując resztę uwolnionej mocy... w czole. Uderzył głową w jego głowę z całą siłą, jaką posiadał, czyniąc z siebie żywy młot. Miażdżący impet tego zderzenia sprawił, że ziemia pod stopami Naito zaczęła pękać. Z podłoża wystrzeliły strumienie odłamków, podczas gdy stopy czarnowłosego zagłębiły się w nie na dobre kilkanaście centymetrów.
Złączeni głowami przyjaciele mogli przez tę jedną chwilę spojrzeć sobie nawzajem w oczy. Ciężka świadomość konieczności została zauważona przez Rinji'ego... podczas gdy Kurokawa dostrzegł łzy, które płynęły po policzkach Okudy.
-Byłem głupi. Na swój sposób się ucieszyłem, ponownie widząc te zielone tęczówki... ale teraz to widzę. Twoje oczy zawsze były takie same. Niezależnie od tego, jaki miały kolor, czy jaką moc w sobie skrywały. Cieszę się... że przynajmniej nie straciłem przyjaciela... bo na zwycięstwo nie mam już co liczyć - ze swojej przegranej zdał sobie sprawę w chwili, gdy spojrzał szatynowi w oczy... lecz dostrzegł ją również, kiedy pod Kurokawą ugięły się kolana.
-Przepraszam - szepnął jeszcze tylko białowłosy.
-Ja też... - odrzekł Naito. W jego lewej ręce przez cały ten czas zbierał się prawdziwy ogrom wirującej mocy duchowej, co kosiarz zauważył stanowczo zbyt późno. Pięść ugiętego czarnowłosego raptownie poderwała się w górę, czemu towarzyszył jego pełen wysiłku krzyk. Ostatnie Rengoku Taihou z pełnią siły uderzyło między obojczyki albinosa, już na samym początku rozłączając głowy nastolatków. W pierwszym momencie zdawało się, że czas zastygł, a walczący Madnessi zostali zamienieni w kamień. Potem jednak nastąpił prawdziwy wybuch. Strumień jasnej energii duchowej wystrzelił prosto w Rinji'ego. Jego siła poderwała Okudę z takim impetem, że wszystkie łzy oderwały się od jego twarzy. Błysk rozjaśnił prawie ćwierć areny, wyrzucając bezwładnego białowłosego na piętnaście metrów do góry. Atak ten przyniósł kosiarzowi natychmiastową śmierć.
-Koniec. To już koniec... - odetchnął Kurokawa, zalany niecichnącym aplauzem zebranych na trybunach widzów. Krew, która ciekła z rany między żebrami utworzyła obok niego małą kałużę. Szybko dołączyła do niej posoka z przedramion, ponieważ zmęczony chłopak nie miał już sił, by tamować jej upływ. Padł na kolana nie z radością, czy satysfakcją, lecz ze smutkiem. Jego oczy nie wyprodukowały ani jednej łzy, choć szatyn z całą pewnością odczuwał żal. Być może nawet na łzy nie miał siły... a może to ta ostatnia wymiana zdań sprawiła, że najboleśniejsza walka, jaką w życiu stoczył... przestała być tak bolesną. W każdym jednak razie drżące z wysiłku nogi nastolatka stanowczo odmówiły posłuszeństwa.
-Ciekawe, czy ich przypadkiem nie połamałem... Po tej główce na koniec trochę mnie zamroczyło - pomyślał Naito, wolno chyląc się twarzą ku ziemi. Praktycznie w jednej chwili zarówno on, jak i jego upadający przyjaciel dotknęli ziemi.
Koniec Rozdziału 151
Następnym razem: Półfinał G1
Skoro obaj upadli równo to jest remis czy ze względu na mniejsze obrażenia wygrywa Naito?
OdpowiedzUsuńPrzyjacielu, przeoczyłeś chyba fakt, że przeżyła tylko jedna osoba ;) Rinji zginął w tej walce, więc automatycznie przegrał, skoro Naito przeżył.
Usuń