czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 152: Półfinały G1

ROZDZIAŁ 152

     -Nie wydajesz się zadowolony, Matsu - stwierdził dobitnie Naczelnik Zhang, spoglądając na siedzącego po jego prawicy Araba. -Gdyby to mój uczeń zwyciężył, byłbym o wiele szczęśliwszy, niż ty teraz - dorzucił jeszcze, widząc, jak zachmurzony zielonowłosy błądzi myślami gdzieś poza areną.
-To nieprzyjemne uczucie, gdy wiesz, że coś jest nie tak, ale nic ci niczego nie mówi... - odparł po dłuższej chwili Kawasaki. -Z jednej strony znaczy to, że twój podopieczny dojrzał na tyle, by brać sprawy w swoje ręce, ale z drugiej wciąż się martwisz - wyjaśnił niebezpośrednio mężczyzna, udając zaangażowanie podczas badania czegoś na swoim tablecie..
-Rozumiem, że twoja postawa symbolizuje tę drugą stronę? - domyślił się Chińczyk, co wcale nie stanowiło dla niego wyzwania. -To dobra rzecz, gdy twój uczeń się usamodzielnia, ale nie musisz się martwić. Wciąż jesteś jego Mentorem, a on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. W końcu to jednak TEN chłopak - pocieszył podwładnego Tao. Kolor jego śniadej cery nie zmieniał się nawet o jeden odcień, choć słońce nadal prażyło i zalewało potem innych kibiców. Niemały problem miała z tym Lilith, która pomimo silnej woli i szermierczej dyscypliny źle znosiła temperatury. Z tego też powodu kierowała na siebie coraz więcej par oczu, gdy zmoczona, podwinięta koszula przyklejała się do skóry kobiety.
-Ładnie poskładał tamtego białego, nie? - rzucił prostolinijny Generał Carver, skupiając się bardziej na wrażeniach płynących z walk, niż na opatulonych w biel piersiach swojej zastępczyni. -Tego gościa z toporem zaraz po nim też, ale on był jakimś jebanym nieporozumieniem... Jak można być tak głupim, by pozwolić, żeby własna broń ugrzęzła w ziemi? Jak można być aż takim cwelem, by próbować ją wyciągnąć, zamiast zwiększyć dystans? Największe gówno turnieju! Sam turniej też jest gówniany. Takie walki to sam toczę. Co to niby za pojedynek, kiedy napierdalają się cztery sekundy? Żałuję, że za to zapłaciłem... - od pozytywów przeszedł od razu do negatywów, rozpoczynając burzliwą krytykę zawodów, zawodników, widowni, organizatorów i wszystkiego, co tylko dało się jakoś ocenić. Czasami siedząca po jego lewej stronie okularnica widziała w nim tylko duże, rozkapryszone dziecko, w niczym nie przypominające tego przerażającego potwora, za jakiego miały go setki tysięcy Madnessów w całym Morriden.
-Wszedłeś tu za darmo, Generale... - wysapała czarnowłosa, wachlując rozgrzane ciało zakupionym w ruchomym stoisku, ozdobnym wachlarzykiem.
-Może i tak... ale mimo wszystko bym nie zapłacił - wybronił się lekceważącym tonem mężczyzna. -Jeśli ten półfinał też będzie tak chujowy, to zejdę tam i sam im wszystkim napierdolę! - zadeklarował czerwonooki, na co Lilith rozejrzała się profilaktycznie za swoją kataną. Wiedziała bowiem, że jej zwierzchnik z pewnością nie żartował i że powstrzymanie jego zapędów brutalną siłą mogło się okazać konieczne... oraz wbrew pozorom rozsądne.
-Tak... to już półfinał - mruknął pod nosem Matsu, wpatrując się w powierzchnię areny. -Najsilniejszy przeciwnik dopiero na niego czeka... - dodał cicho, dostrzegłszy już dawno talent i wyszlifowane umiejętności tajemniczego Elijaha.

***

     -Co? Gdzie ja jestem? - pomyślał niemrawo Rinji, gdy tylko otworzył powieki i dostrzegł pomalowany na biało sufit pomieszczenia. Dopiero po standardowych trzech sekundach cokolwiek zaświtało mu w głowie. -Pamiętam... Przegrałem - uświadomił sobie z gorzkim poczuciem swej słabości. -Pewnie zesrali się ze szczęścia, gdy zobaczyli, że zginąłem... - podążył swoim tokiem rozumowania, dodatkowo pogarszając swój i tak już kiepski nastrój. -Mam nadzieję, że przynajmniej nie dał się jeszcze pokonać - zaczepił się myślami o postać Naito, pełniącego tego dnia rolę jego pogromcy. Albinos zmarszczył twarz, wieszając na jej powierzchni nieprzyjemny grymas. Nie mogąc już dłużej znieść goryczy kotłujących się pod jego ciemieniem myśli, szybko przerzucił nogi na podłogę. Wtedy właśnie dostrzegł Rikimaru, leżącego z zamkniętym okiem na łóżku obok.
-Los wyjątkowo troszczy się o moje poczucie winy, co? - uśmiechnął się gorzko białowłosy. Natychmiast odwrócił się na pięcie, nie mając zamiaru dłużej dręczyć się widokiem własnoręcznie zabitego towarzysza. Świadomość "nieśmiertelności" podczas przebywania w murach koloseum z pewnością ułatwiała pogodzenie się z mordowaniem innych Madnessów, czy z rzucaniem własnego życia na szalę... jednak nie umniejszała prawdziwości obydwu tych rzeczy. Rzeczy, które przecież stanowiły sedno i trzon tego, jak właściwie funkcjonowała arena.
     -Jeśli chcesz mu coś powiedzieć, to może jeszcze zdążysz - usłyszał głos za swoimi plecami, co wyrwało go z jego wewnętrznego świata, a czego znakiem było nagłe wzdrygnięcie się albinosa. -Za chwilę zacznie mecz o finał - Rikimaru spoglądał na odwróconego do niego tyłem kosiarza, w bezruchu lustrując go swoim prawym, całkowicie przytomnym okiem.
-Wcale nie spałeś... - burknął niezadowolony Rinji. O mało co nie dopadła go wcześniej chęć wypowiedzenia na głos tych wszystkich dręczących go myśli. Niebieskooki pewnie zapadłby się pod ziemię, gdyby domniemany nieprzytomny usłyszał tego rodzaju wyznanie.
-Tobie też polecam się obudzić - czerwonowłosy całkowicie zignorował pretensje chłopaka, pijąc wciąż do tego samego, czym oczywiście nadszarpnął jego nerwy. Nie miał oczywiście zamiaru uniknięcia prowokowania Okudy, lecz mimo to nie dał po sobie poznać satysfakcji.
-Leż i śpij, jak taki jesteś słaby... - prychnął na odczepne Rinji, nijak nie odnosząc się do zaleceń kompana. Nie spojrzawszy na niego nawet przez chwilę, ruszył wartkim krokiem w stronę korytarza, wciąż jeszcze nie podjąwszy decyzji w wiadomej sprawie.
-Gdybym mu powiedział... to czy faktycznie byłoby łatwiej? Czy w ogóle by to coś zmieniło? - z każdym pytaniem, które zadał sam sobie i na które wolał sobie nie odpowiadać, jego serce zaczynało bić coraz szybciej i szybciej. Czuł się tak, jakby jakaś niewidzialna siła na jego własne życzenie ciągnęła go na sam skraj przepaści... ale nade wszystko nie chciał do niej trafić. Dlatego właśnie zatrzymał się na środku korytarza, wpatrując się w czubki własnych butów. Słaby, niezdecydowany i wyczekujący.

***

     -Wiem doskonale, że na to czekaliście! - wydarł się Joseph, jak zwykle będąc w swoim żywiole. Pomarańczowe niebo wisiało ponad areną, na której wrzawa wcale nie miała zamiaru gasnąć. Zapalały się za to lampy wykonane z kryształów duchowych, zapewniające dobry widok zarówno walczącym, jak i obserwującym walki. Przedostatnia bitwa pierwszego dnia Turnieju Niebiańskich Rycerzy zapowiadała się na coś nie z tej ziemi, podczas gdy jej wynik był już dawno przesądzony. O tym z kolei nie wiedział nawet sam Joseph Fletcher. -Pierwszy półfinał, jaki mamy okazję zobaczyć w tej edycji turnieju czas zacząć! Zawodników prosimy o zaprezentowanie się publiczności! - trzy bramy otworzyły się w takich punktach, że gdyby połączyć je liniami, utworzyłyby one trójkąt równoboczny. Wrzawa oklasków i gwizdów sfrunęła na barki trzech Madnessów, którzy z kamiennymi twarzami wkroczyli na pole bitwy. Każdy z nich zmierzał w stronę centrum, lecz tylko jeden jakkolwiek przejmował się widzami.
     Uniósł w górę dłonie, niczym broniący tytułu mistrz świata, a jego jasnobrązowa cera zalśniła w blasku tworzonym przez energię duchową kilku lamp. Przewiązany powyżej brwi biały, pleciony sznur powstrzymywał gęste włosy o ciemnej barwie przed wdarciem się do uszu, czy oczu. Te ostatnie miały głęboki, brązowy kolor i wręcz biły z nich charyzmatyczne iskry. Gładko ogolony mężczyzna wytatuował sobie znak Ying-Yang bezpośrednio na sercu i pewnie właśnie dlatego odkrywał klatkę piersiową. Miał na sobie błękitną, rozpiętą, hawajską koszulę w granatowe kwiaty, a na dolne partie ciała założył sine bermudy ze "stylowo" podwiniętymi końcówkami. Walczyć szedł... w klapkach. Zwyczajnych, wyspiarskich klapkach, całkowicie kłócących się z obrazem wojownika jakiegokolwiek kalibru, czy rangi. Mimo to jednak publika go kochała...
     Gdy w teatralnych gestach słał widzom i fanom pocałunki, wrzawa narastała jeszcze mocniej, niż zwykle. Kurokawa wcześniej nie interesował się domniemanym wyspiarzem, jednak nie musiał obserwować tej sceny nawet dziesięć sekund, by pojąć, że z całą pewnością zostanie on Lucky Looserem. Wciąż jednak jego brawura i pewność siebie pozwalały Japończykowi sądzić, że mężczyzna nie planuje przegrać... i że z całą pewnością ma już plan. Zasypywany piskami dziewcząt i wspierany okrzykami spragnionych widowiska entuzjastów, "aktor" jako ostatni dotarł na środek areny. Natychmiast posłał niewinny uśmiech w stronę stojącego przed nim Michaela, lecz Elijah okazał się niepodatny na wpływy urokliwego faceta. Prawdopodobnie właśnie to skłoniło czarnowłosego wyspiarza do zweryfikowania swojego planu działania, czy nawet wzorców zachowań.
     -3 obiecujących wojowników w walce "każdy na każdego"! Czy umiecie sobie wyobrazić lepsze widowisko? Ja nie potrafię! - rozległ się ponownie głos komentatora. -Znany i kochany przez fanów turnieju Elijah! Debiutujący "quick-starter" i nieustannie zaskakujący nas swoją inwencją Naito! Ulubieniec tłumu oraz podwójny Lucky Looser Havika! Kto z tej trójki dostąpi zaszczytu walki w finale Grupy 1? - głos rozentuzjazmowanego kierownika domu aukcyjnego zagęścił atmosferę na arenie i trybunach, zwiększając przy okazji napięcie panujące między zawodnikami.
-Hej, Naito! - Hawajczyk o imieniu Havika zwrócił się z uśmiechem do Kurokawy, gdy tylko zebrana w jednym punkcie trójka Madnessów miała ustawić się na swoich miejscach. -Bądźmy rozsądnymi ludźmi, dobrze? Co powiesz na pakcik? Nie uśmiecha mi się walka sam na sam z tym kolesiem i wierzę, że jesteś dość bystry, by wywnioskować, że też nie masz z nim szans. Zawiążmy sojusz, pokonajmy go i zawalczmy o finał między sobą. To moja propozycja - brązowe oczy świeciły, jak gwiazdy, gdy śliski, jak wąż mężczyzna próbował znaleźć w nastolatku sojusznika.
-Zgadzam się - odparł natychmiast Naito, z lekkim poczuciem winy odwzajemniając uśmiech. -Jeśli udałoby ci się go na chwilę zająć, mógłbym go powalić moim najsilniejszym atakiem. Muszę tylko go przygotować, więc nie oddalaj się ode mnie na początku walki, dobrze? - niewiele razy w życiu robił coś, co aż tak bardzo zaprzeczało jego naturze. Zrobił jednak wszystko, by jego głos nie zadrżał... a pewny swego wyspiarz był zbyt pewny swej siły perswazji, by w ogóle wziąć pod uwagę możliwość zostania oszukanym.
     Hawajczyk skinął głową, szczerząc zęby, po czym z grobową miną ustawił się na swojej pozycji. Półfinaliści raz jeszcze utworzyli trójkąt równoboczny, chociaż tym razem o wiele mniejszy. Dwóch z nich należało do tych najcichszych. Ani Michaelowi, ani Naito nie zależało na poklasku tłumu ani na faktycznym zwycięstwie w turnieju i tylko jednemu z nich było ono faktycznie potrzebne. Ich kolejne zwycięstwa zwiększały tylko napięcie oraz wypełniały stresem - odpowiednio widocznym lub skrzętnie ukrytym. Nawet trzeci z Madnessów ucichł i spokorniał, by stworzyć niezbędne pozory, lecz po wcześniejszym "przedstawieniu" nikt przy zdrowych zmysłach by mu nie uwierzył.
-3... 2... 1... ZACZYNAJCIE! - Fletcher odliczył niespodziewanie i bardzo szybko, bawiąc się zebranymi w koloseum ludźmi, manipulując napięciem, czy też "gęstością" atmosfery. Nie przyniosło to jednak żadnego efektu w wypadku półfinalistów, którzy nie dali się złapać w jego pułapkę.
     Kurokawa natychmiastowo wystawił przed siebie lewą nogę, obniżając tym samym postawę swojego ciała. Lewa dłoń momentalnie wysunęła się w stronę Elijaha, jakby gotowa do szybkiej kontry w postaci fali uderzeniowej. To również były pozory. Tylko pozory... a mimo to Havikę zmyliły. Hawajczyk zgodnie z planem odbił się w bok, nie tracąc z oczu niebezpiecznego blondyna. Wylądował o pół kroku przed swoim "sojusznikiem"... którego prawa ręka zbierała już niezbędną energię. Moc duchowa tańczyła i wirowała na górnej kończynie chłopaka, zbierając się w coraz większych ilościach. Punktem ogniskowym była oczywiście pięść i to właśnie od niej biła najszersza aura... która wciąż się rozszerzała. Czerwonooki Michael w pewnym momencie zmarszczył brwi. Było to wtedy, gdy zrozumiał, że przygotowywany atak swoją potęgą znacząco przebijał ten, który odparł w Domu Mędrców. Wtedy też właśnie blondyn ustawił obydwie dłonie na wysokości swojej klatki piersiowej, kierując je wewnętrzną stroną do przodu, jakby chciał nimi coś chwycić.
     Podłoże zaczęło głośno pękać, gdy poświata wokół pięści Naito sięgała prawie dwudziestu centymetrów. Kręcąca się energia duchowa przypominała już wtedy maleńkie tornado, a jej "ciężar" sprawił, że nawet Havika nieświadomie przełknął ślinę. Setki osób w tym momencie robiło przy pomocy tabletów zbliżenia na najpotężniejszą broń tajemniczego debiutanta... i na wystrzeliwujące w powietrze grudy ziemi. Wir mocy duchowej wprawiał w drgania powietrze wokół jego właściciela, a zarazem sprawiał, że trząsł się również Hawajczyk. Powstrzymywane przez biały sznur włosy wyspiarza zaczynały sztywnieć, jakby mężczyznę porażono prądem.
-Jestem gotów - stwierdził Kurokawa, kiedy energia otaczała jego pięść w promieniu ponad trzydziestu centymetrów. -Kiedy dam ci znak, obydwaj ruszymy. Ty pójdziesz przodem, żeby stworzyć dla mnie lukę. Okej? - Havika skinął lekko głową, odwrócony do chłopaka plecami. -Uważaj... 3... 2... 1... Wybacz - nikt, kto nie stworzyłby w tym celu specjalnej skali nie mógłby stwierdzić, kto w tamtej chwili był najbardziej zaskoczony. Do "tytułu" z pewnością aspirowała publiczność, lecz z taką samą pewnością deklasował ją Hawajczyk oraz Elijah. Również Naito zaszokował sam siebie swoją stanowczością oraz sposobem, w jaki krył się aż do tego momentu...
     Wraz z tym ostatnim "wybacz" w pełni naładowane Rengoku Taihou uderzyło prosto w krzyż wyspiarza. Cios zarwał pod nim nogi już w pierwszym ułamku sekundy. Krew trysnęła z ust ofiary równie szybko... a potem wyzwolona dzięki emisji masa mocy duchowej porwała Havikę monstrualną falą przypływu. Ten szybki "wybuch" rozsadził praktycznie cztery metry podłoża, miotając jego fragmentami na wszystkie strony. Niektóre z nich dotarły aż pod same mury areny, której rozmiarów nie można przecież było bagatelizować. Wraz ze straszliwym hukiem wyspiarz został wystrzelony naprzód z siłą i szybkością, jakiej nikt się nie spodziewał. Ta sama krew, którą wypluł na chwilę przed "lotem" obryzgała mu twarz, gdyż nim jeszcze zdążyła obniżyć pułap, on przeleciał dokładnie przez nią. Cios ten śmiało można było porównywać z uderzeniem El Tanque'a podczas drugiej fazy turnieju, choć tym razem nikomu nie urwano głowy. Mimo to jednak kręgosłup, nerki i miednica Hawajczyka zostały dosłownie zmiażdżone już na samym początku jego czterdziestometrowej podróży przez arenę.
     Zmasakrowane, połamane i zakrwawione zwłoki przyciągały kamerki reporterskie. Zrzuty ekranu robiono z częstotliwością ponad dwustu na sekundę - na użytek własny lub w ramach tworzonego w pliku tekstowym artykułu. Nie oznaczało to jednak, że walka się skończyła... ponieważ na polu bitwy zostało jeszcze dwóch Madnessów. Naito wolnym krokiem ruszył w stronę swojego oponenta, po drodze masując swój prawy bark i potrząsając obolałą, zdrętwiałą oraz zaczerwienioną ręką.
-Nigdy wcześniej nie użyłem tak silnego Rengoku Taihou. Moje ręce są jeszcze na coś takiego za słabe, ale przynajmniej nie dzieje mi się już krzywda... - zauważył w duchu czarnowłosy. Słyszał, jak sporą część trybun wypełnia buczenie widzów, których ewidentnie zbulwersował fakt zdradzenia przez niego "towarzysza". Jego również bolało to, co zrobił, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miał innego wyjścia. Tylko tak mógł się pozbyć niewygodnego Hawajczyka, a poza tym... -Walka dwóch na jednego jakoś wam nie przeszkadzała, co? Jak mam się zastanawiać nad słusznością moich decyzji, kiedy dookoła widzę coś takiego? - pomyślał ze zgryzotą.
     Czerwonooki obserwował bez słowa zbliżającego się Kurokawę, analizując każdy, nawet najmniejszy ruch jego ciała. Fakt, że nie dostrzegł jakiegokolwiek przepływu, czy manipulacji energią duchową u przeciwnika zaskoczył go i przypomniał o konieczności bycia czujnym. Blondyn z niezmienioną postawą ciała próbował rozpoznać wyraz twarzy szatyna... lecz nie znał się na ludziach wystarczająco dobrze, by móc chociażby zgadywać. Nie znał również samego czarnowłosego, a jego dotychczasowe interakcje z nim ograniczyły się do nieudanej próby zabicia go oraz enigmatycznej wymiany zdań.
-Co ty planujesz? W dwójkę byłoby wam ze mną łatwiej. Chcesz uśpić moją czujność? A może to ten tak zwany "honor", który każde ci grać fair play? W obu przypadkach jesteś głupcem. Jeden ruch i jesteś martwy. Daj mi tylko jeden powód, by zaatakować, a gwarantuję ci, że zginiesz w niecałą sekundę... - jego jasne włosy, których uniesione kosmyki przypominały szalejące płomienie współgrały z marsową miną i pewnie łatwo zniwelowałyby wszelkie próby "pertraktacji" ze strony wroga... gdyby tymże "wrogiem" nie była ta osoba.
-Nie miałem wcześniej okazji... Witaj, Michael - odezwał się niespodziewanie Naito, pochylając głowę przed blondynem. Blask zdziwienia w jego czerwonych oczach był aż nadto zauważalny, lecz nie nadeszła żadna werbalna odpowiedź. -Mam nadzieję, że uda ci się wygrać. Naprawdę nie było łatwo ci pomóc, ale wreszcie chwilę odpocznę - mówił dalej szatyn, nie zważając na nietowarzyskie zachowanie "rozmówcy". -Pozwolisz mi i moim przyjaciołom udać się razem z tobą do Niebiańskich Rycerzy? Kiedy tylko zrobię sobie małą przerwę, z chęcią doprowadzę cię do Paladyna - w tym momencie Elijah wzdrygnął się znacznie, cofając jedną stopę do tyłu. Kropelki potu wstąpiły mu na czoło, gdy zauważył, jak łatwo go zdekoncentrowano... lecz oczekiwany atak nie nadszedł.
-PODDAJĘ SIĘ! - ryknął głośno Kurokawa, unosząc prawą dłoń do góry na podkreślenie swoich słów. Tym razem również zaskoczył wiele osób. Najmocniej Michaela, nieco mniej Josepha Fletchera, który chichotał przy wyłączonym mikrofonie, chowając twarz w dłoniach, o wiele mocniej swojego Mentora, który skamieniał na dźwięk słów ucznia... a siebie tym razem nie zaskoczył wcale.

***

     Tatsuya stąpał ciężko korytarzem, rozjuszony i niebezpieczny. Na ścianie po swojej prawej stronie zostawił już po drodze trzy ślady swojej pięści, której to zapragnął użyć na pewnej konkretnej osobie. Zaciśnięte zęby heterochromika sprawiały wrażenie, jakby szczęki z trudem powstrzymywały je przed rozerwaniem gardła pierwszemu, kogo spotkałby ich właściciel. Najsilniejszy wśród juniorów kroczył w stronę bramy wejściowej, by już za kilka minut rozpocząć swoją walkę w finale z drugą z kolei osobą, którą chciał nade wszystko pokonać. Zatrzymał się jednak, gdy tylko na jego drodze stanęła pierwsza z tych osób. Ledwo powstrzymał się przed zaatakowaniem Kurokawy.
-Co ty, kurwa, odpierdalasz?! - krzyknął zamiast tego, a krzyczeć stanowczo potrafił. -Myślałem, że wybijemy ci to ze łba, kiedy się na ciebie wypniemy, ale nie! Musiałeś nam uświadomić, że jesteś jebanym idiotą! Taka zajebista okazja, żeby wgnieść cię w ziemię przy tych wszystkich ludziach... i co? Wszystko zjebałeś! - Naito słuchał tego wszystkiego w ciszy, bo żadnej innej reakcji na swoje działania nie oczekiwał... a przynajmniej nie od posiadacza Przeklętej Ręki.
-Jest jakakolwiek szansa na to, że pozwolisz mu wygrać? - zapytał spokojnie dopiero wtedy, gdy czempion się trochę wyszumiał. Oburzone spojrzenie różnokolorowych oczu nie mogło oznaczać niczego dobrego, lecz mieszkaniec Akashimy zdawał sobie sprawę z absurdalności jego relacji z byłym Połykaczem Grzechów. Właśnie dlatego często nie traktował jego słów poważnie i z tego samego powodu nie umarła w nim nadzieja.
-Powinieneś zapytać: "Czy jest jakakolwiek szansa na to, że nie rozpierdolisz mi ryja o ścianę?" - burknął Tatsuya, trącając rywala barkiem. -Możesz sobie publicznie pokazywać swój brak jaj, ale ten gość dostanie ode mnie po mordzie. Gwarantuję ci to! - minął Kurokawę z tymi właśnie słowami, nie marnując już czasu na bezsensowne pogaduszki. Czekała go w końcu potyczka z człowiekiem, którego obiecał sobie zmiażdżyć...

Koniec Rozdziału 152
Następnym razem: Drugi dzień

2 komentarze:

  1. Ale mi się spodobała ta wjebka w plecy! Fajnie, że Naito cały czas się zmienia. Jak przypomnę sobie pierwsze rozdziały... to był zupełnie inny człowiek ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też wspominam te początki z nostalgią ^^ Uwielbiam porównywać charakter i formę bohaterów na przestrzeni arców. Cieszę się, że się podobało ;)

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń