ROZDZIAŁ 155
Zanurzona w boczną wnękę, do której docierało znacznie mniej światła, niż do reszty korytarza, w absolutnej ciszy poświęciła się polerowaniu swojego miecza. Wbiwszy czubek ostrza pomiędzy płytki i oparłszy jego powierzchnię o swój bark, oburącz przecierała metal ściereczką z wilkołaczego włosia. Wcale nie podobało się jej choćby dotykanie czegokolwiek, co przypominało jej tego potwora. Nie bała się go, choć może powinna - nienawidziła go. Przygotowując się do czekającej ją walki, czuła tylko i wyłącznie ciążącą na sobie odpowiedzialność. Nie przyglądała się poczynaniom swojego oponenta ani też nie próbowała czegoś się o nim dowiedzieć. Traktowała swoją wygraną jako pewnik. Gdyby bowiem jej się nie udało, przyniosłaby wstyd Amazonkom. Zawiodłaby je. Zawiodłaby Veronicę... i samą siebie.
-On mnie nie powstrzyma. Ani on, ani nikt inny. Pokonam go. Zetnę go. Finał i tytuł Niebiańskiego Rycerza - wszystko to będzie moje! - postanowiła z determinacją, przyglądając się swojemu odbiciu w szerokiej i masywnej klindze opasłego claymore'a. Gdy wstawała, poderwała go z lekkością, nie naruszając nawet płytek podłogowych.
-On mnie nie powstrzyma. Ani on, ani nikt inny. Pokonam go. Zetnę go. Finał i tytuł Niebiańskiego Rycerza - wszystko to będzie moje! - postanowiła z determinacją, przyglądając się swojemu odbiciu w szerokiej i masywnej klindze opasłego claymore'a. Gdy wstawała, poderwała go z lekkością, nie naruszając nawet płytek podłogowych.
***
-Czy jesteście gotowi?! - zahuczał Fletcher do mikrofonu, porywając płonące entuzjazmem dusze widzów. On znał już wynik tej walki... lecz mimo wszystko ciekawił go jej przebieg i to, co wydarzy się poza nią. Z zaintrygowaniem obserwował reakcje tych, którzy nie wiedzieli tyle, co on. Dla których każdy bieg wydarzeń byłby niespodzianką. Na swój sposób nawet im zazdrościł, jednak posiadanie wiedzy i informacji było nieodzownym elementem jego istnienia. -Chyba nikt się nie obrazi, jeśli powiem, że ta dwójka to zdecydowani faworyci grupy drugiej? Bo tak właśnie jest! Zapewne każdy z nas spodziewałby się zobaczyć ich w półfinale, jednak nieubłagany los sprawił, że już teraz dowiemy się, które z nich jest silniejsze! - taktycznie pozwolił "mieszkańcom" trybun się wyszumieć, nim przeszedł dalej. -Na wpół doświadczona Amazonka Jessica, czy może nasz tajemniczy, zamaskowany geniusz, King? Jak sądzicie, kto wygra? - kiedy on przemawiał, a tłumy szalały, dwójka zawodników zdążyła już stanąć naprzeciw siebie. Amarantowe oczy blondynki wwiercały się w odzianego na czarno anonima, jakby chciały samym wzrokiem przebić go na wylot.
-Muszę zacząć na pełnych obrotach już na samym starcie. Nie mam pojęcia, co on właściwie potrafi, więc jedynym rozsądnym wyjściem byłoby odebranie mu szansy na zrobienie czegokolwiek... - pomyślała Jessica, poprawiając swój miecz i upewniając się, że wydobycie go nie sprawi jej problemu. Jej wróg nie musiał się czymś takim przejmować. On wykorzystywał tylko swoje ciało... co samo w sobie czyniło z niego poważniejsze zagrożenie. -Jeśli narzucę mu swoje tempo, już na początku zdobędę przewagę. Jest niewysoki, niezbyt umięśniony... Gdybym zadała mu jedno czyste cięcie, byłoby po nim. Wciąż jednak pozostają te jego ochraniacze. Heracleum nie dam rady przebić... ale mogłabym spróbować wykorzystać to na jego niekorzyść! - gdy Amazonka gorączkowo planowała swoje przyszłe poczynania, King po prostu stał i na nią patrzył. Dopingowała go znaczna rzesza kibiców, lecz podobna ich ilość stała murem za blondynką.
-Gdybym też miał cycki, wszyscy byliby po mojej stronie... - pomyślał, wzdychając. Zniekształcone przez hełm westchnięcie przypominało jednakże złowrogie warczenie, co nie umknęło wcale uwadze zdeterminowanej wojowniczki. -Oho, zacznie ostro. Wkurzyła się. W sumie nie robi mi to zbyt wielkiej różnicy. Dam sobie z nią radę. Wolałbym tylko nie używać mocy duchowej. Na pewno jest na trybunach ktoś, kto by mnie rozpoznał... no i pozostaje też Fletcher. On z pewnością wie, kim jestem. Strasznie kłopotliwy człowiek. Do tej pory zwleka z nadesłaniem mi mojej Puszki Pandory. Okej, posłaniec nie żyje, przedmiot jest swoje wart, a przepisy to niezłe bagno, ale i tak wiem, że koleś kantuje. Może by go tak pogonić, kiedy już ten turniej się skończy? - on nie przejmował się wcale. Przesadnie i arogancko pewny swoich zdolności mógł się oczywiście mylić, ale i to go nie zrażało. Miał bowiem w zanadrzu coś specjalnego - na wypadek, gdyby sprawy potoczyły się nie po jego myśli. Mimo to nie chciał z tej możliwości korzystać.
-START! - Amazonka poruszyła się z chwilą, w której jej ucho odebrało dźwięk komentatorskiego głosu. Zanim jeszcze wybrzmiało całe słowo, kobieta była już w powietrzu z prawie wyciągniętym mieczem. Ogromne ostrze zaciemniło obszar, który najemniczka zwyczajnie przeskoczyła, chcąc dobrać się jak najszybciej do przeciwnika. Blondynka z niesamowitą lekkością zamachnęła się niemal dwumetrowym mieczem znad głowy, nie tracąc ani odrobiny balansu. Mogła dzięki temu z pełną siłą pokierować nim, niczym gilotyną prosto na stojącego w miejscu Kinga, celem przecięcia go na pół. Atak ten nastąpił bezgłośnie. Jessica nie potrzebowała żadnych ryków ani okrzyków bojowych, które tylko osłabiały koncentrację atakującego. Komu, jak komu, ale prawdziwej Amazonce nigdy nie brakowało odwagi, choćby nawet miała się mierzyć z potworem...
Gruby, ciężki kawałek metalu z metalicznym brzdękiem uderzył prosto w... czarne ochraniacze na przedramionach tajemniczego Madnessa. W pierwszej chwili zdawało się, że potęga cięcia znad głowy roztrzaska nawet płytki heracleum razem z ich właścicielem... ale nic takiego się nie zdarzyło. Tym niemniej jednak w chwili zetknięcia pod Kingiem ugięły się nogi. Gdyby nie jego szybka i zdecydowana reakcja, z pewnością zostałby on wbity w ziemię w ciągu sekundy. Zamaskowany zdążył jednak zaprzeć się z pełnią sił i utrzymać pionową postawę ciała.
-Uff! Było blisko. Nie wziąłem pod uwagę, że będzie w stanie wywrzeć aż taki nacisk... - pomyślał z uznaniem blokujący, którego nogi trzęsły się z taką częstotliwością, jakby samego Madnessa nagle wyrzucono na mróz. -Cholera, nie utrzymam się zbyt długo! Mógłbym poczekać, aż zacznie słabnąć... ale czy dam radę? - zanim zdążył się przekonać, poczuł, jak jego stopy zapadają się coraz głębiej i głębiej w grunt. Z zaskoczeniem spostrzegł, że ziemia pod nim popękała wskutek kolosalnej siły "gilotyny", a on sam zanurzał się w niej o kolejne centymetry. -Chyba jednak nie dam rady, co? - zauważył z rozbawieniem. Bez stabilnego gruntu pod nogami nie mógł nawet marzyć o zachowaniu pionowej postawy ciała, więc natychmiast, w jednym szarpnięciu odepchnął masywne ostrze swoimi ochraniaczami, pozwalając mu opaść tuż obok niego. Wielki claymore wbił się w podłoże, posyłając dookoła grudy ziemi i odłamki bliżej nieokreślonej materii.
King w porę zdążył skoczyć na bok po swoim manewrze, ponieważ niespodziewanie przez burzę drobinek raz jeszcze przerąbało się ostrze - tym razem poziomo, od prawej strony. Gdyby nie szybkość poruszania się zamaskowanego Madnessa, atak prawdopodobnie przepołowiłby go, jak poprzedniego oponenta hardej Amazonki.
-Sami "quick-starterzy" w tym turnieju... To niby polepsza wrażenia, ale to nic fajnego, gdy możesz zginąć w pierwszej sekundzie walki - ocenił wewnętrznie odziany na czarno osobnik, gdy miecz przecinał powietrze. -Mam okazję. Z tym żelastwem w rękach będzie musiała dokończyć obrót. To moja szansa! - wierzył w to, w co chciał wierzyć. Miecz, który ważył kilkadziesiąt kilogramów był w jego oczach balastem na tyle dużym, że sam zamach taką bronią miotał nie tylko wrogiem... lecz również posiadaczem oręża. Właśnie z taką myślą rzucił się przed siebie, gdy tylko ostrze "skierowane" zostało na bok, a blondynka odsłoniła bok swojego ciała.
Dopadł do niej jednym susem... tylko po to, by doznać szoku. Najpierw dotarł do niego dźwięk podeszew klapek kobiety, które zahamowały tak gwałtownie, że niemal dało się poczuć zapach palonej gumy. W drugiej kolejności jednak dostrzegł napinające się mięśnie Amazonki... która zupełnie niespodziewanie zatrzymała się w połowie ruchu, okiełznawszy ciężar swojego miecza. Dopiero na koniec rzuciło mu się w oczy powracające w przeciwnym kierunku ostrze... i chłodny wzrok pewnej siebie najemniczki. Choć nikt tego nie widział, King uśmiechnął się pod nosem z politowaniem, które wyjątkowo kierował tylko względem siebie. Co prawda zlekceważył swą przeciwniczkę, lecz nie był to błąd, z którego konsekwencjami nie umiałby sobie poradzić.
Podjął się czegoś niekonwencjonalnego i co najmniej szalonego. Zamiast odskoczyć na bok, pochylić się, czy zablokować ostrza, King wykorzystał swoją prędkość i zwinność, by... uderzyć otwartą dłonią w powierzchnię pędzącej klingi. Oparłszy się z całej siły na własnej kończynie, najzwyczajniej w świecie przerzucił resztę ciała ponad mieczem, odbijając się od niego i puszczając go za siebie. Natychmiast, nim w ogóle zaczął opadać, wyciągnął otwartą dłoń w stronę kobiecej twarzy... ale wtedy właśnie dostrzegł złowrogie spojrzenie amarantowych oczu, bezustannie go obserwujących.
-Zjebałem - uświadomił sobie w duchu. Claymore, nad którym w absurdalny sposób przeskoczył trzymała tylko jedna ręka - prawa. Zanim zamaskowany Madness zareagował, lewa dłoń Jessiki zacisnęła się mocno na jego hełmie, porywając go w potężnym zamachu. Już wtedy całe ramię blondynki przesiąkała zebrana w nim energia duchowa, lecz to spostrzeżenie przyszło zbyt późno, by w czymkolwiek pomóc Kingowi. W mgnieniu oka został on ciśnięty w dal, niczym piłka miotacza, podczas gdy kolejna partia mocy napływała do oręża potężnej Amazonki.
-Ma parę w łapie. Wymachuje tym czymś bez przerwy, a mimo to w ogóle nie sprawia wrażenia, jakby się męczyła. Jak jej mięśnie to wytrzymują? - zastanawiał się pogrążony w bezwładzie King. Jessica była już wtedy w trakcie kolejnego zamachu znad głowy, lecz tym razem to nie ostrzem chciała w niego uderzyć. Gdy claymore wbił się w ziemię, jak katowski topór, wysłał on po niej zakrzywiony sierp z energii duchowej. Niecodzienny rodzaj "lecącego cięcia" przekrawał się przez grunt w taki sposób, że przypominał on wysuniętą ponad taflę wody płetwę atakującego rekina. Taka właśnie płetwa w niecałe trzy sekundy dogoniła lecącego Madnessa, bezpośrednio się z nim zderzając.
-Nie mam się jak zaprzeć... - pomyślał z wysiłkiem King, wystawiając przed siebie przedramienniki oraz nakolannik z heracleum, tworząc z nich spójną linię obrony. Tymi właśnie częściami "pancerza" przyjął na siebie pełną siłę wrażego ataku. Siła ta okazała się z kolei tak duża, że porwała go ze sobą, jak kartkę papieru. Gwałtownie uderzony King został "dopchnięty" do samego muru areny, o który to rozbił się plecami z druzgocącym hukiem.
-Niech to szlag! - ściana zaraz za nim popękała na przestrzeni kilku metrów, a on sam zrobił w niej niemałe wgłębienie. Ból rozszedł się kręgosłupem do całego jego ciała, co i tak było niewielką ceną, biorąc pod uwagę fakt, że nawet minimalnie nie wzmocnił ciała. -Mogło być gorzej, ale nie dam już rady tak się czaić. Jest za dobra, żeby ją lekceważyć... - chciał otrzeć krew, która ściekała mu po podbródku, ale z oczywistych względów nie był w stanie. Był za to w stanie dojrzeć, jak Amazonka ze zwiększoną dzięki energii duchowej prędkością zmierza dokładnie na niego.
Zaczęła hamować, gdy dzieliło ją od niego tylko kilka metrów. Całą zmagazynowaną w ten sposób siłę włożyła w wykonanie oburącz morderczego wręcz zamachu, skierowanego poniżej klatki piersiowej jej zamaskowanego oponenta. Grube, masywne ostrze miało już wgryźć się w jego ciało i uśmiercić go na miejscu... lecz wydarzyło się coś innego.
-Dosyć - mruknął stanowczo i wyniośle King, reagując o wiele szybciej, niż można się było tego spodziewać. Niewielka ilość mocy duchowej otoczyła jego lewe kolano i prawy łokieć tuż przed zetknięciem z mieczem. To zresztą w ogóle nie nastąpiło... ponieważ wspomniane części ciała Madnessa dokładnie w tym samym momencie uderzyły z góry i z dołu w powierzchnię ostrza - w taki sposób, że gdyby jego tam nie było, zetknęłyby się same ze sobą. King zdołał tego dokonać tuż przed niechybną śmiercią... przez co całkowicie zmienił ustawienie kart.
Jessica nie wiedziała, co bardziej ją zszokowało - trzask, który dotarł do jej uszu, gdy spenetrowana przez łokieć i kolano klinga pękła w 1/3 długości... czy może moc jej przeciwnika. Któraś z tych rzeczy sprawiła, że w amarancie jej oczu pojawiła się mieszanka zaskoczenia z przerażeniem.
-Czarna, jak smoła... - przeszło jej tylko przez myśl. Energia duchowa Kinga miała bowiem kolor kruczych piór - kolor, jakiego żaden napotkany przez dziewczynę Madness nie posiadał. Wbrew swojej woli poddała się ciarkom, przebiegającym jej po plecach. -Kim ty jesteś? - zapytała w duchu, nim przeciwnik z nadludzką prędkością uderzył otwartą dłonią w jej odsłonięty brzuch. Ręka zamaskowanego wojownika wniknęła w niego tak głęboko, że blondynka przez chwilę miała wrażenie, że zostanie przebita na wylot. Zamiast tego poczuła tylko mdłości... oraz mieszaninę krwi i flegmy, która wydobyła się z jej ust. Dumna Amazonka padła na ziemię kilka metrów dalej, w dłoniach wciąż dzierżąc trzecią część swojego długiego, potężnego miecza.
King rozproszył swoją energię duchową natychmiast po zadaniu ciosu. Wtedy też zamaszyście odrzucił na bok większą część masywnego oręża, który tak niespodziewanie złamał. Słyszał dokładnie, jak publika, która chwilę wcześniej zamarła, ponownie się budzi, by wychwalać jego imię oraz sposób, w jaki poradził sobie z rzekomo od siebie silniejszą przeciwniczką.
-To już chyba będzie koniec, co? - zapytał spokojnie, minąwszy szerokim łukiem czerwoną kałużę i przykucnąwszy tuż przed twarzą zwiniętej na ziemi najemniczki. -Ledwo możesz się ruszyć, a na dodatek straciłaś broń. Poza tym ja jeszcze praktycznie niczego nie zrobiłem. Chyba sama widzisz, że nie ma sensu się forsować... prawda? - gdyby hełm nie zniekształcał jego głosu, być może nie brzmiałby w uszach Jessiki tak arogancko i irytująco. Niestety jednak nie mógł go zdjąć.
-Żaden koniec... - pomyślała blondynka, nieudolnie próbując się zmusić do powstania. Nigdy by nie pomyślała, że ktoś tak niepozorny może tak boleśnie uderzyć. I to w dodatku Amazonkę - przykład najtwardszych kobiet w całym Morriden. Każda próba ruchu fundowała jednej z tych właśnie kobiet uczucie przywodzące na myśl rozrywanie na strzępy swoich własnych mięśni. -Jeszcze nie skończyłam. To dopiero druga walka. Muszę wstać. Muszę wygrać ten turniej. Muszę... - zaciskała zęby z wysiłku, próbując wydobyć z siebie ukryte pokłady sił. Ból nie pozwalał jej składnie wypowiadać zdań, a nie chciała dodatkowo ośmieszać się w oczach oponenta. -Chcę zostać jedną z nich. Chcę być drugą kobietą w szeregach Niebiańskich Rycerzy. Chcę się tam dostać i otrzymać mój tytuł! Wilkołak za wszystko nam zapłaci. Dopilnuję tego! Muszę tylko... mieć odpowiednią władzę - wbiła ułamaną końcówkę miecza w podłoże, opierając na rękojeści najpierw jedną, a potem też drugą dłoń. Dusząc w sobie kujący ból, wsparła się na nim, jakimś cudem klękając na jedno kolano.
Ciężko dyszała, z uporem wpatrując się w hełm do kendo, wewnątrz którego skrywała się enigmatyczna twarz jej przeciwnika. Choć nie miało to żadnego sensu ani racji bytu, gdy tylko próbowała sobie wyobrazić osobę skrywającą się pod całą tą czernią... widziała "jego". Generała Bruce'a Carvera - najstraszniejszego potwora, z jakim kiedykolwiek miała do czynienia. Gdy patrzyła na jego wyobrażoną twarz, nie czuła jednak lęku, a jedynie nienawiść, żal i żądzę zemsty. Widziała zniszczony konwój więzienny i jego samego, stojącego na boso na pustkowiu, otoczonego przez 14 Amazonek. Widziała, jak ranią go miecze i topory. Jak przebijają go oszczepy, jak gruchoczą go młoty, jak jego przeklęta skóra i wynaturzone mięśnie odchodzą od kości... i jak jego oblicze wyraża nie gniew, czy strach, a zwykłe znużenie. Jak do grupy najemniczek dołącza jeszcze jedna, piętnasta, butna i głupia nastolatka, której wydaje się, że może coś zdziałać - ona sama. Jak ta właśnie bezmyślna dziewucha kończy bez broni pod stopami potwora. Jak zamyka oczy, czekając na śmierć. Jak zamiast śmierci dostrzega stojącą nad nią Veronicę. Jak lewa ręka przywódczyni zostaje dosłownie oderwana od reszty ciała...
-To wszystko przeze mnie... To moja wina... więc kto inny może to wszystko naprawić, jeśli nie ja? Tamtego dnia zginęło tyle osób... Orianna, Bethany, Jing, Mała Kate, Żmija... Nic by im się nie stało, gdybym posłuchała i została w mieście. Jak mogłam być tak lekkomyślna? Chciałam za wszelką cenę zrobić im na przekór? Pokazać, że nie jestem dzieckiem? - dłonie na rękojeści zniszczonego miecza zacisnęły się tak mocno, że aż przestała do nich dopływać krew. Jessica wciąż pamiętała chwilę, w której coś owalnego uderzyło ją w czoło, wytrącając broń... a także następną chwilę, gdy okazało się, że tym czymś była głowa Żmii. -Takie monstrum, jak Carver nie powinno istnieć... a już na pewno nie latać na wolności. Kiedy przyjmą mnie do Niebiańskich Rycerzy... będę mogła wyegzekwować karę. Dożywocie w Rainergardzie, wydalenie z Gwardii... a może nawet egzekucję. Zasłużył sobie na to. Zasłużył. Zasłużył... - prawie zaśmiała się sama z siebie, gdy wraz z myślami o znienawidzonym mężczyźnie, w jej głowie pojawił się obraz lewej dłoni Veroniki. -Już nigdy... jej nie poczuję - uświadomiła sobie boleśnie Amazonka, czując nieprzyjemny ucisk w gardle.
-Ej, no nie mów mi, że chcesz dalej walczyć... - rzucił zażenowany King, gdy tylko dostrzegł zdecydowany i pełen gniewu wzrok blondynki. Zamaskowany profilaktycznie wstał na równe nogi, uznawszy, że jego twarz znajdowała się stanowczo zbyt blisko miecza przeciwniczki.
-Dlaczego chcesz wygrać turniej? - zapytała niespodziewanie Jessica. -Czemu chcesz być jednym z Niebiańskich Rycerzy? - uzupełniła prawie od razu, podnosząc wyżej głowę, nadal oparta o jelec masywnego claymore'a.
-Co? Wcale nie chcę go wygrywać! - odparł bez chwili zastanowienia King, jakby to, co mówił było rzeczą oczywistą i powszechnie wiadomą. -Bycie jednym z nich też mnie nie interesuje. Zresztą i tak nie mógłbym nim zostać... - krew w żyłach słuchającej go Amazonki zagotowała się w mgnieniu oka. -Po prostu tak rzadko mam okazję sobie powalczyć, że uznałem ten turniej za doskonałą szansę. W ogóle tak się składa, że podczas zawodów mam zwykle niewiele do roboty, ale jakoś wcześniej na to nie wpadłem - gdy to powiedział, zaśmiał się głupkowato. Nic więcej nie dane mu było powiedzieć. Blondynce całkowicie puściły nerwy. Z całych sił poderwała się na nogi, natychmiastowo zamachując się złamanym mieczem na swojego wroga.
-No daj spokój... Myślisz, że nie jestem przygotowany na coś takie... - to miał być odskok. Błyskawiczny odskok w tył. Zamiast jednak powiększyć odległość pomiędzy sobą, a Amazonką... stracił grunt pod nogami. Zachwiał się dokładnie w tym samym momencie, w którym dojrzał przyczynę. Cztery linki z energii duchowej wiązały ze sobą jego stopę ze stopą Jessiki. -No nie... - tylko tyle zdążył pomyśleć, nim poszczerbiony, czub "skróconego" ostrza rozchełstał w poziomie jego klatkę piersiową. Głęboka na pięć centymetrów rana przecięła również jego ramiona, a zarazem czarny kombinezon. Spod tejże czerni wytrysnęła czerwień.
-Niewybaczalne! Nie daruję ci tego! - ryczała w duchu najemniczka, emanując wściekłością. -Tyle pracy. Tyle wysiłku i tyle zachodu. Tyle rzeczy, które chcę zmienić ja i chcą zmienić inni... a ty plujesz na to wszystko i niszczysz nasze nadzieje? Bo co? BO MOŻESZ?! - furia nie pozwoliła jej utrzymać kontroli nad stworzonymi przez nią linkami, które rozpłynęły się w powietrzu. To jednak już ją nie obchodziło. Przelała w zniszczoną broń prawdziwy ogrom energii duchowej... która uformowała się w dalszą część ostrza. Od miejsca niedawnego złamania ciągnęła się przezroczysta, gruba klinga... i tą właśnie klingą Jessica zamachnęła się znad głowy na znienawidzonego przeciwnika. Tym razem, w przypływie wściekłości pozwoliła już sobie na głośny, niemal berserkerski ryk.
-Wystarczy już... - warknął ranny King, mimowolnie uwolniony z więzów. Również i tym razem zaprezentował coś, czego nikt się nie spodziewał. Zanim monstrualne ostrze zdążyło do niego dotrzeć, on... chwycił je oburącz z wystarczającą siłą, by natychmiast je zatrzymać pomimo niebagatelnego wysiłku, jaki Amazonka włożyła w atak. Jako że na samym początku walki ten sam zamaskowany Madness ledwo utrzymał się na nogach po zablokowaniu podobnego cięcia, Jessica doznała jeszcze potężniejszego szoku, bezskutecznie napierając na oponenta. Niewiele zresztą zdążyła zdziałać, ponieważ w pewnym momencie dobudowany z mocy duchowej fragment claymore'a... zniknął. Najzwyczajniej w świecie... "wsiąknął" w powierzchnie dłoni Kinga, bezpowrotnie się rozpływając. Najemniczka straciła równowagę, gdy tylko jej oręż nagle zmienił swą długość i ciężar. Zachwiała się rozpaczliwie, zataczając do przodu... i na tym się skończyło. Nasada prawej dłoni przeciwnika bezlitośnie i błyskawicznie uderzyła w bok jej głowy tak umiejętnie... by z głośnym chrzęstem skręcić kobiecie kark.
Niespełniona, zawiedziona i zrozpaczona blondynka padła bez życia na ziemię, lecz do samego końca nie wypuściła z dłoni rękojeści zniszczonego miecza...
King w porę zdążył skoczyć na bok po swoim manewrze, ponieważ niespodziewanie przez burzę drobinek raz jeszcze przerąbało się ostrze - tym razem poziomo, od prawej strony. Gdyby nie szybkość poruszania się zamaskowanego Madnessa, atak prawdopodobnie przepołowiłby go, jak poprzedniego oponenta hardej Amazonki.
-Sami "quick-starterzy" w tym turnieju... To niby polepsza wrażenia, ale to nic fajnego, gdy możesz zginąć w pierwszej sekundzie walki - ocenił wewnętrznie odziany na czarno osobnik, gdy miecz przecinał powietrze. -Mam okazję. Z tym żelastwem w rękach będzie musiała dokończyć obrót. To moja szansa! - wierzył w to, w co chciał wierzyć. Miecz, który ważył kilkadziesiąt kilogramów był w jego oczach balastem na tyle dużym, że sam zamach taką bronią miotał nie tylko wrogiem... lecz również posiadaczem oręża. Właśnie z taką myślą rzucił się przed siebie, gdy tylko ostrze "skierowane" zostało na bok, a blondynka odsłoniła bok swojego ciała.
Dopadł do niej jednym susem... tylko po to, by doznać szoku. Najpierw dotarł do niego dźwięk podeszew klapek kobiety, które zahamowały tak gwałtownie, że niemal dało się poczuć zapach palonej gumy. W drugiej kolejności jednak dostrzegł napinające się mięśnie Amazonki... która zupełnie niespodziewanie zatrzymała się w połowie ruchu, okiełznawszy ciężar swojego miecza. Dopiero na koniec rzuciło mu się w oczy powracające w przeciwnym kierunku ostrze... i chłodny wzrok pewnej siebie najemniczki. Choć nikt tego nie widział, King uśmiechnął się pod nosem z politowaniem, które wyjątkowo kierował tylko względem siebie. Co prawda zlekceważył swą przeciwniczkę, lecz nie był to błąd, z którego konsekwencjami nie umiałby sobie poradzić.
Podjął się czegoś niekonwencjonalnego i co najmniej szalonego. Zamiast odskoczyć na bok, pochylić się, czy zablokować ostrza, King wykorzystał swoją prędkość i zwinność, by... uderzyć otwartą dłonią w powierzchnię pędzącej klingi. Oparłszy się z całej siły na własnej kończynie, najzwyczajniej w świecie przerzucił resztę ciała ponad mieczem, odbijając się od niego i puszczając go za siebie. Natychmiast, nim w ogóle zaczął opadać, wyciągnął otwartą dłoń w stronę kobiecej twarzy... ale wtedy właśnie dostrzegł złowrogie spojrzenie amarantowych oczu, bezustannie go obserwujących.
-Zjebałem - uświadomił sobie w duchu. Claymore, nad którym w absurdalny sposób przeskoczył trzymała tylko jedna ręka - prawa. Zanim zamaskowany Madness zareagował, lewa dłoń Jessiki zacisnęła się mocno na jego hełmie, porywając go w potężnym zamachu. Już wtedy całe ramię blondynki przesiąkała zebrana w nim energia duchowa, lecz to spostrzeżenie przyszło zbyt późno, by w czymkolwiek pomóc Kingowi. W mgnieniu oka został on ciśnięty w dal, niczym piłka miotacza, podczas gdy kolejna partia mocy napływała do oręża potężnej Amazonki.
-Ma parę w łapie. Wymachuje tym czymś bez przerwy, a mimo to w ogóle nie sprawia wrażenia, jakby się męczyła. Jak jej mięśnie to wytrzymują? - zastanawiał się pogrążony w bezwładzie King. Jessica była już wtedy w trakcie kolejnego zamachu znad głowy, lecz tym razem to nie ostrzem chciała w niego uderzyć. Gdy claymore wbił się w ziemię, jak katowski topór, wysłał on po niej zakrzywiony sierp z energii duchowej. Niecodzienny rodzaj "lecącego cięcia" przekrawał się przez grunt w taki sposób, że przypominał on wysuniętą ponad taflę wody płetwę atakującego rekina. Taka właśnie płetwa w niecałe trzy sekundy dogoniła lecącego Madnessa, bezpośrednio się z nim zderzając.
-Nie mam się jak zaprzeć... - pomyślał z wysiłkiem King, wystawiając przed siebie przedramienniki oraz nakolannik z heracleum, tworząc z nich spójną linię obrony. Tymi właśnie częściami "pancerza" przyjął na siebie pełną siłę wrażego ataku. Siła ta okazała się z kolei tak duża, że porwała go ze sobą, jak kartkę papieru. Gwałtownie uderzony King został "dopchnięty" do samego muru areny, o który to rozbił się plecami z druzgocącym hukiem.
-Niech to szlag! - ściana zaraz za nim popękała na przestrzeni kilku metrów, a on sam zrobił w niej niemałe wgłębienie. Ból rozszedł się kręgosłupem do całego jego ciała, co i tak było niewielką ceną, biorąc pod uwagę fakt, że nawet minimalnie nie wzmocnił ciała. -Mogło być gorzej, ale nie dam już rady tak się czaić. Jest za dobra, żeby ją lekceważyć... - chciał otrzeć krew, która ściekała mu po podbródku, ale z oczywistych względów nie był w stanie. Był za to w stanie dojrzeć, jak Amazonka ze zwiększoną dzięki energii duchowej prędkością zmierza dokładnie na niego.
Zaczęła hamować, gdy dzieliło ją od niego tylko kilka metrów. Całą zmagazynowaną w ten sposób siłę włożyła w wykonanie oburącz morderczego wręcz zamachu, skierowanego poniżej klatki piersiowej jej zamaskowanego oponenta. Grube, masywne ostrze miało już wgryźć się w jego ciało i uśmiercić go na miejscu... lecz wydarzyło się coś innego.
-Dosyć - mruknął stanowczo i wyniośle King, reagując o wiele szybciej, niż można się było tego spodziewać. Niewielka ilość mocy duchowej otoczyła jego lewe kolano i prawy łokieć tuż przed zetknięciem z mieczem. To zresztą w ogóle nie nastąpiło... ponieważ wspomniane części ciała Madnessa dokładnie w tym samym momencie uderzyły z góry i z dołu w powierzchnię ostrza - w taki sposób, że gdyby jego tam nie było, zetknęłyby się same ze sobą. King zdołał tego dokonać tuż przed niechybną śmiercią... przez co całkowicie zmienił ustawienie kart.
Jessica nie wiedziała, co bardziej ją zszokowało - trzask, który dotarł do jej uszu, gdy spenetrowana przez łokieć i kolano klinga pękła w 1/3 długości... czy może moc jej przeciwnika. Któraś z tych rzeczy sprawiła, że w amarancie jej oczu pojawiła się mieszanka zaskoczenia z przerażeniem.
-Czarna, jak smoła... - przeszło jej tylko przez myśl. Energia duchowa Kinga miała bowiem kolor kruczych piór - kolor, jakiego żaden napotkany przez dziewczynę Madness nie posiadał. Wbrew swojej woli poddała się ciarkom, przebiegającym jej po plecach. -Kim ty jesteś? - zapytała w duchu, nim przeciwnik z nadludzką prędkością uderzył otwartą dłonią w jej odsłonięty brzuch. Ręka zamaskowanego wojownika wniknęła w niego tak głęboko, że blondynka przez chwilę miała wrażenie, że zostanie przebita na wylot. Zamiast tego poczuła tylko mdłości... oraz mieszaninę krwi i flegmy, która wydobyła się z jej ust. Dumna Amazonka padła na ziemię kilka metrów dalej, w dłoniach wciąż dzierżąc trzecią część swojego długiego, potężnego miecza.
King rozproszył swoją energię duchową natychmiast po zadaniu ciosu. Wtedy też zamaszyście odrzucił na bok większą część masywnego oręża, który tak niespodziewanie złamał. Słyszał dokładnie, jak publika, która chwilę wcześniej zamarła, ponownie się budzi, by wychwalać jego imię oraz sposób, w jaki poradził sobie z rzekomo od siebie silniejszą przeciwniczką.
-To już chyba będzie koniec, co? - zapytał spokojnie, minąwszy szerokim łukiem czerwoną kałużę i przykucnąwszy tuż przed twarzą zwiniętej na ziemi najemniczki. -Ledwo możesz się ruszyć, a na dodatek straciłaś broń. Poza tym ja jeszcze praktycznie niczego nie zrobiłem. Chyba sama widzisz, że nie ma sensu się forsować... prawda? - gdyby hełm nie zniekształcał jego głosu, być może nie brzmiałby w uszach Jessiki tak arogancko i irytująco. Niestety jednak nie mógł go zdjąć.
-Żaden koniec... - pomyślała blondynka, nieudolnie próbując się zmusić do powstania. Nigdy by nie pomyślała, że ktoś tak niepozorny może tak boleśnie uderzyć. I to w dodatku Amazonkę - przykład najtwardszych kobiet w całym Morriden. Każda próba ruchu fundowała jednej z tych właśnie kobiet uczucie przywodzące na myśl rozrywanie na strzępy swoich własnych mięśni. -Jeszcze nie skończyłam. To dopiero druga walka. Muszę wstać. Muszę wygrać ten turniej. Muszę... - zaciskała zęby z wysiłku, próbując wydobyć z siebie ukryte pokłady sił. Ból nie pozwalał jej składnie wypowiadać zdań, a nie chciała dodatkowo ośmieszać się w oczach oponenta. -Chcę zostać jedną z nich. Chcę być drugą kobietą w szeregach Niebiańskich Rycerzy. Chcę się tam dostać i otrzymać mój tytuł! Wilkołak za wszystko nam zapłaci. Dopilnuję tego! Muszę tylko... mieć odpowiednią władzę - wbiła ułamaną końcówkę miecza w podłoże, opierając na rękojeści najpierw jedną, a potem też drugą dłoń. Dusząc w sobie kujący ból, wsparła się na nim, jakimś cudem klękając na jedno kolano.
Ciężko dyszała, z uporem wpatrując się w hełm do kendo, wewnątrz którego skrywała się enigmatyczna twarz jej przeciwnika. Choć nie miało to żadnego sensu ani racji bytu, gdy tylko próbowała sobie wyobrazić osobę skrywającą się pod całą tą czernią... widziała "jego". Generała Bruce'a Carvera - najstraszniejszego potwora, z jakim kiedykolwiek miała do czynienia. Gdy patrzyła na jego wyobrażoną twarz, nie czuła jednak lęku, a jedynie nienawiść, żal i żądzę zemsty. Widziała zniszczony konwój więzienny i jego samego, stojącego na boso na pustkowiu, otoczonego przez 14 Amazonek. Widziała, jak ranią go miecze i topory. Jak przebijają go oszczepy, jak gruchoczą go młoty, jak jego przeklęta skóra i wynaturzone mięśnie odchodzą od kości... i jak jego oblicze wyraża nie gniew, czy strach, a zwykłe znużenie. Jak do grupy najemniczek dołącza jeszcze jedna, piętnasta, butna i głupia nastolatka, której wydaje się, że może coś zdziałać - ona sama. Jak ta właśnie bezmyślna dziewucha kończy bez broni pod stopami potwora. Jak zamyka oczy, czekając na śmierć. Jak zamiast śmierci dostrzega stojącą nad nią Veronicę. Jak lewa ręka przywódczyni zostaje dosłownie oderwana od reszty ciała...
-To wszystko przeze mnie... To moja wina... więc kto inny może to wszystko naprawić, jeśli nie ja? Tamtego dnia zginęło tyle osób... Orianna, Bethany, Jing, Mała Kate, Żmija... Nic by im się nie stało, gdybym posłuchała i została w mieście. Jak mogłam być tak lekkomyślna? Chciałam za wszelką cenę zrobić im na przekór? Pokazać, że nie jestem dzieckiem? - dłonie na rękojeści zniszczonego miecza zacisnęły się tak mocno, że aż przestała do nich dopływać krew. Jessica wciąż pamiętała chwilę, w której coś owalnego uderzyło ją w czoło, wytrącając broń... a także następną chwilę, gdy okazało się, że tym czymś była głowa Żmii. -Takie monstrum, jak Carver nie powinno istnieć... a już na pewno nie latać na wolności. Kiedy przyjmą mnie do Niebiańskich Rycerzy... będę mogła wyegzekwować karę. Dożywocie w Rainergardzie, wydalenie z Gwardii... a może nawet egzekucję. Zasłużył sobie na to. Zasłużył. Zasłużył... - prawie zaśmiała się sama z siebie, gdy wraz z myślami o znienawidzonym mężczyźnie, w jej głowie pojawił się obraz lewej dłoni Veroniki. -Już nigdy... jej nie poczuję - uświadomiła sobie boleśnie Amazonka, czując nieprzyjemny ucisk w gardle.
-Ej, no nie mów mi, że chcesz dalej walczyć... - rzucił zażenowany King, gdy tylko dostrzegł zdecydowany i pełen gniewu wzrok blondynki. Zamaskowany profilaktycznie wstał na równe nogi, uznawszy, że jego twarz znajdowała się stanowczo zbyt blisko miecza przeciwniczki.
-Dlaczego chcesz wygrać turniej? - zapytała niespodziewanie Jessica. -Czemu chcesz być jednym z Niebiańskich Rycerzy? - uzupełniła prawie od razu, podnosząc wyżej głowę, nadal oparta o jelec masywnego claymore'a.
-Co? Wcale nie chcę go wygrywać! - odparł bez chwili zastanowienia King, jakby to, co mówił było rzeczą oczywistą i powszechnie wiadomą. -Bycie jednym z nich też mnie nie interesuje. Zresztą i tak nie mógłbym nim zostać... - krew w żyłach słuchającej go Amazonki zagotowała się w mgnieniu oka. -Po prostu tak rzadko mam okazję sobie powalczyć, że uznałem ten turniej za doskonałą szansę. W ogóle tak się składa, że podczas zawodów mam zwykle niewiele do roboty, ale jakoś wcześniej na to nie wpadłem - gdy to powiedział, zaśmiał się głupkowato. Nic więcej nie dane mu było powiedzieć. Blondynce całkowicie puściły nerwy. Z całych sił poderwała się na nogi, natychmiastowo zamachując się złamanym mieczem na swojego wroga.
-No daj spokój... Myślisz, że nie jestem przygotowany na coś takie... - to miał być odskok. Błyskawiczny odskok w tył. Zamiast jednak powiększyć odległość pomiędzy sobą, a Amazonką... stracił grunt pod nogami. Zachwiał się dokładnie w tym samym momencie, w którym dojrzał przyczynę. Cztery linki z energii duchowej wiązały ze sobą jego stopę ze stopą Jessiki. -No nie... - tylko tyle zdążył pomyśleć, nim poszczerbiony, czub "skróconego" ostrza rozchełstał w poziomie jego klatkę piersiową. Głęboka na pięć centymetrów rana przecięła również jego ramiona, a zarazem czarny kombinezon. Spod tejże czerni wytrysnęła czerwień.
-Niewybaczalne! Nie daruję ci tego! - ryczała w duchu najemniczka, emanując wściekłością. -Tyle pracy. Tyle wysiłku i tyle zachodu. Tyle rzeczy, które chcę zmienić ja i chcą zmienić inni... a ty plujesz na to wszystko i niszczysz nasze nadzieje? Bo co? BO MOŻESZ?! - furia nie pozwoliła jej utrzymać kontroli nad stworzonymi przez nią linkami, które rozpłynęły się w powietrzu. To jednak już ją nie obchodziło. Przelała w zniszczoną broń prawdziwy ogrom energii duchowej... która uformowała się w dalszą część ostrza. Od miejsca niedawnego złamania ciągnęła się przezroczysta, gruba klinga... i tą właśnie klingą Jessica zamachnęła się znad głowy na znienawidzonego przeciwnika. Tym razem, w przypływie wściekłości pozwoliła już sobie na głośny, niemal berserkerski ryk.
-Wystarczy już... - warknął ranny King, mimowolnie uwolniony z więzów. Również i tym razem zaprezentował coś, czego nikt się nie spodziewał. Zanim monstrualne ostrze zdążyło do niego dotrzeć, on... chwycił je oburącz z wystarczającą siłą, by natychmiast je zatrzymać pomimo niebagatelnego wysiłku, jaki Amazonka włożyła w atak. Jako że na samym początku walki ten sam zamaskowany Madness ledwo utrzymał się na nogach po zablokowaniu podobnego cięcia, Jessica doznała jeszcze potężniejszego szoku, bezskutecznie napierając na oponenta. Niewiele zresztą zdążyła zdziałać, ponieważ w pewnym momencie dobudowany z mocy duchowej fragment claymore'a... zniknął. Najzwyczajniej w świecie... "wsiąknął" w powierzchnie dłoni Kinga, bezpowrotnie się rozpływając. Najemniczka straciła równowagę, gdy tylko jej oręż nagle zmienił swą długość i ciężar. Zachwiała się rozpaczliwie, zataczając do przodu... i na tym się skończyło. Nasada prawej dłoni przeciwnika bezlitośnie i błyskawicznie uderzyła w bok jej głowy tak umiejętnie... by z głośnym chrzęstem skręcić kobiecie kark.
Niespełniona, zawiedziona i zrozpaczona blondynka padła bez życia na ziemię, lecz do samego końca nie wypuściła z dłoni rękojeści zniszczonego miecza...
Koniec Rozdziału 155
Następnym razem: Niewzruszony
No i o to chodzi! Bez litości!
OdpowiedzUsuńTylko najpotężniejsi lub najbardziej naiwni mają prawo okazywać litość w świecie The Madness ;) Ci, którzy znajdują się pomiędzy tymi grupami nie powinni tego robić. Co nie zmienia faktu, że mimo wszystko pokonana dała z siebie wszystko, jeśli chodzi o mnie ^^
Usuń