ROZDZIAŁ 218
— To już nie jest mój brat — pomyśleli w tym samym momencie dwaj członkowie rodu Okuda. Yashiro przejmował inicjatywę w ich nieustającej wymianie cięć. Dwa ostrza Wallenroda kroiły powietrze z każdej strony i pod najróżniejszymi kątami, zmuszając Makbeta do pozostawania w defensywie. Kosy zderzały się ze sobą raz po raz, krzesząc grad iskier za każdym razem. Po policzkach rudowłosego spływały ostatnie przemilczane łzy. Za zaciśniętymi zębami krył się bezsilny, pełen rozżalenia krzyk.
Rinji bronił się przed wszystkim. Choć ostrze Makbeta po swojej ewolucji stało się tak duże i trudne do opanowania, nastolatek wymachiwał nim, jakby nic nie ważyło. Co więcej, doskonale wyczuwał otaczającą go przestrzeń korytarza. Wiedział, kiedy mógł sobie pozwolić na szerszy zamach, a kiedy blokowały go ściany. Rozwinięty podczas niezliczonych potyczek z liderem instynkt poruszał jego mięśniami samoistnie i bez chwili opóźnienia. Albinos lepiej oddychał. Choć było to nieco zaskakujące, jednym z największych plusów treningu z liderem była właśnie umiejętność oddychania - oszczędnego, wydajnego, oddalającego znużenie i ból mięśni. Właśnie dzięki tej prostej zdolności chłopak nie dawał się zdominować.
— Nie uwierzę w to — pomyślał Yashiro, dźgając w brzuch długim kolcem na drugim końcu Wallenroda. Rinji uniknął dźgnięcia z łatwością, niespodziewanie lądując na drzewcu broni i zamachując się zza pleców swoją własną, jakby podobne manewry wykonywał codziennie. Rudzielec nie pozwolił mu na to. Choć akcja go zaskoczyła, szybko strącił młodszego brata, momentalnie podcinając go kopnięciem. Kopniak zwieńczył półobrót, a w ślad za nim podążyło cięcie z dołu, od strony podłogi. Lądujący białowłosy nijak się nim nie przejął. Szybko chwycił Makbeta tuż przed ostrzem, po czym oszczędnym ruchem zbił podwójne ostrze.
— Jak mogłeś aż tak się zmienić? — pytał w duchu Yashiro, zepchnięty do ściany razem ze swoim Wallenrodem. Napiął plecy tuż przed zderzeniem, żeby szybko odbić się od ściany dzięki ich rozprężeniu. Zaatakował poziomym, długim cięciem, trzymając kosę za samą końcówkę drzewców i tym samym zgarniając broniącego się Rinji'ego dalej wzdłuż korytarza. Natychmiast rzucił się za nim, po drodze ładując ostrza energią duchową i w pełnym piruecie posyłając bratu szerokie lecące cięcie. Białowłosy odskoczył do tyłu, by zyskać trochę więcej czasu i natychmiast skontrował je swoim własnym, posłanym od dołu, po ziemi.
Jaśniejące sierpy energii skrzyżował się, tworząc falę uderzeniową, która rozsadziła podłogę i ściany po obu stronach korytarza. Yashiro jednak przeskoczył ją bez trudu i wybił się przy użyciu mocy duchowej natychmiast po wylądowaniu. Zaszarżował na Rinji'ego, tnąc na wysokości jego głowy. Chłopak zablokował cięcie drzewcami Makbeta i na ułamek sekundy bracia zastygli w bezruchu, spoglądając sobie w oczy. Przekrzywiona czapka na głowie rudowłosego wyglądała tak pokracznie i przykro zarazem, że osoba postronna miałaby ochotę zacząć zbierać dla niego datki. Albinos jednak nie czuł współczucia. Już nie.
— Przestałeś być tym samym prostodusznym chłopczykiem, którego znałem, Rin. Kiedyś nigdy nie odebrałbyś życia drugiej osobie, gdybyś naprawdę nie musiał tego robić. Teraz jest inaczej. Nie czujesz. Masz kilka osób, które kochasz i które wspierasz, ale nikt inny cię nie obchodzi. Stałeś się taki, jak ja. Nie chciałem tego. Naprawdę tego nie chciałem — rozczulił się Yashiro. Jego chwilową zadumę przerwała dopiero ostra reakcja młodzieńca, który wykorzystał okazję i bez ostrzeżenia zakręcił swoją kosą, jak śmigłem helikoptera, tym samym ściągając Wallenroda w dół. Kosa rudego wbiła się w podłogę, a Rinji od razu naparł czubkiem drzewców na jego mostek, wzmocniwszy drąg połyskującą aurą.
Ugodzony Yashiro stracił na moment dech, przechylając się plecami do podłogi. Oczyma wyobraźni widział już kolejny ruch brata i moment później zobaczył, jak Makbet sięga po niego z góry, półksiężycowym ostrzem usiłując przebić jego klatkę piersiową. Klatkę, której mostek miał przed chwilą pęknąć... lecz który nie miał na sobie nawet najmniejszej rysy, w porę odziany w woal mocy duchowej. Rudzielec nie dał się podejść. Wykorzystał wbitego w podłogę Wallenroda, by powstrzymać upadek, po czym zdecydowanie kopnął do góry, prosto w drzewce Makbeta, odbijając broń z powrotem do Rinji'ego. Albinos zachwiał się.
— Jestem zawiedziony. Smutny, zły, może nawet trochę... dumny? Chciałbym ci to powiedzieć, ale nie potrafię. — Postawił się na równe nogi, podciągając się za drzewce Wallenroda, po czym gwałtownie skoczył ku bratu, wbijając mu prawą stopę w brzuch. Chwiejący się Rinji pochylił się ku upadkowi, a podwójne ostrze rudzielca ruszyło na spotkanie jego przekrzywionej głowie. Białowłosy wypuścił kosę, prawdopodobnie pod wpływem impetu. Broń powędrowała za jego plecy, poza zasięg ramion. Na twarzy Yashiro pojawił się grymas zadowolenia i żalu zarazem.
— 100 dni. Potrzebne ci było tylko 100 dni? Tylko tyle, żeby móc mi dorównać? Tak niewiele znaczyły moje starania? Mój trening, mój upór, moja silna wola, moja pierdolona chęć odrodzenia rodu Okuda - wszystko to jest warte nędznym trzem miesiącom treningu? Jestem aż tak słabym wojownikiem, jak bratem?! — Poprzedni grymas ustąpił gniewowi. Ostrza Wallenroda otoczyła bulgocząca aura, drastycznie zwiększająca moc cięcia. Rozcięły one jednak tylko powietrze.
Rinji w ostatniej chwili zamienił szykujący się upadek w błyskawiczne salto w tył. Jego głowa momentalnie znalazła się poniżej zasięgu Wallenroda, a stopy oderwały się od ziemi, ciągnięte do góry siłą całego ciała. Wtedy właśnie Yashiro zrozumiał, że kolejny raz zlekceważył brata i że tym razem nie będzie w stanie nic z tym faktem zrobić. Pomiędzy stopami albinosa mignęła mu żyłka energii duchowej. Od jej środka ciągnęła się z kolei następna żyłka... przywiązana do drzewców wyrzuconego Makbeta. Obracający się w powietrzu chłopak zamachnął się swoją kosą przy użyciu nóg, a półksiężycowe ostrze uderzyło od dołu, jak wahadło - prosto w pochylonego w nieudanym cięciu rudowłosego.
Fontanna krwi eksplodowała z głęboko rozciętej klatki piersiowej Yashiro, powstrzymując jego natarcie. Rudy zasyczał z bólu, cofając się odskokiem i lądując na jednym kolanie. Podparł się o podłogę szpikulcem Wallenroda, z szokiem obserwując lądującego z niewiarygodną gracją białowłosego. Linka z mocy duchowej znikła w trakcie lotu, wyrzucając Makbeta do góry, a chłopak pozwolił broni opaść na jego barki, gdzie zablokował ją nadgarstkami, niczym koromysło. Roztaczał wokół siebie niepowtarzalną aurę. Aurę, która nigdy dotąd mu nie towarzyszyła i która jednoznacznie krzyczała: "Już nie jestem dzieckiem!".
— Wiesz, że nie muszę odbierać ci życia! — krzyknął sam Rinji, groźnie marszcząc czoło. Jego głos smagał starszego brata, jak bicz. — Poddaj się i pójdź ze mną po dobroci, a zrobię, co mogę, żebyś nie trafił do Rainergardu. To nie musi się tak skończyć, Yashiro! — mówił do rudzielca, ale tamten przyjął to z pełnym politowania uśmieszkiem na ustach.
— Jeszcze niedawno byłeś na mnie wściekły z powodu mojej "zdrady", a teraz prosisz mnie o to, żebym zdradził po raz kolejny? — cisnął mu w twarz, w międzyczasie powstrzymując krwawienie i zwierając brzegi rany energią duchową. — Odmawiam! Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa — uciął rudy, niespodziewanie ciskając Wallenrodem w stronę brata. Kosa zawirowała w powietrzu, jak wielki bumerang.
Rinji nie miał żadnych trudności w śledzeniu toru lotu pocisku. Bez najmniejszego problemu dygnął barkami, przerzucając Makbeta przed siebie, po czym złapał go oburącz i swobodnym zamachem zmiótł kosę, wbijając ją w ścianę. Yashiro był już wtedy w środku skoku, na wysokości jego twarzy. Obie dłonie rudego wysunęły się w kierunku albinosa, miotając podwójną falą uderzeniową, która jednak odepchnęła chłopaka, zamiast nim rzucić. Rudzielec nie poddał się. Odbił się od podłogi, w locie złapał za drzewce Wallenroda, piruetem wyrwał go ze ściany i kolejnym odbiciem podążył za Rinjim w upiornym tańcu kosiarza.
Yashiro zamachnął się z daleka, trzymając za sam koniec drzewców, skośnie z dołu. Rinji natomiast wyprowadził przeciwległe cięcie, również skośne, lecz z góry. Bronie spotkały się w połowie, zderzając ze sobą ze szczękiem metalicznych zębów. Ostrza zakleszczyły się - półksiężyc albinosa ugrzązł między bliźniaczymi kłami rudego. Młodszy z braci postanowił przeciwdziałać, zanim starszy mógł wykorzystać okazję. Rozesłał moc po mięśniach ramion, wzmacniając ich siłę i bez ostrzeżenia szarpiąc Makbetem ku górze. Siła białowłosego poderwała w górę Yashiro, który nadal nieustępliwie trzymał się swojego oręża. Nie dał się on jednak tak łatwo podejść. Skupił energię w stopach i poszedł "za ciosem".
Wbiegł bokiem... po ścianie. Stawiał na niej krok za krokiem, nie tracąc kontaktu ani kontroli nad Wallenrodem pomimo szarpnięcia Rinji'ego. Już po chwili zwisał z sufitu, trzymając się go podeszwami stóp, a ich kosy nadal były ze sobą "splątane". Naciągnięta na głowę Yashiro czapka ledwo się na niej utrzymała. Rudzielec nie miał jednak czasu jej sobie poprawiać. Tym razem on sam popisał się siłą. Skręcił nadgarstki, mocniej zakleszczając Makbeta między ostrzami Wallenroda i z całych sił pociągnął broń oraz jej właściciela ku górze. Zaskoczony albinos zdążył co prawda obrócić się w powietrzu, a nawet skupić energię w stopach i podczepić do sufitu, ale nie zdążył na powrót przejąć inicjatywy.
Yashiro perfekcyjnie skrócił dystans, biegnąc po suficie. W ostatniej chwili wyhamował, wystawiając przed siebie rękę i obracając Wallenroda między jej palcami. Rinji z trudem uniknął obydwu ostrzy, które o cal minęły jego gardło, ale wtedy drzewce obróciły się wokół kolejnego palca, rozcinając jego koszulkę na brzuchu przy pomocy kolca. Chcąc nie chcąc, chłopak zaczął się cofać, podczas gdy rudzielec kontynuował taniec. Jednym, płynnym ruchem wyprowadził kopnięcie z półobrotu w klatkę piersiową brata, które tamten zablokował otwartą dłonią. W kopnięciu kryła się jednak moc duchowa, a ta została wyzwolona - emisją.
Albinos przejechał stopami po suficie, szczęśliwie utrzymując równowagę, ale rudzielec dopadł go kolejnym obrotem kosy - wokół następnego palca. Bliźniacze ostrza posłały strugi krwi na podłogę, przeciąwszy obydwa kolana młodzieńca, który zacisnął zęby w niemym grymasie bólu. Cofnął się ponownie, spychany do nieudolnej defensywy tą samą, banalnie prostą taktyką, lecz był to ostatni raz. Kolana zasklepiły się w mgnieniu oka dzięki działaniu mocy duchowej, w związku z czym Rinji mógł skupić się na parowaniu. Półksiężyc uderzył w półobrocie, zatrzymując z daleka natarcie Yashiro. Ot tak, bezproblemowo.
Krople potu spłynęły po czole rudzielca, który nie godził się na widziany przez siebie stan rzeczy i próbował mozolnie odepchnąć swojego młodszego brata. Bez skutku. Chłopak natomiast nie szczędził środków, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Niespodziewanie puścił się sufitu, lądując na utworzonej pod stopami płytce z energii duchowej, na której momentalnie zaczął wirować, trzymając oburącz Makbeta. Rudzielec został dosłownie porwany przez żywy huragan, w jaki zamienił się Rinji i chwilę później ciśnięty wgłąb korytarza, kiedy tylko albinos przestał się kręcić. Najpierw uderzył plecami o podłogę, lecz zaraz potem zaczął się turlać, usiłując jednocześnie wyhamować i wyprowadzić kontrę. Również i to okazało się bezskuteczne lub też raczej - zbyt wolne, zbyt nieumiejętne, zbyt słabe.
Rudy nie zauważył momentu, w którym odbity od platformy białowłosy podążył za nim, ale usłyszał chrzęszczący jęk wydawany przez ściany, kiedy tamten obrócił się w locie wokół własnej osi. Obawiał się najgorszego... i najgorsze otrzymał. Blask lecącego cięcia zbliżał się do niego z niesamowitą prędkością, rozwierając boki korytarza, niczym szczękę jakiegoś gigantycznego smoka. Na tej płaszczyźnie Rinji miał miażdżącą przewagę - kształt i długość jego ostrza pozwalały mu miotać nienaturalnie szerokimi pociskami. Teraz jeden z nich zmierzał prosto w stronę Yashiro, który nie miał możliwości, żeby się zatrzymać. Zrobił więc jedyne, co przyszło mu do głowy... i wyprowadził własne lecące cięcie - pionowe - a później kolejne, które podążyło za pierwszym.
Pierwszy świetlisty sierp energii zrobił tylko wyrwę, ale drugi przeciął pocisk albinosa na dwie części, z których jedna przebiła się do jakiegoś pokoju, a druga powędrowała poza obręb Dworzyszcza. Dzięki temu rudzielec zdążył wyhamować, wspomagając się drzewcami Wallenroda - tylko po to, by ujrzeć przed sobą swojego brata. Z jedną dłonią blisko ostrza, a drugą na końcu drążka, białowłosy ciął od dołu. Półksiężyc otworzył tors Yashiro od brzucha po mostek, wydobywając z niego strumień krwi. Siła ataku uniosła rudego na dwa metry w górę, uderzając jego głową o sufit. Zdezorientowany kosiarz nieumiejętnie ciął do dołu prosto w albinosa, lecz tamten pomimo okaleczonych nóg wywinął się i dźgnął go drzewcami Makbeta w podbródek, kolejny raz uderzając jego głową o sufit.
— Naprawdę chcesz wygrać ze mną w taki sposób? — zapytał z wyższością Rinji, gdy Yashiro upadł na kolana tuż przed nim, dysząc i podpierając się Wallenrodem o podłogę. — W porównaniu do terroru, jakim było 100 dni potyczek z Bogiem Śmierci, twoja technika i twoje umiejętności są dla mnie, jak obraza — poniżył go bezlitośnie, patrząc mu prosto w oczy i zabijając w nim jakąkolwiek wiarę w zwycięstwo. — Kiedyś byłeś dla mnie wzorem, Yashi. Jako Okuda i jako człowiek. Dzisiaj nie jesteś nim na żadnej płaszczyźnie. Wstawaj. Zakończmy to, jak mężczyźni...
Niedowierzanie, poczucie niemocy, żal do siebie samego - wszystko to pomieszało się wewnątrz Yashiro. Zatrząsł się wyraźnie, czując spływającą mu po brzuchu krew i jednocześnie zorientował się, że uderzenie głową o sufit odcięło mu dopływ mocy do ran, a te otworzyły się, brocząc czerwienią. Zamknął je desperacko, ale nic więcej nie zrobił. Patrzył bez słowa na swojego brata - na swojego małego, niewinnego braciszka, który przez pół życia robił wszystko to, co on i chciał zostać jego miniaturową wersją. Patrzył na jego uśmiechniętą twarz, gdy przy kolacji opowiadał o dwójce Madnessów, których wkrótce zaczął nazywać przyjaciółmi. Patrzył na jego zapłakaną twarz, gdy bezsilnie leżał przyciśnięty do ziemi, a Tatsuya masakrował na arenie jego przyjaciela. Patrzył na wypełnioną rozczarowaniem twarz chłopca, który ciska w jego głowę brukową cegłą. Patrzył na swoje sukcesy i na swoje błędy.
— Tak krótko — pomyślał. — Tak niewiele potrzeba czasu, by zniszczyć to, co budowało się latami. By sytuacja obróciła się o 180 stopni. Z miłości w nienawiść. Z dumy w rozczarowanie. Nie byłem dobrym bratem. A przynajmniej nie byłem nim zawsze. Próbując raz za razem odcinać cię od moich problemów, od problemów całego naszego rodu, od dorosłych problemów prawdziwego świata... przeoczyłem moment, w którym ty zacząłeś dorastać. W którym zacząłeś myśleć. Teraz już nie da się tego wszystkiego odkręcić. Nie da się cofnąć czasu. Można już tylko iść przed siebie, nie patrząc na to, co było i mieć nadzieję, że po tym wszystkim będziemy w stanie przebaczyć samym sobie... Chciałbym, żeby było inaczej, ale skoro któryś z nas musi dzisiaj zginąć... to obym rzeczywiście był od ciebie słabszy, Rin.
Bez ostrzeżenia rzucił się na brata, zaskakując go. Wbitego szpikulcem w podłogę Wallenroda zostawił za swoimi plecami, podczas gdy sam niespodziewanie zacisnął dłoń na drzewcach Makbeta - przed samym ostrzem. Nim zaś Rinji zdążył go uderzyć, trzasnął głową w nasadę jego nosa. Usłyszał chrupnięcie. Pozbawionego równowagi albinosa natychmiastowo podciął nogą i zaraz potem cisnął na podłogę przy użyciu jego własnej kosy. Tym razem to on wytłukł chłopakowi powietrze z płuc... i momentalnie chwycił Wallenroda, przebijając jego szpikulec przez prawy bok białowłosego. Kolec wbił się aż w podłoże, a Rinji zacisnął zęby w bólu. Nie wypuścił jednak Makbeta z dłoni ani nawet nie mrugnął powieką.
— Wreszcie coś do ciebie dotarło, co? Szkoda, że dopiero teraz, po otrzymaniu takich obrażeń — pomyślał z politowaniem albinos. W jednej chwili trzymana przez obu braci kosa znikła, by w następnej pojawić się w dłoni młodszego. Ciął nią bez zastanowienia, celując w bok Yashiro, choć wcale nie liczył na to, że trafi. Nie trafił - rudzielec sprawnie odskoczył, pozostawiając swoją broń w boku Rinji'ego. Szybko jednak skopiował jego zagrywkę, rozpryskując Wallenroda na cząsteczki i minimalnie wolniej składając go w rękach. Do tego czasu albinos zdążył już znaleźć się na ugiętych nogach i zasklepić przebity na wylot bok. Owinięte materiałem stopy nastolatka przesiąkły krwią, która zdążyła wydobyć się z rany.
Pomyśleli o tym samym. Jednocześnie posłali naprzeciw siebie lecące cięcia, które spotkały się w połowie drogi, eksplodując falą uderzeniową. Był to jednak tylko prosty test - badanie gruntu wykonane przez Rinji'ego, celem upewnienia się.
— Skontrował mnie, ale zużył na to więcej mocy duchowej, niż ja. Dobrze. Szybciej opadnie z sił. Muszę tylko prowadzić tę walkę tak samo, jak do tej pory. Nie zmieniać tempa, dopóki nie zmusi mnie do tego sytuacja. Jeśli Yashiro ma jeszcze cokolwiek w zanadrzu, zobaczę to w ciągu kilku najbliższych minut — wywnioskował albinos, ruszając z pochylonym ciałem na brata. Ostrza kos ponownie zderzyły się ze sobą.
Zamiast nadal siłować się ze sobą, jednocześnie obrócili się wokół własnych osi, lecz w przeciwnych kierunkach, przez co kosy zetknęły się raz jeszcze. Metaliczny szczęk odbił się wzdłuż zdewastowanego korytarza, a bracia odseparowali się od siebie. Plecy Yashiro napotkały ścianę, co Rinji od razu wykorzystał, tnąc zza głowy i rzucając w niego lecącym cięciem, wyższym od samego korytarza. Rudzielec zawirował w bok, wciąż dotykając ściany, sierp energii przebił się przez nią, jak przez masło, a albinos zaczął niemalże tańczyć w miejscu, miotając kolejnymi pociskami pod różnymi kątami, by któryś z nich sięgnął brata.
— Wcale się nie męczy! Cholera, nie wiem, jak to jest możliwe, ale kondycyjnie nie dam rady z nim wygrać. Pod względem ilości mocy również. Na razie przeważa również w samej technice. Niemożliwe, że walczę z Rinem! — dziwił się Yashiro. Uniknął ostatniego z sierpów, które tak bezlitośnie kroiły ścianę i pomieszczenia za nią, po czym zamachnął się oburącz od dołu, posyłając własne lecące cięcie w górę - prosto w atakującego zza głowy Rinji'ego. Albinos musiał mimowolnie przerwać atak i zablokować je drzewcami, lecz bez oparcia dla stóp został wystrzelony w kierunku sufitu, który zresztą przebił plecami. Uderzenie poczuł w kręgach, lecz i tak wylądował bez większego problemu na wyższym piętrze, gdzie prędko dołączył do niego Yashiro, wirując w powietrzu z Wallenrodem w obu dłoniach.
Rudzielec wycinał szybkie młyńce, czyniąc z siebie żywego bączka, a Rinji musiał cofać się i sporadycznie zbijać cięcia. Każde kolejne dochodziło do niego na innej wysokości, przez co chłopak nie potrafił odczytać rytmu brata i narzucić mu swojego tempa. Co więcej, nie mógł też bez ryzyka wyjść mu naprzeciw i zatrzymać natarcia. Mógł jednak poczekać, aż spocony Yashiro zacznie się męczyć i zwalniać. To właśnie postanowił zrobić, unikając następujących po sobie cięć przez paręnaście sekund i nie mając ani chwili na rozejrzenie się po okolicy.
— Nigdy w życiu nie widziałeś pełnych możliwości Wallenroda. Nie dziwię się, że patrzysz na mnie z góry po treningu z liderem. Wiem, że nie jestem nawet ziarnkiem piasku przy Shinigamim, ale lekceważenie przeciwnika ze względu na własną przewagę... prowadzi do śmierci! — pomyślał rudzielec i niespodziewanie zatrzymał swój huragan cięć z takim impetem, że niemalże zerwał mięśnie w łydkach. Dźgnął czarnym szpikulcem prosto w brzuch Rinji'ego, który ze wszystkich sił rzucił się do tyłu, przyjmując atak na drzewce Makbeta. Tylko dzięki temu zdążył wykonać unik, nie musząc odgadywać, ile energii należałoby poświęcić na wzmocnienie torsu. W tym jednak momencie kolec Wallenroda... wystrzelił.
Wydłużający się łańcuch zadzwonił za lecącym w stronę albinosa kolcem, wysuwając się bezpośrednio z wnętrza drążka. Białowłosy zmarszczył brwi. Atak był zaskakujący, ale zbyt prosty, zbyt wolny, by zrobić mu krzywdę. Nawet w ułamek sekundy po poprzednim uniku był w stanie odsunąć się na lewo, puszczając pocisk za siebie. Tu właśnie tkwił szkopuł. Nie widział bowiem materializującej się za nim płyty z energii duchowej, unoszącej się płaską stroną do jego pleców. Od niej bowiem momentalnie odbił się kolec. Łańcuch zachrzęścił złowróżbnie, zanim pocisk wbił się rykoszetem w dół pleców nastolatka, niczym nie osłonięty ani nie wzmocniony. Rinji zacisnął zęby. Przeszywający ból sparaliżował go na krótką chwilę... w której to Yashiro rzucił się na niego od przodu, tnąc z góry Wallenrodem.
Albinos zbyt późno wystawił drzewce Makbeta naprzeciw nadlatującej kosy. Bliźniacze ostrza rozminęły się z nimi o kilka centymetrów, docierając do celu, którym było lewe ramię nastolatka. Nagle sytuacja zmieniła się o 180 stopni, gdy obojczyk chłopaka utkwił w szczękach Wallenroda, rozkruszany przez nie niemal na pół. Lewa ręka Rinji'ego została praktycznie wyłączona z dalszej walki. Po kostkach popłynęła krew z otwierających się na kolanach ran. Nastolatek zachwiał się, mimowolnie mrużąc oczy z zaciśniętymi do granic możliwości zębami. Spojrzał nienawistnie na twarz swojego brata, który zastygł w miejscu, jakby walka dobiegła już końca. Który czekał tylko na jego upadek.
— Koniec. Zaskakująco szybki koniec. Nigdy nie należałeś do najtwardszych, Rin — pomyślał Yashiro, widząc rozpadającą się na połyskujące drobiny kosę chłopaka.
— Oszukałeś mnie... — wycedził słabym głosem Rinji, na co rudzielec tylko się zaśmiał.
— Można oszukać przeciwnika w walce na śmierć i życie? — zapytał retorycznie. — Ponoć już raz zdradziłem rodzinę i kraj. Czegóż innego można się po mnie spodziewać? — dodał cynicznie.
— Byliśmy rodziną. Już nie jesteśmy. Sam o tym zadecydowałeś.
Zabolało. Pogodził się już z tą myślą, lecz nadal zabolało, gdy usłyszał, jak mówi o tym Rinji. Wygrał tę walkę. Teraz mógł sobie pozwolić na chwilę zwątpienia i słabości. Stał się panem sytuacji. Od niego zależał teraz nawet moment śmierci albinosa. Od wbitego w ramię Wallenroda zależało z kolei to, czy białowłosy stał, czy leżał. Miał stać.
— Nie, Rin. Ja wybrałem tylko drogę. Od samego początku do samego końca myślałem o tobie i o przyszłości rodu Okuda. To TY uznałeś, że robię coś złego, TY uznałeś to za zdradę, choć zrobiłem wszystko, żebyś nie zginął tamtej nocy. TY przyszedłeś tutaj, żeby ze mną walczyć. Szkoda tylko, że JA mam do tego wszystkiego większy dystans.
— Dystans? Ty? Phi, nie rozśmieszaj mnie!
— Nie próbuję. Próbuję tylko coś ci wyjaśnić. Może dla ciebie i dla mieszkańców Miracle City, czy nawet samego Morriden Loża Kłamców to organizacja zła do szpiku kości. Niestety jednak z naszej perspektywy to WY jesteście źli. Nie istnielibyśmy, gdyby nie było takiej potrzeby. Tora nie zebrałby nas, gdyby w Morriden dało się być faktycznie wolnym. Gdyby ten kraj nie był takim tendencyjnym, dopuszczającym wszystko, jednolitym gównem. I jeszcze masz czelność mówić mi, że jesteś "tym dobrym"? Nic nie wiesz, Rin. Nikt z was nic nie wie.
— Pieprzysz — przerwał mu Rinji, zapluwając podbródek krwią. Z jakiegoś powodu nie był w stanie ruszyć dolną połową ciała. Czuł tylko energię duchową brata, która wpływała do jego wnętrza przez kolec Wallenroda. Czuł jej cząsteczki, które osadzały się nieruchomo w jego organizmie, tworząc złudzenie utraty kontroli nad ciałem.
— Łatwo jest gadać o wolności, Yashi. Jeszcze łatwiej narzekać, że się jej nie ma i siedzieć na dupie, płacząc. Popatrz na mnie! Jestem wolnym człowiekiem! Jestem Rinji z rodu Okuda, Gwardzista z Gwardii Madnessów, w przyszłości może ktoś więcej. W przyszłości może nawet lider naszego rodu. Wszyscy mnie nienawidzą, bo mój braciszek buja się z ludźmi, którzy zrównali z ziemią stolicę i prawie zabili króla, ale MNIE TO NIE OBCHODZI, BO JESTEM WOLNY, KURWA! Rozumiesz, idioto? Jeśli musisz krzywdzić niewinnych ludzi, żeby być wolnym, to NIE jesteś wolny.
— Być "wolnym", a "niezależnym" to dwa różne pojęcia. Pokazałbym ci to. Za parę lat, naprawdę niedługo. Gdybyś tylko nie przylazł tutaj z całą resztą! Gdybyśmy nie musieli walczyć! Nasza Utopia jest na wyciągnięcie rąk, Rin! A w niej ród Okuda zacząłby z czystym kontem. Wróciłbym po ciebie. Naprawdę... — Wyrwał Wallenroda z pleców i ręki brata, zalewając podłogę jego krwią. Teraz zebrała się już niemała kałuża, a białowłosy robił się coraz bledszy. Padł nawet na kolana, gdy tylko Yashiro puścił go wolno. Zwiesił głowę. Umierał.
— To ten Tora aż tak namieszał ci w głowie? — zapytał cicho Rinji. — Jak to się stało, co? Jak to jest, że nikt nie potrafił przemówić ci do rozumu, ale z tym gościem za plecami byłeś w stanie porzucić całe swoje dotychczasowe życie? Odpowiedz!
— Nie zrozumiałbyś. Nie zrozumiesz, póki go nie poznasz. Wszystko, co ci powiem, uznasz za farmazony albo za jakiś tani kit. Ten człowiek jest kimś więcej, niż wasi Generałowie, Naczelnik, Rada, Niebiańscy Rycerze, czy nawet lider. Gdybyś poczuł jego wiarę. Gdybyś usłyszał jego przekonanie i zobaczył to, jak oddani są mu członkowie Loży... Ja mu ufam, Rin! Ufam mu bardziej, niż królowi, czy urzędnikom, którzy plują na nas i zatajają przed nami sprawy najwyższej wagi. On jest moim liderem. Zawierzył mi najważniejsze, co miał. Pokazał mi swój największy skarb. Ufa mi. Inni też. Szanują mnie za to, kim jestem, słuchają mnie i liczą się z moim zdaniem. Doceniają moje starania. Dają mi wszystko, czego mi brakowało w Miracle City! Wszystko poza bratem, który przyszedł mnie zabić, a którego ja sam muszę zabić... Przykro mi, Rin.
— Nie, Yashi. Niepotrzebnie. Nawet się cieszę, że jesteś zadowolony ze swojej decyzji. Bo to MNIE jest przykro! — Niespodziewanie albinos szarpnął prawą dłonią, napinając przytwierdzoną do palca wskazującego linkę z energii duchowej.
— Udawał?! Udawał, że opadł z sił? Zanurzył linkę we krwi, żebym nie zauważył jej zbyt wcześnie. Ty oszu... — Rozsypanka myśli Yashiro urwała się w połowie, gdy z jego brzucha wynurzyło się nagle ogromne, zakrzywione ostrze przyciągniętego przez Rinji'ego Makbeta. Po srebrnej powierzchni półksiężyca popłynęły strugi krwi, a prawdziwy jej wulkan wydobył się z otwartych w szoku ust rudzielca.
Albinos czym prędzej zasklepił wszystkie swoje rany, żeby nie ryzykować utraty większej ilości krwi. Połączył też na powrót dwie połowy rozbitego obojczyka, podniósł się z kolan i dopiero wtedy rozbił Makbeta na cząsteczki, pozwalając mu zmaterializować się w prawej ręce. Krew z przebitego na wylot ciała Yashiro trysnęła po sam sufit, a zamknięte mocą duchową rany na torsie ponownie rozmyły się w napływającej czerwieni.
— Tak łatwo dałem się nabić w butelkę. Wywarł na mnie taką presję, że od razu uwierzyłem, gdy tylko zaczął słaniać się na nogach. Kurwa! Po całej tej gadce... Trzeba było po prostu go dobić! Po cholerę próbowałem mu wszystko wyjaśnić? Tyle dla niego znaczą moje wyjaśnienia. Tyle znaczę ja sam... — rozliczył się sam ze sobą rudy, powstrzymując się przed upadnięciem dzięki opartemu o podłogę Wallenrodowi. Widziany oczami Yashiro obraz świata zaczynał się rozmazywać. Jego krawędzie majaczyły nieregularną czernią.
Tracił kolejną rodzinę i kolejny życiowy cel. Kolejne miejsce do życia i kolejny wzór do naśladowania. Jego młodszy brat przewyższył go, poniżył, zrównał z ziemią jego samego i reprezentowane przez niego poglądy.
— Nie wyjdę z tego żywy. Nawet pomimo techniki, której nauczył mnie Joseph. Ech, w tym stanie i tak nie dam rady utrzymać mojej energii w jego nogach. Mniej, niż minuta. Mniej, niż minuta do momentu, w którym umrę. Czuję to — pomyślał z goryczą Yashiro. — Co mogę zrobić w mniej, niż minutę? Może... ale tylko może... może dałbym radę pozbyć się Rina, gdybym przestał się martwić o swoje własne ciało? W końcu i tak umrę. Tak, mógłbym to zrobić... ale czy jestem w stanie. Jestem w stanie tak naprawdę go zabić? Wtedy, kiedy udawał, że wygrałem, też mogłem go wykończyć, ale tego nie zrobiłem. Kurwa...
— Chodź, Yashi. Zakończmy to raz na zawsze — przerwał mu Rinji. Sprawa stała się jasna. Chłopak nie miał zamiaru pozwolić mu się wykrwawić, lecz nie dążył też do jego oszczędzenia. Yashiro z drugiej strony nie miał mu tego za złe.
— Mówisz, jakbyś pokonał całą Lożę. Nie pokonałeś. I nie pokonasz — odparł z niemałym trudem rudzielec, który skupił się na zamknięciu przynajmniej jamy brzusznej, żeby nie zgubić niczego po drodze.
— Nie pokonam — przyznał albinos — ale nie mógłbym pozwolić, żeby ktoś inny odebrał życie mojemu bratu. To twoja odpowiedź. Dlatego tu jestem. Bo to sprawa między nami. Obiecałem liderowi i samemu sobie, że sprowadzę cię z powrotem lub oczyszczę dobre imię naszego rodu.
— Wiesz, Rin — odezwał się Yashiro, stając w rozkroku i łapiąc oburącz za Wallenroda — prawdziwy z ciebie Okuda. Żałuję, że więcej się nie zobaczymy — stwierdził dwuznacznie, przyjmując pozycję gotową do ataku.
— Ja też — powiedział Rinji.
Ruszyli naprzeciw siebie w tym samym momencie i w niczym niezmąconej ciszy. Swoje kosy trzymali oburącz. Yashiro nacierał od góry, Rinji od dołu, obydwaj - po skosie. Minęli się z właściwą samurajom gwałtownością. Dało się wtedy słyszeć tylko dźwięk rozdzieranego cięciem mięsa. Ludzkiego mięsa. Na obu ostrzach osadziła się krew.
— Tora, przykro mi. Byłem z wami krótko, nie zrobiłem wiele, nie pomogłem wam niczego osiągnąć i nie zobaczę naszej Utopii, ale... jakimś cudem czuję dumę. Mój braciszek to prawdziwy kozak. Na pewno zajdzie daleko, więc... nie róbcie mu krzywdy, jeśli możecie, okej?
Ciało rudowłosego rozkleiło się na dwie części, przecięte od lewego boku do prawego barku. Yashiro legł na podłodze w kałuży krwi i wypływających z niego wnętrzności. Upiorny smród rozszedł się po całym korytarzu. Wallenrod rozpadł się po raz ostatni, znikając na zawsze, podobnie jak ostatnie świadome myśli w głowie starszego z braci.
Rinji padł ciężko na kolana, wypuszczając Makbeta z rąk. Bez lewej nogi, odrąbanej w połowie łydki przez bliźniacze ostrza Wallenroda. Krew zdawała się wyciekać z kikuta litrami, ale dyszący ciężko albinos niemal nie zwracał na to uwagi. Walka skończyła się. Bez pojednania, bez przebaczenia, bez wyznawania swoich błędów, bez pożegnalnej mowy, uścisków, czy też najprostszego "kocham cię, bracie". Nastolatek zrobił to, co do niego należało. Na polu bitwy pozostał tylko on sam i z uwagi na to mógł sobie wreszcie pozwolić na to, co już od dawna wychodziło mu najlepiej - na płacz.
Rinji w ostatniej chwili zamienił szykujący się upadek w błyskawiczne salto w tył. Jego głowa momentalnie znalazła się poniżej zasięgu Wallenroda, a stopy oderwały się od ziemi, ciągnięte do góry siłą całego ciała. Wtedy właśnie Yashiro zrozumiał, że kolejny raz zlekceważył brata i że tym razem nie będzie w stanie nic z tym faktem zrobić. Pomiędzy stopami albinosa mignęła mu żyłka energii duchowej. Od jej środka ciągnęła się z kolei następna żyłka... przywiązana do drzewców wyrzuconego Makbeta. Obracający się w powietrzu chłopak zamachnął się swoją kosą przy użyciu nóg, a półksiężycowe ostrze uderzyło od dołu, jak wahadło - prosto w pochylonego w nieudanym cięciu rudowłosego.
Fontanna krwi eksplodowała z głęboko rozciętej klatki piersiowej Yashiro, powstrzymując jego natarcie. Rudy zasyczał z bólu, cofając się odskokiem i lądując na jednym kolanie. Podparł się o podłogę szpikulcem Wallenroda, z szokiem obserwując lądującego z niewiarygodną gracją białowłosego. Linka z mocy duchowej znikła w trakcie lotu, wyrzucając Makbeta do góry, a chłopak pozwolił broni opaść na jego barki, gdzie zablokował ją nadgarstkami, niczym koromysło. Roztaczał wokół siebie niepowtarzalną aurę. Aurę, która nigdy dotąd mu nie towarzyszyła i która jednoznacznie krzyczała: "Już nie jestem dzieckiem!".
— Wiesz, że nie muszę odbierać ci życia! — krzyknął sam Rinji, groźnie marszcząc czoło. Jego głos smagał starszego brata, jak bicz. — Poddaj się i pójdź ze mną po dobroci, a zrobię, co mogę, żebyś nie trafił do Rainergardu. To nie musi się tak skończyć, Yashiro! — mówił do rudzielca, ale tamten przyjął to z pełnym politowania uśmieszkiem na ustach.
— Jeszcze niedawno byłeś na mnie wściekły z powodu mojej "zdrady", a teraz prosisz mnie o to, żebym zdradził po raz kolejny? — cisnął mu w twarz, w międzyczasie powstrzymując krwawienie i zwierając brzegi rany energią duchową. — Odmawiam! Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa — uciął rudy, niespodziewanie ciskając Wallenrodem w stronę brata. Kosa zawirowała w powietrzu, jak wielki bumerang.
Rinji nie miał żadnych trudności w śledzeniu toru lotu pocisku. Bez najmniejszego problemu dygnął barkami, przerzucając Makbeta przed siebie, po czym złapał go oburącz i swobodnym zamachem zmiótł kosę, wbijając ją w ścianę. Yashiro był już wtedy w środku skoku, na wysokości jego twarzy. Obie dłonie rudego wysunęły się w kierunku albinosa, miotając podwójną falą uderzeniową, która jednak odepchnęła chłopaka, zamiast nim rzucić. Rudzielec nie poddał się. Odbił się od podłogi, w locie złapał za drzewce Wallenroda, piruetem wyrwał go ze ściany i kolejnym odbiciem podążył za Rinjim w upiornym tańcu kosiarza.
Yashiro zamachnął się z daleka, trzymając za sam koniec drzewców, skośnie z dołu. Rinji natomiast wyprowadził przeciwległe cięcie, również skośne, lecz z góry. Bronie spotkały się w połowie, zderzając ze sobą ze szczękiem metalicznych zębów. Ostrza zakleszczyły się - półksiężyc albinosa ugrzązł między bliźniaczymi kłami rudego. Młodszy z braci postanowił przeciwdziałać, zanim starszy mógł wykorzystać okazję. Rozesłał moc po mięśniach ramion, wzmacniając ich siłę i bez ostrzeżenia szarpiąc Makbetem ku górze. Siła białowłosego poderwała w górę Yashiro, który nadal nieustępliwie trzymał się swojego oręża. Nie dał się on jednak tak łatwo podejść. Skupił energię w stopach i poszedł "za ciosem".
Wbiegł bokiem... po ścianie. Stawiał na niej krok za krokiem, nie tracąc kontaktu ani kontroli nad Wallenrodem pomimo szarpnięcia Rinji'ego. Już po chwili zwisał z sufitu, trzymając się go podeszwami stóp, a ich kosy nadal były ze sobą "splątane". Naciągnięta na głowę Yashiro czapka ledwo się na niej utrzymała. Rudzielec nie miał jednak czasu jej sobie poprawiać. Tym razem on sam popisał się siłą. Skręcił nadgarstki, mocniej zakleszczając Makbeta między ostrzami Wallenroda i z całych sił pociągnął broń oraz jej właściciela ku górze. Zaskoczony albinos zdążył co prawda obrócić się w powietrzu, a nawet skupić energię w stopach i podczepić do sufitu, ale nie zdążył na powrót przejąć inicjatywy.
Yashiro perfekcyjnie skrócił dystans, biegnąc po suficie. W ostatniej chwili wyhamował, wystawiając przed siebie rękę i obracając Wallenroda między jej palcami. Rinji z trudem uniknął obydwu ostrzy, które o cal minęły jego gardło, ale wtedy drzewce obróciły się wokół kolejnego palca, rozcinając jego koszulkę na brzuchu przy pomocy kolca. Chcąc nie chcąc, chłopak zaczął się cofać, podczas gdy rudzielec kontynuował taniec. Jednym, płynnym ruchem wyprowadził kopnięcie z półobrotu w klatkę piersiową brata, które tamten zablokował otwartą dłonią. W kopnięciu kryła się jednak moc duchowa, a ta została wyzwolona - emisją.
Albinos przejechał stopami po suficie, szczęśliwie utrzymując równowagę, ale rudzielec dopadł go kolejnym obrotem kosy - wokół następnego palca. Bliźniacze ostrza posłały strugi krwi na podłogę, przeciąwszy obydwa kolana młodzieńca, który zacisnął zęby w niemym grymasie bólu. Cofnął się ponownie, spychany do nieudolnej defensywy tą samą, banalnie prostą taktyką, lecz był to ostatni raz. Kolana zasklepiły się w mgnieniu oka dzięki działaniu mocy duchowej, w związku z czym Rinji mógł skupić się na parowaniu. Półksiężyc uderzył w półobrocie, zatrzymując z daleka natarcie Yashiro. Ot tak, bezproblemowo.
Krople potu spłynęły po czole rudzielca, który nie godził się na widziany przez siebie stan rzeczy i próbował mozolnie odepchnąć swojego młodszego brata. Bez skutku. Chłopak natomiast nie szczędził środków, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Niespodziewanie puścił się sufitu, lądując na utworzonej pod stopami płytce z energii duchowej, na której momentalnie zaczął wirować, trzymając oburącz Makbeta. Rudzielec został dosłownie porwany przez żywy huragan, w jaki zamienił się Rinji i chwilę później ciśnięty wgłąb korytarza, kiedy tylko albinos przestał się kręcić. Najpierw uderzył plecami o podłogę, lecz zaraz potem zaczął się turlać, usiłując jednocześnie wyhamować i wyprowadzić kontrę. Również i to okazało się bezskuteczne lub też raczej - zbyt wolne, zbyt nieumiejętne, zbyt słabe.
Rudy nie zauważył momentu, w którym odbity od platformy białowłosy podążył za nim, ale usłyszał chrzęszczący jęk wydawany przez ściany, kiedy tamten obrócił się w locie wokół własnej osi. Obawiał się najgorszego... i najgorsze otrzymał. Blask lecącego cięcia zbliżał się do niego z niesamowitą prędkością, rozwierając boki korytarza, niczym szczękę jakiegoś gigantycznego smoka. Na tej płaszczyźnie Rinji miał miażdżącą przewagę - kształt i długość jego ostrza pozwalały mu miotać nienaturalnie szerokimi pociskami. Teraz jeden z nich zmierzał prosto w stronę Yashiro, który nie miał możliwości, żeby się zatrzymać. Zrobił więc jedyne, co przyszło mu do głowy... i wyprowadził własne lecące cięcie - pionowe - a później kolejne, które podążyło za pierwszym.
Pierwszy świetlisty sierp energii zrobił tylko wyrwę, ale drugi przeciął pocisk albinosa na dwie części, z których jedna przebiła się do jakiegoś pokoju, a druga powędrowała poza obręb Dworzyszcza. Dzięki temu rudzielec zdążył wyhamować, wspomagając się drzewcami Wallenroda - tylko po to, by ujrzeć przed sobą swojego brata. Z jedną dłonią blisko ostrza, a drugą na końcu drążka, białowłosy ciął od dołu. Półksiężyc otworzył tors Yashiro od brzucha po mostek, wydobywając z niego strumień krwi. Siła ataku uniosła rudego na dwa metry w górę, uderzając jego głową o sufit. Zdezorientowany kosiarz nieumiejętnie ciął do dołu prosto w albinosa, lecz tamten pomimo okaleczonych nóg wywinął się i dźgnął go drzewcami Makbeta w podbródek, kolejny raz uderzając jego głową o sufit.
— Naprawdę chcesz wygrać ze mną w taki sposób? — zapytał z wyższością Rinji, gdy Yashiro upadł na kolana tuż przed nim, dysząc i podpierając się Wallenrodem o podłogę. — W porównaniu do terroru, jakim było 100 dni potyczek z Bogiem Śmierci, twoja technika i twoje umiejętności są dla mnie, jak obraza — poniżył go bezlitośnie, patrząc mu prosto w oczy i zabijając w nim jakąkolwiek wiarę w zwycięstwo. — Kiedyś byłeś dla mnie wzorem, Yashi. Jako Okuda i jako człowiek. Dzisiaj nie jesteś nim na żadnej płaszczyźnie. Wstawaj. Zakończmy to, jak mężczyźni...
Niedowierzanie, poczucie niemocy, żal do siebie samego - wszystko to pomieszało się wewnątrz Yashiro. Zatrząsł się wyraźnie, czując spływającą mu po brzuchu krew i jednocześnie zorientował się, że uderzenie głową o sufit odcięło mu dopływ mocy do ran, a te otworzyły się, brocząc czerwienią. Zamknął je desperacko, ale nic więcej nie zrobił. Patrzył bez słowa na swojego brata - na swojego małego, niewinnego braciszka, który przez pół życia robił wszystko to, co on i chciał zostać jego miniaturową wersją. Patrzył na jego uśmiechniętą twarz, gdy przy kolacji opowiadał o dwójce Madnessów, których wkrótce zaczął nazywać przyjaciółmi. Patrzył na jego zapłakaną twarz, gdy bezsilnie leżał przyciśnięty do ziemi, a Tatsuya masakrował na arenie jego przyjaciela. Patrzył na wypełnioną rozczarowaniem twarz chłopca, który ciska w jego głowę brukową cegłą. Patrzył na swoje sukcesy i na swoje błędy.
— Tak krótko — pomyślał. — Tak niewiele potrzeba czasu, by zniszczyć to, co budowało się latami. By sytuacja obróciła się o 180 stopni. Z miłości w nienawiść. Z dumy w rozczarowanie. Nie byłem dobrym bratem. A przynajmniej nie byłem nim zawsze. Próbując raz za razem odcinać cię od moich problemów, od problemów całego naszego rodu, od dorosłych problemów prawdziwego świata... przeoczyłem moment, w którym ty zacząłeś dorastać. W którym zacząłeś myśleć. Teraz już nie da się tego wszystkiego odkręcić. Nie da się cofnąć czasu. Można już tylko iść przed siebie, nie patrząc na to, co było i mieć nadzieję, że po tym wszystkim będziemy w stanie przebaczyć samym sobie... Chciałbym, żeby było inaczej, ale skoro któryś z nas musi dzisiaj zginąć... to obym rzeczywiście był od ciebie słabszy, Rin.
Bez ostrzeżenia rzucił się na brata, zaskakując go. Wbitego szpikulcem w podłogę Wallenroda zostawił za swoimi plecami, podczas gdy sam niespodziewanie zacisnął dłoń na drzewcach Makbeta - przed samym ostrzem. Nim zaś Rinji zdążył go uderzyć, trzasnął głową w nasadę jego nosa. Usłyszał chrupnięcie. Pozbawionego równowagi albinosa natychmiastowo podciął nogą i zaraz potem cisnął na podłogę przy użyciu jego własnej kosy. Tym razem to on wytłukł chłopakowi powietrze z płuc... i momentalnie chwycił Wallenroda, przebijając jego szpikulec przez prawy bok białowłosego. Kolec wbił się aż w podłoże, a Rinji zacisnął zęby w bólu. Nie wypuścił jednak Makbeta z dłoni ani nawet nie mrugnął powieką.
— Wreszcie coś do ciebie dotarło, co? Szkoda, że dopiero teraz, po otrzymaniu takich obrażeń — pomyślał z politowaniem albinos. W jednej chwili trzymana przez obu braci kosa znikła, by w następnej pojawić się w dłoni młodszego. Ciął nią bez zastanowienia, celując w bok Yashiro, choć wcale nie liczył na to, że trafi. Nie trafił - rudzielec sprawnie odskoczył, pozostawiając swoją broń w boku Rinji'ego. Szybko jednak skopiował jego zagrywkę, rozpryskując Wallenroda na cząsteczki i minimalnie wolniej składając go w rękach. Do tego czasu albinos zdążył już znaleźć się na ugiętych nogach i zasklepić przebity na wylot bok. Owinięte materiałem stopy nastolatka przesiąkły krwią, która zdążyła wydobyć się z rany.
Pomyśleli o tym samym. Jednocześnie posłali naprzeciw siebie lecące cięcia, które spotkały się w połowie drogi, eksplodując falą uderzeniową. Był to jednak tylko prosty test - badanie gruntu wykonane przez Rinji'ego, celem upewnienia się.
— Skontrował mnie, ale zużył na to więcej mocy duchowej, niż ja. Dobrze. Szybciej opadnie z sił. Muszę tylko prowadzić tę walkę tak samo, jak do tej pory. Nie zmieniać tempa, dopóki nie zmusi mnie do tego sytuacja. Jeśli Yashiro ma jeszcze cokolwiek w zanadrzu, zobaczę to w ciągu kilku najbliższych minut — wywnioskował albinos, ruszając z pochylonym ciałem na brata. Ostrza kos ponownie zderzyły się ze sobą.
Zamiast nadal siłować się ze sobą, jednocześnie obrócili się wokół własnych osi, lecz w przeciwnych kierunkach, przez co kosy zetknęły się raz jeszcze. Metaliczny szczęk odbił się wzdłuż zdewastowanego korytarza, a bracia odseparowali się od siebie. Plecy Yashiro napotkały ścianę, co Rinji od razu wykorzystał, tnąc zza głowy i rzucając w niego lecącym cięciem, wyższym od samego korytarza. Rudzielec zawirował w bok, wciąż dotykając ściany, sierp energii przebił się przez nią, jak przez masło, a albinos zaczął niemalże tańczyć w miejscu, miotając kolejnymi pociskami pod różnymi kątami, by któryś z nich sięgnął brata.
— Wcale się nie męczy! Cholera, nie wiem, jak to jest możliwe, ale kondycyjnie nie dam rady z nim wygrać. Pod względem ilości mocy również. Na razie przeważa również w samej technice. Niemożliwe, że walczę z Rinem! — dziwił się Yashiro. Uniknął ostatniego z sierpów, które tak bezlitośnie kroiły ścianę i pomieszczenia za nią, po czym zamachnął się oburącz od dołu, posyłając własne lecące cięcie w górę - prosto w atakującego zza głowy Rinji'ego. Albinos musiał mimowolnie przerwać atak i zablokować je drzewcami, lecz bez oparcia dla stóp został wystrzelony w kierunku sufitu, który zresztą przebił plecami. Uderzenie poczuł w kręgach, lecz i tak wylądował bez większego problemu na wyższym piętrze, gdzie prędko dołączył do niego Yashiro, wirując w powietrzu z Wallenrodem w obu dłoniach.
Rudzielec wycinał szybkie młyńce, czyniąc z siebie żywego bączka, a Rinji musiał cofać się i sporadycznie zbijać cięcia. Każde kolejne dochodziło do niego na innej wysokości, przez co chłopak nie potrafił odczytać rytmu brata i narzucić mu swojego tempa. Co więcej, nie mógł też bez ryzyka wyjść mu naprzeciw i zatrzymać natarcia. Mógł jednak poczekać, aż spocony Yashiro zacznie się męczyć i zwalniać. To właśnie postanowił zrobić, unikając następujących po sobie cięć przez paręnaście sekund i nie mając ani chwili na rozejrzenie się po okolicy.
— Nigdy w życiu nie widziałeś pełnych możliwości Wallenroda. Nie dziwię się, że patrzysz na mnie z góry po treningu z liderem. Wiem, że nie jestem nawet ziarnkiem piasku przy Shinigamim, ale lekceważenie przeciwnika ze względu na własną przewagę... prowadzi do śmierci! — pomyślał rudzielec i niespodziewanie zatrzymał swój huragan cięć z takim impetem, że niemalże zerwał mięśnie w łydkach. Dźgnął czarnym szpikulcem prosto w brzuch Rinji'ego, który ze wszystkich sił rzucił się do tyłu, przyjmując atak na drzewce Makbeta. Tylko dzięki temu zdążył wykonać unik, nie musząc odgadywać, ile energii należałoby poświęcić na wzmocnienie torsu. W tym jednak momencie kolec Wallenroda... wystrzelił.
Wydłużający się łańcuch zadzwonił za lecącym w stronę albinosa kolcem, wysuwając się bezpośrednio z wnętrza drążka. Białowłosy zmarszczył brwi. Atak był zaskakujący, ale zbyt prosty, zbyt wolny, by zrobić mu krzywdę. Nawet w ułamek sekundy po poprzednim uniku był w stanie odsunąć się na lewo, puszczając pocisk za siebie. Tu właśnie tkwił szkopuł. Nie widział bowiem materializującej się za nim płyty z energii duchowej, unoszącej się płaską stroną do jego pleców. Od niej bowiem momentalnie odbił się kolec. Łańcuch zachrzęścił złowróżbnie, zanim pocisk wbił się rykoszetem w dół pleców nastolatka, niczym nie osłonięty ani nie wzmocniony. Rinji zacisnął zęby. Przeszywający ból sparaliżował go na krótką chwilę... w której to Yashiro rzucił się na niego od przodu, tnąc z góry Wallenrodem.
Albinos zbyt późno wystawił drzewce Makbeta naprzeciw nadlatującej kosy. Bliźniacze ostrza rozminęły się z nimi o kilka centymetrów, docierając do celu, którym było lewe ramię nastolatka. Nagle sytuacja zmieniła się o 180 stopni, gdy obojczyk chłopaka utkwił w szczękach Wallenroda, rozkruszany przez nie niemal na pół. Lewa ręka Rinji'ego została praktycznie wyłączona z dalszej walki. Po kostkach popłynęła krew z otwierających się na kolanach ran. Nastolatek zachwiał się, mimowolnie mrużąc oczy z zaciśniętymi do granic możliwości zębami. Spojrzał nienawistnie na twarz swojego brata, który zastygł w miejscu, jakby walka dobiegła już końca. Który czekał tylko na jego upadek.
— Koniec. Zaskakująco szybki koniec. Nigdy nie należałeś do najtwardszych, Rin — pomyślał Yashiro, widząc rozpadającą się na połyskujące drobiny kosę chłopaka.
— Oszukałeś mnie... — wycedził słabym głosem Rinji, na co rudzielec tylko się zaśmiał.
— Można oszukać przeciwnika w walce na śmierć i życie? — zapytał retorycznie. — Ponoć już raz zdradziłem rodzinę i kraj. Czegóż innego można się po mnie spodziewać? — dodał cynicznie.
— Byliśmy rodziną. Już nie jesteśmy. Sam o tym zadecydowałeś.
Zabolało. Pogodził się już z tą myślą, lecz nadal zabolało, gdy usłyszał, jak mówi o tym Rinji. Wygrał tę walkę. Teraz mógł sobie pozwolić na chwilę zwątpienia i słabości. Stał się panem sytuacji. Od niego zależał teraz nawet moment śmierci albinosa. Od wbitego w ramię Wallenroda zależało z kolei to, czy białowłosy stał, czy leżał. Miał stać.
— Nie, Rin. Ja wybrałem tylko drogę. Od samego początku do samego końca myślałem o tobie i o przyszłości rodu Okuda. To TY uznałeś, że robię coś złego, TY uznałeś to za zdradę, choć zrobiłem wszystko, żebyś nie zginął tamtej nocy. TY przyszedłeś tutaj, żeby ze mną walczyć. Szkoda tylko, że JA mam do tego wszystkiego większy dystans.
— Dystans? Ty? Phi, nie rozśmieszaj mnie!
— Nie próbuję. Próbuję tylko coś ci wyjaśnić. Może dla ciebie i dla mieszkańców Miracle City, czy nawet samego Morriden Loża Kłamców to organizacja zła do szpiku kości. Niestety jednak z naszej perspektywy to WY jesteście źli. Nie istnielibyśmy, gdyby nie było takiej potrzeby. Tora nie zebrałby nas, gdyby w Morriden dało się być faktycznie wolnym. Gdyby ten kraj nie był takim tendencyjnym, dopuszczającym wszystko, jednolitym gównem. I jeszcze masz czelność mówić mi, że jesteś "tym dobrym"? Nic nie wiesz, Rin. Nikt z was nic nie wie.
— Pieprzysz — przerwał mu Rinji, zapluwając podbródek krwią. Z jakiegoś powodu nie był w stanie ruszyć dolną połową ciała. Czuł tylko energię duchową brata, która wpływała do jego wnętrza przez kolec Wallenroda. Czuł jej cząsteczki, które osadzały się nieruchomo w jego organizmie, tworząc złudzenie utraty kontroli nad ciałem.
— Łatwo jest gadać o wolności, Yashi. Jeszcze łatwiej narzekać, że się jej nie ma i siedzieć na dupie, płacząc. Popatrz na mnie! Jestem wolnym człowiekiem! Jestem Rinji z rodu Okuda, Gwardzista z Gwardii Madnessów, w przyszłości może ktoś więcej. W przyszłości może nawet lider naszego rodu. Wszyscy mnie nienawidzą, bo mój braciszek buja się z ludźmi, którzy zrównali z ziemią stolicę i prawie zabili króla, ale MNIE TO NIE OBCHODZI, BO JESTEM WOLNY, KURWA! Rozumiesz, idioto? Jeśli musisz krzywdzić niewinnych ludzi, żeby być wolnym, to NIE jesteś wolny.
— Być "wolnym", a "niezależnym" to dwa różne pojęcia. Pokazałbym ci to. Za parę lat, naprawdę niedługo. Gdybyś tylko nie przylazł tutaj z całą resztą! Gdybyśmy nie musieli walczyć! Nasza Utopia jest na wyciągnięcie rąk, Rin! A w niej ród Okuda zacząłby z czystym kontem. Wróciłbym po ciebie. Naprawdę... — Wyrwał Wallenroda z pleców i ręki brata, zalewając podłogę jego krwią. Teraz zebrała się już niemała kałuża, a białowłosy robił się coraz bledszy. Padł nawet na kolana, gdy tylko Yashiro puścił go wolno. Zwiesił głowę. Umierał.
— To ten Tora aż tak namieszał ci w głowie? — zapytał cicho Rinji. — Jak to się stało, co? Jak to jest, że nikt nie potrafił przemówić ci do rozumu, ale z tym gościem za plecami byłeś w stanie porzucić całe swoje dotychczasowe życie? Odpowiedz!
— Nie zrozumiałbyś. Nie zrozumiesz, póki go nie poznasz. Wszystko, co ci powiem, uznasz za farmazony albo za jakiś tani kit. Ten człowiek jest kimś więcej, niż wasi Generałowie, Naczelnik, Rada, Niebiańscy Rycerze, czy nawet lider. Gdybyś poczuł jego wiarę. Gdybyś usłyszał jego przekonanie i zobaczył to, jak oddani są mu członkowie Loży... Ja mu ufam, Rin! Ufam mu bardziej, niż królowi, czy urzędnikom, którzy plują na nas i zatajają przed nami sprawy najwyższej wagi. On jest moim liderem. Zawierzył mi najważniejsze, co miał. Pokazał mi swój największy skarb. Ufa mi. Inni też. Szanują mnie za to, kim jestem, słuchają mnie i liczą się z moim zdaniem. Doceniają moje starania. Dają mi wszystko, czego mi brakowało w Miracle City! Wszystko poza bratem, który przyszedł mnie zabić, a którego ja sam muszę zabić... Przykro mi, Rin.
— Nie, Yashi. Niepotrzebnie. Nawet się cieszę, że jesteś zadowolony ze swojej decyzji. Bo to MNIE jest przykro! — Niespodziewanie albinos szarpnął prawą dłonią, napinając przytwierdzoną do palca wskazującego linkę z energii duchowej.
— Udawał?! Udawał, że opadł z sił? Zanurzył linkę we krwi, żebym nie zauważył jej zbyt wcześnie. Ty oszu... — Rozsypanka myśli Yashiro urwała się w połowie, gdy z jego brzucha wynurzyło się nagle ogromne, zakrzywione ostrze przyciągniętego przez Rinji'ego Makbeta. Po srebrnej powierzchni półksiężyca popłynęły strugi krwi, a prawdziwy jej wulkan wydobył się z otwartych w szoku ust rudzielca.
Albinos czym prędzej zasklepił wszystkie swoje rany, żeby nie ryzykować utraty większej ilości krwi. Połączył też na powrót dwie połowy rozbitego obojczyka, podniósł się z kolan i dopiero wtedy rozbił Makbeta na cząsteczki, pozwalając mu zmaterializować się w prawej ręce. Krew z przebitego na wylot ciała Yashiro trysnęła po sam sufit, a zamknięte mocą duchową rany na torsie ponownie rozmyły się w napływającej czerwieni.
— Tak łatwo dałem się nabić w butelkę. Wywarł na mnie taką presję, że od razu uwierzyłem, gdy tylko zaczął słaniać się na nogach. Kurwa! Po całej tej gadce... Trzeba było po prostu go dobić! Po cholerę próbowałem mu wszystko wyjaśnić? Tyle dla niego znaczą moje wyjaśnienia. Tyle znaczę ja sam... — rozliczył się sam ze sobą rudy, powstrzymując się przed upadnięciem dzięki opartemu o podłogę Wallenrodowi. Widziany oczami Yashiro obraz świata zaczynał się rozmazywać. Jego krawędzie majaczyły nieregularną czernią.
Tracił kolejną rodzinę i kolejny życiowy cel. Kolejne miejsce do życia i kolejny wzór do naśladowania. Jego młodszy brat przewyższył go, poniżył, zrównał z ziemią jego samego i reprezentowane przez niego poglądy.
— Nie wyjdę z tego żywy. Nawet pomimo techniki, której nauczył mnie Joseph. Ech, w tym stanie i tak nie dam rady utrzymać mojej energii w jego nogach. Mniej, niż minuta. Mniej, niż minuta do momentu, w którym umrę. Czuję to — pomyślał z goryczą Yashiro. — Co mogę zrobić w mniej, niż minutę? Może... ale tylko może... może dałbym radę pozbyć się Rina, gdybym przestał się martwić o swoje własne ciało? W końcu i tak umrę. Tak, mógłbym to zrobić... ale czy jestem w stanie. Jestem w stanie tak naprawdę go zabić? Wtedy, kiedy udawał, że wygrałem, też mogłem go wykończyć, ale tego nie zrobiłem. Kurwa...
— Chodź, Yashi. Zakończmy to raz na zawsze — przerwał mu Rinji. Sprawa stała się jasna. Chłopak nie miał zamiaru pozwolić mu się wykrwawić, lecz nie dążył też do jego oszczędzenia. Yashiro z drugiej strony nie miał mu tego za złe.
— Mówisz, jakbyś pokonał całą Lożę. Nie pokonałeś. I nie pokonasz — odparł z niemałym trudem rudzielec, który skupił się na zamknięciu przynajmniej jamy brzusznej, żeby nie zgubić niczego po drodze.
— Nie pokonam — przyznał albinos — ale nie mógłbym pozwolić, żeby ktoś inny odebrał życie mojemu bratu. To twoja odpowiedź. Dlatego tu jestem. Bo to sprawa między nami. Obiecałem liderowi i samemu sobie, że sprowadzę cię z powrotem lub oczyszczę dobre imię naszego rodu.
— Wiesz, Rin — odezwał się Yashiro, stając w rozkroku i łapiąc oburącz za Wallenroda — prawdziwy z ciebie Okuda. Żałuję, że więcej się nie zobaczymy — stwierdził dwuznacznie, przyjmując pozycję gotową do ataku.
— Ja też — powiedział Rinji.
Ruszyli naprzeciw siebie w tym samym momencie i w niczym niezmąconej ciszy. Swoje kosy trzymali oburącz. Yashiro nacierał od góry, Rinji od dołu, obydwaj - po skosie. Minęli się z właściwą samurajom gwałtownością. Dało się wtedy słyszeć tylko dźwięk rozdzieranego cięciem mięsa. Ludzkiego mięsa. Na obu ostrzach osadziła się krew.
— Tora, przykro mi. Byłem z wami krótko, nie zrobiłem wiele, nie pomogłem wam niczego osiągnąć i nie zobaczę naszej Utopii, ale... jakimś cudem czuję dumę. Mój braciszek to prawdziwy kozak. Na pewno zajdzie daleko, więc... nie róbcie mu krzywdy, jeśli możecie, okej?
Ciało rudowłosego rozkleiło się na dwie części, przecięte od lewego boku do prawego barku. Yashiro legł na podłodze w kałuży krwi i wypływających z niego wnętrzności. Upiorny smród rozszedł się po całym korytarzu. Wallenrod rozpadł się po raz ostatni, znikając na zawsze, podobnie jak ostatnie świadome myśli w głowie starszego z braci.
Rinji padł ciężko na kolana, wypuszczając Makbeta z rąk. Bez lewej nogi, odrąbanej w połowie łydki przez bliźniacze ostrza Wallenroda. Krew zdawała się wyciekać z kikuta litrami, ale dyszący ciężko albinos niemal nie zwracał na to uwagi. Walka skończyła się. Bez pojednania, bez przebaczenia, bez wyznawania swoich błędów, bez pożegnalnej mowy, uścisków, czy też najprostszego "kocham cię, bracie". Nastolatek zrobił to, co do niego należało. Na polu bitwy pozostał tylko on sam i z uwagi na to mógł sobie wreszcie pozwolić na to, co już od dawna wychodziło mu najlepiej - na płacz.
Koniec Rozdziału 218
Następnym razem: Wybujałe ambicje
Mocna walka. Ten motyw z końcowego starcia, gdy obaj na siebie nacierają i po wymianie ciosu przeżywa tylko jeden mocno oklepany, ale bardzo ładnie zwieńczył cały pojedynek. Nie spodziewałem się, że tak się to skończy, ale niestety w życiu tak bywa, że nie kaźda historia się dobrze kończy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Bardzo mi miło, że się podobało, bo ten akurat pojedynek nawet w mojej opinii jest nieco chaotyczny przez swoją złożoność :P Co do zakończenia z kolei, w Madnessie bardzo często brak happy endów w najróżniejszych wątkach. Nie czuję po prostu robienia tego tak, jak np. Fairy Tail (dla mang), czy Władca Pierścieni (w kwestii książek).
UsuńTakże pozdrawiam ;)