sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 29: Zderzenie - naturalny przeciwnik

ROZDZIAŁ 29

     -Jeśli Marionetkarzy jest tak mało, dlaczego nie wyciągniecie ręki do reszty Madnessów? Na pewno można nauczyć się tej sztuki. Nie byłoby wtedy problemów z niedoborami w waszych szeregach - zauważył sprytnie Kurokawa, chcąc szybko zmienić temat. Źle się czuł, widząc rozterki innych ludzi przed swoimi oczami. Tym bardziej, jeśli nie znał tła samej sytuacji.
-Nie jesteś pierwszym, który mi to mówi... Sęk w tym, że bycie Marionetkarzem to ogromna odpowiedzialność. Jedyny logiczny sposób samoobrony dla kogoś takiego to wykorzystywanie w walce tych, których ocalił. A co za tym idzie, narażanie ich na niebezpieczeństwo. Stąd duża część społeczeństwa uważa nas za tchórzy, którzy kryją się za mięsem armatnim. Na dodatek, jak wspominałem wcześniej, dobry Marionetkarz poświęca całe lata na nauczenie się utrzymywania dużej ilości kluczy i powiększenia zasobów mocy duchowej. Co za tym idzie, spotkanie kogoś z "mojego gatunku", który umie i walczyć, i kuglować to jak jeden do tysiąca - wyjaśnił z goryczą w głosie Haruki, a Naito pochylił głowę w zakłopotaniu. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak niemądre i krzywdzące pytania zadawał. Dopiero po fakcie uświadamiał sobie gafy, które popełniał. A jednocześnie czuł coś dziwnego wewnątrz siebie. Postać niebieskookiego wzbudzała jego szacunek. Gdyby zastanowił się nad nią z kulturowego punktu widzenia, mógłby zapewne nazwać ją postacią romantyczną.
-A jednak... mimo wszystko... godzisz się na to - rzucił bezwiednie zielonooki, nie zwracając uwagi na to, co mówił. Po prostu wypowiadał na głos swoje myśli, na czym ostatnimi czasy łapał się coraz częściej.
-Tak. Godzę się, bo chcę pomóc. Wiem, co oznacza strata bliskiej osoby. Kiedy umarłem, los chciał, że pojawiłem się na swoim własnym pogrzebie. Widziałem całą moją rodzinę... rozpaczającą, nie wiedzącą, co począć. Oni jednak, pomimo łez, mieli nadzieję, że jestem teraz w jakimś lepszym miejscu. Że jestem szczęśliwy. A ja wiedziałem, że nie oni jedni myślą w taki sposób... i że wielu innych się myli. Właśnie dlatego to robię. Bo nie chcę, by inni musieli rozpaczać nad losem bliskich. Bo nie chcę, by brat zabijał brata ani by sam został zabity. Nie lubię walczyć. Nie chcę zadawać bólu. Chcę tylko go oszczędzać innym ludziom. I właśnie to oznacza bycie Marionetkarzem. Nie zmieniłbym tego za nic w świecie. Nie oddałbym tej mocy. Nie oddałbym lat spędzonych na ćwiczeniu kontroli nad mocą... - rozgadał się Haruki. Pod wpływem obecności gimnazjalisty, język rozsupływał mu się coraz bardziej. Być może dlatego, że szatyn naprawdę słuchał. Słuchał z uwagą i zainteresowaniem... oraz przejęciem.
-...a nade wszystko nie oddałbym Shizuki - dokończył w duchu, w ostatniej chwili powstrzymując głos.
-Tak bardzo się różnimy. Haruki-san próbuje sprawiać wrażenie oschłego cynika, ale w rzeczywistości ma intencje o wiele czystsze ode mnie. Cały czas widzi przed sobą cel, do którego dąży, podczas gdy ja zwyczajnie idę do przodu, zapominając po co... a mimo wszystko to ja jestem Madnessem, a on zwykłym renegatem - rozmowa z Marionetkarzem wpędzała Kurokawę w poczucie winy. Choć w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie zamienić się z nim miejscami, był gotów to zrobić. Ktoś mógłby rzec, że zielonooki trudnością wpływania na swoją osobę dorównywał plastelinie. W rzeczywistości jednak "zwyczajnie" - w odróżnieniu od innych - przyjmował do wiadomości rzeczy, które wielu odrzucało.
-Przepraszam - pochylił głowę szatyn, wprowadzając oboje rozmówców w zakłopotanie. -Teraz widzę, jakim jesteś człowiekiem. Dlatego tym bardziej przepraszam, że to ja tu jestem "tym dobrym". Zdaję sobie sprawę, że na to nie zasługuję... w przeciwieństwie do ciebie - tą iście aspołeczną niezręczność gimnazjalisty dało się opisać jedynie... brakiem słów. Specyficzny grymas pojawił się na twarzy Harukiego, a w tym samym czasie Shizuka uśmiechnęła się pod nosem... po raz pierwszy od jakiegoś czasu.
-Hej, byłem pewny, że mnie słuchałeś... - niebieskooki puknął kilkakroć pięścią w opuszczoną głowę Naito. -Wy i my to całkiem inna bajka. Czuję się dobrze taki, jakim jestem. Nie potrzebuję setek przepisów, smyczy i sztucznej wolności. Sam się w to baw, Nai. I przestań gadać w taki sposób, bo brzmisz żałośnie... - skrzywił pokracznie twarz po ostatnim zdaniu. Lekko zaczerwieniony Kurokawa podniósł głowę ze wzrokiem wbitym w blat.
-Przepraszam... - rzekł zaraz, a Haruki westchnął ciężko z dłonią zjeżdżającą po licu.
     Dzwonek nad drzwiami rozhuśtało otwierające się wejście do kawiarenki. Personel z radością spojrzał na nowego klienta, jako że lokal był praktycznie pusty, a jedyni goście byli dość "skromni". W progu stanął nieznany osobnik w zgniłozielonej kurtce przeciwdeszczowej z kapturem zarzuconym do oporu na głowę. Nawet najbardziej beztroski człowiek zaniepokoiłby się widokiem przybysza. Nie z samej racji jego pojawienia się, a raczej dlatego, że deszcz nie padał od tygodnia, a pogoda była o wiele za ciepła na taki ubiór. Marionetkarz z kamienną twarzą rzucił kątem oka na nowego klienta, gdy ten siadał na krzesełku barowym, nadal nie ściągając kapoty. Zaintrygowany Naito bezmyślnie obrócił głowę, lecz był chyba zbyt łatwowierny, by uznać wygląd nieznajomego za niestosowny.
-Wychodzimy. Szybko! Zachowujcie się naturalnie. Zapłacę i odchodzimy jak najdalej stąd... - wyszeptał Haruki z tonem całkowicie nieadekwatnym do nagłego rozpogodzenia na jego twarzy. Gimnazjalista miał już zapytać, o co chodziło kuglarzowi, jednak powstrzymało go spojrzenie niebieskich oczu. Widział w nich tylko czysty niepokój. Mógłby przysiąc, że chłopakowi właśnie skoczył puls. Nastrój udzielił się młodemu Madnessowi, który przełknął ślinę, kiwając nieznacznie głową. Shizuka zrobiła to samo, przywdziewając blady cień uśmiechu na pełne wargi. Marionetkarz wstał pierwszy, zarzucając kaptur płaszczo-peleryny na głowę. Pochwycił wielką walizę, po czym podszedł szybko do lady i rzucił nań pieniądze. Gestem dłoni dał do zrozumienia, że nie oczekuje reszty. A rzucił o wiele za dużo. Kiedy Naito zauważył, że takie skąpiradło, jak Haruki przestaje przejmować się pieniędzmi, naprawdę poczuł strach. Nie wiedział, przed czym. Nie zapytał. Zaufał. Zaufał, bo chciał. Chciał wierzyć w człowieka, który tak szybko zjednał sobie jego szacunek.
W kilka chwil cała trójka niby spokojnie opuściła lokal, skręciła na bok, a gdy nie było ich już widać w oknie kawiarni... zaczęła biec co tchu.
***
     -Źródło mocy duchowej niedaleko stąd... czyżby nasz chłopczyk walczył? - pomyślał skaczący po dachach bloków  kontur kobiety. Bez trudu wybadała, w którym miejscu powinien znajdować się tajemniczy osobnik, po czym przyśpieszyła znacznie. W miarę zbliżania się do celu, okazało się, iż energia uwalniana jest na szczycie pobliskiego siedmiopiętrowca. Bez większego trudu niewiasta odbiła się od krawędzi sporo niższego bloku z siłą, która wyniosła ją na dach wyższego budynku. Dopiero teraz, gdy już się zatrzymała, dało się jej dokładniej przyjrzeć.
     Była wysoką, szczupłą blondynką o czerwonych oczach z groźnym spojrzeniem. Pod wąskimi wargami widać było maleńki, wpięty tam kolczyk. Włosy zaczesane były ku górze tworząc szaloną burzę, a baczki - sięgające do ramion - zdawały się podkreślać buntowniczość dziewczyny. Miała na sobie gorseto-podobną bluzeczkę z wcięciem na tyle głębokim, by godnie reprezentować jej walory. Na tejże części garderoby widniała kremowa, skórzana kurtka. Blondynka miała na obu przegubach opaski, przywodzące na myśl rząd małych pasków do spodni z klamrami wystającymi w różnych kierunkach. Kobieta miała na sobie obcisłe, poobdzierane w wielu miejscach spodnie, a także czarne glany z brzegami ucharakteryzowanymi na otwarte szczęki jakiegoś potwora. Paznokcie czerwonookiej pomalowane były czarnym lakierem.
-Co do diabła?! - warknęła groźnie dziewczyna i szybko się okazało, że postawa, jaką wykazała się przy swoich towarzyszach nie była nawet ułamkiem jej prawdziwej osobowości. Skąd wzięła się złość blondynki? Otóż w miejscu, w którym winien znajdować się emiter duchowej energii lewitowała niewielka, żółta kula, rażąca jaskrawym światłem, niby maleńkie słońce.
-Siemka! - rozległo się radosne wołanie... stojącego na szczycie wyjścia na dach Rinji'ego. Albinos w swoim stałym "uniformie" szczerzył głupawo zęby do "nieznajomej". Zeskoczywszy z punktu obserwacyjnego, podszedł do unoszącej się kuli, dotykając jej ręką. W ciągu kilku sekund cała jej energia wlała się do jego ciała, a ona sama skurczyła się do rozmiarów piłeczki kauczukowej. Okuda schował oprzyrządowanie do kieszeni bluzki, spoglądając to w oczy "towarzyszki", to w... "drugie oczy".
-Wabik. Przydatne urządzenie. Jak widać działa nie tylko na Spaczonych... - wypalił szybko niebieskooki, nie przerywając "gimnastyki wzrokowej". Tymczasem za zaciśniętymi zębami blondynki zbierała się furia w czystej postaci.
-Żartujesz sobie... - warknęła nagle, po czym niespodziewanie wybiła się w stronę albinosa z ewidentnym zamiarem... podrapania go. Nie złożyła dłoni w pięść, lecz z pełnym zdecydowaniem miała zamiar wykorzystać swoje paznokcie do ataku z zaskoczenia. -...ze mnie?! - dokończyła w chwili, w której miała właśnie sięgnąć celu. Białowłosy jednak z zaskakującą lekkością przechylił głowę do tyłu... razem z całą resztą ciała. Tylko jego stopy twardo trzymały się podłoża. Atakująca czerwonooka rzecz jasna chybiła, podczas gdy przechylające się ciało Rinji'ego zmierzało prosto na beton. Okuda jednak w ostatniej chwili, gdy jego głowa unosiła się jeszcze kilka centymetrów nad ziemią, zaparł się z całej siły nogami, po czym ruchem wahadłowym zmusił ciało do cofnięcia się. Cofnął się jednak do tego stopnia, by jego twarz pojawiła się tak blisko twarzy przeciwniczki, jak tylko mogła bez dotykania jej.
-Ktoś ci już mówił, że masz piękne oczy? - spytał zalotnie albinos, całkowicie nieadekwatnie do sytuacji. Zaskoczona blondynka odskoczyła, nie spodziewając się tak szybkiej reakcji kogoś, kto miał umrzeć po jednym trafieniu. Miał. Tymczasem nie otrzymał nawet tego jednego trafienia.
-Jego mięśnie nóg są niesamowicie wytrenowane. Do tego umie łagodnie manipulować środkiem ciężkości. To wcale nie jest płotka... - pomyślała kobieta, jednocześnie odpowiadając na anons Okudy.
-Pierdol się, szmaciarzu! - bez zastanowienia i bez hamulców. Tak działała. Tak lubiła. Niebieskooki zagwizdał z udawanym podziwem, przyjmując odpowiedniejszą postawę do walki.
-Nie bój się swoich uczuć. Wiem, że tego chcesz. Jestem tak olśniewająco wspaniały, że to niemal niemożliwe, prawda? Nic więc dziwnego, że się niepokoisz... - nie to, co mówił albinos było najdziwniejsze, a raczej to, że sam stuprocentowo wierzył we własne słowa.
-Urwę ci ten jęzor gołymi rękami i owinę wokół fiuta... - zripostowała buntowniczka. -Po chuja mnie tu przyciągnąłeś? Próby gwałtu zazwyczaj następują w ciemnych uliczkach... - dodała po chwili.
-To prawda. Poza przygarnięciem cię w moje czułe, bezpieczne ramiona, mam też przyziemne powody. Jeden. A mianowicie... nigdzie się stąd nie ruszysz - Rinji nagle spoważniał. I to do tego stopnia, że wcale nie przypominał już siebie.
-Hahahah! Czyli wiecie o tym, co, Madnessi? - chłopak nie odpowiedział. -Naprawdę nisko upadliście, łamiąc własne zasady.  Nie macie prawa nakazującego powstrzymywać nas od łapania renegatów - ciągnęła dalej, drwiąc po całości z tajnej społeczności.
-"My" nie, zgadza się. Ale JA mam. Jedno. Przyjaciel mojego przyjaciela również się nim staje. A ja za nic w świecie nie pozwolę wam skrzywdzić przyjaciela, Połykacze Grzechów... - niebieskie oczy były gotowe do walki i pewne siebie. Tani flirt ustąpił miejsca koncentracji.
-Jak sztampowo... - westchnęła kobieta. -No dobrze! Rozpruję cię pierwszego. Twoja dusza na pewno ma jakąś wartość - uśmiechnęła się diabelnie, spuszczając ręce po sobie.
***
     Zeskoczywszy z pobliskiego bloku, kontur mężczyzny opadł między korony drzew, usadawiając się na którejś z gałęzi i rozglądając wokół. Delikatne syknięcie wyrwało się z jego ust.
-To gdzieś tutaj. To z całą pewnością było gdzieś tutaj. Cała energia nagle zniknęła, gdy się zbliżyłem. Czyżby wykrył moją obecność? Płochliwy szczur... - przeszło mężczyźnie przez myśl, gdy swoimi zmysłami nie zdołał wypatrzyć swojego celu. Miał już przeskoczyć na kolejne drzewo, gdy nagle usłyszał chrzęst łamanych gałęzi parę metrów nad swoją głową.
-Co do...? - nie dokończył. Gdy tylko spojrzał w górę, zauważył już ostrze katany, z łatwością przebijające się przez kruche, wątłe kawałki drewna i zmierzające w stronę jego głowy, jak gilotyna. W największym pośpiechu odbił się od własnej "pryczy", lądując na środku parku, nieopodal alejki. Tymczasem gałąź, na której już go nie było zdążyła opaść na ziemię wraz ze stertą innych. Od pnia drzewa odbił się natomiast ten, który czyhał na jego życie. Szermierz Rikimaru stanął dwa metry przed swoim oponentem, trzymając w dłoni maleńką, pustką kulkę - pozbawiony mocy wabik.
-A więc to tak... - stwierdził z irytacją w głosie prawie położony trupem mężczyzna. 
     Osobnik ten był wysoki i szczupły, a wręcz chudy. Miał długie niemalże do pasa, proste, czarne włosy  zaczesane do tyłu. W gładkiej czuprynie trudno było nie dostrzec szerokiego na kilka centymetrów, śnieżnobiałego pasemka, które sprawiało wrażenie całkiem naturalnego. Blada cera mężczyzny w jakiś dziwny sposób współgrała z zielonymi oczyma. Jego szpiczasty podbródek i trochę zwężone nozdrza przywodziły na myśl węża. Długowłosy miał na sobie rozpiętą, grafitową kurtkę z kołnierzem obszytym białym futrem. Nosił na sobie kremowe spodnie z szerokimi nogawkami oraz buty z nieco odstającymi ku górze czubkami. Gdyby nie fakt, że chodził z nagim torsem, na ulicy nie budziłby specjalnego zdziwienia i zostałby zapewne uznany za członka jakiejś subkultury.
-Wasi przełożeni postanowili rozszerzyć wpływy? Zawsze mieliśmy wolną wolę, jeśli chodziło o renegatów, czyż nie? - zapytał ze spokojem czarnowłosy, przyglądając się katanie w dłoni Rikimaru.
-Skoro nie ma praw, które nakazywałyby nam siedzieć w miejscu, nie ma też takich, które zabraniają nam interweniować. Mylę się? - wyjaśnił oględnie czerwonowłosy, nie zmieniając wyrazu twarzy. Cień uśmiechu przebiegł natomiast po licu wężowatego. 
-Chcesz więc uratować Marionetkarza, co? Mogę zapytać w jakim celu?
-Możesz. Niestety ja nie mogę ci odpowiedzieć. Bo wcale nie przyszedłem tutaj, chcąc ratować kolejnego renegata... - dezorientująca odpowiedź szermierza wprawiła oponenta w lekką irytację.
-W takim razie nie wiem, czemu nie pozwalasz mi go dopaść... - zaczął pokrętnie zielonooki.
-Wyrównuję szansę. Po prostu jeden głupiec sprowadził mnie tutaj, by pomóc drugiemu głupcowi. Tak się natomiast składa, że jeśli trzeci głupiec wymknie się spod kontroli, muszę zabić drugiego głupca. Dlatego jeżeli wy mnie ubiegniecie i pozbawicie życia Drugiego... wyjdę na niesłownego - wytłumaczenie Rikimaru całkowicie odebrało jego przeciwnikowi chęci na drążenie tematu. Nadzieję na uniknięcie walki rozwiał zaś wyraz twarzy złotookiego. 
-Kurokawa... żeby sprowokować mnie do czegoś takiego... naprawdę ciekawi mnie, jak rozwiążesz tą sytuację - rzekł w myślach czerwonowłosy, skupiając się w całości na oponencie.
***
     -Dlaczego uciekamy? - zapytał Naito, gdy już - za namową  Harukiego - ściągnął powłokę duchową.
-Ten gość, który wszedł do kawiarni, nie wróżył nic dobrego. Aura, którą rozsiewał... przyszedł tu po mnie. To najprawdopodobniej Połykacz Grzechów - wyjaśnił pobieżnie niebieskooki.
-Połykacz Grzechów? Ale... dlaczego miałby przyjść akurat po ciebie, Haruki-san? - szatyn wciąż nie był pewny, co myśleć o całej tej sytuacji. Tym niemniej niepokój towarzyszy udzielał się jemu samemu.
-Bo mogą. Madnessi tacy, jak ty zobowiązali się do ochrony ludzi i ich dusz tak długo, aż przejdą przez test w Czyśćcu. Gdy im się to uda, najczęściej dołączają oni do społeczności, wciąż będąc pod waszą ochroną lub nawet samodzielnie kontynuując wasze dzieło. Niektórzy jednak wolą żyć na własną rękę. Takie jednostki nie są już objęte ochroną. Połykacze Grzechów mają pełne prawo do pożarcia ich mocy... a ja nie jestem przecież jednym z was - tym razem tętno nastolatka skoczyło naprawdę wysoko. Niepokój, którym podzielił się z nim kuglarz i jego marionetka nie pozwolił mu trzeźwo myśleć. Z tego powodu zaczął czuć bezpodstawny strach przed nieznanym łowcą.
     Nie zatrzymując się, wtargnęli wkrótce na otwarty teren, znacznie bardziej niebezpieczny, niż kręte uliczki, w których łatwo było się schować. Jak się szybko okazało, wbiegli na plac zabaw, na którym jeszcze dwa tygodnie wcześniej Kurokawa zdawał swój ostatni test u swego Mentora. Sam ten widok wymusił na gimnazjaliście wzmożoną ostrożność. Przeciwnik mógł pojawić się znikąd i choć mieli szansę go dostrzec, nie znali jego siły ani umiejętności. Mówiąc szczerze, nie byli nawet pewni, czy tajemniczy oponent w ogóle ich ściga. Haruki jednak ani myślał się zatrzymywać. W pełnym pędzie, ciągnąc ze sobą Shizukę, ruszył przed siebie. Reszta wydarzyła się niespodziewanie. Nagle, jakby znikąd, na szczycie wysokiej zjeżdżalni stanął ten sam osobnik z płaszczem przeciwdeszczowym. W dłoniach trzymał coś w rodzaju długiej, dekorowanej dwoma ptasimi piórami dmuchawki, którą teraz celował prosto w biegnących. 
-Na ziemię! - Naito zareagował tak szybko, jak tylko mógł. Odbił się do przodu z pomocą energii duchowej, rękoma zgarniając oboje uciekających i przygważdżając ich do ziemi. W tym samym czasie usłyszał świst rozcinanego powietrze obok swojej głowy, a następnie ostry, przeszywający ból. Jego bluza była rozerwana na prawym ramieniu. Podobnie T-shirt... i sama skóra. Czerwona strużka krwi wypływała z rany. Zielonooki odwrócił się na moment, by móc ledwo dostrzec wbity w ziemię pocisk. Pocisk, również umazany posoką, przypominał długi, metalowy gwóźdź.
-Jeden punkt! Nieźle ci poszło! - rozległo się donośne wołanie stojącego wyżej przeciwnika. Do jego głosu dołączył szybko psychopatyczny, przywodzący na myśl hienę śmiech.
     Agresor jednym ruchem rozpiął płaszcz, a drugim rzucił go w powietrze. Teraz dopiero dało się ujrzeć go w pełnej krasie. Miał średniej długości kasztanowe włosy, spięte z tyłu w niedługą, wysoką kitkę. Miał złote, obłąkane oczy. Na jego podbródku widniały dwie, ustawione jedna obok drugiej, fioletowe kropki, a na każdym policzku widać było kształt wilczego kła o tym samym kolorze. Myśliwy szczerzył ostre zęby w triumfalnym uśmiechu. Kilkanaście pasków od spodni otaczało pod różnymi kątami jego brzuch i tors, a nawet ramiona. Wyraźne mięśnie klatki piersiowej szły zapewne w parze z dobrze wykształconymi płucami. Napastnik miał na sobie jeansowe spodnie sięgające do kostek i coś rodzaju rzymskich sandałów na stopach. Samym swoim wyglądem sprawiał wrażenie niezrównoważonego psychicznie... a przy tym przerażającego w całym szaleństwie, którym się otaczał.
-Wychodzi na to, że wygrałem, Marissa, Molver - mruknął pod nosem myśliwy, po czym po raz kolejny zaśmiał się, jak hiena, emanując chorą przyjemnością, płynącą z zadawania bólu innym.

Koniec Rozdziału 29
Następnym razem: Bitwa w Akashimie

4 komentarze:

  1. Epicki rozdział! Nowe postacie i to epickie wejście albinosa... Ach! Podziwiam Cię mistrzu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ dziękuję bardzo ;) W zamyśle bardzo się entuzjazmowałem tym arcem i chociaż nie wyszedł on tak dobrze, jak chciałem, jestem pewien, że powinien się spodobać ^^

      Usuń
  2. Trochę głupio, że ten marionetkarz przyznał się do tego, że widział głównego bohatera. W końcu się ukrywał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głównym powodem "coming outu" był fakt, że został przez głównego bohatera uratowany, toteż miał prawo mu zaufać ;)

      Usuń