ROZDZIAŁ 32
Długi gwóźdź wbił się w lewą pierś kuglarza, jak nóż w masło. Z rozstawionymi na boki rękoma wyglądał teraz, niczym ukrzyżowany Chrystus. Niebieskooki był pewien, że impet uderzającego pocisku wstrząśnie nim, rzuci na ziemię... mylił się. Dałby sobie głowę uciąć, że powinno go to zaboleć... straciłby ją. I w tym jednym momencie miał cichą nadzieję, że uniesie dłoń, wyciągnie gwóźdź, a potem pobiegnie dalej wraz z Shizuką... nadzieja umiera ostatnia.
Świat przed jego oczyma zwolnił. Dźwięki wydawane przez klaksony samochodów zdawały się być niemalże widoczne, przeciągle i ospale odbijając się od ścian. Wiszące nad miastem słońce wysyłało swoje promienie snującym się po świecie mrówkom. Tak ciepłe i kojące. Tak upragnione. Ciało Marionetkarza - pochłaniane przez chłód i mrok - pragnęło zanurzyć się w nich choć na chwilę. Dłoń chłopaka uniosła się minimalnie, jakby chciała zagarnąć dla siebie odrobinę tego ciepła... lecz opadła.
Haruki leżał na betonie. Nie minęła nawet sekunda od chwili, gdy jego plecy uderzyły o podłoże, jednak dla niego czas ten zdawał się być godziną. Pisk. Przeraźliwy, wypełniony rozpaczą i histerią pisk, który zaraz przerodził się w bezsilny krzyk. Marionetkarz poczuł drganie gdzieś obok. Niebieskie oczy z pomniejszonymi w anemii źrenicami zlustrowały to, co legło obok kuglarza.
-Shi... zu... ka... - ta jedna myśl zakwiliła żałośnie w jego głowie. Rudowłosa dziewczyna upadła na kolana. Z fiołkowych oczu, które przecież nigdy nie były oczami człowieka, płynęły łzy. Płynęły tak gęsto, jakby miały zamiar rozcieńczyć całą krew, płynącą z rany chłopaka. Shizuka drżącymi rękoma chwyciła delikatnie głowę mistrza, kładąc ją na swoich kolanach. Pochyliła twarz, patrząc na bladą cerę trafionego. Łzy zaczęły spadać na jego policzki, spływając po nich.
-Co się stało? Dlaczego płaczesz, Shizuka? Nic mi nie jest. Muszę tylko odpocząć. Zaraz wstanę i pójdziemy dalej. Naito zajmie się tym gościem. Przecież nie umrę, prawda? Nie zrobiłbym ci tego... - drżące usta rozwarły się lekko, jednak nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Pojedyncza łza spłynęła na jego język, pobudzając spowolniony umysł. -Nie wierzę... Naprawdę tak zginę? - mętny wzrok teraz dopiero uchwycił wystający z ciała gwóźdź.
Śmiał się. Okrutnie, paskudnie, jak psychopata, dysząc przy tym, jak hiena. Cieszyło go to. Cieszył go widok umierającej w agonii ofiary. Był myśliwym. Był Połykaczem Grzechów. Był wolnym strzelcem. Tak żył, w takim kierunku się rozwijał. Złotooki postawił zdecydowany krok do przodu, chcąc w końcu zwrócić na siebie uwagę klęczącej dziewczyny. Udało mu się. Zaczerwienione, mokre od łez oczy spojrzały w jego stronę z bólem i żalem. Tak czystym i pozbawionym jakichkolwiek innych uczuć...
-Wychodzi na to, że koledze śpieszno do bycia pochłoniętym - wyrzekł, śmiejąc się dalej. Jego język zuchwale przebiegł po czubkach zębów, gdy wbił wzrok w przygnębioną dziewczynę. -Chyba powinienem skorzystać z okazji, że jeszcze nie zaczęłaś się rozpadać... ROZBIERAJ SIĘ - ostatnie słowa wypowiedział tak dobitnie i gwałtownie, że pozornie oderwana od świata Shizuka zatrzęsła się.
Ból. Ból towarzyszył Kurokawie z każdym nieudolnym ruchem obezwładnioną kończyną. Nogi uginały się pod nim. Czuł się, jakby rażono go prądem, ilekroć tkanka wokół gwoździa zmieniała położenie. Przebity staw był czymś, czego nie potrafiłby sobie wyobrazić nawet widząc to na własne oczy. Zdarzało mu się nieraz uderzyć łokciem o jakąś krawędź, która wbijała mu się między kości. Wrażenie było wtedy porażające. Lecz czuć to non stop? Sekundy, minuty? Chciał zemdleć. Chciał przestać czuć ból. Chciał by upływ krwi odebrał mu przytomność. Lecz mimo wszystko był w pełni świadomy. Jakby los stawiał przed nim jeszcze jeden cel. Jeszcze jeden ruch. Jeden krok do przodu. Drgnął. Ruszył się tak gwałtownie, jak tylko potrafił, wkładając w to wszystkie siły, jakimi dysponował.
Lewa ręka wysunęła się maksymalnie, powstrzymując kroczącego Shikiego. Palce, zdrętwiałe i nieustannie porażane bólem i szokiem, zacisnęły się ciasno na ramieniu myśliwego, który ze zdziwieniem spojrzał na rzekomo wyłączonego z gry szatyna. Gimnazjalista pociągnął. Pociągnął tak mocno, jak mógł, niemalże miotając wrogiem w kierunku wyjścia z uliczki. Gdy zaskoczony Połykacz Grzechów odzyskał równowagę i miał już zamachiwać się do uderzenia... było na to za późno. Prawa pięść Madnessa była już w ruchu. Wokół niej unosiła się tak duża i silna poświata mocy duchowej, jak nigdy wcześniej. Wyglądała, jak śnieżnobiała zorza, pochłaniająca ściśnięte ze sobą palce.
-Żartujesz sobie... - mruknął oniemiały łowca. Cios o niesamowitej wręcz mocy wbił się w jego twarz. Zdawało się, że głowa myśliwego zawisła nieruchomo w powietrzu, podczas gdy reszta ciała, uniesiona impetem uderzenia, zatańczyła pół metra nad ziemią. A chwilę później i wykrzywiona w bólu twarz poruszyła się... i cała postać Połykacza Grzechów wystrzeliła, jak pocisk, przelatując przez ulicę. Nikogo już nie martwiły konsekwencję. Lecący Shiki wbił się w tabun samochodów, niemalże rozrzucając je na wszystkie strony. Zielonooki nie zauważył już, w jakim stanie byli kierowcy. Liczyło się tylko to, że zagrożenie zniknęło, choćby i miało zaraz wrócić.
Naito mógł wreszcie poddać się uczuciu miażdżącego szare komórki bólu. Nie miał już jednak siły, by krzyczeć. Zwrócił się tylko z goryczą w stronę trwającej w ciszy pary. Mętne spojrzenie Harukiego zaczynało odzyskiwać wyraz. Słony smak łez, których nie powinno być, które smaku mieć nie powinny, przykuł go do rzeczywistości. Rzeczywistości, która płakała nad jego losem. Ciepło dziewczyny odrzuciło na chwilę zimno, rozżalone spojrzenie oświetliło mu ciemności. Ręka Marionetkarza uniosła się raz jeszcze, wznosząc w stronę twarzy Shizuki. W końcowym momencie podróży zadrżała i miała już spaść, jak postrzelony w locie ptak, jednak ujęły ją drobne dłonie rudowłosej. Dziewczyn przyłożyła rękę kuglarza do swojego policzka. Była zimna, jak lód. Zimno to wywołało kolejny potok łez. Niemych łez. A jednak nie puściła. Przyciskała mocniej i mocniej, chcąc ogrzać choć ten jeden fragment ciała.
-Shizuka... - zaschnięte usta niebieskookiego wypowiedziały jej imię. Rudowłosa nie odpowiedziała. Podwoiła starania. Nadaremno. Być może zdawała sobie z tego sprawę, ale próbowała. Bezsilnie i bezskutecznie. Kurczowo zaciskała dłonie wokół palców chłopaka. Szlochała i trzęsła się.
-Nawet jeśli będę musiała oddać ci całe ciepło, które mam... zrobię to bez wahania. Tylko proszę, nie umieraj - powiedziała to pierwszy raz, z trudem wypowiadając słowa, które nie chciały przechodzić przez obolałe gardło. Wtem, na ten jeden moment, jeden ułamek sekundy zdawało się, że w chłopaka wstąpił nowy duch. Jakby nagle przypomniał sobie historię swojego całego życia - każdego dnia i godziny. I wtedy po raz pierwszy to sobie uświadomił.
-Ja... umieram... - nie potrafił powiedzieć tego na głos. Zagłuszył szloch, który miał się już wydobyć z suchych ust. Zacisnął zęby, z trudem łapiąc oddech. Łzy trysnęły tak nagle, niekontrolowanym potokiem zmywając resztki nadziei z ciała chłopaka. Oczy zabolały niemal od razu. Nie chciał umierać. Nie chciał tracić tego, na co pracował tyle lat. Nie chciał, by mu to odebrano... i nie chciał sam odbierać tego, co raz już dał swojej towarzyszce. Przyjaciółce. Ukochanej...
-Przepraszam... - zaszlochał rzewnie. -To przeze mnie... Zabiłem nas... oboje - z trudem dobierał słowa, przestając już widzieć cokolwiek, co oddalone było dalej niż na półtora metra. Rudowłosa otworzyła drżące usta i... upadła. W jednej chwili straciła panowanie nad swoim ciałem, lądując na twardym podłożu. Minęło kilka chwil, nim odzyskała kontrolę nad tułowiem. Nie miała już czucia w nogach. Pozbawiona oparcia głowa Harukiego runęła na beton, co nie miało już nawet znaczenia. Zdesperowana Shizuka przewróciła się na brzuch, czołgając się ku Marionetkarzowi. Minęła go, po czym z trudem opadła klatkę piersiową na jego torsie. Zastygła w bezruchu, zmorzona wysiłkiem.
-Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała i ponownie wybuchła płaczem. Gęsto płynące łzy zmywały wypływającą z piersi krew. Jasne było, że serce kuglarza już dawno zostało przebite. Jedynie wzmożona wytrzymałość "żyjącego po śmierci" pozwalała mu tak długo przetrwać. Lecz teraz jego siły miały się wypalić...
-Gdybyś mnie nie uratował... zginęłabym tylko ja. Znalazłbyś kogoś innego. Kogoś, komu wciąż można pomóc. Dlaczego?! - mówiła i szlochała. Krzyczała, szeptała, kasłała zadławiona łzami.
-Nie potrafiłem... - zarzucił ostatkami sił rękę na ramiona dziewczyny, obejmując ją i przytulając do siebie. Dusił w sobie szloch, gdy czuł zapach jej włosów... zdawszy sobie sprawę, że czuje go ostatni raz. -Ja... nie umiałbym żyć bez ciebie, Shizuka... Jeśli... ty masz zginąć... chcę zginąć razem z tobą... Bo cię kocham... rozumiesz...? Najbardziej na świecie... - coś pękło. Jakby nagle ktoś zatrzymał czas. Jakby nagle w fiołkowych, opuchniętych oczach zabrakło łez.
-Ja też... - nie powiedziała nic więcej. Przylgnęła całkowicie do chłodnego ciała, zdając sobie sprawę, że jej również takim się staje. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jej gardło bolało za bardzo, by jej na to pozwolić. A jednak jedna para oczu znajdowała w drugiej odpowiedź na pytania, które chciały zadać. Mogli porozmawiać ostatni raz. Bez słów. Spędzić ostatnie chwile w objęciach ukochanej osoby. Haruki nie czuł już nawet narastającego zimna. Nie widział nic, prócz leżącej na nim dziewczyny. Nie czuł nic, poza jej zapachem. Nie słyszał nic, poza jej oddechem. I to mu wystarczało.
Sparaliżowana już niemal całkowicie uniosła głowę, w milczeniu spoglądając na gasnącego Marionetkarza. Uśmiechnął się. W taki sposób, jakiego nie da się opisać. Jakiego nie ujął i nie ujmie nigdy żaden poeta, ni malarz. A rudowłosa odwzajemniła uśmiech. Na ten jeden moment obumierające wargi zetknęły się ze sobą, a opadające powieki zatrzasnęły się na amen. Kochankowie spletli ze sobą dłonie, niknąc, blednąc... i radując się. Ostatni raz... lecz pierwszy raz tak bardzo.
Nie potrafił powstrzymać łez. Krtań wiła się i pląsała wewnątrz rozpalonego gardła. Oczy podkrążone i czerwone, jak nigdy dotąd, chciały wybuchnąć, wypaść, zgasnąć. Drżące ciało chłodził żal. Wodospad żalu. Przytłaczający tak bardzo, jakby wszystkie wody na całej Ziemi spuszczono na barki jednego człowieka. Zdrowa, prawa ręka zasłaniała twarz. Łzy lały się strumieniami. Otwarte usta dławiły się nimi, kurczowo łapały urywany oddech. Zielonooki nigdy nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Nigdy nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, takiej odpowiedzialności... ani takiej klęski.
Dwa ciała złączone w jedno pękły. Rozpadły się w połyskujący był, ulatując gdzieś w niebo, targane wiatrem. Jedynie dwie małe kule pozostały na ziemi, delikatne i połyskujące, jakby nie posiadały formy, a jedynie kształt. Wypełnione czystą, pulsującą energią. Światłem, które nie odbijało się, a krążyło po okręgu w każdym możliwym kierunku. Pozostałości po całym jestestwie dwojga ludzi. Jedyny fizyczny ślad ich życia i obecności. Ich przekonań i wartości. Ich marzeń i planów.
Ciągnął nogę za nogą z żądzą mordu w oczach. Poraniony w wielu miejscach na ciele, choć obrażenia nie były poważne. Zdążył w ostatniej chwili utwardzić skórę na całym ciele. Pierwszy raz stracił w walce tak wiele energii za jednym zamachem. A najgorsze rany były widoczne najwyraźniej. Jego duma została zgwałcona. Pomięta, jak stara szmata, ubabrana fekaliami i rzucona w ogień. Nie mógł tego darować. Otarcia na skórze i rozpuszczone już włosy towarzyszyły furii na twarzy Shikiego. A gdy powoli wkraczał do uliczki, na której powinna znajdować się jego zdobycz... zamarł. Równocześnie z postawieniem przez niego kroku, obie pulsujące kule... wyparowały.
-Nie... Kurwa, nie wierzę! - zaczął się drzeć, odwracając się do Kurokawy, który wciąż nie ściągnął ręki z zapłakanej twarzy. -To twoja wina, ty jebany śmieciu! Tyle zachodu i wszystko na marne! Zaprzepaściłeś jedyną szansę, by takie robale, jak ta dwójka się do czegoś przydały! Urwę ci ten smarkaty łeb! - krzyknął, zaciskając rękę na szyi gimnazjalisty z zamiarem zamordowania go. Nagle jednak Naito... zaśmiał się pod nosem, dezorientując złotookiego.
-Nie rozumiem, jak można być takim głupim... - wymamrotał cicho chłopak, za co szybko otrzymał mocnego kopniaka w brzuch, który odprowadził z jego ust nieco krwi.
-Coś ty, kurwa, powiedział?!
-Jak po tym wszystkim, co zrobiłeś... - prawa ręka nastolatka opadła. -...możesz mieć nadzieję, że odejdziesz stąd w jednym kawałku?! - gniew. Niesamowity gniew rozjarzył zapłakaną twarz szatyna. Stracił kontrolę, nie wytrzymał napięcia, natłoku żalu i poczucia winy. Wszelkie hamulce puściły w nim.
Świat przed jego oczyma zwolnił. Dźwięki wydawane przez klaksony samochodów zdawały się być niemalże widoczne, przeciągle i ospale odbijając się od ścian. Wiszące nad miastem słońce wysyłało swoje promienie snującym się po świecie mrówkom. Tak ciepłe i kojące. Tak upragnione. Ciało Marionetkarza - pochłaniane przez chłód i mrok - pragnęło zanurzyć się w nich choć na chwilę. Dłoń chłopaka uniosła się minimalnie, jakby chciała zagarnąć dla siebie odrobinę tego ciepła... lecz opadła.
Haruki leżał na betonie. Nie minęła nawet sekunda od chwili, gdy jego plecy uderzyły o podłoże, jednak dla niego czas ten zdawał się być godziną. Pisk. Przeraźliwy, wypełniony rozpaczą i histerią pisk, który zaraz przerodził się w bezsilny krzyk. Marionetkarz poczuł drganie gdzieś obok. Niebieskie oczy z pomniejszonymi w anemii źrenicami zlustrowały to, co legło obok kuglarza.
-Shi... zu... ka... - ta jedna myśl zakwiliła żałośnie w jego głowie. Rudowłosa dziewczyna upadła na kolana. Z fiołkowych oczu, które przecież nigdy nie były oczami człowieka, płynęły łzy. Płynęły tak gęsto, jakby miały zamiar rozcieńczyć całą krew, płynącą z rany chłopaka. Shizuka drżącymi rękoma chwyciła delikatnie głowę mistrza, kładąc ją na swoich kolanach. Pochyliła twarz, patrząc na bladą cerę trafionego. Łzy zaczęły spadać na jego policzki, spływając po nich.
-Co się stało? Dlaczego płaczesz, Shizuka? Nic mi nie jest. Muszę tylko odpocząć. Zaraz wstanę i pójdziemy dalej. Naito zajmie się tym gościem. Przecież nie umrę, prawda? Nie zrobiłbym ci tego... - drżące usta rozwarły się lekko, jednak nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Pojedyncza łza spłynęła na jego język, pobudzając spowolniony umysł. -Nie wierzę... Naprawdę tak zginę? - mętny wzrok teraz dopiero uchwycił wystający z ciała gwóźdź.
Śmiał się. Okrutnie, paskudnie, jak psychopata, dysząc przy tym, jak hiena. Cieszyło go to. Cieszył go widok umierającej w agonii ofiary. Był myśliwym. Był Połykaczem Grzechów. Był wolnym strzelcem. Tak żył, w takim kierunku się rozwijał. Złotooki postawił zdecydowany krok do przodu, chcąc w końcu zwrócić na siebie uwagę klęczącej dziewczyny. Udało mu się. Zaczerwienione, mokre od łez oczy spojrzały w jego stronę z bólem i żalem. Tak czystym i pozbawionym jakichkolwiek innych uczuć...
-Wychodzi na to, że koledze śpieszno do bycia pochłoniętym - wyrzekł, śmiejąc się dalej. Jego język zuchwale przebiegł po czubkach zębów, gdy wbił wzrok w przygnębioną dziewczynę. -Chyba powinienem skorzystać z okazji, że jeszcze nie zaczęłaś się rozpadać... ROZBIERAJ SIĘ - ostatnie słowa wypowiedział tak dobitnie i gwałtownie, że pozornie oderwana od świata Shizuka zatrzęsła się.
Ból. Ból towarzyszył Kurokawie z każdym nieudolnym ruchem obezwładnioną kończyną. Nogi uginały się pod nim. Czuł się, jakby rażono go prądem, ilekroć tkanka wokół gwoździa zmieniała położenie. Przebity staw był czymś, czego nie potrafiłby sobie wyobrazić nawet widząc to na własne oczy. Zdarzało mu się nieraz uderzyć łokciem o jakąś krawędź, która wbijała mu się między kości. Wrażenie było wtedy porażające. Lecz czuć to non stop? Sekundy, minuty? Chciał zemdleć. Chciał przestać czuć ból. Chciał by upływ krwi odebrał mu przytomność. Lecz mimo wszystko był w pełni świadomy. Jakby los stawiał przed nim jeszcze jeden cel. Jeszcze jeden ruch. Jeden krok do przodu. Drgnął. Ruszył się tak gwałtownie, jak tylko potrafił, wkładając w to wszystkie siły, jakimi dysponował.
Lewa ręka wysunęła się maksymalnie, powstrzymując kroczącego Shikiego. Palce, zdrętwiałe i nieustannie porażane bólem i szokiem, zacisnęły się ciasno na ramieniu myśliwego, który ze zdziwieniem spojrzał na rzekomo wyłączonego z gry szatyna. Gimnazjalista pociągnął. Pociągnął tak mocno, jak mógł, niemalże miotając wrogiem w kierunku wyjścia z uliczki. Gdy zaskoczony Połykacz Grzechów odzyskał równowagę i miał już zamachiwać się do uderzenia... było na to za późno. Prawa pięść Madnessa była już w ruchu. Wokół niej unosiła się tak duża i silna poświata mocy duchowej, jak nigdy wcześniej. Wyglądała, jak śnieżnobiała zorza, pochłaniająca ściśnięte ze sobą palce.
-Żartujesz sobie... - mruknął oniemiały łowca. Cios o niesamowitej wręcz mocy wbił się w jego twarz. Zdawało się, że głowa myśliwego zawisła nieruchomo w powietrzu, podczas gdy reszta ciała, uniesiona impetem uderzenia, zatańczyła pół metra nad ziemią. A chwilę później i wykrzywiona w bólu twarz poruszyła się... i cała postać Połykacza Grzechów wystrzeliła, jak pocisk, przelatując przez ulicę. Nikogo już nie martwiły konsekwencję. Lecący Shiki wbił się w tabun samochodów, niemalże rozrzucając je na wszystkie strony. Zielonooki nie zauważył już, w jakim stanie byli kierowcy. Liczyło się tylko to, że zagrożenie zniknęło, choćby i miało zaraz wrócić.
Naito mógł wreszcie poddać się uczuciu miażdżącego szare komórki bólu. Nie miał już jednak siły, by krzyczeć. Zwrócił się tylko z goryczą w stronę trwającej w ciszy pary. Mętne spojrzenie Harukiego zaczynało odzyskiwać wyraz. Słony smak łez, których nie powinno być, które smaku mieć nie powinny, przykuł go do rzeczywistości. Rzeczywistości, która płakała nad jego losem. Ciepło dziewczyny odrzuciło na chwilę zimno, rozżalone spojrzenie oświetliło mu ciemności. Ręka Marionetkarza uniosła się raz jeszcze, wznosząc w stronę twarzy Shizuki. W końcowym momencie podróży zadrżała i miała już spaść, jak postrzelony w locie ptak, jednak ujęły ją drobne dłonie rudowłosej. Dziewczyn przyłożyła rękę kuglarza do swojego policzka. Była zimna, jak lód. Zimno to wywołało kolejny potok łez. Niemych łez. A jednak nie puściła. Przyciskała mocniej i mocniej, chcąc ogrzać choć ten jeden fragment ciała.
-Shizuka... - zaschnięte usta niebieskookiego wypowiedziały jej imię. Rudowłosa nie odpowiedziała. Podwoiła starania. Nadaremno. Być może zdawała sobie z tego sprawę, ale próbowała. Bezsilnie i bezskutecznie. Kurczowo zaciskała dłonie wokół palców chłopaka. Szlochała i trzęsła się.
-Nawet jeśli będę musiała oddać ci całe ciepło, które mam... zrobię to bez wahania. Tylko proszę, nie umieraj - powiedziała to pierwszy raz, z trudem wypowiadając słowa, które nie chciały przechodzić przez obolałe gardło. Wtem, na ten jeden moment, jeden ułamek sekundy zdawało się, że w chłopaka wstąpił nowy duch. Jakby nagle przypomniał sobie historię swojego całego życia - każdego dnia i godziny. I wtedy po raz pierwszy to sobie uświadomił.
-Ja... umieram... - nie potrafił powiedzieć tego na głos. Zagłuszył szloch, który miał się już wydobyć z suchych ust. Zacisnął zęby, z trudem łapiąc oddech. Łzy trysnęły tak nagle, niekontrolowanym potokiem zmywając resztki nadziei z ciała chłopaka. Oczy zabolały niemal od razu. Nie chciał umierać. Nie chciał tracić tego, na co pracował tyle lat. Nie chciał, by mu to odebrano... i nie chciał sam odbierać tego, co raz już dał swojej towarzyszce. Przyjaciółce. Ukochanej...
-Przepraszam... - zaszlochał rzewnie. -To przeze mnie... Zabiłem nas... oboje - z trudem dobierał słowa, przestając już widzieć cokolwiek, co oddalone było dalej niż na półtora metra. Rudowłosa otworzyła drżące usta i... upadła. W jednej chwili straciła panowanie nad swoim ciałem, lądując na twardym podłożu. Minęło kilka chwil, nim odzyskała kontrolę nad tułowiem. Nie miała już czucia w nogach. Pozbawiona oparcia głowa Harukiego runęła na beton, co nie miało już nawet znaczenia. Zdesperowana Shizuka przewróciła się na brzuch, czołgając się ku Marionetkarzowi. Minęła go, po czym z trudem opadła klatkę piersiową na jego torsie. Zastygła w bezruchu, zmorzona wysiłkiem.
-Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała i ponownie wybuchła płaczem. Gęsto płynące łzy zmywały wypływającą z piersi krew. Jasne było, że serce kuglarza już dawno zostało przebite. Jedynie wzmożona wytrzymałość "żyjącego po śmierci" pozwalała mu tak długo przetrwać. Lecz teraz jego siły miały się wypalić...
-Gdybyś mnie nie uratował... zginęłabym tylko ja. Znalazłbyś kogoś innego. Kogoś, komu wciąż można pomóc. Dlaczego?! - mówiła i szlochała. Krzyczała, szeptała, kasłała zadławiona łzami.
-Nie potrafiłem... - zarzucił ostatkami sił rękę na ramiona dziewczyny, obejmując ją i przytulając do siebie. Dusił w sobie szloch, gdy czuł zapach jej włosów... zdawszy sobie sprawę, że czuje go ostatni raz. -Ja... nie umiałbym żyć bez ciebie, Shizuka... Jeśli... ty masz zginąć... chcę zginąć razem z tobą... Bo cię kocham... rozumiesz...? Najbardziej na świecie... - coś pękło. Jakby nagle ktoś zatrzymał czas. Jakby nagle w fiołkowych, opuchniętych oczach zabrakło łez.
-Ja też... - nie powiedziała nic więcej. Przylgnęła całkowicie do chłodnego ciała, zdając sobie sprawę, że jej również takim się staje. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jej gardło bolało za bardzo, by jej na to pozwolić. A jednak jedna para oczu znajdowała w drugiej odpowiedź na pytania, które chciały zadać. Mogli porozmawiać ostatni raz. Bez słów. Spędzić ostatnie chwile w objęciach ukochanej osoby. Haruki nie czuł już nawet narastającego zimna. Nie widział nic, prócz leżącej na nim dziewczyny. Nie czuł nic, poza jej zapachem. Nie słyszał nic, poza jej oddechem. I to mu wystarczało.
Sparaliżowana już niemal całkowicie uniosła głowę, w milczeniu spoglądając na gasnącego Marionetkarza. Uśmiechnął się. W taki sposób, jakiego nie da się opisać. Jakiego nie ujął i nie ujmie nigdy żaden poeta, ni malarz. A rudowłosa odwzajemniła uśmiech. Na ten jeden moment obumierające wargi zetknęły się ze sobą, a opadające powieki zatrzasnęły się na amen. Kochankowie spletli ze sobą dłonie, niknąc, blednąc... i radując się. Ostatni raz... lecz pierwszy raz tak bardzo.
Nie potrafił powstrzymać łez. Krtań wiła się i pląsała wewnątrz rozpalonego gardła. Oczy podkrążone i czerwone, jak nigdy dotąd, chciały wybuchnąć, wypaść, zgasnąć. Drżące ciało chłodził żal. Wodospad żalu. Przytłaczający tak bardzo, jakby wszystkie wody na całej Ziemi spuszczono na barki jednego człowieka. Zdrowa, prawa ręka zasłaniała twarz. Łzy lały się strumieniami. Otwarte usta dławiły się nimi, kurczowo łapały urywany oddech. Zielonooki nigdy nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Nigdy nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, takiej odpowiedzialności... ani takiej klęski.
Dwa ciała złączone w jedno pękły. Rozpadły się w połyskujący był, ulatując gdzieś w niebo, targane wiatrem. Jedynie dwie małe kule pozostały na ziemi, delikatne i połyskujące, jakby nie posiadały formy, a jedynie kształt. Wypełnione czystą, pulsującą energią. Światłem, które nie odbijało się, a krążyło po okręgu w każdym możliwym kierunku. Pozostałości po całym jestestwie dwojga ludzi. Jedyny fizyczny ślad ich życia i obecności. Ich przekonań i wartości. Ich marzeń i planów.
Ciągnął nogę za nogą z żądzą mordu w oczach. Poraniony w wielu miejscach na ciele, choć obrażenia nie były poważne. Zdążył w ostatniej chwili utwardzić skórę na całym ciele. Pierwszy raz stracił w walce tak wiele energii za jednym zamachem. A najgorsze rany były widoczne najwyraźniej. Jego duma została zgwałcona. Pomięta, jak stara szmata, ubabrana fekaliami i rzucona w ogień. Nie mógł tego darować. Otarcia na skórze i rozpuszczone już włosy towarzyszyły furii na twarzy Shikiego. A gdy powoli wkraczał do uliczki, na której powinna znajdować się jego zdobycz... zamarł. Równocześnie z postawieniem przez niego kroku, obie pulsujące kule... wyparowały.
-Nie... Kurwa, nie wierzę! - zaczął się drzeć, odwracając się do Kurokawy, który wciąż nie ściągnął ręki z zapłakanej twarzy. -To twoja wina, ty jebany śmieciu! Tyle zachodu i wszystko na marne! Zaprzepaściłeś jedyną szansę, by takie robale, jak ta dwójka się do czegoś przydały! Urwę ci ten smarkaty łeb! - krzyknął, zaciskając rękę na szyi gimnazjalisty z zamiarem zamordowania go. Nagle jednak Naito... zaśmiał się pod nosem, dezorientując złotookiego.
-Nie rozumiem, jak można być takim głupim... - wymamrotał cicho chłopak, za co szybko otrzymał mocnego kopniaka w brzuch, który odprowadził z jego ust nieco krwi.
-Coś ty, kurwa, powiedział?!
-Jak po tym wszystkim, co zrobiłeś... - prawa ręka nastolatka opadła. -...możesz mieć nadzieję, że odejdziesz stąd w jednym kawałku?! - gniew. Niesamowity gniew rozjarzył zapłakaną twarz szatyna. Stracił kontrolę, nie wytrzymał napięcia, natłoku żalu i poczucia winy. Wszelkie hamulce puściły w nim.
***
-To... - nawet kamienna twarz Rikimaru zadrżała, czując i niemalże widząc energię wydobywającą się spomiędzy bloków. Wtem trawa za jego plecami poruszyła się, uginając pod ciężarem opadającego na ziemię Rinji'ego, którego poważny wyraz twarzy zaskakiwał jeszcze bardziej.
-...Madman Stream - dokończył za szermierza albinos. -Jestem pewny, że nie umiał tego wcześniej... więc coś musiało się stać - dodał zaniepokojony, nie wiedząc, co powinien myśleć. Czerwonowłosy tymczasem milczał, pogrążając się we własnych rozmyślaniach.
-Madman Stream... To właśnie przez to nazywa się nas Madnessami. Prawdziwa kwintesencja całego szaleństwa skrywanego w danej osobie. Madness, który pozwoli ponieść się własnemu spaczeniu, by otrzymać nieporównywalną moc... tym jest użytkownik tej techniki. Nie wiem, przeciw komu użyje jej Kurokawa, ale... dni tej osoby są policzone - złotooki niemo przyglądał się strumieniowi energii.
***
-Co jest?! - zdziwił się Shiki. W jednej chwili moc duchowa szatyna zaczęła wywierać na nim tak wielką presję, że całe jego ciało zalało się potem. Potężny ryk wyrwał się z ust zielonookiego, rozwiewając włosy łowcy, jak fala uderzeniowa. Tym razem to instynkt wziął górę nad logiką. Myśliwy użył wielkich ilości energii, by przelać ją w podeszwy stóp i z pełną siłą wybić się w tył na co najmniej dwadzieścia metrów. Połykacz Grzechów z niepewnością wylądował na dachu wgniecionego samochodu, wgniatając go jeszcze bardziej. Tak szybko, jak potrafił załadował kilka pocisków do komory dmuchawy... i obserwował.
Poświata mocy duchowej jakby wybuchła wokół całego ciała nastolatka, bawiąc się jego włosami i ubraniami, jak szalejący wicher. Mrok. Przelewający się, szalony, tworzący zygzaki mrok. Aura, jaka otoczyła gimnazjalistę przypominała teraz bardziej ciemnofioletowy, niestały słup światła. W jednej chwili, począwszy od stóp, cała skóra Kurokawy zaczęła przyjmować kruczoczarny, przywodzący na myśl smołę kolor. Jednocześnie jego włosy natychmiast zmieniły kolor na śnieżnobiały. Oczy lśniły, przepełnione mocą, emitując szaloną, niepoczytalną furię.
To już nie był ten sam Naito. Odmieniony chłopak jednym ruchem prawej ręki dosłownie wyrwał wbity w ciało gwóźdź, za nic mając fakt wcześniejszego wbicia go w litą cegłę. Nieludzki, wręcz męczeński ryk rozszalałego Madnessa rozdarł powietrze, nawet z tak dużej odległości zmuszając Shikiego do zatrząśnięcia się. W jednej chwili już białowłosy chłopak ruszył w jego stronę z morderczą prędkością. Połykacz Grzechów zareagował szybko. Bardzo szybko, biorąc pod uwagę stres, jaki go ogarnął. Szybko wystrzelił kolejny pocisk, celując prosto w krtań biegnącego, jednak ten tylko pochylił się, unikając ataku z łatwością. Nim złotooki wystrzelił drugi raz, nim nawet przełożył zastawkę, gimnazjalista odbił się od asfaltu, w mgnieniu oka znajdując się przy wrogu. Przy pomocy lewej, otwartej dłoni uderzył we wciąż umiejscowioną w ustach oponenta dmuchawę, zagłębiając ją w jego gardło. Siła uderzenia była tak gwałtowna, że podrzuciła ich obu w powietrze, co najmniej dwa metry nad ziemią.
Myśliwemu niemalże oczy wylazły z orbit. Z lufy miast pocisku, wystrzeliła strużka krwi.
-Co za potwór... Choć trzymałem ją oburącz, wykorzystał ją, żeby przebić mi gardło. Co to, do chuja, ma być?! - zdenerwowanie i stres Shikiego ustąpiły miejsca innemu uczuciu... przerażeniu. Kurokawa jednak ani myślał się zatrzymywać. Z rozmachem wyrzucił przed siebie prawą dłoń z nadal trzymanym pociskiem. Wielki gwóźdź w ułamku sekundy przebił się przez staw barkowy przeciwnika, przebijając go na wylot i wychodząc z drugiej strony. Trysnęła krew. Nim Połykacz Grzechów zdążył zareagować, czarnoskóry znalazł się nad nim, chociaż nadal przebywali w powietrzu. Niekontrolowany zamach pięścią od boku trafił, jak młot w żebra myśliwego, posyłając go z druzgocącą siłą w zaparkowany przy chodniku samochód. Trzask metalu darł powietrze, jak kawałek szmaty.
Potęga uderzenia sprawiła, że upadający Shiki dosłownie zmiażdżył dach samochodu, będąc bliskim dosłownemu "złamaniu" wozu na pół. Połykacz Grzechów zwymiotował krwią na własny tors. Trzęsąc się, próbował stanąć na kupie śmieci, która dopiero co nazywała się samochodem. Trzymał się za prawy bok.
-Bestia... Złamał mi co najmniej pięć żeber jednym ciosem. Nie zdążyłem nawet się osłonić - stękał z bólu łowca. Kątem oka dostrzegł swoją dmuchawkę, złamaną na pół z jednym kawałkiem wbitym w zmasakrowane siedzenie pojazdu. Nim dano mu szansę na odnalezienie wzrokiem przeciwnika, Kurokawa opadł tuż przed nim z ręką przy klatce piersiowej złotookiego. Tym razem z samochodu nie zostało prawie nic. Fala uderzeniowa do końca rozdarła na pół rozchełstany pojazd, odrzucając obie części na boki.
-Emisja? - pomyślał tylko Shiki. Fala rzuciła nim, jak automat załadowaną piłką tenisową. Wleciał w wąską uliczkę, rozbijając jedną ze ścian plecami i wylatując z drugiej strony. Odbił się od asfaltu, turlając się jeszcze dalej, na drugą stronę ulicy, gdzie zatrzymał się, zawadzając o coś. Ostatkami sił przewrócił się na plecy, dostrzegając osobę nad nim stojącą.
Osobnik ten był stosunkowo wysoki oraz szczupły. Jego ręce schowane były w kieszeniach wąskich, ciemnych spodni. Lewa stopa, zamknięta w lakierowanym bucie, opierała się o ramię Shikiego i to właśnie ona zatrzymała go w miejscu. Mężczyzna miał na sobie zapiętą, elegancką, białą koszulę z kołnierzem, spod której wystawał długawy, czarny krawat. Na jego głowie widać było gęste, czarne włosy z grzywką zakręcającą na prawą stronę. Uszu nie dało się dostrzec prawie w ogóle. Tymczasem krwistoczerwone oczy oraz zalane szkarłatem, jakby od niewyspania białka sprawiały nieprzyjemne wrażenie. Większość twarzy przybysza, w tym policzki, szczęka i nos przesłaniała wiązana sznurkami maska, przypominająca lekarską. Na jej wierzchu namalowany był szeroki uśmiech, ukazujący szeregi zaostrzonych zębów.
-To ty? - zdziwił się obolały i połamany Shiki. Miał dziwne wrażenie, że jego rozmówca uśmiechnął się pod maską. -Musisz mi... pomóc. Marionetkarz... zdechł... ale on nie pozwolił mi... go wchłonąć. To on mnie tak... urządził - rzęził łowca, mając uporczywe wrażenie, że połamane żebra wbijają mu się w płuca.
-Oooch, jaka szkoda... - zakwilił fałszywym tonem elegancik. -Przybyłem na pomoc trójce moich wiernych towarzyszy broni, jednak spóźniłem się! Jedynie dziewczynie udało się uniknąć śmierci... Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Bachir-san! - jęczał udawanie, wykonując iście aktorskie pozy, po czym nagle wybuchnął upiornym śmiechem. Śmiechem, podczas którego dało się słyszeć dziwne nawiewy powietrza.
-Ty... Nawet o tym nie myśl... Nie możesz, gnido! Nie pozwalam... - zacharczał ranny.
-Co? Co mówisz, przyjacielu? Pozwól, że podejdę bliżej. Ledwo oddychasz! Muszę udrożnić twoje drogi oddechowe, bo się udusisz! - piszczał coraz bardziej maniakalnie czerwonooki mężczyzna. Kucnął przed leżącym towarzyszem, po czym położył mu dłoń na twarzy. Nie minęła chwila, a rozległ się głośny syk. Jakby spod skóry zaczął wydobywać się zgniłofioletowy gaz, wnikając przez nozdrza i usta do wnętrza połamanego myśliwego. Elegant powstał na równe nogi, po czym z kieszeni koszuli wyciągnął paczkę zapałek. Chwycił jedną z nich i odpalił ją o bok opakowania.
-Ty chuju... Coś ty zrobił?! Zabierz ode mnie to kurewstwo! Już! - zaczął krzyczeć Shiki, jednocześnie dławiąc się krwią. Mężczyzna zaśmiał się upiornie, po czym teatralnym gestem ukłonił się głęboko, niby wielotysięcznej publice, jednocześnie upuszczając maleńką "pochodnię" prosto do ust leżącego.
Bum! Średniej wielkości wybuch nastąpił wewnątrz ust rannego, a jego mięśnie, kości i skóra zmarginalizowały zasięg eksplozji. W jednej chwili zarówno cała głowa, jak i duża część tułowia rozprysnęły się dookoła, jak fontanna krwi i mięsa. Okropny odór palonego ciała rozszedł się wokół.
-Zawsze lubiłem dobrze wysmażone mięso... - mruknął sam do siebie szatyn, po czym zaczął się śmiać. Po kilkunastu sekundach popalone ciało rozpadło się, tworząc chmurę świetlistego pyłu i pozostawiając po sobie małą, jaśniejącą na chodniku kulkę. Dłoń mordercy szybko pochwyciła ją, wsuwając ją sobie pod maskę. Po gardle czerwonookiego dało się zgadnąć, że właśnie ją przełknął. W jednej chwili wszystkie mięśnie jego ciała drgnęły, a wokół zarysu sylwetki pojawiła się niewielka poświata mocy duchowej.
-No dobrze... Powinienem chyba zająć się twoim nemezis, moja droga kupko popiołu... - to powiedziawszy, ruszył w stronę, z której jeszcze niedawno nadleciał Shiki.
Koniec Rozdziału 32
Następnym razem: Jeszcze się spotkamy
Co tu się działo? Umiera Marioneteczka z ojcem, Naito aktywuje Super Madnessa, umiera jeden szaleniec i przychodzi drugi.
OdpowiedzUsuńTe akcje nie wymagają komentarza! Więc pozwolę je sobie przemilczeć ;)
Na początku bardzo czekałem na opisanie tej właśnie akcji, więc chyba rozumiem twój entuzjazm ;)
Usuń