niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 27: Tajemniczy nieznajomy

ROZDZIAŁ 27

     Minęły dwa tygodnie. Nastał 22 kwietnia. Promienie słońca wesoło łomotały w szyby budynków, wybudzając ludzi z upragnionego snu. Podobna sytuacja miała miejsce w domu rodziny Kurokawa. Niemal całkowicie zakryty kołdrą Naito otworzył ospale powieki zielonych oczu. Całkiem inaczej, niż kiedyś, teraz bez trudu był w stanie się podnieść. Ostatnie doświadczenia nauczyły go swego rodzaju samozaparcia, pilności. Nastolatek gwałtownie chwycił pierzynę, odrzucając ją na sam brzeg łóżka i jednocześnie zeskakując na podłogę. Zatrzymał się przez chwilę przed przeszklonymi drzwiami swojej szafy, przyglądając się samemu sobie.
     Trzeba było przyznać - szatyn bardzo się zmienił w ciągu ostatniego miesiąca. I to nie tylko dlatego, że umarł. Ludzie, których spotkał, rzeczy, które widział, walki, które stoczył... to wszystko wywarło na nim duży wpływ, choć zdawał sobie sprawę, że trening Matsu górował nad nimi wszystkimi. W końcu to dzięki "wszczepianiu" gimnazjaliście odpowiednich wzorców zachowań, zniszczeniu uległy inne - negatywne. Głównie dlatego Naito był w stanie do tego stopnia pogodzić się ze swym losem i swoją rolą. Nawet nie dawał się przestraszyć tak łatwo oraz używał rozumu w sytuacjach wypełniających adrenaliną. Zmiany nie ominęły również wyglądu chłopaka. Nie był już tym samym przygarbionym chudzielcem, którego można było połamać mocniejszym kopnięciem. Nabrał swego rodzaju męskości - na tyle dużo, na ile pozwalał miesiąc czasu. Ewidentnie jednak powoli zaczynał budować tkankę mięśniową. Dumnie wyprostowany, bez strachu w oczach i siniaków na całej twarzy. Czarne, niegdyś średniej długości, przylizane włosy, teraz stworzyły swego rodzaju burzę. Były sporo dłuższe. Prawie nie było widać uszu spod kosmyków. Duża część tychże odstawała w różne strony, jednak bynajmniej nie od złego snu. Długawa grzywka opierała się na brwiach. Same włosy niwelowały wrażenie ofiary, a w ciemnej uliczce wzbudzałyby zapewne niepokój.
     Opadł łagodnie na ziemię, wpijając rozwarte dłonie w dywan i prostując całe ciało. Pozostały ciężar rozłożył na palce u stóp i rozpoczął poranny trening. Na pierwszy ogień poszły pompki. 30. Od paru dni był w stanie wykonać tyle bez straty dynamiki. Z cieniem uśmiechu na twarzy uświadamiał sobie, że jeszcze niedawno nawet 5 sprawiało mu duży problem. Od rozpoczęcia szkolenia wdrożonego przez Matsu, Kurokawa dzień w dzień powtarzał te same elementy. Pompki, brzuszki, przysiady i skłony z rana, potem parokilometrowa przebieżka bez powłoki duchowej, a w "rytm" dnia czasami wdrażał usunięcie kilku Spaczonych, których likwidował bardzo szybko. Akashima była niewielkim miastem, toteż potwory nie miały czasu na rośnięcie w siłę. Głównie dlatego młody Madness wychodził z tego bez obrażeń. Zdawał sobie jednak sprawę, że zdarzały się wyjątki... i że zajmował się nimi jego nauczyciel, choć nigdy nie chciał się do tego przyznać.
     Dyszał lekko zlany potem. Głębokimi oddechami starał się uspokoić łomoczące serce. Otworzył drzwi pokoju, zamknął je za sobą na klucz, który schował do kieszeni, po czym szybko zniwelował powłokę. Cicho zszedł na parter. Było około 6 rano. Naito założył buty i narzucił kurtkę na podkoszulek. Nauczono go dbania o zdrowie, a wiedział, że nie powinien wychodzić tak lekko ubrany po rozgrzaniu się.Popędził przed siebie, skręcając po chodniku w prawo. Dostrzegał gołym okiem przyrost prędkości, jaki paradoksalnie dawała mu "śmierć". Co więcej, codzienne "maratony" znacznie poprawiły też jego kondycję... choć może dla przeciętnej osoby byłaby to minimalna zmiana - Kurokawa bowiem był najprawdziwszym wrakiem człowieka, gdy Kawasaki wziął go pod swoje skrzydła.
     Przenikał przez ludzi, którzy stali mu na drodze. Lubił to uczucie. Zawsze miał wrażenie, że dotknięci przez niego przechodnie dostrzegają jego ingerencję. Czasem nawet wyobrażał sobie, jak wspaniale byłoby poznać historię, imię, a nawet charakter osoby, którą się "stratowało". Wiedział jednak, że to niemożliwe. Zdarzało się, że towarzyszyło mu dziwne pragnienie przeskakiwania nad samochodami podczas przechodzenia na drugą stronę ulicy. Zawsze jednak przezwyciężał je za pomocą strachu, a gdy już to zrobił, logicznie perswadował samemu sobie, jak głupi był jego pomysł.
     Tego dnia było inaczej. Nie zmieniał strony, nie miał zamiaru udawać się do parku. Zamiast tego ruszył przed siebie, by wkrótce dotrzeć na niewielki placyk z fontanną pośrodku. Jak to często bywało, w takich miejscach najpopularniejsze były występy muzyków, tancerzy i innych ludzi, zarabiających na życie w sposób artystyczny. Zdawałoby się, że o tak wczesnej porze nikt nie powinien zadawać sobie trudu popisami, jednak w rzeczywistości było inaczej. Zielonooki z zaskoczeniem ujrzał naprawdę duży tłum gapiów, z których wielu miało na sobie garnitury i trzymało w dłoniach walizki. Biznesmeni, sklepikarze, ludzie świeżo po joggingu... do wyboru, do koloru. Sam ten fakt zadziwiał jeszcze bardziej, więc Naito z ciekawością zbliżył się do punktu, który otaczał tłum. Uśmiechnął się lekko, dostrzegając kolejny plus "braku ciała". Bez trudu przeszedł przez ciżbę, docierając na sam brzeg żywej fali.
     Owa fala zalewała jednego człowieka. Miał on ciemne, średniej długości włosy, pozornie uporządkowane i uformowane w swoiste "liście" nakładające się na siebie w różnych kierunkach. Jego blada cera paradoksalnie sprawiała wrażenie pełnej życia. Na ustach mienił się lekki uśmiech, dający do zrozumienia, z jaką satysfakcją odbiera on obecność gapiów. Posiadał szare, trochę mętne oczy, prosty nos i nieco szpiczasty podbródek. Miał na sobie oliwkowe spodnie, zwężane na połowie kostki. Brzegi nogawek okrywały dość długie, lecz całkowicie rozpięte buty. Artysta ubrany był w niebieską koszulę w kratę, rzecz jasna "schludnie" wypuszczoną. Po jego lewej stronie spoczywał chyba jakiś płaszcz, bądź inne okrycie wierzchnie. Po prawej zaś, na ziemi, spoczywała naprawdę duża waliza, teraz otwarta i ukazująca sporą kupkę pieniędzy różnych nominałów. Gimnazjalista określił sumę, jako mniej-więcej 50 tysięcy jenów.
     Prawdziwą uwagę skupiało jednak to, co siedzący na oparciu ławki nieznajomy trzymał na kolanach. Jeśli w ogóle dało się to nazwać rzeczą... Brzuchomówca, bo tym właśnie zajmował się "sztukmistrz" dzierżył kukłę. Idealnie ludzkich rozmiarów, odzwierciedlającą młodą dziewczynę o rumianej cerze. Dziewczyna ta miała piękne, fiołkowe oczy i małe usta, teraz poruszające się. Jej rude włosy o zwiniętych, jak makaron, kosmykach opadały lekko na ramiona. Mały nosek, szczupła budowa ciała... Każda część "sztucznej" niewiasty została wykonana tak pieczołowicie, tak pełnie i realnie, że aż zapierała dech w piersiach. Kurokawa z lekkim sercem zauważył, że ta kukła była piękniejsza od setek dziewczyn, które widział w swoim życiu. Rudowłosa przyodziana była w wysokie, skórzane kozaki i niedługą, zmiętą pionowo spódniczkę. Ubrana w biały T-shirt ze wzorem przywodzącym na myśl rozlaną farbę oraz jeansową, krótką kurtkę, sprawiała dziwne wrażenie. Cała ta garderoba była prawdziwa. Nie wyglądała, jak szmaty, których zwykle używają kuglarze. Nastolatek na chwilę odwrócił wzrok - nawet piersi dziewczęcia wyglądały, jak prawdziwe. Tymczasem artysta opierał jedną rękę na kolanie lalki, a drugą trzymał gdzieś za jej plecami. Fakt faktem, on nie ruszał ustami w ogóle... w przeciwieństwie do niej. A głos, który się zeń wydobywał był czysty, pozbawiony fałszu, czy tanich sztuczek.
     Jak brzuchomówca mógł tak dobrze naśladować dziewczęcy głos? Trudno było stwierdzić. Być może sam miał dość cienki, być może wypracowywał to latami... ale każdy, kto oglądał przedstawienie, widział pasję. Poświęcenie i miłość jego autora, który faktycznie kochał to, co robił. Kurokawa co jakiś czas słyszał w tłumie zarzuty, jakoby kukła była prawdziwą osobą, lecz zaraz ktoś zwracał uwagę na ewidentnie ludzkiej roboty stawy. Zasłuchany Madness dopiero po jakimś czasie dostrzegł, że zarówno sztukmistrz, jak i jego "instrument" spoglądają prosto na niego. Ze zdziwieniem odwzajemnił spojrzenie.
-Widzi mnie? Niemożliwe... - pomyślał, jednak zanim zdążył się zaniepokoić, wzrok dwie pary oczu odkleiły się od niego, przez co odrzucił od siebie podejrzenia. Nie minął jednak moment, a kukła zaczęła... śpiewać. Tak barwnie i czysto... tak poruszająco. Kuglarz przeszedł samego siebie. Na dodatek gimnazjalista dobrze znał utwór, który wypływał z ust dziewczyny.
-To z D.Gray-mana! Allen śpiewał ją, gdy grał na pianinie... Jak to było...? Och, tak! "Tsunaida Te ni Kiss wo" - chłopak uśmiechnął się sam do siebie, a jego umysł sam dokładał mu zapamiętaną niegdyś melodię. Gdy występ dobiegł końca, cały tłum poderwał się z oklaskami, a mistrz i marionetka skłonili się głęboko. Chłopak, bo artysta nie wyglądał na mającego więcej, niż 18 lat, nie miał nawet szansy się spakować. Ludzie zbiegli się do jego walizki, wrzucając "drobne honoraria".  Sam Naito, poruszony występem i przypomnieniem mu nostalgicznej piosenki, zaczął grzebać w kieszeni kurtki. Znalazł parę monet, które natychmiast wrzucił do walizki, po czym pobiegł dalej, ponaglony czasem.
     W domu przebrał się, umył, zjadł niewielkie śniadanie i ruszył do szkoły, nie mając już czasu na nic więcej. O czymkolwiek by nie myślał, za każdym razem powracał do porannego występu i coraz bardziej ciekawiła go postać tajemniczego kuglarza. Nauka w ogóle nie gościła w jego głowie, a tym bardziej jakiekolwiek skupienie podczas zajęć. Robił jedynie notatki, jak zwykle, odkąd jego życie zaczęło szaleć. Wciąż jednak wychodził na swoje. Był na tyle bystry i inteligentny, że wszelkie zaległości i nieścisłości potrafił nadrobić samodzielnie. Miał dobrą pamięć, niemalże fotograficzną, choć funkcjonowała ona nieco inaczej. Wciąż zatem pozostawało mu odpowiednio dużo czasu na treningi, "interwencje" oraz przyjemności. Czuł poniekąd ulgę, że nie musi już okłamywać rodziny w sprawie swojego życia szkolnego. Odkąd grupa Taigo została stłamszona przez Rinji'ego, zbiry nie nagabywały już Kurokawy. A nawet gdyby mieli na to ochotę, Naito zmienił się na tyle, że nie wyglądał już, jak żywy worek treningowy.
-Sora-san ma dzisiaj dyżur... - pomyślał szatyn, schodząc po szkolnych schodach na parter, w milczeniu omijając każdego, kogo napotkał. -Od tamtego dnia zajmuje się Spaczonymi tak samo, jak ja. Zanosi się na spokojny dzień... akurat wtedy, kiedy jest jego kolej. Założę się, że jutro czeka mnie nagły wysyp Spaczonych - układ niedawnych przeciwników zobowiązywał ich do wymieniania się obowiązkami. Każdy z nich brał na siebie utrzymanie porządku w Akashimie co dwa dni... co oznaczało, że zielonooki miał całe popołudnie tylko dla siebie.
     Kurokawa nie posiadał kolegów w szkole, nawet pomimo uwolnienia się od prześladowców. To prawda, nikt nie sprawiał mu problemów, nie wyśmiewał go otwarcie ani też nie poniżał go, jednak zachowanie i wygląd chłopaka nie przysparzały mu popularności. Zawsze wracał do domu sam i nie tylko dlatego, że często kończył dzień szkolny na treningu u boku senseia. Nie dawał się poznać. Był skryty, cichy, całkowicie nieaktywny. W pogoni za tym, do czego się zobowiązał, nie zauważał żadnej pustki w swoim życiu. Ludzie, którzy go otaczali, wydawali mu się nudni. Sztampowi, jakby spod linijki, roześmiani od ucha do ucha nastolatkowie, bezmyślnie brnący naprzód. Żaden z nich się nie wyróżniał, żaden nie był godzien uwagi. W całodziennym zamyśleniu, czarnowłosy nie spoglądał już nawet na co ładniejsze dziewczyny, przez co zaczynały krążyć po klasie pewne plotki, a cień dawnego przezwiska powrócił na łono uczniowskie. Tymczasem zielonooki odczuwał coraz większy pociąg do swego nowego życia. Walki z bestiami, które chciały pozbawić go życia, lecz nie miały z nim szans, sprawiały jakiejś cząstce gimnazjalisty dużą satysfakcję. Jedynymi osobami, które uznawał za przyjaciół byli Sora i Rinji. I o ile tego drugiego nie widział już od długiego czasu, o tyle z pierwszym również nie rozmawiał zbyt wiele.
     -Muszę go poszukać... - postanowił w duchu Kurokawa, nie mogąc zapomnieć o nieznajomym kuglarzu. -Przejdę się po mieście, może go gdzieś spotkam - z tym zamiarem opuścił mury swojego gimnazjum. Z posępną, nieprzystępną aurą, jak zawsze. Dla ułatwienia ściągnął z siebie powłokę duchową i - z radością przebijając się przez dziesiątki nic nie znaczących w tamtej chwili ludzi - podążał w tylko sobie znanym kierunku. Mówiąc szczerze, sam również nie miał pojęcia, dokąd się udać. Dla pewności sprawdził placyk, na którym rano występował sztukmistrz, jednak rzecz jasna go tam nie znalazł. Zajrzał przez okna kilku barów ze scenami wewnątrz, lecz tam również nie zastał poszukiwanego osobnika. Ogółem przemierzył wzdłuż i wszerz kilka przecznic, nie martwiąc się o nic innego, aż ostatecznie ruszył w stronę parku. Ze zrezygnowaną miną podążał w miejsce, w którym tak wiele się mu już przytrafiło, że wydawało się to niemal niemożliwe. Być może właśnie z tego powodu miał nadzieję odnaleźć tam kuglarza.
     Postawił pierwszy krok na obitej kamieniami dróżce alejki, zagłębiając się między drzewa. Lekcje skończył na tyle wcześnie, że przez dłuższy czas nie zauważył nikogo na terenie parku - wszyscy byli w pracy, na zajęciach, czy gdziekolwiek indziej. Jedynie trzech podejrzanych typków, odzianych w dresy z kapturami, ściągało na siebie uwagę chłopaka. Szli w jednej linii, kilka metrów przed nim, tak szeroko, jak tylko potrafili. Ewidentnie szukali zaczepki. Banda dorodnych półmózgów musiała w jakiś sposób zapewnić sobie radość z życia, a najlepszym przeważnie okazywało się odebranie jej słabszemu. Szatyn instynktownie zacisnął pięści w milczeniu, przypominając sobie o tym, przez co sam przechodził. Przez jakiś czas podążał za grupką, jednak w końcu "panowie" zboczyli z trasy, dostrzegając kogoś, kto siedział w spokoju na ławce. Kurokawa otworzył szeroko oczy - był to ten sam człowiek, którego szukał.
     Kuglarz w spokoju odpoczywał z wielką teką na kolanach, w której zapewne schowana była jego lalka. Już miał zamiar otwierać swój bagaż, gdy został otoczony przez troglodytów. Dwaj ustawili się po bokach ławki, a trzeci tuż przed siedzącym, zasłaniając go prawie całego.
-Zaczyna się... - pomyślał Naito, postanawiając jeszcze przez chwilę biernie się przypatrywać, jednak sukcesywnie podchodził coraz bliżej.
-Przepraszam, czy moglibyście łaskawie się odsunąć? Jeśli mam wybierać, wolę wypoczywać na ŚWIEŻYM powietrzu - zwrócił się do drabów sztukmistrz z ewidentną aluzją i przytykiem w głosie. Aż dziw brał, że miał w sobie tyle odwagi... bądź głupoty, by w ten sposób zwracać się do trzech rosłych mężczyzn. Dziwniejszym jednak był fakt, że jakimś cudem zbiry pojęły, że są właśnie obrażane!
-Posłuchaj no, chudzielcu... Będę sobie stał, gdzie mi się podoba, a jeśli przeszkadza ci powietrze, możesz zaraz przestać go używać - środkowy gbur pochylił się złowróżbnie nad chłopakiem, gotów do zaatakowania go w każdej chwili, co zapewne skończyłoby się katastrofalnie.
-Och, ależ dziękuję za ofertę, ale chyba nie skorzystam. Niemniej jednak, zapewne odcinacie mi dostęp tlenu, mając po temu niezmiernie ważny powód, nieprawdaż? - ponownie zadrwił sobie chudy i ździebko niecodziennie ubrany kuglarz. Tym razem jednak zbir nie próbował nawet myśleć. Najzwyczajniej w świecie gruchnął go pięścią w twarz, korzystając z faktu, że oparcie powstrzymywało ofiarę przed upadkiem. Głowa artysty wygięła się do tyłu, a policzek zaczerwienił, jakby go ktoś przypalał.
-W takim razie skorzystaj z innej. Masz pięć sekund, żeby przekonać nas do pozostawienia cię w jednym kawałku! - zagroził przywódca bandy, przygotowując już pięść do kolejnego uderzenia. Naito stał już praktycznie krok od troglodytów, ledwo powstrzymując się od wpadnięcia w szał. Wtem szarooki niespodziewanie wlepił w niego swój wzrok, patrząc mu prosto w oczy. Gimnazjalista drgnął zdezorientowany. To był już drugi raz. Nie chciał w to wierzyć, ale to jednak nie mógł być przypadek.
-Rozumiem! Muszę więc wykupić swoją wolność, a być może nawet zestaw całkiem sprawnych zębów, by mogli panowie pójść na kielicha i jak każdy wzorowy obywatel wszcząć burdę w podrzędnym barze... dobrze zrozumiałem? - kuglarz był chyba samobójcą, bądź nie zdawał sobie sprawy z tego, jak potwornie przegiął. Nim jednak którykolwiek z "panów" zareagował, ten pośpiesznie sięgnął do kieszeni po zwitek banknotów i parę monet - niechybnie pozostałości po honorariach. -Pijcie moje zdrowie! Pasja, z jaką dręczycie młodszych i bezbronnych zasługuje co najmniej na nagrodę Organizacji Czerwonego Krzyża, zatem nie mogę wam zaoferować nic, co przypadłoby do waszych wysublimowanych gustów. Wygląda jednak na to, że teraz jesteśmy już kwita, więc pozwolę panom wrócić do radosnego... jak by to powiedzieć... przepierdalania wysiłków resocjalizacyjnych społeczeństwa - trudno było opisać furię, która malowała się na twarzach stojących po bokach drabów. Gniew samego Kurokawy ledwo utrzymywał się poprzez ogarniającą go chęć wybuchnięcia śmiechem. Przywódca pozostawał jednak zaskakująco spokojny. Wyrwał pieniądze z ręki kuglarza, po czym oparł dłonie o jego walizkę.
-Obawiam się, że to jednak nie wystarczy. Skoro tak bardzo chciałbyś dać nam nagrodę, chętnie zaopiekujemy się tą teczką. Oddaj ją dobrowolnie, a może nawet nie będziesz musiał iść do szpitala. Na pewno znajdzie się w niej coś fajnego... - niebieskooki strącił ręce dresiarza tak gwałtownie, że zdawałoby się, iż zaraz rzuci się do walki, jednak nic podobnego się nie wydarzyło.
-Obawiam się, że tego nie mogę wam oddać. Możecie zabrać, co tylko chcecie, ale nie pozwolę wam wziąć tej walizki. Pobijcie mnie, jeśli chcecie, ale zostawcie mi ją... - rzekł już bez drwin, śmiertelnie poważnie chłopak, wzbudzając tym niemałe zainteresowanie i głupawe uśmieszki na twarzach brutali.
-Chyba trafiłem w dziesiątkę, chłopaki. Skoro tak tego broni, na pewno idzie się na tym nieźle wzbogacić. Trzeba tylko nauczyć naszego koleżki, jak się tutaj załatwia sprawy... - rzucił herszt do swoich podwładnych i już miał zamiar trzasnąć kuglarza w twarz, gdy nagle poczuł na prawym ramieniu rękę świeżo zmaterializowanego nastolatka. W zielonych oczach widać było niepokojące zacięcie. W chwili, gdy drab odwrócił głowę, pięść szatyna wbiła się w jego szczękę. Wytrąciwszy oponenta z równowagi, Naito jednocześnie pociągnął go za trzymane ramię, powalając wroga na glebę. W ostatnim nieograniczonym ruchu kopnął go z rozmachem w podbródek, przewracając troglodytę na bok. Herszt bandy złapał się za twarz, kwicząc. Dokładnie tyle zdążył zrobić Kurokawa, nim dopadli do niego pozostali dwaj. Gimnazjalista zauważył kątem oka, jak drugi agresor próbuje objąć go od tyłu, toteż w ostatniej chwili ukucnął, a pochylający się neandertalczyk zawisł przez chwilę nad nim. Madness wykorzystał tę sytuację natychmiastowo. Podniósł się tak szybko, jak umiał, wbijając się pięścią w usadowiony nad jego głową podbródek przeciwnika. Zdezorientowany oponent przechylił się mocno do tyłu. Zielonooki również skoczył w tym kierunku, wbijając mu wysunięty łokieć w brzuch, choć nadal był do niego odwrócony plecami. Jego sus pozwolił mu jednocześnie uniknąć lewego sierpowego, jaki wymierzył mu trzeci przeciwnik. "Dźgnięty" w brzuch dresiarz upadł na kolana, a w tym czasie nastolatek złapał za wysuniętą jeszcze pięść ostatniego agresora, po czym z całych sił pociągnął ją do siebie. Było to bardzo łatwe, biorąc pod uwagę, że wróg nadal był pozbawiony równowagi z powodu chybionego ciosu. Tak pociągnięty stanowił łatwy cel dla prawego prostego Kurokawy, który wylądował na jego nosie. Następny spadł na szczękę, a ostatni - sierp - odbił się od skroni. Puszczony przeciwnik zachwiał się, prawie upadając, po czym szybko podniósł leżącego przywódcę i zaczął uciekać. Natychmiast dołączył do nich klęczący kolega. Choć któryś z nich próbował jeszcze po drodze grozić swojemu pogromcy, zielonooki już się nimi nie przejmował.
     Spojrzał zaraz na obserwującego zajście kuglarza, który uśmiechnął się do niego przyjaźnie, nieco zbijając go z tropu. Szatyn miał wrażenie, że ma do czynienia z zadufanym w sobie, przemądrzałym gościem z kompleksem wyższości. Tymczasem sprawa malowała się w całkowicie innych barwach.
-Hej! To ty jesteś tym gościem z rana, prawda? - zaczął pierwszy niebieskooki, a wszelkie podejrzenia gimnazjalisty potwierdziły się w jednej chwili.

Koniec rozdziału 27
Następnym razem: Marionetkarz

3 komentarze:

  1. Ale ten rozdział był przyjemny! Mam wrażenie, że zarazem najdłuższy ;) o dziwo najbardziej spodobało mi sie jak Naito skopał drechów.
    A tak btw. Wiem, że to nie jest miejsce na takie pytania, ale co to "przecznica"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będą jeszcze dłuższe ;)

      A przecznica to ulica prostopadła do jakiejś konkretnej ulicy. Przeważnie jakiejś głównej. Upraszczając, można po prostu określić ją jako "ulicę" ^^

      Usuń