niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 58: Złamane skrzydła

ROZDZIAŁ 58

     -Niesamowicie obciążasz swoje ciało... na własne życzenie. Gdybyś trafił mnie czymś takim, musiałbym użyć energii duchowej do ochrony. Z drugiej jednak strony... takim atakiem wykończysz sam siebie, chłopcze - Thomas ze spokojem analizował zachowanie pędzącego ku niemu nastolatka. "Krzyżooki" nie widział już nawet żadnych szczegółów otoczenia. Wiedział tylko, z kim walczy, dlaczego to robi... i że wokół pada deszcz. Nic innego się nie liczyło. Wszystko inne bledło przy nieposkromionej fali żalu i złości. Kurokawa dopadł do oponenta, gotów wymierzyć cios o przytłaczającej mocy. Wcześniej wysunięty do tyłu łokieć  miał teraz całkowicie się wyprostować. Riddler nie zamierzał jednak pozwolić się trafić. Z niesamowitą łatwością przesunął się o krok w prawo, nawet nie uginając przy tym kolan. Jednocześnie wysunął płynnie lewą rękę w drugą stronę, manipulując nią tak, by powierzchnia jego dłoni dotknęła spodu atakującej pięści. Momentalnie dołączyła do niej prawa dłoń, która spoczęła w tym samym miejscu, jednak naciskała na rękę nastolatka od góry. Szybki, intuicyjny i bardzo subtelny ruch w jednej chwili powstrzymał nacierającego Naito.
-Jesteś potwornie arogancki. Nawet największa bestia powinna umieć posługiwać się instynktem. Ty zaś całkowicie go tracisz. W ogóle nie myślisz o sile oponenta albo przeceniasz własną. Chciałeś położyć mnie obosiecznym atakiem? Głupcze... nie możesz zakładać, że każdego da się pokonać w jednym ruchu! - srebrnooki z oburzeniem wytknął błędy swojemu oponentowi, choć zdawał sobie sprawę, że on wcale nie przyjmował ich do wiadomości. -Jeśli wciąż nie widzisz wad swojego "asa w rękawie", osobiście pokażę ci jedną z nich... - nieobecny wzrok gimnazjalisty zmusił kapłana do praktycznego pokazu. Po raz pierwszy od początku batalii wykorzystał moc duchową, którą skupił w blokujących drugoklasistę dłoniach. Momentalnie przesłał energię do obezwładnionej pięści. Cała misterna potęga "niepokonanego" ataku chłopaka... wyparowała w jednej chwili. Posiadacz Przeklętych Oczu nawet nie spojrzał na efekt działań duchownego.
     Szatyn bez słowa wykorzystał wolną rękę do zadania kolejnego ciosu. Lewy sierpowy ruszył w stronę twarzy blondyna, lecz ten tylko odsunął ją o parę centymetrów, unikając ataku. Zdeprymowany mężczyzna zamachnął się z dużą siłą, porywając ze sobą ubezwłasnowolnionego nastolatka, którego dosłownie wyrzucił w powietrze na kilka metrów. Kurokawa skierował w jego stronę otwartą dłoń, gdy tylko udało mu się opanować własne ruchy. Silna fala uderzeniowa pofrunęła w stronę Połykacza Grzechów, lecz ten... zatrzymał ją swoją własną, jakby starania chłopaka nic nie znaczyły. Tym czasem lekko odepchnięty Naito powoli dotykał już podłoża. Pustym wzrokiem chciał objąć swojego znienawidzonego wroga, lecz... nie zauważył go. W następnym momencie odczuł nacisk na bok swojej głowy. Kapłan stał po jego lewej stronie, wystawiając wysoko wyprostowaną nogę. Zrobił to tak, by nie uderzyć samego drugoklasisty, lecz by jego stopa "zahaczyła" o czerep mściciela. Zapewne gdyby swój ruch zamienił w kopnięcie, położyłby szatyna uderzeniem w potylicę. Nie miał jednak takiego zamiaru. "Złapawszy" nieświadomego nastolatka, Thomas okręcił się wokół własnej osi na jednej nodze, jednocześnie ciągnąc ze sobą pochwyconego. Wykonał w ten sposób co najmniej kilka piruetów, każdy szybciej od poprzedniego, cały czas ciągnąc ze sobą zdezorientowanego Madnessa. Nie trwało to jednak długo. Riddler bowiem zatrzymał się nagle, uwalniając tym sposobem "krzyżookiego", który wystrzelił do przodu, rażony niesamowitą siłą rzutu. Nieświadomy gimnazjalista grzmotnął w fontannę, przebijając się przez jej kamienną konstrukcję, jakby wykonano ją ze styropianu. Odłamki pofrunęły we wszystkie strony, a "żywy pocisk" zatrzymał się dopiero na chodniku.
     Koszulka chłopaka była zapluta krwią, a jej tylna część została niemal całkowicie zerwana. Ręce nastolatka były posiniaczone i pościerane w wielu miejscach. On jednak nie czuł nic poza bólem we własnym sercu. Być może po prostu potrzebował tego. Potrzebował prawdziwego szoku, prawdziwego zimnego prysznica, by móc uświadomić sobie, że życie nadal trwa. Nie spodziewał się jednak, że jego ciało i umysł łakną tak wielu przykrych doświadczeń. Zupełnie bezwiednie skupił energię w swoich stopach, z niezwykłą prędkością pędząc w stronę oponenta. Już po drodze jego obie pięści również otoczyła przezroczysta poświata. Blondyn dostrzegł go z daleka. Czekał.
-Nic nie rozumiesz, prawda? Nadal... - zaczął srebrnooki, gdy nastolatek był już blisko. Szatyn momentalnie wyprowadził lewy prosty w stronę twarzy mężczyzny. Ten miał zamiar zbić go jednym ruchem ręki, lecz... cios w ogóle nie dotarł do pierwotnego celu. Pięść Kurokawy zatoczyła bowiem swoisty łuk, po czym grzmotnęła idealnie w prawą stopę Połykacza Grzechów, pikując z zawrotną prędkością. Zaskoczenie. Ten jeden raz zaskoczenie zawitało na szlachetne lico długowłosego. Ten jeden raz jego przeciwnikowi udało się zaburzyć równowagę kapłana. Ten jeden Thomas został zmuszony do zgięcia się... tylko po to, by otrzymać potężny, prawy hak prosto w podbródek. Naito uderzył z największą siłą, na jaką mógł sobie pozwolić. Siła ta poderwała do góry doświadczonego wojownika.
-Instynktownie zrobił coś takiego? Wykorzystał monotonię dotychczasowej walki, by móc mnie zaskoczyć? Przecież nadal jest tym samym, bezwolnym monstrum... Skąd biorą się te wszystkie odruchy? Panie, czy przeznaczone jest mi zniesławienie przez tego heretyka? - rozważał wyrzucony w powietrze mężczyzna. Blondyn szybko opanował lot, wykonując szybkie salto w tył. Opadł na równe nogi z lekkością równą motylowi.
-Kpisz sobie? - uderzył piorun. Gdzieś w oddali, lecz na niebie umiejscowił się idealnie pomiędzy walczącymi. -Te tanie sztuczki, ta bezmyślność, arogancja i bluźnierstwo, ten całkowity brak jakiejkolwiek strategii... Wydaje ci się, że kim jesteś?! - kapłan uniósł się gniewem. Dopiero po jakimś czasie w duchu przeprosił za to swojego Boga. -Nie jesteś godny tego wszystkiego, co masz! Marnujesz to, niszczysz, nie dbasz! Posiadłeś oczy Pierwszego Króla, które wielu uznało za świętość. Hańbisz je! Hańbisz ich legendę swoim bezczelnym usposobieniem. Posiadłeś wiernych towarzyszy, lecz ich też zhańbiłeś, nawet przez moment nie próbując za to odpokutować! A ponad wszystko... natychmiastowo po śmierci twoja dusza posiadała trzy ogniwa... Jak jednak możesz mieć czelność, by próbować się z kimkolwiek mierzyć?! - uderzył następny piorun. Jego zarys na niebie był już bliżej postaci gimnazjalisty. -Marnujesz ten fakt! Wydaje ci się, że skoro miałeś szczęście, możesz pokonać każdego? Bez ćwiczeń, bez doświadczenia, bez strategii? Głupcze! Nie jesteś w niczym lepszy od reszty! Ja posiadałem tylko jedno, gdy przyszło mi umrzeć. Tylko jedno ogniwo. Teraz mam trzy i wykorzystuję je do granic możliwości. Czemu? Jak sądzisz? - następny piorun opadł na ziemię, jego szlak prawie przechodził przez ciało nastolatka. -Wiele lat codziennego, wielogodzinnego treningu. Lata wyrzeczeń, ciężkiej pracy, płaczu i bólu! Ty, który wszystko dostajesz za nic... nigdy nie będziesz mógł się ze mną równać! - zdenerwowany mężczyzna bez wzruszenia spostrzegł kolejną szarżę furiata.
     Nim chłopak w ogóle zdążył się zamachnąć, blondyn pojawił się przed nim w minimalistycznym ruchu. Otwartą dłonią uderzył w policzek nastolatka, po czym gwałtownie zagiął palce. Ten ostatni manewr sprawił, że szatyn - zamiast polecieć na bok - został wbity w posadzkę, łamiąc przy tym kafle. Poszkodowany uniósł się natychmiast. Bok jego twarzy czerwienił się, jak migacze w samochodzie. Podparłszy się rękoma o podłoże, pozostawał na klęczkach. Już miał zamiar się podnieść, lecz długi cień zawisł nad jego głową. Uniesiona w powietrze noga duchownego opadała w kierunku obywatela Akashimy, niczym gilotyna. Pięta srebrnookiego z powodzeniem przywróciła Naito do poprzedniego stanu. Ryk. Przepotężny, zwierzęcy, bezsilny ryk wyrwał się z ust targanego emocjami, zapłakanego gimnazjalisty. Ogromne ilości energii zbierały się wokół obu pięści "krzyżookiego", który klęcząc, cofał obydwa łokcie do tyłu. Tak wyraźna, że niemal biała poświata mocy duchowej miała zostać użyta w podwójnym uderzeniu. Wiadomy atak, w przypadku powodzenia, zniszczyłby obydwie ręce bezmyślnego Kurokawy. Szatyn podniósł się gwałtownie na równe nogi. Jeszcze jeden groźny ryk rozdarł powietrze przy akompaniamencie pioruna. Linia wyładowania elektrycznego... ciągnęła się idealnie przez środek ciała chłopaka - jakże ironicznie i wymownie. W tym bowiem momencie blondyn pojawił się za wściekłym wrogiem. Stał tylko na lewej nodze. Prawa, zgięta w kolanie wykonywała właśnie głęboki zamach. Skręcone biodra mężczyzny i wyrównujące środek ciężkości ręce pozwalały myśleć tylko o jednym... Riddler przestał żartować.
     Kopnięcie przyszło z tak dużą prędkością, że noga Thomasa rozmazała się na moment. Stopa Połykacza Grzechów dosłownie wbiła się w odsłonięte plecy chłopaka, co wyglądało naprawdę boleśnie. Samobójczy atak szatyna został powstrzymany w jednej chwili. Dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie - posiadacz Przeklętych Oczu zwymiotował krwią, a kop sprawił, że poszybował do przodu. Nastolatek został wprawiony w ruch tak szybko, że sam wpadł w strumień wypluwanej przez siebie posoki, nim ta dotknęła podłogi. Z niebywałą prędkością młody Madness pędził nad ziemią, by ostatecznie zaryć w nią do tego stopnia, że zrywał kafle przez kilka kolejnych metrów. Połamane kawałki płyt raniły jego klatkę piersiową oraz obie ręce. Gdy chłopak się zatrzymał... przestał się ruszać. Srebrnooki zlustrował pokonaną postać swym wzrokiem, z niepokojem zbliżając się do niego.
     Szatyn kaszlnął, wypluwając krew i flegmę jednocześnie. Kręciło mu się w głowie. Przejmujący, tępy ból rozchodził się przez ciało... które zaczynało coraz bardziej drętwieć. Chciał się podnieść, lecz uświadomił sobie, że nie ma siły ruszyć nogami. "Krzyżooki" ze łzami w oczach uświadomił sobie to, co działo się wokół niego. Jak przez mgłę przypominał sobie wszystkie te wydarzenia. Można było powiedzieć, że "ocknął się" w najmniej odpowiednim momencie.
-Rinji-kun! Rikimaru-kun! - krzyknął nagle, miotając głową to w jedną, to w drugą stronę. W tym momencie krzyknął raz jeszcze - tym razem z bólu. Jakikolwiek ruch karkiem sprawiał, że chłopak dotkliwie cierpiał. Dopiero, gdy udało mu się zwolnić, dostrzegł wbity w ziemię miecz szermierza i jego przemoczone, czerwone włosy. Zabrakło mu tchu. "Źrenice" nastolatka zwężyły się w zaskoczeniu i przerażeniu. Instynktownie zaczął szukać wzrokiem Okudy... znalazł go z twarzą w kałuży flegmy. Kurokawa zadrżał, zaciskając przy tym zęby. Zapłakał żałośnie. Z jego nosa ciekł śluz. Wyglądał tak bezsilnie, jak małe, nie umiejące chodzić dziecko.
-Żyją... - usłyszał głos Riddlera, który nagle stanął przed nim. Z oczu kapłana zniknęła pogarda. -Niech mi Bóg wybaczy to, co uczyniłem. Nie żałuję jednak ukarania cię. Na chwilę obecną nie jesteś godny zainteresowania mojego Pana. Zawiodłem się na tobie. Spodziewałem się czegoś więcej. Jeśli uważasz, że jesteś wart więcej, niż mi dziś pokazałeś... PRZYPEŁŹNIJ do mnie - szatyn nie zrozumiał, co miał na myśli duchowny. To go nie interesowało. Gdy jednak mężczyzna odwrócił się od niego i miał zamiar odejść... uświadomił sobie, że nie może. Otoczona mocą duchową lewa dłoń Naito zaciskała się na jego prawej kostce z całej siły.
-Jeszcze... nie... przegrałem... - załkał chłopak, ściskając kończynę jeszcze mocniej. W tym momencie niewiadomego pochodzenia grymas pojawił się na twarzy blondyna. Zareagował natychmiast. Jego lewa noga wykonała zamach do tyłu, jakby miała kopnąć piłkę, po czym gwałtownie uderzyła w nadgarstek Kurokawy. Gimnazjalista wrzasnął z bólu, zmuszony do puszczenia oponenta. Połykacz Grzechów nie ponowił ataku. Zwyczajnie ruszył przed siebie powolnym krokiem, splatając dłonie za plecami. Ręka drugoklasisty wyglądała, jak w jakimś tanim horrorze. Fragment od nadgarstka do palców zdawał się być całkowicie oddzielonym od reszty kości. Zupełnie, jakby staw chłopaka momentalnie przestał istnieć... Tego, co działo się dalej, obywatel Akashimy nie miał już okazji dostrzec. Wszystko dookoła spowił mrok. Naito stracił przytomność.
     Świst powietrza dotarł do uszu Riddlera, zmuszając go do zatrzymania się. Połykacz Grzechów bez trudu pojął, że coś się zbliżało. Coś zaskakująco szybkie i ewidentnie kierujące się ku niemu. Blondyn nie miał najmniejszego zamiaru ryzykować. Po raz pierwszy jego nogę od kolana w dół otoczyła poświata "przepływającej" mocy duchowej. Skręcił biodra w charakterystyczny sposób, przygotowując się do wykonania kopnięcie ze 180-stopniowym zamachem. Gdy tylko zdołał wyczuć cudzą energię, zareagował. Ten kopniak był nieporównywalnie szybszy i silniejszy niż te, których użył przeciwko nastolatkom. Tym razem uderzył z całkowitą powagą.
     Generał Noailles wykonał kopnięcie, gdy był jeszcze w powietrzu. Jego lewa noga była podkurczona w stawie kolanowym, niemal składając się na pół. Prawa natomiast zderzyła się z nadlatującą kończyną duchownego na wysokości kostek obydwu wojowników. W tym momencie gdzieś naprawdę blisko uderzył gwałtowny, potężny piorun, którego huk odbił się w całym mieście. Dwaj potężni Madnessi wywołali swą konfrontacją potężną falę uderzeniową, która momentalnie odbiła ich od siebie na kilka metrów. Bardziej elegancki mężczyzna, całkowicie trzeźwym, surowym spojrzeniem zlustrował Połykacza Grzechów. Jego wzrok już po chwili padł na całkiem stłamszonych, niemalże rozsmarowanych na ziemi nastolatków. Poprawił jedną ręką swoje stojące w lekkim czubie włosy.
-Szczęść Boże... "ojcze" Thomasie - rzucił z przekąsem Generał, chowając ręce do kieszeni. Na ten gest kapłan uniósł brwi z wymownym wyrazem  srebrnych oczu.
-Szczęść Boże, Jean. Cóż za spotkanie... - odparł ironicznie długowłosy, a jego rozmówca zaczął kręcić zdrętwiałym od uderzenia stawem skokowym.
-Siły ci nie brak, to muszę przyznać... - zaczął mężczyzna z bródką. -Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś? Atakując tę trójkę, złamałeś warunki pokoju... - dodał po chwili milczenia. Raz jeszcze poprawił włosy. Deszcz denerwował go niemiłosiernie.
-Nieprawda. Jedynym, którego zaatakowałem był niezrzeszony renegat. Miałem pełne prawo się nim zająć. W ich wypadku natomiast... cóż... to oni mnie zaatakowali. Tak naprawdę, to WY postąpiliście wbrew prawu. Gdyby mój Pan miał takie życzenie, mógłby to z łatwością wykorzystać. On jednak nie jest taki, jak wy... - Thomas mówił ze spokojem, wychwalając swego przywódcę pod niebiosa.
-A co, jeśli chodzi o nas? Również mamy parę niedokończonych spraw, prawda? - zapytał prawie od razu krótkowłosy. Uderzył piorun.
-Chcesz skończyć to już dzisiaj? - zapytał bez strachu Riddler.
-Nie... Muszę zabrać tych debili do Morriden. Tym niemniej... to ciągnie się już zbyt długo. To złe miejsce... i zły czas. Poza tym... z twoją nogą nie jest chyba najlepiej, co? - kapłan zmarszczył czoło z irytacją. Na trzeźwo, Generał był niesamowicie spostrzegawczy. -Czy to ten gówniarz złamał ci kość? - zapytał raz jeszcze Jean, wskazując palcem na nieprzytomnego szatyna. Duchowny nie odpowiedział, co samo w sobie było wystarczająco wymowne.
-Tydzień. Niech za tydzień to wszystko się skończy - postawa Thomasa zaskoczyła Noailles'a, jednak nie oponował. Połykacz Grzechów ruszył w swoją stronę, nie odwracając się już do starego znajomego.
-Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś? - krzyknął jeszcze za nim niebieskooki.
-Tylko Bóg może rozliczać mnie z moich czynów... - odparł spokojnie długowłosy, szybko znikając z zasięgu wzroku rozmówcy.
***
     Kawasaki spojrzał przez przeszklone drzwi do wnętrza białej, sterylnej, szpitalnej sali. Z zaciśniętymi zębami uderzył w ścianę, opierając się przedramieniem o wejście. Na jego gładkiej twarzy odbijał się gniew i smutek. Tylko siebie mógł winić za widok, który malował się przed brązowymi oczyma. W sali bowiem leżał tylko jeden pacjent. Kurokawa spoczywał pod kołdrą z rękoma owiniętymi w bandaże. W jego żyle widniał wenflon, transportujący krew do bladego ciała nastolatka. Gimnazjalistę podpięto do respiratora. Podkrążone oczy i poobijana twarz prezentowały się nad wyraz mizernie.
-Te konowały przyszły do mnie zbyt późno... - Tenjiro położył dłoń na ramieniu zastępcy Generała, który sam siedział na krześle pod ścianą. Powtarzające się piknięcia, symbolizujące bicie serca nieprzytomnego szatyna odbijały się od uszu zielonowłosego.
-Co z nim będzie? - zapytał Matsu, zupełnie ignorując wszystko, co działo się wokół. Czuł się źle. Czuł tak potworne poczucie winy, jakie nie towarzyszyło mu nigdy wcześniej. Pierwszy uczeń, którego był Mentorem skończył w takiej sytuacji. Tylko siebie obwiniał za taki stan rzeczy.
-Uderzenie w plecy było naprawdę silne, a on w ogóle go nie zamortyzował... w konsekwencji czego doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego - wyraził się bardzo rzeczowo okularnik. -Będę szczery... Na chwilę obecną jestem przekonany, że... ten dzieciak już nigdy więcej nie stanie na nogi - słowa brązowowłosego przeszły przez cały korytarz, nim dotarły do świadomości Araba.

Koniec Rozdziału 58
Następnym razem: Rozpacz

4 komentarze:

  1. No dobra, koniec czytania, bo będę czytać do rana. Kiedy dostanę moje odpowiedzi?
    Niezła końcówka. Niby wiadomo, że i tak będzie zdrowy, ale chce zobaczyć jego reakcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W swoim czasie, towarzyszu ^^ Jesteś już bliżej, niż dalej, ale wszystko należy dawkować, a ja jako autor staram się o odpowiednie dawkowanie dbać ;)

      Usuń
  2. O tym co się z Naito stało nawet nie wspomnę, bo jest to dopiero 58. Rozdział więc niemożliwym jest żeby został sparaliżowany. Za to propsuję ten chapter za pojawienie się w nim generała :D rozdział z generałem Noaillesem jest dobrym rozdziałem!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, cieszy mnie twój entuzjazm. Pewnie lepiej byłoby czytać bez wiedzy o tym, że są jeszcze dalsze rozdziały - dzięki temu wiele rzeczy przestałoby być oczywistymi.
      Również pozdrawiam ^^

      Usuń