ROZDZIAŁ 77
Rainergard, jedyne w całym Morriden więzienie dla Madnessów objęte było niezwykle rygorystycznymi zasadami funkcjonowania. Nie było w nim bowiem podziału na płeć, rasę, czy kolor skóry. Nie był to również ośrodek ukierunkowany na konkretny rodzaj skazanych. Za murami kompleksu przebywali bowiem zarówno złodzieje, jak i mordercy. Zarówno fałszerze, jak i gwałciciele. Zarówno zdrowi na umyśle, jak i beznadziejnie upośledzeni psychopaci. Zbrodniarze wojenni, seryjni mordercy, ludzie, którzy zdefraudowali astronomiczne sumy ze skarbu państwa... Rainergard oplatał swymi łańcuchami wszystkich. Pośród tych wszystkich wyrzutków społeczeństwa, wielu uważano za niegodnych, by nazywać ich ludźmi. Była jednak jedna osoba, którą bano się nazwać potworem...
Cały kompleks ogradzały przede wszystkim 50-metrowe, grube na 10 metrów mury wykonane z najtwardszych wydobywanych masowo minerałów. Ich przenikliwie czarna barwa formowała się w dwadzieścia wież strażniczych, a jedyną luką była mała, raptem dwumetrowa brama. Wrota te z kolei, kontrastujące z resztą zabudowań przez swój nieskazitelnie biały, wręcz ironiczny kolor miały 48 zamków. Ich ciężar sprawiał, że do otwarcia wejścia każdorazowo potrzebowano dziesięciu dorosłych, wyszkolonych mężczyzn. Gdyby ktokolwiek spróbował przekroczyć niezwykle wysoki mur, również popełniłby gigantyczny błąd. Nad obszarem więzienia latało stado 15-tu Spaczonych, przywodzących na myśl wielkie, czarnopióre, czterogłowe sępy. Stwory te wytresowane zostały specjalnie do wyłapywania uciekinierów, a ich masywne dzioby idealnie sprawdzały się, gdy trzeba było zapewnić delikwentowi "rozrywkę". Właśnie do tego miejsca, sprytnie ukrytego przez prawdziwe labirynty wąwozów, których głębokość sięgała czasami nawet trzystu metrów, kierowała się jedna osoba.
-Szefie! Ktoś się zbliża! - krzyknął jeden z osadzonych w basztach strażników, oczy wbijając w lornetkę. -To kobieta! - dodał po chwili. Rzeczywiście. Dołem wąwozu maszerowała spokojnie białogłowa. Jej długie, czarne włosy powiewały na wietrze, a zielone oczy bacznie przyglądały się murom więzienia zza okularów o czerwonych oprawkach. Nie mogła mieć więcej, niż 25 lat, a szczupła budowa ciała tylko dodawała jej urody. Miała na sobie rozpiętą, czarną, damską marynareczkę, pod którą "stacjonowała" biała koszula. Opięte spodnie, również ciemnej barwy komponowały się z butami na obcasach w osobliwy sposób. Część czarnych włosów opadała na ramiona kobiety, by reszta mogła zawisnąć za jej lewym uchem, ukazując trzy niewielkie, srebrne kolczyki. Najbardziej charakterystycznym elementem prezencji szatynki była jednak doczepiona do pasa małym łańcuszkiem katana.
-Wpuścić! Spodziewaliśmy się jej - nakazał jasno mężczyzna ze związanymi w kitkę włosami i "marynarską" czapką na głowie. Jego szary mundur różnił się nieco od towarzyszy, choć nogawki wciąż wciśnięte były w długie, wojskowe buty. Jego kurtka była bowiem rozpięta i ukazywała kilkanaście noży bojowych, przyczepionych do paska. Dziesięciu najbliższych strażników rzuciło się w stronę drzwi, prędko otwierając dziesiątki zamków. Z niebywałym trudem udało im się przepchnąć masywne wrota wystarczająco daleko, by "pani szermierz" mogła wejść do środka. Zielonooka zrobiła to bez wahania, rezygnując z pomocy przy zamykaniu wejścia.
-Cieszy nas twoja obecność, Lilith-san... - mężczyzna w czapce kapitańskiej skłonił się lekko przed zastępczynią Generała.
-Mówiąc "nas" odliczyłeś rzecz jasna dyrektora, prawda? Poza tym wygląda na to, że mianowali cię dowódcą straży... Alex - odparła kobieta z lekkim cynizmem. Stali na całkiem sporym, zabetonowanym placu, na którym to, o dziwo, nie widać było ani jednego więźnia.
-Zgadza się. Niemniej jednak z przykrością informuję, iż nie zdołałem przekonać dyrektora do zwolnienia Generała. W ogóle nie chciał o tym słyszeć... - wyznał z żalem mężczyzna, gestem dłoni puszczając szatynkę przed sobą. Oboje ruszyli w stronę otwartych drzwi wejściowych do bloku 0.
-Co nie zmienia faktu, że ty sam poczyniłeś już pewne przygotowania, prawda? Spacerniak jest całkowicie pusty. Nikomu nie pozwoliłeś wyjść na wypadek ewentualnego uwolnienia mojego przełożonego... - Alex uśmiechnął się przelotnie. Właśnie spostrzegawczość i zdolności logistyczne Lilith wzbudzały jego podziw.
-To prawda. Rozumiem, że przyszłaś wyegzekwować "przepustkę"? Mam wskazać ci drogę do gabi...? - kobieta przerwała mu ruchem ręki.
-Nie, to strata czasu. Rozmowa z dyrektorem to strata czasu. Rozumiem jego obawy, ale w tej chwili potrzebujemy wszystkich trzech Generałów, jeśli mamy wygrać tę wojnę. A wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z wojną błyskawiczną. Zaprowadź mnie bezpośrednio do celi Generała Carvera... - nieprzyjemny grymas wykrzywił usta kapitana straży. Nastawienie jego rozmówczyni zwiastowało kłopoty.
Cały kompleks ogradzały przede wszystkim 50-metrowe, grube na 10 metrów mury wykonane z najtwardszych wydobywanych masowo minerałów. Ich przenikliwie czarna barwa formowała się w dwadzieścia wież strażniczych, a jedyną luką była mała, raptem dwumetrowa brama. Wrota te z kolei, kontrastujące z resztą zabudowań przez swój nieskazitelnie biały, wręcz ironiczny kolor miały 48 zamków. Ich ciężar sprawiał, że do otwarcia wejścia każdorazowo potrzebowano dziesięciu dorosłych, wyszkolonych mężczyzn. Gdyby ktokolwiek spróbował przekroczyć niezwykle wysoki mur, również popełniłby gigantyczny błąd. Nad obszarem więzienia latało stado 15-tu Spaczonych, przywodzących na myśl wielkie, czarnopióre, czterogłowe sępy. Stwory te wytresowane zostały specjalnie do wyłapywania uciekinierów, a ich masywne dzioby idealnie sprawdzały się, gdy trzeba było zapewnić delikwentowi "rozrywkę". Właśnie do tego miejsca, sprytnie ukrytego przez prawdziwe labirynty wąwozów, których głębokość sięgała czasami nawet trzystu metrów, kierowała się jedna osoba.
-Szefie! Ktoś się zbliża! - krzyknął jeden z osadzonych w basztach strażników, oczy wbijając w lornetkę. -To kobieta! - dodał po chwili. Rzeczywiście. Dołem wąwozu maszerowała spokojnie białogłowa. Jej długie, czarne włosy powiewały na wietrze, a zielone oczy bacznie przyglądały się murom więzienia zza okularów o czerwonych oprawkach. Nie mogła mieć więcej, niż 25 lat, a szczupła budowa ciała tylko dodawała jej urody. Miała na sobie rozpiętą, czarną, damską marynareczkę, pod którą "stacjonowała" biała koszula. Opięte spodnie, również ciemnej barwy komponowały się z butami na obcasach w osobliwy sposób. Część czarnych włosów opadała na ramiona kobiety, by reszta mogła zawisnąć za jej lewym uchem, ukazując trzy niewielkie, srebrne kolczyki. Najbardziej charakterystycznym elementem prezencji szatynki była jednak doczepiona do pasa małym łańcuszkiem katana.
-Wpuścić! Spodziewaliśmy się jej - nakazał jasno mężczyzna ze związanymi w kitkę włosami i "marynarską" czapką na głowie. Jego szary mundur różnił się nieco od towarzyszy, choć nogawki wciąż wciśnięte były w długie, wojskowe buty. Jego kurtka była bowiem rozpięta i ukazywała kilkanaście noży bojowych, przyczepionych do paska. Dziesięciu najbliższych strażników rzuciło się w stronę drzwi, prędko otwierając dziesiątki zamków. Z niebywałym trudem udało im się przepchnąć masywne wrota wystarczająco daleko, by "pani szermierz" mogła wejść do środka. Zielonooka zrobiła to bez wahania, rezygnując z pomocy przy zamykaniu wejścia.
-Cieszy nas twoja obecność, Lilith-san... - mężczyzna w czapce kapitańskiej skłonił się lekko przed zastępczynią Generała.
-Mówiąc "nas" odliczyłeś rzecz jasna dyrektora, prawda? Poza tym wygląda na to, że mianowali cię dowódcą straży... Alex - odparła kobieta z lekkim cynizmem. Stali na całkiem sporym, zabetonowanym placu, na którym to, o dziwo, nie widać było ani jednego więźnia.
-Zgadza się. Niemniej jednak z przykrością informuję, iż nie zdołałem przekonać dyrektora do zwolnienia Generała. W ogóle nie chciał o tym słyszeć... - wyznał z żalem mężczyzna, gestem dłoni puszczając szatynkę przed sobą. Oboje ruszyli w stronę otwartych drzwi wejściowych do bloku 0.
-Co nie zmienia faktu, że ty sam poczyniłeś już pewne przygotowania, prawda? Spacerniak jest całkowicie pusty. Nikomu nie pozwoliłeś wyjść na wypadek ewentualnego uwolnienia mojego przełożonego... - Alex uśmiechnął się przelotnie. Właśnie spostrzegawczość i zdolności logistyczne Lilith wzbudzały jego podziw.
-To prawda. Rozumiem, że przyszłaś wyegzekwować "przepustkę"? Mam wskazać ci drogę do gabi...? - kobieta przerwała mu ruchem ręki.
-Nie, to strata czasu. Rozmowa z dyrektorem to strata czasu. Rozumiem jego obawy, ale w tej chwili potrzebujemy wszystkich trzech Generałów, jeśli mamy wygrać tę wojnę. A wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z wojną błyskawiczną. Zaprowadź mnie bezpośrednio do celi Generała Carvera... - nieprzyjemny grymas wykrzywił usta kapitana straży. Nastawienie jego rozmówczyni zwiastowało kłopoty.
***
-Ach... Zawsze byli ograniczeni i wygląda na to, że nic się nie zmieniło. Bitwa zaczęła się w momencie, gdy otworzyli bramę... Na dodatek nie mają bladego pojęcia, skąd zdejmuje ich Sionis. Jeśli tak dalej pójdzie, będzie ich tyle samo, co nas, jeszcze zanim tu dotrą... - skomentował Bachir chłodno i ze spokojem, z daleka widząc zielony błysk, który rozbił część muru. Stał na najwyższej półce jednej z formacji skalnych, które tworzyły wąski przesmyk. W nim to właśnie stacjonowali Połykacze Grzechów, by zniwelować przewagę oponenta. Gdyby doszło bowiem do walki w otwartym polu, zapewne zostaliby zalani z każdej strony przez przeważające siły wroga. Białowłosy ustawił ich jednak w punkcie, do którego Gwardia mogła się dostać jedynie małymi grupami.
-Faust, zacznij przedstawienie - polecił jasno mulat, zwracając się do mężczyzny, który siedział po turecku obok niego. Ubrany był on w długi do kostek, rozpięty, fioletowy płaszcz. Głęboki kaptur ukrywał jego twarz od nosa w górę, lecz Julius - bo takie nosił imię jeden z najpotężniejszych Połykaczy Grzechów - budził swym wyglądem pewne pozory. Pozory te bardzo lubił ukazywać, jako mylące. Był on bowiem niezbyt wysoki, anemicznie blady oraz bardzo chudy, co z miejsca "kwalifikowało" go jako osobę słabą. Dwie części płaszcza łączyło kilka białych, skórzanych pasów. Pod wierzchnią częścią odzienia znajdowała się luźna, czarna bluzka. Faust miał na sobie rękawiczki bez palców, a jego barków chroniły metalowe, zbudowane z nachodzących na siebie płytek naramienniki. Na rozłożonych kolanach trzymał długi, pokrzywiony, drewniany kostur, miejscami owinięty bandażem. Mniej-więcej na jego środku znajdowała się swego rodzaju owalna "klatka", zdecydowanie uformowana z drewna. W jej wnętrzu widniał złoty, lewitujący kryształ z mocy duchowej. Dolny fragment kostura Juliusa zdobił przedziwny, ząbkowaty szpikulec. To górny kraniec broni robił jednak największe wrażenie. Tam bowiem drzewce rozplatały się w maleńkie gałązki, które to utworzyły najprawdziwsze, miniaturowe drzewko. Miało ono nawet liście z połyskujących, złotych kryształów, lecz tych nie było zbyt wiele. Na gałęziach jednak osadzona została niewielka, żółta kulka. Wabik.
-Co tylko rozkażesz, mój panie... - zaśmiał się blady chudzielec, wstając na równe nogi. W jednej chwili środkowy, zamknięty kryształ kostura zaczął pompować energię duchową, która rozświetliła do granic możliwości "liście" drzewa. Cała moc natychmiastowo uderzyła w maleńki jeszcze wabik, unosząc go ponad koronę z gałęzi. Kulka rzecz jasna zaczęła intensywnie rosnąć. Powiększając się do rozmiarów pięciokilowej piłki lekarskiej, zmieniła swój kolor na krwawą czerwień. W tym właśnie momencie Faust pochwycił ją wolną ręką, by momentalnie zacisnąć palce, przebijając powierzchnię wabika. W ułamku sekundy przedmiot rozpadł się na tysiące maleńkich odłamków, które unosiły się w powietrzu.
-Zaraz powinny się tu zjawić, więc... - mruknął pod nosem Faust, machnięciem ręki posyłając odłamki w stronę armii przeciwnika. Pędzące z niezwykłą prędkością fragmenty nie dawały nikomu możliwości zrobienia uniku, czy odbicia ich. Gdy tylko ktokolwiek próbował zasłonić się rękoma, czerwone opiłki przenikały jego kończynę, zanurzając się wewnątrz klatki piersiowej. Piętnaście tysięcy członków Gwardii Madnessów zostało "naznaczonych" w jednej chwili. Wtedy właśnie... zaczął się horror. Niezliczone ilości Spaczonych zalały niebo, zajadle rzucając się w stronę gwardzistów. Setki, tysiące, być może dziesiątki tysięcy potworów zaatakowały jedynie tych, którzy nosili w sobie kawałki wabika. Prawdziwy czarny deszcz, fala śmierci, oddech pustki opadł na armię Miracle City.
-"Ósmego dnia zebrał Bóg wszystko, co złe i podłe, i zebrał to w niebie. I gdy zmierzch nastał, tak powiedział: gdy to, co było dobre, dobrym być przestanie, plaga zaleje ziemię i wodę; nad zgliszczami złego nowe jutro nastanie..." - recytował z przekonaniem swą własną wersję heksaemeronu Julius, a morale rwących się do walki Połykaczy Grzechów rosły z sekundy na sekundę.
***
Drzwi windy zamknęły się za Alexem, który to bez wahania wybrał dolny przycisk długiej konsoli. Lilith stała obok, oparta o ścianę i skupiona na swoim zadaniu. Kapitan straży był niemalże pewny, że jako zastępczyni Generała Carvera, zielonooka musiała dziesiątki razy dokonywać w jego sprawie rzeczy niemożliwych. Jej przełożony znajdował się bowiem w bloku 0, gdzie przetrzymywano więźniów, którzy nigdy nie mieli mieć prawa do ujrzenia światła dziennego. Tam, na dziecięciu piętrach pod ziemią znajdowali się najwięksi zwyrodnialcy z całego Morriden. Żaden z nich nie opuszczał swojej celi. Każdy był niezwykle niebezpieczny. Tylko jeden znajdował się jednak na samym dnie piekła, na dziesiątym piętrze... a był to właśnie Bruce Carver.
-Zdaję sobie sprawę, że żadnym innym sposobem nie mogłabyś go wydostać, ale żeby robić coś takiego? Naprawdę uważasz, że uda wam się uciec, kiedy włamiesz się do jego celi? Dziesiątki metrów betonu dzielą was od światła dziennego, a tam czekają setki strażników, praktycznie niezniszczalne mury i głodzone od tygodni bestie. To samobójstwo! - mężczyzna podchodził do sprawy rozważnie i logicznie. Lilith jednak skomentowała jego wypowiedź przelotnym, tajemniczym uśmiechem. Milczała do momentu, gdy dotarli na najniższe piętro.
-Kto mówi o jakimkolwiek włamaniu? - mruknęła figlarnie okularnica, wychodząc z windy. -Mam zamiar tylko przekazać mojemu Generałowi wolę Naczelnika. Tylko po to tu jestem - uśmiechnęła się szatynka, wywołując zakłopotanie na twarzy kapitana. Alex postąpił do przodu, nie mówiąc nic więcej. Doskonale rozumiał, co miała na myśli zielonooka, jednak w dalszym ciągu podchodził do sprawy sceptycznie.
-Nie mów mi, że ten człowiek jest w stanie uwolnić się sam! Gdyby mógł, już dawno by to zrobił. Za bardzo w niego wierzysz, Lilith-san. Jest Generałem, jest potężny... ale nie aż tak - pomyślał dowódca strażników, prowadząc kobietę jedynym na piętrze, bardzo długim korytarzem. Różnił się on od wszystkich innych. Zarówno podłoga, jak i wszystkie ściany zostały w nim wybudowane z tego samego materiału, co mury Rainergardu. Był to jeden z najtwardszych minerałów na świecie. W dodatku przez cały sufit ciągnęły się czerwone diody, będące czujnikami bezpieczeństwa. Aktywacja każdej z nich powodowała zamknięcie jednej z blokad korytarza... a było ich 30. Już samo to podkreślało, jak ogromnym priorytetem dla władz więzienia okazało się zatrzymanie tego jednego człowieka, na wspomnienie o którym każdy reagował przerażeniem lub gniewem.
Weszli przez drzwi pancerne do małego pomieszczenia o przeszklonej ścianie, z którego okrągła śluza prowadziła do monstrualnej sali. Niesamowity widok pojawił się przed oczyma Lilith i Alexa. Wielkie pomieszczenie było bowiem praktycznie puste. Jedynie mała, okrągła platforma unosiła się w powietrzu za pomocą turbiny. Wtedy właśnie oboje zauważyli prawdziwe morze zielonego, syczącego kwasu. Mordercza toń o kilkumetrowej głębokości czekała tylko, by móc pochłonąć człowieka, który stał na platformie. Tego zaś nie sposób było rozpoznać. Jego stopy zostały dosłownie zabetonowane. Gruba płyta tegoż materiału z powodzeniem pociągnęłaby mężczyznę na samo dno. Pomimo tego jednak kostki Generała splecione były ze sobą niezwykle grubym, kilkunasto-kilogramowym łańcuchem. Jego ręce zostały złączone na plecach poprzez swego rodzaju bardzo rozległe kajdany, które sięgały od nadgarstków, aż po łokcie. Kajdany te zablokowano dodatkowo siedmioma metalowymi klamrami. Dłonie Carvera spleciono ze sobą i zalano mieszanką najróżniejszych metali, która to, zasychając, całkowicie pozbawiła je możliwości ruchu. Wzdłuż linii obojczyków ciągnęła się masywna "klamra", która zaciskała się wokół barków mężczyzny, nie pozwalając im na poruszenie się choćby o milimetr. Wokół szyi Bruce'a widniał gruby kołnierz, praktycznie paraliżujący jego kark. Od jego powierzchni odchodziły dodatkowo cztery grube łańcuchy, które to ciągnęły się do samych rogów pomieszczenia. Były napięte do granic możliwości. Nozdrza mężczyzny zostały zapchane przez długie, idealnie je wypełniające, zaginane pręty. Jego oczy osłaniała metalowa opaska, a szczęka spięta została płaską, bardzo ciasną obręczą. To jednak również nie wystarczyło do spełnienia wymogów bezpieczeństwa. Cała głowa Generała schowana była bowiem w piramidalnym, dopasowanym do samej skóry hełmie, w którym widniała tylko jedna, maleńka dziurka do pobierania tlenu. Ubezwłasnowolnienie tego stopnia sprawiało, że nie dało się nawet sprawdzić, czy Carver w ogóle żyje, czy już zszedł ze świata.
-Niewiarygodne... Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Zablokowano wszystkie jego zmysły... Nawet to pomieszczenie jest dźwiękoszczelne! A gdyby przypadkiem spróbował uciec... skończyłby w całym tym kwasie. Jak bardzo niebezpieczny może być jeden człowiek?! Co on tak naprawdę zrobił?! - kapitan straży zadrżał. Nigdy nie pomyślałby, że będzie miał okazję przyglądać się komuś takiemu. Z jakiegoś powodu nawet pomimo wszystkich środków bezpieczeństwa zaczęło mu towarzyszyć poczucie niewyjaśnionego strachu.
-To samo, co wszyscy, których tu trzymacie. On po prostu zrobił to lepiej... - odparła czarnowłosa tak prosto, tak oschle... że udało jej się przedstawić swojego przełożonego w naprawdę gorzki sposób. -Czy jest jakikolwiek sposób, żebym mogła się z nim porozumieć? - zapytała natychmiast, a Alex, któremu ten pomysł wydawał się absolutnie beznadziejny, niechętnie zbliżył się do konsolety na jednej ze ścian. Zielonooka podeszła do niego, dostrzegając okrągłą membranę. Kapitan jednym ruchem aktywował system nagłaśniający wewnątrz pomieszczenia, choć wiedział, że jemu i tak nie będzie dane usłyszeć, czy ten faktycznie działa.
-Nawet jeśli cokolwiek usłyszy, skąd będziemy o tym wiedzieć? Przecież w ogóle nie może się ruszyć! - pomyślał sceptycznie, lecz w ogóle się nie odezwał. Lilith bez zastanowienia nachyliła się w stronę "mikrofonu".
-Generale, to ja! Przynoszę ważną wiadomość od Naczelnika Gwardii Madnessów! W tej chwili jesteśmy w trakcie kolejnej wojny z Połykaczami Grzechów! Życzeniem Naczelnika jest, aby wszyscy Generałowie wzięli w niej udział! Pańska obecność potrzebna jest w trybie natychmiastowym! - powiedziawszy to, wyłączyła dźwięk i spojrzała w stronę nieruchomego przełożonego. W tym właśnie momencie lity metal, który zalał i zlepił ze sobą jego palce... pękł. Szczęka Alexa opadłaby do samej ziemi, gdyby tylko mogła. W ciągu kilku sekund dłonie Bruce'a zaczęły poruszać się coraz gwałtowniej, łamiąc na kawałki mieszankę materiałów. Kolejny ruch Generała był o wiele bardziej imponujący. Mężczyzna bowiem w jednej chwili uniósł w górę obie ręce, dosłownie rozpruwając długi kajdan i rozbijając "dyby" na jego barkach. Wspomniane środki bezpieczeństwa runęły w dół, wpadając do morza kwasu. Nim w ogóle znalazły się dość głęboko, by zniknąć, zostały całkowicie stopione. Potężne dłonie Carvera chwyciły kołnierz na jego szyi, bez żadnego trudu rozrywając go na pół, by już po chwili pociągnąć za obie połowy. Ruch ten wyrwał wszystkie cztery łańcuchy... razem z niewielkimi fragmentami ścian. Bez zastanowienia zamachnął się pięścią ku dołowi, przebijając się zarówno przez więzy na jego kostkach, jak i przez betonową płytę wokół jego stóp. Podskoczywszy lekko, uderzył obydwiema nogami o platformę, rozbijając na kawałki pozostałości betonu, by zaraz wbić gołe dłonie do wnętrza "hełmu". W tym właśnie momencie zabrzmiał alarm, a trzydzieści bram korytarzowych zaczęło się zamykać. Bez żadnego ostrzeżenia sufit w celi Generała... otworzył się.
Gigantyczny, przywodzący na myśl ogromnego pająka stwór widniał ponad otworzonym stropem. Strumień sieci wydobywał się z jego odwłoka, pozwalając mu momentalnie obniżyć pułap i zsunąć się w kierunku Carvera. Mieszanka pająka z modliszką wysunęła długą szyję ku swej ofierze... pożerając ją w całości wielką, najeżoną zębiskami paszczą. Przez kilka sekund dało się widzieć, jak połknięty mężczyzna przesuwa się wzdłuż przełyku wiszącego potwora.
-Nie miałem pojęcia... że trzymają tu takie monstrum. Cholera, już jest po nim! Co my teraz zrobimy? Wszystkie bramy zostały zamknięte. Nie zdążę ich wszystkich otworzyć przed pojawieniem się strażników... - zastanawiał się gorączkowo Alex.
-Lilith! Musimy szybko... - wytrzeszczył oczy, gdy przerwała mu ruchem ręki. Spojrzała na niego nieulękłym wzrokiem.
-Poczekaj jeszcze chwilę - poprosiła go. Nim jeszcze dokończyła zdanie, ogromny Spaczony otworzył paszczę, zapewne w głośnym, bezsilnym ryku. Minęła raptem jedna sekunda, a z tułowia straszydła trysnął ogromny strumień krwi, który zalał całą platformę. Dopiero gdy posoka przestała płynąć, dało się ujrzeć kolosalną dziurę w ciele monstrum, które martwe już runęło prosto do basenu z kwasem, wyrzucając w powietrze dziesiątki litrów cieczy. W ciągu kilkudziesięciu sekund zostało przeżarte z każdej strony, lecz... nie w całości.
Kapitan straży jeszcze mocniej, niż wcześniej i z jeszcze większym strachem wytrzeszczył swe oczy. Na platformie stał wysoki i szczupły, choć również nieźle umięśniony mężczyzna z parodniowym zarostem na twarzy. Jego przerażające, czerwone oczy sprawiały wrażenie naturalnego drapieżnika, najprawdziwszego samca alfa. Carver miał na głowie coś w rodzaju długiego, nieco niestabilnego irokeza, którego gęsta, czarna grzywa opadała wąskim "ogonem" na kark mężczyzny. W jego prawej małżowinie usznej znajdował się złoty, okrągły kolczyk. Generał, ubrany tylko w więzienne szorty... w całości, od stóp do głów ociekał krwią. Pod pachą czarnowłosego widniała wielka, wyrwana z wnętrza Spaczonego... wątroba. Bez chwili zastanowienia czerwonooki zaczął gwałtownie konsumować surowy organ, zalewając się żółcią. Jadł łapczywie i z pośpiechem, by odzyskać jak najwięcej energii, nim pozostałości po przeciwniku zdążą się rozpaść.
-Racja... Musieli głodzić go przez bardzo długi czas. Jakim cudem tego po nim nie widać? Jak w ogóle wytrzymał bez jedzenia tyle lat? To niemożliwe! Czy on jest niezniszczalny? - przestraszył się dowódca strażników, co wcale nie było dziwne. Pierwszy raz miał okazję spotkać się z kimś takim. Zdawał sobie jednak sprawę, że więzień, który dokonał niemożliwego, był również inteligentny. Wybrał bowiem organ wroga, którego zjedzenie zapewniło mu największy możliwy przyrost energii.
Bruce spojrzał w ich stronę nieco nieobecnym wzrokiem. Coś zmusiło Alexa do ruchu. Jakieś dziwne przeczucie kazało mu prędko stanąć obok Lilith, gdy tylko niebezpieczny mężczyzna zaczął poruszać ustami. Już po chwili dziękował sobie za to, co zrobił, bo w tym momencie kajdaniarz... splunął. Splunął z tak niesamowitą prędkością, że jego ślina przebiła pancerną szybę, niczym pocisk... a następnie zrobiła to samo z drzwiami, w ogóle nie tracąc na prędkości. Z łatwością przerąbywała się przez kolejne blokady, przeżynając całe metry metalu, aż w końcu zatrzymała się... na dwunastej bramie. "Gest" Carvera sprawił, że jego dźwiękoszczelna cela nie była już dłużej dźwiękoszczelna.
-Lilith... - zacharczał czerwonooki.
-Tak, Generale? - odparła gotowa na rozkazy okularnica.
-Idę mordować. W którą stronę najbliżej do wyjścia? - jego głos ugodził w uszy Alexa, napełniając go niewysłowionym strachem.
Koniec Rozdziału 77
Następnym razem: O własnych siłach