ROZDZIAŁ 69
-Heh... Jak ty mnie do tego przekonałeś? Sam nie wiem... ale po trzech dniach, umyty, ogolony i porządnie ubrany służyłem do pierwszej mszy. Ba, zbierałem nawet na tacę. Raz, drugi, trzeci... przez trzy miesiące. Zamieszkałem na plebanii. Zdawałem sobie sprawę, że część parafian wiedziała, kim jestem. Wieść rozniosła się prędko na przestrzeni paru dzielnic. Było mi przykro... lecz nie dlatego, że nie chcieli mnie szanować. Bolał mnie fakt, że to mojego dobroczyńcę każdy obmawiał... Mojego przyjaciela - Generał zdawał się być całkiem oderwanym od dziejących się wokół wydarzeń. Przypominając sobie kolejne etapy swojej przeszłości, nie zauważał już nawet zmiany planów akcji. -Nie byłeś wścibski, Thomasie. Nie naciskałeś, bym cokolwiek ci wyjaśniał. Po prostu byłeś zawsze obok mnie. Chyba właśnie z tego powodu wszystko ci opowiedziałem... a ty zechciałeś mi pomóc, zamiast mną wzgardzić. Urządziłeś mi odwyk, którego nigdy nie zapomnę. Nie spożyłem ani kropelki alkoholu przez długi czas mojej posługi. Zacząłem nawet zjednywać sobie niektórych parafian. W jakiś dziwny sposób twoja wiara we mnie skłoniła mnie do uwierzenia w tego, kogo wysławiałeś. Przez jakiś czas naprawdę wierzyłem w Boga. Z przejęciem słuchałem twoich kazań nawet, jeżeli brzmi to głupio. Wydawało mi się, że wszystko będzie dobrze... wydawało - niebieskooki rozejrzał się wokół. Znajdował się w ciemnym, pustym pokoju. Jego młodsza podobizna siedziała na kanapie w salonie plebanii, pochylając głowę ku ziemi. Z dłoni mężczyzny wypadła komórka, upadając na podłogę. Obecny Generał obserwował w milczeniu.
-Pamiętam. Zadzwonił do mnie lekarz ze szpitala we Francji. Moja matka miała zawał. Umarła podczas akcji wznowienia pracy serca... Nie wiem nawet, czy faktycznie tak bardzo się przejąłem. Była to po prostu doskonała okazja... by znów zacząć pić. Jakaś część mnie czuła się z tym źle... Postanowiłem ukrywać to przed Thomasem, ale... nałóg był silniejszy. Regularnie, przez cały miesiąc podkradałem z tacy, by móc iść się schlać. Wszystko wróciło. Aż trudno uwierzyć, że byłem w stanie to ukryć tak długo. Czerwony nos i oczy tłumaczyłem alergią... Gdy tak teraz o tym pomyślę, chyba jednak coś podejrzewałeś, Thomasie... - wokół pojawiła się kolejna scena. Pijany Francuz leżał na podłodze wśród kilku pustych butelek. Podłoga zalana była wódką, a on sam, czerwony i zapłakany nie miał nawet siły się podnieść.
-Kolęda w parafii... Powiedziałem, że źle się czuję i zostałem, kiedy ty ruszyłeś z ministrantami do domów. Nie zdawałem sobie sprawy z upływu czasu. Wróciłeś zbyt wcześnie... - w tym momencie w drzwiach pomieszczenia stanął młody, długowłosy kapłan. Z rąk wypadła mu foliowa torebka. Torebka z lekami, które kupił specjalnie dla swojego przyjaciela. Obecna wersja Jeana przetarła oczy rękawem. Generał nie wytrzymał. Wyraz twarzy Riddlera był całkowicie niepowtarzalny. Zupełnie, jakby w jednej chwili opuściło ją życie. Zawód. Najgłębszy, najbardziej przeraźliwy zawód, jaki tylko można sobie wyobrazić gościł w sercu duchownego.
-Nigdy. Nigdy w życiu nie zapomnę tej miny... - Noailles był zły na dawnego siebie, lecz również na obecnego. Bo to obecny nie mógł zatrzymać łez. Ten pijany jedynie w ogromnym szoku wpatrywał się w zasmuconego Thomasa.
Scena zmieniła się raz jeszcze. Był blady świt. Pijany, jak bela Francuz położył na stoliku do kawy zapisaną kartkę. List. List, w którym przeprosił. List, w którym płakał. List, w którym błagał o przebaczenie. A przede wszystkim list, w którym żegnał się z tym, który zrobił dla niego więcej, niż ktokolwiek inny przez całe życie. A gdy ów list opadł na blat, alkoholik wybiegł z budynku, zataczając się raz po raz. Zalany łzami, ze śluzem, który wypływał z nosa. Przewróciwszy się kilka razy, oddalił się od plebanii na tyle daleko, by móc przestać biec. Nie chciał się odwracać. Nie chciał patrzeć na to miejsce, które tyle dla niego znaczyło. Potrącając śpieszących do pracy ludzi i samemu będąc potrącanym, młodszy "brat" Noailles'a szedł całym chodnikiem skąpany w żalu i smutku. Myślał, że alkohol otępi jego poczucie winy. Że pozwoli mu o wszystkim zapomnieć, jak zawsze robił. Ten jeden raz śmiercionośny napitek zawiódł swojego klienta.
-Tu już nie chodziło o to, że ja garnę się do kielicha. To było bardziej, jakby każda butelka świata ciągnęła do mnie bez względu na okoliczność. Tak bardzo byłem żałosny, że sam alkohol przypływał do mnie, by móc mnie porwać. By nie musieć patrzyć, jak się mazgaję. Jak robię z siebie śmiecia i wyrzutka. Gdyby myśleć o tym w taki sposób... to nawet całkiem zabawne - gdy Generał pogrążał się we własnych rozmyślaniach, ktoś przebiegł bezpośrednio przez niego... a był to nie kto inny, niż Thomas. Tymczasem "młodszy brat" niebieskookiego nierozważnie wpakował się na przejście dla pieszych, choć widniało przed nim czerwone światło.
-Jean! Uważaj, samochód! - ryknął z daleka kapłan, pędząc na złamanie karku. Duży wóz dostawszy kierował się prosto na pijanego Francuza. Duchowny nie zastanawiał się. Nie zachwiał się nawet przez moment. Prędko rzucił się na alkoholika, popychając go do przodu i przewracając na asfalt. Mężczyzna odpłynął, uderzywszy się w głowę, lecz ksiądz nie miał aż tyle szczęścia. Masywny pojazd wbił się bezpośrednio w niego, czemu zawtórował pisk - zarówno opon, jak i przechodniów. Paskudny widok zdawał się zarysować w zwolnionym tempie. Uderzony, już pozbawiony przytomności kleryk uniósł się w powietrze, wykręcony w nienaturalny sposób. Jego połamane ciało wyginało się w różne strony, nim upadł i przetoczył się kilkanaście metrów do przodu. Na masce samochodu pozostał ślad jego krwi. Generał obserwował to w absolutnej ciszy, która była znacznie bardziej wymowna, niż płacz, krzyki histerii, czy jakakolwiek inna reakcja.
-Mimo wszystkiego, co zrobiłem, nadal chciałeś, bym został. Wyznałem nawet, ile pieniędzy ci ukradłem. Wiedziałeś, jak długo ukrywałem przed tobą to, że się stoczyłem. A mimo wszystko uratowałeś mnie. MNIE! Ciekawi mnie, co napisali w gazecie... "Ksiądz proboszcz Thomas Riddler ofiarą wypadku samochodowego. Zginął na miejscu."? - w chwili, gdy obecna wersja Francuza insynuowała tytuły artykułów, akcja przeniosła się do szpitalnej sali. Jego młodsza podobizna siedziała na łóżku z głową owiniętą bandażem i twarzy pogrążonej w szoku. Obok niego stał lekarz. To on zawiadomił go o cenie, którą kapłan poniósł w zamian za jego życie. Pacjent momentalnie chwycił stojący na szafce budzik, z furią roztrzaskując go o ścianę, ledwo omijając głowę doktora. Wygonił go z krzykiem, by samemu móc skulić się w miejscu... i rozpłakać się.
-Pamiętam, co w tym wszystkim było najgorsze... Zdawałem sobie sprawę, że to JA zabiłem Thomasa. Zdawałem sobie sprawę, co do tego doprowadziło. A mimo wszystko miałem nieodpartą chęć się napić. To uczucie było najpotworniejszym momentem mojego życia. Choć czułem je tylko kilka minut, nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłbym choć sekundy podobnego stanu. Bo nawet ja dłużej nie wytrzymałem... - pomyślał nostalgicznie Noailles. W tym samym momencie jego odpowiednik z dzikim wrzaskiem zeskoczył z łóżka. Gniewnie chwycił mały, biały stołek, z rozmachem rozbijając szybę w dużym oknie bez klamek. Kawałki szkła wbiły się w jego klatkę piersiową, lecz to już się dla niego nie liczyło. Panicznie chciał powstrzymać własne łzy. Chciał wymazać uczucie, które kazało mu się napić mimo faktu, że alkohol zniszczył mu życie. Chciał chociaż raz poczuć, że to ON ma na cokolwiek wpływ. I dławiony tą chęcią rzucił się przez wybite okno z ósmego piętra, pochłonięty żalem i nienawiścią do samego siebie. Zginął natychmiast. Cicho.
Czas znów ruszył do przodu, pokazując siedzącego w cieniu olbrzymiej skały Francuza. Dookoła niego rozciągała się wyschnięta pustynia. Spocony i głośno rzężący mężczyzna obejmował ramionami swoje kolana. W jego niebieskich oczach widać było prawdziwe szaleństwo i desperacje. Był zmęczony, bardzo wychudzony i blady. Wciąż dało się zauważyć zasychające ślady łez na jego zapadłych policzkach. Obecny Generał spoglądał na niego... na siebie z politowaniem.
-Zabiłem się, bo byłem tchórzem. Chciałem uciec nie tylko od bólu, który czułem, ale również od alkoholu, który ten ból spowodował. Byłem tak potwornie zawiedziony, gdy okazało się... że dla mnie piekło wcale się nie skończyło... Nie chcąc powtórzyć swoich błędów, czekając na powolną śmierć zaniechałem jakichkolwiek prób przeżycia. Chciałem umrzeć. Chciałem to zakończyć. To nie był taki głupi pomysł. Chociaż miałem potworne ciągoty, nie miałem sił, by udać się gdzieś, gdzie raz jeszcze będę mógł się schlać. W pewnym sensie czułem ulgę, ale... Thomas nadal mnie prześladował. Czasem zdawało mi się, że słyszę jego głos. Że widzę tę potworną minę z chwili, gdy odkrył moje oszustwo... Chyba byłem już naprawdę blisko śmierci. Cieszyło mnie to... lecz moje próby znów skończyły się fiaskiem - w tym momencie coś zwiesiło się z czubka skały, powoli opuszczając w stronę zziajanego nałogowca. Włochaty, długouchy stwór, przypominający nieco dwunożnego fenka, który to zaczepiwszy się szponami o szczyt głazu, wlepił małe ślepia w przepoconego chudzielca. Otworzywszy krótki pysk, obnażył swe kły, wydając z siebie przeciągły syk. Młoda wersja mężczyzny patrzyła na niego bez przerażenia, godząc się na swój los. To miało się skończyć w jednej chwili. Nie skończyło się. Niespodziewanie duża, potężna pięść wbiła się w drobny tułów Spaczonego, rozbijając na kawałki większą część jego żeber i kładąc go trupem w ułamku sekundy. Wysoki, barczysty mężczyzna stanął przed zaskoczonym Francuzem. Cień skały zasłonił prawie całe jego ciało.
-Chyba po prostu wykrył źródło energii duchowej, gdy wracał do Miracle City. W sumie, to nigdy go o to nie spytałem, ale fakt faktem, że... Naczelnik ocalił mi życie... i pomógł mi zbudować je na nowo - w tym samym momencie, jak na ironię potężny facet przywalił mocny sierpowym również młodemu Jeanowi, drąc się wniebogłosy. Rozpoczęło się najbardziej burzliwe i gwałtowne kazanie, jakiego kiedykolwiek doświadczył Noailles. Praktycznie nic z niego nie zrozumiał, otępiony głodem, pragnieniem i zawrotami głowy. Dokładnie usłyszał jednak jedno zdanie, które zapamiętał do końca życia.
-Tylko śmieć chowa głowę w piach, mając nadzieję, że wtedy nie popełni więcej tego samego błędu! - nawet obecny Generał wzruszył się, raz jeszcze słysząc te słowa. -Jeśli nie masz sobie nic do zarzucenia, ŻYJ! Jeśli masz, tym bardziej powinieneś żyć! Tylko wtedy możesz naprawić to, co zawaliłeś wcześniej. Jesteś młody, do kurwy nędzy, więc zabraniam ci dawać za wygraną, dopóki możesz coś zmienić, jasne?! - miał "wielki" głos, to mu trzeba było oddać. Wielki człowiek o wielkim głosie, który wypowiadał wielkie słowa do ludzi, których potem czynił wielkimi.
-Miał rację... Sam fakt, że przeżyłem już był cudem. Wtedy jednak odkryłem jeszcze coś. Mój nałóg nie był już więcej nałogiem. Przekraczając granicę między życiem i śmiercią, moje ciało stało się ekstremalnie wytrzymałe na działanie alkoholu. Właśnie wtedy okazało się, że mogę wykorzystać coś, co kiedyś mnie zniszczyło, by stać się silniejszym. Ta świadomość całkowicie pogrzebała wymoczkowatego, francuskiego pieska, którym byłem. A potem, trzy lata później dowiedziałem się jeszcze jednej rzeczy. Lecz ta świadomość nie była już tak wspaniała... - czas ostatni już raz ruszył naprzód, ukazując najpierw unoszącą się ponad gęstymi, ogromnymi lasami kulę. Gigantyczną, złożoną z kwadratowych, zaokrąglonych płyt kulę o szafirowej barwie. Twierdzę Drugiego Króla. Wtedy to właśnie akcja przeniosła się do jej wnętrza, gdzie Francuz z wytrzeszczonymi oczami stał naprzeciw milczącego i jakby przygaszonego Riddlera. Za plecami długowłosego przemknął się sporo niższy wtedy Tatsuya z obydwiema naturalnymi rękoma, kierując się do komnaty grobowej. Całkowicie zszokowany Jean patrzył na starego przyjaciela... Połykacza Grzechów.
-Przepraszam. Nie mam czasu na rozmowę. Moje zadanie jest o wiele ważniejsze... - powiedział beznamiętnie srebrnooki. Poruszył się w tak niesamowitym tempie, że otumaniony Noailles nawet nie zdołał zareagować. Minął go z prawej strony, by zaraz wykonać zamach nogą do przodu... i ruchem wahadłowym kopnąć w tył, prosto w kostkę niebieskookiego. Kość Madnessa pękła momentalnie, a on sam padł z krzykiem na kolana. Wtedy to właśnie Thomas zamachnął się raz jeszcze. Kopnięcie z półobrotu ugodziło prosto w skroń kontuzjowanego, pozbawiając go przytomności.
-Byłem tak zdziwiony. Te lata pracy nad sobą, gdy w ogóle nie miałem czasu myśleć o tym, co się wydarzyło... Gdy tak nagle pojawiłeś się przede mną, Thomasie, w ogóle nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Nigdy nie pomyślałbym, że przyjdzie mi z tobą walczyć. Byłem bardziej skłonny paść przed tobą na twarz i prosić o wybaczenie... Wygląda na to, że do tej pory nic się nie zmieniło. Najwyższy czas odwrócić bieg wydarzeń... - w tym momencie wszystkie wspomnienia, przechodzące przez głowę Generała, niczym taśma filmowa rozpadły się. Niebieskie oczy otworzyły się, zwrócone ku zimnej posadzce. Blondyn powoli podparł się rękoma, by zaraz podnieść się na równe nogi. Bez skrępowania otarł dłonią cieknącą z nosa krew. Przetarł również zabrudzone miejsca na okopanej i wytarzanej w kurzu twarzy.
-Chyba już rozumiem - pomyślał pijak, po czym spróbował wymacać jakiś tylko sobie znany kształt w okolicach klatki piersiowej. -Jest - odetchnął z ulgą. W mgnieniu oka odbił się od podłogi krypty, wydostając się z dziury. Jego eleganckie buty ze stukotem uderzyły o kafle. Dźwięk dotarł do uszu kapłana, który właśnie miał zamiar się ubierać.
-Nie tak prędko. Jestem zagrożeniem dla twojego Boga, nie? Nie możesz zostawić mnie w tak dobrym stanie... - rzucił pewnym siebie głosem alkoholik, spoglądając hardo na zaskoczonego srebrnookiego.
-Jeszcze masz siłę, by walczyć, Jean? Jestem prawie pewny, że przeżyłeś wstrząs mózgu. W takim stanie nie powinieneś... - odezwał się z nutą troski w głosie Połykacz Grzechów, lecz nikt nie miał zamiaru dać mu skończyć.
-Co za pieprzenie! Trzeba o wiele więcej, niż wstrząs mózgu, żeby wyłączyć mnie z gry... Tym bardziej teraz, gdy coś zrozumiałem - przerwał gwałtownie Generał, po czym wziął głęboki oddech. -Wydawało mi się, że podjąłem męską decyzję. Że przyszedłem tutaj po to, by definitywnie odebrać ci możliwość dalszej walki. Okazało się, że nie miałem racji. Tak naprawdę nie chciałem po prostu, by załatwił cię ktokolwiek inny, niż ja... ale nawet ja nie byłem w stanie tego zrobić. Bo dalej pamiętam cię jako mojego przyjaciela. Bo bez żadnych ukrytych celów pomogłeś zawszonemu, śmierdzącemu pijakowi. Bo tyle razy mi wybaczałeś. Bo oddałeś swoje życie, by ratować moje, a ja samolubnie zaprzepaściłem twoją ofiarę! - raz jeszcze przerwał na moment, by zobaczyć, czy ksiądz nadal go słucha. Słuchał. -Próbuję zniszczyć kogoś, kto chwytał mnie, gdy upadałem. To nie jest łatwe, ale... wciąż jesteś moim wrogiem. Poza tym dzisiaj... walczę pod sztandarem kogoś, kto zaprowadził mnie tam, gdzie teraz jestem. Nie będę wybierał, kto z was bardziej mi pomógł, bo to nie telenowela... ale mam zamiar ci coś pokazać. Pokażę ci, że coś, co przedtem ciągnęło mnie na dno, dzisiaj mnie z niego wyciąga. Przez tyle lat piłem, by zapomnieć. By uciec. By się znieczulić. Chcę, żebyś wiedział, jak wielkie jest moje przywiązanie i szacunek do ciebie. Chcę, żebyś o tym wiedział... bo żeby cię pokonać, mam zamiar zniszczyć oba te uczucia! - z nostalgią, przejęciem, a potem z zawzięciem. Generał Noailles był na polu bitwy, gotów tak, jak nigdy wcześniej. Momentalnie sięgnął dłonią pod krupierską kamizelkę, z kieszeni białej koszuli wyciągając metalową piersiówkę. Jednym ruchem ściągnął małą zakrętkę, która przymocowana była do gąsiora srebrnym łańcuszkiem. Momentalnie rękę mężczyzny otoczyła poświata mocy duchowej, silna i wyraźna. Całą zebraną energię wtłaczał do wnętrza pojemnika, wkładając do ust otwór. Dużymi haustami łykał napitek, bez końca napełniając piersiówkę swą mocą. Napój nie kończył się dosłownie przez kilka minut nieustannego picia. Dopiero po ich upłynięciu całkowicie czerwony mężczyzna zakręcił pojemnik, chowając go tam, skąd go wziął. Jego nieobecne oczy tworzyły złowróżbną kombinację z ugiętymi, trzęsącymi się nogami. W normalnych warunkach powiedziałoby się, że Jean był "po prostu" pijany. W jego przypadku jednak stan upojenia... stwarzał silną, niezrozumiałą presję.
-Zauważyłeś, co? Hic! - czknął głośno mruczący Francuz. -Używając syntezy, zmieniłem energię w wódę. I to nie byle jaką wódę. Właśnie wychlałem... hic... kilka litrów alkoholu absolutnego. Stuprocentowy trunek, który tylko ja potrafię wypić, hic! Wychodzi na to, że mam teraz jakieś... 100 promili - oświadczył pijany, jak bela Generał, obficie się pocąc.
-10%... - powtórzył z niedowierzaniem kapłan. -Masz 10% alkoholu we krwi? To niedorzeczne... Umrzesz, Jean. Naprawdę umrzesz! Jeśli nie z powodu obrażeń, które ci zadam, to przez swój stan. Proszę cię... Proszę cię, Jean... nie pozwól mi cię zabić - autentycznie przejęty zarówno wyznaniem, jak i zachowaniem starego przyjaciela, pobrzmiewał troską i żalem.
-Nie pierdol... Jakbyś w ogóle mógł to zrobić... Wiesz, hic, co cenię sobie w alkoholu? On, hic, usuwa ograniczenia, które nakłada na ciebie, hic, twój organizm. Kiedy czujesz mrowienie, hic, w każdej żyle... Kiedy czujesz to gorąco... nie ma takiej możliwości, hic, żeby nie walczyć na 100%. Nie mam zamiaru zablokować ani jednego twojego ciosu... ale jeśli myślisz, że przez to pójdzie ci tak łatwo... zmiażdżę cię bez litości. To jest właśnie mój styl. Styl Pijanego Mistrza - burzliwa powłoka mocy duchowej otuliła całe ciało Noailles'a, kotłując się chaotycznie.
-Jean! Uważaj, samochód! - ryknął z daleka kapłan, pędząc na złamanie karku. Duży wóz dostawszy kierował się prosto na pijanego Francuza. Duchowny nie zastanawiał się. Nie zachwiał się nawet przez moment. Prędko rzucił się na alkoholika, popychając go do przodu i przewracając na asfalt. Mężczyzna odpłynął, uderzywszy się w głowę, lecz ksiądz nie miał aż tyle szczęścia. Masywny pojazd wbił się bezpośrednio w niego, czemu zawtórował pisk - zarówno opon, jak i przechodniów. Paskudny widok zdawał się zarysować w zwolnionym tempie. Uderzony, już pozbawiony przytomności kleryk uniósł się w powietrze, wykręcony w nienaturalny sposób. Jego połamane ciało wyginało się w różne strony, nim upadł i przetoczył się kilkanaście metrów do przodu. Na masce samochodu pozostał ślad jego krwi. Generał obserwował to w absolutnej ciszy, która była znacznie bardziej wymowna, niż płacz, krzyki histerii, czy jakakolwiek inna reakcja.
-Mimo wszystkiego, co zrobiłem, nadal chciałeś, bym został. Wyznałem nawet, ile pieniędzy ci ukradłem. Wiedziałeś, jak długo ukrywałem przed tobą to, że się stoczyłem. A mimo wszystko uratowałeś mnie. MNIE! Ciekawi mnie, co napisali w gazecie... "Ksiądz proboszcz Thomas Riddler ofiarą wypadku samochodowego. Zginął na miejscu."? - w chwili, gdy obecna wersja Francuza insynuowała tytuły artykułów, akcja przeniosła się do szpitalnej sali. Jego młodsza podobizna siedziała na łóżku z głową owiniętą bandażem i twarzy pogrążonej w szoku. Obok niego stał lekarz. To on zawiadomił go o cenie, którą kapłan poniósł w zamian za jego życie. Pacjent momentalnie chwycił stojący na szafce budzik, z furią roztrzaskując go o ścianę, ledwo omijając głowę doktora. Wygonił go z krzykiem, by samemu móc skulić się w miejscu... i rozpłakać się.
-Pamiętam, co w tym wszystkim było najgorsze... Zdawałem sobie sprawę, że to JA zabiłem Thomasa. Zdawałem sobie sprawę, co do tego doprowadziło. A mimo wszystko miałem nieodpartą chęć się napić. To uczucie było najpotworniejszym momentem mojego życia. Choć czułem je tylko kilka minut, nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłbym choć sekundy podobnego stanu. Bo nawet ja dłużej nie wytrzymałem... - pomyślał nostalgicznie Noailles. W tym samym momencie jego odpowiednik z dzikim wrzaskiem zeskoczył z łóżka. Gniewnie chwycił mały, biały stołek, z rozmachem rozbijając szybę w dużym oknie bez klamek. Kawałki szkła wbiły się w jego klatkę piersiową, lecz to już się dla niego nie liczyło. Panicznie chciał powstrzymać własne łzy. Chciał wymazać uczucie, które kazało mu się napić mimo faktu, że alkohol zniszczył mu życie. Chciał chociaż raz poczuć, że to ON ma na cokolwiek wpływ. I dławiony tą chęcią rzucił się przez wybite okno z ósmego piętra, pochłonięty żalem i nienawiścią do samego siebie. Zginął natychmiast. Cicho.
Czas znów ruszył do przodu, pokazując siedzącego w cieniu olbrzymiej skały Francuza. Dookoła niego rozciągała się wyschnięta pustynia. Spocony i głośno rzężący mężczyzna obejmował ramionami swoje kolana. W jego niebieskich oczach widać było prawdziwe szaleństwo i desperacje. Był zmęczony, bardzo wychudzony i blady. Wciąż dało się zauważyć zasychające ślady łez na jego zapadłych policzkach. Obecny Generał spoglądał na niego... na siebie z politowaniem.
-Zabiłem się, bo byłem tchórzem. Chciałem uciec nie tylko od bólu, który czułem, ale również od alkoholu, który ten ból spowodował. Byłem tak potwornie zawiedziony, gdy okazało się... że dla mnie piekło wcale się nie skończyło... Nie chcąc powtórzyć swoich błędów, czekając na powolną śmierć zaniechałem jakichkolwiek prób przeżycia. Chciałem umrzeć. Chciałem to zakończyć. To nie był taki głupi pomysł. Chociaż miałem potworne ciągoty, nie miałem sił, by udać się gdzieś, gdzie raz jeszcze będę mógł się schlać. W pewnym sensie czułem ulgę, ale... Thomas nadal mnie prześladował. Czasem zdawało mi się, że słyszę jego głos. Że widzę tę potworną minę z chwili, gdy odkrył moje oszustwo... Chyba byłem już naprawdę blisko śmierci. Cieszyło mnie to... lecz moje próby znów skończyły się fiaskiem - w tym momencie coś zwiesiło się z czubka skały, powoli opuszczając w stronę zziajanego nałogowca. Włochaty, długouchy stwór, przypominający nieco dwunożnego fenka, który to zaczepiwszy się szponami o szczyt głazu, wlepił małe ślepia w przepoconego chudzielca. Otworzywszy krótki pysk, obnażył swe kły, wydając z siebie przeciągły syk. Młoda wersja mężczyzny patrzyła na niego bez przerażenia, godząc się na swój los. To miało się skończyć w jednej chwili. Nie skończyło się. Niespodziewanie duża, potężna pięść wbiła się w drobny tułów Spaczonego, rozbijając na kawałki większą część jego żeber i kładąc go trupem w ułamku sekundy. Wysoki, barczysty mężczyzna stanął przed zaskoczonym Francuzem. Cień skały zasłonił prawie całe jego ciało.
-Chyba po prostu wykrył źródło energii duchowej, gdy wracał do Miracle City. W sumie, to nigdy go o to nie spytałem, ale fakt faktem, że... Naczelnik ocalił mi życie... i pomógł mi zbudować je na nowo - w tym samym momencie, jak na ironię potężny facet przywalił mocny sierpowym również młodemu Jeanowi, drąc się wniebogłosy. Rozpoczęło się najbardziej burzliwe i gwałtowne kazanie, jakiego kiedykolwiek doświadczył Noailles. Praktycznie nic z niego nie zrozumiał, otępiony głodem, pragnieniem i zawrotami głowy. Dokładnie usłyszał jednak jedno zdanie, które zapamiętał do końca życia.
-Tylko śmieć chowa głowę w piach, mając nadzieję, że wtedy nie popełni więcej tego samego błędu! - nawet obecny Generał wzruszył się, raz jeszcze słysząc te słowa. -Jeśli nie masz sobie nic do zarzucenia, ŻYJ! Jeśli masz, tym bardziej powinieneś żyć! Tylko wtedy możesz naprawić to, co zawaliłeś wcześniej. Jesteś młody, do kurwy nędzy, więc zabraniam ci dawać za wygraną, dopóki możesz coś zmienić, jasne?! - miał "wielki" głos, to mu trzeba było oddać. Wielki człowiek o wielkim głosie, który wypowiadał wielkie słowa do ludzi, których potem czynił wielkimi.
-Miał rację... Sam fakt, że przeżyłem już był cudem. Wtedy jednak odkryłem jeszcze coś. Mój nałóg nie był już więcej nałogiem. Przekraczając granicę między życiem i śmiercią, moje ciało stało się ekstremalnie wytrzymałe na działanie alkoholu. Właśnie wtedy okazało się, że mogę wykorzystać coś, co kiedyś mnie zniszczyło, by stać się silniejszym. Ta świadomość całkowicie pogrzebała wymoczkowatego, francuskiego pieska, którym byłem. A potem, trzy lata później dowiedziałem się jeszcze jednej rzeczy. Lecz ta świadomość nie była już tak wspaniała... - czas ostatni już raz ruszył naprzód, ukazując najpierw unoszącą się ponad gęstymi, ogromnymi lasami kulę. Gigantyczną, złożoną z kwadratowych, zaokrąglonych płyt kulę o szafirowej barwie. Twierdzę Drugiego Króla. Wtedy to właśnie akcja przeniosła się do jej wnętrza, gdzie Francuz z wytrzeszczonymi oczami stał naprzeciw milczącego i jakby przygaszonego Riddlera. Za plecami długowłosego przemknął się sporo niższy wtedy Tatsuya z obydwiema naturalnymi rękoma, kierując się do komnaty grobowej. Całkowicie zszokowany Jean patrzył na starego przyjaciela... Połykacza Grzechów.
-Przepraszam. Nie mam czasu na rozmowę. Moje zadanie jest o wiele ważniejsze... - powiedział beznamiętnie srebrnooki. Poruszył się w tak niesamowitym tempie, że otumaniony Noailles nawet nie zdołał zareagować. Minął go z prawej strony, by zaraz wykonać zamach nogą do przodu... i ruchem wahadłowym kopnąć w tył, prosto w kostkę niebieskookiego. Kość Madnessa pękła momentalnie, a on sam padł z krzykiem na kolana. Wtedy to właśnie Thomas zamachnął się raz jeszcze. Kopnięcie z półobrotu ugodziło prosto w skroń kontuzjowanego, pozbawiając go przytomności.
-Byłem tak zdziwiony. Te lata pracy nad sobą, gdy w ogóle nie miałem czasu myśleć o tym, co się wydarzyło... Gdy tak nagle pojawiłeś się przede mną, Thomasie, w ogóle nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Nigdy nie pomyślałbym, że przyjdzie mi z tobą walczyć. Byłem bardziej skłonny paść przed tobą na twarz i prosić o wybaczenie... Wygląda na to, że do tej pory nic się nie zmieniło. Najwyższy czas odwrócić bieg wydarzeń... - w tym momencie wszystkie wspomnienia, przechodzące przez głowę Generała, niczym taśma filmowa rozpadły się. Niebieskie oczy otworzyły się, zwrócone ku zimnej posadzce. Blondyn powoli podparł się rękoma, by zaraz podnieść się na równe nogi. Bez skrępowania otarł dłonią cieknącą z nosa krew. Przetarł również zabrudzone miejsca na okopanej i wytarzanej w kurzu twarzy.
-Chyba już rozumiem - pomyślał pijak, po czym spróbował wymacać jakiś tylko sobie znany kształt w okolicach klatki piersiowej. -Jest - odetchnął z ulgą. W mgnieniu oka odbił się od podłogi krypty, wydostając się z dziury. Jego eleganckie buty ze stukotem uderzyły o kafle. Dźwięk dotarł do uszu kapłana, który właśnie miał zamiar się ubierać.
-Nie tak prędko. Jestem zagrożeniem dla twojego Boga, nie? Nie możesz zostawić mnie w tak dobrym stanie... - rzucił pewnym siebie głosem alkoholik, spoglądając hardo na zaskoczonego srebrnookiego.
-Jeszcze masz siłę, by walczyć, Jean? Jestem prawie pewny, że przeżyłeś wstrząs mózgu. W takim stanie nie powinieneś... - odezwał się z nutą troski w głosie Połykacz Grzechów, lecz nikt nie miał zamiaru dać mu skończyć.
-Co za pieprzenie! Trzeba o wiele więcej, niż wstrząs mózgu, żeby wyłączyć mnie z gry... Tym bardziej teraz, gdy coś zrozumiałem - przerwał gwałtownie Generał, po czym wziął głęboki oddech. -Wydawało mi się, że podjąłem męską decyzję. Że przyszedłem tutaj po to, by definitywnie odebrać ci możliwość dalszej walki. Okazało się, że nie miałem racji. Tak naprawdę nie chciałem po prostu, by załatwił cię ktokolwiek inny, niż ja... ale nawet ja nie byłem w stanie tego zrobić. Bo dalej pamiętam cię jako mojego przyjaciela. Bo bez żadnych ukrytych celów pomogłeś zawszonemu, śmierdzącemu pijakowi. Bo tyle razy mi wybaczałeś. Bo oddałeś swoje życie, by ratować moje, a ja samolubnie zaprzepaściłem twoją ofiarę! - raz jeszcze przerwał na moment, by zobaczyć, czy ksiądz nadal go słucha. Słuchał. -Próbuję zniszczyć kogoś, kto chwytał mnie, gdy upadałem. To nie jest łatwe, ale... wciąż jesteś moim wrogiem. Poza tym dzisiaj... walczę pod sztandarem kogoś, kto zaprowadził mnie tam, gdzie teraz jestem. Nie będę wybierał, kto z was bardziej mi pomógł, bo to nie telenowela... ale mam zamiar ci coś pokazać. Pokażę ci, że coś, co przedtem ciągnęło mnie na dno, dzisiaj mnie z niego wyciąga. Przez tyle lat piłem, by zapomnieć. By uciec. By się znieczulić. Chcę, żebyś wiedział, jak wielkie jest moje przywiązanie i szacunek do ciebie. Chcę, żebyś o tym wiedział... bo żeby cię pokonać, mam zamiar zniszczyć oba te uczucia! - z nostalgią, przejęciem, a potem z zawzięciem. Generał Noailles był na polu bitwy, gotów tak, jak nigdy wcześniej. Momentalnie sięgnął dłonią pod krupierską kamizelkę, z kieszeni białej koszuli wyciągając metalową piersiówkę. Jednym ruchem ściągnął małą zakrętkę, która przymocowana była do gąsiora srebrnym łańcuszkiem. Momentalnie rękę mężczyzny otoczyła poświata mocy duchowej, silna i wyraźna. Całą zebraną energię wtłaczał do wnętrza pojemnika, wkładając do ust otwór. Dużymi haustami łykał napitek, bez końca napełniając piersiówkę swą mocą. Napój nie kończył się dosłownie przez kilka minut nieustannego picia. Dopiero po ich upłynięciu całkowicie czerwony mężczyzna zakręcił pojemnik, chowając go tam, skąd go wziął. Jego nieobecne oczy tworzyły złowróżbną kombinację z ugiętymi, trzęsącymi się nogami. W normalnych warunkach powiedziałoby się, że Jean był "po prostu" pijany. W jego przypadku jednak stan upojenia... stwarzał silną, niezrozumiałą presję.
-Zauważyłeś, co? Hic! - czknął głośno mruczący Francuz. -Używając syntezy, zmieniłem energię w wódę. I to nie byle jaką wódę. Właśnie wychlałem... hic... kilka litrów alkoholu absolutnego. Stuprocentowy trunek, który tylko ja potrafię wypić, hic! Wychodzi na to, że mam teraz jakieś... 100 promili - oświadczył pijany, jak bela Generał, obficie się pocąc.
-10%... - powtórzył z niedowierzaniem kapłan. -Masz 10% alkoholu we krwi? To niedorzeczne... Umrzesz, Jean. Naprawdę umrzesz! Jeśli nie z powodu obrażeń, które ci zadam, to przez swój stan. Proszę cię... Proszę cię, Jean... nie pozwól mi cię zabić - autentycznie przejęty zarówno wyznaniem, jak i zachowaniem starego przyjaciela, pobrzmiewał troską i żalem.
-Nie pierdol... Jakbyś w ogóle mógł to zrobić... Wiesz, hic, co cenię sobie w alkoholu? On, hic, usuwa ograniczenia, które nakłada na ciebie, hic, twój organizm. Kiedy czujesz mrowienie, hic, w każdej żyle... Kiedy czujesz to gorąco... nie ma takiej możliwości, hic, żeby nie walczyć na 100%. Nie mam zamiaru zablokować ani jednego twojego ciosu... ale jeśli myślisz, że przez to pójdzie ci tak łatwo... zmiażdżę cię bez litości. To jest właśnie mój styl. Styl Pijanego Mistrza - burzliwa powłoka mocy duchowej otuliła całe ciało Noailles'a, kotłując się chaotycznie.
Koniec Rozdziału 69
Następnym razem: Upadek
Za pomocą mocy można też stworzyć wódkę? Nieźle. Liczę na niezłą walkę. Aż mi się "Pijany mistrz" z 1978 roku ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Można za jej pomocą zrobić wiele rzeczy, czego przykłady jeszcze zobaczysz ;) Cieszę, że się podobało ^^
Usuń