środa, 19 lutego 2014

Rozdział 76: Walki nastąpił czas

ROZDZIAŁ 76

     -Och, więc tym razem to ty? Słyszałem, że zostałeś wezwany przed ukończeniem misji... - Tenjiro wszedł właśnie na salę operacyjną, gdzie na krzesełku oczekiwał go Generał Zhang. Czarnowłosy mężczyzna wyglądał na naprawdę zmarnowanego, co nie było niczym dziwnym, gdy wzięło się pod uwagę istotę jego zadania. Ciemne oczy Chińczyka wolno opadły na zamykającym drzwi chirurgu.
-To nie tak... Kazano mi ukończyć ją po oczyszczeniu ze Spaczonych Nowego Meksyku. Zamiast tego jednak pospieszyłem się z Oklahomą, by zdążyć wykonać czystkę we wszystkich podanych miejscach. Ja nie porzucam raz przyjętego zadania... - brązowooki uniósł w uznaniu brwi z ukłonem dla determinacji Tao.
-Cóż, mimo wszystko nie obeszło się bez obrażeń, prawda? Nie dziwota. Tak duży obszar musiał być okupywany przez tysiące przeciwników... Zdejmij ten płaszcz, nikt postronny nie zobaczy - polecił bez zaskoczenia Miyamoto, obserwując, jak szatyn odpina złotą klamrę swej opończy i zrzuca z barków element ubioru. Źrenice lekarza skurczyły się momentalnie, gdy ujrzał, jak poważny jest stan Generała. Jego prawa ręka została bowiem dosłownie urwana w połowie ramienia. Postrzępiona skóra i wystający z niej fragment rozłupanej kości tworzyły paskudną kombinację z szeregiem zwisających z wnętrza kończyny żył. Tamowana z pomocą energii duchowej od wielu dni rana wyglądała gorzej, niż można było przypuszczać. Jasny okazał się w tym momencie powód wycieńczenia Zhanga. Trzymany w lewej dłoni, podłużny pakunek rzucony został w stronę Tenjiro. Okularnik chwycił go w locie z prędkością tak niesamowitą, że jego ręka dosłownie rozmazała się na ułamek sekundy. Bez słowa ściągnął rzemyki, przytrzymujące poły materiału, który to z kolei rzucił na pobliską szafkę. Jego podejrzenia sprawdziły się. Generał przyniósł mu swą własną, oddzieloną od ciała kończynę, teraz zdrętwiałą i wiotką.
-Da się coś z tym zrobić? - spytał z powagą Tao.
-Cóż... Jeśli ją zdezynfekuję i spróbuję na nowo pobudzić umierające komórki, pewnie będę mógł przyszyć ci ją z powrotem. Kto cię tak urządził? - odbił piłeczkę zaciekawiony brązowowłosy, na co Chińczyk westchnął przeciągle.
-Nie "kto", lecz "co"... chyba. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Napatoczyłem się na zgraję dziwnych istot, gdy zebrałem w jednym miejscu Spaczonych z połowy Teksasu. Wydaje mi się, że zwabiła je uwolniona energia. Nie wiem, czym one były, ale nie miały nic wspólnego z tymi, które załatwiłem. Najlepsze jest to, że nie przejawiały żadnych wrogich zamiarów. Te stwory po prostu pojawiły się w małej grupie i patrzyły prosto na mnie. Instynktownie przygotowałem trochę mocy duchowej, by zabezpieczyć się przed możliwym atakiem... i to je rozdrażniło. Uznały to pewnie za akt wrogości i spanikowały. Dałem się zaskoczyć. Były naprawdę szybkie... Jeden z nich momentalnie wyrwał mi rękę. Musiałem się bronić, więc zabiłem całą piątkę. Gdybym stracił czujność na dłuższą chwilę, pewnie byśmy teraz nie rozmawiali... - opowiedział mężczyzna, podczas gdy lekarz w zamyśleniu trzymał się za brodę.
-Dość niepokojące... ale skoro po prostu oderwał ci rękę, zamiast... poderżnąć gardła, czy przebić serca, oznacza to, że nie chciał cię zabić. Jego celem musiało być po prostu zniwelowanie zagrożenia do minimum - stwierdził bystrze Miyamoto, na co Zhang parsknął gorzkim, cichym śmiechem.
-Piekielnie interesujący sposób... - skomentował oschle, po czym spuścił wzrok. -Słyszałem, że... Giovanni nie żyje, tak? - dodał po chwili, a widząc powagę na twarzy chirurga, natychmiast zrozumiał. -Był dobrym człowiekiem i jeszcze lepszym zastępcą... Przykro mi, że nie mogłem być na pogrzebie - podjął dalej ze smętnym głosem. -Podobno to Połykacze Grzechów go zabili... - utknął w mrocznej, przejmującej ciszy.
-Wszystko na to wskazuje... a że nasz Naczelnik to taki, a nie inny człowiek, teraz trwa wojna. Może i jest spokojnie, ale to tylko cisza przed burzą. Przez ostatni miesiąc obie strony przygotowywały się do konfliktu. Wszystkie bunkry są gotowe do ewakuowania ludzi. Najświeżsi rekruci i niektórzy cywile pozostaną w siedzibie Niebiańskich Rycerzy. Cóż... Zważywszy na podjęte radykalne środki, tym razem czeka nas naprawdę intensywny konflikt - dodał od siebie okularnik z dość sceptycznym tonem.
-Tak, słyszałem... Wyrzucili z domów kilka tysięcy osób, a może nawet więcej. Ich mieszkania zostały rozdysponowane wśród bezdomnych, a cały dobytek, którego nie byli w stanie wziąć ze sobą uchodźcy, stał się własnością nowych właścicieli. To przykre, ze musiało do tego dojść... Mieszkali wśród zwykłych obywateli przez wiele lat, by w ciągu kilku godzin zostać zmuszonymi do odejścia... a to i tak lepiej, niż ostatnio. Wtedy nikt nie był tak miły. Wtedy wszyscy byli "głupi i młodzi", zabijając się nawzajem pod wpływem emocji. Naczelnik jest w trudnej sytuacji. Pamiętając o tym, co wtedy się stało, musi jednocześnie podejmować odpowiednie decyzje i starać się nie dopuścić do powtórki... - nawet sam Generał nie był pewny, co do słuszności postępowania swojego przełożonego.
-W dodatku wysłano rozkaz o wypuszczeniu Carvera... - podjął zaraz Miyamoto, chcąc po prostu ujrzeć reakcję Chińczyka. Ku jego zniesmaczeniu, ten nawet się nie skrzywił, przyjmując wieść z całkowitym spokojem.
-Nikt ze zdrowym rozsądkiem się na to nie zgodzi... - podszedł do sprawy pragmatycznie i z sensem, co skłoniło chirurga do śmiechu.
-A od kiedy wojny są rozsądne? - podsumował pytaniem całą rozmowę. Żaden z nich nie próbował odpowiadać.
***
    -Naczelniku! Oddział wywiadowczy przesyła raport dotyczący poczynań wroga! - szczupły i niezbyt wysoki chłopak wpadł bez pukania do gabinetu dowódcy, gdzie praktycznie na całej ścianie przymocowana była bardzo dokładna mapa całego Morriden. Rudowłosy spojrzał ze spokojem na przejętego podwładnego, krzyżując ręce za plecami. Ruchem głowy nakazał mu się zbliżyć, co młodzieniec uczynił momentalnie, stając obok niego.
-Mów - zakomunikował krótko niebieskooki. Trzy miejsca na całej mapie zostały specyficznie wyszczególnione. Miracle City zakreślono czarnym okręgiem. Siedziba Połykaczy Grzechów, znajdująca się idealnie naprzeciwko stolicy, choć w bardzo dużej odległości oznaczona została czerwonym markerem. Ostatnim z kolej miejscem okazało się być więzienie dla Madnessów - Rainergard. Jego obszar określał zielony okrąg. Jeden szczegół w tym ostatnim dogłębnie przeraził posłańca i to do tego stopnia, że na kilka chwil zabrakło mu tchu. Od zakładu karnego bowiem, zielona, przerywana linia prowadziła prosto do kryjówki Połykaczy Grzechów. Na końcu tejże linii widniały inicjały "B.C.".
-Jęzora ci brakło, szczeniaku? Zejdź na ziemię, żołnierzu! - ryknął nagle brodacz, a cały misterny plan sprawiania wrażenia rozsądnego i opanowanego legł w gruzach. Przerażony posłaniec potrząsnął głową, przytomniejąc.
-Połykacze Grzechów ruszyli w naszym kierunku jedną, zwartą grupą. Poruszają się bezpośrednio w stronę Miracle City, lecz w ogóle nie widać u nich pośpiechu. Z łatwością przejęli już 5 osad, które stały im na drodze. Wygląda na to, że zatrzymują marsz podczas każdego szturmu. Jak do tej pory żadna z nich nie była w stanie stawić im oporu - rudowłosy mruknął coś pod nosem, obrzucając przeciągłym spojrzeniem posłańca.
-Nic dziwnego. Zapewne zamieszkujący je Połykacze Grzechów ochoczo dołączyli do ich bandy, bo nagle zauważyli, że ich cholerna duma jest raniona od wielu dekad. Raport szczegółowy! - zarządził zaraz Hariyama.
-Ostatni postój zarejestrowano o 14:33. Co dziwne, wokół nie było żadnych wiosek możliwych do przejęcia. Obecna liczebność wroga to 1213, wliczając tych, którzy dołączyli do nich podczas przemarszu. Naczelniku, ośmielę się coś zasugerować! Na chwilę obecną utracone przez nas osady nie są dość dobrze chronione. Moglibyśmy podjąć próbę odbicia ich i jednoczesnego zakleszczenia oddziałów nieprzyjaciela - zdawało się, że pewność siebie młodzieńca znacznie się zwiększyła z powodu zachowania przywódcy.
-Nie - wypalił bez zastanowienia Shigeru, wprawiając swojego rozmówcę w zakłopotanie. -Bachir działa w sposób pacyfistyczny. Jego celem jest przejmowanie kolejnych miast, unikając jednocześnie zbędnego rozlewu krwi. Straty cywilne byłyby znacznie poważniejsze, gdybyśmy spróbowali odzyskać wszystkie te wioski. Tym bardziej, że nasz przeciwnik próbuje wygrać wojnę w wielkim stylu, kończąc ją jedną, dużą bitwą. Ostatnia wojna była długa, ciężka i żmudna. Teraz Bachir ma zamiar pokonać nas bez partyzantki, bez zbrodni wojennych, bez jakiejkolwiek strategii rozbiorczej. Do tego stopnia próbuje nas poniżyć, że nie widzi, jak wielki błąd popełnia. Będziemy czekać. Pozwolimy mu na wypełnienie jego nierozważnego planu... i spacyfikujemy jego "armijkę"... bez zbędnego rozlewu krwi - stanowczość i determinacja Naczelnika wywołały dreszcze na plecach posłańca. Mężczyzna w ogóle nie martwił się tym, co czekało u progu. Jego doświadczenie wojskowe pozwoliło mu momentalnie wydedukować zamiary wroga i zdecydować o jego losie. Wydawało się, że brodacz był już duchem w momencie odniesienia druzgocącego zwycięstwa.
-Sygnał od grupy łączności! - wykrzyknął posłaniec, gdy tylko z słuchawki w jego uchu wydobył się głośny szum. -Odbiór! Co się dzieje? - rzucił momentalnie, wciskając maleńki przycisk na urządzeniu i wsłuchując się w treść przekazywanego mu raportu. Z każdą kolejną sekundą bladł coraz mocniej. Zdawało się już, że za moment legnie na podłodze, gdy nagle wymiana informacji zakończyła się. -Niemożliwe... - wydusił z siebie, zataczając się do tego stopnia, że musiał oprzeć się o ścianę, by nie upaść. -Cały oddział wywiadowczy został wyeliminowany... jednym atakiem - gorzki uśmiech pojawił się na brodatej twarzy Hariyamy.
-Tego się spodziewałem... Bachir nie zarządziłby postoju, nie mając w tym żadnego celu. Fakt, iż w pobliżu nie znajdowało się żadne miasto mówił sam za siebie. Wygląda na to, że mają kogoś, kto potrafi wykryć ukrywającego się przeciwnika... i kogoś, kto jest w stanie momentalnie go wyeliminować. Cholerne szczeniaki... Naprawdę myślą, że to im w jakiś sposób pomoże... - rudowłosy nie wyglądał wcale na zbytnio przejętego raportem, co jeszcze bardziej przeraziło posłańca. -Ile minie czasu, zanim tu dotrą? - zapytał ostro. Wokół jego ciała zaczęły się jarzyć mniejsze i większe iskry o zielonej barwie.
-Przy obecnym tempie... jeśli nie zrezygnują z przejmowania kolejnych miast... powinni się tu dostać w ciągu siedmiu dni - młodzieniec nie wiedział, co ma myśleć. Nie dość, że pierwszy raz miał okazję rozmawiać z Naczelnikiem, to okazał się on być zdecydowanie innym człowiekiem, niż się spodziewał.
-Koniec z obserwowaniem ich. Nie ma sensu próbować, skoro się tego spodziewają. Jeśli to już wszystko, odejdź - polecił jasno Shigeru, nawet nie spoglądając na posłańca, który skłonił się nisko i z mieszanymi odczuciami opuścił pomieszczenie. Gdy tylko zniknął, niebieskooki westchnął ciężko, uspokajając wzburzoną energię duchową.
-Co się ze mną dzieje? Doskonale wiedziałem, że za chwilę zostaną wykryci i zdjęci... Dlaczego ich nie ostrzegłem? Mogłem kazać im się wycofać... Myślałem, że to już za mną ale... moje "dawne ja" wciąż we mnie tkwi - swego rodzaju wyrzuty sumienia uderzyły w głowę umięśnionego mężczyzny, wywołując w nim nostalgiczny nawrót wspomnień.
***
     -Wroga armia w polu widzenia! Kierują się frontalnie w stronę stolicy! - wykrzyknął mężczyzna na murach, przykładający długą, rozsuwaną lunetę do oczodołu. Półtora tysiąca sylwetek widniało na horyzoncie, maszerując pośród piasków pustyni. Widniejące po obu ich stronach formacje skalne zdawały się wytyczać Połykaczom Grzechów widoczną ścieżkę, prowadzącą do bram Miracle City. Każdy z przeciwników Gwardii maszerował w tym samym tempie, nie wydając z siebie najmniejszego odgłosu. Ich cichy chód napawał swego rodzaju przerażeniem, lecz również... wzbudzał podziw. Podziw dla determinacji tych, których tłamszono i poniżano od wieków, a którzy mimo wszystko gotowi byli do walki przeciwko dziesięciokrotnie większym oddziałom ich przeciwników.
     Zatrzymali się. Wszyscy. Jednomyślnie. Za osłony mając piętrzące się ku niebu skały. Czekali, bowiem takie było życzenie ich przywódcy. Czekali na swoich oponentów. Czekali już od wieków i wiedzieli, że nawet kilka dni dłużej nie będzie żadną znaczącą różnicą. Obserwujący ich z murów gwardziści przełykali ślinę, będąc pod wrażeniem opanowania Połykaczy Grzechów. Nikt z nich nie czuł bowiem strachu, czy też niepewności. Wszyscy przybyli pod mury stolicy Morriden, by w jednej bitwie uwolnić cały swój ból i całą swą nienawiść.
***
     Naczelnik bez słowa wstąpił na długie, prowadzące na sam szczyt muru miasta schody, odwracając się plecami do cierpliwie czekającej armii wroga. Praktycznie cała główna ulica, przylegająca do zachodniej bramy zalana była przez dokładnie 15 tysięcy członków Gwardii Madnessów, którzy to w ciszy i skupieniu oczekiwali słów przywódcy. 
-Wyciągnęliśmy do nich rękę na znak pojednania! - ryknął nagle rudowłosy, a jego głos odbił się w pobliskich alejach. Ewakuacja ludności cywilnej oraz najmniej doświadczonych członków Gwardii przebiegała bardzo sprawnie. Hariyama wiedział, że będzie mógł poprowadzić bitwę bez konieczności zwracania uwagi na osoby postronne. -Co zrobili oni? Unieśli się wyimaginowaną dumą, uznając się za pokrzywdzonych i schowali się w swoich norach! Napluli nam w twarz, przez te wszystkie lata żyjąc żądzą zemsty za to, że broniliśmy naszych rodzin! Teraz jednak przelała się czara goryczy! Sposób, w jaki potraktowali jednego z nas... Sposób, w jaki obeszli się z jego ciałem... Ci, którzy stoją na u progu naszego domu nie zasługują już, by traktować ich na równi z nami! Będziecie milczeć? Będziecie zaciskać pięści, gdy ci głupcy zaczną mordować wasze żony? Wasze dzieci? A może zdecydujecie się dać tym łajzom honorową śmierć?! - chóralny okrzyk tysięcy osób przeskoczył przez mury Miracle City, łącząc się z wiatrem pustyni.
-Widzę pośród was tych, których już raz prowadziłem na wojnę... Widzę, jak niewielu ich pozostało. To do całej reszty kieruję swoje pytanie... Żołnierze! Po co żyjemy? - wydarł się na całe gardło brodacz. Siła jego głosu była imponująca. -Poprzedni Naczelnik zadał mi niegdyś to pytanie. Wtedy bez zastanowienia odpowiedziałem: by znaleźć swoje miejsce na świecie... Wyśmiał mnie, jak gówniarza i zdecydował, że nie ma sensu kontynuować tej rozmowy. To był ten dzień, gdy wyznaczył mnie na swojego następcę. Dzisiaj, po tak wielu latach wiem już, jaka jest odpowiedź! Każdy z nas, każdy bez wyjątku żyje po to, by chronić! Chronimy swoich bliskich, chronimy swój dom, chronimy swoje poglądy i swoje wspomnienia. Wy wszyscy stoicie tu ze mną, by móc coś ochronić. Kiedy otworzy się ta brama... Kiedy zaczniecie zabijać naszych wrogów... pamiętajcie o tym, że nawet, jeżeli nie będziemy traktować ich na równi z nami... oni też żyją. Oni też chcą coś ochronić! I to właśnie ta wola zmusiła ich, by stoczyć tak beznadziejną walkę... - głośne skrzypienie towarzyszyło otwarciu się ogromnej bramy, której obydwa skrzydła ukazały Gwardii Madnessów majaczącą w oddali wrogą armię. -Idźcie po zwycięstwo! - krzyknął Shigeru, w czym zawtórowali mu jego gwardziści, z determinacją i gniewem ruszając w pole.
     Naczelnik wolnym krokiem dotarł do samej krawędzi muru, ustawiając się pomiędzy wpatrującymi się w przeciwników obserwatorami. Z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej oczekiwał zderzenia obu armii. Jego niebieskie oczy natychmiast utkwiły w stojącym na szczycie jednej ze skał Bachirze, który w podobnej pozie spoglądał na niego. Nawet pomimo swojego bitewnego doświadczenia, Hariyama nie mógł spodziewać się tego, co nastąpiło po kilku sekundach. W jednej chwili bowiem czaszki czterech, stojących na murze wartowników zostały przebite od tyłu i... rozsadzone od środka.
-Flanka? Jakim cudem? Kto byłby w stanie przebić barierę i jednocześnie doprowadzić atak do celu? - mężczyzna ze zdziwieniem obrócił się w kierunku, z którego nadleciało... "coś", lecz nic nie dostrzegł. W tym właśnie momencie poczuł potężne ukłucie w lewym boku, którego impet odsunął go na kilka metrów w bok. Gdyby nie niesamowicie krótki czas reakcji i doskonała kontrola nad ciałem, brodacz mógłby doznać naprawdę poważnych obrażeń. On jednak zdołał dokonać czegoś nieprawdopodobnego. Zatrzymał przedmiot, który wbił się w jego ciało... zaciskając wokół niego mięśnie z taką siłą, by odebrać mu pęd. Shigeru bez zastanowienia rozluźnił je już po paru sekundach, wskutek czego "wystrzelił" ciało obce ze swojego wnętrza. Na jego otwartą dłoń upadł podłużny i cienki pocisk, ciągnąc za sobą małą strużkę krwi.
-Snajper, co? - warknął zdenerwowany. Gwałtownie zacisnął pięść, dosłownie miażdżąc nią ołowiany przedmiot. Jednocześnie całe jego ciało otoczyła zielona aura mocy duchowej, której niepohamowana potęga rozbiła na kawałki kilkumetrowy fragment muru. Naczelnik z rozgniewaną twarzą obrócił się w stronę widniejącego w oddali przywódcy Połykaczy Grzechów.

Koniec Rozdziału 76
Następnym razem: Bruce Carver

2 komentarze:

  1. Heh... Jak naczelnik się wkurza to całe otoczenie jest w niebezpieczeństwie ;) bardzo dobrze i naturalnie przedstawiłeś przygotowania do bitwy. Szczerze, nie sądziłem, że tak szybko do niej dojdzie :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, taki typ postaci :P A co do samej wojny, to prowadzona jest właśnie na zasadzie blitzkriegu - szybkie, zdecydowane uderzenie z pełną mocą, połączone z pacyfikowaniem mijanych po drodze terenów ^^

      PS.
      Ten arc ogólnie jest bardzo dynamiczny, więc przyzwyczajaj się ;)

      Usuń