sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 68: Alkoholik

ROZDZIAŁ 68

     Wszystko jakby zwolniło... Opadający ku ziemi deszcz noży przecinał powietrze. Ustawione na identycznej wysokości ostrza nie pozwalały na przeniknięcie pomiędzy swoistą barierą. Giovanni dobrze o tym wiedział. Momentalnie w jego prawej dłoni pojawił się srebrny glock. Włoch pociągnął za spust bez chwili zastanowienia. Wypuszczony przez niego pocisk złamał szpikulec, który przebijał stopę niebieskowłosego. Pozostawiwszy raptem kilka centymetrów metalu ponad powierzchnią buta, mężczyzna mógł już swobodnie unieść nogę, oddzielając ją od ostrza. Skupiwszy dużą ilość mocy duchowej w drugiej kończynie, odbił się w tył z zawrotną prędkością, chcąc uniknąć śmiercionośnego, metalowego gradu. Tylko jeden, najbardziej wysunięty nóż przeciął jego ramię, tworząc długą i głęboką ranę praktycznie na całej lewej ręce. W tym samym momencie trysnęła krew, a fala pocisków wbiła się w podłogę, tworząc idealnie okrągłe pole. Pieczęć z sufitu zniknęła zaraz po tym. 
-Cholera, co to było? Pułapki? Coś w rodzaju miny? Czyżby oddziaływało na ruch? Nie... Verner aktywował tę dużą zdalnie, lecz na mnie nie zareagowała - pomyślał młody Boccia, z grymasem bólu tamując krwawienie z ręki dzięki mocy duchowej. Podobnie zrobił z przebitą stopą. Gdy jednak postawił jeden krok przed siebie, nie mógł wytrzymać. Zasyczał przeciągle, spoglądając na ranną kończynę.
-Wygląda na to, że jakieś odłamki metalu pozostały w środku. Cóż, zawsze mogłem mieć znacznie większe w całym ciele, więc chyba nie powinienem narzekać - z gorzkim uśmiechem pokierował spojrzenie w stronę drzwi, którymi wyszedł zdrajca. -Nie mogę teraz odejść. Jeśli nie będę miał żadnych dowodów, nikt nie ukarze Vernera... Muszę przynajmniej dowiedzieć się, co tu się dzieje - z takim postanowieniem ruszył wolno w kierunku przejścia, lekko tylko popychając wrota. Powitał go dziesięciometrowy, pusty korytarz, na którego końcu widniały kolejne drzwi... otwierane do wewnątrz. Sam ten fakt sprawił, że Włoch zaczął coś podejrzewać. Dobywszy drugiego glocka, zatrzymał się tuż przed bramą, zamykając oczy i skupiając się. Westchnął lekko, tworząc niewielki obszar absolutnego słuchu zaraz za drzwiami.
-Nie słyszę oddechu ani nawet bicia serca. Powietrze porusza się w nienaturalny sposób... Co najmniej dwie osoby stoją zaraz za przejściem... - prędko dezaktywował swą umiejętność, ciągnąc za klamkę przy pomocy lewej lufy. Wolno ruszył przed siebie, przechodząc przez otwór. Reszta wydarzyła się niepojęcie szybko. Dwóch przeciwników, definitywnie humanoidalnych czekało na niego po lewej i po prawej stronie od wejścia. Niebieskooki nie próbował nawet się im przyjrzeć, gdyż jednomyślnie rzucili się w jego stronę. Niezwykle skrócony, strzelecki czas reakcji mężczyzny pozwolił mu skrzyżować ręce na klatce piersiowej... i wystrzelić jednocześnie z obu pistoletów. Dwie lufy posłały dwie kule, które w dwie dziesiąte sekundy przebiły się na wylot przez dwie czaszki... by natychmiast rzucić na podłogę dwa ciała. Dopiero wtedy Giovanni miał okazję przyjrzeć się swoim ofiarom, a gdy to zrobił... zamarł. Oponenci wyglądali identycznie. Mieli całkowicie bladą skórę, lekko zaokrąglone i pozbawione nawet milimetra owłosienia głowy oraz całkiem muskularne ciała. Na większej części ich skóry widniały linie, przypominające naczynka krwionośne, jednakże o sinej barwie. Kolejną ciekawostką był fakt, że dwaj zupełnie nadzy wrogowie byli pozbawieni narządów rozrodczych.
-Co to do diabła jest? Mimo iż wyglądają, jak wyglądają... to przecież nie są ludzie! - zszokowany okularnik spojrzał w przerażające, całkowicie pozbawione wyrazu, czy życia oczy. Ciała szkliste miały nieskazitelnie czarną barwę. Nie było podziału na tęczówkę i źrenicę - złączone w jedną całość świeciły czerwienią. Delikatne rysy twarzy "klonów" przerażały jeszcze bardziej. Boccia całkowicie nie spodziewał się jednak tego, co zastał wewnątrz dużego, kwadratowego pomieszczenia. Wzdłuż wszystkich ścian, jedna obok drugiej, umiejscowione były dziesiątki przeszklonych od zewnątrz kapsuł. W każdej z nich, w stanie pewnego zawieszenia spoczywały twory bliźniacze do dwóch pokonanych. Oczy wszystkich klonów były zamknięte. Do ich skóry przyczepione zostały grube, czarne igły, będące zakończeniami długich kabli, wychodzących z wnętrza obudowy.
-Nie mogę w to uwierzyć... - mężczyzna ze zdziwieniem wkroczył wgłąb pomieszczenia, przyglądając się kolejnym anemicznym podobiznom człowieka. Dopiero teraz zauważył, że żaden z nich nie posiada paznokci. -40. Gdybym musiał walczyć z wszystkimi na raz, mogłoby być naprawdę ciężko, zważywszy na stan mojej ręki i nogi - to, co wydarzyło się po chwili można było śmiało określić, jako kwintesencję czarnego humoru. W jednej chwili zamknięci w pojemnikach, sterylni i nadzy wrogowie otworzyli swe pozbawione wyrazu oczy... jednomyślnie spoglądając na niebieskowłosego.
***
      Gdy tylko Generał otworzył oczy, znajdował się... na ulicach Silverbridge dokładnie pięć lat wcześniej. Kilka chwil minęło, nim niebieskooki uświadomił sobie ten fakt. Ludzie, którzy krążyli wokół przenikali przez niego, jakby w ogóle nie istniał. Instynktownie chciał otoczyć swoje ciało powłoką duchową, lecz... nie mógł tego zrobić.
-Co się dzieje? - najprostsza możliwa myśl przeszła przez jego głowę. Rozejrzał się dookoła z dezorientacją i w tym właśnie momencie ujrzał... siebie. Młodsza o pięć lat wersja blondyna, nie posiadająca jeszcze maleńkiej bródki przeszła tuż obok niego. Przez prawe ramię mężczyzny przewieszona była znajoma, czarna torba podróżna, a na jego twarzy widniał optymistyczny uśmiech.
-To wtedy... Sam początek, co? Nie mogąc znaleźć pracy we Francji, spakowałem rzeczy, zostawiłem za sobą wszystko, co miałem, zerwałem wszelkie kontakty... i przypłynąłem do USA. Ta... Nie było mnie stać nawet na przelot samolotem. Do Silverbridge dostałem się stopem. Wtedy jeszcze myślałem, że wszystko się ułoży... - obecna postać Noailles'a spochmurniała widocznie, widząc widma przeszłości, które napełniały go złymi wspomnieniami. Z goryczą podążył w ciszy za swoim dawnym "ja", próbując sobie przypomnieć, co wydarzy się za kilka chwil. Jego "bliźniak" przeszedł jeszcze parę metrów, aż w końcu usiadł na ławce przed wejściem do marketu, gdzie wyciągnął z kieszeni stary telefon komórkowy. Energicznie wybrał odpowiedni numer, na co obecny Generał jedynie spuścił głowę z goryczą.
-Znajomy, którego poznałem przez Internet obiecał, że załatwi mi pracę u swojego szefa. Że też tak łatwo mu zaufałem... Jak mogłem być aż tak głupi? Dopiero na miejscu okazało się, że "praca" polega na handlu narkotykami. Dobre sobie! Nawet jej nie dostałem. Kiedy spróbowałem się do niego dodzwonić, odebrał jego adwokat. Lance'a zamknęli w ciupie, gdy przylazł na głodzie do sklepu spożywczego, chcąc kupić w nim działkę. Na komendzie wyśpiewał wszystko, gdy obiecali mu dragi w zamian za informacje. Co za cholerny głupek... - w miarę jak mężczyzna przypominał sobie bieg następujących po sobie wydarzeń, w tle toczyła się burzliwa, druzgocąca rozmowa pomiędzy jego młodszym "bratem", a prawnikiem. Niebieskooki czuł się dziwnie, stojąc z rękoma w kieszeniach nad upadłym na duchu "klonem" z przeszłości.
-I czym się niby przejmujesz, co? Będzie tylko gorzej... - przyznał z goryczą, choć wiedział, że nikt go nie usłyszy.
     Obraz rozmazał się, przenosząc w czasie o kilka kolejnych dni. Tym razem Jean pojawił się w nocy w ciemnej uliczce, stając za trzema czarnoskórymi mężczyznami. Banda zbójów okopywała bezlitośnie zwiniętego na ziemi blondyna, który tylko bezradnie zasłaniał swoją twarz. Nie był przygotowany na to, co się stało. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciężkie potrafi być życie w "kraju wielkich możliwości". Jeden z murzynów trzymał w dłoni portfel wyjęty wcześniej z kieszeni przyjezdnego Francuza. Prychnął ze wzgardą, gdy znalazł w nim tylko jeden, 100-dolarowy banknot.
-Zupełnie, jak w tych wszystkich durnych opowieściach o kimś, kto został milionerem, będąc żebrakiem. Myślałem, że tak niewiele kasy mi wystarczy. Myślałem, że dostanę pracę. Że osoba, której nigdy w życiu nie widziałem na oczy pozwoli mi u siebie zamieszkać. Straciłem w jednej chwili nadzieję, pieniądze i perspektywy. Zabawne... Zupełnie nie jest mi smutno, kiedy na to patrzę. To trochę tak, jakbym traktował tego chuderlawego wymoczka, jak inną osobę... - kolejna refleksja przepływała przez głowę Generała w akompaniamencie głuchych, zduszonych jęków.
     Wspomnienia mężczyzny powędrowały jeszcze dalej. Mógł już dostrzec samego siebie, próbującego zasnąć na przystanku autobusowym. W podartych ubraniach, trzęsącego się z zimna... próbującego się ogrzać butelką czystej. Po policzkach dawnego Noailles'a spływały łzy. Za każdym razem, gdy czuł, że nie powstrzyma już szlochu, brał kilka potężnych łyków alkoholu. Każdy haust pozwalał mu na kilka chwil zapomnieć o tym, że na własne życzenie zniszczył sobie życie. Że został całkowicie z niczym. Skulony na ławce uśmiechał się sam do siebie, chichocząc co jakiś czas, jakby postradał zmysły.
-To chyba właśnie ta butelka była przełomowa. W sklepie była inwentaryzacja, wszystkie maszyny zostały wyłączone... Łatwo było ją ukraść. Chyba pierwszy raz poczułem tak ogromną ulgę, kiedy urżnąłem się, jak świnia. Przynajmniej było mi ciepło... i wesoło... i pusto - podsumował posiadacz małej bródki z gorzkim grymasem na twarzy.
     Było już późno po południu. Cuchnący, spocony i zarośnięty Francuz zataczał się po całym chodniku, w dłoni trzymając otwartą butelkę wódki, a pod pachą dzierżąc drugą - zamkniętą. Czerwony nos i przekrwione oczy mężczyzny obrzydzały mijanych ludzi, którzy przypadkowo potrącani ramieniem, odpowiadali agresją lub - w najlepszym wypadku - pogardą. Obecny Generał towarzyszył swojemu wcieleniu w milczeniu. Widział doskonale, gdzie idzie. Za rogiem wznosił się bowiem wielki, gotycki kościół. Otwarta brama w ogrodzeniu zachęciła pijanego do przekroczenia jej. Nie wiedzieć czemu wszedł do środka, nie zamykając za sobą potężnych drzwi. Nie zauważył siedzącego w konfesjonale, świeżo upieczonego kapłana, który patrzył na niego za zdziwieniem. Pijak ledwo szedł, lecz śmiało kierował się w stronę ołtarza, by tuż przed nim upaść na kolana i przeżegnać się z flaszką w ręku. Niepoczytalny alkoholik wybuchł płaczem, duszkiem dopijając zawartość butelki, którą to z gniewem rzucił za siebie. Dźwięk tłuczonego szkła wypłoszył z konfesjonału zlęknionego, prawie całkowicie pozbawionego tkanki mięśniowej duchownego.
-Czy wszystko dobrze? Mogę ci jakoś pomóc? - zaproponował nieśmiało, lecz szczerze Riddler, kucając przy bezdomnym. Ten nie wydawał się skory do dzielenia trosk i zmartwień.
-Ty... To ON cię tu przysłał, tak? - krzyknął obłąkańczo pijak, wskazując palcem na wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa. -Nienawidzi mnie, wiem o tym! Sam nie może, więc ciebie przysłał, tak? Kazał ci mnie zniszczyć! No dalej, kurwa, przyznaj się! Opluj mnie, wyrzuć mnie stąd! No? Pokaż, co w tobie siedzi, kurwi synu! - wydarł się zapłakany, przerażając młodego kapłana.
-Nie wiem, o czym mówisz... ale Bóg cię kocha, nawet jeśli czasem napotykasz w swym życiu trudności. Pozwól sobie pomóc, przyjacielu. Odłóż tę butelkę. Porozmawiajmy... - przełknąwszy ślinę, próbował przemówić menelowi do rozsądku. Stanowczo położył rękę na jego ramieniu, lecz w tym momencie pijak odwinął się, uderzając go w twarz. Słabo zbudowany ksiądz upadł na podłogę. Nieubłagany los sprawił jednak, że Francuz wypuścił z rąk flaszkę wódki, która roztrzaskała się o podłogę.
-Nie! Nie, nie nie! To twoja wina! To ty i ten twój hycel! Wszystko mi zabraliście, ale jeszcze wam mało! - wydarł się histerycznie Jean, płacząc, jak małe dziecko. Bez chwili wahania rzucił się na rozbite naczynie, ręką odsuwając kawałki szkła. Bez cienia wstydu, a być może nawet świadomości własnych czynów zaczął zlizywać wódkę prosto z podłogi.
-Ty cholerny głupcze! Ślepa pokrako, dlaczego nie mogłeś ten jeden, jebany raz posłuchać głosu rozsądku?! - obecny Generał z gniewem uderzył pięścią w jedną z ław. -Thomas cały czas chciał pomóc. Przychodziłem prawie co drugi dzień. Zawsze o tej samej porze. Zawsze zalany i zły. Sam nie wiem, dlaczego po pijaku ciągnęło mnie do kościoła. Może faktycznie żałowałem tego, kim się stałem? Może naprawdę chciałem pomocy? Naprawdę trudno mi uwierzyć, jak wyrozumiały byłeś... przyjacielu - wypowiadał się w myślach na temat swój i Riddlera.
     Następny przeskok czasowy raz jeszcze osadził go na kościelnej posadzce, lecz tym razem podczas niedzielnego nabożeństwa. Setki ludzi zajmowały rzędy ław, nieliczni stali pod ścianą. Wszyscy wsłuchiwali się w kazanie nowego, "nieotrzaskanego" ze swoimi obowiązkami kapłana, który podczas swej mowy zdawał się całkiem odrzucić obawy i strach. Niebieskooki z przykrością uświadomił sobie, co stanie się za chwilę. I stało się. Drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzone kopniakiem pijanego Francuza, którego poklejone włosy tworzyły paskudną mieszankę z długą na kilka centymetrów, mokrą od wódki brodą. Chwytając w prawą dłoń gąsior w połowie pełnej flaszki, wtoczył się do środka, na całe gardło śpiewając Marsyliankę - hymn narodowy Francji. Ledwo stojąc na nogach i zataczając się raz po raz, ruszył w stronę ołtarza, ściągając na siebie pogardliwe, oburzone spojrzenia parafian. Bez cienia wstydu przymierzył się do pokonania dwustopniowych schodów, które dzieliły go od podium, z którego przemawiał Thomas. Pierwszy krok okazał się jednak być ostatnim. Śmierdzący i brudny Noailles stracił równowagę, upadając na dywan z flaszką. Zaśmiał się głośno, gwałtownie i gburowato, palcem wskazującym wskazując namalowane na kopułowatym suficie anioły, po czym wciągnął w siebie dużą część zawartości butelki. Uniósłszy chwiejącą się głowę, nagle całkowicie stracił kontakt ze światem. Z otwartych ust zaczęły wypływać cuchnące, żółtawe wymiociny, które zalały brodę i ubrania pijaka. Ktoś krzyknął w reakcji na nieprzyjemne wydarzenie, lecz tylko jedna osoba poszła po rozum do głowy. Ks. Thomas Riddler wyskoczył z ambony, momentalnie znajdując się przy "nieobecnym" alkoholiku i obracając go na bok aż do pozycji bocznej. Nie interesował go fakt, że klęczał w treści żołądkowej żałosnej podróbki człowieka. Nie interesowało go, że tym samym płynem umazał nagie dłonie oraz stułę. Nie interesowały go oburzone spojrzenia parafian. Dla niego liczyła się tylko i wyłącznie pomoc.
-Tylko ty jeden pomyślałeś o tym, że mogłem zadławić się na śmierć własnymi rzygami... Nieważne, jak patetycznie to brzmi, ale uratowałeś życie wrakowi człowieka, narażając się na gniew kilku tysięcy innych. Gdybym tylko wtedy potrafił ci się odwdzięczyć... - po raz pierwszy oczy Generała zaszkliły się, a on sam uniósł swe spojrzenie na wymalowany aniołami sufit, pociągając nosem.
     Raz jeszcze obraz zmienił się. Brodaty, cuchnący i brudny, choć przynajmniej już nie od własnych wymiocin Francuz zbudził się w małym pokoju, przykryty białą kołdrą. Nad jego łóżkiem wisiał krzyż. Znajdował się na plebanii, choć jego wyraz twarzy nie zwiastował szybkiego połączenia faktów. Potworny ból głowy - kac - odwiedził człowieka, który upijał się od wielu tygodni, by uciec od swoich problemów w ciepłe i spokojne miejsce. Drzwi pokoju otworzyły się, a przez nie wszedł do środka znajomy kapłan, dzierżący w dłoniach czystą szklankę i dzbanek zimnej wody. Nalawszy do pełna, podał napitek pijakowi, który w kilka chwil opróżnił calutkie naczynie.
-Czego ty ode mnie chcesz, do diabła? Nie powiedziałem ci, żebyś się ode mnie odwalił? - brodacz niezbyt miło wynagrodził wysiłki księdza, lecz ten wcale nie czuł się urażony. Jego anielska cierpliwość i poświęcenie nie miały sobie równych.
-Wiesz... Na początku chciałem ci pomóc, ale teraz... sam chciałbym prosić cię o pomoc - zaczął sprytnie długowłosy, całkowicie dezorientując skacowanego gościa.
-Z jakiej to niby racji? Nagle zaczynasz zgrywać mojego kumpla? Pierdol się! Wychodzę! - zakrzyknął bez najmniejszych śladów kultury pijaczyna, lecz duchowny powstrzymał go ruchem ręki.
-Czy zechciałbyś zostać moim kościelnym? - zapytał tak niespodziewanie, że nawet obecny Generał zaśmiał się pod nosem.

Koniec Rozdziału 68
Następnym razem: Styl Pijanego Mistrza

2 komentarze:

  1. A to ciekawe... Że też Riddler był kiedyś takim miłym duchownym! Aż dziw bierze, że później okaże się... No, sam wiesz jaki ;) rozdział jak najbardziej na plus! Bardzo żal mi się robiło biednego francuza.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wywołałem u ciebie tyle emocji ;) Nie jest to jednak bynajmniej koniec historii ^^

      Usuń