czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 66: Jedenaste Przykazanie

ROZDZIAŁ 66

     -Na razie, Nii-sama... - mruknął pod nosem młody Okuda, otwierając rozsuwane drzwi i szykując się do wyjścia. Gdy jednak postawił krok na klatce schodowej, poczuł ucisk wokół szyi, który rósł na sile tym bardziej, im bardziej nastolatek parł do przodu. Ze zdziwieniem, lecz również irytacją dostrzegł połyskującą smycz z mocy duchowej, której koniec wystawał bezpośrednio z wnętrza dłoni Yashiro. Rudowłosy chłopak siedział po turecku na podłodze, z nadzwyczajną satysfakcją "myląc" brata z psem.
-Nie. Tak. Prędko - wyartykułował dobitnie starszy kosiarz, a widząc groźne spojrzenie albinosa dodał: -Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie wyjaśnisz czegoś kochanemu braciszkowi... więc do nogi i siad! - puenta zielonookiego skutecznie wyprowadziła z równowagi białowłosego. Rinji z rozmachem obrócił się na pięcie, w ruchu materializując swą kosę w prawej dłoni. Z perfekcyjnym piruetem posłał swą broń w powietrze, a ta ruszyła w kierunku rudzielca, rotując niby rzucony bumerang. Chłopak z bandaną uśmiechnął się figlarnie, po czym... gołą ręką chwycił pędzący oręż bezpośrednio za ostrze. Kosa niebieskookiego zatrzymała się momentalnie, drzewce drgnęły lekko... a Yashiro bez zbędnych ceregieli pociągnął za smycz. Białowłosy, który nie zdążył jeszcze złapać równowagi po wykonanym piruecie, stracił ją do reszty, wzlatując do góry. W ogóle nie dotykając ziemi został przyciągnięty przez brata, niczym złapana na haczyk ryba i momentalnie usadzony na podłodze. Otrzymawszy kosę z powrotem, sfrustrowany nastolatek zdematerializował ją.
-Czego chcesz? - burknął niemiło, niczym skarcony dzieciak, odwracając głowę na bok, by nie musieć patrzeć na członka rodu.
-Niczego szczególnego... - mruknął rudy, owijając duchową smycz wokół knykci tyle razy, by nie dać bratu zbyt dużego pola manewru. -Pomyślałem tylko, że chwilę porozmawiamy. Praktycznie od tygodnia w ogóle się do mnie nie odzywasz. Zrobiłem coś nie tak? No wiesz, poza uwiązaniem cię na smyczy i miotaniem tobą w powietrzu, bo do tego się już chyba przyzwyczaiłeś... - zaśmiał się zielonooki, jakby nigdy nic.
-Gdybym miał się przejmować wszystkim, co zrobiłeś, już dawno poszedłbyś na ścięcie... - fuknął obrażony albinos, na co Yashiro pokiwał mu palcem wskazującym przed samym nosem, kląskając przy tym, niczym przy małym dziecku. Zacisnąwszy zęby ze złości, Rinji natychmiastowo uderzył go w dłoń, spychając ją na bok. -Możesz przestać mnie wkurwiać?! - wydarł się w końcu niebieskooki, wreszcie spoglądając w twarz starszemu przedstawicielowi rodziny. Nie spodziewał się powagi, jaką sobą przedstawiał. Zamilkł momentalnie, wpatrując się w podłogę. -Nie chciałem... - wymamrotał po chwili przygaszonym głosem.
-To nic, każdy ma humory... - rudzielec dobrze rozumiał nastolatka. W końcu znał go od lat. -Niemniej jednak, nie powiesz mi chyba, że wszystko w porządku, prawda? - drążył temat, próbując uzyskać jakąkolwiek reakcję. Niebieskooki milczał, jak grób. -Całymi dniami włóczysz się po mieście bez celu, czasami udasz się sprawdzić jakieś zgłoszenie i pozabijasz Spaczonych... ale nic więcej. Wcześniej tak nie było, prawda? - kontynuował Yashiro, bacznie obserwując mimikę młodszego Okudy. -Już od jakiegoś czasu nic mi nie opowiadałeś o Naito... Wszystko u niego dobrze? - dziwny grymas pojawił się na twarzy białowłosego. Rinji bez słowa jeszcze bardziej pochylił głowę, kciukiem naciągając sobie czapkę na całe oczy. 
-Tak... - mruknął cicho, ledwo słyszalnie. Starszak przyjrzał mu się uważnie, lecz nie skomentował jego zachowania.
-Na pewno? To dlaczego już was razem nie widuję? - spytał zielonooki. W tym momencie ujrzał strużki wypływające spod naciągniętej czapki białowłosego.
-Jest... zajęty. Ma dużo pracy w szkole... - ledwo wycharczał niebieskooki.
-Ma teraz wakacje... - wyłonił kłamstwo młodszego brata bez najmniejszego trudu. -Wcale nie jest dobrze, prawda? - zapytał twierdząco, ręką odsuwając materiał z oczu Rinji'ego. Przez zaciśnięte powieki nastolatka przedostawały się łzy.
-Tak... - potwierdził ledwo, słabnącym głosem, po czym opowiedział mu wszystko od początku do końca. O batalii z Połykaczem Grzechów, o zmasakrowaniu całej ich trójki, o stanie Kurokawy i swoim poczuciu winy, o niemożności spojrzenia mu w oczy, o niewiedzy na temat tak powszechny, jak... przyjaźń.
***
     Długowłosy blondyn najpierw połączył ze sobą obydwie stopy, by po chwili odsunąć na bok prawą. W następnym momencie nakreślił nią swoisty półokrąg, ustawiając ją z tyłu. Lewą, zgiętą w łokciu rękę uniósł przed sobą na wysokości twarzy, zaś prawą utrzymywał nad linią bioder. Obydwie dłonie zagiął tak, by wyprostowany został jedynie początkowy fragment palców - wysunięte do przodu zostały środkowe knykcie, zamiast pierwszych. Ta krótka faza przygotowań rodem z filmów o sztukach walki pozwoliła Riddlerowi całkowicie oczyścić swój umysł. Jego srebrne oczy z determinacją posłały ostre spojrzenie w stronę czekającego na atak Francuza. Całe ciało poruszyło się w tym samym momencie, w idealnej harmonii. Zdawało się, że Połykacz Grzechów perfekcyjnie kontroluje każdy, najmniejszy nawet mięsień. W mgnieniu oka wykonał swój specyficzny ruch, przywodzący na myśl ślizg. Praktycznie nie uginając nóg, pojawił się tuż przed swoim wrogiem.
-Sposób, w jaki układa swoje ręce... czyni je o wiele bardziej niebezpiecznymi od pięści. Uderzenie zwykłą pięścią kwalifikuje się jako użycie broni obuchowej. Przy takim ułożeniu dłoni... to zupełnie tak, jakby dźgał mnie jednocześnie ośmioma nożami. To jest właśnie twoje Kung-fu, Thomas? - Noailles przeanalizował sytuację, nim posypał się na niego grad niezwykle szybkich, śmiercionośnych ciosów. Z lekkim zdenerwowaniem na twarzy, natychmiastowo zaczął parować każdy cios... kolanami. Używając naprzemiennie lewego lub prawego, przyjmował na nie każde mordercze uderzenie kapłana. Starcie blondynów wyglądało tak, jakby każdy z nich posiadał po dziesięć rąk i dziesięć nóg. Niezwykle szybkie, wyćwiczone przez lata ruchy wreszcie mogły się na coś przydać. Każde zderzenie knykci Thomasa z twardymi, jak stal rzepkami Jeana wieńczył głośny, pusty huk, niby strzał z rewolweru.
-Co za niesamowita siła... Wykorzystuję tyle energii, by wzmocnić moje nogi, a mimo wszystko ledwo udaje mi się uniknąć pęknięcia kości. Jesteś o wiele silniejszy, niż ostatnim razem... - po twarzy blokującego Generała spływały kropelki potu. Z dużym trudem udawało mu się nadążyć za nieludzkimi wręcz "dźgnięciami" duchownego. Podczas ich wymiany, gorączkowo starał się wymyślić jakikolwiek sposób, by powstrzymać nawałnicę uderzeń. By przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Aż w końcu ryzykowny pomysł zrodził się w jego umyśle.
     Kumulując energię duchową w mięśniach brzucha, wciągnął go do granic możliwości, czekając na odpowiedni moment. Gdy w końcu nadarzyła się okazja, momentalnie wydął organ... posyłając przed siebie silną falę uderzeniową przy pomocy emisji. Tak, jak planował, podmuch odepchnął go do tyłu na jakieś dwa metry, minimalnie tylko zachwiawszy postawą Połykacza Grzechów. Riddler bez chwili zastanowienia doskoczył do oponenta jednym susem, wymierzając kolejny "dźgający cios" w jego stronę. Niestety niebieskooki miał już teraz wystarczająco dużo czasu na reakcję. W chwili, gdy knykcie duchownego miały już wbić się w mostek mężczyzny, ten... całkowicie zniknął. Srebrne oczy kapłana z zaskoczeniem dostrzegły, jak na jego wyprostowanej w ataku ręce stoi sam Francuz, utrzymując się tylko na prawej nodze. Impet własnego ruchu nie pozwolił długowłosemu odpowiedzieć wystarczająco szybko. Wykonawszy szeroki zamach prawą nogą, Jean trafił niskim kopnięciem prosto w policzek przeciwnika, którego siła ciosu wyrzuciła do tyłu. Połykacz Grzechów wpadł prosto w jedną z ław, dosłownie łamiąc ją na pół i wzbijając tym samym tumany kurzu. Noailles tym czasem delikatnie wylądował na podłodze, rozciągając nogi.
     -Wybacz mi mój Panie, albowiem zgrzeszyłem pychą, lekceważąc mego rywala! - rozległo się doniosłe wołanie Thomasa. Gdy chmura kurzu opadła, mężczyzna ujawnił się w całej swojej okazałości. Choć nie posiadał żadnych widocznych śladów zranienia, złamana, najeżona drzazgami ława rozdarła jego czarną sutannę prawie na całych plecach.
-Gdybym się przed tym nie ochronił, z pewnością pękłaby mi czaszka. Jean... naprawdę nie idziesz na kompromis - zauważył w duchu Riddler. Sprawnymi ruchami rąk zaczął szybko odpinać kolejne guziki swego zniszczonego stroju, by w końcu jednym pociągnięciem zrzucić z siebie zarówno kościelną szatę, jak i widniejącą pod spodem, białą koszulę. Już tylko workowate spodnie ze zwężanymi nogawkami i dopasowane shaolinki skrywały jego ciało. Czerwony pas materiału owijał się wokół dolnej części jego brzucha. Budowy ciała Połykacza Grzechów nie powstydziłby się sam grecki Adonis. Każdy mięsień jego klatki piersiowej, czy ramion był doskonale widoczny i skrupulatnie wyrzeźbiony. Gładka skóra duchownego lśniła, mokra od potu.
-Kogo teraz nazywasz Panem, Thomasie? Umarłeś tak, jak i ja, nieprawdaż? Widzisz już doskonale, że nie ma nieba ani piekła! Kto teraz stał się twoim Bogiem? - zakrzyknął ironicznie Generał, chcąc zyskać na czasie, by móc choć przez chwilę odpocząć.
-Nie bądź głupcem, Jean. To miejsce jest niebem! Morriden jest niebem... a przynajmniej nim było. Teraz jest tylko namiastką raju, którym od dawien dawna je nazywano! Chwalę całą Świętą Trójcę za to, że pozwoliła mi ujrzeć to wszystko. Że pozwoliła mi Go spotkać. Spotkać i poznać samego Boga! Bachir jest moim Mesjaszem! Alfą i omegą! Początkiem i końcem! Życiem i śmiercią! Zrobię wszystko, by móc jak najdłużej wypełniać Jego wolę! To po to istnieją Połykacze Grzechów! W imię Pana naszego, króla nieba i ziemi raz jeszcze zmienimy tę ziemię w nasz upragniony Eden! To w imię Boga doskonaliłem swoje ciało i umysł, by teraz wykorzystać je przeciwko heretykom, którzy ośmielą się przeszkodzić mu w Jego świętej misji! - słowa długowłosego zarówno imponowały, jak i przerażały. Jego szczera, piękna i nieskończona wiara sprawiała, że mowa, która z ust normalnego człowieka wydałaby się pusta i sztuczna, w jego przypadku przynosiła ulgę... i nadzieję.
-To ty tu jesteś głupcem! Dałeś się omotać własnym pragnieniom! Twój "Bóg" nie jest Bogiem... i nigdy nim nie będzie! - Francuz sam nie był pewien, dlaczego zareagował w taki sposób. Być może to przez wzgląd na dawne dzieje próbował przemówić staremu znajomemu do rozsądku. Być może zaś chciał tylko odwlec kontynuowanie walki. Nie zastanawiał się nad tym. Jedynym, co go martwiło był fakt, że atmosfera całkiem się zmieniła, odkąd Riddler otrzymał pierwszy cios.
-Smuci mnie twoja niewiara... - rzekł srebrnooki, kręcąc głową z goryczą. -Bóg dał nam wszystko. Dał nam życie, dał nam świat, dał nam miłość i wiarę, a nawet prawo. Pierwsze i jedyne prawdziwe prawo! Spójrz, przyjacielu. Spójrz na dowód mej wiary... - mówił z przekonaniem kapłan, by w końcu powoli odwrócić się plecami do Noailles'a. W jednej chwili źrenice pijaka zwęziły się pod wpływem szoku, jakiego doznał.
***
     -Nie umiem, rozumiesz?! Nie jestem w stanie po tym wszystkim tak po prostu pójść do niego i udawać, że nic się nie stało! Uciekłem, gdy najbardziej mnie potrzebował! W dodatku... gdybym choć przez chwilę pomyślał, wcale nie musiałby tak cierpieć... - krzyknął z przejęciem albinos. Ślady po łzach dalej migotały na jego zaczerwienionych policzkach. Rudowłosy słuchał. Słuchał cały czas, odkąd jego brat otworzył się przed nim. Był dobry w słuchaniu. I to dzięki niemu był też w stanie zrozumieć tego, komu najbardziej chciał pomóc.
-A zastanawiałeś się w ogóle, czy Naito czuje to samo? - spytał nagle zielonooki, a widząc zdziwienie u młodszego Okudy, westchnął cicho. -Tak wiele razy mi o nim mówiłeś, ale czy sam rozumiesz, jakim jest człowiekiem? Przecież tak samo, jak ty obwiniasz się o jego stan... on całą winę bierze na siebie - Rinji rozwarł lekko usta. Całkiem zaniemówił.
-Ale... Ale przecież... - dukał bez ładu i składu nastoletni kosiarz, nie mogąc poukładać sobie w głowie całej zaistniałej sytuacji.
-Ale przecież co? Skoro nazywasz go przyjacielem, oznacza to, że nigdy nie miałby ci on niczego za złe, prawda? Skoro nazywasz go przyjacielem, oznacza to, że martwi się on o ciebie równie mocno, albo nawet bardziej, niż ty o niego, nie? Skoro nazywasz go przyjacielem... nie używaj słów, by powiedzieć mu to, co czujesz. O wiele lepiej cię zrozumie, jeśli po prostu tam będziesz. Przy nim. Mylę się? - białowłosy głośno pociągnął nosem. Z jego oczu ponownie popłynęły łzy. Nie zauważył nawet, kiedy duchowa smycz na jego szyi rozpłynęła się w powietrzu. Nim zdołał cokolwiek powiedzieć, Yashiro objął go lewym ramieniem, przyciągając do siebie.
-Rin, posłuchaj... Wiem, że czasem się nie dogadujemy. Często pewnie nawet czułeś, że mnie nienawidzisz, czy życzyłeś mi jak najgorzej. To normalne. Zapamiętaj jednak jedną rzecz... że cokolwiek by się nie działo, czegokolwiek byś nie zrobił, o cokolwiek byśmy się nie pokłócili... zawsze będziesz moim młodszym bratem. Dlatego nie każ mi więcej się o ciebie martwić. Jeśli tylko będziesz chciał mi coś powiedzieć, zawsze cię wysłucham. A jeśli mnie nie będzie w pobliżu... wciąż masz przyjaciół, którym możesz zaufać - pozostali w bezruchu jeszcze przez długi czas, aż szlochanie albinosa ustało.
***
     Umięśnione, doskonale wyrzeźbione plecy kapłana pokryte były znakami. Na całej ich powierzchni jakimś ostrym narzędziem wyryty został cały Dekalog. 10 Przykazań Bożych zdobiło w postaci wielkiej blizny jasną skórę mężczyzny. Jean zaniemówił. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tymczasem Riddler bez chwili wahania ściągnął ze swojego brzucha szkarłatny pas materiału, który upadł na stertę odłamków drewna z połamanej ławy. Wtedy właśnie okazało się, że Boże Prawo Thomasa nie kończy się na dziesiątym punkcie. Pod nim bowiem widniał jeszcze jeden.
-Oto jest mój kodeks. Moje piętno. Mój sposób postępowania i droga życiowa. Jean... za chwilę ponownie zaznajomię cię z prawem danym mi przez Boga. Wytrzymaj do samego końca, proszę. To dla mnie bardzo ważne byś odszedł, poznawszy ostatnie, Jedenaste Przykazanie... - Generał wstrzymał oddech, gdy tylko Połykacz Grzechów zawiesił głos. Nagle całe ciało adepta sztuki Kung-fu otoczyła szeroka na dwa metry poświata z mocy duchowej. Była tak nadzwyczajnie intensywna, że dosłownie zrywała kafle z podłogi w miejscu, w którym stał duchowny. Małe fragmenty unosiły się w górę wraz z przepływającym strumieniem energii.
-Pierwsze... - mruknął długowłosy. Z niesamowitą, wręcz nadludzką prędkością wybił się do przodu, tworząc niewielką dziurę w podłożu. Nim Francuz w ogóle pomyślał o uniku, przeciwnik stał już przed nim... lecz tylko na jednej, prawej nodze. Przechyliwszy się na bok, z niezwykle długim zamachem wymierzył druzgocące wręcz kopnięcie w stronę Generała. Stopa srebrnookiego z łatwością ominęła schowana w kieszeni rękę alkoholika, wbijając się w jego prawy bok. W ułamku sekundy rozległ się głuchy trzask, a z ust Noailles'a trysnął strumień krwi.
-Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną... - dokończył chłodno kapłan.

Koniec Rozdziału 66
Następnym razem: Tygrys i feniks

2 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc, bardzo polubiłem postać Riddlera. Lubię takich szalonych kung fu kapłanów ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to, aczkolwiek sam nie znam żadnych "kung fu kapłanów" :P

      Pozdrawiam również! ^^

      Usuń