ROZDZIAŁ 153
-A teraz to, na co wszyscy czekali! - zadudnił podniesionym głosem Joseph, dzieląc swój entuzjazm pomiędzy milion Madnessów siedzących na trybunach i dziesiątki, jeśli nie setki milionów przed odbiornikami. -Przed wami finał walk w grupie pierwszej! - niemożliwy do wyartykułowania odgłos szalejących widzów jeszcze raz wypełnił po brzegi całe koloseum. -Po ostatnim niespodziewanym walkowerze chyba wszyscy mamy nadzieję na prawdziwą, emocjonującą potyczkę pomiędzy naszymi dwoma finalistami, prawda? Nie będę przedłużać. Powitajcie godnie osobę, na którą czekaliśmy już od rana, a którą pierwszy raz mamy okazję obserwować podczas Turnieju Niebiańskich Rycerzy. Zróbcie trochę hałasu dla niekwestionowanego czempiona juniorów i dawnego Połykacza Grzechów... TATSUYI! - gdy zabrzmiało imię heterochromika, jego brama otworzyła się na oścież, obrzucając go promieniami sztucznego światła. Publika zaryczała z taką mocą, jakby każda jedna osoba zebrana na ośmiu piętrach koloseum była oddanym fanem agresywnego młodzieńca. Furiat nie miał niestety nastroju na show ani na pompowanie napięcia. Gniew na jego twarzy przekładał się na głośne, zdecydowane kroki w kierunku centrum areny. Różnokolorowe oczy nawet na chwilę nie ugrzęzły na otaczającej nastolatka "żywej mieliźnie".
-A teraz nasz drugi finalista. Ten, którego spotykamy już piąty raz. Ten, kto raz za razem prezentował nam nienaganną formę fizyczną i szokujące umiejętności walki. Ten, kto przez swoich dotychczasowych oponentów przebił się, jak przez kartkę papieru. Dołącza do nas... ELIJAH! - spragnieni krwi widzowie byli zwykłymi kukiełkami, pociąganymi za sznurki głównie przez komentatora. Zachowywali się dokładnie tak, jak on tego chciał, w swoim ślepym uniesieniu ukazując najgłębszą formę zezwierzęcenia i nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Fletcher jednak wiedział o tym doskonale i chociaż nikt nie lustrował kamerami jego oblicza, on był prawdziwym mistrzem tych zawodów. Szyderczy uśmiech na jego twarzy, kiedy rzucał owładniętym szałem Madnessom kość i obserwował, jak wszyscy oni zgodnie za nią pędzą... był uśmiechem wręcz nieludzkim. Tak szczerym, że aż fałszywym. Tak absurdalnie radosnym... że aż na swój sposób przykrym.
Aplauz odbijał się jedynie od pleców blondyna o kamiennej twarzy. Zestresowane i pragnące każdemu coś udowodnić dziecko już dawno zniknęło. Na arenę wkraczała tego dnia tylko jego dojrzała, dorosła wersja. Ten osobnik nie wyciągał rąk po chwałę, pieniądze ani uwielbienie. Przed jego czerwonymi oczami widniał nie rozgniewany heterochromik, lecz przyświecający mu cel. Cała reszta była przystankami w drodze do tego celu. Cała reszta szła nieustannie w odstawkę, ponieważ po prostu się dla niego nie liczyła. Znów dźwięki dopingujących fanów omijały uszy Michaela szerokim łukiem. Znów jedyną znaną mu rzeczywistością była powierzchnia areny, jego przygotowane na wszystko i trenowane przez lata ciało oraz przeciwnik, którego należało wyeliminować.
-Patrzcie na niego, kurwa! Wydaje mu się, że jest tu najmocniejszy, co? Jebany śmieć... - pomyślał gniewnie heterochromik, przyglądając się spode łba swojemu opanowanemu przeciwnikowi. -Powinienem skopać mu dupę. Tak, jak obiecałem... Zasłużył skurwiel. Nienawidzę takich zapatrzonych w siebie pizd, które widzą siebie ponad wszystkimi wokół. Myśli sobie pewnie, że nie dam mu rady... Bo co? Bo ostatnio mnie zaskoczył? To nawet śmieszne nie jest! - zacisnął pięści tak mocno, że zaczęły się one trząść. Nienawistne spojrzenia posyłał w stronę Elijaha, niczym kule z karabinu. -Pierdol się, Kurokawa! Zawsze masz takie upośledzone pomysły i wydaje ci się, że ktoś, kogo nie robili miękkim fiutem cię posłucha. Też się mylisz! Tobie też napierdolę. Zaraz po tym, jak rozwalę łeb temu pedałkowi... - masakrował mentalnie obu rówieśników, chcąc w ten sposób podsycić szalejące w nim emocje. Nienawiść dawała mu siłę... a przynajmniej tak sądził. Jeszcze nie tak dawno był tego stuprocentowo pewny, jednak potem nadeszła "ta" walka. -O CZYM JA MYŚLĘ, KURWA? - czempion juniorów złapał się za głowę, próbując wyrzucić sprzed oczu wspomnienia z walki o grobowiec Pierwszego Króla. Wspomnienia jego przegranej. Płakał pod koniec tej walki...
-START! - gdy w końcu zabrzmiał ten sygnał, świeżo po odliczaniu, na które żaden z nastolatków z różnych powodów nie zwrócił uwagi, Tatsuya "aktywował się". Przepuścił przez całe ciało dużą dawkę mocy duchowej, by ta jak najszybciej osiadła w jego stopach, po czym nagle... wystrzelił z miejsca z pełną prędkością. Jego szybkość była tak zaskakująca, że nawet Michael połączył wątki dopiero po przebyciu przez szatyna trzeciej części drogi. Wciąż jednak frontalna szarża chłopaka była dla niego niczym. Wciąż widział wszystko dokładnie, podczas gdy pochylony furiat zbliżał się z zamiarem odpłacenia blondynowi za wcześniejsze nieprzyjemności.
-Nic się nie zmieniło od ostatniego razu. Nawet nie muszę się szczególnie starać, by go położyć. Prosty unik na prawo z jednoczesnym uderzeniem kantem dłoni w jego bok i będzie po nim. Nawet nie wzmocnił swojego korpusu... Myśli, że przyjmie chociaż jeden cios? Nasz styl zabija najszybciej... - pomyślał z lekkim politowaniem czerwonooki, czekając w pełnej gotowości do zrealizowania jego planu działania... lecz nie tylko on miał plan.
Nagle odczuł kolosalny nacisk na swoją lewą stopę - tak silny, że nie mógł nawet ruszyć nią z miejsca. Zaskoczony "płomiennowłosy" spojrzał w dół... by dostrzec piętę przeciwnika, która z pełną siłą miażdżyła mu kończynę. Gwałtowny trzask obwieścił pęknięcie kości śródstopia Michaela, a delikatny grymas bólu przepłynął przez jego twarz.
-Niemożliwe! W środku biegu wysunął przed siebie nogę w taki sposób, że nawet tego nie zauważyłem... Co to za jarmarczne sztuczki? Pochylił się tak nisko, że do ostatniej chwili nie zdążyłem się zorientować. Szlag! - Elijah zbyt późno zrozumiał, jak kolosalny błąd popełnił w swoim aroganckim poczuciu wyższości. Tatsuya nie uprawiał sztuk walki, nie interesowała go forma ani walka z honorem. On zawsze walczył tak, by zabić.
-Yo! - rzucił z szatańskim uśmieszkiem heterochromik, gdy błyskawicznie się podniósł i ustawił swoją twarz przed twarzą oponenta. Nic więcej nie powiedział. Przemówiła za to jego lewa pięść, którą otaczała już poświata energii duchowej. Uziemiony, zdekoncentrowany i wyprowadzony z równowagi Pearson nie mógł nawet marzyć o uniknięciu tego ataku.
Za tym lewym sierpem stała cała masa ciała mistrza juniorów. Przeklęta Ręka uderzyła Elijaha prosto w szczękę, a siła ciosu z pewnością rzuciłaby blondynem na znaczną odległość... gdyby Tatsuya nie miał ciekawszego planu. Zdjął nogę z jego stopy dopiero po kilku chwilach, by natychmiast naprzeć na jego twarz z jeszcze większą natarczywością. Dolne kończyny Michaela oderwały się od ziemi i na kilka chwil lawirował on w eterze... zanim pięść pochylającego się szatyna wgniotła go w podłoże z hukiem spadającej na miasto bomby. Widownia zawrzała.
-Coś tak prostego. Tak głupiego, jak to... Jak mogłem dać się tak zaskoczyć? Czy to przez zdenerwowanie? Zwycięstwo było... jest już tak blisko. Mógł sobie zmiażdżyć moją stopę, ale to nie wystarczy, żeby mnie pokonać! - krew z rozbitego nosa spływała mu po policzku, a nadpęknięte zęby zdawały się trzeszczeć. Nadal pochylał się nad nim stojący dumnie furiat... ale teraz jego wyraz twarzy był już całkowicie poważny.
-Podziękuj za to tamtemu idiocie... - mruknął cicho Tatsuya, zanim podniósł w górę prawą rękę. -PIERDOLĘ TO! PODDAJĘ SIĘ! - ryknął najgłośniej, jak umiał, przez co w jednej chwili aplauz ucichł, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk. Mistrz juniorów po oddaniu honorowego ciosu podniósł się na równe nogi... po czym po prostu wyszedł, żegnany przez szyderczy uśmiech Josepha Fletchera, który wraz z tą walką zrozumiał, co się święciło.
-Patrzcie na niego, kurwa! Wydaje mu się, że jest tu najmocniejszy, co? Jebany śmieć... - pomyślał gniewnie heterochromik, przyglądając się spode łba swojemu opanowanemu przeciwnikowi. -Powinienem skopać mu dupę. Tak, jak obiecałem... Zasłużył skurwiel. Nienawidzę takich zapatrzonych w siebie pizd, które widzą siebie ponad wszystkimi wokół. Myśli sobie pewnie, że nie dam mu rady... Bo co? Bo ostatnio mnie zaskoczył? To nawet śmieszne nie jest! - zacisnął pięści tak mocno, że zaczęły się one trząść. Nienawistne spojrzenia posyłał w stronę Elijaha, niczym kule z karabinu. -Pierdol się, Kurokawa! Zawsze masz takie upośledzone pomysły i wydaje ci się, że ktoś, kogo nie robili miękkim fiutem cię posłucha. Też się mylisz! Tobie też napierdolę. Zaraz po tym, jak rozwalę łeb temu pedałkowi... - masakrował mentalnie obu rówieśników, chcąc w ten sposób podsycić szalejące w nim emocje. Nienawiść dawała mu siłę... a przynajmniej tak sądził. Jeszcze nie tak dawno był tego stuprocentowo pewny, jednak potem nadeszła "ta" walka. -O CZYM JA MYŚLĘ, KURWA? - czempion juniorów złapał się za głowę, próbując wyrzucić sprzed oczu wspomnienia z walki o grobowiec Pierwszego Króla. Wspomnienia jego przegranej. Płakał pod koniec tej walki...
-START! - gdy w końcu zabrzmiał ten sygnał, świeżo po odliczaniu, na które żaden z nastolatków z różnych powodów nie zwrócił uwagi, Tatsuya "aktywował się". Przepuścił przez całe ciało dużą dawkę mocy duchowej, by ta jak najszybciej osiadła w jego stopach, po czym nagle... wystrzelił z miejsca z pełną prędkością. Jego szybkość była tak zaskakująca, że nawet Michael połączył wątki dopiero po przebyciu przez szatyna trzeciej części drogi. Wciąż jednak frontalna szarża chłopaka była dla niego niczym. Wciąż widział wszystko dokładnie, podczas gdy pochylony furiat zbliżał się z zamiarem odpłacenia blondynowi za wcześniejsze nieprzyjemności.
-Nic się nie zmieniło od ostatniego razu. Nawet nie muszę się szczególnie starać, by go położyć. Prosty unik na prawo z jednoczesnym uderzeniem kantem dłoni w jego bok i będzie po nim. Nawet nie wzmocnił swojego korpusu... Myśli, że przyjmie chociaż jeden cios? Nasz styl zabija najszybciej... - pomyślał z lekkim politowaniem czerwonooki, czekając w pełnej gotowości do zrealizowania jego planu działania... lecz nie tylko on miał plan.
Nagle odczuł kolosalny nacisk na swoją lewą stopę - tak silny, że nie mógł nawet ruszyć nią z miejsca. Zaskoczony "płomiennowłosy" spojrzał w dół... by dostrzec piętę przeciwnika, która z pełną siłą miażdżyła mu kończynę. Gwałtowny trzask obwieścił pęknięcie kości śródstopia Michaela, a delikatny grymas bólu przepłynął przez jego twarz.
-Niemożliwe! W środku biegu wysunął przed siebie nogę w taki sposób, że nawet tego nie zauważyłem... Co to za jarmarczne sztuczki? Pochylił się tak nisko, że do ostatniej chwili nie zdążyłem się zorientować. Szlag! - Elijah zbyt późno zrozumiał, jak kolosalny błąd popełnił w swoim aroganckim poczuciu wyższości. Tatsuya nie uprawiał sztuk walki, nie interesowała go forma ani walka z honorem. On zawsze walczył tak, by zabić.
-Yo! - rzucił z szatańskim uśmieszkiem heterochromik, gdy błyskawicznie się podniósł i ustawił swoją twarz przed twarzą oponenta. Nic więcej nie powiedział. Przemówiła za to jego lewa pięść, którą otaczała już poświata energii duchowej. Uziemiony, zdekoncentrowany i wyprowadzony z równowagi Pearson nie mógł nawet marzyć o uniknięciu tego ataku.
Za tym lewym sierpem stała cała masa ciała mistrza juniorów. Przeklęta Ręka uderzyła Elijaha prosto w szczękę, a siła ciosu z pewnością rzuciłaby blondynem na znaczną odległość... gdyby Tatsuya nie miał ciekawszego planu. Zdjął nogę z jego stopy dopiero po kilku chwilach, by natychmiast naprzeć na jego twarz z jeszcze większą natarczywością. Dolne kończyny Michaela oderwały się od ziemi i na kilka chwil lawirował on w eterze... zanim pięść pochylającego się szatyna wgniotła go w podłoże z hukiem spadającej na miasto bomby. Widownia zawrzała.
-Coś tak prostego. Tak głupiego, jak to... Jak mogłem dać się tak zaskoczyć? Czy to przez zdenerwowanie? Zwycięstwo było... jest już tak blisko. Mógł sobie zmiażdżyć moją stopę, ale to nie wystarczy, żeby mnie pokonać! - krew z rozbitego nosa spływała mu po policzku, a nadpęknięte zęby zdawały się trzeszczeć. Nadal pochylał się nad nim stojący dumnie furiat... ale teraz jego wyraz twarzy był już całkowicie poważny.
-Podziękuj za to tamtemu idiocie... - mruknął cicho Tatsuya, zanim podniósł w górę prawą rękę. -PIERDOLĘ TO! PODDAJĘ SIĘ! - ryknął najgłośniej, jak umiał, przez co w jednej chwili aplauz ucichł, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk. Mistrz juniorów po oddaniu honorowego ciosu podniósł się na równe nogi... po czym po prostu wyszedł, żegnany przez szyderczy uśmiech Josepha Fletchera, który wraz z tą walką zrozumiał, co się święciło.
***
-Ja pierdolę... - westchnął ciężko Generał Carver, całkiem wyprany z energii po ostatnich dwóch pojedynkach. Wyglądało na to, że nawet jego wcześniejszy plan pokazania uczestnikom turnieju, jak powinno się walczyć został przez niego porzucony. -Zabiję ci tego dzieciaka, Matsu... - warknął mężczyzna, lecz jego znużenie zniwelowało przerażający ton głosu. -Straszne pizdy nam tu dzisiaj rosną. Zero jaj. Absolutne zero. Nic! Nawet ten z juniorów okazał się ciotą... - narzekał nieustannie, co jakiś czas posuwając się o krok do przodu w próbie przebicia się przez tłum opuszczających trybuny widzów. Oczywiście tylko najbardziej pijani, posiadający najsłabszy wzrok lub najmniejszą wiedzę ryzykowali zastąpieniem mu drogi, lecz wciąż nie miał on zamiaru gnieździć się w ciżbie.
-Naito z pewnością miał jakiś dobry powód. I nie tylko on. Chłopaki trzymają się razem - cała czwórka. Żaden z nich nie wycofałby się z samego tylko strachu - obronił swojego podopiecznego zielonowłosy Generał, ale jego "kolega po fachu" nawet nie próbował już słuchać. "Wilkołak" stąpał tylko przed siebie, sporadycznie narzekając na jakość zawodów, obsługi, zapisów i całej reszty, ale nie robiąc nikomu żadnej krzywdy. Na wszelki wypadek oczywiście kroczyła obok niego Lilith z przerzuconą przez ramię marynareczką i wsadzonym za pasek od spodni wachlarzykiem.
-Co my byśmy bez niej zrobili, co? - rzucił z uśmiechem Naczelnik Zhang, poklepując podwładnego po ramieniu, jakby chciał mu powiedzieć, żeby się nie przejmował. -Pewnie teraz pójdzie się schlać i zaśnie. Sądzę, że nie musimy się już nim dzisiaj przejmować - pociągnął dalej, krocząc wspólnie z Generałem Kawasakim w stronę wyjścia na korytarz.
-Bycie zastępcą Generała Carvera nie należy do najłatwiejszych zadań, to fakt... - przytaknął Arab, robiąc dobrą minę do złej gry. -Ma on jednak rację względem jednej rzeczy. Chłopaki coś planują... i nikt z nas nie wie, o co może chodzić - zdradził Chińczykowi powód swojego niepokoju.
-Kiedy ostatni raz coś planowali, uratowali tym życia tysięcy Madnessów i zapewniły pokój pomiędzy Gwardią oraz Połykaczami. Sądzę, że nie musisz się tym tak przejmować. Bądź co bądź, trwa teraz Turniej Niebiańskich Rycerzy. To nie jest odpowiedni czas na zmartwienia, czy zadręczanie się czymkolwiek. Po prostu idź do swojego pokoju, przetestuj jego wyposażenie, zaproś kogoś, napij się, pobaw, może porozmawiaj... Żyj, Ahmed, żyj! - polecił Generałowi Tao, uśmiechając się serdecznie. Matsu mimo wszystko wiedział, że jego dowódca niczego nie lekceważy i że zapewne sam rozważa, czy jego interwencja nie byłaby konieczna.
-To mimo wszystko pracoholik. Weźmie na siebie wszystko, co tylko może, byleby tylko czuć, że robi coś pożytecznego... - pomyślał z neutralnym nastawieniem Arab, gdy przechodzący kibice rozdzielili jego i Naczelnika Gwardii.
***
-Ech... wcale mi się to nie podoba! - powiedział sam do siebie Naito, siedząc po turecku na dużym, płaskim łóżku z szerokim podgłówkiem. Buty zostawił na wycieraczce pod samymi drzwiami, a podeszwy bosych stóp prawie natychmiast zaczęły go boleć, jakby zawczasu umówiły się na taki sygnał. Nie to było jednak największym zmartwieniem Kurokawy. -Rinji-kun, Rikimaru-kun i Tatsuya-kun... wszyscy po prostu rozeszli się do swoich pokoi. Nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa, jakbyśmy wcale się nie znali... - mruknął z żalem chłopak, ewidentnie potrzebując czyjegoś głosu do rozganiania wszechogarniającej ciszy - zarezerwowane dla zawodników pokoje były dźwiękoszczelne. -Już w tej chwili jest ciężko, a przecież teraz nie będę już miał na nic wpływu. Nie mam pojęcia, kto wygra w pozostałych dwóch grupach. Nie wiem, z kim będzie walczył Michael. Pomogłem mu na tyle, na ile mogłem, ale teraz mogę tylko czekać i mieć nadzieję - westchnął ciężko, gdy tylko to powiedział, padając na plecy. Wpatrzony w sufit o kolorze jasnego błękitu starał się odnaleźć sposób na unormowanie stosunków pomiędzy przyjaciółmi. -Powinienem ich przeprosić... ale co to da? Zwykłe "przepraszam" to o wiele za mało. Rinji'emu naprawdę zależało na wygranej. Tatsuya też chciał się sprawdzić. Tylko Rikimaru przedłożył mój głupi plan nad swoje cele... ale zastanawiam się, dlaczego właściwie to zrobił - kontynuował swój monolog, chociaż nawet nie liczył na to, że przedstawianie swoich myśli na głos w czymkolwiek mu pomoże. -Za słabo się interesuję tym, co dzieje się wokół nich. Znamy się już tak długo, a ja nie wiem nic ani o rodzie Okuda, ani o tym, jak Rikimaru stracił oko. W sumie ja też niewiele im o sobie powiedziałem. O mojej przeszłości... Tak nie powinno być. Teraz raczej nie powinienem wparować do ich pokoi i poprosić o zwierzenia... ale muszę naprawić ten błąd - postanowił szatyn, łagodząc ból w stopach poprzez pocieranie nimi o chłodną pościel. Ten wieczór i cała noc były wyjątkowo ciche.
***
-Cholera! - albinos cisnął czapkę na łóżko, po czym rzucił się na nie plecami do góry, zanurzając twarz w podgłówku. -To nie miało tak być! Miałem odłożyć na bok przyjaźń i sympatię, a zamiast tego skupić się na własnych celach... Miałem pokazać bratu, że to JA mam rację! I co? I gówno! Mam nadzieję, że tego nie widział... Co ja mówię?! Na pewno widział! - nadmiar energii zmusił go do natychmiastowego ześlizgnięcia się na podłogę i rozpoczęcia podróży w tę i wewte po całym pokoju. -Wszystko stracone! Nie dość, że wyszedłem na pośmiewisko, to jeszcze nikomu nie udało mi się zamknąć mordy! Jak ja mam się teraz pokazać w mieście? Wszyscy będą mnie teraz rozpoznawać! Żeby chociaż mnie szanowali, ale nie! - bez chwili zastanowienia uderzył czołem o ścianę. Raz, drugi, a potem trzeci, jakby chciał wbić sobie do głowy trochę rozumu. -Na dodatek zgrywam przed resztą niezniszczalnego i udaję, że sam sobie mogę poradzić z moimi sprawami... A mogłem im po prostu wszystko wyjaśnić. Albo chociaż Naito! Zamiast tego stanąłem, jak kołek i nie wiedziałem, co zrobić, a... potem było już za późno - krążył w kółko po kremowej macie, pokrywającej podłogę jego kwatery, prowadząc dialog z samym sobą.
***
Obiema dłońmi chlusnął sobie wodą prosto w twarz, po czym przetarł lico i spojrzał w umieszczone ponad umywalką lustro. Czuł ucisk w żołądku i gulę w gardle. On - najbardziej opanowany z czwórki nastoletnich debiutantów. W pokoju był sam, więc nie potrafił uciec ścigającym go myślom. Przed nimi nie mógł obronić się mieczem. Rikimaru wręcz czuł każde uderzenie niespokojnego serca i podświadomie wyobrażał sobie możliwe wersje wydarzeń - możliwy ich rozwój, czy całkowite jego zatrzymanie.
-Chciałbym, żeby Michael wygrał turniej. Jestem mu winny pomoc, ale... - mruknął sam do siebie ze zgryzotą. -...co zrobię, kiedy już mu się to uda? Przecież natychmiast udamy się razem z nim do zamku. Ostatnim razem reszta okazała się wyjątkowo łaskawa, ale tym razem... być może będę musiał im o tym opowiedzieć - opuścił łazienkę, nie wyłączając w niej światła. Lekko drżącymi palcami ujął schowaną w pochwie katanę, po czym szybko ją wyciągnął dla zwiększenia pewności siebie oraz uspokojenia ciała i ducha. Nic mu to nie dało. Nie tym razem. Od jakiegoś czasu sięganie po broń również wywoływało u niego stres.
-"Czerwone Ostrze"... Taki przydomek nie jest niczym przyjemnym - przez chwilę zdawało mu się, że na odbijającej się w klindze twarzy nie widzi białej opaski, lecz całkowicie czarne, puste oko. Lewe oko, którego tak nienawidził i które niszczyło wszystko, za co chciał się zabrać. -Mam nadzieję... że nie będziemy przynajmniej musieli z nimi walczyć. Niebiańscy Rycerze to nie słabeusze... a przecież Michael chce ich wybić. Musielibyśmy zająć wszystkich pozostałych członków, by jemu udało się dotrzeć do samego Paladyna. Nie... musielibyśmy PRZEŻYĆ potyczkę z nimi, żeby cokolwiek zdziałać. Nie sądzę, by ktoś spróbował nas zabić, jeśli nie będzie mieć wyjścia... ale Hun-san mógłby to zrobić nawet przypadkiem, a Pyron... Pyron prędzej zatrzymałby nas "na zawsze", niż pozwoliłby nam uciec. Cholera... - pierwszy raz w życiu odrzucił od siebie miecz, uderzając nim o ścianę. Katana spadła na łóżko, a szermierz nie dotknął jej już aż do rana.
***
Była godzina ósma rano, kiedy Joseph Fletcher raz jeszcze przesunął kotary, by razem ze swą pomocnicą stanąć na balkoniku w najwyższym punkcie koloseum. Milion kibiców siedział już na swoich miejscach, wszystkie ekrany i kamery działały, a każdy czekał na te magiczne słowa rozpoczęcia... lub raczej na magię sznurków, za które pociągał kierownik domu aukcyjnego.
-Witajcie ponownie, moi drodzy! - krzyknął gdy tylko pilotem aktywował latający przed jego twarzą mikrofon. Jego głos rozniósł się na każdym piętrze gmachu, kolejny raz porywając tych widzów, których gardła nie zostały zdarte zeszłodniowym dopingiem. -Czas zacząć drugi dzień Turnieju Niebiańskich Rycerzy, podczas którego będziecie mieli okazję podziwiać wojowników z grupy drugiej! Jeśli przypadkiem zapomnieliście, kto z kim walczy, wszelkie informacje są dostępne na waszych tabletach bezpośrednio z pulpitów! - mężczyzna w cylindrze jak zwykle wiedział więcej, niż wszyscy, zatem nie mógł powstrzymać cisnącego się na jego twarz uśmiechu. Czekająca go seria pojedynków pasjonowała go o wiele bardziej, niż poprzednia... a to za sprawą jednej osoby. -Nie chcę kazać wam czekać, moi mili! Na pewno jesteście równie zniecierpliwieni i podnieceni, jak ja... zatem zapnijcie pasy, bo czeka nas interesujący pokaz! - strategicznie pozwolił widzom się wyszumieć, podczas gdy on sam obmyślał kolejne sposoby na zbudowanie napięcia. -Pierwsza walka rozpocznie się dokładnie za trzy minuty. O przygotowanie się proszę Onarika z Gammy... oraz naszą jedyną przedstawicielkę Amazonek - Jessicę! - to drugie imię wzbudziło niemałe zainteresowanie, chociaż głównie wśród mężczyzn. Jako że niewiele kobiet startowało w zawodach, widok jakiejkolwiek walczącej na arenie - a szczególnie urodziwej - stanowił dla nich miłą odmianę. Oczywiście wielu podchodziło do sprawy w sposób profesjonalny, lecz i tych interesowało to, co może im pokazać członkini sławnych w prawie całym Morriden najemniczek.
-Głupia kurwa... - burknął na swoim miejscu Generał Carver, choć jego głos był stosunkowo cienki z racji męczącego mężczyznę kaca. Słoneczna, parna pogoda wcale nie pomagała mu w przezwyciężeniu uciążliwego bólu głowy. -Powinienem był urwać jej łeb. I tamtym wtedy też. Dziwki... - jego wiązankę w znajomy sposób przerwała zaciskająca się na lewym obojczyku dłoń Lilith. Zastępczyni "Wilkołaka" miała wyjątkowo silny chwyt, ale jego tolerancja na ból wykluczała wykorzystanie go przeciw niemu. Chodziło tu bardziej o "grę" psychologiczną. O ponowne nawiązanie połączenia między Ziemią i Carverem, którego gniew był jeszcze bardziej nieprzewidywalny w stanach "niedysponowania".
-"On" będzie następny... - odezwał się Matsu poważnym tonem głosu, na co Naczelnik pokiwał głową z równie dużą powagą. Na tablecie tego pierwszego wyświetlona była "piramida" turniejowa dla grupy drugiej. W kolejnej walce miał wystąpić tajemniczy anonim o pseudonimie "King", który już poprzedniego dnia wzbudził podejrzenia w loży Gwardii.
Koniec Rozdziału 153
Następnym razem: Amazonka i Anonim
Bardzo zawiodłem się na Tatsuyi bo myślałem, że chociaż on nie jest tak głupi by poświęcać się dla jakiegoś no name'a, bo Naito tak każe. No trudno... Najwyraźniej nawet on zaczyna "mięknąć". A szkoda :(
OdpowiedzUsuńWidać, że szykuje się coś grubego z tymi Niebiańskimi Rycerzami. I oby takie było :D
Pozdrawiam!
Bądź co bądź, Tatsuya zdołał zrewanżować się Michaelowi, więc nie jest tak bardzo w dole :P Procesu, przez który zaczyna przechodzić nie nazwałbym jednak mięknięciem, a "dojrzewaniem". I potrwa on jeszcze raczej długo ;)
UsuńMyślę, że przyszłość arcu cię nie zawiedzie, ale spoilować nie mogę ^^
Również pozdrawiam ;)