ROZDZIAŁ 154
-To twój pierwszy pojedynek. Nie forsuj się zbyt mocno - przypomniała jej Veronica. Ona i trzy inne członkinie Amazonek zatrzymały Jessicę na środku korytarza, gdy zmierzała już w stronę wejścia na arenę. Ubiór najemniczek różnił się od siebie, chociaż nigdy skrajnie. Skórzane kirysy, nagolenniki, naramienniki, czy nałokietniki - każda z nich miała co najmniej jeden element standardowego, lekkiego pancerza. Ponoć wykorzystywane przez "najsilniejsze kobiety w Morriden" skóry należały pierwotnie do żyjących w dziczy Spaczonych. I to nie żadnych "standardowych" - Amazonki polowały bowiem tylko na te najsilniejsze i najwytrzymalsze, zapuszczając się czasem nawet pod Krawędź, daleko na północy kraju. Nikt nie wiedział, kto zajmuje się wyrobem rynsztunku dla licznej grupy wojowniczek, jednak wielu sądziło, że jest to ktoś niewiele gorszy, niż sam Hun z Niebiańskich Rycerzy. Najemniczki bowiem zakupowały jedynie komponenty, nie odwiedzając nigdy żadnego rzemieślnika.
-Nie mam zamiaru. Pokonam go bez używania energii duchowej - odparła pewnym siebie głosem Jessica, partnerka Rikimaru z pierwszego etapu turnieju. Jej amarantowe oczy zdradzały taki sam rodzaj pewności, co głos.
-Słowa łatwo porywa wiatr. Uważaj, kiedy nimi rzucasz - przypomniała dziewczynie Veronica, w swoich środowiskach zwana często "Boginią Gór". Przywódczyni Amazonek była smukłą dziewoją wysokiego wzrostu, której lekko zbrązowiała skóra w połączeniu z hardymi i pełnymi życia złotymi oczami dodawała swoistej ostrości. W białej, sięgającej do połowy ud tunice, przyciśniętej do ciała grubym, skórzanym pasem oraz długich, plecionych do połowy kostek sandałach przypominała nieco "gladiatorkę". Wrażenie to pogłębiał prawy naramiennik, zespojony rzemykami ze skórzaną, teraz rozpiętą kamizelką. By nie krępować ruchów, obejmowała ona tylko niecałą klatkę piersiową. Veronica mogła się pochwalić krwistoczerwonymi włosami, wygolonymi po bokach głowy, a z tyłu zaplecionymi w dość chaotyczny warkocz. Wrażenie robiły również dwa schowane w czarnych, zdobionych złotymi wiciokrzewami pochwach gladiusy, przytroczone po obu stronach pasa. Przywódczyni Amazonek nigdy nie zgodziła się odstawić tego po prawej... chociaż nie miała ręki, którym mogłaby go chwycić. Jej lewica kończyła się w połowie ramienia, a końcówkę kikuta nieustannie skrywał bandaż. Jessica i pozostałe najemniczki nienawidziły na to patrzeć. Nie dlatego, że widok kalectwa był dla nich nieprzyjemny, a dlatego, że widok ten przypominał im o największej porażce ich życia... oraz o nienawiści, którą skrywały w sercu.
-Złapię je z powrotem, jeśli uciekną. Mam sprawne dłonie... - odgryzła się szykująca się do walki Amazonka, choć kryło się za tym coś jeszcze. Prawie dwumetrowe, szerokie ostrze, przypominające trochę masywniejszego kuzyna claymore'a widniało skośnie za jej plecami, w żaden sposób nie wpływając na lekkość ruchów kobiety. Z nim czuła się tak samo pewnie, jak czerwonowłosa z gladiusami.
-Nie próbuj nas zawieść, dziewucho. Wolny wakat w kuchni zawsze się znajdzie - rzuciła hardo Veronica, po czym uśmiechnęła się figlarnie. Nawet pośród "niezależnych" Amazonek ktoś musiał gotować. Zwykle robota ta należała do najświeższych nabytków, choć równie często zdarzało się, że któraś z doświadczonych najemniczek sięgała po kuchenny nóż z powodu jakiegoś zakładu, za karę lub z innych przyczyn. Było to oczywiście czymś ujmującym godności kobiet, ale w pewien sposób zacieśniało to więzy między członkiniami grupy.
-Ty tam pójdziesz, jeśli wygram ten turniej - odpowiedziała pięknym za nadobne Jessica, z wyższością opierając pięść o talię.
-Będziesz mi trzymać deskę do krojenia. Bywam trochę... niezręczna - zaśmiały się wszystkie, a Bogini Gór podeszła śmiało do blondynki, gwałtownie chwytając ją za bark i obracając tyłem do siebie. -Leć, dziecino. Wygraj chociaż jedną walkę, to cię nie wyśmieję - zanim Jessica zdążyła zareagować, czerwonowłosa z całej siły klepnęła ją otwartą dłonią w prawy pośladek. Zaskoczona posiadaczka claymore'a aż podskoczyła, popchnięta w ten sposób do przodu. Pozostałe Amazonki zaśmiały się głośno, dokładnie tego spodziewając się po przywódczyni.
-Nie mam zamiaru. Pokonam go bez używania energii duchowej - odparła pewnym siebie głosem Jessica, partnerka Rikimaru z pierwszego etapu turnieju. Jej amarantowe oczy zdradzały taki sam rodzaj pewności, co głos.
-Słowa łatwo porywa wiatr. Uważaj, kiedy nimi rzucasz - przypomniała dziewczynie Veronica, w swoich środowiskach zwana często "Boginią Gór". Przywódczyni Amazonek była smukłą dziewoją wysokiego wzrostu, której lekko zbrązowiała skóra w połączeniu z hardymi i pełnymi życia złotymi oczami dodawała swoistej ostrości. W białej, sięgającej do połowy ud tunice, przyciśniętej do ciała grubym, skórzanym pasem oraz długich, plecionych do połowy kostek sandałach przypominała nieco "gladiatorkę". Wrażenie to pogłębiał prawy naramiennik, zespojony rzemykami ze skórzaną, teraz rozpiętą kamizelką. By nie krępować ruchów, obejmowała ona tylko niecałą klatkę piersiową. Veronica mogła się pochwalić krwistoczerwonymi włosami, wygolonymi po bokach głowy, a z tyłu zaplecionymi w dość chaotyczny warkocz. Wrażenie robiły również dwa schowane w czarnych, zdobionych złotymi wiciokrzewami pochwach gladiusy, przytroczone po obu stronach pasa. Przywódczyni Amazonek nigdy nie zgodziła się odstawić tego po prawej... chociaż nie miała ręki, którym mogłaby go chwycić. Jej lewica kończyła się w połowie ramienia, a końcówkę kikuta nieustannie skrywał bandaż. Jessica i pozostałe najemniczki nienawidziły na to patrzeć. Nie dlatego, że widok kalectwa był dla nich nieprzyjemny, a dlatego, że widok ten przypominał im o największej porażce ich życia... oraz o nienawiści, którą skrywały w sercu.
-Złapię je z powrotem, jeśli uciekną. Mam sprawne dłonie... - odgryzła się szykująca się do walki Amazonka, choć kryło się za tym coś jeszcze. Prawie dwumetrowe, szerokie ostrze, przypominające trochę masywniejszego kuzyna claymore'a widniało skośnie za jej plecami, w żaden sposób nie wpływając na lekkość ruchów kobiety. Z nim czuła się tak samo pewnie, jak czerwonowłosa z gladiusami.
-Nie próbuj nas zawieść, dziewucho. Wolny wakat w kuchni zawsze się znajdzie - rzuciła hardo Veronica, po czym uśmiechnęła się figlarnie. Nawet pośród "niezależnych" Amazonek ktoś musiał gotować. Zwykle robota ta należała do najświeższych nabytków, choć równie często zdarzało się, że któraś z doświadczonych najemniczek sięgała po kuchenny nóż z powodu jakiegoś zakładu, za karę lub z innych przyczyn. Było to oczywiście czymś ujmującym godności kobiet, ale w pewien sposób zacieśniało to więzy między członkiniami grupy.
-Ty tam pójdziesz, jeśli wygram ten turniej - odpowiedziała pięknym za nadobne Jessica, z wyższością opierając pięść o talię.
-Będziesz mi trzymać deskę do krojenia. Bywam trochę... niezręczna - zaśmiały się wszystkie, a Bogini Gór podeszła śmiało do blondynki, gwałtownie chwytając ją za bark i obracając tyłem do siebie. -Leć, dziecino. Wygraj chociaż jedną walkę, to cię nie wyśmieję - zanim Jessica zdążyła zareagować, czerwonowłosa z całej siły klepnęła ją otwartą dłonią w prawy pośladek. Zaskoczona posiadaczka claymore'a aż podskoczyła, popchnięta w ten sposób do przodu. Pozostałe Amazonki zaśmiały się głośno, dokładnie tego spodziewając się po przywódczyni.
***
-Uhuhuhu! - zaśmiał się chudy Niemiec o zaczesanych do tyłu, czarnych włosach i okularach na twarzy. Prosta, kozia bródka na jego twarzy sprawiała, że wyglądał on na nieco bardziej chytrego. Jego bronią były... haki. Duże i czarne, jak noc, wykonane z heracleum, zakończone okręgami, przez które przepleciono długi, gruby sznur, który łączył obydwie "strony". Sznur ten mężczyzna przewiesił sobie przez kark, dłoniami obejmując bezpośrednio wspomniane haki. Niemiec występował pod pseudonimem "die Jäger", nie zdradziwszy nikomu swoich prawdziwych danych personalnych. Jessica nie była zresztą zainteresowana kimś, kogo chciała położyć trupem po jednym cięciu.
-Skąd jesteś, ślicznotko? Dawno nie widziałem tak urodziwej kobiety! - rzucił pewnie okularnik, z rozstawionymi nogami i zgiętymi plecami szykując się do ewentualnego ataku, czy obrony. Niemiec nie odniósł żadnego oczekiwanego skutku, którym niezaprzeczalnie byłoby rozproszenie Amazonki, ale wcale go to nie zrażało. Walka już się zaczęła, więc mógł ją poprowadzić, jak tylko chciał.
-Dawno nie widziałam tak paskudnego mężczyzny. Chyba jesteś wyjątkowy - blondynka odcięła się natychmiast, omiatając mężczyznę obojętnym spojrzeniem swoich alabastrowych oczu. Nie czuła się wcale niepewnie pod jego spojrzeniem. Była tylko zażenowana, że ktoś, kto awansował do tego etapu turnieju mógł być aż tak przewidywalny.
-Hahaha, ależ ostry języczek! Ciekawi mnie, czy potrafi być czasem przyjemniejszy... - puścił do niej oczko zza jednego ze szkiełek, niezauważalnie raz za razem napinając i rozluźniając mięśnie w swoich łydkach. Wciąż miał na uwadze ogromny miecz kobiety, którego ta jeszcze nie wyciągnęła. Zdolność do szybkiego uniku była więc dla niego czymś niezbędnym.
-Należysz do osób, które nigdy się tego nie dowiedzą - oświadczyła chłodno Jessica, po czym wygięła się w bok, zamiatając barkiem w taki sposób, by przechylić uchwyt z bronią. Jej opalona dłoń natychmiastowo ujęła długą, obleczoną kilkakroć bandażem rękojeść... po czym z całej siły ściągnęła oręż przez plecy. Niemiec zagwizdał z podziwem, gdy cień uniesionego ostrze przeciął go przez sam środek głowy... ale nie miał zamiaru pozwolić, by takie samo cięcie wykonano metalem. Jäger natychmiast skoczył w bok, w porę schodząc z drogi broni, która uderzyła z góry, niczym gilotyna. Miecz grzmotnął z taką mocą, że podłoże pod nim popękało na kawałki, a chmura pyłu zalała kilka metrów terenu. Maleńkie kropelki potu wstąpiły na czoło okularnika.
-Nieźle... Jednym ruchem dobyła miecz i nim zaatakowała. Na dodatek wcale mocno... Muszę się bardziej pilnować - pomyślał mężczyzna, poczuwszy nagle respekt względem swojej przeciwniczki. Ten respekt zwiększył się jeszcze bardziej... gdy nagle wbity w ziemię oręż został poderwany przez nią jedną ręką, jakby nic nie ważył. W mgnieniu oka blondynka obróciła się na palcach, posyłając szerokie, grube ostrze ku okularnikowi w potężnym młyńcu. -No nie pierdol! - Niemiec z trudem zdążył przeturlać się jeszcze dalej, lecz mimo wszystko poczuł, jak obejmuje go fala rozcinanego powietrza. -Ile ta laska ma siły? Jedno czyste trafienie i będzie po mnie! Muszę coś szybko wymyślić... - zrozumiał zestresowany mężczyzna, nie używszy swojej broni ani raz.
-Hej! Co ty na to, by... - odezwał się szybko, klęcząc na jednym kolanie, lecz w chwili, gdy spojrzał na Jessicę, na jego twarzy pojawił się strach. Dziewczyna wracała już w drugim obrocie, poprzednio okręciwszy się o całe 360 stopni... ale tym razem całe jej ostrze otaczała jasna poświata mocy duchowej, przypominająca nieco przezroczyste płomienie.
-Nie - ucięła Amazonka... w swoim wymachu posyłając na Niemca płaską, ostrą falę energii, powszechnie zwaną Lecącym Cięciem. To konkretne cięcie różniło się drastycznie od większości. To było długie na prawie trzy metry i szerokie na przeszło pół. To zdawało się nie mieć żadnych ograniczeń. TO z taką samą łatwością kroiło i powietrze... i ludzi.
Popiersie zastygłego w przerażeniu okularnika poszybowało w górę, chlustając krwią i na moment ukazując swoje wnętrze. Pozbawione ramion ręce upadły na podłoże, tworząc kolejne czerwone kałuże, a pozostała część klęczącego ciała Madnessa osunęła się obok nich. Okulary w locie zsunęły się z nosa Jägera, rozbijając się o ziemię, a ta jego część, która zachowała głowę wylądowała kilka metrów dalej, nakreśliwszy krwawy szlak, prowadzący do reszty truchła. Niemiec poniósł natychmiastową, miażdżącą klęskę, nawet przez sekundę nie pokazując swojego sprytu ani jakichkolwiek zdolności. Karku mężczyzny trzymała się już tylko lina, od której odcięte haki walały się gdzieś w okolicach rąk. Masywny kuzyn claymore'a został triumfalnie uniesiony w niebo. Na blondynkę spłynęła kaskada aplauzu, wyrażająca niewysłowioną radość, jaką tłum czerpał z publicznej dekapitacji.
***
-Ech... - westchnął cierpiący na kaca Generał Carver, choć jego ponury nastrój bynajmniej nie udzielił się Lilith, na której twarzy widniał usatysfakcjonowany uśmiech. -Czego się pyszczysz? Po prostu walczyła z jakimś cieniasem. Jedno machnięcie mieczem i po nim? Kurwa, co to ma być za poziom?! - ostatnie zdanie wykrzyczał, ale szybko zacisnął sobie dłoń po lewej stronie bolącej głowy. Nie był on aż tak mocnym zawodnikiem, jak Generał Noailles. Tak naprawdę, nawet się nie zbliżał do jego poziomu. Choć więc potrafił wypić więcej, niż przeciętny osobnik, Bruce mimo wszystko miał jakieś granice. Na polu bitwy sprawdzał się znacznie lepiej, niż przy barze.
-Zwykłe machnięcie nie przecina człowieka na pół, Generale - uśmiechnęła się dobrotliwie okularnica, która tego dnia nie cierpiała już na żadne dolegliwości związane z działalnością słońca. Tym razem ubrała się w strój od stóp do głów cywilny. Jeansowe szorty i biała bluzeczka na ramiączkach w połączeniu ze związanymi z tyłu włosami bardzo ułatwiały jej funkcjonowanie... i bardzo przyciągały wzrok.
-Popieram - dorzucił od siebie Zhang. -Amazonki są siłą, z którą należy się liczyć. Sam się o tym przekonałeś, Bruce. W grupie, czy nie w grupie, ale gdyby nie twoje zdolności do regeneracji, zabiłyby cię wtedy w kilka sekund - przypomniał bezlitośnie obecnemu podwładnemu, który łypnął na niego prawym okiem z nienawiścią, jaką zwykle przeciwstawia się najgorszemu wrogowi.
-To tamta czerwona była mocna. Reszta to zwykłe pizdy. Feministki od siedmiu boleści, którym się wydaje, że uciekną od opieki nad dziećmi, dawania dupy i gotowania obiadków, jeśli wezmą do ręki mieczyk i zaczną pierdolić o tym, jakie to one nie są mocne. To właśnie Amazonki. Ni mniej, ni więcej - im silniej nacechowany emocjami stawał się jego ton, tym bardziej uporczywy był jego ból głowy, w związku z czym ostatecznie puściły mu nerwy... i przyładował sobie w twarz. Nie pomogło.
-Powinieneś mieć do nich więcej szacunku. Szczególnie po tym, co im zrobiłeś... - stwierdził pod nosem Matsu, wpatrując się bez zainteresowania w sięgające po martwego Niemca macki "Boga". Nie był w zbyt dobrym nastroju, a turniejowa atmosfera powoli dawała mu się we znaki. Nawet nie spojrzał na Carvera, gdy ten zaczął wyrywać się w jego kierunku ani gdy Lilith z konieczności powstrzymała jego furię, odpychając go nagim ostrzem. Był gdzieś poza tym wszystkim...
***
-Hejo! - przemówił zniekształconym głosem osobnik w obcisłym, czarnym kombinezonie, ochraniaczach z heracleum i hełmie do kendo. Swoje słowa kierował do siedzącej na ławeczce Jessiki, opierającej swoje gigantyczne ostrze o podłogę i obejmującej je delikatnie ramionami, niczym matka swe nowo-narodzone dziecko. Jej alabastrowe oczy przyjrzały się podejrzliwie tajemniczemu, nieszczególnie wysokiemu osobnikowi, którego wieku, pochodzenia ani zamiarów nie udało się rozszyfrować Amazonce.
-A ty jesteś...? - burknęła nieufnie w stronę dziwaka, który jednak w ogóle nie poczuł się tym zrażony ani onieśmielony. Tacy byli najgorsi... a przynajmniej tak twierdziła sama najemniczka.
-Możesz mi mówić King - rzucił chyba przyjaźnie, bo przecież zamknięta w hełmie jama ustna produkowała dźwięk nieco inaczej, niż "wolna". Zdawało się, że partner Naito z pierwszego etapu wyciągnie do dziewczyny rękę na powitanie... ale jego plan był nieco inny. Nim Amazonka zdążyła się zorientować, dłoń Kinga z niecodzienną prędkością pochwyciła jej dłoń, wyciągnęła ją pomiędzy dwoje Madnessów i uścisnęła, jak gdyby nigdy nic.
-Popisuje się - zauważyła trafnie w duchu blondynka, z niechęcią wyrywając swą górną kończynę. To również zdawało się nie pozostawiać na spoufalającym się nieznajomym żadnego śladu.
-Masz na imię Jessica, prawda? - zapytał, a gdy zamiast odpowiedzi otrzymał tylko kolejne ostre spojrzenie, kontynuował. -Zapamiętałem imiona wszystkich tych, z którymi miałem walczyć w tym turnieju. Z tobą też się zmierzę. Za paręnaście minut sędzia komentator to potwierdzi. Denerwujesz się? - zadał ponownie niewinne pytanie, choć z pewnością nie miał równie niewinnych intencji.
-Jesteś bardzo pewny siebie, jeśli tak myślisz. Skoro mowa o minutach, to znaczy, że będziesz za chwilę walczył, tak? Aż tak bardzo wierzysz, że wygrasz? - bycie szorstką i niemiłą postanowiła póki co zostawić na później, ponieważ akurat poczuła chęć usłyszenia, co do powiedzenia miał ekscentryczny, denerwujący, impertynencki i arogancki Madness.
-Nie, to nie wiara. Po prostu wygram. Vladimir nie da mi rady. Ciebie też pokonam. Potem Johna, Otella i Garreta, a na koniec Rin Mao. Czy Rina Mao. Nie wiem, czy to się odmienia... - wyjawił King, czym podgotował płynącą w żyłach Jessiki krew prawie do temperatury wrzenia. Beztroska w jego głosie była oliwą dolaną do ognia.
-Bez głowy nie wygrasz! - Amazonka podniosła się gwałtownie, spoglądając z góry na swojego rozmówcę, którego już zdążyła znienawidzić. -Nikt nas nie lekceważy, człowieczku! Wiesz dlaczego? Bo ci, którzy próbowali, już nie żyją! - próbowała zajrzeć do wnętrza jego hełmu, jednak nie dostrzegła absolutnie nic. Mimo to miała wrażenie, że widzi pełen politowania, wzgardliwy uśmiech. Uśmiech, jakim Madnessi płci męskiej zwykli piętnować płeć przeciwną. Nienawidziła tego uśmiechu i często widziała go nawet tam, gdzie go nie było.
-Powiedz to Wilkołakowi - z tymi słowami King ruszył w stronę bramy, mając jeszcze tylko kilkanaście sekund do swojego wywołania. Nie widział już furii na twarzy opalonej blondynki ani nie czuł siły, z jaką dziewczyna zacisnęła dłonie na rękojeści miecza. Gdyby mogła, zaatakowałaby go już na tym korytarzu - bez sędziego, bez ostrzeżenia i bez zawahania. Nic nie wiedział, o niczym nie miał pojęcia...
-...a mimo to ma czelność nas obrażać! - pomyślała Jessica, przygryzając dolną wargę. -Reszta zbyt mocno we mnie wierzy, żebym dała się pokonać tej fujarze. Żałosna gnida, jak większość jemu podobnych. Veronica... jej przede wszystkim nie wolno mi zawieść. A na pewno nie teraz. "On" też patrzy. Wilkołak... - jej gniew szybko zmienił się w poczucie winy pod wpływem nawracających wspomnień. Nadal się o to wszystko obwiniała... -To ten potwór zabrał ci rękę, Veronica. Niech nie myśli, że mu to wybaczę, skoro nie umiem wybaczyć nawet sobie! - serce surowej, brawurowej w czynach i ostrej w słowach blondynki zabiło szybciej, gdy tylko w jej głowie pojawiły się te myśli.
Były ze sobą już od dawna. Już od dnia, w którym Jessica pojawiła się w Miracle City. Wtedy była przerażona. Słaba. Zależna od wszystkiego i wszystkich. Wtedy jeszcze przerażał ją ten fakt. Przerażało ją to, co działo się nocą, lecz nigdy nie miała odwagi oprzeć się przywódczyni. Przyzwyczaiła się szybko. Polubiła to szybciej. Przez cały ten czas, przez te wszystkie noce kobiety sypiały ze sobą. Nikt spoza Amazonek nie miał o tym pojęcia, choć co odważniejsi drwili, że członkinie najemniczek mają w sobie tyle męstwa, że zapładniają same siebie...
-Zapłaci nam za to. Musi! - postanowiła blondynka... choć "nam" w zabawny sposób przypominało "mi".
***
-Przed wami najbardziej tajemniczy zawodnik tego turnieju. Ten, który jeszcze ani razu nie użył swojej energii duchowej, nie pokazał twarzy ani nie zdradził swego prawdziwego imienia. Oto King! - zapowiedział głośno Fletcher, a kibice hucznie i entuzjastycznie powitali wkraczającego na arenę, spowitego w czerni osobnika. Płytowe ochraniacze z heracleum lśniły w padającym na nie świetle słonecznym, nawet bez polerowania wydając się gładkie, jak kawałki lustra. Madness w hełmie do kendo dumnie dotarł na sam środek swojego pola bitwy.
-Zmierzy się z nim Vladimir Siergiejew, jeden z najdzikszych uczestników tych zawodów! Zwróćcie uwagę na jego pewność siebie! Zdawać by się mogło, że już teraz widzi, jak jego przeciwnik pada na ziemię, przebity na wylot! - na Rosjanina również posypał się niemały aplauz. Nie należał on do najwyższych, ale był bardzo dobrze zbudowany. Gruby kark, szerokie bary, potężne łydki... Na swój sposób przypominał nawet występujące w licznych źródłach kultury krasnoludy. Nie szczycił się on co prawda żadną brodą, ale jego postawione na jeża blond włosy nadawały mu osobliwie ofensywną aurę. Na uwagę zasługiwała też broń, jaką się posługiwał. Vladimir miał bowiem wsunięte na dłonie rękawice bez palców, na powierzchni których zamocowane były metalowe płytki. Z płytek tych z kolei wychodziły delikatnie zakrzywione, długie na dwadzieścia centymetrów szpony, przywodzące na myśl pewnego znanego bohatera komiksów.
-Ile dajesz sobie sekund? - zapytał wesoło King, przez swój hełm niezauważenie uśmiechając się do przeciwnika. Naburmuszony Rosjanin przekręcił kark z głośnym trzaskiem, mierząc go ostrym spojrzeniem srebrnych oczu. Miał strasznie kudłate brwi.
-Co chcesz przez to powiedzieć? - warknął morrideński naśladowca Wolverine'a, spoglądając na swojego ekscentrycznego przeciwnika, jak myśliwy na swoją zwierzynę. Wyjątkowo głodny myśliwy. Anonimowy zawodnik wcale się tym nie przejął.
-PYTAM, ile twoim zdaniem ze mną wytrzymasz. W sekundach. Przewidywany przez ciebie wynik - wyjaśnił King tak dobitnie i złośliwie, że momentalnie dostrzegł pulsującą na czole Ruska żyłkę, obrazującą jego wściekłość. Prowokacja ewidentnie się udała... choć posiadacz hełmu do kendo zaprezentował tylko swoje codzienne zachowanie.
-Zmasakruję cię, gnojku - wycharczał blondyn, gdy obaj walczący ustawiali się w odpowiedniej odległości od siebie. Potem wydarzyło się to, co zawsze. Nastąpiło odliczanie na palcach od trzech do jednego - wyświetlone oczywiście na każdym ekranie.
A potem wszystko się zaczęło. Pokierowana do stóp Rosjanina energia duchowa zwiększyła jego prędkość na tyle, na ile mógł on sobie pozwolić. Mężczyzna natychmiast popędził w stronę odzianego w czerń Madnessa, by z głośnym rykiem bojowym móc zatopić szpony w jego trzewiach. Zrobił nawet oburęczny zamach, jakby chciał go objąć. Objął jednak tylko i wyłącznie powietrze. Choć ułamek sekundy wcześniej widział anonima tuż przed sobą, ten po prostu nagle zniknął... a w tym samym momencie Vladimir poczuł nacisk wywierany na swoje ciało...
King jakby nigdy nic stał bezpośrednio na jego szerokich barkach, rzucając cień na widniejącego pod nim Rosjanina. Kibice nie zdążyli nawet zacząć szaleć na ten widok, ponieważ zupełnie niespodziewanie stopy tajemniczego zawodnika ścisnęły obustronnie głowę Siergiejewa. King obrócił się z taką gracją, że prawie nie widać było u niego żadnego skrętu ciała. Potworny trzask przetoczył się przez arenę i trybuny, gdy kark blondyna przekręcono o 90 stopni, a jego gałki oczne zaczęły uciekać pod powieki. Widzowie nie posiadali się ze szczęścia, widząc jak z ust zaskoczonego Vladimira wypłynęła gęsta flegma. Jak King odbija się od jego barków, wykonuje salto w tył i ląduje w pozycji wyprostowanej - tuż obok upadającego ciała Rosjanina. "Walka" trwała trzy sekundy.
-Tak, tak, też was kocham. Was wszystkich i każdego z osobna! - krzyknął King, teatralnie się kłaniając w stronę każdego sektora trybun. Jego słowa brzmiały co prawda bardziej przerażająco, niż przyjaźnie ze względu na wypaczający dźwięk hełm, ale i tak nikt go nie słyszał. Wielu za to nie mogło wyjść z podziwu dla jego umiejętności.
-Zmierzy się z nim Vladimir Siergiejew, jeden z najdzikszych uczestników tych zawodów! Zwróćcie uwagę na jego pewność siebie! Zdawać by się mogło, że już teraz widzi, jak jego przeciwnik pada na ziemię, przebity na wylot! - na Rosjanina również posypał się niemały aplauz. Nie należał on do najwyższych, ale był bardzo dobrze zbudowany. Gruby kark, szerokie bary, potężne łydki... Na swój sposób przypominał nawet występujące w licznych źródłach kultury krasnoludy. Nie szczycił się on co prawda żadną brodą, ale jego postawione na jeża blond włosy nadawały mu osobliwie ofensywną aurę. Na uwagę zasługiwała też broń, jaką się posługiwał. Vladimir miał bowiem wsunięte na dłonie rękawice bez palców, na powierzchni których zamocowane były metalowe płytki. Z płytek tych z kolei wychodziły delikatnie zakrzywione, długie na dwadzieścia centymetrów szpony, przywodzące na myśl pewnego znanego bohatera komiksów.
-Ile dajesz sobie sekund? - zapytał wesoło King, przez swój hełm niezauważenie uśmiechając się do przeciwnika. Naburmuszony Rosjanin przekręcił kark z głośnym trzaskiem, mierząc go ostrym spojrzeniem srebrnych oczu. Miał strasznie kudłate brwi.
-Co chcesz przez to powiedzieć? - warknął morrideński naśladowca Wolverine'a, spoglądając na swojego ekscentrycznego przeciwnika, jak myśliwy na swoją zwierzynę. Wyjątkowo głodny myśliwy. Anonimowy zawodnik wcale się tym nie przejął.
-PYTAM, ile twoim zdaniem ze mną wytrzymasz. W sekundach. Przewidywany przez ciebie wynik - wyjaśnił King tak dobitnie i złośliwie, że momentalnie dostrzegł pulsującą na czole Ruska żyłkę, obrazującą jego wściekłość. Prowokacja ewidentnie się udała... choć posiadacz hełmu do kendo zaprezentował tylko swoje codzienne zachowanie.
-Zmasakruję cię, gnojku - wycharczał blondyn, gdy obaj walczący ustawiali się w odpowiedniej odległości od siebie. Potem wydarzyło się to, co zawsze. Nastąpiło odliczanie na palcach od trzech do jednego - wyświetlone oczywiście na każdym ekranie.
A potem wszystko się zaczęło. Pokierowana do stóp Rosjanina energia duchowa zwiększyła jego prędkość na tyle, na ile mógł on sobie pozwolić. Mężczyzna natychmiast popędził w stronę odzianego w czerń Madnessa, by z głośnym rykiem bojowym móc zatopić szpony w jego trzewiach. Zrobił nawet oburęczny zamach, jakby chciał go objąć. Objął jednak tylko i wyłącznie powietrze. Choć ułamek sekundy wcześniej widział anonima tuż przed sobą, ten po prostu nagle zniknął... a w tym samym momencie Vladimir poczuł nacisk wywierany na swoje ciało...
King jakby nigdy nic stał bezpośrednio na jego szerokich barkach, rzucając cień na widniejącego pod nim Rosjanina. Kibice nie zdążyli nawet zacząć szaleć na ten widok, ponieważ zupełnie niespodziewanie stopy tajemniczego zawodnika ścisnęły obustronnie głowę Siergiejewa. King obrócił się z taką gracją, że prawie nie widać było u niego żadnego skrętu ciała. Potworny trzask przetoczył się przez arenę i trybuny, gdy kark blondyna przekręcono o 90 stopni, a jego gałki oczne zaczęły uciekać pod powieki. Widzowie nie posiadali się ze szczęścia, widząc jak z ust zaskoczonego Vladimira wypłynęła gęsta flegma. Jak King odbija się od jego barków, wykonuje salto w tył i ląduje w pozycji wyprostowanej - tuż obok upadającego ciała Rosjanina. "Walka" trwała trzy sekundy.
-Tak, tak, też was kocham. Was wszystkich i każdego z osobna! - krzyknął King, teatralnie się kłaniając w stronę każdego sektora trybun. Jego słowa brzmiały co prawda bardziej przerażająco, niż przyjaźnie ze względu na wypaczający dźwięk hełm, ale i tak nikt go nie słyszał. Wielu za to nie mogło wyjść z podziwu dla jego umiejętności.
***
-No dobra. To było cholernie szybkie zagranie... - przyznał niechętnie Naizo. Odstąpiwszy swój tablet Legato, który własny zostawił w wynajętym w koloseum pokoju, nie miał zbyt wiele do roboty, toteż częściej i chętniej się udzielał. Można było powiedzieć, że on i Bachir wzajemnie dzielili się swoim bitewnym doświadczeniem. Nie ulegało też wątpliwości, że ta dwójka mogłaby być naprawdę niezłymi komentatorami, których na turnieju mimo wszystko brakowało. Mistrz ceremonii nie poczuwał się do oceniania każdego ruchu wojowników, z których przecież większość miał głęboko w nosie.
-To prawda. Nie domyśliłbym się, że może rozwinąć taką prędkość. Wygląda na to, że do tej pory się powstrzymywał, ale chyba rozwija skrzydła - przytaknął białowłosy mężczyzna. Jedna rzecz dotycząca Kinga niesamowicie go nurtowała.
-Nawet jak na standardy turnieju, on wydaje się być nad wyraz tajemniczy, nie sądzisz? - Lisa przekuła w słowa myśli byłego przywódcy Połykaczy Grzechów. Była już w nieco lepszym nastroju, niż dzień wcześniej i chyba nawet zaczynało jej się to wszystko podobać. Lotne umysły otaczających ją mężczyzn potrafiły w końcu wciągnąć do dyskusji każdego.
-Tak, też o tym pomyślałem. Ciekawiło mnie, dlaczego ani razu nie użył energii duchowej... i teraz wydaje mi się, że on ją po prostu ukrywa. Nie mam pomysłu, dlaczego to robi, ale to najbardziej oczywiste wyjaśnienie - podjął szybko Rzecznik Praw Mniejszości, podczas gdy podejrzliwe, czerwone oczy siedzącego po jego lewej stronie Senshoku lustrowały schodzącego z areny zawodnika.
-Nie chce, żeby go rozpoznano. Kryje się. Jest kimś, kogo nikt tu nie chce lub też kimś, kto mógłby wywołać tu niezłą burzę, gdyby zdradzono jego tożsamość... - jakimś cudem Naizo zaczynał się w to wszystko wciągać i nawet odczuwać entuzjazm. Jako że sam nie mógł jeszcze nawet trenować, zagłębianie się w tego rodzaju szczegóły sprawiało mu coraz większą satysfakcję.
-Hm... - zadumał się na kilka chwil Bachir. -Lisa, czy nie kibicujesz przypadkiem tej Amazonce? Jessice? - zapytał niespodziewanie. Jego niedawna kochanka z początku nie pojęła, co dokładnie miał on na myśli, lecz Senshoku nie miał z tym problemu.
-Nie miałabym nic przeciwko chociaż jednej kobiecie w finale. Czemu pytasz?
-Ona nie ma z nim szans - wyjawił w końcu białowłosy. -Ta grupa już należy do niego.
Koniec Rozdziału 154
Następnym razem: Ambicje
Nie ukrywam, że jakoś ta Jessica w ogóle mnie nie interesuje, ale TO co zrobił im Bruce już tak. Naprawdę otworzyłeś dotąd tak dużo wątków, że jestem w stanie zrozumieć skąd Madness ma mieć tyle rozdziałów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie chodziło tu o samą Jessicę, a o uzupełnienie świata przedstawionego Amazonkami i lekkie zarysowanie tego, jaką odegrały w nim rolę. Uczynienie jej jedną z postaci, które budziłyby większy entuzjazm nie było moim celem, co jak widać zauważyłeś ;)
UsuńRównież pozdrawiam ^^