poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 164: Twarz pod maską

ROZDZIAŁ 164

     -Stoją przed wami najsilniejsi, droga publiko! - ryknął Joseph do mikrofonu, gdy sekundowa wskazówka dotarła już do tej ostatniej dwunastki. Wrzawa wypełniła otoczone zasłoną nocy koloseum, a światła zapaliły się, jak na zawołanie, ukazując szarą, gładką... a przede wszystkim nową nawierzchnię areny. Teraz przypominała już ona coś w rodzaju maty, na której najczęściej toczyło się walki w ringu. Wszystkie odbiorniki koncentrowały się w różnych jej punktach, poza tym jednym, wskazującym na stanowisko mistrza ceremonii. Mimo to jednak spojrzenia widzów koncentrowały się na stojącej w szeregu trójce Madnessów. Z lewej strony widać było Kinga, z prawej Hachimaru, a pomiędzy nimi znajdował się Elijah. Wszyscy milczeli. Żaden z nich nie próbował się popisywać ani wywyższać, jak zapewne zrobiliby inni uczestnicy turnieju.
-Ta trójka w ciągu trzech ostatnich dni pokazała nam, że nie ma sobie równych! Kto z nich jest jednak najsilniejszy? Najsprytniejszy? Najbardziej odpowiedni, by zostać nowym czempionem? Przekonamy się po tym, poznając wyniki DWÓCH walk - szmery niepewności i niezrozumienia przetoczyły się przez zapełnione po brzegi trybuny każdego piętra kompleksu. -Dobrze słyszeliście - dwóch. Nie każemy im walczyć wszyscy na wszystkich. Metodą losowania wybierzemy dwóch spośród trójki finalistów, która zmierzy się ze sobą w pojedynku, by później stanąć w szranki z ostatnim z nich! Czy jesteście w stanie zaakceptować taki układ?! - pytał całkiem niepotrzebnie. I tak wiedział, że wszystkich widzów miał w garści. Że żaden z nich nie zachowa się w sposób nieprzewidziany ze względu na jego niesamowity talent lalkarski. Z pełnym politowania uśmiechem przyjął niszczący bębenki w uszach ryk aprobaty. -Pozwólcie zatem, że wyłonimy pierwszą parę walczących! Nie zapominajcie też o zakładach oraz głosowaniu na Lucky Loosera! - to powiedziawszy, kierownik domu aukcyjnego klasnął w dłonie do mikrofonu. W jednej chwili ekran, który ukazywał do tej pory jego osobę przesłoniła złożona z trzech segmentów "tuba". Dwa z nich pozostawały odkryte i kryły w sobie kule z podobiznami oraz imionami zawodników. Również pod zakrytym segmentem widać było zarys takiej samej kuli. Początkowo na odkrytych polach stacjonowali Elijah oraz King, lecz za chwilę miało się to zmienić. Zwiastował to umiejscowiony poniżej tuby licznik ustawiony na dziesięć sekund.
-Mniemam, iż nie muszę nikomu tłumaczyć, jak wyglądać będzie losowanie. W momencie, w którym ruszy dziesięciosekundowy licznik, podobizny zawodników zaczną przewijać się przez pole. Walkę stoczą ci, którzy znajdą się na widoku po zakończeniu odliczania - mimo wszystko wytłumaczył. Przekornie, można by rzec, by przedłużyć oczekiwanie i zwiększyć napięcie. -A teraz prosimy o rozpoczęcie losowania! - zawołał głośno.
     -Który? - zastanawiał się Michael, kątem oka spoglądając to w lewo, to w prawo. Wtedy też ilość czasu na liczniku zaczęła powoli topnieć. -Z kim trudniej byłoby mi się mierzyć? Obydwaj są silni, a na dodatek żaden z nich nie walczył jeszcze na poważnie. Nie znam umiejętności Kinga, ale z drugiej strony Hachimaru doskonale wybiera moment ataku. Obaj widzieli już, co potrafię zrobić, więc zakończenie tego jednym ciosem nie wchodzi w grę... a mogę przecież równie dobrze walczyć z jednym i drugim! - kule przesuwały się po segmentach, a na stoperze pozostało już tylko niecałe pięć sekund. -Czy jeśli mnie wytypują, to będę musiał od razu walczyć? Nie chciałbym tego... Jestem pewny swoich umiejętności, ale przeciwko nim wolałbym się najpierw przygotować. W końcu zostawiłem je w pokoju... - coś zatrąbiło głośno i przeciągle, gdy licznik pokazywał już same zera. Spojrzenia wszystkich spoczęły na ekranie, na którym jeden obok drugiego widniały dwa imiona - Hachimaru... oraz King.
-Udało się! - odetchnął w duchu Pearson. Każde, najmniejsze nawet ułatwienie przywitałby z otwartymi ramionami, choćby był nawet najpotężniejszym obywatelem Morriden. -Teraz już nie muszę się przejmować czasem. Niezależnie od tego, z kim przyjdzie mi później walczyć, już nie dadzą rady mnie pokonać - lekki stres, który odczuwał wcześniej rozpłynął się, jakby nigdy się nie pojawił.
-Hachimaru kontra King! - obwieścił wszem i wobec drący się do mikrofonu Joseph. -Walka rozpocznie się w ciągu trzech minut! Naszego szczęśliwca prosimy o opuszczenie pola bitwy! - skierował swe słowa do blondyna, który bez słowa skinął głową, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę bramy.

***

     -Nie masz ochoty tego obejrzeć? - zapytała rozbawiona Veronica, stając przed łóżkiem z wierzchem swej jedynej dłoni opartym o szczupłą talię. Miała na sobie tylko i wyłącznie dolną część bielizny - stosunkowo opiętą, czarną, która niechybnie przyciągała by wzrok reprezentantów płci brzydkiej, gdyby tylko tacy cieszyli się zainteresowaniem Królowej Gór. Ona jednak w nich nie gustowała. Ona wolała zawiniętą w cienką, fioletową kołdrę blondynkę, odwróconą do niej plecami i zwiniętą w kłębek.
-Nie - mruknęła pod nosem dziewczyna, stanowczo i zdecydowanie... jak małe, naburmuszone dziecko. Pogłębiła to wrażenie, naciągając sobie pierzynę na głowę, żeby nie było jej widać. Przywódczyni Amazonek zachichotała na ten widok. Wolnym krokiem dotarła do łóżka, po czym uklękła na nim, prawą dłoń opierając niedaleko miejsca, w którym powinna znajdować się twarz jej partnerki.
-Ja chciałabym zobaczyć, jak sobie poradzi osoba, która mnie pokonała. Może się jeszcze zastanowisz? - zaproponowała przyjaźnie i rozsądnie, pochylając się nad ukrytą dziewczyną coraz niżej i niżej. W pewnym momencie dotknęła nagimi, niewielkimi piersiami powierzchni cienkiego materiału, lecz nie wywołało to żadnej reakcji.
-A ja nie chcę... - dało się słyszeć spod pierzyny. Gdyby opowiedziało się o zachowaniu blondynki komuś, kto znał ją poza sferą prywatną, nigdy by nie uwierzył, że mowa o tej samej osobie. Jessica potrafiła być jednak infantylna i naiwna, jak małe dziecko, choć gdy wymagała tego sytuacja, zachowywała odpowiednie pozory, dumnie reprezentując grupę najemniczek.
-Masz jakiś ciekawszy pomysł? - zapytała figlarnie Veronica, ściągając pierzynę z głowy blondynki przy pomocy zębów. Odpowiedzi nie otrzymała. Zaciśnięte usta i powieki dziewczyny miały chyba ją przekonać do zaprzestania prób nawiązania konwersacji, lecz Królowa Gór nigdy nie należała do takich, co to szybko się poddają. -Jessie... - zanuciła jej melodyjnie nad uchem, po czym delikatnie chwyciła zębami jego brzeg.
-Chcę spać... - mruknęła zrezygnowana Jessica, uparcie trwając przy swoim.
-Gówno prawda. Po prostu nie chcesz widzieć, jak twój pogromca wygrywa turniej i boisz się spotkać Wilkołaka... - pomyślała od razu czerwonowłosa, wzdychając lekko.
-Ty mnie do tego zmusiłaś... - zapowiedziała przywódczyni Amazonek, po czym natychmiastowo wsunęła dłoń pod pościel, energicznie i bezlitośnie szczypiąc kochankę w pośladek. Blondynka podskoczyła z piskiem, lądując już w pozycji półleżącej... co rzecz jasna zrzuciło kołdrę z górnych partii jej ciała, odsłaniając to, czym rzeczywiście miała prawo się chwalić.
-Za każdym jebanym razem... - warknęła zaczerwieniona blondynka, gromiąc przełożoną wzrokiem. Fakt przymusowego okazania nagiego ciała nie zrobił już na niej żadnego wrażenia. Parsknięcie śmiechem Veroniki już tak - negatywne.
-Och, daj spokój... - rzuciła potulnie przywódczyni, widząc dezaprobatę na opalonej twarzy. Bez ostrzeżenia wpiła swoje usta w jej, by nie pozwolić jej na dalsze dąsy. Przyparłszy ją do łoża, poświęciła Jessice pół nocy, ostatecznie ignorując trwający finał turnieju.

***

     Hachimaru nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czuł przyspieszone bicie swojego serca. Teraz jednak zdarzyło mu się to po raz pierwszy od dłuższego czasu, a powód wydawał mu się tak głupi, że aż w jego przypadku niewiarygodny. Stojąc na swoim miejscu, ukradkiem spoglądał na opartego o mur areny Kinga, nie mogąc się pozbyć niewytłumaczalnie nostalgicznego wrażenia - zamaskowany kogoś mu przypominał.
-Wzrost praktycznie się zgadza. Finezja w ruchach również jest podobna. Nie mogę wykluczyć podobnego głosu, bo hełm wszystko zniekształca. Przyszedłem tutaj, bo chciałem go znaleźć. Czyżby właśnie stał przede mną? - zegar tykał. Trzy minuty, które walczący mogli poświęcić na przygotowania wkrótce miały upłynąć, a rozbity szatyn trwał w zawieszeniu, jakiego dawno już nie doznał. -Ta czarna energia duchowa... Może to dlatego, że był stuprocentowym "nadczłowiekiem"? Ale dlaczego mnie nie poznaje? Aż tak się nie zmieniłem... Nie! To nie może być on! Aaron rozpoznałby mnie nawet po operacji plastycznej... więc dlaczego to uczucie nie chce odejść? - zacisnął zęby, głębokimi oddechami próbując uspokoić tętno. -Muszę się upewnić. Choćby to była szansa jedna na milion, czy nawet na miliard... muszę mieć nadzieję. Zerwę mu tę maskę z twarzy! - postanowił ostatecznie. W jednej chwili zdecydował się wziąć na poważnie chociaż tę jedną walkę. W turnieju nie chciał wygrywać... ale jak dotąd żaden pojedynek nie wywołał w nim tak silnych emocji, jak ten, który dopiero miał się rozpocząć.
     Rozlazła, luźna bluza z porozciąganymi rękawami pofrunęła w górę, rozpięta i rzucona za plecy Hachimaru. W ułamku sekundy zacieśnił pasek u spodni, po czym sięgnął rękoma do prawej kieszeni. Wyciągnął z niej dwie plastikowe klamry z magnetycznym zapięciem. Natychmiast po ich chwyceniu, pochylił się ku swoim nogom. Obie nogawki workowatych spodni podwinął przed kolana, spinając je właśnie wspomnianymi klamrami. Z za dużych butów o rozwiązanych sznurówkach wyciągnął bose stopy, samo obuwie, odkopując daleko za siebie. Dopiero na koniec zanurkował dłonią do lewej kieszeni, by zaraz po tym objąć swoje długie, czarne włosy i zarzucić je sobie na plecy. Pochwyconym przedmiotem okazała się być... gumka, którą flegmatyk prędko zawiązał kruczą czerń w długą prawie do pasa kitę. Zacięcie na wcześniej znudzonej twarzy "dżudoki" wszystko wyjaśniało - tym razem Hachimaru nie miał się patyczkować. Na białym t-shircie widniała liczba "98".
     -Wygląda na to, że będzie ostro. Kurde, co robić? Już samym pokazaniem swojej energii duchowej z tą Amazonką trochę zaryzykowałem. Mało kto mógłby mnie przez to rozpoznać, ale każda z takich osób to co najmniej VIP... Gdybym mógł zmienić kolor... - niespodziewanie King uderzył się otwartą dłonią w twarz... a przynajmniej uderzyłby się, gdyby ta nie zatrzymała się na kracie hełmu do kendo. -Ale ze mnie idiota. Przecież MOGĘ! No dobra, to jeden problem z głowy. Wciąż jednak nie mogę sobie pozwolić na użycie syntezy, bo to byłaby już przesada... Ewentualnie machnę coś fajnego w sytuacji podbramkowej - dumny ze swojej zdolności do planowania klasnął pięścią w otwartą dłoń, zdecydowanym krokiem ruszając w stronę środka areny, gdzie czekał już na niego jego nieco wyższy i budzący większy respekt oponent.
-Nikomu nie każmy już dłużej czekać! Pierwsza walka finałowa rozpoczyna się w tej chwili! Zasady pozostają niezmienione. Przegrywa martwy, nieprzytomny, lub poddający się! - ryknął do mikrofonu Joseph, przywołując na główny ekran inny mechanizm odliczający. Ponownie przeprowadził on zsynchronizowane odliczanie na palcach i na owym mechanizmie. -3... 2... 1... START! - zasygnalizował zdecydowanie.
     Jednomyślnie, w tym samym momencie obydwaj Madnessi skupili podobną ilość energii duchowej w stopach, po czym gwałtownie odbili się, szybując w swoich kierunkach. Tym razem to Hachimaru zaatakował jako pierwszy, absurdalnie szybko zaciskając dłoń na nadgarstku swojego oponenta. Już miał wygiąć ramię, by wykonać startowy rzut... gdy nagle napotkał coś nieoczekiwanego - kontrchwyt. Błyskawiczny skręt nadgarstka Kinga, połączony z szybkim szarpnięciem pozwolił mu na natychmiastowe założenie przeciwnikowi własnego chwytu. Choć zaskoczony, Hachimaru mimo wszystko powtórzył manewr swojego przeciwnika, energicznie dokładając do tego drugą dłoń, która również zaczęła zakładać następujące po sobie chwyty na odpowiadającą sobie kończynę przeciwnika. Seria dziesiątek piekielnie szybkich kontrchwytów pozornie zatrzymała walkę w miejscu, lecz kunszt, z jakim wykonywane były kolejne ruchy wprawiał w osłupienie. Zdawało się wręcz, że obydwaj finaliści nie machają rękoma, tylko smagają biczami powietrze, wywołując ostre, przypominające chłostanie odgłosy. Tylko czarnowłosy widział w tym jednak coś jeszcze...
-Nie może być... - przeszło mu przez myśl, gdy w głowie pojawiło się znajome wspomnienie. -Jest zupełnie tak, jak wtedy - jego próba zamordowania niedoszłego jeszcze przyjaciela znów przewinęła mu się przed oczami. -Czy to naprawdę ty, Aaron? Spójrz na mnie! To ja! Nie poznajesz? Nie pamiętasz? Czy śmierć zabiła twoje wspomnienia? A może tylko udajesz? Może chcesz mnie teraz ukarać za to, jak głupio się zachowałem? Ja wiem... ja wiem, że to moja wina! - wraz z przypływem emocji udało mu się przełamać impas. 
     W momencie, gdy jego lewa dłoń miała zostać zablokowana w kontrchwycie ubranego w czerń przeciwnika, nagle z całej jej powierzchni uwolniona została energia duchowa dzięki emisji. Niewielka i niezbyt silna fala uderzeniowa pomogła mężczyźnie odepchnąć rękę przeciwnika... co wytworzyło maleńką lukę czasową. Tę lukę bezlitośnie wykorzystał złotooki "żołnierz do wynajęcia". Prawą kończynę wyrzucił do góry giętkim, wężowatym ruchem, wraz z nią unosząc również Kinga. Na chwilę pozwolił mu zawisnąć w powietrzu, by zaraz potem uderzyć nim o ziemię... albo przynajmniej spróbować.
-Co? - zdziwił się Hachimaru, gdy poczuł, że coś go blokuje. Wysunięta odpowiednio szybko stopa zamaskowanego zahaczyła o tył głowy "dżudoki", nie pozwalając mu cisnąć swoją "ofiarą". Na kolejną chwilę walczący zamarli w tej niecodziennej pozycji. Tym razem "ciszę" przerwał jednak King, podciągając lewe kolano pod brodę...
     Swoją lewą stopę gwałtownie wyrzucił przed siebie, celując nią prosto w twarz czarnowłosego. Tamten jednak wcale się nie uląkł. Biorąc pod uwagę ich różnicę wzrostu oraz położenie przeciwnika, doskonale rozumiał, że atak po prostu nie mógł go dosięgnąć. Nagle jednak jego złote oczy rozszerzyły się ze zdziwieniem, gdy na czubku stopy dostrzegły poświatę fioletowej mocy duchowej. Hachimaru raptownie odchylił się do tyłu, z konieczności puszczając założony na przeciwnika chwyt. Tuż nad jego nosem przeleciał szpiczasty snop energii, który przedarł się jeszcze przez kilkanaście metrów powietrza, nim zniknął.
-"Lecące dźgnięcie"... stopą? Takich ruchów naprawdę nie powstydziłby się prawdziwy Aaron! - pomyślał Madness z 98-ką na plecach. W tym czasie wypuszczony King zdążył już nie tylko wylądować na równych nogach... lecz również ruszyć w jego stronę. Niespodziewanie otwarta dłoń w gwałtownym ruchu wbiła się prosto w brzuch czarnowłosego, niczym nie osłonięty i nie wzmocniony. Choć jednak po podbródku "dżudoki" pociekła krew, bose stopy utrzymały go w jednym miejscu... czego nie spodziewał się King.
-Aktywowałeś Madman Stream jeszcze przed walką, co? Wiesz, że to oszustwo... - cień uśmiechu pojawił się na twarzy Hachimaru wraz z tą myślą. Przyjąwszy na siebie atak, który zwykłych zawodników natychmiastowo powalał, w jednej chwili poszedł za przykładem swojego przeciwnika... a może nawet przyjaciela.
     Kolor jego skóry momentalnie przeszedł w smolistą czerń, podczas gdy włosy zajaśniały śnieżną bielą. Towarzyszący temu przypływ mocy sprawił, że szara powierzchnia areny pękła pod jego stopami. Zanim zamaskowany oponent zdążył zrobić unik, był już pozbawiony tej możliwości. Dłoń "dżudoki" zacisnęła się na jego hełmie, by na ułamek sekundy dać mu przedsmak tego, co nadchodziło. W czasie krótszym, niż mgnienie oka nadczłowiek wgniótł twarz drugiego z finalistów w podłoże, tworząc w ten sposób dalsze pęknięcia.
-Silny jest... To dobrze. Trzeba się będzie bardziej postarać, co? - pomyślał King, opierając obie dłonie na ziemi, jakby miał zamiar robić pompki. Postanowił zaatakować natychmiast, pomimo niekorzystnej pozycji. Oparłszy ciężar ciała na górnych kończynach, momentalnie uniósł dolne, w potężnym zamachu stawiając się na głowie. Jednocześnie pozwolił nogom polecieć dalej, przy okazji otaczając je fioletową energią duchową. 
     Hachimaru musiał odskoczyć, by nie zostać uderzony w czaszkę piętami swojego oponenta. Zanim ponownie się zatrzymał King zdążył już się podnieść, udowadniając tylko swoją gibkość i zwinność, które jeszcze mocniej przypominały "dżudoce" do zaginionym przyjacielu. Madnessi bez chwili przerwy raz jeszcze rzucili się na siebie, jak na samym początku walki, tym razem wyciągając ku sobie swoje prawe, otwarte dłonie. Dosłownie na chwilę przed ich zetknięciem z obydwu kończyn wystrzeliły potężne fale uderzeniowe, które zderzyły się na miejscu, tworząc coś w rodzaju fioletowej eksplozji pomiędzy rękoma. Tylko King został jednak przez nią ciśnięty w dal, podczas gdy Hachimaru nie drgnął nawet o krok.
-Jak to możliwe, że tak mocno trzyma się ziemi? - nie mógł uwierzyć zamaskowany. Gorszy był dla niego jednak fakt, że jego oponent prawie od razu ruszył w ślad za nim, korzystając z jego chwilowej bezwładności. Jednym, wzmocnionym energią duchową susem dogonił go i prześcignął, zatrzymując się na boku. Wtedy właśnie uderzył nasadą dłoni prosto w hełm lecącego Kinga, doprawiając cios swoją ponadprzeciętną emisją. 
     Domniemany Aaron raptownie zmienił kierunek lotu, ścięty niczym piłka do siatkówki. W kilka sekund dotarł do brzegu areny, gdzie zatrzymał się wbity w ścianę. Tylko dzięki temu, że zawczasu wzmocnił swoje plecy, zdołał wyjść z tego bez większych obrażeń.
-Cholera! Jest kompletnie inny, niż wcześniej. Moja głowa... - miał zawroty, a obraz przed jego oczami dwoił się i troił, jakby ktoś godzinami wykręcał nim młynki. Przez chwilę chciało mu się nawet wymiotować, lecz siłą powstrzymał to, co próbowało uciec przez gardło. Gdy dla zwiększenia pewności zaczął ręką obmacywać swoje nakrycie głowy, z przerażeniem odkrył pęknięcia w miejscu ostatniego uderzenia i niewielkie odpryski na przedniej kracie.
-Próbuje mnie zdemaskować? Jeśli tak dalej pójdzie, to naprawdę mu się... - jego niepokój wzrósł jeszcze bardziej, gdy spostrzegł lecącego frontalnie na niego Hachimaru. Chociaż chciał wykonać unik, nie był w stanie tego zrobić. Gdy tylko odepchnął się od uszkodzonej ściany, bezwolnie siadł na ziemi, nie mogąc się podnieść na roztrzęsionych nogach.
-Mam cię! Jeszcze jeden atak i będę pewny... - pomyślał pewny siebie "dżudoka", w pełnym biegu dodatkowo wybijając się w stronę usadzonego pod murem Kinga. Gruba warstwa fioletowej warstwy duchowej pokrywała jego odsłonięte czoło. -Pokaż się! Pokaż mi swoją twarz... AARON! - z hukiem uderzył głową w osłonę hełmu do kendo.
     Pęknięcia poszerzyły się i wydłużyły pod naporem Hachimaru. Postrzępiona linia przebiegła przez przednią kratę, a także czubek "kasku". Pęknięta już wcześniej ściana eksplodowała odłamkami, a linie wzroku walczących połączyły się w jedną - wspólną. Nr. 98 widział na własne oczy, jak przód hełmu przeciwnika pęka, jak rozłupany orzech, a jego połowy powoli się rozchodzą. JEMU wydawało się to powolne i ślamazarne. Czuł się, jakby biegnący sprintem czas nagle dostał zadyszki. Wszystkie dźwięki z otoczenia uciekły do jakiegoś odległego miejsca, gdy pełen nadziei Kyuusuke spoglądał na to, co kryło się pod rozbitą maską. Gdy zaś ujrzał twarz Kinga... zamarł.

Koniec Rozdziału 164
Następnym razem: W drogę!

2 komentarze:

  1. Haha! Ładna końcòwka! Jak to się nazywa? Clifhanger? Bardzo dobrze Ci to wyszło! Zaskoczyło mnie to trochę, bo myślałem, że to co kryje się pod maską nie będzie zaskoczeniem. A jednak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak się to zwie ;) Cieszę się, że ten zabieg odegrał swoją rolę ^^ Równie raduje mnie fakt, że dałem radę zaskoczyć zaskoczeniem (jakkolwiek by to nie brzmiało).

      Usuń