wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 170: Gładkie dłonie

ROZDZIAŁ 170

     Eronis tylko lekko się wygiął, gdy Michael z całej siły wbił się nasadami dłoni w jego klatkę piersiową. Choć impet rozbił okrągłą szybę w drobny mak, on pozostał na swoim miejscu, poważnie spoglądając na swojego "przeciwnika", którego wcale nie chciał widzieć w tej roli.
-Tak potężne wzmocnienie w jednym punkcie? Wygląda na nieskończenie słabszego, niż w rzeczywistości... - pomyślał blondyn, nie odrywając dłoni od ciała Paladyna. Nie marnując czasu na zgubne w skutkach zastanawianie się, Elijah momentalnie poderwał z ziemi prawą stopę, brutalnie wjeżdżając podeszwą w brzuch białowłosego. Uśmiechnął się triumfalnie pod nosem, gdy poczuł, jak jego kończyna powoli zyskuje coraz więcej miejsca - Eronis był odpychany centymetr za centymetrem. Dopiero w momencie, gdy noga Michaela całkiem się wyprostowała, odbił się on od podłogi drugą, zamaszyście kopiąc mężczyznę w sam podbródek. Zamach zakończył efektownym saltem w tył, co pozwoliło mu jeszcze przez chwilę widzieć odsuwanego siłą ciosu Paladyna.
-Co? - trzęsący się z powodu przepływającej przez niego mocy Pearson wytrzeszczył swe czerwone oczy. -Żadnego śladu! Za słabo go uderzam? - nie mógł uwierzyć w to, co widział, ale w miejscach rażonych jego atakami widniały tylko drobiny brudu spod podeszew butów. Również lico Rycerza nie zdradzało żadnych oznak fizycznego cierpienia. Tylko jego błękitne oczy zdawały się być wypełnione smutkiem i poczuciem winy.
-Co ty ze sobą zrobiłeś, Michael? - zapytał Eronis, jakby wcale nie został chwilę wcześniej zaatakowany. Zdawał się tym wszystkim nie przejmować... lub przejmować aż zbyt mocno. -Przestań walczyć! W twoim stanie może cię to zabić! Nie widzisz? - miał absolutną rację, a jego troska była autentyczna i pozbawiona fałszu. Mimo to jednak słowa Paladyna nie docierały do owładniętego żądzą zemsty nastolatka.
-To ciebie chcę zabić! - ryknął blondyn. Wraz z kolejną falą fioletowo-złotej energii, która go otoczyła, naciągnięte mięśnie w jego ramionach i nogach zaczęły się powoli rozrywać. Nie wytrzymywały już tego, co chłopak próbował zrobić ze swoim ciałem. Młody Pearson nie był gotów do tak absurdalnego skoku mocy. Właśnie dlatego jego organizm nie domagał. Tkanki powoli ulegały coraz większym uszkodzeniom. Krew, która z niesamowitą prędkością wędrowała przez żyły Michaela sprawiała, że nastolatek bardzo mocno się pocił. Rozgrzana do czerwoności skóra zaczęła już zmieniać ciecz w parę, gdy mściciel ruszył do ataku...
     Zniknął. Dosłownie zniknął z miejsca, w którym stał, pozostawiając po sobie głębokie wgniecenie w podłodze. Pojawił się raptem na ułamek sekundy - na ścianie, która posłużyła mu do odbicia się w stronę Eronisa. Również i ona pękła, gdy blondyn wystrzelił od lewej w jego kierunku. Otoczona dwoma kolorami energii duchowej pięść grzmotnęła prosto w skroń mężczyzny, pchając go na czarną, pancerną szafę. Wykonany z heracleum, zablokowany dziesiątkami zamków schowek powstrzymał Paladyna przed dalszym ślizgiem, lecz również uniemożliwił mu wykonanie ewentualnego odskoku. Michael tymczasem ponownie się odbił - tym razem od pokrytej zdobionym dywanem podłogi, na której wylądował. Również i tym razem wyglądało to tak, jakby całkowicie zniknął, by pojawić się raz jeszcze przed przypartym do "muru" białowłosym. Oparłszy cały ciężar ciała na lewej nodze, natychmiastowo wykonał na niej obrót o 360 stopni, uderzając stopą prosto w plecy odsłoniętego Rycerza.
     Spodziewał się krwi cieknącej z ust i bólu na twarzy. Spodziewał się padnięcia na kolana lub niekontrolowanego uderzenia o ścianę. Spodziewał się potu na twarzy i drgawek na ciele przeciwnika. Nie zobaczył ani jednej z tych rzeczy. Zobaczył tylko wpatrujące się w niego oczy o błękitnym kolorze, po brzegi wypełnione politowaniem i współczuciem. Wypełnione czymś, czego się nie spodziewał, czego nie chciał i co zaburzało jego zdecydowanie.
-Lucas nie chciałby tego - zaczął smętnie Eronis, korzystając z momentu zachwiania przeciwnika. -Zapewnienie ci spokojnego, bezpiecznego życia było tym, czego pragnął najbardziej. Byłby niepocieszony, widząc cię takim, jakim teraz jesteś... - dostał wysuniętymi knykciami prawej dłoni prosto między oczy. Chwilę później druga uderzyła go z rozmachem w bok, posyłając w stronę łoża z baldachimem. Jedna z jego drewnianych kolumn pękła z trzaskiem, kiedy plecy ubranego w biel Rycerza jej dotknęły. Białowłosy mężczyzna wylądował na podłodze pod ścianą, ciśnięty w jej kierunku, niczym pozbawiony znaczenia amator.
-Co ty możesz wiedzieć o jego woli?! Zginął tylko dlatego, że mu na to pozwoliłeś! Musisz nie mieć wstydu, by mimo to udawać, że go znasz! - wydarł się Michael. W niczym nie przypominał osoby, którą wydawał się być w Domu Mędrców oraz podczas trwania turnieju. Teraz przepełniał go gniew i smutek. Teraz wracały do niego widma przeszłości, nakierowujące go tylko w jedną stronę - w stronę zemsty. Obraz odbierany przez czerwone oczy powoli zaczynał się rozmazywać, ale rozjuszony i pozbawiony elegancji młodzieniec całkiem to ignorował.
-Przykro mi, że tak sądzisz... ale to nie twoja wina - odezwał się ponownie Paladyn, powoli wstając na nogi. Nadal nie doznał on żadnych obrażeń, choć jego szata została rozdarta w kilku miejscach. -Nie masz żadnych powodów, by mi zaufać, czy uwierzyć. Nigdy nie miałeś okazji naprawdę mnie poznać, lecz to również nie jest twoją winą. Mylisz się jednak, jeśli sądzisz, że wiesz wszystko o śmierci Lucasa... - blondyn wcale nie chciał słuchać swojego wroga. Ignorował to, co mu mówiono, lecz nie był w stanie nie usłyszeć tych słów. Podświadomie starał się odrzucić od siebie wszelkie myśli, które ostudziłyby jego gniew względem Eronisa. Brak zdecydowania oznaczałby dla niego porażkę.
-Milcz! Nie po to tyle trenowałem. Nie po to brałem udział w tych wszystkich turniejach. Nie po to okradłem własnego mistrza, żebyś teraz próbował mi się tak żałośnie wykręcić! - Michael nie zastanawiał się ani chwili nad tym, co powiedział mu białowłosy. Po prostu kolejny raz wyruszył mu naprzeciw, rozpaczliwie wymierzając kolejne ciosy wzdłuż "osi symetrii" ciała oponenta. Pięść chłopaka wbijała się po kolei w żołądek, mostek, punkt między obojczykami, gardło, podbródek, nos oraz czoło, wgniatając biernego mężczyznę w ścianę. Ta z kolei pękała coraz bardziej i bardziej, sprawiając wrażenie, jakby za chwilę miała się zawalić. Trudno było określić, czy najpierw runie strop, czy może Paladyn zostanie wyrzucony z pomieszczenia przez konsekwentnie wybijany otwór. Od razu było jednak widać, że samo natarcie, choć szybkie i emanujące potęgą, nie wyrządziło Eronisowi żadnej krzywdy.
-Lucas wiedział, że zostanie zabity. To była jego decyzja, by zaniechać prób uniknięcia tego losu. Chciał skupić na sobie uwagę Paladyna Mayersa, bym ja i inni buntownicy zyskali szansę na odsunięcie go od władzy. Twój brat poświęcił się po to, by na powrót uczynić Niebiańskich Rycerzy ludźmi, na których patrzono z podziwem i którzy symbolizowali bezpieczeństwo. Twój brat to bohater, Michael! - pięść Pearsona zatrzymała się cal przed szczęką przemawiającego białowłosego, pierwszy raz wyrażając otwarcie delikatne zwątpienie.
-Mój brat to ofiara, której dało się uniknąć... - wycedził przez zęby blondyn, lecz nie ruszył się z miejsca, nadal trzymając rękę przy twarzy "zanurzonego" w ścianie oponenta. -Choćbyś nawet mówił prawdę... jak możesz nazywać się jego przyjacielem, skoro się na to zgodziłeś?! - do tego momentu młodzieńca otaczało złoto i fiolet. Potem został już tylko fiolet... gdy skóra blondyna zmieniła kolor na czarny, a wijące się kosmyki włosów - na biały.
     Obydwaj wypadli z komnaty Paladyna, gdy Eronis przyjął kolejny cios w splot słoneczny. Wtedy właśnie popękana ściana nie wytrzymała naporu jego ciała. Kawałki cegieł wystrzeliły razem z Madnessami, wznosząc się tuż pod wspartym belkami dachem zamkowego skrzydła. W dole dało się widzieć okrągłe, bardzo wysokie pomieszczenie, na "dnie" którego widniały niezidentyfikowane kolorowe kształty. Z góry przywodziły one na myśl mozaiki lub inne tego typu zdobienia, jednak Michael ani myślał się nad tym zastanawiać. W locie owinął tylko prawe ramię wokół skośnej belki, stopy stawiając na poziomej, do której ta pierwsza przylegała. Nie ulegało wątpliwości, że buzująca masa fioletu, która otaczała chłopaka wkrótce zniszczy jego podporę, zmuszając go do odnalezienia nowej. W lepszej sytuacji był nadal nietknięty Paladyn, który z gracją wylądował na identycznej "żerdzi", dokładnie naprzeciwko chłopaka.
     -Zatrzymaj się na chwilę i mnie wysłuchaj! - wołał do młodzieńca mężczyzna. -Dezaktywuj Madman Stream! Twoje ciało ledwo znosi to obciążenie. Jeśli nie przestaniesz, naprawdę stanie ci się krzywda! - spojrzał w kierunku Michaela... lecz ujrzał tylko pękającą z trzaskiem belkę, na której chwilę wcześniej stał. Pearson tymczasem już odbijał się od pochyłego sufitu, by runąć z góry na Rycerza. Fragment sklepienia rozpadł się na kawałki, kiedy blondyn zapikował ku swemu wrogowi. Strumień światła księżyca przeszył poddasze w chwili, gdy kolano czerwonookiego z impetem uderzyło w czoło Eronisa. Najwyższy z Rycerzy zawisł kilkanaście metrów nad podłogą, siłą zepchnięty z "żerdzi". Michael jednak nie miał najmniejszego zamiaru, by przerwać natarcie. Nie zakłóciwszy tym swojego lotu, obrócił się w powietrzu o 360 stopni, zbierając ogromną ilość fioletowej energii w swojej nodze. Poświata objęła kończynę, niczym gorejący płomień, tak bardzo przypominający włosy młodzieńca.
     Obciążona ogromną mocą stopa wbiła się w brzuch Paladyna, niczym ciśnięty oszczep. W jednej chwili również i Rycerz został ciśnięty w dal, przelatując przez całe poddasze, a napotkane po drodze belki podtrzymujące strop... łamiąc, jak zapałki. W kilka chwil nastąpiło kilkadziesiąt trzasków pękającego drewna, by już wkrótce potem zawtórował mu trzęsący się dach. Eronis nie doleciał nawet do ściany, gdy niespodziewanie sklepienie... runęło na unoszących się w powietrzu walczących. Kilka ton nadwyrężonego przez pulsującą energię duchową gruzu zasypało obydwu Madnessów, niczym najprawdziwsza lawina. Deski, dachówki oraz podstarzała izolacja runęły w dół niemal na połowie długości poddasza, wpuszczając przez gigantyczny "luft" światło nocy. Tego jednak nie ujrzeli wojownicy, którzy zostali w szybkim tempie sprowadzeni do parteru przez sypiące się na nich... wszystko.

***

     Sterta popękanych fragmentów dachu wystrzeliła w powietrze, niesiona ku górze przez fioletowo-złotą energię duchową. Młody Pearson wynurzył się spod gruzów, niczym uporczywie próbujący nabrać powietrza nurek, wydostający się w końcu spod tafli wody. Zlany potem, spocony, zaczerwieniony i ociekający krwią Michael spojrzał dziko na stojącego w podartych szatach, wychudzonego mężczyznę. Całe ciało blondyna podrygiwało, nadwyrężone i słabe. Siła stopniowo uchodziła z nienasyconego mściciela, który z trudem trzymał się jeszcze na ugiętych w kolanach nogach. Wiele małych ran widniało na skórze chłopaka, pociętej przez spadające odłamki. Upadek sprawił, że Madman Stream wygasł, lecz nie można było powiedzieć tego samego o determinacji stojącego przed realizacją celu Madnessa.
-Lucas... chciał, żebym się tobą zaopiekował po jego śmierci. Kiedy przewrót zakończył się sukcesem, zacząłem cię szukać, ale... chyba było już za późno. Przetrząsnąłem całe Miracle City i chyba połowę Morriden, ale słuch po tobie zaginął - Eronis wreszcie miał szansę, by przemówić. Miał nadzieję, że osłabiony nastolatek odzyskał choć trochę jasności umysłu, czy zdrowego rozsądku. -To było paskudne uczucie. Straciłem wtedy przyjaciela... a na dodatek nie mogłem uszanować jego ostatniej woli. Lucas chciał, byś ty również stał się Niebiańskim Rycerzem! Takim, z którego mógłby być dumnym! Pozwól sobie pomóc, błagam! Nie chcę patrzeć, jak niszczysz sam siebie na moich własnych oczach! - padł na kolana. Niespodziewanie i pokornie, raniąc się walającymi się dokoła odłamkami.  -Wiń mnie za jego śmierć, jeśli ma ci to przynieść ulgę. Sam się za nią winię. Za śmierć Lucasa i wszystkich innych, których nakazał zgładzić Paladyn Mayers. Właśnie przez wzgląd na nich jestem tu, gdzie jestem. Jestem tym, kim jestem. Chcę, by nasz zakon był tym, czym powinien być! Chcę, żeby ofiara naszych bliskich nie poszła na marne! Naprawdę uważasz, że zniszczenie tego, o co walczył twój brat, pomoże ci w oddaniu mu sprawiedliwości?! - widział w tym jedyną możliwość zaprzestania tej bolesnej walki. Myślał tylko o tym, by po tych wszystkich latach wypełnić swoją obietnicę. Martwił się tylko tym, co mogło się stać z Michaelem. Nie interesowały go uszkodzenia, jakich tej nocy doznał zamek ani też swój własny stan. Takim człowiekiem był Eronis...
-Tamtego dnia... na placu... kazał mi się schować za posągiem - z zaciśniętego gardła wypływały słowa. Z czerwonych oczu - łzy. -Ich przyszło czterech. Wszyscy uzbrojeni i w pełnym pancerzu. Lucas... nie mógłby dać rady tylu osobom na raz... - prawie upadł, gdy postawił krok w stronę Paladyna. Otępiałym, zamglonym wzrokiem wpatrywał się w eter. -Wiesz, jak zginął? Widziałeś to? Eronisie? - spojrzał z wyrzutem na klęczącego białowłosego, który nie potrafił mu odpowiedzieć na jego pytania. -Dźgnięto go od tyłu mieczem. Ostrze przeszło przez żołądek i wyszło klatką piersiową. Nawet nie jęknął... - smutek i nostalgia w głosie blondyna zaczęły się zmieniać w kolejną falę gniewu i żalu. -Wrzucili ciało do studni! Do studni! Jak pozbawiony znaczenia śmieć! Mój brat rozpadł się, zanim ktokolwiek go znalazł! Nic po nim nie zostało! Kogo mam winić, jeśli nie was?! Co mam zrobić z całą tą złością i smutkiem?! Najważniejsze lata życia przeżyłem, myśląc tylko o tym, żeby się zemścić! CO TY MOŻESZ WIEDZIEĆ?! - Michael w jednej chwili przyjął do swojego ciała jeszcze więcej mocy. Kolejny raz przyspieszyło jego tętno i napięły się mięśnie. Dwukolorowa energia duchowa praktycznie pochłonęła go na kilka sekund, zwiastując drastyczny wzrost siły chłopaka...
     Nic podobnego się nie stało. Energia wyparowała tak szybko, jak się pojawiła, niczym zgaszony przez szalejący wiatr znicz. Niespodziewanie po zawalonym gruzami pomieszczeniu rozniósł się nieprzyjemny dźwięk pęknięcia. Eronis z przerażeniem zaobserwował fontannę krwi, wydobywającą się z lewego uda blondyna. Posoka musiała płynąć przez jego ciało tak szybko i tak silnie, że tętnica udowa nie wytrzymała ciśnienia i pękła. W tym samym momencie mięśnie Pearsona całkowicie zwiotczały, boleśnie powracając do stanu początkowego. Oniemiały Elijah zatoczył się, w krótkim czasie potwornie blednąc z powodu gwałtownej utraty krwi.
-Co się dzieje? Jak się to może dziać? Dlaczego się tak dzieje? - przestąpił z nogi na nogę, chwiejnie kierując się ostatkami sił w stronę Paladyna. Mięśnie jego ramion i łydek zostały podczas tych dwóch krótkich walk tak dotkliwie porozdzierane, że Pearson nie powinien był się poruszać z powodu bólu. W jego przypadku jednak, anemia uratowała go przed cierpieniem.
-Tyle lat treningu... Tak bardzo się starałem... a nadal jestem za słaby nawet na to, by udźwignąć większa siłę? To niesprawiedliwe... To nie tak powinno być. Lucas... braciszku... czy jesteś zadowolony z takiego rozwoju wypadków? - stanął przed skamieniałym Paladynem, dysząc ciężko i nierównomiernie. Czerwone oczy stawały się coraz bardziej zamglone.
-To... jeszcze... nie koniec - trzęsąca się dłoń chwyciła szatę Eronisa. Druga miała wtedy kolejny raz uderzyć mężczyznę w szczękę... lecz zanim pięść przebyła choć połowę drogi, blondyn zamarł, niby zaklęty w kamień.
     Zachwiał się, jakby ktoś uderzył go w twarz, kiedy niespodziewanie z jego ust wytrysnęła krew. Takie same strużki popłynęły z nozdrzy i uszu, tworząc szkarłatne rzeki na pobladłej skórze. Czerwień przejawiała się również w popękanych naczynkach krwionośnych wewnątrz oczu blondyna i wkrótce wypłynęła ona również z nich, jak przeklęte, diabelskie łzy. Rozpaczliwa desperacja Michaela nie wystarczyła. Nie potrafił już zadać ani jednego ciosu. Natychmiast po tym, jak jego ciało odmówiło posłuszeństwa, zaczął się on chylić ku upadkowi.
-Odkąd tylko umarłeś, nie myślałem o niczym innym poza zemstą. Kiedy trenowałem pod okiem moich mistrzów, kiedy wyciągałem pomocną dłoń w kierunku gości Domu, kiedy zasiadałem do stołu razem z tymi, którzy mieszkali ze mną pod jednym dachem... Pół życia robiłem wszystko, żeby cię pomścić, Lucas. Pół życia... i to wciąż było za mało? - kiedy to sobie uświadomił, jego serce zacisnęło się wraz z gardłem. Żal i zawód przeszyły go, niczym grot strzały, którego Pearson nie miał siły wyjąć, a który tkwił w nim tak mocno i boleśnie...
     Zatrzymał się. Zawisł nad usłaną ułamanymi fragmentami stropu podłogą. Po jego marznącym ciele przepłynęła fala ciepła, której źródła nie był świadom ledwie przytomny nastolatek. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że przed upadkiem uchronił go sam Eronis. Że ściskał go wychudzonymi rękoma, niby miłościwy ojciec, witający na powrót swego marnotrawnego syna. Ten człowiek, który tak uparcie i dzielnie znosił wszystkie ciosy blondyna i który nie uronił przy tym ani jednej łzy, czy chociaż najmniejszej kropli krwi. Zachowanie Paladyna było dla chłopaka niepojęte. Nie tego oczekiwał od osoby, której tak nienawidził. Spodziewał się... i chciał spotkać kogoś, kto swoim nastawieniem oraz charakterem jawiłby się jako ucieleśnienie zła. Zamiast tego od kilku minut próbował zamordować największego pacyfistę w Miracle City... a może nawet w całym Morriden.
-Tymi rękami leczę ludzkie ciała. Zabieram z ich mięsa i kości to, co niszczy ich od środka i biorę ten ciężar na swoje barki. Te same ręce nie potrafią jednak uleczyć bólu czyjejś duszy... - powiedział białowłosy, obejmując po ojcowsku Michaela. -Nie umiem pomóc komuś samymi słowami. Nie jestem ani Pierwszym Królem, ani Mędrcem Znikąd. Jedyne, co mogę zrobić, to przyjąć na siebie cały twój gniew i smutek... i mieć nadzieję, że ci tym pomogę. Bo chcę pomóc. Niebiański Rycerz to człowiek, który służy. Siedzimy w zamku zakuci w pancerze, ale nie jesteśmy i nigdy nie będziemy nikim ważnym. Celem naszego funkcjonowania jest bycie najlepszymi strażnikami. Najsilniejszymi sługami. Najpotężniejszą tarczą dla tych, którzy bronić się nie potrafią - z trzęsących się, wątłych ramion Eronisa wydostawała się biaława łuna. Energia wpływała do ranionego i wycieńczonego Pearsona, zasklepiając jego wszystkie rany i zapobiegając wykrwawieniu.
-Te dłonie... - zauważył w duchu czerwonooki, choć nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. -Jak taki człowiek może mieć tak gładkie dłonie? Ciepłe i miękkie... jakby nigdy w życiu nie chwyciły za miecz. Jakby nigdy w życiu nie zaciśnięto ich w pięść - nie mógł oprzeć się temu wrażeniu. Nie mógł powstrzymać narastającego w nim poczucia bezpieczeństwa ani też swoistej ulgi, która wypełniła zbolałe ciało.
-Czy było warto? - przeszło niespodziewanie przez usta Michaela. -Czy to, czym dzisiaj jesteście... Czy warto było za to ginąć? - zapytał na granicy wytrzymałości. Paladyn nie zdążył jeszcze udzielić odpowiedzi, a już poczuł łzy nastolatka, opadające mu na jego barki i spływające po plecach.
-Nie mnie to oceniać... - oświadczył stanowczo Eronis, na co młody Pearson prychnął tylko... i zemdlał. Tak skończył się ostatni trwający w zamku pojedynek.

***

     Na niebie rozpościerał się już zwiastun nadchodzącego świtu, gdy zmęczony, obolały i chyba pół kilograma lżejszy ze stresu Rinji dotarł do swojego parterowego domu. Powłócząc nogami, dysząc ciężko, wspominając sytuację, w której niemalże stracił głowę i połowę ciała. Widok domu przywoływał też jednak jeszcze boleśniejsze wspomnienia. Walka z Rikimaru, jego odpadająca głowa, starcie z Naito i ten ostatni cios, który wymiótł go w powietrze i odebrał przytomność...
-Cholernie długie, cholernie ciężkie i pozbawione jakichkolwiek sukcesów dni. Ech... muszę się porządnie wyspać. Wypadałoby odwiedzić tego kretyna w szpitalu. Naito pewnie też tam pójdzie. W końcu mimo wszystko Rikimaru i Tatsuya też tam leżą. Może z rozwaloną szczęką ten mańkut przestanie tak do każdego ujadać? - uśmiechnął się pod nosem i może nawet by się zaśmiał... gdyby w jednej chwili nie stanął, jak wryty. W moment całe powietrze uleciało z jego płuc, a stopy cofnęły się, jakby w obawie przed nagłym atakiem. Pot wstąpił chłopakowi na czoło, wsiąkając we wciąganą czapkę. Widok, jaki malował się przed niebieskimi oczyma aktywował bombę jądrową gdzieś we wnętrzu albinosa. Pod Rinjim zachwiały się nogi. Prawie upadł. Prawie zapłakał. Prawie pozwolił sobie na przeciągły, beznadziejny ryk rozpaczy. Prawie...
     Rozbite cegłami szyby spoglądały na niego szklanymi oczodołami, jakby z wyrzutem. Zdawały się intensywnie pompować w niego poczucie winy, w czym akompaniowały im drzwi. Na ich umazanej kałem powierzchni jawił się zapisany w co najmniej ośmiu językach napis: "WYNOŚCIE SIĘ!". Deski, z których wykonano niewielki taras zostały połamane i brutalnie oderwane od podłoża. Podtrzymujące wystający dach kolumienki rozbito na kawałki. Ich górne i dolne części wyglądały ku sobie, niczym popękane zęby w obu szczękach. Przed samym wejściem, wbite w wycieraczkę sterczały trzy długie noże, przekazując trzem pozostałym członkom rodu Okuda jednoznaczną wiadomość.
-Nie... NIE! Nie tego chciałem! Nie o to chodziło! - Rinji zacisnął zęby, gdy na jego twarzy zaczęły pojawiać się coraz częstsze i coraz bardziej nieprzewidywalne drgania. -Mieli nas uznać. Szanować. Zrozumieć... Yashiro... - gdy wyobraził sobie oblicze starszego brata, widzącego wszystko to, co on właśnie zobaczył, mimowolnie odwrócił się... i zaczął biec. Biegł, by uciec. By zapomnieć i uniknąć odpowiedzialności. Zdawszy sobie sprawę ze swej bezmyślności, nie umiałby udźwignąć widoku brata. I choć ta ucieczka przepełniała go wstydem, jej przemożna chęć okazała się być silniejsza od albinosa. Nie ona jedna ostatnimi czasy...

***

     -Co teraz zamierzasz? - głos Kurokawy odbił się echem od głowy Michaela, siedzącego w letargu na swoim szpitalnym łóżku. Ściągnięta górna część zielonej piżamy ciśnięta była w rogu sterylnego pomieszczenia jako manifest niewygody blondyna. Mierziły go bowiem bandaże na jego klatce piersiowej... a przynajmniej sam tak twierdził. Powlekane usztywnienia wewnątrz samego ciała denerwowały go równie mocno, ale tych akurat nie mógł usunąć, zatem musiał się pogodzić z ograniczonymi ruchami ciała. I tak największe problemy sprawiał mu porażający ból porozrywanych mięśni i ścięgien w nogach. Dopóki wspomnianymi kończynami nie poruszał, wszystko było w najlepszym porządku. W innym wypadku musiał jednak niebywale się wysilać, by wyraz jego twarzy nie zdradzał okrutnego cierpienia i męki.
-Taka jest cena sztucznie zdobytej mocy, co? I pomyśleć, że nic mi z niej nie zostało... - zauważył w duchu czerwonooki. Wtedy dopiero zwrócił się do siedzącego na krzesełku Naito, który to właśnie Pearsona zdecydował się odwiedzić jako pierwszego. Pozostali młodzieńcy leżeli w zupełnie innych salach, by uniknąć nieprzyjemnych incydentów.
-Nie jestem pewien... - przyznał szczerze Michael. Nadal miał częściową pustkę w głowie, choć myślał nad tym usilnie i bez ustanku.
-A jeśli chodzi o Dom? Mam nadzieję, że przynajmniej zdecydujesz się tam wrócić, gdy już wyzdrowiejesz - zasugerował z troską w głosie szatyn. On sam został okrutnie posiniaczony w walce z Pyronem, lecz nie doznał żadnych poważniejszych obrażeń - głównie ze względu na konieczność utrzymania go przy życiu przez Rycerza. Mimo to jednak dwoje podbitych oczu i opuchnięty lewy policzek nie wyglądały zbyt przyjemnie.
-Sam nie wiem... - stwierdził Michael, po czym westchnął ciężko. Przeniósł swój wzrok z Kurokawy na malujący się za szybą okna świat. Nad Miracle City wstawało już słońce, przynoszące swą obecnością nadzieję i niemożliwą do wyjaśnienia, tajemniczą radość. -Minęło sporo czasu, odkąd traktowałem wschód inaczej, niż tylko sygnał na rozpoczęcie dnia. To całkiem odświeżające uczucie... - choć odbył już dwie transfuzje krwi, Pearson wciąż był wycieńczony i lekko anemiczny. Mimo to jednak w jego głosie dało się wyczuć specyficzną, pełną nostalgii... pogodę ducha. -Zrozumiałem chyba jedną rzecz, wiesz? Dotąd nigdy tego nie zauważałem... ale ten turniej i to, co wydarzyło się w zamku... wszystko to pokazało mi, jakie ze mnie głupie, zafajdane dziecko. Jestem świadom błędów, widzę ich przyczyny, widzę sposoby na... "korektę", ale mimo wszystko nie umiem wyciągnąć z tego odpowiednich wniosków. Myślisz, że jak długo dorasta człowiek? - zapytał w pewnym momencie, nie odwracając wzroku od okna i tego pięknego nieba, które niedawno nosił na koszulce.
-Całe życie - odparł bez zastanowienia Naito. -Ja do tej pory mam w pokoju na półkach kolekcję mang, setki odcinków anime, czy figurki ulubionych postaci. Przy biurku w dalszym ciągu leżą pudełka z grami komputerowymi, a ja nigdy nie oddałem ani jednej książki, którą przeczytałem. Do tego stopnia tym żyję, że gdyby na podstawie tego określać poziom mojej "dorosłości", pewnie zahaczałbym o żłobek - opowiedział z uśmiechem chłopak, na co blondyn zaśmiał się pod nosem. Pierwszy raz układ jego brwi i to, co malowało się w czerwonych oczach nie wyglądały tak przerażająco chłodno.
-Chyba... udam się w podróż. Muszę zrozumieć wiele rzeczy. Popracować nad kontrolowaniem swoich emocji, nad podejściem do życia... Może nawet poszukać sposobu na życie? Przez ostatnie lata myślałem tylko o zemście... a teraz w pewnym sensie zaczynam od nowa. Wiesz co? Chyba pójdę na północ. Daleko na północ. Pod sam Mur, a może nawet za niego... - Kurokawa nie miał bladego pojęcia, o jakiż to "Mur" mogło chodzić, lecz nie chciał w tej podniosłej chwili pytać o coś takiego.
-A co z Rycerzami? Dalej chcesz ich zniszczyć? - odezwał się ponownie Naito. Musiał się upewnić. W końcu cały jego plan opierał się właśnie na skłonieniu Michaela do spojrzenia na to wszystko z innej perspektywy, niż do tej pory.
-Nie wiem. Wiem jednak, że wtedy bardzo się myliłem. Wtedy po prostu sądziłem, że wiem. Nie miałem o niczym pojęcia, a mimo to zrobiłem, co zrobiłem. Zasłużyłem na to, by być teraz w takim stanie... - skierował spojrzenie w stronę Kurokawy, z przyzwyczajenia walcząc chwilę z usztywnieniami w rękach i nogach. -Zdecyduję sam. Czy Niebiańscy Rycerze są tym, kim powinni być... i czy Lucas słusznie oddał życie za ich honor. Jeśli tak jest... to czas pokaże, co z tym faktem zrobię - tego typu odpowiedzi oczekiwał od Pearsona Kurokawa, który uśmiechnął się pod nosem na dźwięk tych słów. Wyglądało to cokolwiek paskudnie, biorąc pod uwagę stan jego twarzy, ale przecież liczyły się intencje.
-Eronis chciałby pewnie, żebyś stał się jednym z Rycerzy... ale decyzja mimo wszystko należy do ciebie. Kim chciałbyś zostać, Michael? Gwardzistą? Marionetkarzem? A może takim samym Mędrcem, jak dzisiaj twoi mistrzowie? - blondyn przyglądał się Naito przez kilka chwil, usłyszawszy to. Zdawało się, że nie był pewien odpowiedzi... lub że nie mógł jej przepchnąć przez gardło. Dopiero kiedy cisza zaczęła się robić tak niezręczna, że Kurokawa chciał już zmienić temat, Michael przemówił:
-Sobą. Chciałbym wreszcie być sobą... - wyrzekł to z rozmarzonym wyrazem twarzy, pełen nadziei i gotowości na to, co miało mu przynieść jutro.

Koniec Rozdziału 170
Koniec arcu nr. 9
Następnym razem: Dramat ludzi marnych

2 komentarze:

  1. No! Arc dziewiąty wreszcie skończony! Pozwól, że podzielę go na turniej i finał.

    Część turniejowa była bardzo dobra. Naprawdę czułem ten klimat i bardzo interesowałem się walkami jak i tym co było poza nimi.

    Cała kreacja turnieju była ciekawa i, na swój sposób, oryginalna. Opracowałeś tutaj wszystko bardzo dobrze. Jednak uważam, że pomysł na robienie tych "szczęściarzy", którzy nie musieli walczyć "bo tak mi pasowało w liczbach" nie podobało mi się. Jeszcze w grupach mogłem to przeboleć, ale żeby w finale? Mogłeś rozegrać to inaczej. Np. "Szczęściarzem" może być ten kto najlepiej sprawdził się w poprzednich testach.

    Walki były wyśmienite. Widać, że coraz lepiej wychodzi Ci tworzenie choreografii ;)

    Wprowadzone postacie też trzymają poziom. Ucieszyłem się też, że nareszcie wątek 98 i 99 zazębia się z główną fabułą. Widać w tym tę spójność świata przedstawionego!

    No, i do tego momentu śmiem stwierdzić, że ten arc był moim ulubionym dotąd. Niestety część finałowa wyszła, w moim odczuciu, tak se.

    Było dużo fajnych, ciekawych momentów i uważam, że gdyby bardziej rozwinąć niektóre rzeczy mój odbiór by był zupełnie inny, bo miałem wrażenie jakbyś robił go trochę "po łebkach". Nie jest tak, że te rzeczy, co w nim były złe. Ba, były bardzo dobre! Ale wszystkie walki prócz walki wieczoru skończyły się tak szybko jak się zaczęły! A sama ona też wydawała mi się taka robiona na siłę. Na początku rozdziału Michael darł się, że pozabija Eronisa, a już chwiłe po tym jest mu smutno i żałuje tego. Jak na wątek budowany dość długi czas poszło to za szybko.

    Zauważyłem,że coraz bardziej wkręcam się w ten świat i trochę mi szkoda, że powoli zbliżam się do bycia na bieżąco, bo fajnie jest móc dawkować sobie rozdziały jak tylko chcę ;)

    Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo podoba mi się twój odbiór tego arcu i miło mi, że od siebie dodałeś parę mankamentów, których nikt inny nie zauważył. Śmiem jednak twierdzić, że po ostatnich starciach z Rycerzami oczekiwałeś zbyt wiele. Nikt, absolutnie nikt nie miał tam najmniejszych szans ze swoimi przeciwnikami, a przynajmniej ich zachowanie było zgodne z charakterem postaci.

      Jeśli zaś chodzi o Michaela, to chyba czegoś nie zrozumiałeś. Ani przez moment w trakcie walki nie żałował tego, że stanął naprzeciw Eronisa. Jedynie temu drugiemu udało się zasiać w nim zwątpienie. Nie tylko swoim sposobem bycia, lecz również tym, że pół życia Michaela spędzone na przygotowaniu się do zemsty było marnotrawieniem czasu. Bardziej tak to należy odbierać. Żal, czy ewentualne rozterki przyszły (lub przyjdą) znacznie później ;)

      Bardzo mnie cieszy to, jak w to wszystko wsiąkłeś. Miło mi, że zdobyłem tak wiernego czytelnika i postaram się, by nie zawiodła cię dalsza część historii ^^

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń