piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 168: W słusznej sprawie

ROZDZIAŁ 168

     Padł na podłogę, gdy ugięły się pod nim nogi. Choć Rinji podpierał się o nią rękoma, nie czuł się na siłach, by chociaż podjąć próbę wstania. Z przerażeniem patrzył, jak jego dolne kończyny drżą, odmawiając mu posłuszeństwa. W jego głowie wciąż tkwiły mroczne wizje jego własnej śmierci, którą kilka sekund wcześniej ledwo uniknął. Nie potrafił powiedzieć, czy jego serce całkiem stanęło, czy może bije tak szybko, że nie można wychwycić jego uderzeń. Był tylko pewien, że nie dałby rady podnieść do walki swej kosy, choćby nawet miał sześć rąk. To i tak była tylko abstrakcyjna, nieosiągalna myśl, bo pod wpływem przeżytego stresu broń Okudy rozpadła się w mgnieniu oka. Taki był właśnie minut wykorzystywania oręża z energii duchowej.
     Zimne, nocne powietrze chłostało go po karku i plecach. Bał się spojrzeć za siebie, choć widok stojącego przed nim Zellera wcale go nie cieszył. Widok dymiącego czubka lancy również przywoływał same najstraszliwsze wspomnienia. Białowłosy nie znał słów, które pozwoliłyby mu opisać to, co się przed chwilą zdarzyło. Jedynym "świadkiem" był sam zamek... a konkretnie strop, ściany i tapeta na nich, meble oraz szyba w okiennicy. Wszystko to bowiem praktycznie przestało istnieć. Wielka dziura zabrała przestrzeń za plecami przerażonego nastolatka. Siedział on na samej krawędzi pokoju. Za nim, nad nim ani obok niego nie było nic. Wyglądało to tak, jakby jakiś ogromny słup wyrósł nagle w sypialni Niebiańskiego Rycerza, ciągnąc się aż po samo niebo. To jednak była tylko i wyłącznie jego potęga.
-Anihilował wszystko, co trafił. Ściany, kawałek sufitu, własne meble... Jest aż tak lekkomyślny, czy po prostu tak gwałtowny? A może po prostu nie przeszkadzają mu wyrządzone w trakcie walki szkody? Gdybym nie upadł... nie miałbym teraz głowy - taka właśnie wizja powtarzała się wciąż i wciąż w głowie kosiarza. -Ten strumień energii zmieniłby ją w proch i pył... - mówił w duchu sam sobie, z niepewnością zastanawiając się nad tym, co go czekało.
-Kim jesteś? Co tu robisz? - spytał jakby nigdy nic Zeller, wbijając lancę w podłogę, by nie musieć jej już trzymać. Wbił ją na prawie 20 centymetrów, co warto było nadmienić.
-E? - wykrztusił z siebie Rinji, całkiem kamieniejąc.
-Prawie mnie zabił TAK SOBIE? Kto normalny tak po prostu niszczy wszystko na swojej drodze, kiedy ktoś go przez przypadek obudzi?! - na głos nie umiałby wyrazić swojego oburzenia, ale fakt, że jego życiu nie groziło niebezpieczeństwo obniżył odczuwane przez niego napięcie. -Przeżyję to... O kurwa, przeżyję to! - odetchnął z ulgą, przewracając się na bok. Jego udział w całym planie Kurokawy skończył się na tym etapie.

***

     -Naito-kun... - wyrwało się tylko z ust zagradzającej mu drogę Michelle. W jej głosie dało się słyszeć ogromny zawód i całkowite niedowierzanie. -Co ty sobie myślisz, do diabła? Naprawdę chcecie pomóc temu człowiekowi w zabiciu Eronisa? Postradałeś zmysły? - nie mieściło jej się w głowie, jak znany jej od dłuższego czasu chłopak mógł się okazać tak bezmyślny. Spoglądała na niego zza okularów z nieukrywanym smutkiem, dusząc w sobie przemożną chęć niewypełnienia swojego obowiązku, jakim była natychmiastowa pacyfikacja groźnego intruza.
-Michelle-san... - mruknął pod nosem Kurokawa. To nie ją chciał spotkać na swojej drodze. To nie ją chciał zajmować i nie z nią walczyć. Bardzo lubił kobietę - zawsze ciepłą i miłą, zawsze rozmowną i chętną do słuchania. Dziesiątki razy dyskutował z nią przez telefon tuż przed odebraniem zlecenia lub też zaraz po tym. Rozliczne rozmowy pozwoliły mu ją poznać oraz obdarzyć szacunkiem i sympatią. A teraz... była jego wrogiem.
-Nie rozumiesz. Jest coś, co muszę zrobić. Co musimy zrobić. Nie mogę ci tego wyjaśnić. Jeszcze nie teraz. Proszę, przepuść mnie! - wyjawienie jej wszystkiego było zbyt ryzykowne. Sam uważał swoje poczynania za irracjonalne i nie do końca zrozumiałe. Wiedział więc, jak mógłby na nie zareagować ktoś rozsądny i myślący logicznie.
-Wybacz mi, ale nie mogę tego zrobić. Bez powodu, bez uzasadnienia, bez argumentów? To tak, jakby powiedzieć "bezprawnie"... a my stoimy na straży morrideńskiego prawa. Prawa Miracle City. W tej chwili zarówno łamiecie to prawo, jak i stanowicie bezpośrednie zagrożenie dla Paladyna, któremu zobowiązałam się służyć i którego muszę bronić - w jej zielonych oczach widniało smutne zdecydowanie. Nie uniosła jednak opuszczonych rąk. Jeszcze nie chciała tego robić. Nadal liczyła na to, że nastolatek pójdzie po rozum do głowy. -Poddaj się dobrowolnie, a nie będę musiała robić ci krzywdy. Nie bądź nierozsądny, Naito - powiedziała, by podkreślić swoje oczekiwania względem chłopaka.
-Nie mogę... - gdy to powiedział, do uszu obojga rozmawiających zaczęły docierać odgłosy walki z sali, do której prowadził korytarz. Powtarzające się nieregularnie trzaski i huki ponagliły Kurokawę, odcinając go od możliwości dyplomacji. -Przepraszam, ale nie mam już więcej czasu. Przepuścisz mnie sama... albo będę musiał się przez ciebie przebić - usta białowłosej rozchyliły się ze zdziwienia, gdy to usłyszała. Nie spodziewała się takiego zachowania ani nastawienia ze strony młodzieńca, którego już tyle czasu znała. Nie takim go zapamiętała i nie na to była przygotowana. Nie mogła jednak ustąpić.
-Naito... - zaczęła Michelle, lecz niczego więcej nie powiedziała. Stanęła tylko w lekkim rozkroku, jakby chcąc potwierdzić, że ominięcie jej będzie dla chłopaka rzeczą niemożliwą. W jednej chwili biała, luźna szata pozbawiona rękawów załopotała, jakby wpadłszy w najprawdziwszą wichurę. Stało się tak za sprawą uwalnianej przez kobietę energii duchowej, opływającej obszar wokół niej, niczym stojący na środku rzeki głaz.
-Daburu... - Kurokawa zacisnął obie pięści, kumulując w nich całą masę mocy, którą wykorzystał do zwiększenia siły ciosów oraz wytrzymałości kończyn. Wirująca wokół jego przedramion aura przypominała swego rodzaju połyskujące, blade rękawy. -Rengoku Taihou... - ruszył z nieustraszonym spojrzeniem naprzeciw członkini Niebiańskich Rycerzy, co było kolejną wbitą w jej serce szpilką. Michelle traktowała jednak swoje obowiązki zbyt poważnie, by ze względu na sympatię do młodzieńca tak po prostu mu odpuścić.
-Nie pomyślałabym, że możesz się aż tak zmienić... Nie zabiję cię. Nie zrobię ci poważniejszej krzywdy. Postaram się jak najszybciej pozbawić cię przytomności. Tylko tyle mogę ci zagwarantować... - pomyślała jeszcze z rozrzewnieniem niewiasta, pędzącego chłopaka widząc w jakby zwolnionym tempie. Była gotowa, by w każdej chwili rozbić jego ręce na boki i jednym uderzeniem w skroń lub kark sprowadzić go do parteru. Nie musiała...
-...Kai! - krzyknął nagle Naito, w ostatniej chwili kierując otwarte dłonie w kierunku ziemi. Zebrana na jego rękach energia wystrzeliła dwoma gejzerami w podłogę tuż przed stopami białowłosej. Niespodziewająca się takiego obrotu spraw Michelle nie zdążyła powstrzymać szatyna... przed wykorzystaniem swojego ataku jako dopalacza. Kurokawa bowiem nagle uniósł się w powietrze, co w połączeniu z jego rozbiegiem pozwoliło mu dosłownie przelecieć ponad okularnicą bez konieczności walki z nią. Zielonooka usłyszała za sobą tylko odgłos lądującego na podłodze nastolatka, za którym nie pociągnęły się jednak odgłosy kroków. Czarnowłosy ewidentnie stał i czekał, choć powinien był po prostu ruszyć przed siebie.
-Naprawdę sądziłaś, że zachowałbym się w taki sposób, Michelle-san? - zapytał posiadacz Przeklętych Oczu. Niedoszli przeciwnicy odwróceni byli do siebie plecami. -To w dalszym ciągu jestem ja. Dobrze wiesz, że nigdy nie skrzywdziłbym umyślnie niewinnej osoby. Mam trudny do zrealizowania i bardzo niebezpieczny plan. Jestem jednak gotów, by ponieść pełną odpowiedzialność za jego niepowodzenie. Już raz zrobiłem coś niebywale głupiego. Pozwól mi na to drugi raz, a gwarantuję, że nikomu nie stanie się krzywda. Osobiście tego dopilnuję... - poprosił poważnym, zdecydowanym tonem głosu Naito... po czym pobiegł dalej, nie czekając na odpowiedź. Nie potrzebował jej. Wiedział, że albo zostanie przepuszczony, albo zaatakowany. Słowa w takiej sytuacji nie były konieczne.
-Czy wolno mi to zrobić? - kobieta stała, jak wryta, słysząc oddalające się kroki młodzieńca, niczym w zwolnionym tempie. -Czy wolno mi przedłożyć wiarę ponad nasz święty obowiązek? Jeśli się teraz obrócę, obezwładnię go w mniej, niż sekundę... ale czy powinnam to zrobić? - przygryzła nerwowo dolną wargę. W chwili, gdy dowiedziała się, że jednym z intruzów jest Naito, jednocześnie zapragnęła nade wszystko uniknąć konfrontacji z nim... jak i również, by nikt poza nią nie stanął mu na drodze. Teraz jednak trwała nieruchomo, nie potrafiąc oddzielić od siebie tego, co podpowiadał jej rozum i tego, co szeptało serce. -Chociaż już w ciebie zwątpiłam, gdy ruszyłeś w moją stronę, ty mimo to okazałeś się takim samym człowiekiem, jakim cię zapamiętałam. Czy... powinnam ci się teraz zrewanżować? Z pewnością wierzysz w to, że tak po prostu cię przepuszczę... - gwałtownie obróciła się na pięcie, lecz zatrzymała się bokiem do wyjścia z korytarza. -Słusznie - zdecydowała ostatecznie. -"Nieprzyjaciel zdołał mnie wymanewrować, co pozwoliło mu uciec z zasięgu mojego wzroku". Może lepiej pójdę go poszukać w dalszych częściach zamku... - postanowiła, po czym udała się w kierunku, z którego wcześniej nadbiegł Kurokawa. W tamtym momencie podjęła najbardziej karygodną i zdradziecką w stosunku do kodeksu decyzję swojego życia. Postawiła na szali zdrowie swojego przełożonego, reputację Niebiańskich Rycerzy, a nawet swoją przyszłość. Zrobiła coś, czego się po sobie nie spodziewała. I wcale nie żałowała... co jeszcze bardziej ją szokowało.

***

     Pędzący z zawrotną prędkością Michael odbił się od ziemi dokładnie w chwili, gdy płaskie cięcie Pyrona miało przerąbać go na pół. Świst rozcinanego powietrza zjednał się z trzaskiem pękającej pod blondynem posadzki - z taką siłą wykonał swój skok. Uniósłszy się na wysokość rycerskiego lica, poderwał w stronę stropu wyprostowaną prawą nogę, otoczoną już przez mieszankę fioletowej i złotej energii duchowej. W mgnieniu oka stopa Elijaha runęła w dół, niczym gilotyna, zmierzając skośnie prosto na szyję oponenta. Atak jednak nie dosięgnął celu... przyjęty bez najmniejszego śladu przez piramidalną tarczę z heracleum. Fala uderzeniowa pozrywała płyty podłogowe wokół walczących, lecz nie dała rady odepchnąć blondyna.
     Zamiast opaść on na ziemię, zgiął w kolanie zablokowaną nogę, wykorzystując siłę swych mięśni, by podnieść w górę całe ciało. Miał nadzieję unieruchomić tarczę Niebiańskiego Rycerza swoim ciężarem, by móc natychmiast zaatakować. Zacisnąwszy w pięść lewą dłoń, środkowy knykieć wysunął przed wszystkie pozostałe, tworząc z "broni" obuchowej - kolną. Zebrawszy swoją dwukolorową mieszaninę mocy duchowej we wspomnianym knykciu, z nadludzką prędkością wysunął go w stronę twarzy mężczyzny.
-Tym razem celuje w oczy? - zauważył wojownik o zielonych, przedzielonych przez środek głowy włosach. -Ciągle atakuje tak, by jednym ruchem móc wyłączyć mnie z walki. Nie działa jeszcze nawet na pełnych obrotach. Powstrzymuje się, by oszczędzić siły na walkę z Eronisem? Niedoczekanie! - choć mogło się zdawać, że po początkowym zamachu mieczem nie da rady na czas wykonać kolejnego, odziany w pancerz weteran gwałtownie szarpnął swą bronią, kierując ją prosto ku wysuwającemu się ramieniu młodzieńca.
     Nie zdążył. Zdążyłby... gdyby atak Pearsona rzeczywiście był tym, czym się zdawał. W ostatniej jednak chwili moc zebrana w knykciu czerwonookiego wystrzeliła naprzód, rozszczepiając się na dwie ostre wstęgi. Kierowały się one prosto w stronę oczu Rycerza. Zaskoczony Pyron zacisnął zęby, nadając swojemu ramieniu jeszcze większą prędkość, niż wcześniej. Wszystko po to, by ostrze oręża zasłoniło jego narządy wzroku, zamiast ranić chłopaka. Tak też właśnie się stało - podwójne "lecące dźgnięcie" rozbiło się o płaską powierzchnię boczną klingi. Niestety jednak ten z trudem wykonany manewr na ułamek sekundy osłonił Michaela przed spojrzeniem Rycerza. Młodzieniec tylko na to czekał. Poruszył się praktycznie w bezczasie. Nadal stojąc prawą stopę na tarczy mężczyzny, lewą od razu osadził na ostrzu przeciwnika. Ruch ten przypominał nieco wchodzenie po schodach, ale bynajmniej nie chodziło w nim o znalezienie punktu oparcia.
     Prawa noga blondyna nagle oderwała się od tarczy Pyrona, rozpędzając się w krótkim zamachu. Naładowane dwukolorową energią duchową niskie kopnięcie uderzyło mężczyznę w skroń zza zasłony jego własnego miecza. W tym samym momencie Pearson z konieczności zeskoczył z oręża nieprzyjaciela, by pozwolić temu ostatniemu na gwałtowny "ślizg" po podłodze. Uderzenie nie powaliło Rycerza, lecz mimo to sprawiło, że pancernymi butami wyrył w pozbawionym kafli gruncie długi, chociaż nieszczególnie głęboki szlak. Ten manewr na moment przerwał zażartą batalię.
-Sprytny i bezwzględny... Co to za chłopak? I jakie relacje łączą jego i Eronisa? - zastanowił się zbrojny, który w chwilę przed ciosem zdołał wzmocnić skroń swoją mocą duchową. Gdyby nie to, w najlepszym wypadku zostałby zamroczony... a w najgorszym kawałki pękającej czaszki przebiłyby się przez jego mózg.
-Muszę ci to przyznać, nieznajomy... Nie potrafię pojmać cię żywcem, choćbym starał się całym sobą - stwierdził niespodziewanie Pyron, prostując się i strzelając nadwerężonym karkiem. Wkrótce potem otoczył go jednak najprawdziwszy wulkan energii duchowej, którego pojawienie się utworzyło kolejny krater pod opancerzonymi stopami. W reakcji na ten widok Elijah pochylił się lekko, jedną stopę stawiając na palcach, by móc natychmiastowo umknąć przed tym, co nadchodziło. Nie ulegało przecież wątpliwości, że kiedy cała kotłująca się aura skumulowała się wokół miecza zbrojnego, zwiastowało to druzgocący wręcz atak. Wystawiwszy przed siebie ostrze, zielonowłosy raz jeszcze tylko zmierzył wzrokiem przeciwnika, jakby chciał zapamiętać jego wygląd przed odebraniem mu życia. Potem błyskawicznie nakreślił czubkiem miecza dwie linie w powietrzu, układające się na kształt litery "X"...
     Rozgwieżdżone, nocne niebo na kilka chwil rozświetlił anielski wręcz blask. Ogromny huk nad zamkiem Niebiańskich Rycerzy pojawił się w chwili, gdy gigantyczne "lecące cięcie" przeorało się przez grube mury, strop, dach i każdą część fortecy, którą tylko zahaczyło. Fragmenty cegieł i deszcz odłamków w połączeniu z tumanami kurzu uniosły się morzem chmur wokół starych baszt oraz nieużywanych wież strażniczych. Przez kilka sekund z każdego zakątka Miracle City dało się ujrzeć na nieboskłonie szeroki na kilkadziesiąt metrów i gruby na co najmniej kilka znak "X". Zdawać by się mogło, że to samo niebo zostało rozcięte przez dłonie jakiegoś zuchwalca. Był to jednak tylko pojedynczy, dalekosiężny atak jednego z Niebiańskich Rycerzy.
     Wbiegający na salę Kurokawa niemal się przewrócił, kiedy wszędzie wokół zatrzęsła się posadzka. Odłamki i drobiny z przeciętego stropu sypały się, niczym deszcz do pomieszczenia, w którym kilka minut wcześniej stał okrągły stół oraz siedem krzeseł. Teraz wspomniane meble leżały w kawałkach daleko po drugiej stronie komnaty. Zniszczone kafle rozleciały się prawie po całym "polu bitwy", podczas gdy mniejsze i większe kratery pokrywały je, jak po najprawdziwszym armagedonie. Światło księżyca wlewało się przez dwie podłużne wyrwy w suficie, nadrabiając braki po co najmniej pięciu zniszczonych atakiem Pyrona żyrandolach. Ich kryształowe i złote części posypały się po zakamarkach naznaczonej licznymi pęknięciami podłogi.
-Michael! - krzyknął z daleka biegnący Naito. Nie po to, by faktycznie nawiązać kontakt z blondynem, lecz po to, by zwrócić na siebie uwagę stojącego przed chłopakiem Rycerza. Zielonowłosy skierował wzrok na drugiego intruza, powstrzymując się przed zadaniem ostatecznego ciosu. Ostrze jego miecza zawisło nad głową klęczącego na jednym kolanie Elijaha, pod którym rozpływała się niewielka kałuża krwi.
-Ty... - wycedził przez zęby opancerzony wojownik, jednak Kurokawa był już w trakcie ataku. Niezauważenie zwiększywszy prędkość dzięki energii w stopach, skrócił dystans między nim, a Pyronem do upragnionego minimum. Prawe przedramię szatyna spowijał już ten wirujący, jaśniejący rękaw, którego nie mógł już tak po prostu uniknąć Rycerz.
-Rengoku Taihou! - popisowy atak nastolatka grzmotnął w prawy bok pancerza, wybuchając falą mocy duchowej, która po raz pierwszy od dłuższego czasu oderwała tarczownika od ziemi. W taki właśnie sposób uderzył Naito, wprowadzając swą pięść skośnie od dołu. Dzięki temu nawet bez pełnej siły dał radę unieść Pyrona na pół metra i oddalić o kolejne pięć. Zaskoczony wojownik wylądował ciężko, lecz bez problemów, wyposażony w dodatkowe wgniecenie, jakie zafundowała mu atutowa karta Kurokawy.
     -Więcej. To jeszcze nie wszystko. Mogę więcej... - myślał w tym czasie nieco oszołomiony Michael, wciąż klęcząc na jednym kolanie. Jego przedramiona i klatkę piersiową do tego stopnia zalała krew, że nie można było zidentyfikować, gdzie dokładnie raziło go cięcie Niebiańskiego Rycerza. Jasnym był jednak fakt, że wierzchnie okrycie jego ciała praktycznie przestało istnieć, a fragmenty rękawów z trudem utrzymywały na nim tylną część koszulki. Tylko podwinięte do kolan spodnie zdawały się być we względnie dobrym stanie. -Klucze nadal pracują. Jeśli tylko uda mi się wstać, ten kmiot zginie... Tylko trochę mocy i będę mógł pokonać go techniką! - zaognił swojego własnego ducha blondyn, którego przypominające języki ognia włosy poruszały się pod wpływem nagromadzonej energii duchowej. Naito obserwował kątem oka, jak podrygują u niego wszystkie ścięgna, a mięśnie napinają się i rozluźniają, za każdym razem zdając się być minimalnie silniejsze, minimalnie większe, minimalnie elastyczniejsze. Pot obficie lał się po twarzy czerwonookiego, którego stan był gorszy, niż powinien.
-Klucze. To musi być przez te klucze... Coś ty sobie zrobił, Michael? - pomyślał z goryczą dziedzic Pierwszego, lecz jedynym, co w zaistniałej sytuacji mógł uczynić było...
-Michael, wstawaj! - ryknięcie bezpośrednio do niego. Twarz Pearsona drgnęła nagle, sprawiając wrażenie, jakby jej właściciel dopiero sobie uświadomił, co przed chwilą się stało i w jakiej sytuacji się znajdował. -Ja go tutaj zatrzymam! Ty idź na górę, do Paladyna! JUŻ! - blondyn pozbierał się jeszcze zanim Kurokawa skończył mówić. W mgnieniu oka wystartował z porażającą prędkością w stronę schodów na półpiętro, pozostawiając kończącego wypowiedź szatyna sam na sam z odepchniętym z dala od niego Pyronem.
-Dobrze. Udało się! - odetchnął z ulgą posiadacz Przeklętych Oczu, zwracając się zaraz w stronę rozgniewanego Rycerza. -Shuun-san, jesteś tam? - zapytał zaraz w duchu, po raz pierwszy od jakiegoś czasu samodzielnie zaczynając rozmowę z Pierwszym. Przywykł do tego, że odbywali pogawędki wtedy, kiedy śnił... lecz tym razem nie chodziło już o dyskusję przy herbatce.
-Zawsze i wszędzie! - rozległ się chór setek głosów, dziwnym trafem stłoczonych w jedno stworzenie. Król zachowywał swą pogodę ducha w każdej sytuacji, co zdradzała jego tonacja nawet pomimo "struktury wokalnej" legendarnego Madnessa.
-Jeśli naprawdę mam go tutaj zatrzymać, będę potrzebował twojej pomocy. Przykro mi to mówić, ale bez twoich reakcji i ostrzeżeń... będę martwy po dwóch sekundach - tę nienastrajającą  zbyt pozytywnie myśl Naito przypieczętował nerwowym uśmieszkiem. Wciąż jednak potyczka z Pyronem mniej go bolała, niż konfrontacja z Michelle sprzed chwili...

Koniec Rozdziału 168
Następnym razem: Dziecko we mgle

2 komentarze:

  1. O, patrz! Widać, że Michelle ma słabość do Naita ;
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu znają się ze sobą odkąd tylko Naito wstąpił w szeregi Gwardii Madnessów :P Nie jest trudno przez taki okres czasu wykształcić jakiś rodzaj przywiązania do drugiej osoby ^^

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń