wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 169: Dziecko we mgle

ROZDZIAŁ 169

     Kroki stawiał tak szybko i mocno, że drewniane schody pękały pod ciężarem jego stóp. Chociaż chwilę wcześniej zdawał się być wycieńczony, Michael znów dawał z siebie kilkaset procent swojego maksimum. Wszystko to dzięki "pożyczonym" od Hideyasu kluczom. Wszystko to dzięki cudzej mocy. Gdyby nie cel, w jakim Pearson wdarł się do zamku, z całą pewnością miałby do siebie ogromny żal o to, co zrobił. Były jednak sytuacje, w których nawet ktoś taki, jak on musiał odrzucić swoją dumę i przekonania. Przed właśnie taką sytuacją stał blondyn...
-Chciałbym móc to powiedzieć. Chciałbym mieć pewność, że na pewno teraz na mnie patrzysz i trzymasz za mnie kciuki. Chciałbym, żebyś po tym wszystkim był ze mnie dumny i mógł spoczywać w pokoju. Tak wiele bym chciał... a nic z tego nie jest możliwe! - jednym susem przesadził pięć stopni, rujnując doszczętnie ten, z którego się wybił. -Ci "żywi" to tacy szczęściarze... Gdy ich bliscy umrą, stwierdzają wtedy, że odeszli oni "do lepszego miejsca". Czasami mają rację, czasami się mylą, ale nigdy się o tym nie dowiadują, póki sami nie stracą życia. A co z nami? Kiedy Madness umiera... znika. Nie ma go. Wszystko to, co było jego i to, co stworzył umiera razem z nim! Nie pozostaje żywym ani jego umysł, ani jego wola. Nie zostaje zapamiętany na zawsze, bo miliardy jemu podobnych zasłaniają mu drogę na szczyt. Jak więc można pozwolić komuś tak po prostu umrzeć i żyć z tą świadomością do końca swych dni?! - żyłki wyskoczyły mu na czole, gdy jego ciało usilnie starało się przyjąć tajemną moc jednego z Mędrców. -NIE MOŻNA! - wyskoczył w powietrze kawałek przed drzwiami, z rozpędem wbijając się w nie prawą stopą. Zawiasy nawet nie musiały puszczać - zostały wyrwane bezpośrednio z fragmentami ściany, wystrzeliwując na drewnianej "tarczy" wgłąb pomieszczenia.
     Wnętrze w pewien sposób różniło się od tego, czego się spodziewał. Napotkał bowiem stosunkowo prostą, przytulną komnatę, bardziej podłużną, aniżeli szeroką. Mały kominek w jej rogu częściowo niwelował nocny mrok, emanując przyjemnym żarem. Zaraz obok niego stacjonowało sporych rozmiarów łoże z baldachimem, posłane i gotowe na przyjęcie swojego właściciela. Mały stoliczek przy samej ścianie zalewała bladym światłem lampka z kryształem z energii duchowej zamiast żarówki. Na podłodze znajdował się duży, owalny dywan - puchaty, miękki i zadbany. Na ten właśnie dywan opadał cień mężczyzny stojącego przed ogromnym, okrągłym oknem, przypominający nieco zdobione szyby, jakie widywano często w wieżach zegarowych. Mężczyzna ten spoglądał z nostalgią w rozgwieżdżone niebo, splatając dłonie za plecami. Mężczyznę tego okrywała biała, zdobiona na złoto szata, zlewająca się z równie białymi włosami. Niebieskie, podkrążone oczy, delikatna, wychudła twarz oraz drżące dłonie całkiem pozbawiały wątpliwości odnośnie tożsamości człowieka.
-Jesteś - rzucił melancholijnie Paladyn Eronis, przywódca Niebiańskich Rycerzy. Zwlekał jednak ze zwróceniem swych oczu ku nieprzyjacielowi. Nie wydawał się również przejmować faktem, iż wyrwane drzwi runęły prosto na jego łóżko. -Twojej mocy duchowej nie dało się nie wyczuć. Podobnie, jak gniewu, którym promieniujesz. Czy zdołam cię jeszcze przekonać do zachowania spokoju i porozmawiania ze mną? - mówił dalej chorowity mężczyzna. Jego sercem owładnęły żal i smutek na samą myśl, że pomimo wszelkich podjętych starań istnieli jeszcze ludzie, którzy tak mocno nienawidzili jego i prowadzonej przez niego instytucji.
-Chyba kpisz... - wycedził przez zęby czerwonooki, zaciskając z wściekłością pięści. Jego energia duchowa targała jasnymi włosami, niczym najprawdziwszymi płomieniami zemsty. -Wyglądam ci na kogoś, kto przyszedł tu na herbatkę?! - opanowanie i koncentracja, które powinny być przecież stałymi elementami dla kogoś takiego, jak on... powoli, konsekwentnie ulatywały. Tym niemniej jednak głos młodego Pearsona sprawił, że stojący w oknie mężczyzna drgnął. Wzrok białowłosego spoczął na rozemocjonowanym nastolatku, a usta rozwarły się.
-Michael?! - wykrzyknął ze zdziwieniem Eronis.

***

     -Ty bezmyślny głupcze! - ryknął Pyron, gdy Kurokawa raz jeszcze zastąpił mu drogę w stronę schodów, którymi chwilę wcześniej puścił Michaela. -Masz jakiekolwiek pojęcie, co robisz? Od momentu, w którym bezprawnie tu wtargnęliście, stałeś się przestępcą... ale danie temu człowiekowi szansy na zamordowanie Paladyna to ZBRODNIA! - zamachnął się mieczem na wysokości klatki piersiowej upartego nastolatka, lecz ten niespodziewanie... uniknął cięcia. Ostrze minęło jego skórę dosłownie o centymetr, choć Naito nie powinien był mieć najmniejszych szans, by stanowić wyzwanie dla Niebiańskiego Rycerza.
-Eronisowi nie stanie się krzywda! Zaufaj mi i pozwól mu się z nim spotkać! - poprosił ponownie szatyn. Obydwa przedramiona chłopaka były gotowe do uwolnienia dwóch potężnych Rengoku Taihou, na wypadek gdyby nie dało się uniknąć zderzenia ze zbrojnym.
-Zaufaliśmy ci wystarczająco podczas wojny! Złamaliśmy naszą wielowiekową przysięgę neutralności dla twojego planu. Obdarzyliśmy cię większym zaufaniem, niż jakikolwiek rozsądny człowiek byłby w stanie, a teraz ty i twoi towarzysze sprowadzacie do nas mordercę! Spójrz, w jakim stanie jest teraz zamek! Spójrz na te zniszczenia. W dalszym ciągu masz czelność prosić mnie o zaufanie?! - Pyron powoli tracił nad sobą kontrolę, świadomy swojej klęski, za którą uznawał wpuszczenie blondyna na klatkę schodową. Jednocześnie oburzało go zachowanie Kurokawy, który przecież jeszcze nie tak dawno prosił Rycerzy o pomoc. Taka "niewdzięczność" była nie do przyjęcia dla trzymającego się reguł, powściągliwego zielonowłosego, co sprawiało, że stawał się on wysoce nieprzewidywalny.
-Mam... - odparł z pewnością w głosie Naito, który znacznie lepiej odpierał poczucie winy, gdy bombardowano go pretensjami, aniżeli żalem. -Ta sytuacja może wyglądać niekorzystnie, ale nigdy nie pozwoliłbym umyślnie skrzywdzić niewinnej osoby. Nie zmuszę cię, byś mi uwierzył, ale nie mam zamiaru cię przepuścić. Jeśli chcesz odpowiedzi... spójrz mi w oczy! - tego ostatniego zdania nie był już tak pewny. Mówił w końcu o oczach, których nie umiał używać i które w pewnym sensie nawet nie należały do niego. Wiedział jednak, jak ważnym były one symbolem i jak wielką wartość miały dla sporej części Morriden.
-To są moje odpowiedzi! - krzyknął Pyron, wskazując mieczem na trzy okrągłe wgłębienia w jego pancerzu oraz czwarte, nieregularne, otrzymane od samego szatyna. W tej chwili było już jasne, że perswazja Kurokawy okazała się zbyt słaba. -A to... jest twoja! - Naito nie przypuszczał, że Rycerz w pełnej zbroi mógł tak szybko, jak on rzucić się do ataku. W mgnieniu oka znajdował się on już przed nim z jedną nogą wystawioną do przodu.
-To twoja zasługa, prawda? - zapytał w duchu młodzieniec, gdy chwilę przed atakiem poczuł nacisk na gardle, jakby wpijało się w nie coś cienkiego i szerokiego. Właśnie ten nacisk był sygnałem, ostrzegającym go przed nadciągającym cięciem. W normalnych warunkach nastolatek nie dałby rady go uniknąć... lecz dzięki wspomnianemu sygnałowi zdążył w porę zanurkować ku ziemi. Ostrze świsnęło mu tuż nad głową, niemal odcinając mu czubek głowy... ale ostatecznie nic mu się nie stało. Mógł za to wykorzystać element zaskoczenia... i natychmiast skrócić dystans, jaki dzielił go od Pyrona. Rengoku Taihou z prawej ręki uderzyło prosto w piramidalną tarczę zaskoczonego Rycerza, a wybuchająca fala energii powstrzymała go przed kolejnym cięciem.
-Prawda. Nie mogę zrobić z ciebie marionetki... ale jestem w stanie ostrzec cię przed tym, co ma nadejść. Ty jeszcze nie umiesz tego dostrzec... jednak swoje oczy odziedziczyłeś po mnie, czyż nie? - głos setek głosów rozbrzmiał w głowie młodzieńca, napierającego z całych sił na wykonaną z heracleum osłonę Pyrona.
-W ten sam sposób ostrzegałeś mnie, gdy walczyłem z Tatsuyą. I kiedy zaatakował nas Michael - przypomniał sobie w myślach chłopak.
-Byłoby trochę niezręcznie, gdybyś tak po prostu zginął - odezwał się w jego głowie Shuun... a zaraz po tym Kurokawa odczuł kolejny sygnał. Tym razem jednak odniósł wrażenie, jakby jednocześnie szturchnięto go w każdy punkt na ciele. Nie było miejsca na jego torsie, rękach, nogach i twarzy, które nie zostałoby "ostrzeżone".
-Co? - wyrwało się z ust zajętego rozmową Naito. Jedno spojrzenie w oczy Rycerza wystarczyło, by zrozumiał. Drugie Rengoku Taihou rozmyło się niezgrabnie, kiedy szatyn podjął rozpaczliwą próbę wzmocnienia całego swojego korpusu, by uchronić się przed tym, co nadchodziło.
-Z drogi... - wycedził przez zęby Pyron. Już wtedy jego tarcza mieniła się od nagromadzonej w niej mocy duchowej. Siłująca się z nią ręka Kurokawy sprawiała wrażenie, jakby nie wywierała na osłonie najmniejszego nawet wrażenia. Wrażenie to potwierdziło się chwilę później... kiedy to Niebiański Rycerz odepchnął swą tarczą Naito, niczym małe dziecko, uczepione jego nogi. Wtedy też właśnie zebrana w osłonie moc wystrzeliła centralnie w niego pod postacią rozległej fali uderzeniowej, niszczącej najbliższe fragmenty nadwerężonej podłogi. Napór energii zdmuchnął Kurokawę, jak nic nie znaczącego amatora.
     Czarnowłosy poszybował aż na koniec komnaty, uderzając plecami o ścianę, której odłupane fragmenty posypały się na niego i obok niego. Osunąwszy się na podłogę, został całkiem zignorowany przez Rycerza, który czym prędzej pospieszył w stronę schodów na półpiętro. Nie dało się ująć w słowa jego zdziwienia, gdy tylko spostrzegł, że przejście zostało niepostrzeżenie... zablokowane. Gruba i twarda ściana z energii duchowej całkowicie zasłaniała drogę do komnaty Eronisa, odcinając zielonowłosego od możliwości pospieszenia mu na ratunek. Mężczyzna gwałtownie obrócił się na pięcie, nie mogąc uwierzyć w to, co się działo.
-Nie przepuszczę. Mówiłem... - mruknął Naito, uśmiechając się pod nosem. Choć nadal nie wstał, jego dłoń wysunięta była w kierunku przezroczystej zapory, celem wzmocnienia koncentracji chłopaka. -Jeszcze nic mi nie zrobiłeś. Widzisz? - mówił prawdę. Od początku krótkiej potyczki z Pyronem, nie doznał nawet najmniejszych obrażeń, a wszystko to za sprawą działającego niepostrzeżenie Shuuna.
-Jak ty to robisz? - spytał zdenerwowany zielonowłosy. -Najpierw on, a teraz ty... Żaden z was nie powinien mieć ze mną najmniejszych szans! - również i Rycerz miał rację. Podczas gdy moc Michaela nieporównywalnie zwiększyła się za sprawą kluczy Mędrca, Kurokawę wspierał sam Pierwszy ze swymi legendarnymi oczami.
-Nie chcę mieć z tobą szans. Właściwie to... właśnie zrozumiałem, że nie muszę już w ogóle z tobą walczyć - raz jeszcze uśmiechnął się Naito. Zbrojny wojownik zrozumiał jego słowa zbyt późno. W jednej chwili kolor skóry młodzieńca przeszedł w smolistą czerń, włosów w śnieżną biel... a energii duchowej w złowieszczy fiolet.
-Ty... - warknął Pyron, z rozmachem uderzając ostrzem miecza w stojącą mu na drodze ścianę. Choć doprowadził ją do pęknięcia, nie dał rady jej usunąć, a uszkodzenie szybko zostało załatane przez napływającą moc Kurokawy.
-Jeśli chcesz się przebić, potrzeba ci będzie o wiele więcej energii... ale co się stanie ze schodami, a może nawet całym półpiętrem, jeśli użyjesz jej aż tyle? - szach. Zszokowany Rycerz dopiero wtedy zrozumiał, jak sprytnie i zdradziecko zaszachował go nastolatek. Jego sytuacji nie poprawił wcale fakt uniesienia przez młodzieńca drugiej dłoni... i jeszcze większego zagęszczenia fioletowej bariery. Jedna chwila nieuwagi, emocje biorące górę nad rozsądkiem oraz chęć oszczędzenia życia nieproszonego gościa sprawiły, że Pyron momentalnie stracił szanse na powstrzymanie Pearsona.
-Ostrzegę cię, jeśli zaatakuje. Musisz tylko zebrać dość dużo mocy, by się obronić... - zapewnił chóralnie Shuun, przemawiając w głowie swego dziedzica.
-Nie. Nie zbiorę ani odrobiny. Rycerz nie zabije mnie bez procesu... a jeśli się nie osłonię, zginę od jednego cięcia. On doskonale o tym wie... i właśnie dlatego nie może mnie zaatakować. Wygrałem... - wyjaśniwszy Królowi swój szalony plan, Naito zachichotał pod nosem, pełen satysfakcji oraz dumy. Już nic więcej nie musiał robić. Pozostało mu tylko wierzyć... i czekać.

***

     Choć otwierając tylne drzwi, nalał do wnętrza trochę światła księżyca, po przekroczeniu progu nadal otaczał go półmrok. Czarny, opięty strój treningowy, składający się z jednej tylko części, ochraniacze z płytek heracleum oraz hełm do kendo widniały na swoim właścicielu nietknięte. Wszystko to za sprawą "Boga", który wraz z jego ciałem, "uleczył" również dobytek Madnessa. Dzięki temu mógł on niepostrzeżenie się wymknąć i powrócić do miejsca zamieszkania, nie zwracając na siebie uwagi widzów ani osób postronnych.
-Witaj w domu, panie... - powitał go znajomy głos. Wraz z jego dźwiękiem, w dłoni właściciela głosu zajaśniała lampka z kryształem mocy duchowej. Niebieskawa łuna rzuciła nieco światła na tylny hol - hol dla służby. Mężczyzna, który wyszedł Kingowi na spotkanie odziany był w elegancki, czarny i szczupły garnitur, którego złote guziki miały na sobie wygrawerowaną koronę. Zadbane i lśniące, równie ciemne włosy sięgały mu do ramion, a ich niektóre kosmyki zjawiskowo wywijały się na boki. Sługa o niebieskich oczach zwał się Francis Lloyd II...
-Yo... - pół odrzekł, pół westchnął King, w mgnieniu oka rzucając hełmem w stronę królewskiego człowieka. Zręczny osobnik pochwycił go w locie dwoma palcami, uśmiechając się przy tym niewinnie, jakby mówił: "musisz się bardziej postarać". 
-Jak się podobało na turnieju? Czy znalazł się choć jeden taki, który stanowił dla ciebie wyzwanie? - spytał uprzejmie Francis, mrużąc niebieskie oczy. Gestem dłoni poprosił rozmówcę do środka, by nie stał on w progu. 
-Heh - uśmiechnął się odziany w czerń Madness, przypominając sobie swój finał. -Tak. Naprawdę dobrze się bawiłem - Hachimaru zrobił na nim ogromne wrażenie... i w pewnym sensie zdołał go nawet zabić, choć teraz mimo wszystko stał nietknięty na równych nogach. -Pogadamy później. Zabierz całe to draństwo i powiedz Lizzy, żeby przygotowała mi kąpiel. Jutro... a nie, to już dzisiaj! Dzisiaj nie ma mnie dla nikogo. Muszę odpocząć - oznajmił władczo King, krocząc obok sługi i po kolei wrzucając mu w ręce odpinane jeden za drugim ochraniacze. 
-Oczywiście, Wasza Wysokość - skłonił się nisko Lloyd, po czym pan i jego prawa ręka rozstali się na rozwidleniu korytarza.

***

     -Ech... Jego Niemiłość obdarzył mnie dzisiaj bardzo niemiłym spojrzeniem. Widziałaś? - zapytał z udawanym przejęciem Joseph Fletcher, krocząc chodnikiem obok swej wiernej asystentki o kamiennej twarzy. Jego ramię owijało się wokół szczupłej talii dziewczyny, której wiek był niezwykle trudny do ustalenia.
-Król miał na sobie hełm. Niemożliwym było ujrzenie jego spojrzenia, panie - odparła bez cienia emocji, lecz również bez cienia zrozumienia "lalka". Jej powaga oraz logiczne myślenie wykluczały jakąkolwiek możliwość wykorzystania sarkazmu, ironii, przenośni lub też zwykłej gry słów. Można by było stwierdzić, że traktowała życie zbyt poważnie... gdyby nie fakt, że zdawała się ona w ogóle nie mieć żadnego życia.
-Och, nie mówię dosłownie, dziecino - uśmiechnął się pod nosem kierownik domu aukcyjnego. -I on, i ja dobrze wiemy, że strasznie przeginam. Jego zakup, jego wylicytowany przedmiot, który prawnie należy się jemu do tej pory doń nie trafił. Zasłanianie się biurokracją, trudną sytuacją w państwie, sprawami biznesowymi oraz koniecznością ustabilizowania funkcjonowania mojego przybytku... Nie dam już rady dłużej tego odwlekać - zwierzył się otwarcie mężczyzna, ale odpowiedzi nie otrzymał... i nawet nie oczekiwał. -Jeśli szybko nie zaczną działać i nie wyjdą z żadnym planem, będę musiał rzeczywiście oddać Puszkę Jego Wysokości. To bardzo utrudni jej odzyskanie, wiesz? - osobnik taki, jak on, który używał półsłówek i wieloznacznych gestów przy każdej możliwej sytuacji, nie był w stanie nawiązać rozmowy na poziomie z dziewczyną. Mimo to nie sprawiał wrażenia zasmuconego tym faktem. Wydawało się za to, że po prostu lubił dużo mówić i że samo słuchanie własnego głosu sprawiało mu niemałą przyjemność.
-Czy to znaczy, że Loża zacznie działać? - zapytała metalicznie i bezdusznie młoda niewiasta o zielonych oczach i długich, czarnych warkoczach z kokardkami.
-Zobaczymy, zobaczymy... - nie miał ochoty o tym rozmawiać. Uznał bowiem, że nie napotkał ku temu odpowiedniej okazji... i miał już w planach poruszenie innego tematu. -Powiedz mi, moja miła, jak sądzisz... Czy nasi młodzieńcy przeżyją do rana? A jeśli tak, to ilu z nich? A może wszyscy? Czy też zginie sam młody Pearson? Masz jakieś przewidywania? - i tak dobrze wiedział, jak się to skończy, ale nie mógł się oprzeć pokusie zadania tych wszystkich pytań.
-Nie posiadam odpowiednich danych, by móc porównać możliwości walczących ani nawet ich wzorce zachowań. Nie umiem udzielić odpowiedzi, panie - Joseph lubił, gdy tak go nazywała. Czuł wtedy, że ktoś jeszcze potwierdza to, co on sam uważał. A przecież ze swoimi informacjami oraz wszelkimi asami w rękawach mógł być tylko i wyłącznie "panem"...
-Ach, brakuje ci serca, które współpracowałoby z mózgiem - zachichotał Fletcher, po czym natychmiast podjął monolog. -Kurokawa Naito oraz jego Przeklęte Oczy lub inaczej Boskie Oczy. Nasz burzliwy Tatsuya wraz z Przeklętą Ręką, której nadal nigdy tak naprawdę nie użył. Do tego zakuty w łańcuchy szermierz Rikimaru oraz przeżywający problemy rodzinne Rinji. Na przedzie tej hałastry wysuwa nam się Michael Pearson, zwycięzca najnowszej edycji Turnieju Niebiańskich Rycerzy. Na chwilę obecną to on jest z nich wszystkich najsilniejszy... ale czy to wystarczy? - przeszli przez otwartą, metalową bramę wewnątrz rozległego muru, otaczającego dom aukcyjny i przylegający doń teren. Stąpali teraz krętą alejką pośród traw i zjawiskowych roślin. -Elijah ma niezaprzeczalnie przepotężną broń, jaką jest jego... ICH styl walki. Styl walki, którego Mędrzec Znikąd nauczył pozostałych Mędrców i którego ci Mędrcy spróbowali nauczyć chłoptasia. Hyakuhira no Kata, czyli w wolnym tłumaczeniu "Ścieżka Stu Dłoni" to właśnie ten styl. Trzy postawy z ogromnym wachlarzem ruchów. Postawy odpowiednio przeznaczone do ofensywy, defensywy i kontrataków. To ogromny plus, jeśli chodzi o stosunek sił... jeśli użytkownik ma wystarczająco dużo pokory i cierpliwości, by opanować po kolei różne ścieżki stylu - patrolujący błonia ochroniarze skłaniali się głęboko przed swoim pracodawcą, a on spławiał ich kiwnięciami głową, nie przerywając swojej tyrady. Znów się popisywał... choć tym razem posiadanymi informacjami i wiedzą. -Czy jednak nasz młody blondasek ma pokorę lub cierpliwość? Nie ma ich! Nie potrafi rozgraniczyć wachlarzu ruchów na trzy wspomniane drogi i nie chce tego robić. Na dodatek w dalszym ciągu jest tylko małym, żyjącym przeszłością gówniarzem. Wystarczy go zdenerwować, a rozproszy się i zacznie popełniać błędy... Poza tym porywa się na Paladyna, czyż nie? Stary dobry Eronis go nie zaatakuje, zatem młody nie będzie mógł ani się bronić, ani kontrować. Skoro tak, pozostanie mu tylko trzecia część wyuczonych ruchów - dogłębna analiza Fletchera tylko potwierdziła, jak dokładnej inwigilacji poddał młodego mściciela.
-Jak zwykle o wszystkim wiesz, panie - zdanie, które padło z ust dziewczyny byłoby pewnie próbą podlizania się, gdyby nie absolutna apatia, jaką emanował jej głos.
-Och, ależ skąd! Nie wiem, jak to się skończy, zapomniałaś? Czy będzie to tragedia, komedia, czy zwykły, tani wyciskacz łez z happy endem? To mnie interesuje najbardziej. Dlatego też przykro mi, że nie będę w stanie tego zobaczyć. Choć z drugiej strony nie chciałbym stać w pobliżu prawdziwego mistrza Hyakuhiry... Pewnie rozerwałby mnie na strzępy w nanosekundę! - zaśmiał się głośno, ochoczo szczypiąc dziewczynę w bok. Ta "niestety" nawet nie drgnęła ani też nie skomentowała wypowiedzi szefa.

***

     -To naprawdę ty, Michael? - początkowo głos Paladyna wyrażał zaskoczenie, ale szybko i niespodziewanie pojawił się na niej uśmiech. -Byłem pewny, że nie żyjesz! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę! - mówiąc to, zbliżył się do ociekającego mocą duchową, drżącego z napływu mocy blondyna. Wyciągnął nawet w jego kierunku dłoń, którą chciał mu położyć na ramieniu... ale momentalnie została ona odtrącona z głuchym plaskiem. Zdziwiony Eronis dostrzegł gniew na twarzy chłopaka, na którego widok tak się ucieszył.
-Chyba kpisz... - wycedził przez zęby Pearson. Na jego czole i skroniach pulsowało jeszcze więcej żyłek, a skóra powoli czerwieniała przez płynącą pod zwiększonym ciśnieniem krew. -Ani się waż mnie dotykać! - głowa białowłosego odskoczyła na bok, kiedy Elijah wyskoczył w powietrze, kopiąc go z półobrotu w szczękę. Wywołana tym atakiem fala uderzeniowa zmiotła stojącą na niedużym stoliku lampkę, roztrzaskując ją o podłogę. Światło pochodzące z kryształu energii zgasło momentalnie, przez co komnatę Paladyna oświetlały już tylko księżyc i żar kominka.
-Michael... - powtórzył z żalem Eronis. Na jego twarzy widniał teraz czerwony ślad, lecz fakt, że nie ruszył się on z miejsca nawet o cal potwierdzał tylko, jak potężnym był on Madnessem. -Dlaczego? Lucas... Twój brat był moim dobrym przyjacielem. Nie jestem i nie chcę być twoim wrogiem! - zapewnił młodzieńca, ale szybko okazało się, że ta deklaracja tylko mocniej go rozjuszyła. W jednej chwili mięśnie chłopaka napięły się jeszcze mocniej, przez co ten sprawiał wrażenie napompowanego. Towarzyszący temu zjawisku podmuch złoto-fioletowej energii "zdmuchnął" całą krew, która zalewała tors czerwonookiego. Dopiero teraz dało się dostrzec głęboką ranę po cięciu Pyrona, ciągnącą się od prawego obojczyka do lewego boku.
-Nie masz prawa wypowiadać jego imienia! Nie masz prawa nazywać go swoim przyjacielem! Nie masz prawa decydować o tym, jak będę cię traktować! - w każdym zdaniu Michaela grzmiała moc... i groźba. Teraz, gdy dotarł już do celu, nie pozostało mu już nic innego do zrobienia. Musiał już tylko wymierzyć sprawiedliwość. Musiał tylko zabić stojącego przed nim człowieka.
-Nie chciałem jego śmierci, Michael... - rzekł z goryczą Paladyn, przyciskając do serca swą prawą dłoń na znak prawdomówności. Wtedy jednak postać Elijaha "mignęła". Z niewiarygodną prędkością pojawił się on tuż przed schorowanym Eronisem.
-Ale ja chcę twojej! - ryknął młody Pearson. Nasady obydwu dłoni uderzyły w klatkę piersiową Niebiańskiego Rycerza, niczym dwie lance, mające zmieść i skruszyć stojącą przed nimi przeszkodę. Impet ataku i wywołana nim fala uderzeniowa rozwiała białe włosy... rozbijając na kawałeczki szybę wielkiego, okrągłego okna. Drobinki szkła rozprysnęły się po komnacie, unosząc się również w mroku nocy. Zamigotały w blasku księżyca i gwiazd, lecz w żaden sposób nie współgrały z nastrojem rozpoczętego właśnie pojedynku...

Koniec Rozdziału 169
Następnym razem: Gładkie dłonie

2 komentarze:

  1. Uu... bomba rozdział! Dobrze się to czytało! Ciekawe jak to się zakończy. Ten styl walki Mędrców może być ciekawy, mam nadzieję, że go jeszcze pociągniesz!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że przypadł do gustu ^^ Również podoba mi się Hyakuhira no Kata :D Nie ma niestety zbyt wielu okazji, by to wykorzystać, biorąc pod uwagę liczbę "Mędrców" :P

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń