niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 183: Loża uderza!

ROZDZIAŁ 183

     -Plany? - powtórzyła zaskoczona Alice, posuwając się naprzód boczną uliczką, tuż za plecami Kurokawy. Pytanie wprawiło ją w zakłopotanie. Jako że pamiętała dokładnie zaledwie kilka ostatnich dni swojego życia, jej myśli nie zaprzątało nic sprzed przebudzenia w grobowcu. Wiązała się z tym oczywiście konieczność "budowania siebie" na nowo. Różowowłosa zaś zbyt mało wiedziała o rzeczywistości, w której się znalazła, by móc faktycznie "być".
-Każdy jakieś ma. A przynajmniej próbuje sobie jakieś ułożyć. Mam na myśli plany na przyszłość. Cele, marzenia, zamiary... Wiesz, o co mi chodzi? - wyjaśnił chłopak, spoglądając za siebie na swą zagubioną i zdezorientowaną towarzyszkę. Zdawał sobie sprawę, że zareaguje ona w podobny sposób, lecz jednocześnie rozumiał, że musiało w końcu do tego dojść. Alice nie mogła przecież spędzić całego żywota na snuciu się za nim i podziwianiu zniszczonego w zamachu miasta.
-Wiem, ale... chyba nie mam nic takiego. To znaczy... nie miałam okazji zastanawiać się nad tym, co chciałabym w życiu robić - wyznała zielonooka. Tymczasem oboje przebyli uliczkę, docierając do jednej z głównych przecznic Miracle City. Z samego faktu bycia główną wynikała konieczność jak najszybszego jej udrożnienia i cel ten zrealizowano już w pierwszy dzień po serii niszczycielskich eksplozji. -Nie wiem nawet, co MOGĘ robić - westchnęła dziewczyna, gdy skierowali się w lewą stronę. Powoli przywykała już do widoku lepiej lub gorzej uprzątniętych kup gruzu, czy nawet do kalekich, prawie całkowicie owiniętych bielą bandaży przechodniów. -A ty? Jakie ty masz plany, Naito? - zapytała po chwili, nie kryjąc wcale nadziei na znalezienie w motywach chłopaka czegoś, co mogłoby ją zainspirować.
-Moje plany... - mruknął pod nosem brunet, zastanawiając się nad tym przez chwilę. -Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Domu Mędrców? Podczas mojej rozmowy z jednym z jego mieszkańców doszedłem do pewnego wniosku - usiadł wraz z różowowłosą na mijanej przez nich ławeczce, nie przerywając rozmowy. -Doszedłem do wniosku, że jeśli chcę stać się taki, jak Shuun-san, czy Ryuuhei, muszę najpierw zrozumieć i poznać świat, w którym się znajduję. Morriden jest ogromne i chaotyczne. Jego historia ciągnie się przez wiele mileniów. Dlatego postanowiłem dowiedzieć się o nim jak najwięcej - krystalizował swoje postanowienia, gdy mówił o nich na głos. Z przyjemnością obserwował też, jak Alice przysłuchuje mu się z uwagą. Bardzo w niej to lubił - to, że potrafiła i chciała słuchać. Jako że prawie wszystko było dla niej nowe, prawie wszystko ją ciekawiło. Pod tym względem przypominała ona nieco dziecko.
-Jak? Mam na myśli... Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, prawda? - zielonooka do tej pory nie umiała nawet uzmysłowić sobie, jak ogromnym kontynentem, a zarazem krajem było Morriden. Podobnie też absurdalną wydawała jej się wizja pojedynczego człowieka, chcącego zbadać i poznać cały ten nieokreślony ogrom terenu, historii oraz kultury. Lubiła jednak Naito i nie chciała mu sprawić przykrości, więc broniła się przed nazwaniem jego marzenia niewykonalnym.
-Jasne, że tak. Zdaję sobie z tego sprawę, ale... odkąd tutaj przybyłem... Nie. Odkąd stałem się Madnessem, ciągle dzieją się w moim życiu rzeczy niewiarygodne, a ja wciąż i wciąż podejmuję się prawie niewykonalnych wyzwań. Ja... My robiliśmy już rzeczy, których pozornie nie powinniśmy być w stanie zrobić. I chyba dlatego mój plan nie wydaje mi się wcale taki pozbawiony szans na sukces - uśmiechnął się do niej pogodnie, przypominając sobie o tych wszystkich armagedonach i apokalipsach, przez które przeszedł. W jakiś sposób to ciągłe niebezpieczeństwo i stawianie swojego życia na szali wydawało mu się nawet... pociągające. Dalej jednak czuł lęk na samą myśl przed powtórką walki z Tatsuyą lub przed wciśnięciem się pomiędzy gotujący się do walki Shigeru i Bachira...
-Jesteś niepoprawnym optymistą, wiesz? - odpowiedziała mu na to Alice, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nie umiała sobie wyobrazić siebie w jego sytuacji, ale była absolutnie pewna, że nie umiałaby aż tak emanować nadzieją, jak Kurokawa. Ten typ charakteru do niej nie pasował. Był poza jej zasięgiem, a ona doskonale to wiedziała. Nie przeszkadzało jej to. W pewnym sensie cieszyła się, że czarnowłosy tak ją równoważył. Ona również lubiła pomarzyć, czy wyobrażać sobie różne scenariusze różnych wydarzeń, ale gdy przychodziło co do czego, pozostawało w niej więcej z realistki, niż z pesymistki lub optymistki.
-Tak sądzisz? - mruknął uśmiechnięty chłopak, po czym zaśmiał się perliście. -Przypuszczam, że ciężko nim nie być po tych wszystkich aferach, w które się pakuję. Ale w tym wypadku... to chyba nie tylko to - obrócił się w jej stronę, podkładając jedną, zgiętą w kolanie nogę pod drugą. -Widzisz... to po prostu interesujące! Taki ogromny kraj, tyle kultur, tyle historii, tylu różnych ludzi, tyle nowinek technologicznych opartych na mocy duchowej... A muzyka? Literatura? Z całą pewnością są tysiące morrideńskich pisarzy, czy w ogóle artystów, malarzy, muzyków, może nawet mangaków. Nowe rośliny, nowe zwierzęta... nowy świat! To normalne, że ma ochotę się go choć trochę poznać! - różowowłosa siedziała w ciszy i zdumieniu, wpatrzona w czarnowłosego, jak w obrazek. Entuzjazm, z jakim mówił, ta pogoda ducha i radość z życia, jaką przejawiał, ten zaraźliwy optymizm i niezdolność do zauważania jakichkolwiek wad, czy przeciwności losu, zanim stawał z nimi twarzą w twarz... Wszystko to ją fascynowało. Wszystko to przypominało jej czasy, gdy tylko śniła. Śniła o nim lub nie śniła wcale. Widziała go, ale rzadko kiedy słyszała. Mówiła do niego, a on nie odpowiadał.
-Miało to swoje złe strony, ale... czułam, że nie jestem sama. Bo od czasu do czasu mogłam poczuć jego bliskość, choćby nawet ułudną - uśmiechnęła się mimowolnie Alice. Naito tymczasem nie przestawał mówić, zahipnotyzowany przedstawianą przez siebie wizją przyszłości.
-Łatwo można zapomnieć, jak intrygujący jest ten świat. Świat Madnessów. Do niedawna trwał cichy konflikt między Gwardią, a Połykaczami Grzechów, potem powojenne problemy, tamte dziwne, czarne istoty, a teraz zniszczenia po ataku bombowym... Wiem, że nic z tego nie nastraja pozytywnie. Nie powinno. Ale nigdy nie może być tak źle, by nie dało się znaleźć żadnych plusów. Przynajmniej ja tak uważam - radosny nastrój nastolatka niezwykle kontrastował z ogólną atmosferą panującą w stolicy. On nie miał zbyt wielu okazji, by z tą tragedią obcować, jako że cały swój czas spędzał ostatnio w towarzystwie Alice, co zresztą subtelnie zasugerował mu Kawasaki. Inni Gwardziści dzień w dzień rozchodzili się jednak po Miracle City, by pracować nad naprawieniem lub przynajmniej zniwelowaniem wyrządzonych w zamachu szkód. Od świtu do północy setki Madnessów usuwało gruzy, stabilizowało tąpnięcia gruntowe, czy zajmowało się odszukiwaniem rodzin ofiar. Zdarzało się niejednokrotnie, że nie uszedł z życiem ani jeden członek rodziny, co było niezaprzeczalnie przykre, lecz niestety również "fortunne" dla "gwardyjnych funduszy" lub też dalej dla funduszy królewskich.
-Och, wybacz. Tak się rozgadałem, a pewnie cię nudzę. Chciałabyś może dokądś się udać? - oprzytomniał wreszcie zakłopotany Kurokawa, drapiąc się w specyficzny sposób po głowie. Nawyk ten nabył... z widzenia. Tyle razy widział na ekranie komputera animowane postacie, które zachowywały się w podobny sposób, że ostatecznie zaczął je mimowolnie naśladować. Wiele innych źródeł kultury wywarło na chłopaku podobny wpływ.
-Nie, nie! Mam na myśli, że mnie nie nudzisz. Lubię słuchać, jak mówisz - wybroniła się szybko dziewczyna, po czym zadała pytanie, które już od paru minut chodziło jej po głowie. -Kiedy już to wszystko się trochę uspokoi... udasz się w podróż, prawda? Żeby badać, poznawać, uczyć się... Tego typu podróż? - Naito patrzył na nią z zaaferowaniem, niewiele rozumiejąc z jej przekazu, ale że nie zaprzeczał, Alice uznała to za przytaknięcie. -Mogłabym... pójść razem z tobą? - wypaliła w końcu różowowłosa.
-Pewnie! - skinął głową Naito, uśmiechając się lekko. -Przyda mi się towarzystwo, a nie jestem przekonany, czy chłopaki mieliby ochotę na coś takiego. Tym bardziej, że pewnie trochę to zajmie... - perspektywa wędrówki prze Morriden w towarzystwie różowowłosej bardzo mu się spodobała. Nie musiał już tego mówić - zresztą i tak zapewne nie dałby rady - ale nawet bez jej pytania zrobiłby wszystko, by zabrać ją ze sobą. W pewnym sensie przerażało go, jak bardzo czuł się do niej przywiązany.
-W takim razie to obietnica, tak? - wybuchła euforią Alice, w mgnieniu oka klękając na ławeczce, odwrócona w jego stronę. W jego stronę skierowała również prawą dłoń, wysuwając z niej swój mały palec. Szybko jednak straciła nieco entuzjazmu i zrobiła się czerwona, jak burak, gdy brunet spojrzał na nią ze zdziwieniem na twarzy. -Tak się robi, kiedy ktoś coś komuś obiecuje, prawda? - spytała już o wiele mniej pewnie różowowłosa. -Widziałam wczoraj dwójkę dzieci, które tak robiły, ale... źle zrozumiałam, tak? To po prostu jakaś głupia gra, zgadłam? - zanim dziewczyna zdążyła wyrazić pełnię skrywanego podziwu dla swojej własnej głupoty, Kurokawa zakrztusił się, próbując powstrzymać śmiech.
-Przepraszam. Po prostu mnie zaskoczyłaś - wyjaśnił rozbawiony najpierw jej zachowaniem, a później już wyglądem. -Nie spotykam się na co dzień z takimi rzeczami... ale nie powiedziałem, że się mylisz, no nie? - zahaczył swoim małym palcem o jej z gracją i delikatnością, jakby prosił różowowłosą do tańca.
-Nie rób tak więcej! Przez ciebie wychodzę na głupią. Ludzie to widzą. Zawsze zauważają takie rzeczy - tego zdążyła się nauczyć w ciągu tych paru dni. Ta niepisana norma społeczna, dotycząca tak samo realnego świata, jak i miejscami bajkowego Morriden.
-Jak rozkażesz, pani... - skłonił się teatralnie Naito.

***

     Gdy myślał już, że po cichu i bez przeszkód opuści pozbawiony dachu pałac, drogę ponownie zastąpił mu Francis w nowym garniturze... wyglądającym identycznie, jak poprzedni. Rael mógłby przysiąc, że jego prawa ręka posiada całą szafę zapełnioną kilkunastoma egzemplarzami takiego samego stroju. Teraz jednak nie grał w tym ubiorze roli królewskiego doradcy. Wręcz przeciwnie - tym razem świadomie i dobrowolnie robił za przeszkodę na jego drodze.
-Wasza Wysokość, proszę to przemyśleć! - zabrzmiał już podniesionym głosem Francis, rozkładając ręce i tarasując nimi drzwi, które - jak na ironię - pozostały nietknięte, gdy zamachowiec zniszczył tak dużą część pałacu. -Proszę pozwolić mi pójść z Waszą Wysokością! Wasza Wysokość nie zdążył jeszcze do końca wydobrzeć. To się może źle skończyć! - nalegał mężczyzna, nie chcąc się cofnąć ani o krok.
-Już to przerabialiśmy, Francis... - burknął Rael, którego podbródek nadal okrywał bandaż. Nowe zęby zdążyły już wystarczająco zasymilować się z dziąsłami, lecz poparzenia na plecach nadal się jeszcze goiły. -Gubernatorzy przybywają na spotkanie bez obstawy. Aqueria to najspokojniejsze miasto w tym kraju. Warunkiem pokojowego przeprowadzenia tego posiedzenia jest pojawienie się na nim BEZ przybocznych. Zostajesz tutaj, Francis! - podniósł głos król, poparzoną lewą dłonią przeczesując i stawiając w ten sposób swe czarno-białe włosy.
-Wasza Wysokość, błagam... - zaczął Lloyd, ale dokładnie w tym momencie za plecami władcy pojawiła się duża, czarna "plama", w którą to młodzieniec wniknął, cofając się o krok do tyłu. Jednocześnie wyszedł on z drugiej dziury, usytuowanej już "za liniami wroga". Stanął jeszcze na moment, odwrócony do sługi plecami.
-Potrzebujemy stabilizacji. Moi poddani muszą uwierzyć, że ich król jest tu dla nich i zrobi wszystko, by pomóc im przezwyciężyć trudności. Takiego postępowania nauczyli mnie ojciec i matka. Nie sprzeciwiłbyś się mojemu ojcu. Nie sprzeciwiaj się i mnie - Rael zabrzmiał odrobinę ostrzej, niż zamierzał. Można by było nawet rzec... "chłodno". Szybko jednak postanowił to choćby minimalnie naprawić. -Fletcher już nam nie pomoże. Nie powinniśmy byli w ogóle na niego liczyć. Przez ostatnie lata tak mocno na nim polegaliśmy, że jego pomoc zaczęliśmy uznawać za pewnik. Oto, do czego nas to doprowadziło. Zdobędę fundusze, obiecam kilka rzeczy, w najgorszym wypadku powołam się na moich rodziców. Uda mi się, zobaczysz. Ty tymczasem zostaniesz tutaj i zadbasz o "sprawy gabinetowe". Zajmij się wszystkim pod moją nieobecność... i kup kwiaty. Dużo kwiatów. Najlepiej orchidei. Nie jestem pewien, czy wrócę na pogrzeb... a Gwen zasłużyła przynajmniej na tyle - powiedział i wyszedł przez zamknięte drzwi, tworząc tuż przed nimi jeszcze jeden czarny otwór.

***

     Zamachnął się rękoma, jak skrzydłami, przez dłonie uwalniając dostatecznie silne fale uderzeniowe, by przy ich pomocy wypchnąć się ze Strumienia. Z trudem udało mu się wyrwać z zamyślenia. Odkąd bowiem obudził się po tym, jak znokautował go Sebastian, a przed upadkiem i śmiercią uratował Francis, nie mógł przestać myśleć. Młody król dumał nad sytuacją, w jakiej zupełnie niespodziewanie znalazła się stolica jego nie do końca ustabilizowanego kraju. Przerażał go fakt, że tak łatwo dał sobie zagrać na nosie.
-Chyba zanadto przyzwyczaiłem się do świętego spokoju i panującego pokoju. Z drugiej jednak strony nie pomyślałbym, że ktoś nieproszony niezauważenie prześlizgnie się przez barierę Miracle City. Nie mignęła nawet na chwilę... Dlaczego? Nie wiedziałem, że jest jakiś sposób, by niezarejestrowana osoba tak po prostu dostała się do miasta. Moje niedopatrzenie wiele nas kosztowało. Na dodatek straciliśmy Fletchera... tylko dlaczego? Co on planuje, skoro już nas nie potrzebuje? - pamiętał jeszcze dzień, w którym pierwszy raz spotkał wiecznie uśmiechniętego mężczyznę w cylindrze, którego oczy stale chroniła kurtyna grzywki. Wtedy przyszedł on do jego ojca, ówczesnego króla. Zaoferował swoje fundusze i usługi, zaproponował współpracę, a przede wszystkim miał żyłkę do interesów i głowę pełną intrygujących pomysłów. Tylko Rael wiedział, jak wiele kruczków prawnych w Morriden powstało za sprawą aukcjonera.
-Wtedy uważałem go za zabawnego, miłego pana... - przypomniał sobie młodzieniec. -Dziecko nigdy nie pomyślałoby, że ktoś z tak szerokim uśmiechem mógł kłamać. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że uśmiech może być fałszywy, kpiący lub ironiczny. Uśmiech był symbolem radości. A radość była przecież dobrem... - zaśmiał się ze swojej głupoty, nurkując z nieba w stronę Aquerii, która jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej absolutnie nic nie znaczyła.
     Aquerię nazywano "Miastem Wież". Słynęła z wysokich murów o kolistym kształcie, których nie do końca potrzebne baszty strzeliście zwracały się ku niebieskiemu sklepieniu. Znano ją również z powodu sieci nawadniającej, której odpływy i dopływy rozchodziły się na wszystkie strony świata u dołu ogromnych murów. Szlaki płynącej wody wiły się, tworząc interesujące, zgrabne kształty, niekiedy przypominające łodygi kwiatów, a innym razem przezroczyste płomienie. Wszystkie one kazały myśleć, że Aqueria daje początek kilkunastu rzekom i że podobna ich ilość znajduje w niej swój kres. Uwagę przykuwały również budowle Aquerii. Prawie każdy budynek był wysoki na co najmniej kilkadziesiąt metrów. Prawie każdy przypominał wieże - od obłych, przez kanciaste, aż po mieszane. Od prostych, przez pochyłe, aż po imponująco wygięte dzieła architektury wykonane często z heracleum - wnętrza takich budynków musiały mieć często własną, sztuczną grawitację, albowiem nikomu nie chodziło się komfortowo po ścianach, czy też suficie. Bądź, co bądź, w Aquerii zdarzały się wieżowce, które wyginały się nawet w kształt wielokrotnie splecionej spirali, a to zarówno robiło ogromne wrażenie, jak i wymagało wielu starań. Wszystko oczywiście celem zapewnienia bezpieczeństwa i polepszenia wrażeń.
     Czemu jednak nazywano Aquerię rajskim miastem? Najbezpieczniejszym miejscem w Morriden zaraz po takich przybytkach, jak Dom Mędrców i jemu podobne? Było tak ze względu na jego położenie. Aquerii potrzebowali wszyscy. Znajdowała się pomiędzy wszystkim, nikomu nie wchodząc w drogę. Dało się w niej znaleźć wszystko i wszyscy mogli się w niej odnaleźć. Stanowiła kolebkę tego, czym poprzysiężono uczynić Morriden, a osłaniające ją zewsząd miasta czyniły teren wolnym od agresywnych Spaczonych. Kto zaszkodził Aquerii, zaszkodził również i sobie. Tylko najwięksi głupcy tego nie rozumieli. A najwięksi głupcy nie mogli się przedostać przez zaporę, jaką stanowili ludzie rozsądni i myślący. 38 różnych miast ogłosiło się protektorami "Miasta Wież". Tak naprawdę należało ono nie do władcy Morriden, nie do jakiegokolwiek gubernatora, nie do lordów półświatka przestępczego, a samo do siebie. W takim samym stopniu władał nim każdy, kto umiał swoją wartość uczynić wartościową również dla społeczeństwa.
-Lepszego miejsca na spotkanie nie dało się wybrać. Mam nadzieję, że nie będę musiał odwołać się do ostateczności. To w końcu dalej gubernatorowie MOJEGO kraju, a zatem moi poddani. Jeśli o tym zapomną, przypomnę im. Tak zrobiłby ojciec... - przywołanie obrazu króla Klausa miało pomóc Raelowi utwierdzić się w swoim przekonaniu, lecz zamiast tego wywołało ono nieprzyjemne ukłucie w piersi. Młody władca nie mógł zapomnieć widoku płonących mozaik kwiatowych. Tego jednego nie umiał wybaczyć zamachowcowi.
     Wytrzeszczył zielone oczy, będąc jeszcze kilkadziesiąt metrów nad najwyższymi "wieżami" Aquerii. Sylwetkę, która zmierzała w jego stronę odbita z niezwykłą mocą od utworzonego w powietrzu podestu dostrzegł stanowczo zbyt późno, jak na siebie. Zanim zdążył przekląć samego siebie za nieuwagę i myślenie o niebieskich migdałach, młoda dziewczyna o kamiennej twarzy była już przed nim. Jej długie, czarne warkocze z czerwonymi kokardkami na końcach wiły się na wietrze, niczym dwa syczące węże. Pomocnica Fletchera z pozbawioną wyrazu twarzą zamachiwała się na niego ogromnym... toporem. Drobne dłonie zaciskały się na dwumetrowym, czarnym drzewcu, a dwustronne ostrze oręża - wygięte i ustylizowane na wielkie, nietoperze skrzydła - otaczała gęsta poświata bardzo bladej mocy duchowej.
-Szlag! - pomyślał tylko Rael, zasłaniając się przedramionami, w których to skupił tyle energii, ile tylko zdążył, byleby tylko w jakiś sposób zablokować uderzenie. To z kolei nastąpiło nad wyraz szybko. Król nie pomyślałby, że tak masywną bronią może się tak szybko zamachnąć tak drobna i niewinnie wyglądająca dziewczyna. Grzmocące w jego gardę ostrze poczuł jednak wystarczająco mocno, by szybko rozwiały się jego wątpliwości. -Niech cię cholera, Francis... - pomyślał ironicznie władca, zanim dosłownie zmiótł go impet uderzenia. Pęd, jakiego nabrał nie pozwolił mu usłyszeć czegokolwiek poza głośnym, ogłuszającym wręcz świstem powietrza. Dziewczyna z monstrualnym toporem ścięła go, jak piłkę do siatkówki, momentalnie wyrzucając go poza obręb miasta. Pozbawiony możliwości swobodnego ruchu młodzieniec zachował wystarczający spokój, by pomyśleć o utwardzeniu pleców.
     Słusznie. Już po chwili poczuł, jak z ogromnym rozpędem wbija się w lewitujący dziesięć metrów nad ziemią wielki kryształ z energii duchowej, otoczony metalowym pierścieniem, jak na Saturnie. Takie właśnie kryształy miały oświetlać drogi i szlaki podróżne nocą, by dało się bezpiecznie przenosić ładunki niemożliwe do przetransportowania Strumieniem.
-Ta lampa już nie zaświeci... - zdążył jeszcze pomyśleć Rael, nim zagłębił się w nią głęboko na pół metra, cudem unikając zderzenia z lewitującym wokół pierścieniem. Odłamki kryształu kaleczyły mu plecy i ramiona, lecz nie wystarczająco mocno, by musiał się tym przejmować. Bardziej zaniepokoił go fakt, że nie mógł się ruszyć, zaklinowany w dwumetrowym źródle światła, które - popchnięte kilka metrów przez lecącego władcę - runęło w dół.
-Oczywiście moja część musi być na spodzie... - zebrało mu się znów na ironię, gdy ujrzał pod sobą zbliżającą się do niego ziemię. Uderzył w nią z hukiem, całkowicie zasypany przez fragmenty rozbitej na kawałki lampy. -Przyleciała tu za mną. Na pewno. Działa sama? A może to wola jej pana? Czy to dlatego odwalił tę szopkę na zebraniu? Żeby wzbudzić podejrzenia? Zbyt duże i zbyt oczywiste podejrzenia działają w sposób odwrotny do swego przeznaczenia... - zastanawiał się nad tym tylko przez kilka sekund, nie ruszając się z miejsca. Te kilka sekund poświęcił na ochłonięcie i przeanalizowanie sytuacji. -Żadnych poważnych obrażeń. Dziewczyna jest potwornie silna, ale dam jej radę bez problemu. Jeśli jest sama... - podparł się rękoma o ziemię, jakby chciał robić pompki, po czym w jednej chwili wystrzelił z pleców silną falę uderzeniową. Kawałki skrystalizowanej energii duchowej wystrzeliły we wszystkie strony, oswobadzając króla ze swych objęć i pozwalając mu podnieść się na jedno kolano.
     Gdy podniósł głowę, ujrzał dokładnie przed sobą twarz pochylonego nad nim mężczyzny o długich, brązowych włosach, grzywce na oczach i szyderczym uśmiechu na twarzy. Kątem własnego oka dostrzegł trzymany przez niego w prawej, wysuniętej na bok ręce cylinder. Lewą trzymał on na swojej piersi. Zaskoczony Rael potrzebował kilku sekund, by to sobie uświadomić - Joseph Fletcher stał nad nim, kłaniając mu się, niczym dżentelmeni dawnych czasów. W sposób tak prześmiewczy i ironiczny, tak przesiąknięty jadem, że aż na swój sposób przywołujący uśmiech na twarz.
-Jestem głupcem. Jestem takim pieprzonym głupcem, Francis... - uświadomił sobie z gorzkim uśmiechem posiadacz Przeklętej Duszy. Nawet nie zauważył, w którym momencie jego serce zaczęło bić szybciej. Czuł gniew... lecz jednocześnie miał wrażenie wpadnięcia w pułapkę. Fortel, który był tak sztucznie oczywisty i niewiarygodnie głupi odrzucił jeszcze przed opuszczeniem stolicy. Tymczasem jednak ten właśnie durny i oczywisty fortel... okazał się być prawdą.
-Witam Waszą Wysokość. Najserdeczniejsze pozdrowienia... od Loży Kłamców - wysyczał mu w twarz Fletcher.

Koniec Rozdziału 183
Następnym razem: Wietrzna noc

4 komentarze:

  1. Aż żal mi króla..
    Weź człowieku, coraz lepiej się to czyta. Niech dowodem będzie to, że czytam dalej mimo, że jest już po pierwszej i chce mi się spać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ bardzo mnie to cieszy, przyjacielu ;) Bardzo mi zależy na tym arcu, więc miło mi to wszystko słyszeć (widzieć) ^^

      Usuń
  2. Dobry rozdział. Trochę już mnie nudzą te rozmowy Naita z Alice, ale część z Raelem mi to wynagrodziła ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię ci się, choć uważam je osobiście za udaną część całego arcu i coś ważnego w świetle całości fabuły ;) Tym niemniej spodziewałem się, że koniec spodoba ci się znacznie bardziej :P

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń