ROZDZIAŁ 171
Bar w większości zdążył opustoszeć, odkąd pojawił się w nim nieproszony gość. Przy kwadratowych stolikach, na okrągłych i unoszonych w górę przez turbiny mocy duchowej podestach siedzieli już tylko nieliczni. Parę osób, które postanowiło podjąć próbę wyrzucenia niechcianego elementu z lokalu skończyło bez przytomności na podłodze. Dwóch, którzy legli najbliżej niego wciąż całowało się z gruntem, bo wszyscy bali się podejść do "niego" tak blisko. "On" tymczasem zupełnie ignorował wszystkich wokół. Siedział tylko przy samym okrągłym barku, wlewając w gardło kolejną partię lekko różowego trunku, żartobliwie zwanego "Golgotą". W istocie, przełyk młodego Okudy naprawdę był w takim stanie, że dało się to porównać z ukrzyżowaniem. Albinos jednak o to nie dbał.
Jego zaszklone, błękitne oczy przenosiły wzrok z barmana na szklankę i z powrotem. Raz za razem, gdy tylko Rinji kończył kolejną partię. Poczerwieniały na twarzy, spocony oraz pijany, jak bela, stawał się o wiele bardziej niebezpieczny, niż normalnie. Normalnie ktoś mógłby spróbować z niego szydzić lub nawet "wyprosić" go z baru. Zachlany i emocjonalnie rozbity kosiarz nie był już jednak kimś, komu ktokolwiek w najbliższym otoczeniu chciał się narazić.
-Jeszcze - wydukał młodzieniec, wyciągając ku łysawemu, brodatemu mężczyźnie pustą szklankę. Nadal nie osiągnął celu - nadal nie zdołał uciec przed własnymi myślami. Nadal nie zabił też w sobie ani poczucia winy, ani bólu i żalu, które go trawiły. Albinos pierwszy raz w życiu wypił tyle, żeby się upić... ale nie zdążył jeszcze zauważyć w tym nic złego.
-Czy... to już nie wystarczy? Padniesz na glebę, jeśli nie przestaniesz... - próbował coś zdziałać barman. Na próżno. W mgnieniu oka w prawej ręce Okudy pojawiła się kosa, którą to chłopak zamachnął się dziko. Ostrze w przerażającym "locie" przerąbało się przez kilkanaście butelek, stojących na półce za plecami mężczyzny. Na tej półce, na wysokości której znajdowała się również twarz brodacza.
Broń zatrzymała się dopiero przy samej skroni barmana. Rozbite i rozcięte butelki pospadały na podłogę, zmieniając się w mizerne stosy szkła. Alkohol powędrował we wszystkich kierunkach, oblewając również samego barmana, który pokornie i lękliwie przemilczał to, jakby nic mu się nie stało. Poniżający go nastolatek nie był już wtedy sobą. Postawienie się mu rzeczywiście mogło oznaczać nic innego... jak śmierć.
-Lej! - ryknął na całe gardło Okuda, przez co każdy, kto spoglądał na niego choćby kątem oka, natychmiast wrócił do swojego życia. Zadrżawszy ze strachem, gdy czubek kosy lekko rozciął mu małżowinę uszną, barman służalczo padł na kolana, dodatkowo mocząc sobie spodnie. Szybko wyciągnął spod barku drugą już butelkę Golgoty, po czym drżącymi rękoma odkorkował ją i nalał do szklanki Rinji'ego. Ręka, która trzymała kosę padła na blat w chwili, gdy oręż rozpłynął się w powietrzu. Ostatni goście zaczęli wtedy po cichu opuszczać lokal, by przypadkiem nie paść ofiarą rozgniewanego na cały świat albinosa.
Tylko jedna osoba nie odczuwała lęku przed pijanym chłystkiem. Zanurzony twarzą w szklance chłopak nie słyszał nawet arytmicznych uderzeń podeszew butów o podłogę za nim. Do ostatniej chwili nie dojrzał ani nie wyczuł młodej kobiety, która niespodziewanie siadła obok niego, obejmując go ramieniem, jakby miała bez tego paść na ziemię. Białowłosy nawet pomimo bycia "niedysponowanym", wyczuł w pobliżu zapach alkoholu, nie pochodzący wcale od niego samego. Jednocześnie poczuł też miękki, okrągły kształt, napierający na jego plecy. Z lekkim opóźnieniem zareagował odwróceniem głowy w stronę przyklejonej do niego niewiasty... i poznał ją od razu, choć nie mógł sobie przypomnieć jej imienia.
Była blondynką. Jej włosy zaczesano i postawiono w górę, tworząc grzywę, przywodzącą na myśl wojowników zrodzonych w głowie Akiry Toriyamy. Baczki kobiety sięgały kosmykami prawie do samych jej barków. Maleńki kolczyk pod wąskimi ustami, czerwone oczy i glany na nogach przywołały do głowy Rinji'ego identyczny obraz, który gdzieś już kiedyś widział. Wyjątkowo nijak nie poruszył nim fakt przylepionych do jego łopatek piersi... byłej członkini Połykaczy Grzechów. Wyjątkowo też nie wzbudziła w nim ona flirciarskiej postawy. Wyjątkowo nie skomentował on jej zmętniałego spojrzenia ani zaczerwienionej od zbyt dużej dawki procentów twarzy. Młody Okuda po prostu spojrzał w jej stronę z obojętnością i być może nawet irytacją.
-Czego? - burknął, mimowolnie tłukąc szklankę o podłogę zbyt gwałtownym ruchem ręki.
-Smutno tak pić samemu, wiesz? - zaśmiała się kobieta, postukując pomalowanymi na czarno paznokciami o blat. -Co się stało? Nie pamiętasz mnie? Tam, na dachu byłeś o wiele milszy, niż teraz... - wjechała palcem wskazującym pod czapkę nastolatka, jakby spodziewała się tam znaleźć coś niezwykle ciekawego.
-Spierdalaj... - niebieskooki odtrącił gniewnie jej dłoń, czym prawie strącił sam siebie... ze stołka. Niezrażona blondynka chwyciła się wtedy za to samo ramię, którym obejmowała młodzieńca. Zawisła mu na szyi, nie przejmując się wcale zachowaniem Rinji'ego. Ona miała jasne intencje, choć może nie do końca świadome. On jednak zdawał się niczego nie rozumieć. Nie zauważać.
-Co się stało? - zapytała ponownie Marissa Blackheart. -Możesz mi się zwierzyć. Nikomu nie powiem... - szepnęła mu do ucha.
Uległ...
***
Nie wiedział, co się działo po drodze do hotelowego pokoju. Nie widział, jak spoglądali na niego zdegustowani ludzie - na schlanego do granic wytrzymałości dzieciaka, nie umiejącego sobie poradzić z życiem. Widział tylko to, co znajdowało się bezpośrednio przed nim... a przed nim była teraz ciągnąca go za rękę blondynka o czerwonych oczach. Jako że oboje nie potrafili nawet iść prosto, to złączeni palcami przypominali nieco powiewającą na wietrze wstążkę. Pijany Okuda prawie się przewrócił, gdy butem zatrzasnął za nimi drzwi i dopiero za trzecim razem zdołał pochwycić zatrzask, by te drzwi zablokować. Do jego świadomości nie dotarły żadne elementy pieczołowicie udekorowanego pomieszczenia. Dudniące serce i pompujące w zastraszającym tempie posokę żyły "osłaniały" uszy albinosa przed większością dochodzących z zewnątrz dźwięków. Nie przyszedł tam, by słuchać...
Marissa obróciła się w całkiem zgrabnym, jak na jej stan piruecie tuż przed łóżkiem. Tym samym stanęła twarzą w twarz z nieco od niej niższym kosiarzem, którego niebieskie oczy nie do końca nadążały z rejestrowaniem ruchów kobiety. Zdążyły jednak dostrzec, jak krótka, skórzana kurteczka znika z jego linii wzroku i... gdzieś ląduje. Nie wiedział gdzie. Nic go to nie obchodziło. Obchodziła go za to przypominająca nieco gorset bluzka, której głęboki dekolt już kiedyś wzbudził jego niemałe zainteresowanie. Bez chwili zastanowienia dłonie Rinji'ego wysunęły się w tym kierunku, pokracznie i niezręcznie próbując ująć palcami guziki. Okrągłe i gładkie, wcale nie ułatwiały wstawionemu młodzieńcowi zadania. Doszedł raptem do drugiego, nim zniecierpliwiona panna z westchnięciem chwyciła go za ręce i pokierowała je gdzie indziej - na swoje pośladki. Uznała mimo rauszu, że białowłosego trzeba było najpierw czymś zająć.
Uwolniła swą największą dumę w kilka sekund, czego na pewno nie dałby rady dokonać Okuda. Widać było, że nie robiła tego pierwszy raz, lecz kosiarz był zbyt pijany, by to zauważyć, nie mówiąc już o przejęciu się tym faktem. Trudno byłoby stwierdzić, czy chłopak po prostu się potknął, czy też zrobił to celowo, lecz nagle wylądował plackiem na swej partnerce, która z kolei legła na powierzchni łóżka. Upadek wcisnął twarz albinosa między miękkie, jędrne piersi. Marissa zadrżała mimowolnie, gdy poczuła w tym miejscu gorąc rozgrzanej twarzy nastolatka. By nie stracić inicjatywy, ujęła przedramionami jego głowę, przesuwając ją wyżej. Rinji ślamazarnie, lecz instynktownie przylgnął swoimi ustami do jej ust.
Nie wiedząc, co począć z dłoniami, zaczął jeździć nimi po całym gładkim ciele kobiety. Przejechał wzdłuż jej talii, musnął uda, zacisnął palce na sutkach... a później odczuł irytację związaną z faktem, iż gładkość kończyła się na linii pasa. Szybko poczuł przemożną chęć zmiany tego stanu rzeczy. Popchnięty do działania pożądaniem, wsunął ręce za spodnie blondynki, ledwo znajdując tam dla nich miejsce - ciuch okazał się bardziej obcisły, niż mu się z początku wydawało. Próba zsunięcia dolnej części garderoby bez rozpinania zamka i przed ściągnięciem butów zdradzała całkowite zamroczenie chłopaka, jednak bardziej doświadczona kobieta nie miała zamiaru zostawiać go z tym zadaniem samego. Gdy Rinji wymęczył na "stylowo" powydzieranych spodniach częściowe posłuszeństwo, opuszczając je prawie do kolan, czerwonooka niespodziewanie podkurczyła nogi. Dopiero gdy podsunęła mu swoje glany pod sam nos, albinos pojął, że należałoby najpierw się ich pozbyć. Gdy zaś po minucie mocowania się zdołał osiągnąć cel... nagle uda Marissy pojawiły się obok jego obu skroni.
Blondynka wykorzystała głowę chłopaka do ściągnięcia spodni, zahaczając nimi o jego potylicę i pociągając do siebie swe długie nogi. Zsunięta tym sposobem część garderoby ześliznęła się po plecach młodzieńca, który na widok prawie już nagiej "znajomej" natychmiastowo "skamieniał". Latającymi na wszystkie strony rękami usunął ostatnią, dolną część bielizny, by wkrótce potem pochwycić blondynkę za stopy. Szybko okazało się, że jego górne kończyny nie były tak długie, jak mu się zdawało, zatem przerzucił chwyt na łydki. Gdy podjął próbę rozłożenia jej nóg, ta niesfornie wyrwała się z "uwięzi", opierając je na jego barkach...
Miała wytatuowane na łopatkach dwa czarne, krucze skrzydła. Ich widok miał zapamiętać na całe swoje przyszłe życie...
***
Siadł po turecku na łóżku tak gwałtownie, jakby obudzono go strzałem z pistoletu. Gładka, cienka pościel ześliznęła się po jego nagim ciele, zatrzymując na dolnych partiach ciała. Albinos patrzył w pustkę z wytrzeszczonymi oczami, nie mogąc jeszcze dojść do siebie. Nie poznawał ani jednego szczegółu w miejscu, w którym się znajdował. Nie miał pojęcia, jak ani dlaczego się tam znalazł. Nie wiedział też, dlaczego był nagi. Kątem oka dojrzał złożone na fotelu ubrania, należące z pewnością do niego. Zakręciło mu się w głowie, kiedy zbyt szybko zmienił punkt, na który spoglądał.
-Co ja tu robię...? - zapytał sam siebie chwiejącym się głosem, który odbił się echem w całym pokoju... a przynajmniej tak mu się zdawało. Dźwięk jego własnych słów wywołał nagle potężny ból głowy. Chłopak miał wrażenie, jakby ktoś próbował mu rozłupać czaszkę. Z zaciśniętymi zębami złapał się rękoma za skronie, ale ta instynktowna reakcja nijak mu nie pomogła. Pozwoliła mu ona jednak dostrzec coś na wewnętrznej części swej prawej dłoni. Był to napis. Wymalowane czerwoną szminką słowa: "It was fun. Farewell. Marissa". Za imieniem znajdowało się maleńkie serduszko, które najdłużej przyciągało wzrok zdezorientowanego młodzieńca.
-Nie... - wydukał nagle, a jego serce zaczęło bić, jak oszalałe. Nieposkładane obrazy i porozrywane strzępki wspomnień z ostatniej nocy zaczęły wwiercać się w jego czaszkę, pompując ją tym, czego Rinji wolałby nie pamiętać... -Co ja zrobiłem... - zaczął dyszeć. Ciężko i dziko. Widział siebie przyciśniętego do łóżka i klęczącą na nim okrakiem kobietę. Widział, jak jej pomalowane czerwienią usta wykrzywiają się w zalotnym uśmiechu. Widział krople potu, które spływały po jej ciele. Widział, jak jego własne dłonie biegną ku udom, pośladkom i talii blondynki. Jak ona sama podnosi się i opada, opierając ręce na jego klatce piersiowej...
Szarpnął się gwałtownie, chcąc się podnieść, ale tylko zaplątał się w pościel i runął na podłogę częściowo w nią zawinięty. Nagły wstrząs sprawił, że zwymiotował. Leżąc bokiem, widział jego treści żołądkowe, zalewające wszystko wokół niego. Cuchnąca breja brudziła podłogę, brudziła jego skórę, brudziła kołdrę, w którą wsiąkała... i brudziła w takim samym stopniu jego duszę. Podparł się ręką o dno "kałuży", dysząc i drżąc. Ciężka, niby z ołowiu głowa usilnie starała się ściągnąć go na ziemię. Zakasłał zakrztuszony własnymi wymiocinami, co wywołało kolejny piorunujący ból gdzieś pod czaszką. A wspomnienia napływały i napływały...
-Nie! Co ja sobie myślałem? Jak mogłem... Ja... Co... - nie mógł nawet złożyć jednej, rozpaczliwej myśli, która miałaby jakiś głębszy sens. -Wykorzystała mnie... To nie ja ją wziąłem... tylko ona mnie - zrozumiał nagle. Kolejna fala bólu sprawiła, że uniósł dłoń, by dotknąć nią czoła. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że była ona cała w "brudzie" i że umazał swoją czapkę, twarz, a nawet włosy. Gdy poczuł, jak spływa mu on po nosie, zwymiotował raz jeszcze. Tym razem próbował ręką zatkać sobie usta... ale skończyło się na tym, że nowa fontanna wystrzeliła mu spomiędzy palców. Musiał się podnieść. Nie mógł już zdzierżyć widoku tego, co pływało po podłodze, a co z jego własnej winy wydostało się z niego samego.
Pośliznął się na kałuży. Runął prosto na tę paskudną taflę, rozpryskując ją dookoła i całkowicie pokrywając się treściami żołądkowymi. Z oczu roztrzęsionego Okudy popłynęły łzy bezsilności. Nie poznawał samego siebie. Chwilowa ulga, jakiej zaznał w "świecie dorosłych" dołożyła tylko dodatkowy ciężar na jego młode barki. Ciężar ten właśnie przygniatał go do podłogi - nagiego, zaplątanego w brudną pościel, ociekającego własnymi wymiocinami.
-Jak robal... - pomyślał nastolatek. Pełen politowania chichot szybko przerodził się w pobrzmiewający rozpaczą szloch. -Kolejny raz... pełzam jak robal - nie podejmował już dalszych prób podniesienia się. Pozostał sam w wyciszonym, szczelnie zamkniętym pokoju z przedziurawionym sercem, obolałą głową... oraz brudną duszą.
***
Młody mężczyzna o piejących ku tyłowi, rudych włosach i z chustą przewiązaną na wysokości czoła siedział w milczeniu przed kuchennym stołem. Naprzeciw niego stał jeden pusty talerz, na którym zdążyły już zaschnąć resztki sosu. Po jego lewej stronie widniał drugi, wciąż nietknięty, wewnątrz którego znajdowało się Spaghetti all'Amatriciana. Yashiro czekał już od kilku godzin na powrót młodszego brata. Już kilka godzin wcześniej spożył swój posiłek i od tamtego momentu nie ruszył się z miejsca nawet o cal. Dziecinna naiwność kazała mu mieć nadzieję, że Rinji już niebawem wróci. Doświadczenie dorosłego podpowiadało mu, że tej zimnej już porcji makaronu nikt jednak nie zje. W zielonych oczach starszego z braci Okuda pozostały już tylko smutek i rozczarowanie.
-Chyba nici ze wspólnego śniadania... - powiedział sam do siebie, wstając od stołu. Tak bardzo brakowało mu dźwięku ludzkiego głosu, że zaczął rozmawiać z samym sobą. -Miałem nadzieję, że może będę mógł jakoś poprawić mu humor... ale wygląda na to, że nic z tego - nie mógł wyrzucić z pamięci ani płomiennej obietnicy Rinji'ego, ani widoku jego wylatującego w powietrze, bezwładnego ciała podczas walki z Kurokawą. -Na pewno ma teraz kogoś przy sobie. Zdobył paru dobrych przyjaciół, więc... pewnie oni mu pomogli. Dobrze mieć kogoś, kto może być dla ciebie podporą... - wrzucił talerze do zlewu, po czym po prostu wyszedł. Frontowymi drzwiami, mijając przy tym wprawione na nowo szyby i własnoręcznie umyte drzwi. Wbite przed wejściem noże leżały równo u progu, czekając na właściciela, który zdecyduje się je odebrać.
-Wszystko się sypie, kiedy cię nie ma, szefie... - westchnął ciężko rudy, z rękami w kieszeniach udając się na spacer. Wyjątkowo frustrowała go cisza pustego domu. Mówienie do siebie również przyniosło mu tylko przygnębienie. -Mogę po prostu posłuchać innych ludzi, nie? - pocieszył się Yashiro, kierując swe kroki w stronę najbliższego parku.
Koniec Rozdziału 171
Początek arcu nr. 10: Loża Kłamców
Następnym razem: Należność
Następnym razem: Należność
Wow! Naprawdę mocne rozpoczęcie arcu. Takie nie w klimacie poprzednich arców. Taki depresyjny. Ta cała scena przypomniała mi akcje z sagi Wiedźmina, w której główny bohater też miał problemy ze swoimi partnerkami łóżkowymi ;) o dziwo, odpowiada mi ten klimat. Rinji ma niezły problem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
P.S. jak to możliwe, że Rinji mimo zalania w trupa był w stanie z taką dokładnością wycyrklować rzut kosą?
Właśnie dlatego tak przyjemnie rozpoczynało mi się ten arc ^^ Bardzo podobało mi się powolne kreowanie sytuacji rodu Okuda w całej serii, a kreacja ta kulminuje się na tym etapie historii, więc sam rozumiesz ;) Jeśli jednak chodzi o kosę, to weź pod uwagę, że ten chłopak dziesiątki lat spędził z nią w rękach (pamiętaj, że czas w Morriden płynie inaczej, niż w świecie ludzi), więc celne cięcie to nic zdumiewającego.
UsuńTakże pozdrawiam ^^