ROZDZIAŁ 62
Z największym trudem zdołał wydostać się z łóżka bez użycia nóg, a mimo wszystko zrobił to tylko przy pomocy stojącej obok szafki. Oparłszy o nią swe dłonie, zdołał przeciągnąć resztę swojego ciała w taki sposób, by wylądować bezwładnymi kolanami na wózku inwalidzkim. Już w tamtym momencie jego dolne kończyny zaczęły drżeć bezsilnie, nie mogąc utrzymać górnych partii ciała. Gdy jednak nastolatek puścił mebel, całkowicie stracił równowagę. Byłby "spłynął" na podłogę, gdyby nie objął rękoma oparcia. Zaklął w duchu, komentując swą zawstydzającą ułomność. Wziął głęboki wdech, chwytając się z całych sił ramion "pojazdu", po czym w jednej chwili uniósł się na nich w powietrze - nieznacznie, rzecz jasna. W największym pośpiechu zdołał przekręcić się tak, by dolna część jego pleców spoczęła na siedzisku. Czerwony od wysiłku i mokry od potu oddychał ciężko, wzrokiem lustrując swój nowy środek lokomocji. Już po kilku chwilach pchnął tylne koła do przodu, po czym skręcił w kierunku drzwi. Framuga wokół wejścia była wyraźnie uwypuklona do środka, co stwarzało dobre warunki do zawiśnięcia na niej. Do tego bowiem dążył Kurokawa. Zdawał sobie jednak sprawę, że w obecnej sytuacji nie był w stanie dosięgnąć do celu w żaden standardowy sposób. Nie zastanawiał się długo. Najzwyczajniej w świecie wystawił otwarte dłonie po obu stronach wózka i w tej samej chwili użył podwójnej emisji. Fale uderzeniowe grzmotnęły w podłogę, wyrzucając gimnazjalistę w górę. "Krzyżooki" natychmiastowo zmienił położenie kończyn, by w ostatniej chwili zaczepić się palcami o "gzyms". Jęknął głośno, gdy tylko ciężar całego ciała spoczął na stosunkowo słabych paliczkach. Już na samym początku zauważył, jak jego opuszki zaczynają się czerwienić, co tylko zmusiło go do pośpiechu. Z całych sił podciągnął się ku górze, drżąc z taką częstotliwością, jakby przed chwilą wrzucono go do lodowatej wody. Z każdym centymetrem wzmagały się jego niekontrolowane ruchy, lecz podbródek drugoklasisty wytrwale starał się dotrzeć ponad punkt zaczepienia. Wycieńczająca próba determinacji i wytrzymałości zdawała się przeciągać w czasie o minuty, kwadranse... godziny.
Ledwo udało mu się utrzymać. Seria szybkich, urywanych oddechów miała pomóc w ochłonięciu, lecz palce Naito piekły, niczym pocięte i posypane solą. Nie chciał przerywać. Przymierzył się do kolejnego podciągnięcia, napinając mięśnie przedramion z całych sił... lecz nie dał rady. W pewnym momencie niemalże stracił czucie w opuszkach i z głośnym hukiem runął na podłogę, w locie odsuwając od siebie swój wózek. Zduszony jęk wyrwał się z jego ust, a zaraz po nim nastąpiło głośne, przepełnione frustracją uderzenie pięścią w kafle.
-Kurwa! Nie mogę zrobić nawet dwóch powtórzeń? Nie wierzę, że aż tak osłabłem w ciągu kilku dni... Cholera... Shuun-san kazał mi wzmocnić ramiona. Jak jeszcze mogę to zrobić? Wózek... Gdzie jest mój...? - pierwszy raz w życiu zmagał się z tak potworną niesamodzielnością. Nigdy wcześniej nie było mu dane być całkowicie zależnym od kogokolwiek. Nawet wtedy, gdy lwią częścią jego egzystencji sterował Taigo, wciąż robił to, co chciał poza szkołą. Teraz jednak nie mógł nawet sięgnąć rękę odepchniętego prawie pod samo okno wózka inwalidzkiego. Przeklęte Oczy zaszkliły się nieznacznie, gdy ich właściciel uświadomił sobie powagę swojego stanu. Jedyne, co mógł zrobić w tej sytuacji... to czołgać się. Jak robak. Jak najsłabsze ogniwo łańcucha pokarmowego. Bezwładne nogi nie ułatwiały zadania. Trudno było sobie wyobrazić, jak potworne upokorzenie czuł nastolatek, który pomimo wszystko nie chciał prosić kogokolwiek o pomoc.
Z trudem przebył niecałe trzy metry, choć miał wrażenie, jakby wspinał się na kilkukilometrową górę. Chwyciwszy dłońmi boki "fotela", oparł swe górne kończyny na siedzisku. Następnie szybko, póki nie zaczął się obchód, objął oparcie, zawzięcie próbując wciągnąć całą resztę ciała. Nie przewidział jednak tego, co po chwili nastąpiło. Szatyn bowiem napierał na środek lokomocji tak mocno, że... wózek przewrócił się na podłogę, zrzucając z siebie zdenerwowanego "krzyżookiego". Przemęczony chłopak bezsilnie przerzucił się na plecy, biorąc kilka głębokich wdechów. Po jego policzkach popłynęło kilka gorzkich łez. Postawił przed sobą jasny cel, lecz nawet przez myśl mu nie przeszło, jak trudne okaże się jego osiągnięcie. Dopiero wtedy, gdy spoczywał na ziemi, niczym brudna szmata, uświadomił sobie, jak łatwo mógł uniknąć swojej obecnej sytuacji...
-Shuun-san... zaufam ci. Wierzę, że mi pomożesz... że potrafisz mi pomóc. Tak prosty trening nie może sprawić mi trudności. Uda mi się! Musi mi się udać! Riddler miał rację co do wielu rzeczy... Potraktowałem przedmiotowo ludzi, którzy chcieli mi pomóc. Jeśli się teraz zniechęcę, nigdy nie będę mógł naprawić moich błędów... - prowadził wewnętrzny dialog naprzemiennie z Królem, jak i z samym sobą.
***
-No, nareszcie się ktoś pofatygował... - burknął poirytowany Tenjiro, gdy dobiegła do niego zaniepokojona pielęgniarka. Na samym środku szpitalnego lobby rozstawiona została wielka, drewniana obręcz, osadzona na stołowych nogach. Przy każdej z nóg widniały po dwa małe kółka. Wewnętrzny, wycięty fragment koła wypełniała ogromna gama przeróżnych, specjalistycznych sprzętów medycznych o różnej budowie i kształtach. Te z kolei przykrywała szeroka, biała narzuta... a w zasadzie najzwyklejsze prześcieradło. Nikt jednak nie ośmieliłby się wygarnąć tego człowiekowi takiemu, jak Miyamoto.
Brązowowłosy stał oparty łokciem o biurko, czubkiem palców wystukując zmyślone melodyjki o drewniany blat.
-Miyamoto-sama! Cóż to ma być, do diabła? - wykrzyknęła przerażona kobieta. Właściwie trudno było określić, czy jej przerażenie brało się z samego faktu stania oko w oko z pomysłem chirurga, czy z faktu, iż właśnie na jej zmianie dochodziło do takich incydentów. Okularnik wcale nie przejął się reakcją członkini personelu.
-Wnieść mi to wszystko do sali numer 13. Migiem, dziewczyno, nie przed tobą odpowiadam! - zażądał jasno i dobitnie kontrowersyjny lekarz, niemal doprowadzając kobietę do palpitacji. -Przejmuję jednego z pacjentów za trzy sekundy od teraz! Rehabilitacja, posiłki, medykamenty i cała reszta... Odcinacie go od wszystkiego! Niech nikt mi się nie pakuje z buciorami w robotę, bo mu wytnę obie nerki! - nie pozwolił pielęgniarce zabrać głosu nawet na ułamek sekundy. Sam natomiast bacznie przyglądał się zegarowi, gdy jeszcze mówił. W chwili, gdy minęły trzy sekundy, zamilkł momentalnie.
-Ale ja... nie mogę podejmować takich decyzji! Ten szpital jest utrzymywany i zarządzany przez Zakon Niebiańskich Rycerzy. Nie mam prawa, żeby tak bez konsultacji... - zaczęła gorączkowo tłumaczyć kobieta, lecz jej głosik ucichł, kiedy tylko ujrzała minę chirurga.
-Dobrze, nie ma najmniejszego problemu! - zakrzyknął teatralnie mężczyzna, wznosząc ręce ku niebu. -Radzę ci się dobrze zastanowić, smarkulo... Kto będzie bardziej wściekły, gdy się go zlekceważy? Ukryty za murem kodeksu, praworządny prawiczek... czy ja? - na te kilka chwil wyraz twarzy brązowowłosego przywodził na myśl najpotworniejsze horrory w dziejach sztuki filmowej. Pielęgniarka nie pisnęła już ani słowem.
-No... to ustalone! - rzucił uradowany lekarz, po czym lekceważąco poklepał pielęgniarkę po czubku głowy. -Brać mi się do roboty! Ktokolwiek się za to weźmie, ma maksymalnie godzinę! Nie obrażę się jednak, jeśli wszystko zostanie załatwione w ciągu piętnastu minut... - mruknął jeszcze tylko, nim zniknął w korytarzu.
***
Całkowicie zrezygnował z prób podnoszenia wózka. Zamiast tego ponownie przewrócił się na brzuch, obydwie dłonie przyciskając do podłogi. Nie szarżował. Spokojnie i powoli spróbował przenieść cały ciężar swojego ciała na górne kończyny bez korzystania z mocy duchowej. Z niepokojem rzucał okiem na bezwładne nogi, które w każdej chwili mogły zaburzyć jego równowagę. Początkowo podniósł się tylko na kilka centymetrów i pozostał w tej pozycji na kilkanaście sekund. Chciał ją przede wszystkim ustabilizować, gdyż najtrudniejsze zadanie dopiero na niego czekało. Wykorzystując swoje naprężone ramiona, jak dźwignię i posiłkując się plecami, jednym ruchem próbował poderwać sparaliżowane nogi w powietrze.
-Muszę być ostrożny. Palce nadal mnie bolą, więc jeśli użyję zbyt dużo siły, po prostu padnę na plecy. Spokojnie... Oceń przewidywany wysiłek, Naito... Już nie raz robiłeś coś takiego, pamiętasz? Zawsze byłeś dobry w analizowaniu. To nic trudnego... - dodawał otuchy samemu sobie jeszcze przez moment. Całkiem skupiony na gimnastyce, w ogóle nie dostrzegł Tenjiro, który zaglądał do jego sali przez przeszklone drzwi. Okularnik obserwował nastolatka w absolutnej ciszy. Oceniał go. Sprawdzał zarówno jego, jak i tego, kto pokładał w nim wiarę.
-Żaden z was nie umie usiedzieć w miejscu, co? Niech tak będzie, Ahmed. Jeśli twój dzieciak ma aż tak wielki hart ducha, chcę to zobaczyć... - ta jedna myśl przeszła mu przez głowę, gdy opierał ramię o szybę. W pewien sposób heroiczna walka gimnazjalisty z ułomnością sprawiała, że czuł w sobie jakiś dziwny rodzaj ciepła, którego pochodzenia nie umiał wyjaśnić nawet z medycznego punktu widzenia. Jednocześnie uświadomił sobie... że wcale nie chciał tego robić.
Niemalże zwinięty w kłębek i utrzymywany tylko na własnych dłoniach chłopak gwałtownie podkulił głowę, rozkurczając plecy. Natychmiast poczuł, jak bezwładny ciężar "śpiących" nóg wznosi się coraz wyżej i wyżej... aż w końcu w chwiejnej pozie zatrzymuje się w powietrzu. Napięte ramiona drżały mocno i zauważalnie, lecz czarnowłosy całkowicie to ignorował. Na jego mokrej od potu twarzy pojawił się uśmiech, łączący w sobie zarówno niedowierzanie, jak i nieposkromioną euforię. Zaczerwienione lico obywatela Akashimy rozpromieniło się całkowicie, co tylko nakłoniło właściciela Przeklętych Oczu do kontynuowania ćwiczeń. Powoli, stopniowo wyprostował całe stawy łokciowe, by już po chwili zagiąć je... z taką samą prędkością. W pełnym adrenaliny uniesieniu zdołał powtórzyć cały zabieg jeszcze dwa razy nim zmęczone ręce odmówiły posłuszeństwa.
"Krzyżooki" padł na twarz, śmiejąc się na całe gardło, choć miejsca w płucach ledwo starczało mu na branie oddechu. Pomimo niebywałych trudności, każdy najmniejszy krok naprzód dawał mu satysfakcję tak ogromną, że miał ochotę krzyczeć z radości.
-Jeny... Naprawdę czuję się, jak w jakimś niskobudżetowym anime. I pomyśleć, że to wszystko faktycznie się dzieje... - z podobnych rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi i stukot uderzających o podłogę podeszew butów. Nim Kurokawa zdążył podnieść głowę, ktoś już dawno minął go i natychmiastowo poderwał w górę przewrócony wózek, stawiając go tuż przed twarzą kaleki. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że Naito wiedział zawczasu, z kim ma do czynienia. Tym niemniej jednak zdziwił go widok znajomego chirurga.
-Tenjiro-san... Ty tutaj? Czy coś się stało? - zapytał tak poczciwie i naiwnie, że brzmiało to jednocześnie żenująco oraz poruszająco. Brązowowłosy bez słowa złapał nastolatka za barki i uniósł do góry, szybko sadzając na siedzisku. Dopiero wtedy pochylił się na tyle, by ich twarze stacjonowały na tej samej wysokości.
-Przenosiny! - zakrzyknął głośno i wyraźnie okularnik, wpatrując się w Przeklęte Oczy młodzieńca.
-Że co? - zdziwił się młody Madness, kiedy to lekarz błyskawicznym ruchem ręki porwał srebrny telefon z szafki, wręczając go pacjentowi.
-Że gówno... - burknął oschle Miyamoto, co doskonale podkreślało bezradność czarnowłosego w kontaktach społecznych. -Zabieram cię do innej sali, ot co! Nie myślałeś chyba, że w takiej zawszonej klitce powinno się niwelować paraliż? - nawet brązowooki mężczyzna speszył się nieznacznie, widząc pełne nadziei spojrzenie nastolatka, gdy tylko usłyszał te magiczne słowa.
-Chcesz powiedzieć, że... że ja... że ty... och... - nagły natłok emocji sprawił, że "krzyżooki" nie mógł złożyć ani jednego zrozumiałego zdania. Momentalnie zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco, niż podczas ćwiczeń.
-Masz szczęście, dzieciaku. Nieubłagany los o arabskiej mordzie sprawił, że jeden z najlepszych lekarzy w Morriden dołoży wszelkich starań... byś znów mógł chodzić - w słowach Tenjiro pojawiała się to pogarda, to znów troska, lecz Naito nie miał zamiaru szufladkować jego zachowań. Dla niego liczył się tylko fakt, że "los" raz jeszcze skierował swój uśmiech w jego stronę. Cieknące z oczu łzy zeszły na drugi, a być może nawet trzeci plan.
***
Kawasaki dogorywał. Zawalony stertą papierów, z których część została już oporządzona, a część dopiero ustawiała się w kolejce, dawał bardzo znikome znaki życia. Organizacja pracy nie należała do jego mocnych stron. Poszczególne raporty, zgłoszenia, czy rachunki walały się po całym biurku i na podłodze wokół niego, a sam zielonowłosy bez entuzjazmu wyszukiwał pustych rubryk, które musiał wypełnić. Tego dnia jednak zabranie się do odwalania cudzej roboty przychodziło mu nad wyraz trudno. Cały czas był przyjęty i pobudzony, a jego myśli wbrew woli ich właściciela krążyły wokół rehabilitującego i rehabilitowanego. Choć w istocie Matsu nie miał żadnego powodu do stresu, jego serce miotało się w piersi, jakby miało zaraz wystrzelić.
-Ech... Łatwo jest nie myśleć o niczym, kiedy robi się to wspólnie z kimś innym. Tenjiro, liczę na ciebie, pamiętaj o tym... Nawet jeśli brzmi to idiotycznie, tylko ty możesz mu teraz pomóc... - dopiero dzwoniący w kieszeni telefon pozwolił mężczyźnie skupić się na czymś innymi, niż praca, czy własne sumienie. Zielonowłosy bez namysłu przyjął nadchodzące połączenie od przyjaciela.
-Giovanni? Jakie to święto, że zdecydowałeś się do mnie zadzwonić? - zagaił z uśmiechem, lecz szybko został pozbawiony dobrego nastroju.
-Posłuchaj mnie, to ważne. Od tego momentu udawaj, że prowadzimy zwykłą, mało ważną rozmowę, jasne? - poważny głoś Włocha drastycznie zagęścił atmosferę, lecz Arab nawet nie zastanawiał się nad jego motywami.
-Nie mam pojęcia, gdzie są... Gubisz je za każdym razem i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, zawsze to JA mam wiedzieć, gdzie je zostawiłeś, co? - rzucił bez chwili namysłu Kawasaki.
-Bez względu na wszystko, nie daj po sobie poznać zdenerwowania... Gabinet jest na podsłuchu - ostatnie zdanie niebieskowłosego zdawało się odbijać od wszystkich ścian, powracając do Matsu wraz z echem.
Koniec Rozdziału 62
Następnym razem: Porachunki
Heh... Zawsze zostawiasz trochę "materiału na zaciekawienie" na końcu. I to działa! Biorę się za następny rozdział!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Cóż... jest to jedna z rzeczy, które naprawdę lubię robić, więc podejrzewam, że wychodzi mi to nawet znośnie ;)
UsuńPozdrawiam również!