ROZDZIAŁ 65
Thomas podniósł się z klęczek, jeszcze przez kilka chwil spoglądając na duży krzyż z podobizną Jezusa w naturalnych rozmiarach. Nagle obrócił się na pięcie, spokojnym wzrokiem przyglądając się Generałowi. Wolnym, opanowanym krokiem postąpił naprzód, stając twarzą w twarz z Francuzem. Umiejscowione na ścianach po obu stronach budynku obrazy świętych zdawały się kierować spojrzenia na dwóch Madnessów. Nieco obdrapana twarz świętego Tomasza ironicznie wznosiła głowę ku niebu.
-Myślałem, że będziesz się czuł bardziej komfortowo, jeśli spotkamy się w miejscu, które tak dobrze znasz... - wytłumaczył długowłosy bez cienia zawiści w głosie. Jego ciało i umysł były całkowicie przygotowane na to, co miało nadejść. Jedynie wspomnienia dawnych czasów skłaniały kapłana do odwleczenia nieuniknionego.
-Komfortowo? Pokonanie cię w tym miejscu będzie czymś porównywalnym z zabiciem własnych rodziców. Rozumiesz, co mam na myśli, prawda? Gdzie tu widzisz komfort? - odburknął nieco jadowicie Jean.
-Rozumiem. Wybacz. Cieszę się jednak, że wciąż pamiętasz o tym, co było... - wyznał nostalgicznie Połykacz Grzechów. -Mimo wszystko... naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie ze mną wygrać? - spytał po chwili, zwiększając napięcie do granic możliwości.
-Jeśli nie ja, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie tu, to gdzie? Chrzanić możliwości! Nie po to tutaj przyszedłem, żeby teraz zastanawiać się, "co by było, gdyby..."! Zaczynajmy, Thomas... - zdenerwował się niebieskooki, na co duchowny spochmurniał zauważalnie.
-Przykro mi, że musiało do tego dojść, Jean... - rzekł z żalem długowłosy. Obydwaj mężczyźni poruszyli się w jednej chwili. Każdy z nich stanął na lewej nodze, wykonując 90-stopniowy zamach. W jednej chwili wymienili przepotężne kopnięcia, sięgające na wysokość ich twarzy. Ich kończyny zderzyły się w kostkach z hukiem tak wielkim, jakby wystrzelono z armaty. Potężna fala uderzeniowa odsunęła o kilkanaście centymetrów cztery długie, drewniane ławki. Podmuch rozwiał włosy Połykacza Grzechów. W powietrzu wisiał zapach śmierci.
***
-Siedź spokojnie - nakazał stanowczo Tenjiro. Nogi Kurokawy zwisały bezwiednie z łóżka, a on sam podpierał się rękoma o pomiętą pościel. Chirurg żwawym krokiem podszedł do wiszących nad biurkiem, przeszklonych szafek. Natychmiast z jednej z nich wyciągnął zafoliowaną igłę, a z drugiej strzykawkę. Z niesamowitą wręcz prędkością odpakował pierwszy przedmiot i zamocował go w drugim. Prawą ręką sięgnął do szuflady biurka, z której to wyciągnął plastikowy pojemnik z gumowatym, lepkim materiałem zamiast wieka. Momentalnie przebił osłonkę igłą, napełniając strzykawkę błękitnym preparatem. Gdy tylko wyjął ostry przyrząd, kleiste wieko ponownie się zrosło, powstrzymując ciecz przed wycieknięciem, czy zwietrzeniem. Z małej "skrzynki", stojącej na biurku wyciągnął strzępek waty, wystającej z okrągłego otworu. Pojemnik najwyraźniej działał na podobnej zasadzie, co "automaty" z chusteczkami. Namoczywszy watę w wodzie utlenionej, Miyamoto bez słowa podszedł do pacjenta, siadając obok niego na stołku. Delikatnie przetarł skórę szatyna w miejscu, w którym przebiegała tętnica udowa, po czym nakłuł wybrany punkt igłą. Nastolatek w ogóle nie poczuł bólu, a uświadomiwszy sobie ten fakt, spochmurniał nieznacznie.
-Spokojnie... To niemożliwe, żebym zaczął odzyskiwać czucie po paru dniach terapii... Nie mam się czym martwić - podniósł sam siebie na duchu, podczas gdy okularnik powoli wstrzykiwał tajemniczą substancję do krwiobiegu "krzyżookiego". Robił to trzy razy dziennie od samego początku rehabilitacji, choć nigdy nie wspominał o celu osobliwego zabiegu.
-No dobra, teraz na drążek, tak? - spytał brązowowłosy, gdy wykorzystał już cały preparat. Gimnazjalista zdecydowanie pokiwał głową, a lekarz podsunął wózek pod samo łóżko. Już miał złapać pacjenta pod ramię, lecz ten kazał mu się zatrzymać, wymownie wystawiając przed siebie dłoń. Lekko zdziwiony chirurg cofnął się o krok.
-Chcę zrobić to sam... - postanowił posiadacz Przeklętych Oczu z głosem, który nie znał sprzeciwu. Już po chwili ustawił "pojazd" oparciem do łóżka. Oparłszy na nim prawą dłoń, nachylił się do granic możliwości, by lewą przestawić zapadkę, a tym samym zablokować koła.
-Nawet w tak prosty ruch musi włożyć wiele wysiłku... Ten dzieciak naprawdę chce pozostać niezależny, nawet w obecnym stanie. Środek, który na nim stosuję miał za zadanie zlikwidowanie starej sieci neuronowej w jego nogach i jednoczesne utworzenie nowej, stabilniejszej... Minie jeszcze sporo czasu, nim będzie widać jakieś efekty, ale jego nastawienie... To zupełnie tak, jakby sądził, że jest już co najmniej na półmetku. Czy naprawdę nie widzi, że w rzeczywistości jest inaczej? - Tenjiro pogrążył się w zadumie, obserwując jak niedołężny nastolatek z całej siły zapiera się dłońmi o powierzchnię łóżka. Chłopak momentalnie uniósł cały ciężar swojego ciała na napiętych kończynach, po czym... zaczął kołysać nim to w przód, to w tył. Lekarz już miał go zatrzymać, gdy zorientował się, że czarnowłosy w ogóle nie traci równowagi. Choć górne kończyny drugoklasisty drżały z nadwyrężenia, w żaden sposób nie zachwiało to jego postawą. Naito huśtał się przez kilkanaście sekund. Wyglądało to zupełnie tak, jakby w ostatecznym momencie ciągle odkładał na później swoje odepchnięcie się. Dopiero za szóstym razem gwałtownie przerzucił swoje ciało nad oparciem wózka, głośno upadając na siedzisko. Delikatny uśmiech pojawił się na jego bladej twarzy.
Na własną rękę podjechał do rogu pomieszczenia, gdzie metalowy drążek zamontowany został na dwóch pionowych szynach. Nastolatek natychmiast pociągnął za małą wajchę, która zwolniła mechanizm, znacznie opuszczając punkt zaczepienia. Gdy tylko chłopak oburącz chwycił za rurkę, Miyamoto przestawił prztyczek na drugą stronę, wciągając drążek z Kurokawą z powrotem na górę. W początkowych momentach szatyn nie przejawiał nawet oznak zmęczenia. Bez trudu wykonał kolejno pięć podciągnięć, nim zabrakło mu sił. Nawet wtedy jednak nie pozwolił lekarzowi na zniwelowanie blokady. Przez kilka sekund wisiał na poręczy, chcąc zebrać siły na kolejną serię. Nie zdołał. W chwili, gdy spróbował podciągnąć się jeszcze raz, jego dłonie nie wytrzymały. Gimnazjalista runął w dół. Przygotowany na tę ewentualność Tenjiro w porę rzucił się w stronę chłopaka, chwytając go w locie za ramiona.
-Co ty sobie myślałeś, do diabła?! - zirytował się mężczyzna, lecz to, co się stało momentalnie zbiło go z pantałyku. Zniedołężniały chłopak zaczął się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Bynajmniej jednak nie był to gorzki śmiech. "Krzyżooki" ewidentnie cieszył się z jakiegoś bliżej nie określonego powodu.
-Poczułem to... Kiedy zacząłem spadać, poczułem to... Poczułem mrowienie w palcach! - wydukał przejęty gimnazjalista.
***
-Czym TYM RAZEM zasłużyłem sobie, by zajęła się mną najsłynniejsza zabójczyni Europy? - zapytał ironicznie niebieskowłosy, bacznie i bez skrępowania przyglądając się stojącej przed nim kobiecie. Jednocześnie jego morskie oczy uchwyciły barierę z mocy duchowej, która w szybkim tempie otoczyła cały plac. Mężczyzna westchnął lekko, a w jego dłoni natychmiast zmaterializował się srebrny glock, którym to prędko wystrzelił za siebie pocisk z głośnym hukiem. Zrobiona z energii właściciela kula bez najmniejszego oporu przeszyła bladą kopułę, rozpraszając się po kilkunastu metrach. Co ciekawe, Włoch nie usłyszał żadnych okrzyków przerażenia, czy zdziwienia, których się spodziewał. Zupełnie, jakby nigdy nie zwrócił uwagi na przelatującą nad jego głową kulę.
-Hmm... Chyba rozumiem. Skoro ja potrafię tworzyć obszar, w którym słyszę nawet najdrobniejszy szmer, ty nauczyłaś się stawiać bariery dźwiękoszczelne, prawda? Wygląda na to, że podszkoliłaś się również w ironii, Carmen... - wydedukował adekwatnie do sytuacji okularnik.
Hiszpanka wyglądała naprawdę zjawiskowo, co nie ujmowało wcale jej zabójczej naturze. Najbardziej w oczy rzucała się suknia kobiety, wykonana z krwistoczerwonego materiału, doskonale podkreślająca szczupłą talię. Bardzo krótkie rękawy i głęboki dekolt w połączeniu z czarnym gorsetem tworzyły przyciągającą wzrok kombinację. Strój, przywodzący na myśl ubiór tancerek flamenco, standardowo rozszerzał się poniżej pasa, odkąd ciągnął się czarno-czerwonymi falbankami do samych kostek Carmen. Rzecz jasna posiadał on długie do połowy uda wcięcie po lewej stronie. Wysokie, czarne szpilki zdawały się manifestować kobiecość pięknej zabójczyni. A piękna była z całą pewnością. Rumiana cera, mały nos i duże, ciemne oczy równoważyły wrażenie, które robiły umalowane na czerwono usta. Kruczoczarne, falowane włosy dziewoi z lewej strony zaciągnięte były za ucho. Z prawej z kolei upiększone zostały zadbaną, zapewne świeżo zakwitłą, czerwoną różą. Czarne, okrągłe kolczyki wzbogacały całość, podzwaniając figlarnie z każdym ruchem. Dwa czarno-czerwone wachlarze spoczywały w gładkich dłoniach Hiszpanki.
-Ty za to jesteś tak samo pewny siebie, jak ostatnim razem - odgryzła się barwnym głosem kobieta. -Swoją drogą, który to już? - zapytała po chwili.
-53... - odrzekł bez zastanowienia Włoch. -Ciekawi mnie, kto tym razem najął cię, żebyś skróciła mnie o głowę... Chociaż nie, nic nie mów! Ta sama osoba, którą próbuje wytropić dokłada wszelkich starań, by przede mną uciec, tak? Zakładam, że nie zdradzisz mi nawet jej płci? - pewność siebie pobrzmiewała w głosie spadkobiercy rodu Boccia.
-Jesteś taki oschły, Giovanni... Pytasz mnie o kogoś, kogo sam nie znasz i kto nawet mnie niewiele obchodzi, a w ogóle nie zainteresujesz się mną? Nie spytasz, jak się czuję? Nie powiesz mi, że tęskniłeś? Nie ucałujesz na powitanie? - zachichotała cicho domniemana tancerka. W tym momencie drugi glock pojawił się w dłoni zastępcy Generała.
-Ucałuję cię tylko i wyłącznie na pożegnanie... - uciął konwersację, jednocześnie wystrzeliwując pocisk prosto między oczy swej przeciwniczki.
Nie miała w planach ani unikać, ani blokować ataku. Chciała przede wszystkim zachować klasę... i zrobiła to. W mgnieniu oka rozsuniętym wachlarzem przejechała z dołu do góry... przecinając pędzącą kulę. Jej części wystrzeliły na boki, rozpraszając się jeszcze przed uderzeniem o ziemię. Dopiero teraz, w blasku zachodzącego słońca dało się dostrzec rzędy maleńkich ostrzy, zwieńczających oręż Carmen. Nie minęła chwila, a obydwa wachlarze otoczyła poświata mocy duchowej. Kobieta ruszyła przed siebie szybkim, rytmicznym krokiem, stawiając stopę przed stopą w idealnie równej linii. Włoch wystrzelił jeszcze dwa razy, nim zabójczyni zdążyła się do niego zbliżyć. Oba naboje zostały z łatwością odbite przez wachlarze Hiszpanki. Walczący w końcu mogli spojrzeć sobie w oczy z bliska. Nie dzielił ich nawet metr odległości. Przez kilka sekund bez słów wpatrywali się w siebie... by zaraz rozpocząć majestatyczną batalię. Prawdziwy taniec śmierci. Danse Macabre.
W tym samym momencie Giovanni wycelował lufą w podbródek czarnowłosej, a ta z kolei zamachnęła się ostrym, jak brzytwa wachlarzem w poprzek jego aorty. Rozległ się huk wystrzału. W ułamku sekundy, jakby spleceni niewidzialnymi nićmi, oboje odchylili się do tyłu, jednocześnie unikając ataku oponenta. Włoch pierwszy wrócił do pierwotnej pozycji. Postąpił o krok do przodu lewą nogą, stawiając ją w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się prawy obcas Carmen, teraz odsunięty do tyłu. Przechyliwszy na bok swoje glocki, pociągnął za oba spusty. Kobieta z gracją skręciła biodra, chroniąc zgrabną talię przed zranieniem. Kule ominęły materiał sukni o zaledwie kilka milimetrów. Mężczyzna kontynuował natarcie, rytmicznie robiąc kolejne kroki. Hiszpanka w tym samym rytmie cofała się do tyłu. Zasypywana przez deszcz pocisków, omijała je wszystkie zadziwiającymi piruetami, jednocześnie atakując wachlarzami niebieskookiego. Jego grzywka powiewała na wietrze za każdym razem, gdy wdzięcznie uchylał się od niezliczonych cięć, raz po raz ciągnąc za spust. Walka dwójki Madnessów, której nie słyszał nikt poza nimi, przypominała taniec z diabłem. Gdyby nie fakt, że dłonie Włocha i Hiszpanki nie splatały się ze sobą, można by było powiedzieć, że faktycznie tańczyli. Tańczyli taniec po brzegi wypełniony emocjami i namiętnością. Tango. Czarno-czerwone tango.
Kilka minut wypełnionego świstami i hukami chodu pozwoliło zabójczyni przygotować się do zmiany rytmu. Niespodziewanie, niemalże w jednej chwili wysunęła przed siebie obydwie dłonie, spychając wachlarzami obydwa pistolety Włocha. Jednocześnie nagie, gładkie kolano tancerki uderzyło w splot słoneczny zastępcy Generała, na moment całkowicie go blokując. Lewa ręka piękności wyrzuciła trzymany oręż w powietrze. "Papierowa kosa" pofrunęła w swoją stronę, by już w następnym momencie szerokim łukiem zawrócić... pędząc prosto na odsłonięty kark Boccii. Jednocześnie prawa dłoń czarno-czerwonej złożyła swój egzemplarz, tworząc z niego coś w rodzaju wielkiej żyletki, którą wykonała szybki wypad w stronę gardła Giovanniego.
-Więc naprawdę chcesz mojej głowy, co? Niestety ja mam inne plany... - pomyślał niebieskooki, w porę dochodząc do siebie. Momentalnie wystawił lewe ramię za plecy, wystrzeliwując pocisk, który strącił wachlarz na ziemię. Jednocześnie prawa lufa, wycelowana bezpośrednio w mostek Hiszpanki posłała w jej stronę drugą kulę. Nie mając już innego wyboru, kobieta odsunęła się w bok, nie dokończywszy rozpoczętego ataku. Utraciwszy połowę swego potencjału bojowego, natychmiastowo wystawiła lewą dłoń przed siebie. Z jej palca wskazującego wyskoczyła długa nić z energii duchowej, która w zawrotnym tempie przyczepiła się do leżącego na podłożu wachlarza. Carmen nie doceniła Włocha, co było jej pierwszym i ostatnim błędem. Ten bowiem, skupiwszy moc w podeszwach butów, wybił się do przodu, całkowicie zaskakując zabójczynię. Nim ta zdołała przyciągnąć do siebie zagubioną broń, glock z prawej ręki Boccii rozpłynął się w powietrzu, a on sam splótł swą wolną dłoń z dłonią czarnowłosej. W ułamku sekundy linka od niej odchodząca zniknęła.
-Zakłócił przepływ mojej energii? - pomyślała ze zdziwieniem Hiszpanka, bo na nic innego nie miała czasu. Jednym pociągnięciem spustu, Giovanni wybił jej z ręki drugi, nie rozsunięty nawet wachlarz, który upadł z brzdękiem kilka metrów dalej. Niespodziewanie niebieskowłosy, miast ostatecznie rozprawić się ze swą niedoszłą, wielokrotną morderczynią... gwałtownie wpił się w jej rozgrzane usta. Kobieta znieruchomiała ze zdziwienia. Dłoń Włocha nadal splatała się z jej dłonią. Jego druga ręka, z której zniknął pistolet, oparła się o talię Hiszpanki.
-Co ty robisz? - szepnęła cicho spocona z wysiłku czarnowłosa. Okularnik uśmiechnął się tajemniczo.
-Już nie pamiętasz? Żegnam cię... i mam zamiar cię żegnać aż do rana... - odpowiedział nad wyraz czule i stanowczo.
***
Obaj blondyni trwali w tej samej pozie przez kilka sekund, zastygając - zdawałoby się - w bezruchu. Skrzyżowane kostki uniesionych wysoko, prawych nóg siłowały się ze sobą, próbując przepchnąć w powietrzu kończynę przeciwnika. Kilka razy oddzielały się od siebie na odległość kilku milimetrów, by znów w siebie uderzyć. Nie dało się opisać, jak niebywale skomplikowane w swej prostocie były wykonywane przez Madnessów ruchy. Spojrzenie niebieskich oczu zrównało się ze spojrzeniem srebrnych. W obu widniał płomień determinacji, lecz to na twarzy właściciela tych drugich pojawił się lekki, przygaszony grymas bólu. Generał zauważył to w jednej chwili, lecz nie komentował. Wiedział w końcu, że chodziło tu o prawą nogę Połykacza Grzechów.
Nagle obydwaj wojownicy, którzy dotąd stali na lewych nogach, zaczęli utrzymywać się na palcach tych samych kończyn. Obaj w jednej chwili wykonali przepotężny obrót w prawo o całe 360 stopni. Ich przecinające powietrze stopy jeszcze raz zderzyły się ze sobą, choć tym razem piętami. Raz jeszcze fala uderzeniowa odepchnęła kilka niezwykle ciężkich ław kościelnych. Francuz nadal nie wyjął rąk z kieszeni, na co zwrócił uwagę Riddler.
-Normalny człowiek nigdy nie zrezygnowałby z użycia rąk podczas walki. Nie tylko zwiększają możliwość ataku i obrony, ale też wspomagają balans i w większości przypadków determinują możliwość pojedynkowania się. Jesteś jedynym znanym mi wyjątkiem, Jean. Jesteś jedynym Madnessem, który chowa swoje dłonie wtedy, kiedy zaczyna walczyć na poważnie. Bo to twoje nogi są jedną z najpotężniejszych broni w Miracle City. Wszedłeś tutaj, będąc gotowym do starcia na pełnych obrotach... Wygląda na to, że i ja muszę potraktować to poważnie - najróżniejsze myśli przebiegały przez głowę kapłana. Ich potok przerwany został dopiero wtedy, gdy mężczyźni rozdzielili się, odskakując od siebie. Zaprawieni w boju i przygotowani do walki na śmierć i życie nie przejawiali żadnych oznak zmęczenia karkołomnymi ruchami.
***
Między ciemnymi zasłonami przeciskały się promienie światła, które wbiegały do wnętrza niewielkiego, zamkniętego pokoju. Dwuosobowe łóżko z baldachimem zajmowane było tylko przez jedną osobę. Miejsce tuż obok niej było odkryte, a leżąca tam poduszka - wgnieciona. Pod grubą, aksamitną kołdrą spoczywała przepiękna, naga kobieta o falujących, czarnych włosach. Na szafce nocnej tuż obok niej leżała czerwona róża. Wiktoriański fotel niemal w całości pokrywała niedbale na niego rzucona, czerwono-czarna suknia do flamenco. Carmen spała spokojnie, przewrócona na lewy bok, niewinnie układając jedną rękę na drugiej. Tymczasem Giovanni stał przed lustrem, kończąc wiązanie krawatu i zapinanie mankietów w marynarce. Spokojnym ruchem założył na nos swoje okulary. W dłoni trzymał małą, białą karteczkę, złożoną na pół. Po cichu pochylił się nad Hiszpanką, całując ją w policzek i układając papier na jej dłoni. Widniał na niej niedługi, czarny napis: "Z niecierpliwością wyczekuję 54-go spotkania". Włoch uśmiechnął się delikatnie, spoglądając na osobę, która jeszcze niedawno chciała go zabić. Sam nie był w stanie opisać, jaki rodzaj więzi łączył ich ze sobą.
-Dziesiątki razy najmowano ją, by odebrała mi życie. Sprawy osobiste, finansowe, tak zwana duma... Za każdym razem walczyliśmy tak, by zabić przeciwnika. Za każdym razem każde z nas było o krok od śmierci. I za każdym z 53 razy... nasz pojedynek kończył się w łóżku. Na miłość boską... To brzmi gorzej, niż fabuła seriali telewizyjnych - rozważał jeszcze przez kilka chwil dziedzic rodu Boccia, zanim po cichu opuścił hotelowy pokój.
Koniec Rozdziału 65
Następnym razem: Jedenaste Przykazanie
Ach, ten nasz romantyk... Fajną historyjkę z tą Carmen wymyśliłeś ;) ale najważniejsza jest teraz walka Thomasa z Jeanem! Szykuje się mocarny pojedynek! Aż żal mi tego kościoła xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Również uważam relacje Gio z Carmen za pozytywny akcent historii ^^ Nie wiem, jak spodoba się walka, ale liczę na w miarę pozytywny jej odbiór ;) (pierwsza walka na tak dużym poziomie w The Madness)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam również! ^^