piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 67: Tygrys i feniks

ROZDZIAŁ 67

     -Jedyny człowiek, który w arcymistrzowskim stopniu opanował wszystkie 9 stylów Kung-fu... To mu jednak nie wystarczyło. Zebrał wszystkie zalety dziewiątki, by stworzyć własny, dziesiąty... Styl Czarnego Feniksa. Wygląda na to, że naprawdę jest tak doskonały, jak mówią, Thomas... - zdawało się, że walczący na chwilę zastygli w czasie i przestrzeni. Sekunda zmieniła się w  minutę, minuta w godzinę... aż w końcu wszystko prysło, jak bańka mydlana, gdy rażony wcześniejszym kopnięciem Francuz wystrzelił gwałtownie w bok. Niekontrolowanym lotem uderzył plecami idealnie w pomnik Archanioła Michała, rozbijając go na małe kawałki, które to posypały mu się na głowę.
-Nadal jesteś szybszy ode mnie, co? W takim razie próby wykonywania uników do niczego mnie nie zaprowadzą. Jeśli jednak przetrzymam twoje ataki... może wtedy będę miał szansę na kontrę - pomyślał Generał z rozmazanym wzrokiem. Podniósł się, lekko drżąc. Tak, szybko, jak mógł skupił w sobie wystarczająco dużo mocy duchowej, by wysłać ją w miejsce przejętego kopnięcia. -Cholera... Dwa żebra w ułamku sekundy? Naprawdę się starzeję... - momentalnie otoczył pęknięte kości tak ciasną powłoką energii, by całkowicie powstrzymać je od niechcianego ruchu. Podobna, choć zdecydowanie mniej subtelna aura otoczyła stopy Noailles'a, który to z powiększoną prędkością w kilku susach nie tylko ominął kapłana, lecz również przeniknął pomiędzy rzędami przesuniętych ław. Riddler zareagował prawie natychmiast, gwałtownie ruszając w pogoń za Jeanem. Nim jednak zdążył odpowiednio zmniejszyć dzielącą ich odległość, Generał uniósł lewą stopę, zahaczając nią o brzeg jednego z "mebli". W niesamowicie szybkim tempie całkowicie wyprostował  nogę ku górze, unosząc niesamowicie ciężką, drewnianą ławę w powietrze. Wykonawszy pełen obrót na drugiej kończynie... wystrzelił pocisk w kierunku duchownego. Delikatne zdziwienie pojawiło się w srebrnych oczach, lecz ich właściciel zachował zimną krew. Poświata energii otoczyła obydwie dłonie mężczyzny, który momentalnie "dźgnął" drugim rzędem knykci w sam środek mebla. Ława dosłownie pękła na pół, miotając kawałkami drewna we wszystkie strony. Wtedy właśnie Połykacz Grzechów zorientował się, że jego przeciwnik... zniknął. Dostrzegł go odrobinę za późno. Francuz bowiem zdążył już jedną nogą wybić w powietrze kolejną ławę, a drugą odbić się od podłogi, by znaleźć się bezpośrednio nad szykowanym pociskiem. Jean z chłodną determinacją w oczach ugiął obie nogi w kolanach, by już po chwili wyprostować je, uderzając w mebel. Ławka, stercząca, niczym filar wystrzeliła w stronę Połykacza Grzechów.
-Drugie... - mruknął tylko srebrnooki, lewą rękę chowając za plecami. Prawą cofnął do tyłu, zginając ją w łokciu. -Nie będziesz brał imienia Pana, Boga swego, nadaremnie! - dokończył, gdy pocisk był już zaledwie metr od niego, pikując, niby wyrzucona z łuku strzała. Otwarta dłoń mężczyzny wysunęła się szybkim, płynnym ruchem do przodu, lekko tylko dotykając drewnianego tworu. Wywołana poprzez emisję fala uderzeniowa... posłała ławę z powrotem do "właściciela". Grymas niezadowolenia wykrzywił twarz Generała, jednak nie zamierzał on ustępować.
-Saint Pluie! - wycedził przez zęby, by momentalnie zalać nadchodzący pocisk prawdziwym gradem kopnięć. Za każdym razem uderzał całą stopą, co przypominało nieco stepowanie. Zahartowane latami walk nogi bez żadnego trudu rozbijały masywny mebel kawałek po kawałku, zalewając podłogę kawałkami drewna. Konieczność skupienia na jednej rzeczy skutkowała niestety straceniem z oczu poczynań Riddlera. Ten bowiem odbił się ze wszystkich sił od podłogi, pozostawiając pod sobą głębokie wgniecenie i z nadludzką prędkością docierając do ściany. Powtórzywszy poprzedni manewr, ruszył rykoszetem idealnie w stronę zawieszonego w powietrzu Generała.
-Trzecie... - zaczął natychmiast srebrnooki, zamachując się prawą ręką. Dopiero w tym momencie został dostrzeżony przez Noailles'a, który mógł jedynie utwardzić skórę tam, gdzie celował Połykacz Grzechów i spróbować minimalnie uchylić się przed ciosem. Thomas uderzył bowiem kantem dłoni, chcąc zaliczyć czyste trafienie prosto w skroń oponenta. Sprawny unik Francuza ograniczył obrażenia do minimum, przez co jedynie palce kapłana musnęły jego ciało, rozcinając łuk brwiowy.
-Pamiętaj, abyś dzień święty święcił! - kontynuował duchowny, a bezpośrednio z boku jego dłoni wystrzeliła silna fala uderzeniowa, która wręcz zmiotła Generała. Jean zaczął pikować w dół, obracając się przy tym mimowolnie z dużą prędkością. Zacisnąwszy zęby z wysiłku, próbował opanować swój lot, aż w końcu odzyskał równowagę, lądując na nogach. Prędkość opadania przełożyła się na siłę, która zadziałała na Francuza. Jego dolne kończyny zgięły się bowiem tak mocno, że ze zdenerwowaniem syknął z bólu, zagłębiając się na kilka centymetrów w podłodze.
-Czwarte... - niebieskooki ze zdziwieniem dostrzegł stojącego tuż przed nim długowłosego, który wznosił do góry zgięte, prawe kolano. W jednej chwili podskoczył on na lewej nodze, umiejscawiając wzniesioną już kończynę nad głową Generała. Jednocześnie opuścił on swoje kolano, uderzając piętą prosto w potylicę alkoholika i kopnął go w podbródek za pomocą drugiej stopy. -Czcij ojca swego i matkę swoją! - dokończył wtedy kapłan, a oczy Jeana podeszły krwią. Wiedział doskonale, że właśnie doznał wstrząsu, a wypływająca z nosa struga krwi w połączeniu z atakiem mdłości tylko to potwierdzały. 
-Cholera... Tu już nie chodzi nawet o uniknięcie obrażeń. On zwyczajnie nie pozostawia mi żadnej okazji do kontrataku. Przejrzał mnie? - pomyślał Noailles, raz jeszcze wciągając brzuch i pompując do niego moc duchową. Gdy tylko rozkurczył mięśnie, fala uderzeniowa ponownie wyniosła go do tyłu, lecz... tym razem Thomas był już na to przygotowany. Nawet na krok nie odstąpił oddalającego się przeciwnika, który natychmiastowo skrzyżował przedramiona w gardzie. Na nic się to jednak zdało. 
-Piąte... - Riddler wykonał potężne kopnięcie z dołu do góry... celując prosto w spód połączonych ze sobą rąk przeciwnika. Siła uderzenia wyrzuciła Francuza na kilka metrów w powietrze. -Nie zabijaj! - kontynuował głoszenie Dekalogu długowłosy. Natychmiastowo skupił energię w stopach, by móc odbić się od podłogi i wyprzedzić w locie niebieskookiego. -Szóste... - uniósł lewą nogę do góry pod tak ostrym kątem, że wyglądało to niemal, jak pół-szpagat. -Nie cudzołóż! - krzyknął, kopiąc z góry do dołu wcześniej przygotowaną kończyną, niczym najprawdziwsza gilotyna. Pięta Połykacza Grzechów uderzyła w sam środek głowy Generała... przebijając nim podłogę. Noailles wylądował w piwnicy na kupie gruzu, widząc bezpośrednio nad sobą opadającego Thomasa.
***
     Całkowicie skupiony na swoim zadaniu Giovanni z zawrotną prędkością podróżował wewnątrz Strumienia. Im bliżej swojego celu się znajdował, tym mniejszą liczbę Madnessów dostrzegał na okolicznych szlakach.
-Czyli rzeczywiście nikt się tu nie pojawia, mimo iż w raportach jasno stoi o regularnych patrolach na tym obszarze. Absolutnie bezpieczny, co? Dobre sobie! - zauważył lekko spięty okularnik, nim wystrzelona z lewej dłoni fala uderzeniowa wyrzuciła go z "autostrady". Spadał głową w dół z wysokości prawie trzydziestu metrów. Pęd powietrze rozwiewał jego niebieskie włosy, podczas gdy bystre oczy o tym samym kolorze wypatrywały centralnego punktu "pustego obszaru". Młody Boccia raz po raz wykorzystywał emisję, by jeszcze w locie pokierować sobą jak najbliżej wybranego miejsca. Miejscem tym z kolei okazała się być średnich rozmiarów fabryka... czegoś. Z zewnątrz nie dało się nijak rozpoznać, jaki rodzaj produktów wytwarzano wewnątrz budynku. Ten z kolei wykonany był na planie prostokąta i otoczony wysokim ogrodzeniem z drucianej siatki. Po prawej stronie widać było kilka dużych, przywodzących na myśl silosy zbiorników, w których najpewniej kiedyś trzymano gaz. Dwa kominy - jeden wysoki, drugi niski stały na dachu budowli. 
     W końcowym momencie lotu Włoch skierował otwarte dłonie w kierunku ziemi. Podwójna fala uderzeniowa pozwoliła mu wylądować bezpiecznie i z gracją tuż przed samymi drzwiami wejściowymi. Kwadratowe okna wydawały się całkiem pozbawione możliwości ich otwarcia. Podwójne wrota wcale nie zostały zamknięte.
-Czyli jednak to miejsce nie jest opuszczone... a przynajmniej nie przez "nowych" właścicieli. Wiedzą, że nadchodzę? A może w ogóle ich tu nie ma? - zastanawiał się przez chwilę zastępca Generała, nim pewnym krokiem popchnął obydwa skrzydła drzwi, wkraczając do środka. Znalazł się w holu, niemal całkowicie skąpanym w mroku. Otwarte wejście było w tej chwili jedynym źródłem światła. Nim okularnik w ogóle zdążył rozejrzeć się za włącznikiem, cały rząd lamp przy suficie roztoczył nad nim swój blask. Hol był całkiem duży, a to z racji dwóch klatek schodowych, prowadzących na doskonale widzialne z dołu piętro. Po lewej i prawej stronie pomieszczenia znajdowały się drzwi, będące drogami na korytarz. Bezpośrednio przed Włochem, na samym końcu sali umiejscowione były jeszcze jedne, dwuskrzydłowe. Przed nimi zaś stał młody mężczyzna, którego dłoń wciąż opierała się jeszcze na trzech włącznikach światła przez niego wciśniętych.
     Był średniego wzrostu. Szczególnie wyróżniała go zielonkawa kurtka-pilotka z kapturem obszytym białym futrem. Na rękach miał czarne rękawiczki bez palców. Nosił na sobie również obtarte jeansy i solidne buty o grubej podeszwie do poruszania się w terenie. Jego złote oczy wpatrywały się we Włocha ze stoickim spokojem. Na czole miał białą, zawiązaną z tyłu opaskę, która podtrzymywała gęste, niemalże tlenione włosy o niechlujnym ułożeniu. Na szyi osobnika widniał srebrny łańcuszek, a twarz zdobił ledwie zauważalny cień uśmiechu.
-Ty... Pamiętam cię. Miałem okazję widzieć cię już parę razy, gdy ubiegałeś się o status Mentora. Richard Verner, mam rację? - zaczął Boccia, chcąc zawczasu zbudować sobie stabilną pozycję w dyskusji.
-To zaszczyt, mieć świadomość, że zastępca Generała wie, jak się nazywam. Ciekawi mnie jednak inna rzecz... Skąd się tutaj wziąłeś? - zapytał zaraz jasnowłosy. Był pewny siebie, a okularnik wyczuł to w jednej chwili. Jego rozmówca wcale nie grał na zwłokę.
-Szukałem zdrajcy, który ukradł klucz Generała Carvera, miesiącami fałszował raporty i założył podsłuch we wszystkich gabinetach. I tak oto znalazłem ciebie... w miejscu, gdzie nikt nigdy nie był, lecz w którym zawsze odbywał się patrol. Ciekawy zbieg okoliczności, sam przyznasz... - popisał się sarkazmem niebieskowłosy.
-Zaiste ciekawy... - przytaknął z fałszywym uśmieszkiem Richard, lecz nie dano mu szansy na dopowiedzenie czegokolwiek.
-To nie ty zabrałeś klucz ze schowka - przerwał niespodziewanie Giovanni. Pierwszy raz udało mu się sprawić, by na twarzy rozmówcy pojawiło się zdziwienie, co sam skomentował tylko ironicznym uśmiechem. -Poza tym, osobiście nie masz z tym miejscem nic wspólnego. Jedynie kryjesz inną osobę, by mogła bez przeszkód pracować. Ale nad czym? - kolejny błyskotliwy wniosek ugodził w Vernera, niczym nadlatująca strzała. Niespodziewanie jednak tleniony blondyn... wybuchł nieopanowanym śmiechem.
-Naprawdę sądzisz, że mam zamiar cokolwiek ci wyjaśniać? Chyba sobie kpisz... - rzucił zaczepnie złotooki.
-Nie. Ale JA mam zamiar otrzymać wyjaśnienia - uciął stanowczo Włoch, po czym gwałtownie ruszył przed siebie. Udało mu się zrobić jedynie pięć kroków w stronę zdrajcy. Praktycznie znikąd pod lewym butem Włocha pojawił się bowiem świecący, niebieski okrąg z oktagramem zamkniętym wewnątrz niego. Nim Boccia w ogóle zdążył ruszyć nogą, z wnętrza symbolu wysunęło się... ostrze miecza. Zimna stal bez przeszkód przebiła się przez podeszwę i stopę mężczyzny aż po samą rękojeść, która jedynie dotknęła spodu jego buta. Giovanni zacisnął zęby z bólu, spoglądając na uśmiechniętego przeciwnika.
-Jak wy to mówicie we Włoszech... arrivederci! - Richard pstryknął palcami, przechodząc przez dwuskrzydłowe drzwi. Giovanni zbladł. Na suficie bowiem w jednej chwili pojawiła się identyczna pieczęć, co wcześniej na podłodze... lecz kilkunastokrotnie większa. Z wnętrza błękitnego oktagramu momentalnie wyłonił się grad. Grad ostrych, jak brzytwa noży. Kilkaset ostrzy wystrzeliło w stronę przykutego do ziemi Włocha.
***
     Jean nie miał najmniejszych wątpliwości. Kopnięcie Riddlera wbiło go prosto do podziemnej krypty kościelnej, w której wcześniej chowało się ciała zmarłych przed pogrzebem. Uderzające zimno, które powinno zrazić niebieskookiego, przyniosło mu ulgę, uśmierzając ból. Opadający Thomas ustawił się do góry nogami, wysyłając przez podeszwy butów dwie fale uderzeniowe, które skierowały go w stronę leżącego z porażającą prędkością. Obolały Generał podkurczył nogi w kolanach, czyniąc to samo. Użyta przez niego podwójna emisja odsunęła go z linii ataku, choć prędko uderzył on plecami o ścianę. Pięść pikującego długowłosego wbiła się jedynie w kupę gruzu, rozrzucając kawałki kafli we wszystkie strony. Jego własny pęd zmusił go do zniesienia siły opadania, która dodatkowo wgniotła go stertę odłamków. Noailles natychmiast wykorzystał minimalne opóźnienie. Jednym susem doskoczył do kapłana, lądując na prawej nodze i jeszcze w powietrzu zamachując się lewą. Przechyliwszy na bok resztę ciała, wymierzył silnego, wysokiego kopniaka w stronę twarzy oponenta. Zaklął w duchu. Jeszcze zanim jego atak dobiegł celu, zauważył srebrne oczy, które przez cały ten czas wpatrywały się w jego poczynania.
     Połykacz Grzechów zareagował momentalnie. Zamachnąwszy się prawym łokciem do zewnątrz, ugodził prosto w kostkę oponenta.
-Siódme... - kontynuował głoszenie prawdy. -Nie kradnij! - w tym właśnie momencie lewa pięść po prostu wystrzeliła do przodu bez żadnego zamachu, uderzając idealnie w podbródek przechylonego Francuza. Alkoholik musiał odskoczyć na prawej nodze, by nie stracić równowagi i nie legnąć na ziemi. 
-Dałem sobie zagrać na nosie! Doskonale wiedział, co chcę zrobić, więc nakłonił mnie do ataku. Cholera, czemu ja nie myślę?! - zastanawiał się krótkowłosy. Thomas bez ostrzeżenia rzucił się za niebieskookim, lądując na lewej nodze. Momentalnie zagiął prawe kolano, unosząc je w górę i ustawiając się bokiem do oponenta.
-Ósme... - wyprostował nogę w gwałtownym kopnięciu, które trafiło prosto w mostek mężczyzny. Kończyna natychmiast ugięła się raz jeszcze. -Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu! - w niezwykle krótkim czasie powtórzył atak pięć razy, niczym skorpion, dźgający żądłem swoją ofiarę. Każde kolejne kopnięcie trafiało w inny fragment torsu Generała, odpychając go o kolejne kilka centymetrów. Noailles na kilka chwil zupełnie stracił dech, krztusząc się głośno. -Dziewiąte... - Riddler zbliżył się do niego jeszcze bardziej. -Nie pożądaj żony bliźniego swego! - momentalnie uderzył kolanem w twarz mężczyzny. -Dziesiąte... - prawy łokieć kapłana wzniósł się ponad głowę Francuza. -Ani żadnej rzeczy, która jego jest! - atak nadleciał z góry. Sam czubek kości łokciowej wbił się w czoło Generała, momentalnie przyciskając go do najbliżej ściany. Zapewne gdyby nie ona, niebieskooki padłby na ziemię. Choć jego plecy lekko zsunęły się po gładkiej powierzchni, pozostał on na nogach, gromiąc spojrzeniem duchownego, który powoli do niego podszedł.
-Dotarłeś tak daleko, Jean. Cieszy mnie to. Miałem jednak nadzieję, że nasza walka będzie bardziej wyrównana... Niemniej jednak nie żałuję. Smuci mnie tylko fakt, że to musiało tak się skończyć - rzekł szczerze długowłosy. Już po chwili ustawił prawą pięść pionowo przed klatką piersiową Jeana w odległości zaledwie kilku centymetrów.
-To jest ten słynny cios, co? 1-calowe uderzenie, tak? Podobno taki atak jest wielokrotnie silniejszy od zwykłego ciosu, choć praktycznie nie ma czasu się rozpędzić... Masz paskudne poczucie humoru, Thomas - pomyślał nadal otumaniony Generał.
-Jedenaste Przykazanie Boże... Pan twój prawem twoim! - uderzył tak szybko, że Noailles w ogóle nie zauważył jego ruchu. Po przebyciu 2,5 centymetra pięść Połykacza Grzechów gwałtownie wbiła się w mostek przeciwnika, po czym natychmiast ją cofnięto. Francuz upadł na twarz z nieobecnym spojrzeniem.
-To przykazanie jest ważniejsze od jakiegokolwiek innego. To Bóg dał nam zasady postępowania, więc Jego wola ważniejsza jest od każdej z nich. Ojciec Niebieski rozkazał mi przeżyć. Jeśli moje przeżycie oznaczać będzie twoją śmierć, niech się tak stanie... Żegnaj, Jean - powiedział z nostalgią w głosie kapłan, po czym natychmiastowo wyskoczył z krypty, lądując z powrotem na kościelnej posadzce. Wolnym krokiem ruszył w stronę zrzuconej wcześniej sutanny.
-Nie może być... Zlekceważyłem również jego siłę? A może tylko przeceniłem moją wytrzymałość. Nic mi nie złamał poza tymi dwoma żebrami. Może i jestem poobijany, może i miałem ten pieprzony wstrząs mózgu... ale co z tego? Mam tak tu sobie umrzeć tylko dlatego, że źle oceniłem sytuację? Kurwa... - im więcej sił upływało ze zmęczonego ciała Francuza, tym więcej wspomnień przybywało na ich miejsce. Wspomnień z dawnych, głupich lat.

Koniec Rozdziału 67
Następnym razem: Alkoholik

4 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc, mam mieszane odczucia co do rozdziału. Patent jedenastu przykazań propsuję, domniemaną śmierć Giovanniego też, ale jeśli to był koniec walki Riddler vs Jean to jestem zawiedziony. Generał kompletnie zlamił! Uznawałem, że skoro jest przełożonym araba to, mimo wszystko, powalczy trochę z kapłanem i chociaż go mocno zrani, a tu nic. Walka mogła być bardziej epicka. Jednak liczę, że to nie koniec i po retrosach z następnego rozdziału walka zostanie wznowiona ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wolno mi potwierdzić ani zaprzeczyć ;) Powiem jednak tylko tyle, że nie będziesz zawiedziony i że NIC nie dzieje się u mnie z przypadku ^^

      Usuń
    2. Jak zawsze tajemniczo ;)

      Usuń