wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 71: Najwyższe poświęcenie

ROZDZIAŁ 71

     Niewielkich rozmiarów eksplozja zerwała podłogę w promieniu dwóch metrów, zalewając okolicę ścianą pyłu. W ciągu kilku sekund wyskoczył z niej odrobinę pokiereszowany Giovanni, nad którym wciąż jeszcze unosił się dym. Nie zatrzymując się, wykonał kolejny sus, w locie kumulując energię wewnątrz pistoletów. Strzelił momentalnie pociskiem, któremu moc duchowa nadała rozmiary kuli armatniej. Prędko przebił się przez ścianę, pozwalając Boccii przedostać się do innej hali, gdzie pod ściany odsunięte były automaty z napojami, maszyny do szycia i inne urządzenia. Dopiero teraz zastępca Generała mógł się zatrzymać i przez kilka sekund zebrać myśli. Jego niebieskie włosy spoczywały w nieładzie. Wiele z ich kosmyków zwinęło się, odstając od reszty. Cały lewy rękaw drogiego garnituru został dosłownie zerwany przez wybuch. Podobnie było z prawą nogawką, praktycznie uciętą na wysokości kolana. W całym gustownym stroju mężczyzny widać było większe i mniejsze dziury oraz szare ślady od kurzu lub dymu. 
-Autodestrukcja? Czy te bezmózgie kukły potrafią jedynie wykonywać rozkazy? Musiałem wzmocnić prawie całą powierzchnię ciała, by nie doznać obrażeń... a i tak położyłem dopiero 5 wrogów. Na większej przestrzeni mogę mieć większe szanse. Muszę zebrać jak najwięcej informacji, jeśli chcę załatwić tę sprawę należycie. Pomyślmy... Żaden z nich nie posiada układu krwionośnego. Wygląda na to, że w ich żyłach płynie czysta moc duchowa, co oznacza, że nie mogą sami odnawiać jej zasobów. Z drugiej strony jednak, nie muszą również zajmować się jej kumulowaniem, więc każde użycie energii jest natychmiastowe - gdy tylko mocniej poruszył głową, lewe szkiełko jego okularów wypadło z oprawek, rozbijając się o podłogę. Mężczyzna skomentował to tylko poirytowanym spojrzeniem. Czekał cierpliwie i w skupieniu, spoglądając na dziurę w ścianie oraz przygotowując się do wrażej ofensywy. Istotnie takowa nastąpiła... lecz z zupełnie innej strony. Niespodziewanie podłoga pod stopami Włocha pękła, zaczynając drżeć. W jednej chwili biała, pozbawiona paznokci ręka łysego humanoida wybiła w niej dziurę, a on sam wyskoczył spod ziemi. Z przerażająco beznamiętnymi oczyma chwiał wyprowadzić swój atak. Wyprostowaną dłonią celował idealnie w podbródek niebieskookiego, który z zaskoczeniem odchylił głowę do tyłu. Kończyna przeciwnika udała się jednak w ślad za nim, przebijając się przez sam środek okularów i robiąc płytką ranę na nosie Giovanniego.
-Byłem do nich bardzo przywiązany, wiesz? - mruknął mężczyzna, nie spoglądając nawet na tracącego rozpęd oponenta. Wystrzelił momentalnie. Najpierw dwa razy - każda kula dosłownie oderwała po jednym ramieniu "klona". Później kolejne dwa - pociski pozbawiły go nóg, które uderzyły o przeciwległą ścianę. Następnie kolejne dwa - oba naboje przebiły się przez osobne oczodoły, drążąc tunele wewnątrz czaszki osobnika. Dopiero wtedy białą istotę pozostawiono samą sobie. Niebieskowłosy kantem dłoni starł krew z nasady nosa, z chłodnym spokojem dostrzegając zbliżające się "bliźnięta". Niektóre przeskakiwały przez otwór, inne wbijały dłonie w ściany i poruszały się bezpośrednio po nich. Wszystkie jednak miały na celu natychmiastową eksterminację intruza.
-W jakiś sposób musiano wszczepić im pewne wzorce zachowań. Ten ostatni przebił się przez betonowe fundamenty w ciągu niecałej minuty. Chyba nie mogę się oszczędzać, co? - pomyślał zastępca Generała.
-Dawno nikt mnie do tego nie zmusił... - mruknął z bardzo mrocznym rodzajem nostalgii w głosie. Nagle na końcach trzymanych przez niego glocków zaczęła zbierać się energia duchowa, która prędko uformowała intrygujący kształt. Utworzyła ona bowiem kolejne dwa pistolety, całkowicie pozbawione kolby, jednak wyposażone w cyngiel. Dodatkowe trzony połączyły się z zakończeniami srebrnych broni. Włoch w mgnieniu oka oparł małe palce obu rąk o dwa nowe spusty. Mając do dyspozycji cztery lufy, wystawił je przed siebie. To właśnie była jego chluba. To z tego słynął. Madness, który walczył przy pomocy czterech pistoletów, zastępca Generała i główny finansista społeczności - Giovanni Boccia. W chwili, gdy 36 "pozbawionych życia" maszkar rozstawiło się dookoła mężczyzny, rozległy się strzały. Niebieskowłosy zdecydowanie nie miał zamiaru tanio sprzedać skóry.
***
     Nowy dzień nastał. Salę biesiadną Połykaczy Grzechów zalały promienie wschodzącego słońca. Już z samego rana pękała ona w szwach, a wszystkie miejsca przy dwóch podłużnych stołach były pozajmowane przez zwolenników Bachira. On sam ze znudzonym wzrokiem podpierał się łokciem o bok masywnego tronu, w ciszy rozmyślając nad pewnymi sprawami. Lata spędzone w gwarze, w obecności dziesiątek osób o najróżniejszych charakterach nauczyły go "odpływać" nawet w największym hałasie. A tym razem miał ku temu wyraźny powód. 
-Twój pojedynek, choć wcale go tak nie nazwałeś, miał się odbyć wczoraj, czyż nie? Czy to możliwe, że poniosłeś klęskę, Thomasie? - z rozmyślań wyrwały go dopiero dwa donośne krzyki, które momentalnie urwały wszelkie codzienne dyskusje Madnessów. Złote oczy przywódcy utkwiły w wielkich, ciężkich drzwiach, które niespodziewanie otworzyły jedno ze swoich skrzydeł pod wpływem silnego kopnięcia. Od razu dało się dostrzec niebieskookiego blondyna w krupierskiej kamizelce. Po obu jego stronach leżało dwóch mężczyzn, z których jeden był nieprzytomny. Drugi z kolei z trudem wyciągnął dłoń w kierunku swojego lidera.
-Wybacz mi, Bachir-sama! Był... dla nas za silny - wyjęczał z żalem, gdy Francuz minął go wolnym krokiem.
-Nie miej sobie tego za złe. Was dwóch nie miało z nim żadnych szans - rzekł ze spokojem mulat, lustrując wzrokiem Generała, który pod prawą pachą niósł owinięty w płótno pakunek. Nikt nie wiedział, na co się zanosiło, lecz wielu z obecnych wyglądało na oburzonych obecnością mężczyzny. Niektórzy z przejęciem przyglądali się jednemu z najsilniejszych członków przeciwnej strony konfliktu. Byli również tacy, na których twarzach jawiło się przerażenie.
-Jean Noailles, mylę się? Jeden z trzech postawionych niżej od "tego człowieka". Z czym do mnie przychodzisz? - zapytał białowłosy ze stoickim spokojem, ruchem dłoni nakazując "emisariuszowi" zatrzymać się dwa metry przed schodami do podwyższenia. Blondyn spojrzał na niego z arogancją, chwytając w ręce tobołek.
-Przynoszę ci coś, co pewnie chciałbyś mieć. Niech będzie to przestrogą dla każdego z was, Połykacze Grzechów! Nie jesteście dla nas żadnym wyzwaniem! Możemy was zniszczyć z łatwością! - wykrzyknął głośno Generał, spoglądając na czerwone ze złości twarze swych "gospodarzy". Uśmiechnął się pod nosem, widząc ich reakcje. Momentalnie rozwiązał rzemyk, który oplatał nieskazitelnie białą tkaninę, po czym gwałtownie za nią złapał, zamachując się nią w stronę tronu. Z tańczącej na wietrze bieli coś wypadło. Coś bardzo płaskiego, rozległego i niebywale nierównego. Oczy mulata rozszerzyły się ze zdziwieniem. Kilka osób zachłysnęło się w trakcie oddechu. Na podłogę przed siedzącym przywódcą upadł fragment ludzkiej skóry. Idealny, oczyszczony z wszelkiej niepożądanej materii skalp prosto z pleców Riddlera. Skalp, na którym widniało 11 Przykazań Bożych i który każdy doskonale znał. A na odseparowanym od ciała kawałku skóry leżał srebrny naszyjnik w kształcie krzyża.
-Skurwysynu! Jak śmiesz! Nie myślisz chyba, że wyjdziesz stąd żywy?! - wąsaty mężczyzna poderwał się gwałtownie, przewracając krzesło i głośno uderzając pięściami o blat stołu. Generał spojrzał na niego z politowaniem.
-Nie wysilaj się, ty głupcze... Walcz z równymi sobie, bo do mnie nawet nie zdążysz podejść. Jeśli chcesz pójść na ścięcie, śmiało... ale dopiero wtedy, gdy staniesz przed nami wszystkimi - krnąbrna wypowiedź Jeana rozsierdziła i oburzyła wszystkich obecnych. Jeden z najsilniejszych Połykaczy Grzechów nie tylko padł trupem, lecz również jego ciało zostało zbezczeszczone. W dodatku słowa Noailles'a jasno zwiastowały nadchodzący konflikt zbrojny.
-Chyba kpisz, draniu! Urwę ci łeb tu i teraz! - ryknął wąsacz, a zaraz za nim kilka innych osób zerwało się z miejsc.
-Nie. Żaden z was nie ruszy się z miejsca... - usłyszeli głos Bachira. Każdy natychmiastowo siadł na krześle, odwracając głowę. Każdy poza pierwszym narwańcem, który do Połykaczy Grzechów przystał stosunkowo niedawno. Wszyscy inni ustąpili... bo nikt od niebywale długiego czasu nie słyszał tak ogromnego bólu w głosie przywódcy. Każdy, kto rwał się do walki, ukorzył się, oddając szacunek uczuciom lidera. Prawie każdy.
-Nie, panie! Nie mogę się na to zgodzić! Ten śmieć nas zhańbił i zaraz mi za to zapłaci! - raz jeszcze krzyknął wąsaty mężczyzna, by już po chwili poczuć na sobie wzrok mulata. W złotych oczach widać było niewysłowiony żal oraz kryjący się za nim gniew. Białowłosy skierował dłoń w stronę nieposłusznego, niesiony swoim własnym wybuchem. Wąsacz mimowolnie poruszył swą prawą ręką, która zacisnęła się na widelcu. Jego kończyna trzęsła się mocno - próbował się bronić. Na nic jednak się to zdało. Własną dłonią dźgnął się chwyconym przedmiotem w tętnicę szyjną. Raz, trzeci, piąty. Fontanna krwi spłynęła idealnie do pozłacanego kielicha, z którego wcześniej pił wódkę. Posoka zabarwiła trunek na czerwono. Naizo, który w tym czasie opierał nogi na stole, kołysząc się na krześle z rękoma schowanymi za głową, zachichotał parszywie, obserwując to wydarzenie.
-Wygląda na to, że podano Krwawą Mary - w duchu skomentował wnętrze kielicha ukaranego towarzysza. -Taki śmieć, jak on nie miałby szans przeciwko kontroli umysłów Bachira. Pieprzony kretyn! - pomyślał, jeszcze raz zaśmiewając się pod nosem.
     Dłoń mulata opadła, a kontrolowany wąsacz zwalił się na blat w widelcem wbitym w szyję. Jego twarz ironicznie zagłębiła się w pełnym czerwieni kielichu, podpierając całe ciało martwego faceta. Ci, którzy siedzieli najbliżej niego pokręcili głowami z zażenowaniem. Niektórzy już szykowali się, by zagarnąć jego duszę, gdy tylko ciało mężczyzny się rozpadnie. Białowłosy nie miał zamiaru wstawać. Nie miał zamiaru okazać ani odrobiny szacunku stojącemu przed nim człowiekowi.
-Idź. Nie zostaniesz tu ani chwili dłużej, psie. Jeśli twój właściciel ma zamiar mi coś powiedzieć, niech zrobi to osobiście. Możesz mu powiedzieć, że czekam. Nie zmarnuj swojej szansy, bo jeśli zobaczę cię jeszcze choć jeden raz, żadna siła na ziemi nie ocali twojego bezwartościowego życia... - powiedział złotooki, a gdy przemawiał, w całej sali biesiadnej drżało powietrze, jakby nawet ono bało się rozżalonego przywódcy Połykaczy Grzechów. Z kroplami potu na czole i nerwowym, silącym się na arogancję uśmieszkiem, Francuz odszedł, odprowadzony wzrokiem dziesiątek osób.
***
     Gdy pierwszy przeciwnik rzucił się na niego z sufitu, Włoch wystrzelił ze wszystkich czterech luf, przestrzeliwując mu stawy we wszystkich kończynach. Spadający oponent nie zaznał bólu. Otworzył jedynie swe bezgłośne usta, by wypuścić z nich niespodziewanie silną, jak na jego wygląd falę uderzeniową. Podmuch mocy sprawił, że podłoga pod stopami Giovanniego pękła, a jego podeszwy zagłębiły się w niej na jakiś centymetr. Kolejny wystrzał rozległ się natychmiastowo, przebijając szyję wroga z taką siłą, że zerwał mu głowę. Niebieskooki zaraz rzucił się do przodu, unikając dwóch oponentów, którzy ruszyli na niego z lewej i prawej strony z zamiarem zabicia. Jedną rękę wystawił do tyłu, by dwa połączone kolbami glocki przebiły się przez ich żebra i płuca. Celując drugą kończyną do kolejnych, uczepionych ściany oponentów, mocno się przeliczył. Gdy zorientował się, iż dwaj poprzedni nadal żyją, było za późno. Obydwaj bowiem odbiły się w jego stronę przy użyciu mocy duchowej, wyciągając do przodu swe dłonie. Boccia wyskoczył w górę, z rozmachem lądując na plecach jednego z oponentów i z tej pozycji przestrzeliwując mu czaszkę. Jego towarzysz nie był jednak głupi. Gdy tylko spostrzegł, jak zastępca Generała się przemieszcza, również odbił się ku niemu z pomocą fali uderzeniowej, którą wyemitował przez usta. Zdziwiony Giovanni utwardził skórę, jednocześnie wykonując swego rodzaju piruet na martwym już wrogu. Atakujący "klon" minimalnie otarł się palcami o jego prawy bok, rozdzierając go z łatwością. Włoch syknął z bólu, lecz prędko skumulował energię w jednej parze pistoletów, a otoczone aurą kule, mające dzięki niej rozmiary piłek tenisowych, roztrzaskały na kawałki łeb białego. Chcąc, czy nie chcąc, mężczyzna musiał natychmiast salwować się ucieczką. W tym celu rzucił się do tyłu z taką siłą, że zatrzymał się dopiero w samym rogu pomieszczenia. Natychmiast po wylądowaniu jednym wystrzałem rozwalił głowę najbliższego, przylepionego do ściany oponenta.
-Zostało 32... Cholera, poważnie mnie zranił - pomyślał zły na siebie Giovanni, tamując upływ krwi dzięki własnej energii. -Wygląda na to, że umiejscowienie punktów witalnych u tych... "stworów" odbiega od organizmu człowieka. Być może w ogóle nie mają odpowiednich organów. Z całą pewnością posiadają jakiś rodzaj szkieletu. Skoro zamiast krwi, w ich żyłach płynie czysta moc duchowa, coś musi wymuszać na niej ten ruch. Jak dotąd najkrytyczniejsze możliwe obrażenia skutkowały ich śmiercią, lecz jeśli odnajdę "rdzeń", będzie o wiele łatwiej. Z drugiej strony jest coraz gorzej. Ewidentnie nie czują bólu, co pozbawia ich naturalnych odruchów. Nie wyglądają również na operujących jakimkolwiek instynktem, więc nie będę mógł ich przestraszyć... W takim tempie niedługo mogę nie być w stanie im uciec - zaśmiał się gorzko, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, w którą sam się wpakował. Jego śmiech prędko ustał, gdy tylko odpowiedział na niego zraniony bok. Spadkobierca fortuny Bocciów z zakłopotanym uśmieszkiem rozpoczął masowy ostrzał każdego przeciwnika, który tylko się napatoczył. Salwa o niesamowitej prędkości zalała całe pomieszczenie. Niezwykle szybkie ruchy wytrzymałych, wyćwiczonych palców w połączeniu z jednoczesnym władaniem czterema glockami tworzyły zapierającą dech w piersiach mieszankę. Pomimo tak gwałtownego ostrzału, żadna kula nie chybiała. Każdy, najmniejszy nawet pocisk był wycelowany osobno z niezwykłą, matematyczną precyzją. W dodatku żaden z nich nie miał na celu zadania oczywistych, krytycznych obrażeń. W przebijanych ciałach wrogów, Giovanni szukał tego jednego, osobliwego punktu. Impet lecących nabojów odrywał od ścian wszystkie "klony" i rzucał do tyłu tymi, które próbowały przebić się przez mur śmiercionośnych kul.
-Strzelam o jakieś 0,05 sekundy wolniej. Jeśli szybko nie znajdę rdzenia, nie będę w stanie ich wszystkich zatrzymać... - pochłonięty ostrzałem przygważdżającym, nie zauważył wcale średnich rozmiarów dziury w ścianie na prawo od tej, którą sam zrobił. W ogóle nie spodziewał się tego, że wkrótce zza jego pleców wysuną się dwie ręce, które zablokują stawami łokciowymi jego barki, przerywając salwę. 
-Przeszedł całą tę drogę, by zajść mnie od tyłu? - niebieskooki z poirytowanym spojrzeniem zauważył początek "tunelu" przetrzymującego go przeciwnika. W tym samym momencie zauważył, jak jeden, tylko jeden z "klonów" stoi kilka metrów przed nim, wyprzedziwszy "rodaków". Jego pozbawione wyrazu oczy wydawały się naprawdę straszne... lecz o wiele straszniejszym był fakt, że stwór zacisnął prawą pięść... otaczając ją mocą duchową. Na domiar złego, ewidentnie miał zamiar jednym susem skrócić dystans pomiędzy sobą, a Włochem. Pozbawiony okularów mężczyzna zareagował tak szybko, jak umiał i tak dobrze, jak umiał. Momentalnie zakręcił palcami, rzucając dwa podwójne pistolety w powietrze. Jednym, sprawnym ruchem wyciągnął ręce z marynarki, która to pozostała w rękach jednego z przeciwników. Z brudną i zakrwawioną po prawej stronie koszulą, zastępca Generała skoczył w górę, by złapać swą broń. W tym samym momencie jednak wróg uczynił to samo, zmieniając pięść na wyprostowaną do granic możliwości dłoń. Nim niebieskowłosy był w stanie wystrzelić, wzmocniona energią kończyna łysego humanoida wbiła się w jego brzuch. Oczy Włocha rozszerzyły się w szoku. Przezwyciężając ból, odstrzelił najpierw rękę wroga, a później jego głowę. Bezwładny fragment oponenta opadł na podłogę. Mężczyzna z niewysłowionym trudem wycelował również w drugiego, ukrytego za ścianą oponenta, idealnie trafiając przez nią pomiędzy oczy "klona".
     Lądując na ziemi, padł na kolana. Krew trysnęła z potwornej rany na jego brzuchu, barwiąc również koszulę. Tak szybko, jak potrafił, Boccia zatrzymał upływ posoki, w jednej chwili podejmując decyzję o taktycznym odwrocie. Choć okrutny ból czynił jego ruchy topornymi, momentalnie wyważył najbliższe drzwi, przedostając się do korytarza. Wystrzelona przez niego, wzmocniona kula uderzyła w sufit z wystarczającą mocą, by zawalić nim przejście. Zastępca Generała natychmiastowo ruszył przed siebie, ledwo mogąc łapać oddech, bo i to było prawdziwą męką. 
-Ciężko mi w to uwierzyć, ale... Oni naprawdę stają się coraz silniejsi. Muszą mieć w sobie coś, co pozwala im rejestrować zdobyte w walkach doświadczenie. Niesamowite. Żeby podejść mnie z taką łatwością... Gdybym nie był tak głupi i nie wpadł w pułapkę Vernera, wszystko potoczyłoby się inaczej. Szlag! Nie wiem nawet, kto ich wszystkich stworzył. Nie wiem, czym tak naprawdę są. Mam tylko parę drobnych szczegółów na temat ich działania... - korytarz skręcał tuż przy samym końcu, prowadząc do otwartych drzwi. Giovanni raz jeszcze znalazł się w holu. Jedna para pistoletów w ułamku sekundy zniknęła z jego rąk. Włoch szybko sięgnął po telefon, wybierając pierwszy numer, jaki przyszedł mu na myśl.
-Ahmed! Jesteś tam? - krzyknął, lecz ból natychmiast zacisnął się na jego krtani. Chciał podzielić się zdobytymi informacjami. Chciał zrobić chociaż to. Nie miał zamiaru odchodzić, pozostawiając tak wielu wrogów, lecz wątpił w swoją szansę na przeżycie starcia. Kilka sekund oczekiwania zdawało się ciągnąć przez wiele godzin.
-Gio? Co się z tobą dzieje? Zniknąłeś wczoraj i od tej pory nikt cię nie widział! Oczywiście nikt nie wie, gdzie podziewa się "chodzący bankomat Miracle City", więc wnioskuję, że to twoja zasługa... - rozległ się poirytowany głos Matsu. Arab ucichł, słysząc ciężki oddech przyjaciela. -Hej! Wszystko z tobą w porządku?
-Ahmed, zamknij w końcu pysk! - warknął Włoch, by zaraz jęknąć z bólu. -Posłuchaj mnie uważnie. Jestem w... - wszystko wydarzyło się niezwykle szybko. Krata szybu wentylacyjnego, umiejscowiona na suficie spadła na podłogę, uderzona przez jedną z białych kukieł. Łyse stworzenie wypadło z otworu. Na końcu jego palca wskazującego formowała się mała kulka z mocy duchowej. W ułamku sekundy kształt zamienił się w cienki, jasny promień, przypominający wiązkę lasera. Wstęga momentalnie przebiła się przez lewą stronę klatki piersiowej mężczyzny, ukrócając jego oddech. Jego telefon upadł na podłogę, gubiąc klapkę. Siła uderzenia wybiła z niego również baterię. Giovanni padł na jedno kolano, a jego niebieskie oczy podeszły krwią.

Koniec Rozdziału 71
Następnym razem: Niema furia

4 komentarze:

  1. Nadal nie wyjaśniłeś poprzednich rzeczy, a już zadajesz mnóstwo nowych zagadek.
    Domyślam się, że wyjaśnienie będzie po tej wojnie(lub jeszcze w trakcie).
    Zastanawiam się nad tym, kto podszył się pod generała. W sumie żadna frakcja przedstawiona raczej nie chciała by wojny. Strzelam, że to ludzie od jednego z generałów. Pewnie tego w więzieniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem zniecierpliwienie, ale właśnie o to tutaj chodzi. Gdy jakaś wiedza jest oczywista i ogólnodostępna, rzadko kiedy się na dany temat rozmawia, podczas gdy plotki oraz rzeczy niepotwierdzone pozostają na językach non stop. Chcę też wszelkie informacje dawkować, by nikogo nie przytłoczyć ;)

      Usuń
  2. Gio! Thomas!! I tak oto straciliśmy kolejne postacie... Ale mimo wszystko rozdział nie był smutny. Walka włocha niezbyt mnie interesowała, ale to wbicie francuza do Połykaczy było niezłą sceną. Nie ukrywam, że zaskoczyła mnie reakcja Bachira. Ciekawy gość!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że spełnione zostały oczekiwania ;) Osobiście Bachir jest jedną z moich ulubionych postaci, więc tym lepiej, że zdołał zainteresować ^^

      Usuń