ROZDZIAŁ 73
Nastolatek czekał na swojego terapeutę wewnątrz swojej sali, nie tracąc czasu i wykonując kolejne pompki na rękach. Z doświadczenia wiedział, w jaki sposób kontrolować oddech przy zmęczeniu, toteż udało mu się dobić aż do dziesięciu powtórzeń z optymalną prędkością. Po nich zaś padł na twarz, spocony i pozbawiony sił.
-To dopiero tydzień, odkąd zacząłem rehabilitację, ale mam wrażenie, że idzie mi nadzwyczajnie szybko. Czy to może być zasługa Shuuna? Wspominał, że ma zamiar mi pomóc, ale jak niby miałby to zrobić? - zastanawiając się nad tym, co działo się wokół niego, doczołgał się do swojego wózka, zaciągnął w nim hamulec i zaczął wciągać swoje ciało. Złapawszy się dłońmi bocznych oparć, uniósł się chwiejnie, by nagle w pośpiechu odwrócić się w drugą stronę. Gwałtownie opadł na siedzisko z lekkim uśmiechem na twarzy. Niezbyt łatwy manewr wychodził mu za każdym razem, odkąd zdał sobie sprawę z możliwości blokowania kół.
Niespodziewanie na salę wpadł wyjątkowo żwawy Tenjiro. Jego twarz zdradzała niewielkie zdenerwowanie, czy też niepokój. "Krzyżooki" dostrzegł to momentalnie, a że nie miał w zwyczaju dusić w sobie swoich podejrzeń, odezwał się:
-Coś nie tak, Tenjiro-san? Nie powinniśmy zacząć dzisiejszej sesji? - spojrzenie brązowych oczu sprawiło, że zrezygnował z ciągnięcia tematu. Chirurg westchnął przeciągle, ewidentnie wykorzystując "przerwę" do wymyślenia sposobu na ucięcie tematu.
-Nie dzisiaj, Naito. Przebierz się w coś normalnego, wychodzimy - ozwał się w końcu, nie znajdując odpowiedniego powodu i porzucając swój pomysł pozostawienia pacjenta w stanie błogiej nieświadomości. Kurokawa zmarszczył brwi.
-Dokąd? - zdziwił się, lecz intuicja nastolatka wymusiła na nim uczucie rosnącego niepokoju, czemu rzecz jasna towarzyszyło wzmożone bicie serca.
-Na pogrzeb - odparł krótko mężczyzna, w jednej chwili zalewając wszystko upiorną, nieprzyjemną ciszą.
-To dopiero tydzień, odkąd zacząłem rehabilitację, ale mam wrażenie, że idzie mi nadzwyczajnie szybko. Czy to może być zasługa Shuuna? Wspominał, że ma zamiar mi pomóc, ale jak niby miałby to zrobić? - zastanawiając się nad tym, co działo się wokół niego, doczołgał się do swojego wózka, zaciągnął w nim hamulec i zaczął wciągać swoje ciało. Złapawszy się dłońmi bocznych oparć, uniósł się chwiejnie, by nagle w pośpiechu odwrócić się w drugą stronę. Gwałtownie opadł na siedzisko z lekkim uśmiechem na twarzy. Niezbyt łatwy manewr wychodził mu za każdym razem, odkąd zdał sobie sprawę z możliwości blokowania kół.
Niespodziewanie na salę wpadł wyjątkowo żwawy Tenjiro. Jego twarz zdradzała niewielkie zdenerwowanie, czy też niepokój. "Krzyżooki" dostrzegł to momentalnie, a że nie miał w zwyczaju dusić w sobie swoich podejrzeń, odezwał się:
-Coś nie tak, Tenjiro-san? Nie powinniśmy zacząć dzisiejszej sesji? - spojrzenie brązowych oczu sprawiło, że zrezygnował z ciągnięcia tematu. Chirurg westchnął przeciągle, ewidentnie wykorzystując "przerwę" do wymyślenia sposobu na ucięcie tematu.
-Nie dzisiaj, Naito. Przebierz się w coś normalnego, wychodzimy - ozwał się w końcu, nie znajdując odpowiedniego powodu i porzucając swój pomysł pozostawienia pacjenta w stanie błogiej nieświadomości. Kurokawa zmarszczył brwi.
-Dokąd? - zdziwił się, lecz intuicja nastolatka wymusiła na nim uczucie rosnącego niepokoju, czemu rzecz jasna towarzyszyło wzmożone bicie serca.
-Na pogrzeb - odparł krótko mężczyzna, w jednej chwili zalewając wszystko upiorną, nieprzyjemną ciszą.
***
Czarne kotary hotelowego pokoju zasłaniały całe okno, nie dopuszczając do wnętrza pomieszczenia ani jednego promienia światła. Przytłaczająca atmosfera wewnątrz i panujący zaduch mogły z miejsca robić za scenę do horroru. Dwuosobowe łóżko było w fatalnym stanie. Dwie poduszki, rozprute i wybebeszone leżały na jego powierzchni. Podziurawiona pościel i rozdarta pierzyna walały się na podłodze. Lustro zostało roztrzaskane na kawałki. Fragmenty szkła chowały się w mroku, leżąc gdzieś na wykładzinie. Drzwi do pokoju zostały zamknięte na klucz i zaryglowane od wewnątrz. Nikt nie mógł przez nie wejść. W całym tym mrocznym, przygnębiającym rozgardiaszu, z podkulonymi nogami siedziała w kącie piękna, choć będąca w rozsypce kobieta. Jej zaczerwienione i opuchnięte od godzin płaczu oczy sprawiały wrażenie martwych. Carmen obejmowała ramionami własne kolana, szlochając cicho, gdy jej serce próbowało wyrwać się z piersi. Tuż przed nią leżała podeptana i podziurawiona obcasami butów gazeta. To jej pierwsza strona przyciągała najwięcej uwagi, a dla większości mieszkańców Miracle City, już sam nagłówek intrygował. A brzmiał on prosto: "Nie żyje Giovanni Boccia".
Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Natłok żalu, zaskoczenia i gniewu zbierał się w niej non stop, nie mogąc znaleźć żadnej drogi ujścia. Tancerka wpiła dłonie w swoje wcześniej zadbane, teraz rozrzucone na wszystkie strony włosy. Trzęsła się, płakała, zaciskała zęby... Nie potrafiła tego pojąć. Człowiek, którego próbowała zabić 53 razy... okazywał się byś najbliższą osobą, jaką kiedykolwiek miała. Perfekcyjna zabójczyni stawała się nieudolna zawsze, gdy przychodziło jej walczyć z Włochem. Zawsze wtedy przesadzała z widowiskowością domniemanego zwycięstwa, w wyniku czego... nie mogła go zdobyć. A teraz... wiedziała już, że nigdy nie będzie mieć okazji.
-Wyszedłeś rano... bez słowa... ot tak, zostawiając mnie. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że już nie wrócisz?! - przeciągły jęk wyrwał się z ust stłamszonej bólem kobiety. -Niby kiedy mamy się teraz spotkać, co? Kiedy ma być ten 54-ty raz?! Przecież tak napisałeś w liście! - desperacko oderwała kilka kosmyków swych włosów, nawet nie czując przy tym bólu. Z rozmachem uderzyła tyłem głowy w ścianę, kuląc się jeszcze bardziej. Wtem w jej dłoni pojawił się jeden z czarno-czerwonych wachlarzy. Hiszpanka nie miała już sił, by dalej się z tym zmagać. W mgnieniu oka ostry brzeg jej broni przerwał żyły na obu przegubach, by upaść gdzieś w mroku. Kobieta jęczała jeszcze przez jakiś czas, wciąż nie czując ulgi. Wciąż nie uwalniając się od cierpienia. W absolutnej desperacji zaczęła ściskać swoje ręce, chcąc siłą wycisnąć z nich więcej krwi. Gładka, piękna skóra zbladła, podobnie jak iskra życia w jej ciemnych oczach.
Coraz bardziej brakowało jej sił. Im bardziej traciła czucie, tym większa ulga jawiła się na jej zmęczonej twarzy. Była już bliska zaśnięcia. Płynące po papierowej skórze strumienie krwi zlewały się z czerwienią sukni, spływając też na podłogę, gdzie pochłaniała je wykładzina. Oddech Hiszpanki uspokoił się, a ona sama... zaczęła się uśmiechać. Cieszyła się, bo dokładnie widziała, że On siedział tuż obok niej. Wyraźnie czuła, jak obejmuje ją ramieniem, opierając swą głowę o jej. Była przekonana, że czuje, jak Giovanni chwyta ją za zdrętwiałą już rękę. Zamykając powieki, które zdawały się wyciskać z oczodołów łzy, w ostatnich sekundach jej usta połączyły się z jego ustami. Nikt nie był w stanie odebrać kobiecie tej pewności. Bo ona wiedziała lepiej, że nie jest sama. I ta świadomość pozwoliła kochankom odejść w wieczne zapomnienie. Tego dnia, w całym Morriden, w tej samej godzinie, minucie i sekundzie wszyscy zabójcy, jak jeden mąż spojrzeli bezwiednie w niebo. Nie wiedzieli, czemu to robią, lecz nie mogli opanować przemożnej chęci ujrzenia "tych" chmur. Chmur, których kształt przypominał dwie dłonie, wyciągane naprzeciw siebie, jakby chciały się chwycić i nigdy nie puścić.
***
Kurokawa ubrany był w elegancki, służbowy garnitur. Nie wiedział, skąd miał go Miyamoto, lecz ten wyjątkowo nie miał zamiaru uraczyć go historią wejścia w posiadanie ubioru. Chirurg bez słów popychał wózek inwalidzki, na którym siedział nastolatek. "Krzyżooki" doskonale wiedział, że nie chodzi o zwykły pogrzeb, lecz nie próbował siłą wyciągać informacji od lekarza. Szybko bowiem jego uwagę pochłonęło zupełnie co innego. W pewnym momencie dostrzegł bowiem ogromne, niezwykle rozłożyste wzgórze, pokryte sztucznie wyhodowaną trawą i w całości usłane ogromną ilością grobów. Z daleka widział już brukowane alejki na całym "szczycie".
-"Marsowe Pola" - rzucił nagle Tenjiro, przerywając głuchą ciszę. On również miał na sobie garnitur, jednakże całkowicie biały. Tak nakazywała tradycja, albowiem medyk nie był w żaden sposób związany ze zmarłym. Kurokawa tego nie wiedział. Otrzymawszy czarny ubiór, nieświadomie udawał się na pogrzeb osoby, którą osobiście znał. Gdy tylko zbliżyli się, obywatel Akashimy zauważył prawdziwe tłumy ludności cywilnej, która oblegała otoczone metalowym ogrodzeniem wzgórze. Żadnego z nich nie wpuszczono na teren cmentarza. Jedynie członkowie Gwardii Madnessów oraz specjalnie uprzywilejowane osoby miały prawo tam wejść. Nikt jednak nie regulował tej zasady - każdy miał w sobie na tyle taktu i zrozumienia, by nie próbować złamać zasad.
-Sam zastanawiam się, dlaczego ludzie zaczęli tak to nazywać. Może po prostu potrzebowali trochę pompatyczności w pragmatycznym chowaniu swoich zmarłych? - dopiero teraz kontynuował brązowowłosy. Tłumy gapiów rozstępowały się przed nimi, niczym Morze Czerwone przed biblijnym Mojżeszem.
-Tenjiro-san... Kto umarł? - zapytał wreszcie gimnazjalista, nie mogąc dłużej znieść swojej niewiedzy ani panującej wokół atmosfery. Mężczyzna spojrzał na niego przelotnie, jakby zastanawiał się, czy udzielić odpowiedzi.
-Giovanni Boccia... - udzielił. Dziedzic Pierwszego Króla wytrzeszczył oczy, gwałtownie odwracając głowę w stronę popychającego go chirurga. Okularnik machnął głową, odradzając chłopakowi podjęcie tematu. Pobladły nastolatek przełknął ślinę, spoglądając przed siebie. Zaciskając oparte o kolana pięści, nie wierzył własnym uszom.
-Niemożliwe... Giovanni-san... Przecież jeszcze niedawno go widziałem. Jak to się stało? Dlaczego? - Naito zadrżał wyraźnie, trąc dolną szczękę o górną. Nie znał Włocha wystarczająco długo, lecz zdążył już się do niego przywiązać. Wspólne przeżycia bowiem łączyły ludzi lepiej, niż cokolwiek innego. Rozważny i sprytny zastępca Generała miał wiele okazji, by zaskarbić sobie szacunek młodzieńca, a także... jego przywiązanie.
Wózek przejechał przez metalową bramę, wjeżdżając na chodnik. Wszystkie groby miały czarny kolor. Wszystkie wykonano z podobnego, przypominającego mieszankę marmuru i stali materiału. Każdy napis na nagrobku wyryty został w ojczystym języku zmarłego. Jedna rzecz zastanawiała nastolatka, lecz nie miał odwagi zadać pytania.
-Dziwi cię idea pogrzebu, skoro "ciała Madnessów rozpadają się po śmierci"? - Tenjiro przejrzał go z niewysłowioną łatwością. Chłopak milczał. -"Pierwsza Pomoc Duchowa" wykonana na ciele zmarłego zabezpiecza jego ciało przed takim rozpadem - kontynuował mężczyzna. -Jednakże Giovanni zginął podczas walki. Co więcej, nie powiedział nikomu o tym, że opuszcza Miracle City, więc nie było przy nim sojuszników. Rozumiesz, do czego zmierzam, prawda? - posiadacz Przeklętych Oczu nie odpowiedział... ale rozumiał. Rozumiał doskonale, że to przeciwnik musiał ochronić Włocha przed zamienieniem się w pył. -Jego ciało specjalnie podrzucono do siedziby Gwardii Madnessów. Nasz wróg chciał nam pokazać, że się nas nie boją. Że nie muszą niczego ukrywać. Że mogą otwarcie z nami walczyć. I chyba wiemy, kto jest tym wrogiem... - lekarz zawiesił głos. Zbliżali się powoli do samego szczytu wzgórza, gdzie przeogromna liczba ludzi w garniturach kłębiła się w ciasnocie. -Śmierć nastąpiła poprzez przepalenie na wylot serca denata z pomocą wiązki świetlnej. Mamy pełne prawo, by przypuszczać... a być może otwarcie potwierdzić, kto dokonał zabójstwa. Bachir, przywódca Połykaczy Grzechów - na dźwięk tego imienia Kurokawa wytrzeszczył oczy. Tego się nie spodziewał. Nie wierzył w to. Mulat, którego poznał w żadnym stopniu nie wyglądał na kogoś, kto ot tak, bez powodu i bez namysłu zabiłby drugą osobę. Pogrzeb trwał już jakiś czas. Miyamoto zdołał przepchnąć siebie i swojego pacjenta przez ciżbę, stając na samym brzegu tłumu. W tym momencie drugoklasista doznał kolejnego szoku. W kryształowej, idealnie przezroczystej trumnie ujrzał znajomego mężczyznę. Wyglądał tak spokojnie, ubrany w czysty, piękny garnitur, białą koszulę, lakierki, czarny krawat... Nawet jego włosy zostały schludnie ułożone. Brakowało mu jedynie okularów. Gdyby Naito nie wiedział, że Włoch jest martwy, pomyślałby, że śpi. Widok zastępcy Generała w takiej sytuacji sprawił, że empatyczny nastolatek rozpłakał się. Szybko zasłonił oczy rękawem garnituru, przed czym lekarz w ogóle go nie powstrzymywał. Otwarte wieko przejrzystej trumny czekało na złożenie jej wewnątrz grobu, którego dwie połowy rozsunięte były na boki.
W tym momencie chłopak ujrzał zielonowłosego mężczyznę w garniturze, który wolnym krokiem podszedł do kryształowego pudła, klękając tuż przy nim. Zawsze pogodna i przeważnie uśmiechnięta twarz Kawasakiego teraz pozbawiona była wyrazu. Chłodna powaga zdawała się zatrzymywać w czasie lico Araba. Nie rozglądał się, nie zastanawiał się. Jego wzrok utkwił w martwym już przyjacielu, którego znał od tylu lat i u którego boku stoczył niezliczone ilości walk. Dłoń zastępcy Generała powędrowała do kieszeni marynarki, wyciągając z niego całkiem nowe okulary z czerwonymi oprawkami - takie same, jak te, które zwykł nosić Włoch. Matsu zdecydowanym ruchem założył je na nos niebieskowłosego, roniąc jedną, pojedynczą łzę, która spadła na jego zimny już policzek. Chwilę później dołączył do reszty. Kilka osób zbliżyło się do trumny, zamykając wieko i unosząc kryształowe pudło. Dwie z nich wzniosło je nad dziurę w ziemi. Trzecia wytworzyła pod nią swoistą płytę z mocy duchowej, na której postawiono "nowy dom" zmarłego. Płyta została opuszczona siłą woli na samo dno dołu. Dwie połowy grobu zaczęły zjeżdżać w swoją stronę, powoli blokując dostęp światła do kryształowego wieka. Znikąd zaczął grać Marsz Pogrzebowy. Dopiero w tym momencie... To również było tradycją. Symbolem. Symbolem, który mówił zmarłemu, że zebrani przy nim bliscy pójdą za nim. Że będą z nim nawet po jego śmierci i że on zawsze pozostanie w ich sercach.
Jedna osoba odznaczała się najbardziej ze wszystkich. Przed szereg wyszedł bowiem wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Marynarka garnituru była niedbale zarzucona na jego barki, a on sam krzyżował mocarne ręce na klatce piersiowej. Miał rude, kręcone włosy, które opadały na kark i ramiona. Z pewnością był już po 40-stce, co widać było na jego twarzy. Wielodniowy zarost obejmował podbródek i policzki mężczyzny. Zmarszczone czoło górowało nad pełnymi bólu, niebieskimi oczyma. Kurokawa nie widział twarzy brodatego faceta, lecz wzbudził on jego zainteresowanie.
-To Naczelnik Gwardii Madnessów, Hariyama Shigeru. Najprawdopodobniej to on, spośród wszystkich tu zebranych najbardziej przeżywa śmierć Giovanniego. Ten człowiek traktuje każdego podkomendnego, jak swoje własne dziecko. Z pewnością... jest mu trudno - wyjaśnił Miyamoto, dostrzegając ciekawość nastolatka.
-Hariyama Shigeru... Od samego początku stoi tak, jak posąg. Musi mieć naprawdę silną wolę, by do tej pory nie dać po sobie poznać, jak mocno to przeżywa... - jak w transie, nastolatek wyrzekł dokładnie to, co chodziło mu po głowie, zupełnie tego nie zauważając. Zorientował się dopiero po krótkiej chwili, spuszczając gwałtownie głowę. Miał nadzieję, że nikt poza chirurgiem go nie usłyszał.
-A może po prostu chce dbać o dobrą opinię? Skoro musi sprawować kontrolę nad tymi wszystkimi ludźmi, jest to bardzo prawdopodobne. Ja bym tak nie potrafił... - dokończył już w myślach obywatel Akashimy.
-Naprawdę tak uważasz? Może jednak przyjrzyj się dobrze... - odparł zagadkowo okularnik, niby przypadkiem prowadząc wózek w lewą stronę wzdłuż szeregu mniej lub bardziej rozczulonych nad ceremonią Madnessów. Dopiero teraz posiadacz Przeklętych Oczu mógł spojrzeć ukradkiem na twarz Naczelnika... ze zdziwieniem otwierając usta. Rysy twarzy muskularnego mężczyzny nie wygięły się nawet o milimetr. Ani jeden mięsień nie dawał po sobie poznać najmniejszego przejęcia całą sprawą. Lico Hariyamy było wręcz kamienne, niczym wykuty wieki temu posąg. Z całym tym wizerunkiem potwornie kontrastowały najprawdziwsze wodospady łez, które wypływały z obojętnych oczu, niczym u małego dziecka. Łzy mieszały się z wypływającą zawartością masywnego nosa, nie chcąc przestać płynąć. Niecodzienny widok wzbudził w Kurokawie prawdziwe współczucie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że nigdy w życiu nie widział tak bolesnego w wyglądzie płaczu. Tak cichego, tak skrytego... i na swój sposób nostalgicznego płaczu. W jednej chwili jakaś część młodzieńca zapałała szacunkiem do Naczelnika Gwardii. Tymczasem ogromny tłum zaczął schodzić w dół wzgórza. Rinji i Rikimaru zapewne nie zostali przepuszczeni nawet do środkowych warstw ciżby, więc gimnazjalista najzwyczajniej nie potrafił wypatrzeć ich w tłumie. Tak duża część zebranych miała bowiem czarne garnitury...
-Giovanni-san musiał być naprawdę popularny... Ciekawi mnie, czy jego przełożony również gdzieś tu był... Pewnie i tak nie byłbym w stanie go rozpoznać - pomyślał nastolatek, gdy na wzgórzu pozostał tylko rudowłosy mężczyzna, on i chirurg.
-Tenjiro-san... czy mógłbyś mnie tu zostawić? Sam trafię do szpitala, nie martw się o mnie - zapewnił nastolatek. Początkowo w brązowych oczach dało się ujrzeć zdziwienie, lecz prędko pojął on, o co chodzi jego pacjentowi.
-No cóż... Przygotuj się na wznowienie rehabilitacji, kiedy tylko wrócisz. Nie będziesz się opieprzać za moje pieniądze - rzucił na odchodne Miyamoto, nic sobie nie robiąc z tego, że sam nie tylko nie zapłacił ani grosza, lecz również dostawał sowite wynagrodzenie. Kiedy tylko lekarz zniknął, Naczelnik ociężale runął na kolana, opierając ręce o ziemie. Najwidoczniej był pewny, że na cmentarzu został tylko on. Kurokawa podjechał do niego cicho, nie afiszując się. Dopiero teraz mógł dokładnie dojrzeć kapiące na podłoże łzy przywódcy.
-Konnichiwa, Shigeru-san - odezwał się nagle chłopak, na co zdruzgotany rudowłosy objął go kątem oka. -Chciałem tylko powiedzieć, że... bardzo panu współczuję tego, co się stało - dodał po chwili, gdy odpowiedziała mu niezręczna cisza.
-TY mi współczujesz, mój chłopcze? - choć słowa niebieskookiego mogły wydawać się odrobinę nieprzyjazne, jego głos nie okazywał nawet najdrobniejszej zawiści. -Przecież też przyszedłeś tu w czarnych barwach, nieprawdaż? A może mój wzrok pogorszył się już do tego stopnia? - odparł mężczyzna z gorzkim uśmiechem na twarzy.
-Tak, ma pan rację... Giovanni-san był... naprawdę dobrym człowiekiem. Wiem, że brzmi to żałośnie, bo przecież praktycznie wcale nie miałem czasu, by go poznać, ale... miałem go wystarczająco, żeby przekonać się o jego wartości - chciał zabrzmieć dobrze. Chciał powiedzieć coś podnoszącego na duchu. Chciał werbalnie ukazać swoje własne uczucia w jak najlepszy sposób... a wyszło tak, jak zawsze.
-Wiem, chłopcze... - przytaknął Shigeru, podnosząc się z kolan. Rozczulony wzrok wbił się w wygrawerowane imię i nazwisko jego drogiego "syna". -To dobrze, że nie miałeś okazji dłużej z nim pobyć, bo nie mówiłbyś teraz tego wszystkiego! - krzyknął nagle z niesamowitą werwą mężczyzna, całkiem zaskakując chłopaka. -Tego cholernego gówniarza zawsze wszędzie było pełno! Nigdy się nie zatrzymywał, ciągle gdzieś pędził, ciągle się z kimś spotykał, ciągle miewał spotkania! Kręcił się, jak smród po gaciach, odkąd tylko pamiętam! Co drugi dzień potrafił przygruchać sobie inną panienkę! Nigdy nie słuchał, kiedy próbowałem go opieprzyć za bycie idiotą! Było z nim więcej zmartwień, niż z jakimkolwiek innym szczeniakiem! - miotał z furią opinie na temat życia niedawno pogrzebanego Włocha. Z każdym zdaniem jednak po jego twarzy spływało więcej łez. -Ale dla mnie był moim ukochanym synem, jak cała reszta tych krnąbrnych gówniarzy! - trudno było opisać, jak wielką sympatię poczuł w tym momencie Naito względem Hariyamy. -Jesteś uczniem Matsu, tak? - spytał nagle wysoki facet, gdy tylko wykorzystał rękaw wypożyczonej za ciężkie pieniądze marynarki jako chusteczkę higieniczną.
-Hai! Mam na imię Naito - przytaknął "krzyżooki" z delikatnym uśmiechem, który poczciwy brodacz odwzajemnił.
-Z tobą też były same problemy... Twój Mentor wszystko mi opowiadał. Cholernie długo zajęło ci uświadomienie sobie, że byłeś i jesteś jednym z nas... Nie masz bladego pojęcia, jak potwornie się przejmował za każdym razem, kiedy coś ci się działo. Ciągle obwiniał za to siebie. Ciężko się nie zgodzić, bo stosował na tobie te same metody treningu, które ja stosowałem na nim... - rozgadał się Shigeru. -Nie myśl, że specjalnie nie przychodzi cię odwiedzać. Świadomość, że "przez niego" jeździsz na wózku musi być dla niego trudna. Mimo wszystko to on zapewnił ci opiekę... Nie wiń go za bycie takim samym durnym gnojem, jak reszta ferajny... - mimo określania swoich podwładnych w dość niekonwencjonalny sposób, w przypadku tego człowieka za każdym razem dało się słyszeć troskę i przywiązanie.
-Wiem, Shigeru-san. Matsu-san jest najlepszym Mentorem, jakiego znam - uśmiechnął się nastolatek, na co wielkolud wybuchł głośnym śmiechem.
-Tak uważasz? Gówno prawda! To zwyczajny kretyn, który szuka błędów we wszystkim, co robi, a potem czeka na to, by go usprawiedliwić! W dodatku, kiedy już spróbujesz, on upiera się przy swoim! Szału można dostać z tym zawszonym szczylem! W dodatku... Ech, nieważne, sam się przekonasz - mężczyzna uciął, gdy szatyn nagle zaczął się śmiać. -Zostałeś tutaj, by pocieszyć załamanego starucha... Dobry z ciebie chłopak! - rzucił nagle Naczelnik, poklepując o wiele niższego, siedzącego nastolatka po głowie. Rękę miał ciężką, oj miał! Jego "ojcowskie" klepnięcie przypominało uderzenie kopniętą przez kogoś piłką futbolową.
-Co się teraz stanie, Shigeru-san? Słyszałem... pewne plotki o tym, co stało się z Giovannim-sanem - zapytał po chwili ciszy Kurokawa.
-Będę z tobą szczery, mój chłopcze... Nie jestem w stanie powiedzieć, jak wiele posypie się głów - odpowiedział ze śmiertelną, przerażającą wręcz powagą mężczyzna, sprawiając, że gimnazjalista nerwowo przełknął ślinę. -No cóż... Pozwól, że odprowadzę cię do szpitala - zaproponował po chwili, o wiele bardziej pogodnie. Naito nie miał zamiaru oponować, bo nawet nie dano mu szansy. Muskularny rudowłosy pochwycił za rączki wózka inwalidzkiego i ruszył w dół wzgórza. Zrobił to tak gwałtownie, że przerażony drugoklasista ledwo zdołał przypiąć się pasami.
-"Marsowe Pola" - rzucił nagle Tenjiro, przerywając głuchą ciszę. On również miał na sobie garnitur, jednakże całkowicie biały. Tak nakazywała tradycja, albowiem medyk nie był w żaden sposób związany ze zmarłym. Kurokawa tego nie wiedział. Otrzymawszy czarny ubiór, nieświadomie udawał się na pogrzeb osoby, którą osobiście znał. Gdy tylko zbliżyli się, obywatel Akashimy zauważył prawdziwe tłumy ludności cywilnej, która oblegała otoczone metalowym ogrodzeniem wzgórze. Żadnego z nich nie wpuszczono na teren cmentarza. Jedynie członkowie Gwardii Madnessów oraz specjalnie uprzywilejowane osoby miały prawo tam wejść. Nikt jednak nie regulował tej zasady - każdy miał w sobie na tyle taktu i zrozumienia, by nie próbować złamać zasad.
-Sam zastanawiam się, dlaczego ludzie zaczęli tak to nazywać. Może po prostu potrzebowali trochę pompatyczności w pragmatycznym chowaniu swoich zmarłych? - dopiero teraz kontynuował brązowowłosy. Tłumy gapiów rozstępowały się przed nimi, niczym Morze Czerwone przed biblijnym Mojżeszem.
-Tenjiro-san... Kto umarł? - zapytał wreszcie gimnazjalista, nie mogąc dłużej znieść swojej niewiedzy ani panującej wokół atmosfery. Mężczyzna spojrzał na niego przelotnie, jakby zastanawiał się, czy udzielić odpowiedzi.
-Giovanni Boccia... - udzielił. Dziedzic Pierwszego Króla wytrzeszczył oczy, gwałtownie odwracając głowę w stronę popychającego go chirurga. Okularnik machnął głową, odradzając chłopakowi podjęcie tematu. Pobladły nastolatek przełknął ślinę, spoglądając przed siebie. Zaciskając oparte o kolana pięści, nie wierzył własnym uszom.
-Niemożliwe... Giovanni-san... Przecież jeszcze niedawno go widziałem. Jak to się stało? Dlaczego? - Naito zadrżał wyraźnie, trąc dolną szczękę o górną. Nie znał Włocha wystarczająco długo, lecz zdążył już się do niego przywiązać. Wspólne przeżycia bowiem łączyły ludzi lepiej, niż cokolwiek innego. Rozważny i sprytny zastępca Generała miał wiele okazji, by zaskarbić sobie szacunek młodzieńca, a także... jego przywiązanie.
Wózek przejechał przez metalową bramę, wjeżdżając na chodnik. Wszystkie groby miały czarny kolor. Wszystkie wykonano z podobnego, przypominającego mieszankę marmuru i stali materiału. Każdy napis na nagrobku wyryty został w ojczystym języku zmarłego. Jedna rzecz zastanawiała nastolatka, lecz nie miał odwagi zadać pytania.
-Dziwi cię idea pogrzebu, skoro "ciała Madnessów rozpadają się po śmierci"? - Tenjiro przejrzał go z niewysłowioną łatwością. Chłopak milczał. -"Pierwsza Pomoc Duchowa" wykonana na ciele zmarłego zabezpiecza jego ciało przed takim rozpadem - kontynuował mężczyzna. -Jednakże Giovanni zginął podczas walki. Co więcej, nie powiedział nikomu o tym, że opuszcza Miracle City, więc nie było przy nim sojuszników. Rozumiesz, do czego zmierzam, prawda? - posiadacz Przeklętych Oczu nie odpowiedział... ale rozumiał. Rozumiał doskonale, że to przeciwnik musiał ochronić Włocha przed zamienieniem się w pył. -Jego ciało specjalnie podrzucono do siedziby Gwardii Madnessów. Nasz wróg chciał nam pokazać, że się nas nie boją. Że nie muszą niczego ukrywać. Że mogą otwarcie z nami walczyć. I chyba wiemy, kto jest tym wrogiem... - lekarz zawiesił głos. Zbliżali się powoli do samego szczytu wzgórza, gdzie przeogromna liczba ludzi w garniturach kłębiła się w ciasnocie. -Śmierć nastąpiła poprzez przepalenie na wylot serca denata z pomocą wiązki świetlnej. Mamy pełne prawo, by przypuszczać... a być może otwarcie potwierdzić, kto dokonał zabójstwa. Bachir, przywódca Połykaczy Grzechów - na dźwięk tego imienia Kurokawa wytrzeszczył oczy. Tego się nie spodziewał. Nie wierzył w to. Mulat, którego poznał w żadnym stopniu nie wyglądał na kogoś, kto ot tak, bez powodu i bez namysłu zabiłby drugą osobę. Pogrzeb trwał już jakiś czas. Miyamoto zdołał przepchnąć siebie i swojego pacjenta przez ciżbę, stając na samym brzegu tłumu. W tym momencie drugoklasista doznał kolejnego szoku. W kryształowej, idealnie przezroczystej trumnie ujrzał znajomego mężczyznę. Wyglądał tak spokojnie, ubrany w czysty, piękny garnitur, białą koszulę, lakierki, czarny krawat... Nawet jego włosy zostały schludnie ułożone. Brakowało mu jedynie okularów. Gdyby Naito nie wiedział, że Włoch jest martwy, pomyślałby, że śpi. Widok zastępcy Generała w takiej sytuacji sprawił, że empatyczny nastolatek rozpłakał się. Szybko zasłonił oczy rękawem garnituru, przed czym lekarz w ogóle go nie powstrzymywał. Otwarte wieko przejrzystej trumny czekało na złożenie jej wewnątrz grobu, którego dwie połowy rozsunięte były na boki.
W tym momencie chłopak ujrzał zielonowłosego mężczyznę w garniturze, który wolnym krokiem podszedł do kryształowego pudła, klękając tuż przy nim. Zawsze pogodna i przeważnie uśmiechnięta twarz Kawasakiego teraz pozbawiona była wyrazu. Chłodna powaga zdawała się zatrzymywać w czasie lico Araba. Nie rozglądał się, nie zastanawiał się. Jego wzrok utkwił w martwym już przyjacielu, którego znał od tylu lat i u którego boku stoczył niezliczone ilości walk. Dłoń zastępcy Generała powędrowała do kieszeni marynarki, wyciągając z niego całkiem nowe okulary z czerwonymi oprawkami - takie same, jak te, które zwykł nosić Włoch. Matsu zdecydowanym ruchem założył je na nos niebieskowłosego, roniąc jedną, pojedynczą łzę, która spadła na jego zimny już policzek. Chwilę później dołączył do reszty. Kilka osób zbliżyło się do trumny, zamykając wieko i unosząc kryształowe pudło. Dwie z nich wzniosło je nad dziurę w ziemi. Trzecia wytworzyła pod nią swoistą płytę z mocy duchowej, na której postawiono "nowy dom" zmarłego. Płyta została opuszczona siłą woli na samo dno dołu. Dwie połowy grobu zaczęły zjeżdżać w swoją stronę, powoli blokując dostęp światła do kryształowego wieka. Znikąd zaczął grać Marsz Pogrzebowy. Dopiero w tym momencie... To również było tradycją. Symbolem. Symbolem, który mówił zmarłemu, że zebrani przy nim bliscy pójdą za nim. Że będą z nim nawet po jego śmierci i że on zawsze pozostanie w ich sercach.
Jedna osoba odznaczała się najbardziej ze wszystkich. Przed szereg wyszedł bowiem wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Marynarka garnituru była niedbale zarzucona na jego barki, a on sam krzyżował mocarne ręce na klatce piersiowej. Miał rude, kręcone włosy, które opadały na kark i ramiona. Z pewnością był już po 40-stce, co widać było na jego twarzy. Wielodniowy zarost obejmował podbródek i policzki mężczyzny. Zmarszczone czoło górowało nad pełnymi bólu, niebieskimi oczyma. Kurokawa nie widział twarzy brodatego faceta, lecz wzbudził on jego zainteresowanie.
-To Naczelnik Gwardii Madnessów, Hariyama Shigeru. Najprawdopodobniej to on, spośród wszystkich tu zebranych najbardziej przeżywa śmierć Giovanniego. Ten człowiek traktuje każdego podkomendnego, jak swoje własne dziecko. Z pewnością... jest mu trudno - wyjaśnił Miyamoto, dostrzegając ciekawość nastolatka.
-Hariyama Shigeru... Od samego początku stoi tak, jak posąg. Musi mieć naprawdę silną wolę, by do tej pory nie dać po sobie poznać, jak mocno to przeżywa... - jak w transie, nastolatek wyrzekł dokładnie to, co chodziło mu po głowie, zupełnie tego nie zauważając. Zorientował się dopiero po krótkiej chwili, spuszczając gwałtownie głowę. Miał nadzieję, że nikt poza chirurgiem go nie usłyszał.
-A może po prostu chce dbać o dobrą opinię? Skoro musi sprawować kontrolę nad tymi wszystkimi ludźmi, jest to bardzo prawdopodobne. Ja bym tak nie potrafił... - dokończył już w myślach obywatel Akashimy.
-Naprawdę tak uważasz? Może jednak przyjrzyj się dobrze... - odparł zagadkowo okularnik, niby przypadkiem prowadząc wózek w lewą stronę wzdłuż szeregu mniej lub bardziej rozczulonych nad ceremonią Madnessów. Dopiero teraz posiadacz Przeklętych Oczu mógł spojrzeć ukradkiem na twarz Naczelnika... ze zdziwieniem otwierając usta. Rysy twarzy muskularnego mężczyzny nie wygięły się nawet o milimetr. Ani jeden mięsień nie dawał po sobie poznać najmniejszego przejęcia całą sprawą. Lico Hariyamy było wręcz kamienne, niczym wykuty wieki temu posąg. Z całym tym wizerunkiem potwornie kontrastowały najprawdziwsze wodospady łez, które wypływały z obojętnych oczu, niczym u małego dziecka. Łzy mieszały się z wypływającą zawartością masywnego nosa, nie chcąc przestać płynąć. Niecodzienny widok wzbudził w Kurokawie prawdziwe współczucie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że nigdy w życiu nie widział tak bolesnego w wyglądzie płaczu. Tak cichego, tak skrytego... i na swój sposób nostalgicznego płaczu. W jednej chwili jakaś część młodzieńca zapałała szacunkiem do Naczelnika Gwardii. Tymczasem ogromny tłum zaczął schodzić w dół wzgórza. Rinji i Rikimaru zapewne nie zostali przepuszczeni nawet do środkowych warstw ciżby, więc gimnazjalista najzwyczajniej nie potrafił wypatrzeć ich w tłumie. Tak duża część zebranych miała bowiem czarne garnitury...
-Giovanni-san musiał być naprawdę popularny... Ciekawi mnie, czy jego przełożony również gdzieś tu był... Pewnie i tak nie byłbym w stanie go rozpoznać - pomyślał nastolatek, gdy na wzgórzu pozostał tylko rudowłosy mężczyzna, on i chirurg.
-Tenjiro-san... czy mógłbyś mnie tu zostawić? Sam trafię do szpitala, nie martw się o mnie - zapewnił nastolatek. Początkowo w brązowych oczach dało się ujrzeć zdziwienie, lecz prędko pojął on, o co chodzi jego pacjentowi.
-No cóż... Przygotuj się na wznowienie rehabilitacji, kiedy tylko wrócisz. Nie będziesz się opieprzać za moje pieniądze - rzucił na odchodne Miyamoto, nic sobie nie robiąc z tego, że sam nie tylko nie zapłacił ani grosza, lecz również dostawał sowite wynagrodzenie. Kiedy tylko lekarz zniknął, Naczelnik ociężale runął na kolana, opierając ręce o ziemie. Najwidoczniej był pewny, że na cmentarzu został tylko on. Kurokawa podjechał do niego cicho, nie afiszując się. Dopiero teraz mógł dokładnie dojrzeć kapiące na podłoże łzy przywódcy.
-Konnichiwa, Shigeru-san - odezwał się nagle chłopak, na co zdruzgotany rudowłosy objął go kątem oka. -Chciałem tylko powiedzieć, że... bardzo panu współczuję tego, co się stało - dodał po chwili, gdy odpowiedziała mu niezręczna cisza.
-TY mi współczujesz, mój chłopcze? - choć słowa niebieskookiego mogły wydawać się odrobinę nieprzyjazne, jego głos nie okazywał nawet najdrobniejszej zawiści. -Przecież też przyszedłeś tu w czarnych barwach, nieprawdaż? A może mój wzrok pogorszył się już do tego stopnia? - odparł mężczyzna z gorzkim uśmiechem na twarzy.
-Tak, ma pan rację... Giovanni-san był... naprawdę dobrym człowiekiem. Wiem, że brzmi to żałośnie, bo przecież praktycznie wcale nie miałem czasu, by go poznać, ale... miałem go wystarczająco, żeby przekonać się o jego wartości - chciał zabrzmieć dobrze. Chciał powiedzieć coś podnoszącego na duchu. Chciał werbalnie ukazać swoje własne uczucia w jak najlepszy sposób... a wyszło tak, jak zawsze.
-Wiem, chłopcze... - przytaknął Shigeru, podnosząc się z kolan. Rozczulony wzrok wbił się w wygrawerowane imię i nazwisko jego drogiego "syna". -To dobrze, że nie miałeś okazji dłużej z nim pobyć, bo nie mówiłbyś teraz tego wszystkiego! - krzyknął nagle z niesamowitą werwą mężczyzna, całkiem zaskakując chłopaka. -Tego cholernego gówniarza zawsze wszędzie było pełno! Nigdy się nie zatrzymywał, ciągle gdzieś pędził, ciągle się z kimś spotykał, ciągle miewał spotkania! Kręcił się, jak smród po gaciach, odkąd tylko pamiętam! Co drugi dzień potrafił przygruchać sobie inną panienkę! Nigdy nie słuchał, kiedy próbowałem go opieprzyć za bycie idiotą! Było z nim więcej zmartwień, niż z jakimkolwiek innym szczeniakiem! - miotał z furią opinie na temat życia niedawno pogrzebanego Włocha. Z każdym zdaniem jednak po jego twarzy spływało więcej łez. -Ale dla mnie był moim ukochanym synem, jak cała reszta tych krnąbrnych gówniarzy! - trudno było opisać, jak wielką sympatię poczuł w tym momencie Naito względem Hariyamy. -Jesteś uczniem Matsu, tak? - spytał nagle wysoki facet, gdy tylko wykorzystał rękaw wypożyczonej za ciężkie pieniądze marynarki jako chusteczkę higieniczną.
-Hai! Mam na imię Naito - przytaknął "krzyżooki" z delikatnym uśmiechem, który poczciwy brodacz odwzajemnił.
-Z tobą też były same problemy... Twój Mentor wszystko mi opowiadał. Cholernie długo zajęło ci uświadomienie sobie, że byłeś i jesteś jednym z nas... Nie masz bladego pojęcia, jak potwornie się przejmował za każdym razem, kiedy coś ci się działo. Ciągle obwiniał za to siebie. Ciężko się nie zgodzić, bo stosował na tobie te same metody treningu, które ja stosowałem na nim... - rozgadał się Shigeru. -Nie myśl, że specjalnie nie przychodzi cię odwiedzać. Świadomość, że "przez niego" jeździsz na wózku musi być dla niego trudna. Mimo wszystko to on zapewnił ci opiekę... Nie wiń go za bycie takim samym durnym gnojem, jak reszta ferajny... - mimo określania swoich podwładnych w dość niekonwencjonalny sposób, w przypadku tego człowieka za każdym razem dało się słyszeć troskę i przywiązanie.
-Wiem, Shigeru-san. Matsu-san jest najlepszym Mentorem, jakiego znam - uśmiechnął się nastolatek, na co wielkolud wybuchł głośnym śmiechem.
-Tak uważasz? Gówno prawda! To zwyczajny kretyn, który szuka błędów we wszystkim, co robi, a potem czeka na to, by go usprawiedliwić! W dodatku, kiedy już spróbujesz, on upiera się przy swoim! Szału można dostać z tym zawszonym szczylem! W dodatku... Ech, nieważne, sam się przekonasz - mężczyzna uciął, gdy szatyn nagle zaczął się śmiać. -Zostałeś tutaj, by pocieszyć załamanego starucha... Dobry z ciebie chłopak! - rzucił nagle Naczelnik, poklepując o wiele niższego, siedzącego nastolatka po głowie. Rękę miał ciężką, oj miał! Jego "ojcowskie" klepnięcie przypominało uderzenie kopniętą przez kogoś piłką futbolową.
-Co się teraz stanie, Shigeru-san? Słyszałem... pewne plotki o tym, co stało się z Giovannim-sanem - zapytał po chwili ciszy Kurokawa.
-Będę z tobą szczery, mój chłopcze... Nie jestem w stanie powiedzieć, jak wiele posypie się głów - odpowiedział ze śmiertelną, przerażającą wręcz powagą mężczyzna, sprawiając, że gimnazjalista nerwowo przełknął ślinę. -No cóż... Pozwól, że odprowadzę cię do szpitala - zaproponował po chwili, o wiele bardziej pogodnie. Naito nie miał zamiaru oponować, bo nawet nie dano mu szansy. Muskularny rudowłosy pochwycił za rączki wózka inwalidzkiego i ruszył w dół wzgórza. Zrobił to tak gwałtownie, że przerażony drugoklasista ledwo zdołał przypiąć się pasami.
Koniec Rozdziału 73
Następnym razem: Spotkanie tytanów
Nie będę znowu Cię chwalił za kolejny rozdział, ale po prostu ryczeć się zachciało ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Cieszę się niezmiernie, jeśli wywołałem w tobie takie emocje ^^ Również cię pozdrawiam ;)
Usuń