piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 74: Spotkanie tytanów

ROZDZIAŁ 74

     -Jak to "nie ma go", do diabła?! - ryknął jeden z 13 starców, z których każdy zasiadał we własnej ambonie okrągłego pomieszczenia. Na dole, na samym środku komnaty stał niewzruszony gniewem emeryta Matsu, który wyjątkowo chłodnym spojrzeniem przebiegł po otaczających go twarzach. Znajdowali się bowiem w wysokiej sali narad, osadzonej bezpośrednio za gabinetem Naczelnika Gwardii. Dwa boczne wejścia do niej prowadziły do dwóch osobnych korytarzy. Każda z 13 ambon zarezerwowana była przez jednego z ministrów Morriden, reprezentujących ludność cywilną i przez nią do swoich funkcji wybranych. Każdy z nich nosił na sobie szaty, przywodzące na myśl sędziowskie. Ich wersje łączyły jednak barwę niebieską z barwą białą.
-Powtórzę raz jeszcze, panie ministrze... - rzucił bez żadnego przejęcia Kawasaki, którego humor po pogrzebie najbliższego przyjaciela potrafił naprawdę dawać się we znaki. -Naczelnika Hariyamy NIE MA w jego gabinecie ANI w ogóle w siedzibie Gwardii. Wnoszę zatem o przełożenie narady na moment, w którym będzie on dostępny - w żaden sposób nie pozwalał na to, by wciągnięto go w rozmowę. Zdawał sobie sprawę, jak cwana potrafi być trzynastka starców, gdy chodzi o szeregi maleńkich omsknięć w czyjejś pracy.
-Czy ty sobie kpisz, szczeniaku?! Żadnego Generała nie ma na posterunku! Tylko i wyłącznie dlatego reprezentujesz Naczelnika w miejsce któregoś z nich! I wpadasz na doskonały pomysł, by powiedzieć nam, że Naczelnik po prostu gdzieś sobie poszedł?! - obruszył się natychmiast ten sam starzec, co wcześniej.
-Cieszę się, że wreszcie doszliśmy do porozumienia... - odparł Arab, na co pomarszczony minister poczerwieniał ze złości, przypominając teraz dorodnego, choć nieco sflaczałego pomidora.
-Zastępca Generała Zhanga, Giovanni Boccia, będący zarazem jednym z głównych finansistów gospodarczych Miracle City nie żyje! Tego nie można przełożyć! Ustalenie odpowiednich do podjęcia działań powinno być priorytetem, do diaska! Już wczoraj wieczorem Naczelnik Hariyama powinien otrzymać list z powiadomieniem o spotkaniu! - starzec kontynuował swoją tyradę i choć mógł mieć trochę racji, sposób jego wyrażania się oraz to, co powiedział ugodziły zielonowłosego, jak strzała.
-No właśnie... - zaczął ze zdecydowanie pogorszonym nastrojem zastępca Generała Noailles'a. -Gdyby faktycznie was to obchodziło, panowie ministrowie, nie zwoływalibyście zebrania kilka godzin po pogrzebie... Naprawdę dziwią się panowie, że Naczelnik zapewne nie przeczytał nawet listu, a jak zwykle wyrzucił go do śmieci? Zawsze tak robi, wbrew temu, co panowie sądzą. I skoro nie ma go dzisiaj tam, gdzie bywa dzień w dzień, musiało się wydarzyć coś szalenie ważnego. Z całym szacunkiem, lecz ludność cywilna nie posiada prawa wstępu do sali narad. Proszę o niezwłoczne jej opuszczenie. Żegnam panów i życzę miłego dnia - skwitował tak potwornie sztucznym i szyderczym uśmiechem, że zadziwiłby sam siebie, gdyby miał okazję go widzieć. Zakończywszy "obrady" wybrał jeden z dwóch korytarzy i udał się w swoją stronę.
-Cholerne małpy! Żaden z nich nie martwi się o nic innego, niż wsparcie ich interesów. Z drugiej strony mają też trochę racji... Nie mam bladego pojęcia, gdzie zniknął Naczelnik, ale coś mi mówi, że nie wróży to nic dobrego. Znając jego temperament, czekają nas trudne chwile. Gio... co ty mi chciałeś wtedy powiedzieć? Dlaczego wdałeś się w walkę z Połykaczami Grzechów? - zastanawiał się, gdy docierając do holu, ruszył w stronę gabinetu Generała Noailles'a. -Twoje klucze również zostały przez nich zabrane... Ewidentnie chcieli nam uprzykrzyć życie. W tym momencie tylko Naczelnik Hariyama jest w stanie wejść do każdego z gabinetów... - zauważył w duchu mężczyzna. W ten sposób funkcjonowała bowiem "dystrybucja" kluczy do najróżniejszych sekcji siedziby. W przypadku generalskich, ich trójka posiadała oryginalne, złote egzemplarze. Ich zastępcy mogli otrzymać własne tylko jako srebrne odlewy od oryginałów. Gdy zaś którykolwiek zastępca chciał otrzymać możliwość poruszania się po gabinecie nieswojego Generała, za zgodą jego zastępcy mógł wejść w posiadanie brązowego odlewu jego kopii. Reasumując więc, Giovanni miał na własność srebrną kopię klucza Generała Zhanga i brązową replikę klucza Kawasakiego. Ten system pozwalał drastycznie ograniczyć ilość osób, które mogły wchodzić do danego pomieszczenia oraz łatwo określić, jakiego rzędu był dany jego użytkownik. Miracle City rządziło się wieloma, często uznawanymi za dziwne, prawami. Fakt faktem jednak, to one właśnie sprawdzały się najlepiej ze wszystkich.
***
     -Chyba sobie kpisz... - rzucił sfrustrowany Tenjiro, chwilę wcześniej zabrany z sali i bardzo stanowczo poproszony o udanie się do innej. W pierwszym pustym gabinecie lekarskim czekał na niego praktycznie zmasakrowany Jean, który z rękami w kieszeniach nic sobie nie robił z własnych obrażeń. -Wóda przeżarła ci nerwy? Kazałem ci nie używać więcej Stylu Pijanego Mistrza, prawda? - zdenerwował się chirurg, z zażenowaniem zasłaniając blondyna gładką, czarną tablicą z matrycą kryształową. Gdy tylko przelał do niej odrobinę energii duchowej, okazało się, iż można ją wykorzystać do swoistego rentgena. Jedyną różnicą był zaś fakt, że ten rodzaj promieniowania pozwalał badać zarówno warstwę szkieletową, jak i mięśniową, czy też same organy. Przesuwając dłonią po ekranie, Miyamoto w mgnieniu oka sprawdził każdą z wyżej wymienionych.
-Daruj sobie... Jak niby mam walczyć bez tego, co? I jak to się właściwie stało, że gadasz do mnie, jak do śmiecia, chociaż jestem Generałem?! - zbulwersował się Francuz, wyciągając spod przedziurawionej, zakrwawionej kamizelki flaszkę 50-procentowej wódki. Już miał zamiar ją otworzyć, gdy niespodziewanie... znalazła się w ręku lekarza. Jego ruch był bowiem tak szybki, że nawet Noailles ledwo zdołał go dostrzec. Reszta potoczyła się równie szybko. Brązowowłosy bowiem jednym machnięciem kantem ręki... idealnie odciął gąsior pochwyconej przez siebie butelki, której to zawartość momentalnie wylał prosto na tors pacjenta. Krzyk bólu i rozpaczy wydarł się z ust Generała, gdy każda, najmniejsza nawet rana zaczęła piec i szczypać.
-Możesz sobie być nawet królową Anglii. Po pierwsze: nie ma chlania w szpitalu. Po drugie: z punktu widzenia osoby, która może ci zaszyć skalpel w żołądku, JESTEŚ śmieciem. Po trzecie: nie wykonuj gwałtownych ruchów, bo pogorszysz swoje obrażenia... - skomentował bez żadnego przejęcia okularnik.
-Jak mam nie wykonywać gwałtownych ruchów, skoro właśnie polałeś mi rany wódką?! MOJĄ wódką! - wydarł się Jean, jednak natychmiast syknął z bólu, momentalnie cichnąc.
-No właśnie... Wstrząs mózgu, pęknięcie kości jarzmowej, dwa złamane lewe żebra, najprawdziwsza dziura w klatce piersiowej, pęknięty praktycznie na pół mostek, 213 naciągniętych mięśni i 4 zerwane ścięgna. Oto pełen wykaz twoich obrażeń, z czego duża część jest TWOJĄ winą! Twój styl sprawia, że ciało ignoruje instynktownie tworzone granice w kontroli nad nim, przez co po każdej walce przychodzisz do mnie z rozerwaną połową ciała... Cały ufajdałeś się krwią, ledwo stoisz na nogach, a gdybyś spróbował podskoczyć, twój mostek rozszedłby się na boki. Wystarczy? - wygarnął mu rzeczowo i z satysfakcją Tenjiro, odsuwając tablicę na bok. Pijak nie wydawał się specjalnie poruszony, na co wskazywało jego dłubanie w uchu małym palcem.
-Nie pierdol, człowieku! Zawsze ta sama śpiewka. Jeśli chcesz, żebym przestał pić, lepiej od razu zakaż mi oddychać. Pozszywaj mi ścięgna tymi swoimi nitkami, daj jakieś stymulanty i samo przejdzie... - lekarz uśmiechnął się szeroko, mrużąc oczy i przekrzywiając na bok głowę. Dla pełnego kontrastu, na jego czole pojawiła się pulsująca żyłka.
-Wycięcie ci płuc to faktycznie kusząca oferta, ale mam lepszy plan. Uziemię cię w szpitalu na dwa, może trzy miesiące. Co ty na to? Mam rehabilitację na głowie, tobą zajmą się tradycyjni lekarze z tradycyjnymi metodami. Parę kilo gipsu, może jakaś uprząż stabilizująca... Zobaczymy. Przyślę kogoś do ciebie, trzymaj się! - chirurg pomachał wzburzonemu mężczyźnie na pożegnanie i ruszył w stronę drzwi. -Ach, przy okazji... Ani dziura w klacie, ani przepołowiony mostek NIE PRZEJDĄ same z siebie. Taki mały szczegół, może ci się przydać w przyszłości... - dodał jeszcze, po czym zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz, nadludzko szybkim ruchem wrzucając go do kieszeni przechodzącej pielęgniarki. Pogwizdując wesoło, raźnym krokiem udał się do sali, w której przebywał Naito.
***
     -Stój! Ani kroku dalej! Kim ty, kurwa, jesteś?! - krzyknął jeden z dwóch mężczyzn, pilnujących trzymetrowych, dwuskrzydłowych, okutych miedzią i bogato zdobionych drzwi do sali biesiadnej Połykaczy Grzechów. Tuż przed nimi stał bowiem Naczelnik Gwardii Madnessów we własnej osobie. Ubrany w czarne trapery, z zarzuconą na barki, jeansową kurtką i białym podkoszulkiem opuszczał zaciśnięte pięści ku dołowi. Niebieskooki mężczyzna w średnim wieku nie sprawiał wrażenia osoby, która miała ochotę na składanie jakichkolwiek wyjaśnień.
-Przepuśćcie mnie - powiedział krótko, ale bardzo stanowczo. Jego głęboki, potężny głos w specyficzny sposób zadzwonił w uszach strażników, z których jeden mimowolnie cofnął się o krok. Na jego twarzy pojawiły się kropelki potu. Jego towarzysz nie był jednak na tyle doświadczony, by wyczuć panującą wokół Hariyamy atmosferę.
-Spieprzaj, dziadu! Myślisz, że możesz sobie tak po prostu wleźć z butami do cudzego domu i panoszyć się, jak we własnym? Albo natychmiast stąd wypierdalasz, albo będziemy musieli... - w jednej chwili krzyczący nie był już w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Podłoga pod stopami Naczelnika zaczęła gwałtownie pękać. Jego ciało otoczyła przepotężna masa zielonej energii duchowej, która rozwiewała rude włosy i łopotała kurtką. Lico Shigeru wykrzywił grymas gniewu i dezaprobaty dla aroganckiego zachowania strażników.
-Zejdź mi z drogi... - jego głos odbił się echem we wszystkich pobliskich korytarzach. -Nie mam czasu miażdżyć kolejnych dwóch gówniarzy, którzy nie wiedzą, gdzie ich miejsce! - zacisnął jednocześnie zęby i pięści, a podmuch, który wydobywał się z płynącej wokół niego energii duchowej momentalnie przewrócił przerażonych mężczyzn. 
-Kto... Kto to, do diabła, jest? Nie mam nawet odwagi się podnieść... - przeszło przez myśl jednemu ze strażników, gdy Naczelnik Gwardii minął ich stanowczym krokiem. Dłonie niebieskookiego otoczyła energia duchowa. Każda z nich przystawiona została do jednego ze skrzydeł ciężkich, wielkich wrót. Momentalnie dwie fale uderzeniowe obiły się o drzwi, z monstrualną siłą wyrywając je razem z zawiasami i kawałkami cegieł. Śmiercionośny "ładunek", niczym wystrzelone pod wodą torpedy, rzucony został do przodu, przelatując idealnie przez centrum komnaty. Oczy zaskoczonych, niczego nie podejrzewających Połykaczy Grzechów skierowały się w stronę charyzmatycznego, rozgniewanego człowieka. Tymczasem wyrwane skrzydła drzwiowe skierowały się bezpośrednio w stronę siedzącego na tronie Bachira, na którego twarzy nie widać było nawet cienia zdziwienia. Momentalnie zamachnął się w lewo swą prawą dłonią, po czym smagnął nią powietrze, niczym biczem. Wzorcowy przykład emisji posłał silną falę uderzeniową w zbliżający się pocisk. Obie połowy wrót zostały dosłownie zmiecione i posłane w sam róg pomieszczenia, gdzie dosłownie wbiły się w ścianę, zawisając nad głowami Madnessów. 
-A więc jesteś... Mnie również przyszedłeś zabić, stary głupcze? - odezwał się ze stoickim spokojem białowłosy, wstając z miejsca i wolno ruszając naprzeciw rozwścieczonemu Naczelnikowi. Większość obecnych przy tym osób była niebywale zaskoczona tym, że ich przywódca zdecydował się na stojąco rozmawiać z kimkolwiek spośród wrogów. Wszyscy wiedzieli jednak bez ingerencji lidera, że nie wolno im się wtrącać.
-Najwyższy czas z tym skończyć, Bachir! To ciągnie się już zbyt długo! Nadeszła pora, by wreszcie sprowadzić na ziemię ciebie i twoją bandę nieokrzesanych szczeniaków! - wydarł się rudowłosy, czego skutkiem był wzrost intensywności otaczającej go aury, co skończyło się utworzeniem sporego krateru w podłodze. Ci, którzy nie byli rozgniewani i oburzeni słowami przywódcy nieprzyjaciela, truchleli w ciszy na widok jego mocy. 
-Co chcesz mi powiedzieć, zabójco tysięcy? Wyduś z siebie to, co ciśnie ci się na język! A może nie masz odwagi, by nazywać rzeczy po imieniu? Może wolisz po cichu odbierać życia setkom moich ludzi? - pewność siebie przemawiała przez mulata, który niewzruszenie, choć ironicznie naigrawał się ze swojego rozmówcy. Przywódcy dwóch wrogich sobie stron konfliktu zareagowali jednomyślnie, w tym samym momencie. Z gigantyczną siłą zderzyły się ich prawe pięści, niosąc swym kontaktem falę uderzeniową o takiej mocy, że momentalnie wybiła ona wszystkie szyby. Jej podmuch z łatwością odsunął usłane potrawami stoły wraz z siedzącymi na krzesłach Połykaczami Grzechów. Parę osób, które nie zdążyło złapać równowagi, runęło na podłogę razem ze swoim siedziskiem. Chwilowy kontakt najprawdziwszych tytanów wśród Madnessów zaowocował wybiciem w podłożu kilkumetrowego krateru o głębokości kilkudziesięciu centymetrów. Wciąż nie rozłączając swych pięści, linie wzroku dwóch liderów zjednały się.
-Bachir... z dniem dzisiejszym wypowiadamy wam wojnę - wycedził przez zęby rudowłosy, wciągając powietrze przez rozwarte nozdrza. -Pora dojść w końcu do ładu z wami wszystkimi... - dodał prędko, kątem oka spoglądając na zebranych.
-Naprawdę czujesz się na siłach po tym, co było? - spytał retorycznie mulat, zawczasu spodziewając się tego, co usłyszał. -Co z Połykaczami Grzechów, którzy zamieszkują Miracle City? - zadał kolejne pytanie, z całkowitą powagą i pozbawiony jakiejkolwiek ironii. Niebieskooki milczał przez kilka chwil. W jego wnętrzu walczyły ze sobą gniew i pragnienie zemsty oraz poczucie sprawiedliwości i własna duma.
-Banicja. W ciągu trzech godzin od obwieszczenia muszą zniknąć z miasta i terenów w promieniu dwóch kilometrów od niego. To ostatnia przysługa, jaką ode mnie otrzymujesz. Następnym razem spotkamy się na polu bitwy, a wtedy... zmiażdżę każdego bezużytecznego gnojka, którego poślesz przeciwko mym dzieciom - rozdzielili się z inicjatywy brodacza. Naczelnik ruszył w stronę otworu po wyrwanych drzwiach, nie oglądając się za siebie.
-Dobrze wiedzieć, że tym razem nie masz zamiaru zabijać tych, którzy na to nie zasługują! - krzyknął jeszcze za nim białowłosy. Shigeru przystanął na moment i już wydawało się, że odpowie gniewem, gdy nagle zdecydował się iść dalej. 
***
     -Cóż za bezczelność! Najpierw zbywa nas za pomocą jakiegoś niewychowanego brudasa, a teraz zwołuje całą radę w trybie natychmiastowym! - burzył się jeden z trzynastu siedzących w ambonach staruszków. Odziani w szaty przedstawiciele najdłużej żyjącej warstwy społeczeństwa przekrzykiwali się w swoich narzekaniach, niczym banda przedszkolaków. Jedyną różnicą był ich sposób wyrażania się, czy - nie zawsze - zasób słownictwa. Falę negatywnych opinii na temat własnej osoby przerwał dopiero wkraczający do okrągłej sali Naczelnik Gwardii, który to stanął na samym jej środku, mierząc ministrów dość chłodnym spojrzeniem. Irytował go fakt stawiania na równi z nim ludzi, którzy nigdy w życiu nie walczyli. Dysproporcja doświadczeń sprawiała, że żadna ze stron nie mogła wczuć się w sytuację innej.
-Zanim zaczniecie ponownie mieszać mnie z błotem, mam wam wszystkim coś do powiedzenia. Ogłaszam stan wojenny! - jeden z najbardziej wyłysiałych i najbardziej korpulentnych ministrów momentalnie wypluł wodę, którą akurat zwilżał gardło. Momentalnie w sali narad zapanowała najprawdziwsza wrzawa. Wszyscy mówili jednocześnie i to przeważnie dokładnie to samo, zmieniając tylko użyte w wypowiedzi słowa.
-Chyba sobie kpisz, Hariyama! Jaka wojna, do diaska? Nie możesz sobie tak po prostu doprowadzać do konfliktu zbrojnego! Bez złamania postanowień paktu o nieagresji przez którąkolwiek ze stron, twoja decyzja będzie uznana za... - mordercze spojrzenie niebieskich oczu w jednej chwili uciszyło Ministra Zdrowia.
-Śmiecie mnie pouczać, absolutnie o niczym nie wiedząc? Giovanni, którego dziś pogrzebaliśmy... a na którego pogrzebie nie było żadnego z was, choć każdy miał pełne prawo do wejścia na cmentarz... został zamordowany przez przywódcę Połykaczy Grzechów! Jeśli to nie jest dla was złamaniem paktu, to ja pierdolę wasze cholerne papiery! - obruszył się Shigeru. Fakt, iż utrzymał na wodzy swą energię duchową był prawdziwym cudem. Mało kto wierzył, że cud ten powtórzy się drugi raz z rzędu.
-Z powodu śmierci jednego człowieka chcesz doprowadzić do wojny?! Zgadzam się, jego strata mocno godzi w interesy całej społeczności, ale to nie powód do użycia tak drastycznych środków! Zdajesz sobie sprawę, jak wielkim marnotrawstwem pieniędzy, zasobów i ludzi będzie konflikt na taką skalę?! - reprymenda Ministra Przemysłu została przerwana przez gwałtowny ruch kantu dłoni Naczelnika, który to ruch dosłownie przerąbał na pół ambonę, w której siedział staruszek, nie czyniąc mu jednak żadnej krzywdy.
-Skończ pierdolić! To nie ja siedziałem na dupie w luksusowej komnacie klasztoru Niebiańskich Rycerzy, gdy trwała ostatnia wojna! To nie ja posuwałem sobie młódki w zamian za pozwolenie im na zamieszkanie w godziwych warunkach! Jeśli którykolwiek z was uważa, że czynię źle, niech spróbuje mnie powstrzymać! Ani Niebiańscy Rycerze, ani król Morriden nie zanegują moich decyzji, więc nikt wam nie pozostaje! Nie daruję nikomu, kto ośmieli się podnieść rękę na moją rodzinę! - tą jedną, jakże charyzmatyczną wypowiedzią uciszył jednocześnie całą trzynastkę niebywale zrzędliwych, samolubnych i krnąbrnych starców. Ministrowie przez kilkanaście sekund wymieniali porozumiewawcze, nerwowe spojrzenia.
-Stan wojenny zostanie wprowadzony w ciągu piętnastu minut. Co dalej? - zapytał Minister Obrony Narodowej.
-Zająć się przywróceniem wszystkich schronów do stanu używalności. Powiadomić o zaistniałej sytuacji zarówno Rycerzy, jak i Jego Królewską Mość. Zawiesić misję Generała Zhanga bezpośrednio po ukończeniu drugiego etapu i... uwolnić Generała Carvera! - kolejni starsi brali na siebie następujące po sobie zadania, by w jednej chwili zachłysnąć się powietrzem z synchronizacją, która być może byłaby zabawna, gdyby nie powaga sytuacji. Każdy z ministrów pobladł w jednej chwili, wielu zadrżało na samą myśl o ostatnim żądaniu. Ktoś usilnie próbował otworzyć pudełko leków na nadciśnienie. Jeden ze staruszków prawie zemdlał z nadmiaru stresu.
-Nie! Tego jedno nie możemy zrobić! Zgubiłeś rozum?! Naprawdę chcesz wypuścić tego potwora na wolność? Zgłaszam stanowczy sprzeciw! - rzucił zaraz Minister Zdrowia, a cała reszta poparła go momentalnie, wznosząc do góry swe dłonie.
-Do diabła... - westchnął cicho Naczelnik Gwardii, nabierając świeżego powietrza. -Żadnego z was nie zapytałem o zdanie! Otrzymaliście polecenie i macie je wykonać! Jeśli nie macie bladego pojęcia o tym, co się dzieje, nie mam zamiaru nawet słuchać waszych pieprzonych sprzeciwów! - rada ewidentnie nie była zadowolona z tego, co usłyszała. Zdawało się, że wszyscy zastanawiali się, czy bardziej obawiają się spełnienia żądania, czy też jego zignorowania.
-Dyrektor więzienia z całą pewnością się na to nie zgodzi! On już w żaden sposób nie podlega twojej woli, a Rycerze zajmują w konflikcie pozycję strony neutralnej, więc z pewnością ci nie pomogą! - wyjaśnił Minister Przemysłu, a inni pokiwali za nim głowami. Hariyama prychnął ze wzgardą, po czym zaśmiał się bez oznak zniechęcenia.
-A kto mu każe, co? To Carver ma otrzymać rozkaz, nikt inny! Jeśli dyrektor sądzi, że będzie w stanie go powstrzymać, gdy wokół rozszaleje wojna, to grubo się myli! - dogłębnie przerażeni ministrowie stracili resztki nadziei. W mgnieniu oka zaczęli przerzucać między sobą obowiązek wysłania odpowiedniego żądania.

Koniec Rozdziału 74
Koniec arcu nr. 5: Preludium Wojny
Następnym razem: Wróg u bram

2 komentarze:

  1. Ale wspaniały rozdział! Nawet nie zauważyłem kiedy go wchłonąłem!
    Powinienem podsumować ten cholernie drugi arc, ale brak mi słów. Uwielbiam konflikty zbrojne w komiksach, więc na pewno kolejny arc przypadnie mi do gustu.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie ^^ Lubię widzieć, że moim czytelnikom spodobał się rozdział, przy którego pisaniu naprawdę dobrze się bawiłem ;) Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się na przebiegu wojny ^^

      Usuń