ROZDZIAŁ 75
Czarne włosy Kurokawy urosły już do tego stopnia, że grzywka zasłaniała mu oczy. Grube pukle całkowicie zakrywały kark, czy uszy. Wyglądał przez to trochę dziko, lecz nadawało mu to swoistego charakteru. Tym bardziej wtedy, gdy całym sobą poświęcał się rehabilitacji. Dzień w dzień wstrzykiwano mu odpowiednie stymulanty, które wspomagały regenerację nerwów w nogach chłopaka. Za każdym razem ćwiczył do upadłego swoje ręce i z coraz lepszym skutkiem polepszał reakcję dolnych kończyn na bodźce. Choć minęło już dużo czasu, nastolatek nie stracił ani odrobiny swojej determinacji. Za wszelką cenę chciał znów posiąść umiejętność chodzenia. Jego ramiona wyglądały znacznie lepiej, niż na początku. Tkanka mięśniowa nie była może gruba na dziesięć centymetrów, lecz o wiele bardziej wzmocniona i zarysowana względem skóry.
"Krzyżooki" wykonywał kolejne powtórzenia w podciąganiu się na drążku... wciąż przyczepiony do wózka. Zapiąwszy bowiem pas, znacznie zwiększył trudność swojego treningu, co w ogóle mu nie przeszkadzało. Nawet z dodatkowym balastem dawał radę podnieść się kilkadziesiąt razy, nim upadł... a gdy upadał, lądował na kołach, nie czyniąc sobie żadnej krzywdy. Tenjiro z lekką satysfakcją przyglądał się temu wszystkiemu, widząc, jak rzadko musiał interweniować. Gimnazjalista nigdy nie kończył jednak na drążku. Huśtając kilka razy górnymi częściami ciała, przewracał siebie razem z wózkiem... stając na rękach. Bez żadnego trudu robił na nich pompki pomimo znacznie zwiększonego ciężaru, czy też chodził w takiej pozycji po sali.
-Robisz nieludzko szybkie postępy... Czy może to mieć jakiś związek z Pierwszym Królem? Odkąd posiadłeś fragment jego duszy, wszystko jest możliwe. Nie od dziś wiadomo, jak wiele byli w stanie uczynić Królowie w stosunku do dzisiejszych Madnessów... - pomyślał Miyamoto zanim pacjent zdążył "podejść" w jego stronę.
Drugoklasista oparł się rękoma o dwie równoległe do siebie barierki, podczas gdy chirurg zajmował się założeniem na niego uprzęży, przypominającej odrobinę wspinaczkową. Przez kilka minut przyklejał do skóry Naito kolejne przyssawkowate przekaźniki, które długimi kablami ciągnęły się do trzonu całego urządzenia. W ciągu kilku chwil swoisty wysięgnik poderwał chłopaka do góry, by jego stopy znajdowały się parę centymetrów nad niewielką bieżnią. W tym właśnie momencie przez kable zaczęły przechodzić delikatne, nadchodzące falami ładunki elektryczne. Ich celem było pobudzenie całości układu nerwowego, włączając w to świeżo dobudowany fragment.
-Dobrze, posłuchaj. Teraz powoli cię opuszczę, żebyś nogami dotykał bieżni. Później będę zniżał pułap uprzęży o kolejne milimetry. Zobaczymy, czy jesteś już w stanie w ogóle ustać na nogach... - polecił okularnik, pilotem wymuszając na sprzęcie ruch w stronę ziemi. Wtem jednak, w ostatnim momencie Kurokawa momentalnie puścił obydwie barierki, rozkładając ręce w specyficzny sposób, który miał mu pomóc w złapaniu równowagi. Tenjiro, który nie zdążył na to zareagować, czekał na przewidziany przez niego upadek nastolatka, lecz ten... utrzymał się na nogach. Co prawda były one idealnie wyprostowane i okropnie się trzęsły... jednak zdołał wytrwać w tym stanie przez kilka sekund nim runął ku upadkowi. Nie uderzył jednak o podłogę, gdyż w tym momencie sprzęt terapeutyczny uniósł go ponownie w górę.
-Jesteś takim samym idiotą, jak zagipsowany pijak z sali obok... - mruknął z irytacją okularnik, by zaraz niezauważalnie odwzajemnić szeroki uśmiech na twarzy szatyna. Choć spocony i zdyszany, ewidentnie czuł przejmującą euforię...
***
W sali biesiadnej Połykaczy Grzechów, teraz zalanej mrokiem pozostał już tylko siedzący na swoim tronie Bachir oraz stojąca przed nim kobieta o długich, prostych, białych włosach. Przerzucona na lewą stronę grzywka wystawała spod szerokiego, postrzępionego i całkiem wysokiego kapelusza, wymiętego oraz skręconego tak, że naprawdę przypominał własność wiedźmy. Blada cera kobiety kontrastowała z jej błyszczącymi, czerwonymi oczyma, obleczonymi czarnym cieniem. Przedstawicielka płci pięknej nie była szczególnie wysoka, lecz bardzo zgrabna mimo drobnej budowy ciała. Miała na sobie czarną, sięgającą przed kolana sukienkę, rozszerzającą się poniżej pasa. Widać w niej było różnorakie koronki i falbanki o fioletowej barwie i praktycznie okrągłe bufory materiału na samych barkach białowłosej. Miała na sobie sięgające przed łokcie, delikatne rękawiczki, wykonane z miejscami prześwitującego materiału oraz sznurowane na całej długości i wzbogacone srebrnymi klamrami kozaki, nie dochodzące do kolan. Kobieta była całkiem zjawiskowa... na swój niebywale mroczny sposób.
-Jestem, Bachir-sama - białowłosa dygnęła z szacunkiem. Nawet jej głos mógł napawać prawdziwym przerażeniem tych, którzy go słyszeli.
-Lisa... wiesz, po co cię wezwałem? - odezwał się złotooki zimnym, beznamiętnym głosem. Tym razem jednak było w nim coś... innego. Ewidentnie coś trapiło przywódcę Połykaczy Grzechów. Ewidentnie w samotności zmagał się z nałożonym na siebie jarzmem.
-Nie, panie, lecz zamieniam się w słuch - odparła czerwonooka. Jej małe, wąskie usta rozwarły się delikatnie.
-Teraz, gdy nie ma z nami Thomasa, pozostało nam jedynie trzech ludzi na jego poziomie. Ty, Faust i Sionis jesteście w tej chwili naszymi asami w rękawie. Tylko dwójkę z was mogę jednak puścić na front. Wśród nas są bowiem również dzieci, które będą musiały tutaj zostać. Nie mogę ślepo wierzyć w to, że ludzie z szarego tłumu będą w stanie je ochronić w razie ofensywy. Właśnie dlatego chcę, byś została tutaj wraz ze zwykłymi żołnierzami. Wszyscy tutaj będą pod twoimi rozkazami, gdy rozpocznę wymarsz - bystry umysł mulata kazał mu przygotować się na najgorsze. Nie wiedział, czy jakikolwiek atak z zaskoczenia w ogóle nastąpi, jednak nie chciał ryzykować. Wolał być przygotowanym na każdą ewentualność... nawet kosztem siły bojowej regularnego wojska.
-Co tylko rozkażesz, panie. Żadnemu z tych dzieci nie spadnie ani jeden włos z głowy. Szczególnie Legato... - zgodziła się posłusznie Lisa, spoglądając w oczy mężczyzny. Poniekąd nauczyła się już rozumieć jego zachowania i rozterki. Doskonale zdawała sobie sprawę, w jak trudnej sytuacji się znajdował i znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, iż ma on zamiar poradzić sobie ze wszystkim sam.
***
Już od dawna nie towarzyszyły mu tak silne emocje. Rikimaru praktycznie wybiegł ze swojego dojo w standardowym ubiorze i z kataną przy boku. Nawet on nie był w stanie ukryć swojego przejęcia pod wpływem tego, co mówiło się w mieście. Przebijając się przez tłumy ludzi, gwałtownie parł przed siebie, w stronę bramy.
-Mistrz wraca do Miracle City... Na pewno wezwano go w sprawie wojny. Zmuszono go do powrotu z tak poważnej misji... Kiedy ostatnio się z nim widziałem, miał za zadanie wybić wszystkich Spaczonych na terenie Teksasu, Oklahomy i Nowego Meksyku. Tylko jemu można było powierzyć coś takiego - nie trudno było się domyślić, jak wielkim szacunkiem czerwonowłosy darzył swojego Mentora. W porównaniu z tym, jak sceptycznie spoglądał na wszystkich innych ludzi, mistrz szermierza potrafił momentalnie zmienić jego nastawienie na bardziej "ludzkie". W tamtym czasie niewielu zdawało sobie sprawę z tego, co zaszło pomiędzy nimi oraz z tego, kim w ogóle był "jednooki". Ten z kolei wcale nie próbował afiszować się ze swoją przeszłością. Nie tylko dlatego, że mu tego zakazano. Po prostu nie chciał jeszcze raz narobić sobie kłopotów.
Gdy z oddali ujrzał ogromną bramę i jeszcze większy tłum ludzi przed nią, jego zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Zamiast przepychać się przez ciżbę, wolał po prostu cierpliwie poczekać z boku, nasłuchując krzyków ludu i próbując wyłapać coś, co dotyczyło jego Mentora. Na pierwszą wzmiankę nie musiał długo czekać.
-Jest tutaj! Generał Zhang! - krzyknął któryś z rozentuzjazmowanych obywateli. Gwar nasilił się jeszcze bardziej. Niektórzy po prostu chcieli zobaczyć jednego z najsilniejszych Madnessów w Gwardii. Inni z kolei czuli ulgę, że ten człowiek będzie na linii frontu podczas szykującej się ofensywy Połykaczy Grzechów. Jeszcze inni po prostu przyszli za dwoma poprzednimi grupami. Z tego, co złotooki zdążył wywnioskować, Generał nie miał chyba zamiaru wdawać się w jakiekolwiek interakcje z gapiami. Jakby nigdy nic, przecisnął się między nimi, wychodząc z tłumu... i stając bezpośrednio przed oniemiałym szermierzem.
-Mistrzu... - wydukał nastolatek, po czym momentalnie skłonił się do pasa w iście samurajskim stylu. Mężczyzna spojrzał na niego z cieniem uśmiechu.
Z tego, co dało się wywnioskować, Tao Zhang musiał być bardzo szczupły. Z pewnością za to wzrostem deklasował wielu zebranych pod bramą ludzi. Chińczyk miał długie i proste, całkowicie czarne włosy. Towarzyszył mu również parodniowy, dodający charakteru zarost. Nawet oczy szatyna były stosunkowo ciemne, przez co ledwo dało się odróżnić tęczówkę od źrenicy. Mężczyzna miał na sobie czarną, powiewającą na wietrze opończę, której kołnierz zapięty został złotą klamrą w kształcie deltoidu. Lewa strona wierzchniego odzienia posiadała długie wcięcie, by w żaden sposób nie krępować ruchów Generała. Szermierz z niepokojem zauważył jednak, jak bardzo wycieńczony jest Tao. Podkrążone oczy i pobladła cera wskazywały na nieludzkie wręcz zmęczenie.
-Ohayo, Rikimaru - mężczyzna uśmiechnął się gorzko, ledwo stąpając przed siebie. Nie budził już tej niesamowitej aury, która zwykle go otaczała. Złotooki przełknął ślinę, nie mogąc sobie wyobrazić, przez co musiał przejść jego Mentor. -Mam nadzieję, że nie zaniedbywałeś treningów pod moją nieobecność? - zapytał jakby nigdy nic czarnowłosy.
-Oczywiście, że nie, mistrzu. Dobrze się czujesz? - nikt, kto znał Rikimaru nie potrafił go sobie wyobrazić jako osobę, która troszczyła się o innych. W tym momencie jednak mina i ton głosu nastolatka zdradzały wszystko to, czego nikt inny poza Generałem się po nim nie spodziewał.
-Nie martw się, nic mi nie... - Chińczyk niespodziewanie zatoczył się, prawie upadając. Młody szermierz z przerażeniem rzucił się w jego stronę, podpierając go własnym ciałem. W tym momencie jednak ogarnęły go złe przeczucia, których pochodzenia nie był w stanie wyjaśnić. Tracąc równowagę, Zhang wypuścił trzymany pod pachą, podłużny pakunek, owinięty płótnem. Paczka upadła na ziemię, minimalnie odsłaniając swoją zawartość. Złotooki bez zastanowienia kucnął przed nią, chcąc ponownie wręczyć ją swemu mistrzowi. Gdy jednak niechcący zajrzał przez szczelinę w obwoju... zamarł całkowicie. Przez chwilę miał wrażenie, że jego serce wyskoczy z piersi. Pierwszy raz w życiu ogarnęło go tak wielkie przerażenie, że nie mógł nawet wydobyć z siebie słowa.
-Cii, ani słowa... - przykazał mu cicho Generał, zabierając mu zwitek sprzed nosa i raz jeszcze chowając go pod połami opończy. -Nie martw się o mnie, Rikimaru. Nic mi nie będzie. Bardzo się cieszę, że znów mogę cię zobaczyć, ale muszę się spieszyć. Zobaczymy się później, dobrze? Proszę cię, wracaj do dojo. Później... Później ci wszystko wytłumaczę - powiedział cicho, kucając przed nastolatkiem, który z niechęcią kiwnął głową. Inaczej wyobrażał sobie ponowne spotkanie z mistrzem, lecz nie próbował mu się sprzeciwiać. A już po chwili Tao ruszył przed siebie, pozostawiając wstrząśniętego podopiecznego w tym samym miejscu.
***
Prywatna komnata Bachira przypominała swoim wystrojem mieszkania najbogatszych szejków arabskich. Pomarańczowa pościel na wielkim, miękkim łożu z baldachimem. Duże, osłonięte jedwabną zasłoną okno. Majaczące w dalszej części pomieszczenia biurko oraz kominem na kryształy z energii duchowej. Ogromne lustro na drzwiach równie wielkiej garderoby, wypełnionej przez bogato zdobione szaty. Gdzieniegdzie wisiały ludowe talizmany voodoo, podłogę okrywały perskie dywany, każdy mebel wykonano z najtrudniej dostępnych i najtrwalszych gatunków drewna. Tak wielkim przepychem charakteryzował się osobisty azyl białowłosego... w którym tej nocy nie był on sam.
Siedział bez butów na łożu, opierając bose stopy o dywan. Czarny, futrzany płaszcz rzucony został na oparcie pobliskiego fotela. Tuż przed mężczyzną stała już w samej bieliźnie czerwonooka Lisa. Mulat gwałtownie rozwiązywał pozostawiony na kobiecie czarny gorset, który po kilku chwilach siłowania się opadł na podłogę, uwalniając jędrne piersi białowłosej. Bachir gwałtownie objął kochankę, przyciągając ją do siebie. Jego twarz utknęła w dolinie pomiędzy jej bliźniaczymi walorami kobiecości. Poza oblewającą jej twarz czerwienią, nieprzyjemny grymas wykrzywił wąskie usta Lisy. Przywódca Połykaczy Grzechów nie był już bowiem tak delikatny i subtelny, jak zazwyczaj. Tym razem nie pozwalał mu na to stres. Kobieta czuła to, doskonale o tym wiedziała, gdy oplatała ramionami kark złotookiego. Wielbiła tego człowieka ponad wszystko na świecie. By mu pomóc, by móc mu ulżyć przychodziła do jego komnat. Chciała dotrzymać mu towarzystwa. Chciała go wesprzeć. Chciała, by nie był sam... i podświadomie również tego pragnęła. Pragnęła pozbyć się uczucia samotności. Swego rodzaju żal ogarniał ją, gdy po raz pierwszy widziała mężczyznę w takim stanie.
Jęknęła cicho, przygryzając wargę, gdy białowłosy przygryzł zębami jej lewy sutek. Walczyła sama z sobą. Przemożna chęć pogrążenia się w zapomnieniu walczyła z troską o tego człowieka. O osobę tak niezwykłą, że przyciągała ze sobą setki ludzi o całkowicie sprzecznych charakterach. Chuć wygrała tę bitwę, gdy mulat z rozmachem uniósł partnerkę, rzucając ją na łóżko i lądując na niej. Ręce oparł o tapczan po obu stronach głowy Lisy. Jej białe włosy rozlały się po pomarańczowej pościeli. Przez kilka chwil wpatrywał się w jej oczy, by zatopić swoje usta w jej usta. Jedna z jego dłoni gwałtownie rozerwała ostatni fragment dolnej części garderoby. Nie myślał już o niczym. Chciał ochłonąć. Chciał się wyłączyć. Relacje, które łączyły go z czerwonooką trudno było opisać nawet w pięciotomowej sadze książkowej. Lider Połykaczy Grzechów dobrze o tym wiedział, gdy jego spodnie wylądowały na dywanie. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, gdy jego silna, lewa dłoń ujęła prawą pierś kobiety. Podświadomie zastanawiał się, co tak naprawdę do niej czuł, gdy prawą ręką przejeżdżał po jej udzie.
Byli cisi. Poza ciężkimi oddechami, wzbogaconymi spływającym po nagich ciałach potem i coraz częstszymi, choć bynajmniej nie nachalnymi jękami Lisy, nie porozumiewali się w żaden sposób. Przemawiały ich czyny i ruchy. Przemawiał sam przez siebie fakt, że za każdym razem Bachir zagłębiał się w swej wybrance z identycznym zapałem. Z identyczną aurą, tworząc identyczną atmosferę. Tylko teraz... Tylko teraz było inaczej. Tylko teraz białowłosa nie czuła się tak komfortowo, jak zawsze. Tylko teraz nie była w stanie całkiem odpłynąć. Tylko teraz prosta, nie wymagająca słów gra pożądania i pasji nie umiała przesłonić jej świata rzeczywistego. Tylko teraz roniła łzy, wbijając pomalowane na czarno paznokcie w plecy kochanka... Źle się czuła z tym, że nie mogła pomóc mężczyźnie złagodzić jego cierpienia. Czuła się źle, bo miała wrażenie, że jakiekolwiek by one nie były, jego uczucia co do niej słabną. Ale mimo wszystko ona i tylko ona była z nim prawie każdej nocy. Ona i tylko ona dostąpiła tego zaszczytu, mogąc poznać prawdziwe oblicze przywódcy. Ona i tylko ona... była matką jego dziecka, niezależnie od tego, co miałoby się stać.
***
Gdy otworzyła czerwone oczy, leżeli pod kołdrą. Czuła jego dłoń na swoim pośladku i jego oddech na swojej twarzy. Jeszcze spał. Wyczuła to. Mogła w ukryciu przyjrzeć się temu, który to zaraz miał ruszyć tam, skąd mógł już nie wrócić. Nawet niewinne, uśpione oblicze złotookiego ukazywało jego wielkość. Ukazywało, że nie jest on zwykłym człowiekiem i nigdy nim nie był. Lisa jeszcze tylko na chwilę wtuliła twarz w jego umięśnioną klatkę piersiową, po czym złożywszy delikatny pocałunek na ustach mężczyzny, wysunęła się spod kołdry, by móc zająć się standardowymi, porannymi czynnościami.
***
Sala biesiadna wyglądała całkowicie inaczej, gdy obydwa ogromne stoły były puste. Dwustu najsilniejszych Połykaczy Grzechów, którzy mieli prawo zajmować dwieście miejsc stało w równych szeregach na środku pomieszczenia, spoglądając na siedzącego na tronie Bachira. Obok mężczyzny wiernie stała białowłosa kobieta. Co bardziej obyci członkowie społeczności pojęli już, że jedna z najpotężniejszych członkiń nie weźmie udziału w żadnej z bitew. Niektórych to martwiło, innych - jak stojącego w pierwszym rzędzie Naizo - cieszyło.
-Więcej zabawy dla mnie... - pomyślał, chichocząc pod nosem. Jego chichot przerwało dopiero powstanie przywódcy. Wszyscy zamilkli wtedy, oczekując jego słów. Napięcie wzrosło diametralnie, gdy uniósł on rękę, w której znajdował medalik w kształcie krzyża, należący wcześniej do martwego już Thomasa.
-Przyjaciele! Dziś idziemy na wojnę! Policzcie proszę, ilu z was tu zebranych stało w tym samym miejscu, gdy mój ojciec prowadził was na poprzednią! Jak wielu z nich odebrali nam ci, którzy nas tu zepchnęli? Jak wielu naszych ojców, braci, sióstr i matek poległo, by wywalczyć dla nas prawdziwą wolność? A co ważniejsze... Jak wielu z was widzi jakąkolwiek prawdziwą wolność dla nas wszystkich? Słucham was! Kto z was czuje, że potraktowano nas godziwie? Kto z was widzi, że naprawdę żyliśmy w czasach pokoju? Niech te osoby wystąpią z szeregów! - nikt się nie poruszył. Słowa Bachira tylko potwierdzały, jak ogromną charyzmą dysponuje. Jak wielu ludzi jest gotowych pójść za nim w ogień. -Nie widzę tu takich! Dlatego zadam wam inne pytanie! Jakim prawem ten cały "pokój", który rzucono nam w twarz, jak kość dla psa, odebrał nam tak wielu ludzi? To nie jest pokój! Dziś idziemy w pole po to, by nauczyć Gwardię Madnessów, jaka jest definicja pokoju! Niektórzy z nas nie doczekali tego dnia! Niektórzy z nas polegli wcześniej, z uśmiechem na ustach wiedząc o tym, kim byli! To nie tak, że ich tu nie ma! Są tu! Stoją obok nas, choć ich nie widzimy! Patrzą na nas i słuchają nas! Żyją w nas i będą żyć w naszych dzieciach! Będą żyć tak, jak dziś żyją nasi wrogowie! Zgadzacie się ze mną? - gwałtowny, chóralny ryk dwóch setek mężczyzn i kobiet rozdarł powietrze jako znak aprobaty dla podniosłej mowy Bachira. Przywódca Połykaczy Grzechów w pompatyczny sposób założył na szyję srebrny krzyż poległego Riddlera.
-Oni myślą, że mogą nas pokonać! Że mogą nas zniszczyć! Na myśleniu się skończy! Nie zniżymy się do ich poziomu, nie otoczymy ich, nie będziemy palić wiosek! Zakończymy wszystko jedną bitwą! Idziemy na Miracle City, przejmując każde miasto, które napotkamy po drodze! Nasi bracia i nasze siostry potrzebują pomocy! Pozwólmy spocząć w pokoju poległym i pozwólmy żyć tym, których kochamy! Już niedługo przypomnimy królowi, Rycerzom, czy Gwardii, jak wielkim błędem było pozbawienie nas godności! Dziś bowiem pojmą, że żadna siła nie odbierze nam nadziei! - zakończył białowłosy, porywając cały tłum w niekończącym się, gotowym do boju ryku.
Koniec Rozdziału 75
Początek arcu nr. 6: II Wojna Ideałów
Następnym razem: Walki nastąpił czas
No i się zaczęło. Szanse Miracle City wydają mi się większe, bo w końcu Thomas is dead, ale nie wiemy jeszcze jak potężni są Połykacze, więc może być ciekawie. Liczę na porządną wojnę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz ;) I że uda mi się ciebie parę razy zaskoczyć ^^
Usuń