ROZDZIAŁ 163
Zwycięstwo Hachimaru nad Salvadorem zamknęło wszystko. Choć walki w G3 wznowiono po kilkugodzinnych pracach nad naprawieniem areny, nikt już nie miał wątpliwości, kto jako ostatni awansuje do wielkiego finału. Tajemniczy dżudoka okazał się być niemożliwym do zatrzymania przez przeciętnych zawodników, a prawdziwie utalentowani Madnessi albo znajdowali się w innych grupach, albo zostali już przez niego pokonani. Ostatni pojedynek dobiegł końca około godziny 18. Wtedy to właśnie Joseph Fletcher oznajmił wszem i wobec, że ostateczne starcie rozpocznie się punktualnie o północy i że właśnie wtedy okaże się, kto zostanie nowym czempionem. Dla wielu pozostały czas był chwilą na odpoczynek, odprężenie się, rozprostowanie nóg lub skorzystanie z innych rozrywek, jakie zapewniało im koloseum. Kilka osób trwało jednak w pełnym stresu oczekiwaniu na to, co miało nadejść. Te kilka osób miało zamiar porwać się z motyką na słońce. Kolejny raz...
***
Gdy zachmurzony Kurokawa przemierzał korytarze hotelowej części wielkiego koloseum, jego wzrok skupiał się na małej karteczce, ewidentnie z dwóch stron oderwanej od większej całości. Ktokolwiek był na tyle chytry, by wrzucić ją chłopakowi za kołnierz, nie ulegało wątpliwości, że chciał się spotkać... w niewiadomym, rzecz jasna, celu.
-"162. Bądź" - raz jeszcze przeczytał w głowie wyjątkowo oszczędną wiadomość. Musiałby być głupi, by nie pojąć, iż liczba oznaczała numer pokoju, lecz te i tak nic mu nie mówiły. Ze względu na to, co zaszło między nim, a towarzyszami, ani razu nie miał okazji sprawdzić, gdzie dokładnie się zakwaterowali. Nie pomyślał również o tym, by odwiedzić i zapytać o radę swojego Mentora. Gdyby chciało się podsumować ostatnie dni w odniesieniu do Naito, miałoby się spore problemy ze skleceniem choćby jednego zdania - tyle czasu spędzał zawieszony pomiędzy jawą, a tym, co szalało w jego głowie, że z otaczającym go światem tracił praktycznie całą łączność.
-No dobrze... Jestem na miejscu. Cokolwiek mnie tu czeka, gorzej raczej nie będzie - myśl ta była jednocześnie pocieszająca i dołująca, lecz wspomogła czarnowłosego w naciśnięciu klamki i pociągnięciu do siebie drzwi pokoju. Postawiwszy krok do przodu, zaraz zamknął za sobą wrota, po czym podniósł wzrok i natychmiast zamarł.
Wszyscy byli w środku. Tatsuya ze skrzyżowanymi ramionami opierał się o ścianę, grubą podeszwą buta dodatkowo ją brudząc. Ani myślał spojrzeć na następnego przybysza. Rikimaru siedział na krawędzi swojego łóżka, oburącz trzymając schowaną w pochwie katanę, którą opierał o podłogę. Rinji z pełną napięcia twarzą bawił się palcami, nie patrząc na żadnego z towarzyszy. Mimo to najbardziej zaskakiwał widok malujący się bezpośrednio przed stopami Kurokawy. Plecami do niego siedział po turecku na podłodze blondyn o włosach, które przypominały szalejące płomienie. Jakimś cudem w pokoju któregoś z nastolatków gościł Michael Pearson, zwany na arenie Elijahem.
-Siadaj, Kurokawa Naito - rozkazał wychowanek Domu Mędrców z taką stanowczością, że adresat jego wypowiedzi bał się cokolwiek odrzec. Posiadacz Przeklętych Oczu minął chłopaka szerokim łukiem, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku, po czym podstawił sobie drugi, przypominający rozbitą filiżankę fotel, siadając obok Okudy.
-Jeny, ależ tu cicho... - zauważył w duchu podopieczny Kawasakiego. Atmosfera w pokoju była tak gęsta, że nawet oddychać nie dało się z pełną skutecznością, nie wspominając już o przerwaniu wszechobecnej ciszy. -Przerażające napięcie. Chciałbym się dowiedzieć, co tu się dzieje i kto nas tu wezwał, ale boję się odezwać... - pomyślał rozpaczliwie Naito. Czekali tak jeszcze jakąś minutę, przez którą mieszkaniec Akashimy oglądał sobie swoje stopy, albinos nadal składał, przekładał i rozkładał dłonie, czempion juniorów spoglądał z daleka przez okno, szermierz rozmyślał o niewiadomych rzeczach, a Michael zwany Elijahem mierzył każdego wzrokiem.
-Dziękuję wam za przybycie - odezwał się nagle Rikimaru, na co Naito i Rinji jednocześnie wypuścili powietrze z płuc, poczuwszy ulgę rzednącej atmosfery. Wciąż jednak sytuacja wyglądała tak komicznie i dziwnie, że każdy momentalnie porzucił zamiar podzielenia się z kimkolwiek opowieścią o niej. -Pewnie już się domyśliliście, że te wszystkie karteczki dostaliście ode mnie... - mówienie tego wcale nie było konieczne, ale długowłosy ewidentnie nie mógł się zebrać z tym, co faktycznie chciał przekazać swoim gościom. -Pomyślałem po prostu, że skoro za kilka godzin skończy się turniej... to dobrze byłoby wyjaśnić sobie kilka rzeczy - miał absolutną rację... a przynajmniej taką przyznawał mu w duchu Kurokawa. Szatyn sam chciał zrobić coś podobnego, ale nie spodziewał się, że ktokolwiek go wyprzedzi.
-Zgadzam się - rzekł natychmiast Michael, wrogo odnosząc się do każdej osoby, będącej razem z nim w pokoju. -Mam jedno pytanie, na które odpowiedź chcę dostać natychmiast. Kto i jak dużo wam o mnie powiedział? - brzmiał nieufnie i agresywnie, znacznie się różniąc od tego, co reprezentował sobą w Domu Mędrców, czy też na arenie.
-Ja im powiedziałem - odezwał się z wahaniem Naito, nim szermierz zdążył otworzyć usta. -Sam wiem od Takamury-sana. Cała nasza czwórka wie, dlaczego startujesz w turnieju i co planujesz zrobić - dłonie blondyna zacisnęły się gniewnie na jego własnych kolanach, gdy tylko usłyszał to, czego już zawczasu się spodziewał i obawiał.
-Jak śmieli... - warknął pod nosem czerwonooki, ale powstrzymał się od dalszego komentarza. -Co zamierzacie z tym zrobić? Jak dotąd próbowaliście przepchnąć mnie przez turniej. Dlaczego? Co z tego macie? - pytał dalej młody mściciel. Ze swoimi mistrzami nie mógł się jeszcze policzyć. Wciąż jednak pozostawała kwestia nieznajomych, którzy nie zjednali sobie jego przychylności.
-Hideyasu-san i Takamura-san martwią się o ciebie - to postanowił powiedzieć na wstępie Kurokawa. Żywił nadzieję, że odwołanie się do przywiązania względem opiekunów pomoże mu uspokoić blondyna. -Właśnie dlatego mi o wszystkim powiedzieli... a przynajmniej o tym, o czym wiedzieli sami. Zaproponowałem, że ci pomogę, bo uważam, że tak trzeba. Nie mogę cię poprosić o to, żebyś mi... żebyś nam zaufał. Mogę tylko powiedzieć, że zasługujesz na szansę rozliczenia z przeszłością. Chcę tylko dać ci taką szansę... - patrzył teraz prosto w oczy swojego rozmówcy, choć jeszcze kilka chwil temu nie czuł się wcale tak pewnie. Bycie dziedzicem Pierwszego Króla kolejny raz okazało się być czymś więcej, niż tylko "tytułem".
-Tak po prostu? Nikt niczego nie robi z dobroci serca, wiesz? - burknął nieprzekonany tymi słowami Michael. W tym momencie pękła ściana... gdy zniecierpliwiony Tatsuya uderzył w nią pięścią, jak młotem, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
-Zamknij już w końcu ryj i pogódź się z tym! Chuj cię to obchodzi, czemu to robimy? Po prostu to robimy, głupi zjebie! Możemy sobie w nagrodę zabrać cały pieprzony zamek Niebiańskich Rycerzy. Co kurwa z tego? Ważne, że pomożemy ci się zemścić, nie? - nawrzeszczał bez zahamowań na blondyna, do którego nadal żywił nienawiść, choć podczas ich ostatniej walki zdołał częściowo mu się odpłacić za wcześniejszą "zniewagę".
-Ty... - zaczął Elijah, lecz nie dokończył. Zmierzył tylko wzrokiem rozgniewanego rówieśnika, rozważając jego słowa, pomimo swojego poczucia dumy. -Jak wy to sobie wyobrażacie? Wydaje wam się, że tylko mnie uznają za winnego, jeśli pozabijamy Rycerzy? - wciąż nie był jeszcze pewny. Nigdy wcześniej nie rozważał możliwości wzięcia sobie kogoś do pomocy. Samo zjawisko pomocy w planie zabicia kogoś wydawało mu się czymś abstrakcyjnym.
-O to nie musisz się martwić. Wszyscy będziemy winni. My zajmiemy się większością Rycerzy, żebyś ty mógł udać się prosto do Paladyna. To chyba najlepsze wyjście, nie sądzisz? - sam nie do końca tak sądził. Brzmiało to w końcu tak, jakby oni również planowali zabić członków zakonu, a przecież wcale tak nie było. Naito nie wiedział nawet, czy wszyscy jego towarzysze zechcą wziąć udział w przedsięwzięciu, ale nagłe zebranie nie pozwoliło mu zbadać sytuacji. Dlatego musiał improwizować... i choć wewnętrzny wpływ Shuuna uczynił go wyjątkowo dobrym mówcą, nie dawało mu to kontroli nad cudzymi umysłami.
-To prawda... - przyznał niechętnie Michael. -Skoro to wasza decyzja, nie będę miał was na sumieniu, jeśli zginiecie. Czy mogę jednak założyć, że nikt poza wami o tym nie wie? - spojrzał podejrzliwie na Kurokawę, który mimo to nie opuścił wzroku.
-Jeśli powiem mu teraz o Kingu, cały plan szlag trafi... - zrozumiał natychmiast Naito. -Absolutnie nikt. Zresztą my również nie wiemy wszystkiego. O twoim bracie i o tym, co właściwie wydarzyło się pośród Niebiańskich Rycerzy... - strategicznie zmienił temat na zbliżony, choć różniący się od poprzedniego, by nie ryzykować.
-Właśnie w tym celu was tu wszystkich zebrałem. Ja. W moim pokoju - odezwał się odsunięty od całej rozmowy Rikimaru, przypominając gościom, kto tak naprawdę jest ich gospodarzem. -Jest coś, o czym nigdy wam nie mówiłem, a co teraz może mieć bardzo duże znaczenie. Nigdy na mnie nie naciskaliście i jestem wam za to wdzięczny... ale już dość. Powiem wam wszystko... bo jestem to winien wam i Michaelowi - stwierdził z powagą szermierz, skupiając całą uwagę na swojej osobie. Dotyk miecza pomagał mu przezwyciężyć ogarniający go stres i zdenerwowanie. Modlił się w duchu, by to, co za chwile mieli usłyszeć jego rówieśnicy nie zmieniło w żaden sposób ich nastawienia do niego.
-Zanim zacznę... chcę was prosić, żebyście mi nie przerywali. Pozwólcie mi powiedzieć o wszystkim... - odezwał się do nich, a dostrzegłszy bezsłowną zgodę na ich twarzach, odchrząknął głośno. -Wiecie już wszyscy o tym, że starszy brat Michaela został zabity przez Niebiańskich Rycerzy, prawda? No więc to zabójstwo... jak i kilkadziesiąt innych miało miejsce, gdy władzę sprawował poprzedni Paladyn. Nazywał się Daniel Mayers III... i był moim ojcem - trudno było opisać, jak kolosalne było zdziwienie, jakie pojawiło się na twarzach zebranych. Na wszystkich poza zastygłą w pełnym napięcia oczekiwaniu twarzą Pearsona.
-"162. Bądź" - raz jeszcze przeczytał w głowie wyjątkowo oszczędną wiadomość. Musiałby być głupi, by nie pojąć, iż liczba oznaczała numer pokoju, lecz te i tak nic mu nie mówiły. Ze względu na to, co zaszło między nim, a towarzyszami, ani razu nie miał okazji sprawdzić, gdzie dokładnie się zakwaterowali. Nie pomyślał również o tym, by odwiedzić i zapytać o radę swojego Mentora. Gdyby chciało się podsumować ostatnie dni w odniesieniu do Naito, miałoby się spore problemy ze skleceniem choćby jednego zdania - tyle czasu spędzał zawieszony pomiędzy jawą, a tym, co szalało w jego głowie, że z otaczającym go światem tracił praktycznie całą łączność.
-No dobrze... Jestem na miejscu. Cokolwiek mnie tu czeka, gorzej raczej nie będzie - myśl ta była jednocześnie pocieszająca i dołująca, lecz wspomogła czarnowłosego w naciśnięciu klamki i pociągnięciu do siebie drzwi pokoju. Postawiwszy krok do przodu, zaraz zamknął za sobą wrota, po czym podniósł wzrok i natychmiast zamarł.
Wszyscy byli w środku. Tatsuya ze skrzyżowanymi ramionami opierał się o ścianę, grubą podeszwą buta dodatkowo ją brudząc. Ani myślał spojrzeć na następnego przybysza. Rikimaru siedział na krawędzi swojego łóżka, oburącz trzymając schowaną w pochwie katanę, którą opierał o podłogę. Rinji z pełną napięcia twarzą bawił się palcami, nie patrząc na żadnego z towarzyszy. Mimo to najbardziej zaskakiwał widok malujący się bezpośrednio przed stopami Kurokawy. Plecami do niego siedział po turecku na podłodze blondyn o włosach, które przypominały szalejące płomienie. Jakimś cudem w pokoju któregoś z nastolatków gościł Michael Pearson, zwany na arenie Elijahem.
-Siadaj, Kurokawa Naito - rozkazał wychowanek Domu Mędrców z taką stanowczością, że adresat jego wypowiedzi bał się cokolwiek odrzec. Posiadacz Przeklętych Oczu minął chłopaka szerokim łukiem, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku, po czym podstawił sobie drugi, przypominający rozbitą filiżankę fotel, siadając obok Okudy.
-Jeny, ależ tu cicho... - zauważył w duchu podopieczny Kawasakiego. Atmosfera w pokoju była tak gęsta, że nawet oddychać nie dało się z pełną skutecznością, nie wspominając już o przerwaniu wszechobecnej ciszy. -Przerażające napięcie. Chciałbym się dowiedzieć, co tu się dzieje i kto nas tu wezwał, ale boję się odezwać... - pomyślał rozpaczliwie Naito. Czekali tak jeszcze jakąś minutę, przez którą mieszkaniec Akashimy oglądał sobie swoje stopy, albinos nadal składał, przekładał i rozkładał dłonie, czempion juniorów spoglądał z daleka przez okno, szermierz rozmyślał o niewiadomych rzeczach, a Michael zwany Elijahem mierzył każdego wzrokiem.
-Dziękuję wam za przybycie - odezwał się nagle Rikimaru, na co Naito i Rinji jednocześnie wypuścili powietrze z płuc, poczuwszy ulgę rzednącej atmosfery. Wciąż jednak sytuacja wyglądała tak komicznie i dziwnie, że każdy momentalnie porzucił zamiar podzielenia się z kimkolwiek opowieścią o niej. -Pewnie już się domyśliliście, że te wszystkie karteczki dostaliście ode mnie... - mówienie tego wcale nie było konieczne, ale długowłosy ewidentnie nie mógł się zebrać z tym, co faktycznie chciał przekazać swoim gościom. -Pomyślałem po prostu, że skoro za kilka godzin skończy się turniej... to dobrze byłoby wyjaśnić sobie kilka rzeczy - miał absolutną rację... a przynajmniej taką przyznawał mu w duchu Kurokawa. Szatyn sam chciał zrobić coś podobnego, ale nie spodziewał się, że ktokolwiek go wyprzedzi.
-Zgadzam się - rzekł natychmiast Michael, wrogo odnosząc się do każdej osoby, będącej razem z nim w pokoju. -Mam jedno pytanie, na które odpowiedź chcę dostać natychmiast. Kto i jak dużo wam o mnie powiedział? - brzmiał nieufnie i agresywnie, znacznie się różniąc od tego, co reprezentował sobą w Domu Mędrców, czy też na arenie.
-Ja im powiedziałem - odezwał się z wahaniem Naito, nim szermierz zdążył otworzyć usta. -Sam wiem od Takamury-sana. Cała nasza czwórka wie, dlaczego startujesz w turnieju i co planujesz zrobić - dłonie blondyna zacisnęły się gniewnie na jego własnych kolanach, gdy tylko usłyszał to, czego już zawczasu się spodziewał i obawiał.
-Jak śmieli... - warknął pod nosem czerwonooki, ale powstrzymał się od dalszego komentarza. -Co zamierzacie z tym zrobić? Jak dotąd próbowaliście przepchnąć mnie przez turniej. Dlaczego? Co z tego macie? - pytał dalej młody mściciel. Ze swoimi mistrzami nie mógł się jeszcze policzyć. Wciąż jednak pozostawała kwestia nieznajomych, którzy nie zjednali sobie jego przychylności.
-Hideyasu-san i Takamura-san martwią się o ciebie - to postanowił powiedzieć na wstępie Kurokawa. Żywił nadzieję, że odwołanie się do przywiązania względem opiekunów pomoże mu uspokoić blondyna. -Właśnie dlatego mi o wszystkim powiedzieli... a przynajmniej o tym, o czym wiedzieli sami. Zaproponowałem, że ci pomogę, bo uważam, że tak trzeba. Nie mogę cię poprosić o to, żebyś mi... żebyś nam zaufał. Mogę tylko powiedzieć, że zasługujesz na szansę rozliczenia z przeszłością. Chcę tylko dać ci taką szansę... - patrzył teraz prosto w oczy swojego rozmówcy, choć jeszcze kilka chwil temu nie czuł się wcale tak pewnie. Bycie dziedzicem Pierwszego Króla kolejny raz okazało się być czymś więcej, niż tylko "tytułem".
-Tak po prostu? Nikt niczego nie robi z dobroci serca, wiesz? - burknął nieprzekonany tymi słowami Michael. W tym momencie pękła ściana... gdy zniecierpliwiony Tatsuya uderzył w nią pięścią, jak młotem, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
-Zamknij już w końcu ryj i pogódź się z tym! Chuj cię to obchodzi, czemu to robimy? Po prostu to robimy, głupi zjebie! Możemy sobie w nagrodę zabrać cały pieprzony zamek Niebiańskich Rycerzy. Co kurwa z tego? Ważne, że pomożemy ci się zemścić, nie? - nawrzeszczał bez zahamowań na blondyna, do którego nadal żywił nienawiść, choć podczas ich ostatniej walki zdołał częściowo mu się odpłacić za wcześniejszą "zniewagę".
-Ty... - zaczął Elijah, lecz nie dokończył. Zmierzył tylko wzrokiem rozgniewanego rówieśnika, rozważając jego słowa, pomimo swojego poczucia dumy. -Jak wy to sobie wyobrażacie? Wydaje wam się, że tylko mnie uznają za winnego, jeśli pozabijamy Rycerzy? - wciąż nie był jeszcze pewny. Nigdy wcześniej nie rozważał możliwości wzięcia sobie kogoś do pomocy. Samo zjawisko pomocy w planie zabicia kogoś wydawało mu się czymś abstrakcyjnym.
-O to nie musisz się martwić. Wszyscy będziemy winni. My zajmiemy się większością Rycerzy, żebyś ty mógł udać się prosto do Paladyna. To chyba najlepsze wyjście, nie sądzisz? - sam nie do końca tak sądził. Brzmiało to w końcu tak, jakby oni również planowali zabić członków zakonu, a przecież wcale tak nie było. Naito nie wiedział nawet, czy wszyscy jego towarzysze zechcą wziąć udział w przedsięwzięciu, ale nagłe zebranie nie pozwoliło mu zbadać sytuacji. Dlatego musiał improwizować... i choć wewnętrzny wpływ Shuuna uczynił go wyjątkowo dobrym mówcą, nie dawało mu to kontroli nad cudzymi umysłami.
-To prawda... - przyznał niechętnie Michael. -Skoro to wasza decyzja, nie będę miał was na sumieniu, jeśli zginiecie. Czy mogę jednak założyć, że nikt poza wami o tym nie wie? - spojrzał podejrzliwie na Kurokawę, który mimo to nie opuścił wzroku.
-Jeśli powiem mu teraz o Kingu, cały plan szlag trafi... - zrozumiał natychmiast Naito. -Absolutnie nikt. Zresztą my również nie wiemy wszystkiego. O twoim bracie i o tym, co właściwie wydarzyło się pośród Niebiańskich Rycerzy... - strategicznie zmienił temat na zbliżony, choć różniący się od poprzedniego, by nie ryzykować.
-Właśnie w tym celu was tu wszystkich zebrałem. Ja. W moim pokoju - odezwał się odsunięty od całej rozmowy Rikimaru, przypominając gościom, kto tak naprawdę jest ich gospodarzem. -Jest coś, o czym nigdy wam nie mówiłem, a co teraz może mieć bardzo duże znaczenie. Nigdy na mnie nie naciskaliście i jestem wam za to wdzięczny... ale już dość. Powiem wam wszystko... bo jestem to winien wam i Michaelowi - stwierdził z powagą szermierz, skupiając całą uwagę na swojej osobie. Dotyk miecza pomagał mu przezwyciężyć ogarniający go stres i zdenerwowanie. Modlił się w duchu, by to, co za chwile mieli usłyszeć jego rówieśnicy nie zmieniło w żaden sposób ich nastawienia do niego.
-Zanim zacznę... chcę was prosić, żebyście mi nie przerywali. Pozwólcie mi powiedzieć o wszystkim... - odezwał się do nich, a dostrzegłszy bezsłowną zgodę na ich twarzach, odchrząknął głośno. -Wiecie już wszyscy o tym, że starszy brat Michaela został zabity przez Niebiańskich Rycerzy, prawda? No więc to zabójstwo... jak i kilkadziesiąt innych miało miejsce, gdy władzę sprawował poprzedni Paladyn. Nazywał się Daniel Mayers III... i był moim ojcem - trudno było opisać, jak kolosalne było zdziwienie, jakie pojawiło się na twarzach zebranych. Na wszystkich poza zastygłą w pełnym napięcia oczekiwaniu twarzą Pearsona.
***
-Żartujesz... - bąknęła całkowicie zbita z tropu Lilith, siadając przy barze ze swoim Generałem. Takie zamiary z jego strony nie mogły się przecież skończyć niczym dobrym. Tak naprawdę zawsze, gdy Bruce zaczynał płonąć pasją, zdecydowaniem i determinacją, miewał najbardziej chore lub szalone pomysły... a często takie i takie na raz. Szczerząc zęby w pełnym satysfakcji uśmiechu, Wilkołak grzmotnął pięścią w podstawiony mu przez barmana kieliszek, miażdżąc go, jak młot. Nic sobie nie robiąc z kawałków potłuczonego szkła, które wbiły się w jego dłoń, bez skrępowania pochylił się przez ladę, wyciągając pełną jeszcze butelkę koniaku. Wyłamawszy gąsior gołą ręką, wlał sobie do gardła kilka sporych łyków trunku, nim zdecydował się ponownie podjąć temat.
-Robię z tego gnojka mojego ucznia - powtórzył rezolutnie, wywołując pełen bezsilności grymas na twarzy swojej zastępczyni. -Widziałaś, co on tam odpierdolił?! - wykrzyknął z werwą Generał, gestykulując aż nazbyt gwałtownie, przez co część napitku wylał na podłogę. Nikt w sali bankietowej nie śmiał zwrócić mu uwagi. -Gość praktycznie zrobił z niego worek gnoju, a ten wstał i rozjebał calutką arenę! Ten ostatni cios to było jakieś cholerne arcydzieło! To mój człowiek, kobieto! - tym razem nalał już prosto do ust.
-To nie tak, że nie nadajesz się na Mentora... ale nie nadajesz się na Mentora - stwierdziła stanowczo Lilith, która w pierwszej chwili chciała jeszcze potraktować przełożonego łagodnie, ale po trzech dniach nieodstępowania go ani na krok zdecydowała się wyłożyć kawę na ławę. -Przecież ty go zabijesz na pierwszym treningu! I jeśli sądzisz, że bycie Mentorem polega tylko na trenowaniu, to grubo się mylisz. Mentor musi być mentalnym wsparciem i nauczycielem dla swojego podopiecznego. Ma pomóc mu się odnaleźć i zawsze służyć radą oraz pomocą. Ma z zagubionego dziecka uczynić dojrzałego, świadomego Madnessa... - gdy Carver przerwał jej głośnym, impertynenckim, przeciągłym ziewnięciem, westchnęła głośno, gestem prosząc o drinka. -On nie jest nawet Gwardzistą, zapomniałeś? - zmieniła strategię, oczekując na swój kielich.
-Nie musi być. Betty miała być tylko Spaczonym, a dzięki niej nie czuję się już samotny... - czasami jego sposób myślenia sprawiał, że Lilith miała wrażenie sprawowania opieki nad przedszkolakiem. Nawet nie umiała się z tego śmiać. Argumentacja Bruce'a była tak pozbawiona sensu, że kobieta nie umiała nawet się do niej odnieść.
-Skąd w ogóle pomysł, że Salvador potrzebuje Mentora? - zapytała pozbawiona nadziei, przystawiając wargi do brzegu kieliszka w kształcie serca, wypełnionego w 3/4 mohito. Oparłszy się przedramieniem o blat, spojrzała spod okularów na oblicze Wilkołaka.
-Albo mi się wydaje, albo już od rana jest taki wesoły... Był dzisiaj nawet dosyć miły dla społeczeństwa. Ciekawi mnie, co też mogło się stać - zastanawiała się, nie mając pojęcia o porannym starciu swego przełożonego z Amazonkami.
-To po prostu taki typ człowieka! - zaśmiał się Bruce, przez co kobieta mimowolnie podniosła trochę kąciki warg. -Chce być silniejszy, niż ktokolwiek inny i to mi się podoba. Szukanie okazji do sprawdzenia się to jego życiowy cel, a ja dam mu setki takich okazji. Obaj lubimy się napierdalać, więc się dogadamy! - wiedziała już, że go nie powstrzyma, ale z drugiej strony cieszył ją fakt, że Carver na swój sposób zaczynał się powoli robić odpowiedzialny.
***
-Pozwólcie mi zacząć od początku... - podjął Rikimaru po uprzednim wprawieniu słuchaczy w osłupienie. -Wszystko zaczęło się lata temu, kiedy jeszcze Niebiańskimi Rycerzami kierował Paladyn Volgen. Stan organizacji w tamtych czasach niewiele się różnił od obecnego. Rycerze pozostawali stroną neutralną, strzegącą pokoju pomiędzy poszczególnymi kastami i warstwami społecznymi, a także chroniącą Morriden na wypadek konfliktów, czy nieprzewidzianych katastrof. Z uwagi na brak określonego stanowiska, czy sposobu poszerzania swoich wpływów, nie byli oni wtedy ludźmi szanowanymi, czy też takimi, z których zdaniem się liczono. Przez to, że tak rzadko ingerowali w życie państwa, poza swoimi tytułami nie mieli tak naprawdę nic - na tym etapie Kurokawa zaczął się już domyślać, jak potoczyła się dalsza historia i na jakich motywach opierały się działania wspominanych ludzi. Choć jednak czytał wiele podobnych, ta konkretna naprawdę miała miejsce, a jego przyjaciel miał z nią bezpośredni związek. -Jak można się było domyślić, nie każdy Rycerz potrafił się pogodzić z taką... marginalizacją. Wielu było przeciwnych takiemu stanowi rzeczy, choć nadal brakowało im zdecydowania, by swoje niezadowolenie wykorzystać jako motor działań. Właśnie wtedy wystąpił Mayers. Zebrał wszystkich tych, którym nie podobała się struktura i forma organizacji... i zorganizował bunt. W nocy piętnastego lipca odbyła się masakra, w wyniku której życie stracił Paladyn Volgen i jego zwolennicy. Już następnego dnia Mayers ogłosił się jego samozwańczym następcą... - uwadze Naito nie umknął fakt, że Rikimaru świadomie i zdecydowanie starał się unikać słowa "ojciec", czy nawet używania jego imienia. -Za jego czasów Niebiańscy Rycerze całkowicie się zmienili. Doprowadził on do tego, że równolegle z podatkami na rzecz państwa odprowadzane były również środki na rozwój zakonu. W ten sposób Rycerze zaczęli powiększać swoje wpływy, szybko angażując swoich przedstawicieli w politykę Morriden. Doszło nawet do tego, że przez jakiś czas jeden z nich sprawował urząd doradcy samego króla... Neutralność Rycerzy całkowicie umarła, gdy zaczęli oni obdarzać swą łaską tych, którzy umieli się o nią postarać. Rody szlacheckie zaczęły również płacić za to, by ich dzieci, ich oczka w głowie zostały pasowane na członków zakonu. Z tego powodu malała siła i dyscyplina wewnątrz struktur organizacji. To również zaczęło budzić niepokoje wśród starszych jej członków... czego jednak spodziewał się Paladyn. Nie chciał on popełnić błędów swojego poprzednika, więc po cichu "zajmował się" tymi wszystkimi, którzy mogli stanowić zagrożenie dla jego pozycji. Jedną z takich osób... był starszy brat Michaela - "jednooki" szermierz spojrzał z żalem na przysłuchującego mu się podopiecznego Domu Mędrców. Z trudem przychodziło mu mówienie o hańbie, jaką pozostawił mu jego ojciec. -Mayers usuwał z drogi kolejne przeszkody, dopóki nie napotkał takiej, która w niczym nie przypominała tych łatwych do pokonania. Taką przeszkodą okazał się Eronis. On właśnie zdołał przemówić do rozumu tym, których omotała wizja potęgi stworzona przez Mayersa. On poprowadził swój własny bunt, nie zabijając, lecz więżąc po kolei zwolenników Paladyna. Przeczuwając swój upadek, przepełniony zawiścią Daniel... postanowił pokazać "słabym" i "uległym" jego stosunek do nich. Tego dnia zabarykadował się na górnym piętrze zamku razem z ostatnimi Rycerzami, którzy pozostali po jego stronie. Tego samego dnia zaczęła rodzić jego brzemienna żona. Tego dnia ja przyszedłem na świat... - zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad tym, jak ubrać w słowa to, co chciał przekazać swym gościom. -Kasumi, moja matka... zmarła podczas porodu, lecz ja narodziłem się żywy. Zamknięty w swojej komnacie, mój ojciec... przeprowadził pewien rytuał. Wywołał u noworodka jego pierwsze przejście w Madman Stream. Całe to szaleństwo, całą tę psychozę i niekontrolowany szał zapieczętował w moim lewym oku. Zamknął w nim całą tę morderczą energię, powstrzymując ją przed znalezieniem jakiegokolwiek ujścia. Chciał w ten sposób powstrzymać swoich przeciwników... przed zrobieniem ze mnie takiego Rycerza, jakich on sam nienawidził - Kurokawa widział, jak zaciśnięte na rękojeści katany dłonie szermierza trzęsą się i pocą. Chciał go powstrzymać przed kontynuowaniem opowieści... lecz obiecał, że nie będzie się wtrącał. -Mój ojciec zamienił mnie w potwora. Przez całe życie noszę tę opaskę właśnie dlatego, by nie uwolnić tego plugawego oka. Przez całe życie trwam w strachu, wiedząc że jeśli któregoś dnia za mocno dam się ponieść emocjom lub okażę brak samokontroli... skończę raniąc i mordując wszystkich dookoła. Noszę dzisiaj tę opaskę, ponieważ mój Mentor nie pozwolił nikomu odebrać mi życia. Ponieważ obiecał, że uczyni ze mnie wartościowego człowieka i powstrzyma tę klątwę! To jemu zawdzięczam to, że żyję i że jestem tu dzisiaj. I to on jest moim prawdziwym ojcem, nie Mayers! Ja... chciałem po prostu wam o tym wszystkim powiedzieć. Chciałem i próbowałem już wiele razy, ale nigdy nie miałem odwagi. Myślałem, że może teraz... gdy nadarzyła się ku temu okazja... będę mógł wam wszystko wyjaśnić - pojedyncza łza rozbiła się o rękojeść katany. Szermierz zatrząsł się, nie mogąc znieść przywołanych przez siebie wspomnień i nie mogąc powstrzymać swoich emocji. Michael patrzył na to, zaciskając w gniewie zęby. Tatsuya odwrócił wzrok. Rinji sprawiał wrażenie, jakby do tej pory nie mógł w to wszystko uwierzyć. Naito... mógł okazać tylko współczucie.
-O niczym nie wiedziałem... - pomyślał dręczony przez wyrzuty sumienia Okuda. -Gdybym miał jakiekolwiek pojęcie, nie zachowałbym się tak, jak wtedy... Kurwa! Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że to dla niego coś tak osobistego. Po co ja w ogóle ich zostawiłem, skoro teraz znów wracam do nich z podkulonym ogonem? - zacisnął pięści tak mocno, że paznokciami dotarł aż do krwi.
-Michael... teraz już wiesz. Spłodził mnie ten sam człowiek, który sprowadził śmierć na twojego brata. Jeśli chcesz mnie za to ukarać, zrób to teraz... - wymamrotał wpatrzony w podłogę Rikimaru, nie chcąc pokazywać swoich łez.
-Jak... - mruknął pod nosem Pearson. -Jak mógłbym cię za to obwinić?! Ciebie, który stał się taką samą ofiarą, jak ja i mój brat? Nigdy! - pochylił głowę tak nisko, jak tylko potrafił, swe dłonie opierając na kolanach. -Niebiańscy Rycerze skrzywdzili cię tak samo, jak mnie. Ani trochę mnie nie dziwi, że wyciągasz do mnie pomocną dłoń... - oświadczył ze zrozumieniem Elijah. -Zgadzam się. Gdy tylko zakończy się finał, wszyscy razem wyruszymy do zamku. Dzisiejszej nocy sprawiedliwości stanie się zadość! - nie do takiego wniosku powinien był dojść. Nie tak powinien był to wszystko odebrać. Faktem było jednak, że dzięki rozmowie z Naito i opowieści Rikimaru, przyjął on oferowaną mu pomoc... nie wiedząc, że tak naprawdę chciano pokrzyżować jego plany.
Koniec Rozdziału 163
Następnym razem: Twarz pod maską
Coś mi się nie podoba, ale może się mylę. Michael po wysłuchaniu tego co powiedział Riki stwierdził, że trzeba ruszyć i wybić Niebiańskich rycerzy, tak? To jaki to ma sens skoro za to wszystko winny jest tylko tata Rikimaru? Nie jest to gruba przesada? I że jeszcze Naito "pacyfista" Kurokawa siè na to godzi? Jeśli się mylę to uświadom mnie, proszę.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, jest w tym coś jeszcze, o czym jeszcze nie wiesz, a wkrótce się dowiesz. Po drugie, Michael w tym momencie zabrnął już tak daleko, że jego nienawiść do Rycerzy wygrywa z rozsądkiem. Po trzecie, więcej wiary w Naito (lub też więcej wyobraźni) - nie myśl tak jednotorowo nad jego zachowaniem.
UsuńJak na to nie patrzę, jest dla mnie kompletną głupotą rzucać się na kogoś tak silnego i majestatycznego jak Niebiańscy tylko po to by pomóc komuś zemścić się na nich nie wiadomo za co. Ale może, po prostu brak mi wyobraźni ;)
UsuńPod warunkiem, że W OGÓLE chodzi o "rzucanie się" ;)
Usuń