ROZDZIAŁ 166
Żeby dotrzymać kroku Michaelowi, cała reszta nastolatków musiała nieustannie skupiać energię duchową w stopach, celem zwiększenia swojej prędkości. Nawet Naito i Tatsuya, którzy możliwości blondyna już znali, nie mogli się nadziwić temu, jak bardzo one wzrosły. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że progres ten w dużej mierze brał się z wystających z całego ciała Pearsona kluczy. Oddychanie, czy nawet trzymanie emocji na wodzy w pobliżu masy fioletowej energii, która "parowała" z mistycznych przedmiotów nadal było czymś niezwykle trudnym... a zamek Niebiańskich Rycerzy rósł w oczach, więc Madnessi nie mieli już zbyt dużo czasu na przyzwyczajenie się do odczuwanej presji.
-Matsu-san użył takiego, żeby "otworzyć" mój umysł, ale wygląda na to, że w Michaela zadziałało to zupełnie inaczej. Prawdopodobnie umiejscowienie klucza może mieć jakieś znaczenie. Mam też wrażenie, że wydzielają one coraz mniej mocy... - wywnioskował po drodze Naito, bacznie obserwując utrzymującego się na przedzie blondyna i usilnie starającego się go dogonić Rikimaru. Na szermierzu również ciążyła ogromna presja. Już sam fakt, że zdołał się przełamać i podzielić najskrzętniej skrywanymi faktami ze swojej przeszłości był czymś niezwykłym. -Nikt nie ma mu niczego za złe, ale on i tak się obwinia. Dlatego tak mocno się stara i tak bardzo chce pomóc. Poznałem go jako honorowego człowieka, który ściśle trzymał się reguł... i teraz już rozumiem, dlaczego taki był - przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy to postawił na szali własne życie, by powstrzymać "jednookiego" przed zabiciem Sory. Koniec końców budowlaniec i tak został zamordowany... lecz ta śmierć uczyniła Kurokawę silniejszym.
-Niech te klucze szybciej gasną, do diabła! - zakwilił w duchu Rinji, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Naito. -Nawet skończony laik zauważy taki wulkan energii, przebiegający mu przed domem. Już i tak mamy pod górkę. Jeśli ktoś nas dorwie jeszcze zanim dotrzemy do celu, nasze szanse zmniejszą się prawie do zera! - panikował, kątem oka zerkając w każdy mijany zaułek.
-Wybrałeś dobry moment, Kurokawa... - przyznał z niechęcią Tatsuya. -Cała trzoda albo zebrana w koloseum, albo przed odbiornikami. Na dodatek najmocniejsi i najniebezpieczniejsi siedzą tam razem z nią. Mało kto może nas wykryć, a jeszcze mniej ludzi będzie mieć jaja nam zaszkodzić. Ten pedałek ma za dużo mocy, by przyciągać kłopoty - właśnie takie myśli wywołał u niego widok kompletnych pustek nawet na głównych ulicach Miracle City.
Przez błonia najłatwiej było się im przedostać. Ich rzadko kiedy ktokolwiek pilnował, a wyglądało też na to, że środek nocy nie był zbyt popularną porą spacerową pośród Niebiańskich Rycerzy. Połączony ze szpitalem zamek powitał ich tą samą bramą, przy której pożegnał ich Tatsuya, gdy ruszali na wojnę. Michael nie przerwał biegu na jej widok. Po prostu gestem nakazał towarzyszom, by ci trzymali się z daleka, po czym skupił w stopach nieco energii duchowej. Wybił się bez ostrzeżenia, uderzając w bramę, niczym żywa torpeda. Praktycznie w bezczasie połowa dwuskrzydłowych drzwi ustąpiła, odsuwając się gwałtownie przy akompaniamencie trzaskających zasuw. Metalowych zasuw, których kawałki rozsypały się po perskich dywanach, pokrywających podłogę za samym wejściem. Huk poniósł się echem po wnętrzu zamku, gdy brawurowy i pełen dumy blondyn wylądował na ziemi.
-No zajebiście... - mruknął pod nosem zrezygnowany Rinji, przezornie materializując w dłoni swoją kosę. Nikt nie spodziewał się pełnego pewności siebie, agresywnego wejścia blondyna. Było to jednak coś innego, niż przejaw głupoty, czy nierozwagi. W jego przypadku wyglądało to raczej, jak... "świadomość". Świadomość wyższości nad każdym, kto tylko mógłby stanąć czerwonookiemu na drodze.
***
-Ale jednak zniknęli! - upierał się przy swoim Matsu, zestresowanym głosem rozmawiając ze swoim przełożonym. -Byli i ich nie ma. I Elijaha też nie ma. To mi się ani trochę nie podoba. Już sam fakt, że ten chłopak opuścił ceremonię wręczenia nagród czyni z tego wystarczająco podejrzaną sprawę - przedstawił głośno swoje myśli. Nie potrafił się uspokoić, choć gorzej znosił fakt, iż nie był w stanie nic z tym wszystkim zrobić.
-Na pewno ich zabili, oskalpowali i poćwiartowali, a kawałki ciał będą nam dosyłać listami poleconymi. Chcą w ten sposób pokazać, że nie umiemy nawet poskładać zwłok naszych własnych ludzi, nie mając do dyspozycji ich twarzy ani skór... - takiej bomby ironii nikt nigdy nie słyszał od Bruce'a Carvera, więc jego komentarz momentalnie uciszył całą grupę, zwracając na niego spojrzenia jej członków. -Najważniejsze, że mój nowy uczeń został Lucky Looserem. Ile to było kasy? Chyba ze 30 milionów kredytów, nie? - pomijał całkowicie fakt, że jak do tej pory nigdy nie miał ucznia... i że w chwili, gdy o tym mówił nadal go nie posiadał. Co jakiś czas zdarzało mu się jednak poruszać temat, jakby się chełpił perspektywą bycia Mentorem. Nie tylko Lilith ten pomysł przerażał, lecz ani Generał Kawasaki, ani Naczelnik Zhang nie mieli na Carvera sił.
***
-Tato, komu teraz dadzą ten puchar? - zapytał Legato drepcząc sennie za swoimi rodzicami. Był gotów zrobić wszystko, by tylko pozwolono mu obejrzeć finał, więc nie mógł sobie teraz pozwolić na okazanie słabości oraz zmęczenia. Rozmowa z kolei utrzymywała go przy świadomości. Syn Bachira imponował sprytem tak samo, jak on sam.
-Cóż... zwycięzca zaginął, prawda? Na pewno będą próbowali go znaleźć, ale jeśli im się nie uda, to oficjalnie przetopią go i zrobią nowy... a nieoficjalnie po prostu zachowają ten do kolejnego turnieju - odparł bez skrupułów Rzecznik Praw Mniejszości, nie mając ochoty na ukrywanie tak powszechnych zagrywek przed swoimi bliskimi. Nie umiał też nie widzieć w tych sztuczkach niczego zabawnego... choć wywoływały one raczej uśmiech politowania.
-Mam wrażenie, że tę końcówkę potraktowano trochę po macoszemu. Zdawałoby się, że będzie w tym więcej napięcia, więcej przepychu... że zorganizują to choć trochę solidniej. "Walka skończona, więc idźcie do domów". Nie podoba mi się to - skomentowała Lisa. Akurat gdy zaczynała się mocniej angażować w sprawy turniejowe, musiała stać się świadkiem takiej niedbałości i rażących niedopatrzeń.
-Ale mimo wszystko wracamy do domu, czyż nie? - odpowiedział jej na to mężczyzna, którego powszechnie uznawano za jej męża. Gdyby ktoś miał okazję dokładniej zbadać poziom skomplikowania ich relacji, pewnie powstałaby z tego wielosezonowa telenowela. -Te ostatnie trzy dni były bardziej męczące, niż wcześniejsze widowiska, czy przemowy. Ja bardzo chętnie odpocznę pod moim własnym kawałkiem nieba - w pewnym momencie chciał nawet powiedzieć "naszym", lecz w ostatniej chwili zrezygnował, nie umiejąc tak tego określić.
***
-Postaraj się dotrzymać mi kroku, Rikimaru - rzekł do szermierza Michael, jak błyskawica pokonując kolejne stopnie serpentynowych schodów. Tylko do niego zwracał się po imieniu, innych mimo wszystko traktując, jak zło konieczne. Oni również pozostawali tylko lekko w tyle, lecz ich wysiłki nie zostały docenione przez wychowanka Domu Mędrców.
-Postaraj się nie działać tak nieroztropnie, jak przy wejściu - odparł mu na to czerwonowłosy, nieustannie trzymając dłoń na rękojeści katany. Maskował swoim tonem trudność w oddychaniu, wywoływaną przez potężną energię blondyna. Przebywali wewnątrz zamku dopiero pół minuty... jednak oznaczało to, iż któregokolwiek z Niebiańskich Rycerzy mogli spotkać już w ciągu następnych kilku sekund.
-Nie zabiję ani jednego kadeta, dopóki będę miał wyjście. Może być? - zagwarantował czerwonooki. Z kluczy w jego ciele sączyły się coraz mniejsze kłęby fioletu, jednak wciąż nie dało się mówić o komforcie w obecności chłopaka.
-Posłuchajcie... Rozdzielamy się w komnacie, w której podczas wojny przetrzymywano cywili. Niech każdy wyjdzie z niej inną drogą, żeby rozproszyć Rycerzy. Ja zostanę z Michaelem tak długo, jak będę mógł, ale wy już znacie te miejsca. Uważajcie na siebie i pod żadnym pozorem nie lekceważcie swoich przeciwników. Nie walczycie po to, by z nimi wygrać, tylko po to, by przeżyć potyczkę! - przypomniał pokrótce plan swoim rówieśnikom, póki jeszcze miał na to czas. Oni nie mogli bowiem wykryć zawczasu któregokolwiek z Niebiańskich Rycerzy... ale nawet najmniej uważny z nich wyczułby energię Michaela.
-Pierwszy z brzegu już jest mój - rzucił natychmiast Tatsuya, gdy byli już o kilka kroków przed wspomnianym miejscem przegrupowania. Drewniane, zdobione drzwi dwuskrzydłowe zostały wepchnięte do środka, gdy naparli na nie blondyn z szermierzem. Pierwszym, co dało się dostrzec było umiejscowione po środku, znajome palenisko. Drugim rząd obrazów na ścianach, przedstawiający kolejnych Paladynów na przestrzeni wieków. Trzecim z kolei... osobnik, rozgrzewający się przy źródle ciepła z wielkim kuflem piwa w mocarnej, włochatej ręce. Jego również znał każdy, kto tylko brał udział w wojnie.
-Biegiem! - krzyknął natychmiast Naito. Wszyscy brali pod uwagę możliwość napotkania jednego z nich już na samym początku, lecz nikt nie spodziewał się któregokolwiek w tym miejscu. Gdy tylko Kurokawa rzucił się w stronę prawych drzwi, tuż przed jego twarzą mignął mu wyszczerzony iście po diabelsku Tatsuya.
-Żryj to, staruchu! - ryknął po swojemu mistrz juniorów, odbijając się od ziemi. Otoczona energią duchową lewa pięść o czarnej skórze wymierzyła zamaszysty lewy prosto w nasadę nosa nieruchomego mężczyzny. Ten bezmyślny, brawurowy atak agresywnego heterochromika pozwolił całej reszcie opuścić pokój, pozostawiając go samemu sobie.
***
-Ani się waż tam wracać! - zabronił blondynowi zestresowany szermierz, wziąwszy pod uwagę zamiary swego kompana. -Twoim celem jest obecnie tylko Paladyn. Kogokolwiek byś nie ruszył, to on jest tu najważniejszy, więc resztę pozostaw nam! - pędzili korytarzem, mijając po swojej lewej stronie rząd dużych okien z widokiem na zamkowe błonia, jak i częściowo na panoramę Miracle City. Znajdowali się w jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc, jeśli oczywiście planowało się tam stoczyć walkę. Korytarze nigdy nie obfitowały w przestrzeń, a zatem drastycznie zmniejszały mobilność.
-Ten gość tam zginie - stwierdził stanowczo Michael. -To nie tak, że mi to przeszkadza, bo sam tu z nami przylazł, ale nie wybrał sobie łatwego przeciwnika. Ten facet jest silny... chociaż wygląda, jak zwykły barbarzyńca - skomentował pozostawioną w pokoju z paleniskiem sytuację. Rikimaru dobrze rozumiał, co miał na myśli Pearson, ale nie chciał podzielać jego zdania.
-Jest też względnie łagodny. Nie lubi walczyć ani wyrządzać krzywdy dzieciom. Tatsuya to trochę patologiczne dziecko, ale wciąż powinien wyjść z tego cało, jeśli nie powie czegoś niewłaściwego - wszystkich Rycerzy znał o wiele lepiej, niż biegnący z nim mściciel. Bądź co bądź, sam miał kiedyś zostać jednym z nich. -Nie skręcaj tu! - powstrzymał blondyna szermierz, chwytając go za ramię, gdy ten chciał już skierować się na prawo.
-Dlaczego? Tędy najbliżej do sali jadalnej, a stamtąd już tylko kawałek do komnaty Paladyna. Coś się zmieniło? - nie rozumiał Elijah, ale czerwonowłosy po prostu pchnął go naprzód, chcąc go pokierować dalej tym samym korytarzem, którym biegli aż do tej pory.
-Nie o to chodzi. Jeśli przejdziemy tamtędy, od sali jadalnej będzie nas dzielił wąski i długi korytarz. Stoczenie walki w takim miejscu postawiłoby nas na straconej pozycji, a gdyby zakleszczono nas z dwóch jego stron, to byłby koniec! Tędy dotrzesz do jadalni z innego punktu. To dłuższa droga, ale nie sposób się zgubić. No i nie ma tam tak wielkiego ryzyka - wyjaśnił wszystko Rikimaru. Od momentu wejścia do zamku zdążyły już minąć prawie dwie minuty.
-Dobrze... Zaufam ci, ale tylko ze względu na to, co od ciebie wczoraj usłyszałem - wzrok czerwonookiego zawsze świdrował rozmówcę tak, że blondyn stale wydawał się być nieprzyjaznym i gburowatym draniem.
-O nic więcej nie proszę... - lekko pochylił głowę szermierz... lecz w tym samym momencie wytrzeszczył oczy. Odwrócił się gwałtownie na pięcie, łapiąc ponownie za katanę. Drzwi po prawej stronie momentalnie wystrzeliły drzazgi we wszystkie strony, gdy ostro zakończony szpikulec z energii duchowej przebił się przez nie z pomieszczenia za nimi.
-Otogami! - "jednooki" desperacko popisał się swoim Iai, z pełną prędkością wyciągając ostrze z pochwy i jednocześnie uderzając nim w nadlatujący pocisk. "Lecące dźgnięcie" odbiło się rykoszetem od klingi, z głośnym trzaskiem rozbijając na kawałki szybę jednego z okien. przedziurawione drzwi otworzyły się pod wpływem kopniaka.
-Rikimaru? - wyraził swoje zdziwienie Christopher Borne, zamiatając złocistymi lokami przy każdym ruchu. -Co się tu wyprawia?! - teraz w srebrnych oczach niskiego chłopca pojawiły się gniew i niedowierzanie. W jego dłoni lśnił wypolerowany, zdobiony laurowymi emaliami rapier z obudowanym, koszykowym uchwytem.
-Zostaw mnie z nim, Michael! Idź! - krzyknął zdecydowanie czerwonowłosy, zwrócony z hardą miną ku najmłodszemu członkowi Niebiańskich Rycerzy. Elijah zacisnął pięści, poirytowany tym, co działo się przed jego oczyma, lecz ostatecznie skinął głową i pobiegł dalej z pełną prędkością, która nadal robiła wrażenie.
***
-Schody? - nie mógł pohamować zdziwienia Rinji, gdy ujrzał przed sobą stopnie prowadzące w dół. -Jakim cudem? - teraz już ani trochę nie rozumiał budowy zamku, w którym się znajdowali. Niezbyt pozytywnie nastrajał go również fakt, że nie tylko został kompletnie sam, lecz również musiał samotnie spróbować odciągnąć jednego z Rycerzy. Dlatego właśnie po schodach poruszał się cicho, jak kot, powoli rozglądając się dookoła z kosą w ręce.
-Tutaj nikt mnie nie ożywi, jeśli zginę... - ta myśl dobiła go jeszcze bardziej. Nagle zapragnął zaszyć się gdzieś w kącie i nie dawać już żadnych oznak życia. Przeczekanie "najazdu" było jednak czymś całkowicie niemożliwym, więc starał się jak najszybciej wyrzucić z głowy ten pomysł.
-Gdzie ja jestem? - na dole było bardzo ciemno, co oczywiście dało się wytłumaczyć środkiem nocy oraz bezcelowością zapalania światła w pustych pomieszczeniach. -Sądząc po dźwięku, jaki wydają moje kroki, mam pod stopami posadzkę. Ech... przecież to mi nic nie mówi! - napotkawszy nagle na swej drodze klamkę, nacisnął ją bez wahania, popychając do środka jakieś niezidentyfikowane drzwi. Postawiwszy jeszcze parę kroków, zamknął je cicho za sobą, po czym ruszył dalej. Tym razem nie było już słychać uderzeń podeszew o podłoże.
-Wykładzina? Dywan? Chyba coś w tym guście. Gdzie w zamku może być... No tak, wszędzie! - pomyślał bezradnie, ale kroczył dalej w mroku, poruszając rękoma na wszystkie strony, by na nic przypadkiem nie wpaść i nie narobić hałasu.
Potknął się. Po prostu nagle się potknął, zawadziwszy o coś obiema nogami. Niekontrolowanie runął na podłogę, uderzając twarzą o coś, co najpierw się przesunęło, a potem chyba przechyliło, trzaskając o ścianę. Serce albinosa praktycznie wtedy stanęło. Wstępujący na czoło pot zalśnił w momencie, gdy w pomieszczeniu zapaliła się lampka nocna, rozświetlająca całe wnętrze. Leżący na podłodze kosiarz w pierwszej chwili dostrzegł zasunięte roletami okno. Później jego spojrzenia padło na łóżko, o które to się potknął. W dalszej kolejności zauważył stojące na dwóch nogach i oparte o ścianę krzesło, które przewrócił upadając.
-Nie mówcie mi, że wlazłem do... - przełknąwszy ślinę, klęknął na jednym kolanie, z dudniącym sercem spoglądając na wspomniane łóżko. W pozycji półleżącej spoczywał na nim wysoki i szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy i fioletowych, gęstych włosach, które szczelnie zakrywały mu oczy.
-Zeller! - zauważył z bladą, jak ściana twarzą Rinji, nie mogąc ruszyć nawet pojedynczym mięśniem.
***
Kurokawa w pełnym biegu wpadł do kwadratowego pomieszczenia, na środku którego stała długa wyspa kuchenna. W dziesiątkach szafek pozamykane były zapasy żywności Niebiańskich Rycerzy. Dało się dostrzec chyba ze trzy kuchenki napędzane kryształami energii duchowej. Oczom Naito nie umknęły naostrzone noże kuchenne, półki pełne pachnących przypraw, zakorkowane beczki ani butelki wina oraz innych trunków. Nie przeoczył on również usytuowanych naprzeciw niego, otwartych na oścież drzwi z umiejscowioną w nich sporą, poszarpaną dziurą.
-Nie wiem, kto tam jest... ale nie mogę tego sprawdzić. Muszę po prostu iść dalej. Każdy z nas ma swoje własne zadanie. Pakując się teraz w czyjąś walkę, zaniedbam to, co sam muszę zrobić - stwierdził w duchu szatyn, momentalnie wbiegając w wąski, długi korytarz po prawej stronie. Już go znał. Prowadził on prosto do sali jadalno-reprezentacyjnej Niebiańskich Rycerzy. Tylko kilkadziesiąt metrów dzieliło go od najważniejszego punktu całego zamku... w którym z całą pewnością musiał ktoś przebywać.
Widział już wyjście. Widział już salę. Był w połowie drogi... lecz tak naprawdę nie wierzył, ze mogłoby mu pójść aż tak łatwo. Nie poszło. Zahamował gwałtownie, gdy tylko zobaczył, że ktoś wkracza do korytarza, stając naprzeciwko niego. Drobna kobieta odziana w biel i posiadająca krótkie włosy o takim samym kolorze zastąpiła mu drogę. Za jej okularami widniały zielone, pozbawione blasku oczy. Na jej twarzy malowały się smutek i zawód, widoczne od momentu, w którym i ona zobaczyła nastolatka.
-Michelle-san... - czarnowłosy zacisnął pięści. Na nią naprawdę nie chciał się natknąć, lecz nieubłagany los miał chyba względem niego inne plany.
***
Poznał to miejsce w chwili, gdy wreszcie się w nim pojawił, skręciwszy korytarzem ostatni raz. Główna sala w zamku była taka, jaką ją zapamiętał - okrągła, wiecznie rozświetlona i skupiająca się na równie okrągłym stole ustawionym na samym jej środku. Stół ten otaczało siedem krzeseł, z których żadne nie było przez nikogo zajęte. Na ten widok można było dojść do jednego tylko wniosku - wszyscy Rycerze rozpierzchli się po zamku, celem wyłapania intruzów.
-Jego plan faktycznie wypalił. Wygląda na to, że faktycznie udało im się odciągnąć pozostałych. To... zaskakujące. Spisali się o wiele lepiej, niż oczekiwałem - pomyślał blondyn. Delikatne poczucie winy zagościło w jego sercu, gdy pod wpływem tych myśli przypomniał sobie swój stosunek do ludzi, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń. -Zachowałem się tak, jak należało. Zdążyłem się zawieść na zbyt wielu osobach, by tak po prostu ufać nieznajomym. I to w dodatku w takiej sprawie... - usprawiedliwiał w duchu sam siebie. Z kluczy, które po kryjomu wykradł swojemu mistrzowi ulatywały już tylko połyskujące, fioletowe iskierki.
-Świetnie. Wszystkie się już prawie przyjęły. Z taką ilością nikt mnie tu nie pokona, choćby był nawet kilkakrotnie silniejszy od dawnego mnie! Bracie... tej nocy wszystko się skończy - ruszył przed siebie wolnym krokiem. Prywatna komnata Paladyna umiejscowiona była na ostatnim półpiętrze zamku, a schody do niego znajdowały się po drugiej stronie sali. Nic jednak nigdy nie okazywało się tak proste, a przynajmniej nie na dłuższą metę.
-Zatrzymaj się - rozległ się głos. Po wspomnianych stopniach schodził właśnie odziany w niepełną zbroję mężczyzna z piramidalną tarczą wykonaną w dużej mierze z heracleum. Miecz, który wisiał u jego pasa póki co pozostawał nietknięty. -Kim jesteś i jaki jest twój cel? - zapytał wprost Pyron, stając na podłodze. Jego zielone, opadające na ramiona włosy z przedziałkiem pośrodku poruszyły się. gdy tylko Rycerz spojrzał intruzowi w oczy.
-Ustaw się w kolejce, psie. Najpierw muszę się rozmówić z twoim panem. Tobą zajmę się później - powiedział do niego Michael, zatrzymawszy się w miejscu. Nadal nie czuł ani krzty respektu względem swojego rozmówcy. Nie widział w nim również żadnego zagrożenia, choć nie miał jeszcze okazji, by wypróbować swoją "nową" moc.
-Jeśli nie masz nic na swoją obronę, muszę cię po prostu spacyfikować... - rzucił urażony Rycerz, występując przed siebie. Gwałtownie wyciągnął swój prosty miecz o okrągłym jelcu z wymalowanym na nim otwartym okiem. Gdy tylko machnął swą bronią, na podłodze pojawił się podłużny ślad po cięciu.
-Te popisy to niby jakaś groźba? - burknął zdenerwowany Pearson, ale wcale nie oczekiwał odpowiedzi. -Straszy się... w taki sposób! - postawił raptem jeden gwałtowny krok naprzód, lecz pęknięcia w podłodze rozeszły się na przestrzeni kilku metrów, a towarzyszący temu podmuch mocy poruszył jego włosami. Przypominające płomienie kosmyki o złotym kolorze teraz faktycznie wyglądały już, jak ogień. W chwili, gdy czerwonooki podniósł wzrok, wszystkie klucze tkwiące w jego ciele pękły na kawałeczki. Ich czarne fragmenty rozsypały się w proch, nim jeszcze zdążyły dotknąć podłoża. Elijah był gotowy, by sięgnąć po sprawiedliwość...
Koniec Rozdziału 166
Następnym razem: Brzemię Paladyna
Miło widzieć, że akcja się rozkręca ;) czuć, że jest to finał tego arcu.
OdpowiedzUsuńNie jest może taki jak się spodziewałem, ale zobaczymy jak się to dalej potoczy.
Te klucze jakich używa Michael bardzo mnie interesują i liczę, że nie są czymś tak prostym jak "klucze z zapieczętowaną w nich mocą".
Pozdrawiam!
Nie wiem, jakiego się spodziewałeś, ale liczę na to, że się nie zawiedziesz ;) A w razie gdybyś nie pamiętał, takiego samego klucza na początku serii użył Matsu przy treningu z Naito ^^
UsuńRównież pozdrawiam ;)