ROZDZIAŁ 167
-Jego masa mięśniowa... powiększyła się? - zauważył ze zdziwieniem Pyron, obserwując zmiany w wyglądzie i aurze blondyna. Koszulka chłopaka z medytującym przy zachodzącym słońcu mnichem rzeczywiście wydawała się być nieco ciaśniejsza, a tańczące, niczym płomienie włosy nastolatka tworzyły upiorną atmosferę. -To nie będzie walka na spojrzenia. Ruszy na mnie jako pierwszy... - tyle Niebiański Rycerz potrafił powiedzieć już na pierwszy rzut oka. Nie minęły dwie sekundy, a w miejscu Michaela pozostały tylko odpryskujące kawałki kafli. Chłopak o czerwonych oczach pojawił się przed mężczyzną praktycznie w bezczasie. Jego prawa dłoń połączyła ze sobą wszystkie palce, wyginając się w swoistą "łódkę". Skóra wewnątrz tego nietypowego kształtu emanowała energią duchową Madnessa.
Wygięta w taki sposób dłoń Pearsona uderzyła w napierśnik Rycerza trzykrotnie - za każdym razem w inny jego punkt, za każdym razem z porażającą wręcz prędkością. Efekt pojawił się z lekkim opóźnieniem, lecz nagle dało się słyszeć dźwięk wyginanej blachy. Trzy okrągłe wgłębienia odznaczyły się w pancerzu Pyrona, jakby trzy kule wydrążyły w nim trzy luki. Towarzyszący wklęśnięciom impet sprawił, że nawet zapierający się mężczyzna został odsunięty na kilkanaście centymetrów, szorując butami o podłogę. Wszystko to wydarzyło w bezczasie, co drastycznie zwiększyło poziom przeciwnika w oczach Rycerza... a to wcale nie był koniec. Natychmiast po wyryciu kraterów w zbroi, w ruch poszła lewa dłoń blondyna, wyprostowana, jak struna i otoczona przez moc duchową w mieszających się ze sobą dwóch kolorach - złotym i fioletowym. Michael bez chwili wytchnienia wyrzucił rękę w stronę pierwszego z utworzonych przez siebie zagłębień, chcąc definitywnie zakończyć walkę.
Mężczyzna o zielonych włosach natychmiastowo skontrował. Skręciwszy torsem w lewą stronę, w ostatniej chwili sprawił, że palce przeciwnika śmignęły obok niego. Wtedy z kolei powrócił do początkowej pozycji, nakręcając z powrotem. Pancerną rękawicą uderzył w przedramię chłopaka, odtrącając je na bezpieczną odległość, co sprawnie zaburzyło jego rytm.
-Jedna na sercu, druga na płucu, a trzecia na żołądku... Zmniejszył grubość pancerza, żeby dobrać się do moich organów. Gdybym przepuścił jego dłoń chociaż raz, naprawdę mógłbym się znaleźć w stanie krytycznym. Ten dzieciak walczy, by zabić... - natychmiast przeanalizował sytuację, wyciągając odpowiednie wnioski, a te wcale mu się nie spodobały. Posłana przez rękę do tarczy moc duchowa sprawiła, że ułożone w piramidę heracleum zalśniło. W mgnieniu oka czubek ostrosłupa trzasnął prosto w mostek Michaela.
Impet uderzenia tarczą wystrzelił o wiele lżejszego blondyna, jak nabój z pistoletu. Powstała w ten sposób fala uderzeniowa doprowadziła do kolejnych pęknięć podłogi, a wywołany wtedy podmuch poruszył żyrandolami, niczym jesiennymi liśćmi. Pearson wbrew własnej woli przebił się przez okrągły stół i ustawione wokół niego krzesła. Pękające drewno i rozlatujące się dokoła drzazgi nie powstrzymały jego lotu. Czerwonooki wytracił pęd dopiero na drugim końcu sali, gdzie zdołał w końcu przerwać szybowanie i wylądować na klęczkach. Otrzymany cios połowicznie rozdarł jego koszulkę, ukazując umięśnioną i dodatkowo napiętą klatkę piersiową. Na wysokości mostka znajdowała się jednak tylko niewielka rana, powstała od samego czubka "piramidy". Ciekła z niej maleńka strużka krwi.
-Zatrzymał to. Zdążył się wzmocnić, a wcale nie uderzyłem słabo. Chyba będę musiał odpłacić mu z taką samą natarczywością... ale nie powinienem tak po prostu zabijać intruza. Potrzebuje procesu, czegokolwiek nie próbowałby nam uczynić. Nawet najgorszy bandyta zasługuje na sprawiedliwość - stwierdził w myślach Pyron, zastawiając się swoją tarczą. -Ten atak na początku... To na pewno nie był przeciętny poziom. Użył silnych fal uderzeniowym na małym obszarze, jednocześnie blokując im jakąkolwiek drogę ujścia. Nie jest łatwo tak dobrze uszczelnić dłoń, nie mówiąc już o tym, że fale nadwerężyły mój pancerz, a nie jego rękę. Mogę spokojnie założyć, że bardzo długo trenował. Ech... Przynajmniej SPRÓBUJĘ go pojmać - postanowił mężczyzna.
Ściany piramidalnej tarczy otworzyły się niespodziewanie, niczym pąki kwitnącego kwiatu, ukazując w swoim wnętrzu jaśniejącą, ciasno zbitą kulę z energii duchowej. W mgnieniu oka owa kula wystrzeliła w stronę powstającego blondyna, by w chwilę przed uderzeniem w niego... raptownie się rozszerzyć. Szeroka na kilka metrów i lekko drgająca kopuła opadła na chłopaka, więżąc go w swoim wnętrzu, jak podczas II Wojny Ideałów. Nastolatek rozejrzał się dokoła, ale nawet nie próbował naprzeć na ściany bariery. Nie umknął mu również fakt, że te zaczęły się powoli zacieśniać, zbliżając się do niego coraz bardziej i bardziej. Nic, co czaiło się w czerwonych oczach nie przypominało strachu ani nawet niepewności.
-Czymś takim mnie nie zaszachujesz, ty arogancki głupcze... - Pearson spojrzał kątem oka na stojącego w oddali przeciwnika, zanim zaczął. Zamknąwszy oczy i napełniwszy płuca powietrzem, powoli złożył ze sobą dłonie, jakby miał zamiar się modlić. Tak samo wolno zaczął unosić i zginać w kolanie swoją prawą nogę, stając tylko na palcach lewej. Nagle wokół jego dłoni pojawiła się niezbyt obszerna aura, łącząca ze sobą złoto i fiolet.
-Hasukumori... - powtórzył w myślach nazwę ruchu, który opracował już na poprzednim turnieju, a który udoskonalił przy okazji tego. W jednej chwili zaczął obracać się wokół własnej osi, początkowo używając w tym celu skrętu całego ciała, a później już tylko swojej lewej nogi. Coraz silniej wirując, powoli zwiększał objętość otaczającej jego dłonie poświaty, która zaczęła obejmować kolejne fragmenty jego ciała. W ciągu dziesięciu sekund powstała wokół niego fioletowo-złota "bańka", tylko trochę węższa od stale się zmniejszającej kopuły Pyrona. Jeden obszar sukcesywnie się rozszerzał, podczas gdy drugi w takim samym tempie zwężał. Ostatecznie musiało dojść do zderzenia dwóch kopuł, jako że jedna próbowała rozepchnąć, a druga zmiażdżyć swoją rywalkę. Ścierające się sfery zaczęły drżeć i trzeszczeć. Drżały i trzeszczały tylko kilka sekund. Potem bowiem nastąpił... wybuch.
Eksplozja niemogącej znaleźć ujścia energii duchowej pochłonęła trzymetrową przestrzeń wokół stojącego na jednej nodze blondyna, dosłownie anihilując grunt pod jego stopami i tworząc podobną wyrwę w ścianie tuż za nim. Choć tak szybko i gwałtownie kręcił się w jedną stronę z zamkniętymi powiekami, Pearsonowi nawet odrobinę nie zakręciło się w głowie. Wręcz przeciwnie - był całkiem gotów do działania, co widać było w jego czerwonych, dopiero co otwartych oczach.
-Skontrował to? Niewiarygodne! Może mieć talent, ale żeby tak łatwo odeprzeć podobny atak? To niemożliwe... Ktoś... ktoś musiał powiedzieć mu o moich umiejętnościach! - wywnioskował z niepokojem zielonowłosy, z trzaskiem zamykając piramidę na swej tarczy. Nie miał jednak czasu, by dłużej się nad tym rozwodzić... jako że nagle sterczący wciąż na lewej nodze chłopak... przechylił ku upadkowi na twarz. -Jednak stracił równowagę? Niewykluczone, że tylko udawał, iż nic mu się nie stało, a w rzeczywistości nie był w stanie się ruszyć... - była to pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowie Rycerza, lecz okazała się ona niesłuszna.
Coś nieprawdopodobnego wydarzyło się w chwili, gdy blondyn był już zbyt blisko ziemi, by powstrzymać zderzenie z posadzką. Spod lewej stopy Pearsona wydobył się nagle strumień fioletowo-złotej mocy duchowej, dosłownie wystrzeliwując go przez całą salę prosto ku Pyronowi. Zaskoczony tym faktem zielonowłosy dopiero w końcowym momencie lotu dostrzegł uniesiony w górę kant prawej dłoni przeciwnika. Chłopak ewidentnie mierzył nią w jego głowę i choć Rycerz nie rozpoznał istoty zagrożenia, od razu zauważył masę energii duchowej, pokrywającą ten właśnie kant. W ostatniej chwili mężczyzna uniósł poziomo swój miecz brzegiem do góry, zatrzymując go nieco powyżej swojej twarzy. Ręka blondyna, która miała spocząć na czubku głowy drugiego Madnessa zderzyła się właśnie z tym ostrzem, które to wbiło się w jego skórę na prawie centymetr - dopiero wtedy zdążyła się ona bowiem utwardzić.
-Wykonuje bardzo niewiele zbędnych ruchów, a jego szybkość, koordynacja, wytrzymałość i strategia robią wrażenie. Kim jest ten człowiek? I dlaczego ktoś taki chciał targnąć się na życie Eronisa? - tego nie mógł zrozumieć Pyron.
***
-Nie wierzę, że wlazłem mu do sypialni! - panikował Rinji. Podniósł się gwałtownie, płochliwie i bez gracji, natychmiast odskakując ze swoją kosą bliżej okna. -Mieliśmy powstrzymać ich przed reakcją, ale jego wystarczyłoby po prostu nie obudzić! Jak można mieć aż takiego pecha?! - serce albinosa biło lękliwie, gdy ten z niepewnością spoglądał na twarz zsuwającego się z długiego łóżka mężczyzny. Zamarł w niedowierzaniu, widząc jego ubiór. Dwuczęściowa piżama z długimi rękawami i długimi rękawami, którą miał na sobie Rycerz pokryta była... misiami. Dziesiątkami pluszowych misi, które całkowicie i bezkompromisowo odbierały prezencji wysokiego chudzielca całą powagę. Okuda nie wiedział, jak na to zareagować, ale był zbyt przerażony, by się z tego śmiać. Nerwowo rozglądał się po niewielkim, skromnym pomieszczeniu, nie widząc dla siebie zbyt dużego pola manewru.
-Mógłbym zaatakować go jako pierwszy. W końcu jeszcze nawet nie dobył broni. Jeśli wszedłbym w rytm, mógłbym nawet nie dać mu szansy na kontratak... ALE CO JA PIERDOLĘ?! Przecież ten facet został Niebiańskim Rycerzem, bo POKONAŁ innego Niebiańskiego Rycerza! Jak podejdę, to zginę! Tyle. Koniec. Finito. The End. Sayo-kurwa-nara! - z jakiegokolwiek planu wyszły nici. Białowłosy był w stanie tylko sterczeć tak, jak głupi, gdy jego "gospodarz" bez słowa klękał przed swoim łóżkiem, wtykając rękę pod spód.
Wyciągnął lancę. Wielką, dwustronną, wypolerowaną tak, że sprawiała wrażenie wykonanej z kryształu. Na jej środku widniał obity miękkim, czerwonym puchem uchwyt, a po obu krańcach zabarykadowała się... śmierć. Żołądek Rinji'ego raptownie podjechał pod samo gardło i nie wyśliznął się na zewnątrz chyba tylko dlatego, że było ono za wąskie, by go wypuścić.
-O nie, o nie, o nie, onieonieonieonieonieonie! - myślał tylko Okuda, kiedy przerażający, nie odzywający się ani słowem Rycerz odwrócił się ku niemu z wielką lancą w dłoni, która z nim jako właścicielem zdawała się być lekka, jak piórko.
***
-Co do chuja? - zdziwił się niemożebnie Tatsuya, gdy po przyjęciu wzmocnionego energią duchową lewego prostego jego oponent nawet nie drgnął. Co więcej, w związku z tym cała siła uderzenia powróciła do ramienia chłopaka, odbijając go z powrotem do tyłu. Chwilowy zastój pozwolił i poniekąd zmusił mistrza juniorów do zlustrowania wzrokiem osobiście wybranego przeciwnika. Jako że mężczyzna siedział na podłodze, nie wydawał się tak wielki, ale z pewnością mierzył więcej, niż dwa metry. Napakowany, barczysty i szeroki, z daleka mógłby z powodzeniem udawać wielki kamień. Z bliska jednak widać było włochate ręce i klatkę piersiową... na którą to opadała długa aż do brzucha broda, pełna warkoczyków i tym podobnych udziwnień. Ubrany tylko w nagolenniki, karwasze i skórzaną przepaskę, która osłaniała tereny pod pasem, brodacz rzeczywiście przypominał co najmniej troglodytę. Ostre rysy twarzy, krzaczaste brwi, czy szeroki nos wcale nie ratowały jego wizerunku.
Niebiański Rycerz, którego heterochromik pierwszy raz widział na oczy uniósł nagle rękę. Szatyn zapobiegawczo postawił krzyżową gardę, lecz szybko okazało się, że w ręce tej brodacz trzymał tylko... wielki kufel piwa. Jakby nigdy nic się nie stało, "człowiek-kamień" zaczął doić. Jego głośne chłeptanie i dźwięk przepływającego przez gardło płynu trwały kilkanaście sekund, po których to w kuflu absolutnie nic nie zostało. Wtedy właśnie mężczyzna spojrzał na Tatsuyę. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym gromko... beknął. Były Połykacz Grzechów nie mógł się nawet z tego powodu oburzyć... bo zaniepokoiła go potęga tego beknięcia. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, "cios" odepchnął nastolatka na co najmniej pół metra.
-Witaj, mały - zadudnił dopiero teraz Hun, bo tak mężczyznę nazywano. -Przyszedłeś tu z tym silnym? Szukacie czegoś? - posiadacza Przeklętej Ręki rozjuszył zarówno łagodny ton grubego głosu, jakim zwykle zwracano się do małych dzieci, jak i sformułowanie, którego użył wielkolud.
-Nie jestem tu, żeby gadać, staruchu! Walcz! - wybuchnął Tatsuya, momentalnie aktywując swój Madman Stream. Gdy jego skórę w całości pokryła czerń, a włosy biel, ponownie rzucił się on w kierunku przeciwnika. Zebrawszy fioletową energię duchową w nodze, przymierzył się do kopnięcia z półobrotu. I wtedy Hun sięgnął za siebie.
Młot kowalski - to właśnie chwycił, by przeciwstawić się gniewowi heterochromika. Zdobiony runowymi żłobieniami przedmiot tylko delikatnie uderzył od boku atakującego chłopaka... rozbijając go o ścianę, jak armatnią kulę. Brodacz z przerażeniem zerwał się z miejsca, widząc już, jak bardzo przesadził z wykorzystaniem swojej nieposkromionej siły kowala. Zaniepokojony Rycerz podbiegł do zjednoczonego ze ścianą młodzieńca, po drodze podzwaniając swoimi metalowymi ochraniaczami. Tatsuya nie zdołał utrzymać Madman Stream po tak potężnym uderzeniu... ale przynajmniej zachował przytomność. Sam odpadł od ściany, gdy Hun miał już zamiar go z niej wyciągnąć. Wylądowawszy na kolanach, zakasłał głośno, z wysiłkiem próbując ponownie nabrać powietrza w płuca.
-Co to za małpa, do diabła? Ledwo się zamachnął, a zmiażdżył mnie, jak psie gówno... - nie mógł w to wszystko uwierzyć czempion. Z frustracją splunął krwią gdzieś na bok, gniewnie spoglądając w twarz wielkiemu mężczyźnie.
-Nic ci nie jest, dzieciaku? Nic cię nie boli? - zapytał z troską w basowym głosie brodacz, lecz jego pomocna dłoń została odtrącona, gdy tylko wyciągnął ją w stronę furiata. -Nie chciałem tak mocno uderzyć, naprawdę. Po prostu zaatakowałeś, więc pomyślałem, że cię trochę przytemperuję... - zaczął się tłumaczyć Hun, który faktycznie zdawał się być zupełnie innym człowiekiem w obliczu "dzieci". -Powiesz mi teraz, po co tu przyszliście? Jest was chyba... piątka. W tym jeden wyjątkowo mocny. Rzuciłeś się na mnie z jakiegoś szczególnego powodu? - dopytywał się Niebiański Rycerz, który z całą pewnością nie wyglądał szczególnie "niebiańsko".
-Skończ już! - ryknął na niego Tatsuya, z trudem klękając na jedno kolano. -Zatrzymuję cię tu, jasne?! Masz się stąd nie ruszać, ty upośledzony bracie Wielkiej Stopy! Dotarło?! - wyprowadzony z równowagi, powiedział o wiele za dużo, lecz jego rozmówca zdawał się być bardziej zaintrygowany, aniżeli zdenerwowany.
-Ale dlaczego? - nie rozumiał wielkolud. Mistrz juniorów zawył bezsilnie przez zaciśnięte zęby, porażany gniewem za każdym razem, gdy brodaty odzywał się do niego tym tonem.
-Żeby tamten gość mógł ci zajebać szefa! Rozumiesz, kudłaty kutasie?! - znów wybuchnął heterochromik, kolejny raz mówiąc zbyt wiele...
-Co? - rozgniewany nastolatek nie usłyszał nawet zmiany w głosie Huna, który to stał się nagle poważny i chłodny. Młody furiat nie potrafił już niestety przestać...
-Gówno! Mówię, że Eronis pójdzie dzisiaj pod topór! Głuchy jesteś? Każdy w tym jebanym zamku jest upośledzonym kaleką, jak ten wasz Paladyn z bożej łaski?! Może ciebie też trzeba przybijać gwoździami do ziemi, żeby nie porwał cię wiatr?! - w mgnieniu oka jego usta zamknęła masywna dłoń, obejmująca palcami jego głowę. Nim pojął, co się działo, Rycerz porwał go z posadzki, dosłownie wbijając jego twarz w ścianę z taką siłą, że ta rozpadła się na kawałki, otwierając w ten sposób przejście na korytarz. Pokaleczony Tatsuya padł na gruz ze złamanym nosem, rozciętym łukiem brwiowym i wybitą z zawiasu szczęką. Leżąc plecami na kawałkach ściany, z przerażeniem ujrzał niemą furię na kanciastej twarzy Huna.
-NIKT nie będzie tak o nim mówił, gnojku - powiedział mrożącym krew w żyłach głosem. -Jeśli ktokolwiek spróbuje powiedzieć o nim złe słowo lub chociaż go dotknąć, zmiażdżę go bez wahania - oświadczył z powagą, patrząc z góry na niemogącego się odezwać nastolatka. -Wydaje ci się, że niby co o nim wiesz? Co słyszałeś o Eronisie? O tym, jakie brzemię niesie na swoich barkach? No?! - wszystko wskazywało na to, że nie miał zamiaru milknąć w najbliższym czasie, na co jednak Tatsuya nie miał najmniejszego wpływu. -Wiesz, co jest w nim niezwykłego? Dlaczego ludzie go szanują, a nawet kochają? Czemu wydaje się tak kruchy, choć nami przewodzi? Bo wiesza na swoich plecach krzyże setek, jeśli nie tysięcy ludzi! To on jest tam, gdzie zawodzi medycyna. Tam, gdzie nie ma pieniędzy na lekarstwa. Tam, gdzie panują epidemie i zarazy. Czy rozumiesz, o czym mówię?! - Hun nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Uśpiło to nieco jego gniew i skłoniło do usadzenia się na podłodze obok spacyfikowanego przeciwnika. -On leczy ludzi. Nie tak, jak doktorzy, naukowcy, lekarze i inni goście w białych fartuchach. Dotykiem swych rąk zabiera z ludzkich ciał choroby... i wtłacza je wszystkie do swojego ciała. Uleczalne i nieuleczalne, od drobnych bakterii do zmutowanych, morderczych wirusów... Ratuje życia, jednocześnie niszcząc swoje własne. Takim jest człowiekiem! - głośno wypuszczając powietrza, postawił swój topór na podłodze, wpatrując się w bliżej nie określoną przestrzeń. -Jego system odpornościowy jest teraz dziurawy, jak sito. Jedne choroby przeszedł, na inne się uodpornił, a niektóre pożerają go do tej pory. I mimo to nadal pomaga tym, którzy sami nie potrafią sobie pomóc. Nie znam szlachetniejszego człowieka, niż on. Nie potrafiłbym służyć komukolwiek innemu, niż on... Gdyby nie Eronis, nie miałbym dzisiaj mojej córeczki. Zawdzięczam mu więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić, więc nawet nie waż się... - przerwał z oburzeniem, gdy okazało się, że podczas jego poruszającej opowieści Tatsuya zdążył już stracić resztki przytomności.
***
Nie miał z nim nawet najmniejszych szans... Rikimaru leżał oparty o ścianę między dwoma oknami. Strużki krwi sączyły się z przebitych na wylot łydek. Rozcięty prawy policzek również skraplał czerwienią koszulę chłopaka. Spocony szermierz dyszał ciężko, spoglądając na swojego przeciwnika bez cienia nadziei. Christopher stał przed nim nietknięty nawet palcem. Nie przejawiał też żadnych oznak fizycznego zmęczenia. Po prostu patrzył z politowaniem na osobę, która w innych okolicznościach mogłaby być nawet jego towarzyszem. Zdobiony rapier chłopca przebijał lewy staw barkowy Rikimaru, wnikając nawet w usytuowaną za nim ścianę. Nieustannie rażony nerwobólem "jednooki" już praktycznie nie czuł nawet ręki. Chris w swojej lewej dłoni trzymał odebraną przeciwnikowi katanę, dzięki czemu był już pewny, że intruz nie spróbuje niczego podejrzanego i nie zmusi go do ostateczności.
-To przykre, Rikimaru... - odezwał się blondynek o srebrnych oczach, nie mając na twarzy niczego, co przypominałoby jego zwyczajowy uśmiech. -Zawsze miałeś kolosalny talent do miecza. To pewnie przez geny twojego ojca... choć ostatecznie okazał się zdradliwym, zepsutym tchórzem - czerwonowłosy nie zaprzeczał. Całkowicie zgadzał się z tym, co słyszał, choć było to dla niego bolesne i raniące. -Gdyby nie to oko, byłbyś dzisiaj o wiele silniejszy ode mnie. Gdyby twój ojciec nie nałożył na ciebie tych kajdan, byłbyś dzisiaj kimś w stylu mojego... "senpai"? - trudno było rozróżnić, czy młody Borne faktycznie wyrażał swój żal, czy jedynie swoją niechęć względem Paladyna Mayersa. -Dzięki swojemu Mentorowi zachowałeś życie nawet po tym, jak zabiłeś tych wszystkich ludzi. Nigdy nie próbował cię dorwać ani nasz zakon, ani ktokolwiek inny. Tylko nieliczni ludzie zrozumieją, o czym mowa, gdy zapytasz ich o "Czerwone Ostrze". Miałeś tak wiele szczęścia, a ty mimo to przychodzisz tutaj, przyprowadzając do nas jakiegoś zasranego zabójcę! - wybuchł Chris, nareszcie docierając do sedna sprawy. Rikimaru liczył się z tym, co ktoś mógł o nim pomyśleć, lecz kiedy usłyszał to wszystko na głos... było to dla niego, jak cios w twarz.
-Byłem mu to winien... - bąknął pod nosem "jednooki". -Mój ojciec nie odkupi już swoich win. Ktoś musiał zrobić to za niego... - w ty momencie blondynowi puściły nerwy. By przerwać bełkot pokonanego przeciwnika, natychmiast przebił mu prawą stopę jego własną kataną, ostrzem dochodząc aż pod podłogę.
-Nikt niczego nie musiał. Niczego nie byłeś mu winien! Nigdy go nie znałeś, a on nie znał ciebie. Nigdy nie wyrządziłeś mu żadnej krzywdy, a on nie wyświadczył tobie żadnej przysługi. Teraz jednak pozwoliłeś mu na to, by wyrządził krzywdę komuś innemu - to spadło na Rikimaru, niczym kolejny siarczysty policzek, choć nie stłumiło to bólu pochodzącego z przedziurawionej stopy. Szermierz nie umiał spojrzeć na Rycerza... ale ten nie miał żadnych oporów przed przykucnięciem na wysokości jego twarzy.
-Posłuchaj mnie uważnie, Rikimaru... - zaczął powoli i cicho Chris. -Jeśli ten gnój rzeczywiście zabiłby Eronisa, czekałby cię proces, a po nim śmierć lub Rainergard. Jeśli jednak ośmieli się on skrzywdzić Mi-chan, własnoręcznie pomaluję tobą wszystkie ściany! - zabrzmiał wręcz, jak psychopata, gdy to mówił. Jego bezgraniczne oddanie i miłość względem białowłosej łączniczki niekiedy zdawała się być najprawdziwszą obsesją. Nie ulegało jednak wątpliwości, że z całą pewnością mówił on poważnie...
Koniec Rozdziału 167
Następnym razem: W słusznej sprawie
Ale wszystko ładnie wyszło. Rozdzielili się. Każdy dostał swojego rycerza i będzie toczył z nim pojedynek. Jakie to częste ;P
OdpowiedzUsuńFajnie, że historia Rikimaru jeszcze nie została w pełni przedstawiona. I chwała Ci za to. Najlepiej ukazywać ją kawałek po kawałeczku. Tak jest najsmaczniej ;P
Rozdział czytało mi się przyjemnie, ale wątek Huna i Tatsuyi był dla mnie ciężki. Bardzo dziwnie wyszła ich rozmowa.
Pozdrawiam!
Cóż, to jednak w pewnym sensie "shounen" :P Zawsze lubiłem motyw takiego podziału i mimo wszystko wiele serii ciekawie go wykorzystuje.
UsuńStaram się historie większości postaci przedstawiać fragmentarycznie i subtelnie, ale nie zawsze mam taką możliwość.
Rozmowa Huna z Tatsuyą z kolei BYŁA dziwna, to najprawdziwsza prawda :P Cieszę się jednak, że rozdział się podobał ;)
Również pozdrawiam ^^