ROZDZIAŁ 172
-Nie widziałem jej od tamtego czasu... - na samą te myśl przypomniał sobie o wydarzeniach sprzed paru dni. Wzdrygnął się momentalnie, gdy przypomniał sobie otaczający go tamtego ranka smród. Do tej pory nawet najmniejsze wspomnienie o alkoholu wywoływało u chłopaka mdłości. -Czy to możliwe, że wpadła do stolicy tylko po to, żeby się zabawić? I że to ja byłem "tym naiwniakiem"...? - zacisnął w nerwach pięści, lecz nikt nie zauważył jego gniewu, jako że szedł jako ostatni. Przed nim kroczyła cała kompania, która świeżo opuściła szpital. Tatsuya w dalszym ciągu skazany był jeszcze na znoszenie powlekanego usztywnienia dolnej szczęki, ale jego nos wyglądał już, jak nowy - nie licząc oczywiście poziomej blizny sprzed lat. Rikimaru chodził ciężko, powolnie i całkowicie bez gracji, ale obandażowane nogi były już w o wiele lepszym stanie, niż po jego krótkiej potyczce z młodszym Christopherem. Na szczęście rapier najmniejszego z Rycerzy nie przebił się przez żadną kość szermierza... choć taki efekt mógł od początku być celem chłopaka. Na przedzie pochodu maszerowali wspólnie Kurokawa oraz Pearson, przez którego ramię przerzucony był mały, podróżny plecak - do niedawna wypełniony kluczami, teraz jedzeniem i wodą. Michael poruszał się nieco bardziej "dostojnie", niż reszta "ofiar", ale środek spowalniający przepływ krwi w zrekonstruowanym krwiobiegu czynił go nieco bladym i osłabionym. Choć jego mięśnie nie zdążyły się jeszcze zregenerować, a popękane kości zrosnąć, wychowanek Domu Mędrców nie chciał już dłużej leżeć bezczynnie w szpitalu.
-A co jeśli ona... - serce młodego Okudy zaczęło bić szybciej, gdy tylko pomyślał o "tej" ewentualności. Na chwilę zrobiło mu się słabo, lecz szybko się opanował. -Nie mogę się nad tym zastanawiać. Było, minęło! Skoro sobie poszła, to jestem bezpieczny... - mimo pozytywnego myślenia ciężko znosił spojrzenia wrogo do niego nastawionych mieszkańców stolicy. Nie miał nawet pewności, czy wykpiwali go ze względu na porażkę w turnieju, czy może dotarły już do nich słuchy o wydarzeniach z baru.
-Rinji, prawda? - wyrwał go z zamyślenia głos Michaela. Gdy kosiarz zszedł na ziemię, ujrzał przed sobą wyciągniętą dłoń "płomiennowłosego" blondyna. Dopiero wtedy albinos zorientował się, że zdążyli już dotrzeć do bram miejskich, gdzie mieli się przecież z kłopotliwym mścicielem rozstać.
-Tak... - powiedział tylko tyle, by nie wyjść na idiotę, gdy uścisnął chłopakowi rękę. Myślami i tak błądził kompletnie gdzie indziej, o czym nie miał odwagi nikomu wspomnieć.
-Dziękuję wam za pomoc. Wszystkim - skłonił głowę podopieczny Mędrców, stając naprzeciwko czwórki rówieśników. -Narobiłem wam wielu problemów i za to przepraszam. W tej chwili nie jestem jeszcze w stanie się wam odwdzięczyć, ale możecie być pewni, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, zjawię się z pomocą - poprzysiągł czerwonooki. Taką pokorę widziano u niego pierwszy raz, odkąd rozpoczął się turniej.
-Nie wiem, dokąd zabierze cię twoja podróż, ale zawsze będziesz tu mile widziany, Michael - odwzajemnił ukłon Kurokawa, ponieważ sądził, że tak zrobić należało. Tatsuya skrzywił się na dźwięk jego słów, lecz nawet on ich nie skomentował. Nie miał ochoty podcinać skrzydeł Naito, którego przepełniały satysfakcja i duma.
-Nie jestem pewien, czy wróci tu Michael, ale na pewno nikt już więcej nie spotka Elijaha. Kolejny turniej i kilka następnych raczej sobie odpuszczę - uśmiechnął się półgębkiem blondyn. O wiele częściej się uśmiechał, odkąd zakończyła się wielka batalia w zamku Niebiańskich Rycerzy. Zarówno on, jak i pozostali Madnessi mieli dużo szczęścia. Gdyby Eronis wspaniałomyślnie nie zapewnił im amnestii, zostaliby z pewnością osądzeni lub przynajmniej zmuszeni do zapłacenia za dokonane tej pamiętnej nocy szkody.
Michael wkrótce po opuszczeniu murów Miracle City wniknął do Strumienia, niczym żywy słup dymu, jeszcze przez kilka sekund obserwując oddalający się zarys miasta. Jego wędrówka dopiero się zaczynała, a u jej kresu blondyn miał nadzieję znaleźć nowy cel życiowy.
-A co jeśli ona... - serce młodego Okudy zaczęło bić szybciej, gdy tylko pomyślał o "tej" ewentualności. Na chwilę zrobiło mu się słabo, lecz szybko się opanował. -Nie mogę się nad tym zastanawiać. Było, minęło! Skoro sobie poszła, to jestem bezpieczny... - mimo pozytywnego myślenia ciężko znosił spojrzenia wrogo do niego nastawionych mieszkańców stolicy. Nie miał nawet pewności, czy wykpiwali go ze względu na porażkę w turnieju, czy może dotarły już do nich słuchy o wydarzeniach z baru.
-Rinji, prawda? - wyrwał go z zamyślenia głos Michaela. Gdy kosiarz zszedł na ziemię, ujrzał przed sobą wyciągniętą dłoń "płomiennowłosego" blondyna. Dopiero wtedy albinos zorientował się, że zdążyli już dotrzeć do bram miejskich, gdzie mieli się przecież z kłopotliwym mścicielem rozstać.
-Tak... - powiedział tylko tyle, by nie wyjść na idiotę, gdy uścisnął chłopakowi rękę. Myślami i tak błądził kompletnie gdzie indziej, o czym nie miał odwagi nikomu wspomnieć.
-Dziękuję wam za pomoc. Wszystkim - skłonił głowę podopieczny Mędrców, stając naprzeciwko czwórki rówieśników. -Narobiłem wam wielu problemów i za to przepraszam. W tej chwili nie jestem jeszcze w stanie się wam odwdzięczyć, ale możecie być pewni, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, zjawię się z pomocą - poprzysiągł czerwonooki. Taką pokorę widziano u niego pierwszy raz, odkąd rozpoczął się turniej.
-Nie wiem, dokąd zabierze cię twoja podróż, ale zawsze będziesz tu mile widziany, Michael - odwzajemnił ukłon Kurokawa, ponieważ sądził, że tak zrobić należało. Tatsuya skrzywił się na dźwięk jego słów, lecz nawet on ich nie skomentował. Nie miał ochoty podcinać skrzydeł Naito, którego przepełniały satysfakcja i duma.
-Nie jestem pewien, czy wróci tu Michael, ale na pewno nikt już więcej nie spotka Elijaha. Kolejny turniej i kilka następnych raczej sobie odpuszczę - uśmiechnął się półgębkiem blondyn. O wiele częściej się uśmiechał, odkąd zakończyła się wielka batalia w zamku Niebiańskich Rycerzy. Zarówno on, jak i pozostali Madnessi mieli dużo szczęścia. Gdyby Eronis wspaniałomyślnie nie zapewnił im amnestii, zostaliby z pewnością osądzeni lub przynajmniej zmuszeni do zapłacenia za dokonane tej pamiętnej nocy szkody.
Michael wkrótce po opuszczeniu murów Miracle City wniknął do Strumienia, niczym żywy słup dymu, jeszcze przez kilka sekund obserwując oddalający się zarys miasta. Jego wędrówka dopiero się zaczynała, a u jej kresu blondyn miał nadzieję znaleźć nowy cel życiowy.
***
-Coś taki zadowolony, Kurokawa? - zdenerwował się Tatsuya. Czwórka nastolatków kroczyła bez jasno postawionego celu po zapełniających się z minuty na minutę ulicach stolicy. -Wszyscy dostaliśmy po ryju za nic i na dodatek nikt o tym nie usłyszy... - nie trzeba było tłumaczyć, że przedstawiony przez mistrza juniorów stan rzeczy sprawiał, że heterochromik odczuwał przemożną chęć brutalnego pobicia przypadkowego przechodnia.
-Tak na to patrzysz? - mruknął wciąż pogodny Naito. -Ja widzę to trochę inaczej. Żadnemu z nas nie stało się nic poważnego, mój plan nie miał żadnych negatywnych konsekwencji, a na dodatek pomogliśmy w ten sposób wielu osobom. Jeśli o mnie chodzi, dostrzegam tu tylko i wyłącznie sukces! - uśmiechnął się szeroko, czując lekkość ducha. W tamtej chwili mógłby nawet zacząć pogwizdywać i podskakiwać z radości, gdyby nie to, że obawiał się reakcji otoczenia na tego typu zachowania.
-Faktycznie! Głupoty gadam... Całkiem zapomniałem, że jesteś popierdolony, a życia uczyły cię programy edukacyjne - uderzył natychmiast były Połykacz Grzechów, jednak nie spotkał się z żadną ripostą. Kurokawa w ogóle się tym nie przejął, w związku z czym furiat musiał poszukać innego punktu zaczepienia. -Nawet mi nie mówcie, że wam to pasuje! Ty! Ciebie podziurawiono, jak kartkę papieru! A ty prawie zesrałeś się w gacie ze strachu przed Zellerem! Wcale wam to nie przeszkadza, co? - zwrócił się odpowiednio najpierw do Rikimaru, a później do Rinji'ego.
-Sam chciałem pomóc. Nie liczyłem na to, że mógłbym mieć szanse z którymkolwiek Rycerzem... - wzruszył ramionami szermierz, doprowadzając Tatsuyę do stanu "przedwybuchowego". Białowłosy natomiast nie odpowiedział wcale, jako że wcale nie przysłuchiwał się rozmowie, zamknięty we własnym świecie.
-Jesteście wszyscy beznadziejni. Wymoczki, cioty i słabeusze. Gdybyście żyli na ulicy, to inaczej podchodzilibyście do życia... - wrzucił towarzyszy do jednego worka heterochromik, wyrażając się ze swą zwyczajową - stylizowaną na dojrzałą - pogardą. Tym razem jednak nie obeszło się bez żadnych reperkusji...
-Gówno wiesz... - burknął pod nosem Rinji, odwracając wzrok od posiadacza Przeklętej Ręki. Jego słuch okazał się jednak zbyt dobry, by możliwe było uniknięcie konfliktu na linii kosiarz-pięściarz.
-Coś powiedział, zakało?! - zawarczał groźnie Tatsuya, zamaszystym krokiem podchodząc albinosowi pod samą twarz. Jego lewa pięść zacisnęła się na błękitnej koszulce Okudy, a prawa przyszykowała się do ciosu. -No dalej, powtórz! - krzyknął mu prosto w ucho, bo twarz miał zwróconą gdzieś w bok.
-Ciągle zachowujesz się, jakbyś pozżerał wszystkie rozumy. Co ty niby wiesz o życiu? O naszych życiach? Jesteś tylko małym pieskiem, który na każdego szczeka i każdego gryzie po nogach, ale dla nikogo nie stanowi zagrożenia. Właśnie dlatego nikt takiego pieska nie zgniata na miazgę... - powiedział mu chłodno, prosto w różnokolorowe oczy Rinji, nie wahając się ani przez chwilę. W niczym nie przypominał tego kosiarza, którego wszyscy znali. Niejednokrotnie dochodziło do walk i słownych przepychanek między nastolatkami, ale nigdy nie wyglądało to ani nie brzmiało tak poważnie, jak teraz.
-Ty kur... - nie zdążył skończyć czempion podziemnej areny. Zupełnie niespodziewanie w jego skroń uderzyła nasada prawej dłoni Okudy, korzystając z elementu zaskoczenia, by gwałtownie usadzić go na ziemi. Wszyscy umilkli, obserwując to, co działo się między chłopakami. Kurokawa od razu zawrócił w ich stronę, by jakoś załagodzić sytuację... ale drgający w furii Tatsuya i pełen gniewu kosiarz nie zwiastowali polubownego jej zakończenia.
-Jeśli będziesz chciał, mogę jeszcze raz pomóc ci usiąść... - oświadczył lodowatym głosem Rinji, mijając siedzącego na ziemi, zszokowanego i rozwścieczonego heterochromika. Nie zdążył jednak postawić nawet dwóch kroków, bo powstały raptownie chłopak od tyłu chwycił go za ramię - lewą dłonią, tak mocno, jak tylko potrafił.
-Wydaje ci się, że możesz mnie tak po prostu uderzyć i odejść ze wszystkimi zębami? - wycedził nastawiony na "tryb egzekutora" Tatsuya. Albinos jednak nawet na niego nie spojrzał. Na chwilę zastygli w bezruchu. Tę jedną chwilę Naito przeczekał razem z nimi, licząc na to, że jednak nie dojdzie do dalszych rękoczynów.
-Puść. Ta paskudna łapa znajdzie się na ziemi, zanim jeszcze zdążysz mnie uderzyć... - zagroził Okuda głosem, którego jeszcze nikt nigdy u niego nie słyszał. Niepewność, zawód, rozczarowanie, gniew i wszystkie inne negatywne emocje skrywane w jego sercu miały lada moment wybuchnąć, nie znajdując już żadnego innego ujścia.
Donośne klaśnięcie w dłonie rozległo się w pobliżu, gdy pięść Tatsuyi była już w połowie drogi do głowy Rinji'ego. Albinos z kolei zastygł w połowie piruetu z kosą w prawej ręce, ewidentnie zamachując się na lewe ramię furiata. Gdy po klaśnięciu dało się słyszeć stukot wypolerowanych podeszew o chodnik, spojrzenia całej czwórki nastolatków osiadły na mężczyźnie, który nadszedł z naprzeciwka. Nie tylko oni skupili na nim swój wzrok - oglądał się za nim każdy przechodzień, pokornie i uniżenie mu się kłaniając. Podobną sytuację już kiedyś widzieli...
-Zaprzestańcie walki, przyjaciele - przemówił do młodzieńców... Francis Lloyd II. Prawa ręka samego króla odziana była w elegancki, ciemny garnitur z guzikami z wygrawerowaną na każdym z nich koroną i białą chustą, wystającą z kieszeni marynarki. Opadające na ramiona, czarne włosy, których kosmyki wywijały się ku górze zatrzepotały na wietrze, gdy królewski wysłannik zatrzymał się przed bandą pozornie nic nie znaczących dzieciaków.
-Gówno wiesz... - burknął pod nosem Rinji, odwracając wzrok od posiadacza Przeklętej Ręki. Jego słuch okazał się jednak zbyt dobry, by możliwe było uniknięcie konfliktu na linii kosiarz-pięściarz.
-Coś powiedział, zakało?! - zawarczał groźnie Tatsuya, zamaszystym krokiem podchodząc albinosowi pod samą twarz. Jego lewa pięść zacisnęła się na błękitnej koszulce Okudy, a prawa przyszykowała się do ciosu. -No dalej, powtórz! - krzyknął mu prosto w ucho, bo twarz miał zwróconą gdzieś w bok.
-Ciągle zachowujesz się, jakbyś pozżerał wszystkie rozumy. Co ty niby wiesz o życiu? O naszych życiach? Jesteś tylko małym pieskiem, który na każdego szczeka i każdego gryzie po nogach, ale dla nikogo nie stanowi zagrożenia. Właśnie dlatego nikt takiego pieska nie zgniata na miazgę... - powiedział mu chłodno, prosto w różnokolorowe oczy Rinji, nie wahając się ani przez chwilę. W niczym nie przypominał tego kosiarza, którego wszyscy znali. Niejednokrotnie dochodziło do walk i słownych przepychanek między nastolatkami, ale nigdy nie wyglądało to ani nie brzmiało tak poważnie, jak teraz.
-Ty kur... - nie zdążył skończyć czempion podziemnej areny. Zupełnie niespodziewanie w jego skroń uderzyła nasada prawej dłoni Okudy, korzystając z elementu zaskoczenia, by gwałtownie usadzić go na ziemi. Wszyscy umilkli, obserwując to, co działo się między chłopakami. Kurokawa od razu zawrócił w ich stronę, by jakoś załagodzić sytuację... ale drgający w furii Tatsuya i pełen gniewu kosiarz nie zwiastowali polubownego jej zakończenia.
-Jeśli będziesz chciał, mogę jeszcze raz pomóc ci usiąść... - oświadczył lodowatym głosem Rinji, mijając siedzącego na ziemi, zszokowanego i rozwścieczonego heterochromika. Nie zdążył jednak postawić nawet dwóch kroków, bo powstały raptownie chłopak od tyłu chwycił go za ramię - lewą dłonią, tak mocno, jak tylko potrafił.
-Wydaje ci się, że możesz mnie tak po prostu uderzyć i odejść ze wszystkimi zębami? - wycedził nastawiony na "tryb egzekutora" Tatsuya. Albinos jednak nawet na niego nie spojrzał. Na chwilę zastygli w bezruchu. Tę jedną chwilę Naito przeczekał razem z nimi, licząc na to, że jednak nie dojdzie do dalszych rękoczynów.
-Puść. Ta paskudna łapa znajdzie się na ziemi, zanim jeszcze zdążysz mnie uderzyć... - zagroził Okuda głosem, którego jeszcze nikt nigdy u niego nie słyszał. Niepewność, zawód, rozczarowanie, gniew i wszystkie inne negatywne emocje skrywane w jego sercu miały lada moment wybuchnąć, nie znajdując już żadnego innego ujścia.
Donośne klaśnięcie w dłonie rozległo się w pobliżu, gdy pięść Tatsuyi była już w połowie drogi do głowy Rinji'ego. Albinos z kolei zastygł w połowie piruetu z kosą w prawej ręce, ewidentnie zamachując się na lewe ramię furiata. Gdy po klaśnięciu dało się słyszeć stukot wypolerowanych podeszew o chodnik, spojrzenia całej czwórki nastolatków osiadły na mężczyźnie, który nadszedł z naprzeciwka. Nie tylko oni skupili na nim swój wzrok - oglądał się za nim każdy przechodzień, pokornie i uniżenie mu się kłaniając. Podobną sytuację już kiedyś widzieli...
-Zaprzestańcie walki, przyjaciele - przemówił do młodzieńców... Francis Lloyd II. Prawa ręka samego króla odziana była w elegancki, ciemny garnitur z guzikami z wygrawerowaną na każdym z nich koroną i białą chustą, wystającą z kieszeni marynarki. Opadające na ramiona, czarne włosy, których kosmyki wywijały się ku górze zatrzepotały na wietrze, gdy królewski wysłannik zatrzymał się przed bandą pozornie nic nie znaczących dzieciaków.
***
-Król chce nas widzieć?! - wykrzyknął zszokowany Kurokawa, a jego serce - dawną modłą - zaczęło bić szybciej. Niecodziennie miał przecież okazję widzieć się z kimś tak wysoko postawionym, jak władca całego Morriden. Francis zadumał się na chwilę, ważąc w głowie słowa "shuunowskiego" dziedzica.
-Po części to prawda, lecz nie do końca. Już wyjaśniam... - mężczyzna odchrząknął, prowadząc za sobą swą małą "trzódkę". Teraz nikt się już nie odzywał, nie chcąc mu przerywać, ani też nie walczył ze sobą, nie chcąc stracić w jego oczach. -Wiele lat temu Jego Wysokość wysłał Giovanniego Boccię jako swojego reprezentanta do domu aukcyjnego. Jego zadaniem miało być przelicytowanie przedmiotu dnia... lub nawet przedmiotu milenium. Chodziło o Puszkę Pandory, jak być może pamiętacie - na dźwięk tych słów Naito przypomniał sobie, jak bardzo różniło się poczucie czasu mieszkańców Morriden od jego własnego. Przypomniał też sobie widok klękającego przed trumną Matsu, który zakładał martwemu przyjacielowi nowe okulary, a także również martwego Hariyamę, wypłakującego litrami pełne żalu łzy.
-Sytuacja się skomplikowała, to prawda... - powiedział do siebie w duchu. Nagle poczuł rozczarowanie samym sobą. -Nie odwiedziłem grobów żadnego z nich. Ani razu... Jak ja tak mogłem? - zacisnął pięści we frustracji, lecz nie odezwał się na ten temat ani słowem.
-Jako że Giovanni niestety już od dawna nie żyje, odebranie Puszki okazywało się przez długi czas niemożliwe. Wyciąganie wylicytowanych "eksponatów" od Josepha A. Fletchera zawsze było trudne i długotrwałe. Zawsze wiązał się z tym ogrom papierkowej roboty i wielokrotne zmiany mechanizmów bezpieczeństwa. Tym razem było tego o wiele więcej. Można by rzec, że Fletcher celowo spowalniał cały proces. Począwszy od śmierci królewskiego pośrednika, przez zamęt wywołany wojną aż po problemy stabilizacyjne państwa oraz Turniej Niebiańskich Rycerzy... - podjął dalej ochroniarz władcy, rzeczowo i oficjalnie. Nieoficjalnie dało się u niego wyczuć niemałą niechęć względem aukcjonera.
-To oznacza, że teraz, po misji SKE i po zakończeniu turnieju... można już dopełnić formalności, czyż nie? - domyślił się na głos Kurokawa, na co Francis uśmiechnął się pod nosem z poważaniem. Widać było, że Naito zdobył u mężczyzny małego plusa.
-Zgadza się. Trwało to przerażającą ilość czasu, lecz cokolwiek mógł knować Fletcher, nie będzie już w stanie tego osiągnąć. Wy jesteście na to swego rodzaju zabezpieczeniem. Poza tym chcemy was potraktować jako pośredników, skoro towarzyszyliście wtedy Giovanniemu. I wracając do twojego pierwszego pytania, prowadzi to ostatecznie do mojego powrotu do pałacu razem z waszą czwórką - w tym momencie drastycznie zwiększył się entuzjazm mieszkańca Akashimy, lecz wzrosło również rozdrażnienie Okudy.
-Chwileczkę! - zawołał do idącego przed nim Francisa. -Jaką czwórką? Z Giovannim byłem tylko ja, Naito i Rikimaru. Tego tutaj ze sobą nie braliśmy - wskazał głową na Tatsuyę, który już zaciskał zęby w gniewie, jednak nie miał czasu nic z tym zrobić.
-To nie tak... - pokręcił przecząco czarnymi włosami królewski ochroniarz. -Was trzech zabieram ze sobą jako pośredników w "zakupie" Puszki Pandory. Tatsuya-san został przez Jego Miłość poproszony dodatkowo, jako iż we czwórkę dobrze się znacie - nie miał chyba pojęcia, jak daleki od prawdy był wysnuty przez niego wniosek. Nikt jednak nie wyprowadził go z błędu, bo uwagę wszystkich zaprzątało "osobiste zaproszenie" dla ordynarnego, nerwowego, pozbawionego kultury czy wysmakowania czempiona juniorów.
***
-Och, niezmiernie mi miło, że mogę was tu gościć! - uśmiechnął się Joseph, szczerząc ząbki i skłaniając nisko, lecz jakimś cudem utrzymując na głowie swój cylinder. Przyszedł do nich dopiero po jakiejś minucie, przez którą to ochroniarze w garniturach i przeciwsłonecznych okularach przetrzymali gości przy drzwiach. -Jak mogliście ich nie rozpoznać? - zwrócił się z udawaną dezaprobatą w stronę swych pracowników. -Kiedy ktoś przychodzi w odwiedziny, witasz go w pokoju gościnnym, a nie przez próg! - wypowiadając te wzięte bynajmniej nie z serca frazesy, obserwował z rozkoszą nieufność, jaką obdarzały go spojrzenia nastolatków. Oni jego ukrytych za gęstą, brązową grzywą oczu nie widzieli.
-Bynajmniej nie przyszliśmy dzisiaj w celach towarzyskich - przerwał tę tyradę Francis, ponownie skupiając na sobie pełnię uwagi ekscentrycznego biznesmena. -Nie wybieramy się również do żadnego pokoju gościnnego. Chcemy tylko odebrać należność Jego Wysokości. Proszę natychmiast wręczyć nam Puszkę Pandory... - mówił niezwykle stanowczo i szorstko w porównaniu do tego, do czego zdążył przyzwyczaić swoich towarzyszy.
-Och, ranisz moje uczucia! - zakwilił teatralnie Fletcher, rozkładając ręce. -Miałem nadzieję na przyjacielską pogawędkę przy kawie i ciastku. Myślałem, że może w geście dobrej woli podarujesz mi jedno ze swoich dzieł... - uśmiechnął się nie z arogancją, a z niewyobrażalną pewnością siebie. Jego słowa tak naprawdę zdawały się przekazywać tylko jedną, spójną wiadomość, czy może nawet ostrzeżenie: "Ja wiem wszystko". Wyraz twarzy Francisa zdawał się to potwierdzać.
-Mój i twój król zapłacił 132 biliony kredytów, by wejść w posiadanie Puszki. Próbujesz sobie z niego zakpić? - spytał groźnie, choć mimo wszystko spokojnie monarszy wysłannik. Kąciki ust Fletchera wygięły się w reakcji na to jeszcze mocniej ku górze.
-132 biliony kredytów, w rzeczy samej... - powtórzył tajemniczo. -To ogromne pieniądze. Ośmieliłbym się nawet stwierdzić, że drugi taki wydatek mógłby zrujnować ten kraj na wypadek wojny lub jakiejś... katastrofy naturalnej - chłonął wzbudzaną przez siebie niepewność całym sobą. -To chyba lepiej, gdy coś, na co Jego Wysokość poświęciła tyle kasy jest pilnie strzeżone tam, gdzie nikt tego nie dosięgnie, prawda? Byłbym niepocieszony, gdybym teraz wydawał wam Puszkę, a ona zostałaby po drodze skradziona. Nadszarpnęłoby to i moją reputację... Gepetto - przez moment zdawało się, że nawet Francisowi puszczą nerwy. Młodzieńcy nie rozumieli sensu ostatniego słowa, lecz mogli się domyślać, iż kierownik domu aukcyjnego otwarcie zadrwił z prawej ręki króla.
-Coś sugerujesz, Fletcher? - zapytał mężczyzna, uspokajając się. Joseph odpowiedział mu uśmiechem... i pstryknięciem palcami. Niespodziewanie z prowadzącego na niższe poziomy korytarza wyłoniła się odziana w tunikę i kozaki dziewczyna o długich nogach i jeszcze dłuższych, czarnych warkoczach. Trzymała ona na rękach otwartą, czarną skrzynkę, z której coś ewidentnie wystawało. Górny fragment skrzynki zaopatrzony był w rączkę.
-Gdzieżbym śmiał! - wykrzyknął sztucznie do bólu ekscentryk, swą dłonią wskazując na kroczącą w ich stronę asystentkę. -Podtrzymałem rozmowę tylko dla tego efektownego wejścia, moi drodzy! - z całą pewnością kłamał, lecz nikt nie był w stanie mu tego ani zarzucić, ani tym bardziej udowodnić. Wszyscy za to skupili się na wystającym ze skrzynki przedmiocie. Już po chwili mogli oni przyjrzeć mu się z bliska.
Puszka wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętał ją Naito. Jej sześcienny kształt, 10-centymetrowe krawędzie, ciemnozłota barwa oraz tajemne żłobienia, swą nieregularnością przypominające jakiś pradawny, zapomniany już język. Taki sam język, jak na ścianach w grobowcu Pierwszego. Wszystko wskazywało na to, iż Madnessi oglądają ten sam przedmiot, który widzieli "lata" temu. Asystentka Fletchera zamknęła jednak z trzaskiem skrzynkę, nim ktokolwiek dotknął zakupu. Wewnętrzne zatrzaski automatycznie zablokowały zamki, chroniąc niewysłowienie wartościowy nabytek przed osobami trzecimi. Dziewczyna z gracją i ukłonem wręczyła czarne pudło Francisowi, nie wypowiadając przy tym ani słowa.
-Przekaż, proszę moje wyrazy szacunku Jego Wysokości! Z bólem przyznaję, że sprawa ta ciągnęła się o wiele dłużej, niż powinna... - pobrzmiał raz jeszcze fałsz ze strony Josepha. Nikt jednak nie podjął próby kontynuowania dialogu. W ciągu kilku minut prowadzeni przez Francisa nastolatkowie opuścili dom aukcyjny, kierując się w stronę pałacu królewskiego.
Koniec Rozdziału 172
Następnym razem: Król Morriden
Uuu! Teraz nawet zaprosił ich król? Pną się w górę ;) ale trochę wtopa z tą bójką przed władcą ;P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No nie do końca można to nazwać bójką, bo nie zdążyła się ona rozwinąć :P Poza tym nie przed władcą, a przed jego wysłannikiem ;)
UsuńRównież pozdrawiam ^^
Aaa... co za wtopa ;P tak coś właśnie mi nie pasowało
UsuńHahahah, każdemu się może zdarzyć ;)
Usuń